fbpx

Doskonała propozycja, Jestem najlepsza

Clare Connelly, Lucy King

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1190

ISBN: 9788327697974

Premiera: 06-09-2023

Fragment książki

Doskonała propozycja – Clare Connelly

Sześć lat wcześniej

– Chyba nie mówisz poważnie, że wychodzisz, Thirio?
Thirio uśmiechnął się, jego ciemne oczy lśniły wesoło, a lekko przekrzywiona twarz była niemal zbyt przystojna. Ten uśmiech był znany na całym świecie, a przynajmniej w każdym tabloidzie i portalu plotkarskim.
– Dlaczego nie?
Constantina skrzywiła się z niezadowoleniem, pod którym kryło się coś więcej. Niepokój. Weszła do sypialni syna.
– Cóż, po pierwsze, jutro ojciec ma urodziny. Na imprezie będą setki ludzi i on oczekuje – ściągnęła brwi – oboje oczekujemy, że weźmiesz w niej udział.
– Nie zamierzam tego przegapić, mamo. Nie martw się.
Constantina spojrzała na syna, teraz już mężczyznę, zmrużonymi oczami.
– Czy naprawdę musisz wychodzić co wieczór?
Thirio odwrócił się.
– Czy to naprawdę ma znaczenie? – spytał z rozdrażnieniem.
– Marnujesz sobie życie.
– A co jeszcze mam według ciebie robić? Leżeć cały dzień nad basenem? Grać w golfa? Żeglować jachtem po morzu?
– Mógłbyś z nami pracować – zauważyła Constantina. W Skartos Inc. czekała na niego posada, utworzona zaraz po jego osiemnastych urodzinach. Thirio Skartos, urodzony w jednej z najstarszych i najbogatszych rodzin w Europie, naprawdę nie musiał pracować. Utworzony dla niego fundusz opiewał na miliardy funtów, a on zamierzał wydać je co do centa. Hedonizm naprawdę był przyjemny.
– Jestem tu z wami, mamo. Wrócę na imprezę. Nie naciskaj.
Constantina westchnęła ciężko. Dostrzegała w synu tak wiele cech jego ojca. Patrząc na twarz Thiria, widziała Andreasa. Jego siłę, dumę, upór i determinację. Wstała powoli, nie potrafiąc ukryć smutku malującego się na jej delikatnych rysach. Nie spojrzała Thiriowi w oczy i nie dostrzegła lekkiego grymasu, sugerującego wyrzuty sumienia.
– Nie przyszłam, żeby się kłócić.
– Przecież się nie kłócimy – wyrzuty sumienia zniknęły i zastąpił je promienny uśmiech.
– Pogubiłeś się, Thirio. Jak możesz żyć w ten sposób? Kobiety, alkohol, imprezy. Nie tak cię wychowaliśmy.
– Czyżby?
Constantina wzdrygnęła się, oskarżenie trafiło prosto w serce. Przypomniały jej się wszystkie wieczory spędzone poza domem, rozrywki, którym się oddawali, podczas gdy dzieci wychowywały się w szkołach z internatem, czas w domu spędzając u boku niań lub kochającej yiayi.
– Możesz tak wiele osiągnąć, być, kim zechcesz.
– To, jak żyję, to nie twoja sprawa.
Constantina zacisnęła usta.
– Mylisz się, kochanie. Poza tym martwię się. – Ruszyła w stronę drzwi, każdy jej ruch był naturalnie elegancki. – Proszę cię, nie zarażaj siostry twoim podejściem do życia. Ma siedemnaście lat i Bogu dzięki chce od życia więcej niż ty.
– Broń Boże, królowej Evie włos nie może spaść z głowy – odparł, przewracając oczami. – Moim zdaniem odrobina rozrywki by jej nie zaszkodziła.
– Nie pytam cię o opinię – powiedziała Constantina. – Nie sprowadzaj jej na manowce, Thirio.
– Przyjechałem na urodziny ojca. Porozmawiam z gośćmi, uśmiechnę się do zdjęcia i znikam. Zadowolona?
Constantina nie była ani trochę zadowolona. Uwielbiała Thiria. Był chłopcem, którego nie sposób było nie kochać: pucołowaty, z uroczym uśmiechem i rozbrajająco władczym charakterem, nawet jako małe dziecko. Nadal był uwielbiany. Uroda i wrodzona inteligencja sprawiły, że był popularny wśród rówieśników, niestety dostatek, w którym dorastał, uczynił go aroganckim i zbyt pewnym siebie.
Wyrośnie z tego, powtarzał Andreas z uśmiechem, a Constantina wiedziała, że patrzył na wybryki syna przez palce.
– Jesteś moim synem i kocham cię, Thirio. Zawsze będę cię kochać. Czasem jednak uważam, że przydałby ci się zimny prysznic. Zdajesz sobie sprawę, jak uprzywilejowana jest twoja pozycja? Nie chciałbyś tego jakoś konstruktywnie wykorzystać? – Pokręciła głową ze smutkiem. – Masz nieograniczone możliwości, jesteś wyjątkowo bystry. Gdybyś chciał, mógłbyś zmienić świat.
Thirio zmrużył oczy.
– To moje życie i zrobię z nim to, na co będę miał ochotę.
Constantina poczuła złość. Marnujący się potencjał jej syna był dla niej źródłem nieustającego bólu.
– Więc miejmy nadzieję, że w końcu zechcesz zrobić z nim coś pożytecznego.
Wyszła z pokoju, żeby nie powiedzieć o jedno słowo za dużo – żadne z nich nie miało pojęcia, że były to ostatnie słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziała do syna. Constantinie nie będzie dane zobaczyć, jak potoczy się życie jej syna. Jej śmierć, za którą ponosił odpowiedzialność, będzie go prześladować przez wiele lat.

Obecnie

Kilka razy w roku, gdy Thirio był zmuszony opuścić Castile di Neve, zawsze wracał w fatalnym nastroju. Naprawdę niewiele aspektów zewnętrznego świata go cieszyło, a konieczność konfrontowania się z nim była dla niego prawdziwym brzemieniem. Aż w końcu mógł wsiąść w helikopter i opuścić dowolne miasto na świecie. Zostawiając za sobą cywilizację, leciał nad alpejskimi lasami porastającymi górskie zbocza, zbliżając się do zamku, który od sześciu lat nazywał domem.
Wyrastał z klifu niczym magiczna zjawa. W pochmurne popołudnia szczyty wież zdawały się dryfować wysoko nad poszarpanymi zboczami opadającymi w dół ku północnej części Włoch i pomimo romantycznego piękna wiekowych murów Thirio cenił budowlę za jej wynikającą z położenia niedostępność.
Zamek zdawał się nie należeć do niczego.
I tak trwali tam razem, dwoje odludków na obrzeżach cywilizacji. Teraz ledwie pamiętał przyjęcia, które kiedyś urządzali tu rodzice, gdy zamek szumiał od życia i zabawy.
Helikopter zniżył lot, okrążając zamek i kierując się na lotnisko, gdy Thirio zauważył coś, co sprawiło, że zaklął pod nosem.
Samochód.
Nieduże, czarne auto zaparkowane niedaleko głównego wejścia.
Jedną z rzeczy, jaką Thirio najbardziej cenił w posiadłości, była jej niedostępność. Oczywiście można tu było dojechać drogą, była ona jednak wąska i kręta – zwykle był tu zupełnie sam, tak jak sobie życzył.
Obudził się w paskudnym nastroju – wizja nieuchronnej podróży zawsze psuła mu humor – który w miarę upływu dnia tylko się pogarszał. Jedyne, o czym marzył, to wrócić do domu, wziąć prysznic i zapomnieć o innych ludziach, przeszłości i poczuciu winy.
Wyłączył silnik, ale nie wysiadł z helikoptera, starając się opanować emocje. Odetchnął głęboko i otworzył drzwi. Powietrze było tu chłodne i rześkie, choć w tym regionie wiosna zagościła już na dobre, niosąc ze sobą słońce, kwiaty i optymizm. Tu, na szczycie świata, chmury były szare, a drzewa uginały się od śniegu. Wysiadł z helikoptera, zatrzasnął drzwi i ruszył do tylnego wejścia pałacu.
Nie miał pojęcia, kto śmiał wkroczyć do jego królestwa, ale zamierzał odprawić nieproszonego gościa z kwitkiem. Thirio Skartos nie był w nastroju do bycia miłym.

Lucinda Villeneuve była zdenerwowana – delikatnie mówiąc. Nie tylko dlatego, że zjawiła się niezapowiedziana w zamku znanego miliardera z pewną propozycją. Chodziło o to, czego owa propozycja dotyczyła. Jeśli zgodzi się zatrudnić ją jako koordynatorkę przy organizacji wesela jego siostry, dla Lucindy byłaby to szansa, która mogła odmienić jej życie. Samo wynagrodzenie wystarczyłoby na zabezpieczenie pod kredyt, dzięki któremu w końcu mogłaby spłacić macochę i odzyskać kontrolę nad firmą należącą do jej nieżyjącego ojca. Co więcej, udowodniłaby wszystkim, którzy w nią wątpili, co naprawdę potrafi.
Musi go przekonać, że jest stworzona do tej pracy.
W sieci nie było zbyt dużo informacji na temat Thiria Skartosa. Można było znaleźć całą masę zdjęć młodego, przystojnego imprezowicza, który nie opuścił żadnego przyjęcia czy wydarzenia – znała ten typ ludzi. Jednak po pożarze, w którym zginęli jego rodzice, zniknął z życia publicznego. Na ostatnie sześć lat praktycznie zapadł się pod ziemię, więc Lucinda musiała się trochę nagimnastykować, żeby zdobyć adres jego alpejskiej kryjówki, położonej na granicy Szwajcarii, Francji i Włoch.
O jego młodszej siostrze Evie było więcej informacji. Trzymała się z dala od mediów, ale ostatnio zaręczyła się z księciem Nalvanii, czwartym synem rządzącego aktualnie monarchy, i w związku z tym udzieliła serii wywiadów. Lucinda spędziła kilka tygodni, analizując je i zbierając informacje na temat przyszłej księżniczki, aby zawrzeć to wszystko w swojej propozycji. Wiedziała, że to była świetna oferta. Musiała tylko przekonać o tym Thiria Skartosa.
Jeśli w końcu się tu zjawi!
Dotarła na miejsce kilka godzin temu, jakiś czas czekała w samochodzie, potem weszła do foyer i w końcu trochę dalej w głąb pałacu. Po drodze wypiła herbatę i czuła, że musi już skorzystać z toalety. Szukając łazienki, natknęła się na oszałamiających rozmiarów bibliotekę, gdzie wysokie ściany były całe zastawione starymi księgami. Czy to coś złego, jeśli tu na niego zaczeka? Uznała, że nie, skuliła się więc w jednym z foteli ze starym wydaniem Wojny i pokoju i tak zastał ją Thirio.
Lucinda nie była pewna, czego powinna się spodziewać. Wszyscy wiedzieli, że był przystojny, potwierdzały to zdjęcia sprzed kilku lat – oliwkowa skóra, atramentowo czarne oczy, grube i proste brwi, ostry noc i mocno zarysowana szczęka – jednak mężczyzna, który wszedł do biblioteki z morderczym błyskiem w oku, był kimś zupełnie innym. Na twarzy widać było ślady tamtego młodego chłopaka, jednak wykrzywione złością rysy sprawiały, że nie sposób było w nim rozpoznać tamtego uśmiechniętego, beztroskiego dzieciaka. Był potężnym mężczyzną, mierzącym prawie dwa metry i emanującym jakąś mroczną energią. Lucinda poderwała się z fotela, ze skruchą odkładając książkę. W obliczu jego obezwładniającej męskości zapomniała o profesjonalizmie.
– Kim ty jesteś, do diabła? – Miał wyjątkowo ostry akcent. Jego ojciec był Grekiem, a matka pochodziła ze Szwajcarii, sam natomiast uczęszczał do szkół w Londynie i Wiedniu i brzmiał jak członek brytyjskiej rodziny królewskiej. Jego głos był jednak niski, szorstki i zachrypły, jakby nie używał go zbyt często, a teraz był zły, że w końcu musi go użyć.
Lucinda przełknęła ślinę.
– Thirio Skartos?
– Jesteś w moim domu – odwarknął. – Naprawdę uważasz, że masz prawo zadawać pytania?
Nie spodziewała się aż takiej wrogości.
– Próbowałam się z panem skontaktować przez telefon – odparła pospiesznie, na chwilę zapominając, jak bardzo potrzebowała jego pomocy. – Ani razu pan nie oddzwonił.
– Większość ludzi zrozumiałaby aluzję.
– Nie jestem jak większość ludzi.
Splótł ramiona na piersi i patrzył na nią bez słowa, a Lucinda poczuła, jak jej tętno przyspiesza. Przygryzła dolną wargę.
– Nie jesteś tu mile widziana.
– Potrzebuję tylko paru minut rozmowy, nic więcej.
Na jego twarzy malował się sceptycyzm.
– Nie rozumiesz po angielsku?
Lucinda wzdrygnęła się. Nie on pierwszy podważał jej inteligencję. Od śmierci ojca macocha i przyrodnie siostry nie szczędziły jej upokorzeń, krytykując ją i obrażając na każdym kroku.
Ten mężczyzna nie miał pojęcia, że przywykła do odrzucenia i potrafiła być naprawdę silna.
– Rozumiem wszystko – powiedziała po chwili – ale nigdzie się nie wybieram, zanim nie porozmawiamy. Jeśli naprawdę chce pan zostać sam, sugeruję, żeby mnie pan wysłuchał. Im szybciej porozmawiamy, tym szybciej się stąd wyniosę.
Zaskoczyła go.
– Myślisz, że możesz wejść do mojego domu bez zaproszenia i stawiać mi ultimatum? Mógłbym kazać cię aresztować.
– To prawda – zgodziła się i skinęła głową, drżąc w środku – ale to trochę by potrwało i zaangażowałoby więcej osób. Nie zamierzam zostawać tu dłużej, chcę tylko porozmawiać.
Widać było, że Thirio Skartos nie przywykł do tego, że ktoś stawia mu warunki. Gdyby życie Lucindy nie zależało od tego, czy zaakceptuje jej ofertę, z rozbawieniem obserwowałaby jego próby zapanowania nad sobą.
– Nie zajmę panu dużo czasu – powiedziała polubownym tonem. – Ściemnia się i naprawdę nie mam ochoty jechać po nocy tą drogą.
– Słuszna uwaga – mruknął, zerkając w stronę okna. – Nadciąga burza. Na twoim miejscu, panno…?
– Lucinda Villeneuve.
– Wyjechałbym, dopóki jeszcze możesz. Ja idę wziąć prysznic.
Lucinda otworzyła usta. Cóż, sprawy zdecydowanie nie układały się po jej myśli. Miała naprawdę niewiele informacji na jego temat, ale jedna rzecz wydawała się oczywista. Siostra wypowiadała się o nim w samych superlatywach i najwyraźniej łączyła ich silna więź.
– Nie chce pan wiedzieć, po co przyjechałam?
– Jeszcze się nie zorientowałaś?
– Pomimo tego że dotyczy to pana siostry?
– Co z nią? – Każde słowo było ostre niczym nóż.
Lucinda zrobiła krok naprzód, ale zaraz tego pożałowała, gdy nagle poczuła jego zapach. Pachniał perfumami z nutą cytrusów i przypraw, pod którymi kryło się coś piżmowego. Tym razem jej reakcja nie pozostawiała wątpliwości. Pożądanie zagnieździło się w jej żołądku niczym wąż.
– Pańska siostra wychodzi za mąż, a pan jest odpowiedzialny za zorganizowanie wesela.
– Przyjechałaś po to, żeby poinformować mnie o czymś, czego jestem świadomy?
– Wierzę, że mogę urządzić dla pana siostry ślub jej marzeń.
– Ty i każdy z organizatorów stąd aż do Sydney – odparł, krzywiąc się.
– Z tą różnicą, że ja mam rację.
Odwróciła się i podeszła do stołu z marmurowym blatem.
– Pozwoli pan, że przedstawię moje plany.
– Aplikacje należy składać mejlem.
– Wiem o tym.
– Więc co tu robisz?
Desperacko potrzebuję tej pracy, pomyślała.
– Moja oferta jest zbyt poważna.
– Więc postaraj się ją skrócić i wysłać mejlem. Nie mam czasu na czytanie trzydziestu stron jakichś bzdur, bo ty nie potrafisz się streszczać.
– Naprawdę jest pan…
– Tak? – spytał, patrząc jej prosto w oczy. Serce biło jej jak oszalałe, a nogi zrobiły się jak z waty.
– Dlaczego nawet nie chce pan ze mną porozmawiać? – spytała, opanowując się.
– Bo chcę zostać sam.
Wzdrygnęła się, czując ukłucie ciekawości i współczucia. To jednak było dla niej zbyt ważne, żeby teraz mogła odpuścić.
– W porządku. – Podniosła dłonie. – Obiecuję, że wyjadę, ale najpierw proszę mi pozwolić opowiedzieć o weselu, które zaplanowałam. Będę się streszczać.
– To tylko ślub – warknął. – Ona założy białą suknię, on smoking, będzie orkiestra, jedzenie i alkohol, a potem będą małżeństwem.
– Dlaczego siostra powierzyła panu to zadanie, skoro ma pan takie nastawienie?
Otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć, ale potem je zamknął.
– To nie twoja sprawa. – Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. – Zakładam, że trafisz do wyjścia?
Lucinda przyglądała mu się z otwartymi ustami.
– Czy obieca pan chociaż, że zapozna się z planem? – Wskazała na starannie opracowany skoroszyt. Wbrew jego oczekiwaniom, informacje były przedstawione bardzo zwięźle i obrazowo.
– Nie – odparł i odszedł. Przyglądała się z zafascynowaniem jego szerokim plecom, aż zniknął, a wraz z nim wszystkie marzenia o zorganizowaniu wesela Evie Skartos. Mogła zapomnieć o wolności, którą ten projekt mógł jej zagwarantować.

Z ulgą zdjął z siebie ubrania, uwalniając się jednocześnie od wszystkiego, co się dziś wydarzyło: spotkań w pracy, pełnego szacunku współczucia, ciekawości i spekulacji. Naprawdę myśleli, że nie słyszał, jak szeptają po kątach? Że nie wiedział, co to oznacza?
Stanął nagi przed duży lustrem, przyglądając się powoli swojemu ciału. Z początku nienawidził blizn, które biegły od biodra do pachy, przechodząc na pierś i plecy, a potem wyżej, na szyję. Mógłby ich nienawidzić, bo nie pozwalały zapomnieć, ale właśnie dlatego teraz tak je cenił – ciało nosiło na sobie znaki jego winy.
Blizny nigdy nie pozwolą mu zapomnieć, choć to mu chyba nie groziło – krzyki matki wżarły się w jego umysł, odciskając na nim piętno – ale to blizny sprawiały, że tak często myślał o tamtej nocy. Kilka razy dziennie. Przeżywał tę traumę wciąż na nowo, odgrywając w głowie swoją rolę i poczucie winy, które nosił w sobie, bo był głupim, pijanym idiotą.
Dotknął palcami zabliźnionej tkanki i nagle, zupełnie nieoczekiwanie, wyobraził sobie jej palce. Kobiety, która śmiała naruszyć jego prywatną przestrzeń, weszła do jego domu i zachowywała się tak, jakby był jej cokolwiek winien. Gdy podniosła ten cholerny folder, zauważył, że jej dłonie były blade i delikatne, paznokcie krótkie i zaokrąglone, a skóra porcelanowa. Gdy przesuwał palcami wzdłuż blizny, wyobraził sobie, że to jej dłoń wędruje tędy, dotykając skóry, a jej bursztynowe oczy przyglądają się rozmiarowi zniszczeń. Jej usta… Jęknął, bo nie sposób było ich nie zauważyć. Idealnie pełne, różowe wargi, zawsze skore do uśmiechu, z pięknie wykrojonym łukiem kupidyna. Miał ochotę wyciągnąć dłoń i przesunąć po nich palcem, poczuć, jak się rozchylają, a jej ciepły oddech owija się wokół jego nadgarstka. Chciałby…
Nie zasługiwał już jednak na takie przyjemności. Obiecał sobie, że już nigdy się im nie odda – celibat był łagodną karą za winy, których się dopuścił. Przez niego rodzice stracili życie, więc on nie miał prawa cieszyć się swoim.
Od sześciu lat tkwił w czyśćcu, który sam sobie stworzył. Nie tęsknił za dawnym życiem ani związanymi z nim luksusami. Nie tęsknił za imprezami, alkoholem, kobietami i zabawą. Jedyne, za czym tęsknił, to rodzice i życie, którego w ogóle nie doceniał.
Gdy myślał o tym, jak bardzo był zepsuty i rozpieszczony, miał ochotę znów stać się chłopcem, schować się w kącie i płakać, a potem usiąść na kolanach matki, która powie mu, że wszystko będzie dobrze. Thirio jednak nie był już chłopcem i wiedział, że już nic nie będzie dobrze. Chodziło już tylko o przetrwanie, ze względu na Evie.

Jestem najlepsza – Lucy King
– Quem és tu e que raios fazes na minha cama?
Słysząc głęboki męski głos, który przebił się przez otulającą ją mgłę snu, Orla Garrett westchnęła rozkosznie i zagrzebała się głębiej w chłodnej pościeli.
Duarte de Castro e Bragança zwykle odwiedzał ją w snach noc po tym, jak rozmawiali przez telefon. Za każdym razem, kiedy jego imię pojawiało się na ekranie jej komórki, przeszywała ją fala podniecenia. Następująca po tym rozmowa nieodmiennie ją ekscytowała, mimo że nie rozmawiali na specjalnie ciekawe tematy. Orla prowadziła ekskluzywną agencję asystentów, więc zazwyczaj mówił jej, czego chce, a ona zapewniała, że zostanie to zrobione. Ale to nie miało znaczenia. Jej podświadomość połączyła jego głos ze zdjęciami z gazet i fantazjowała o nim w najlepsze.
Nie była w stanie powstrzymać tych snów, a tak właściwie, po co miałaby próbować? Budziła się rozpalona i drżąca od stóp do głów… to było najbardziej seksowne, co jej się przydarzyło od czasu zerwania z narzeczonym, a nawet i wcześniej. Ich życie erotyczne było tak dalekie od ideału, że mimo upływu trzech lat nadal nie miała ochoty próbować drugi raz.
To były tylko niewinne fantazje. Przecież nie planowała wprowadzić ich w życie! Romans z klientem byłby bardzo nieprofesjonalny, a poza tym i tak nigdy nie zwróciłaby na siebie uwagi oszałamiająco przystojnego miliardera.
Wiedziała też, że odkąd Duarte poznał swoją piękną żonę, stracił zainteresowanie innymi kobietami. I że wciąż był w żałobie po tym, jak przed trzema laty Calysta poroniła ich syna, a niedługo potem sama zmarła po przedawkowaniu narkotyków.
Nie, jej sny nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Nie słyszała w nich krytycznego głosu w głowie, który stale przypominał jej, ile i co musi robić, jeśli ma być z siebie choć trochę zadowolona. W snach, w których występował Duarte, perfekcja nie była czymś, o co musiała się starać. Dostawała ją w gratisie.
– Dzień dobry – wymamrotała w poduszkę.
– Kim ty jesteś i co robisz w moim łóżku?
Tym razem mówił po angielsku. Musiał się zbliżyć, bo poczuła jego zmysłowy zapach.
– Czekam na ciebie – wymamrotała sennie.
Przez ostatni tydzień harowała na okrągło, przygotowując jego posiadłość na doroczną konferencję pięciu największych producentów wina na świecie. Bolały ją wszystkie mięśnie. Masaż byłby cudowny, nawet we śnie…
– Wstawaj. Teraz.
No, to nie było zbyt miłe. Zupełnie nie jak Duarte z jej snów, który zazwyczaj flirtował, prawił jej komplementy, a potem brał ją w ramiona. Ten Duarte wydawał się zirytowany. Niecierpliwy. Gdzie był jego uśmiech? Dlaczego potrząsał jej ramieniem, zamiast ją głaskać i pieścić? I dlaczego czuła jego zapach? Jej sny nigdy nie uwzględniały zapachu…
Olśnienie spłynęło na nią jak tsunami, uderzając w nią i roztrzaskują w drzazgi resztki snu. Z walącym sercem usiadła na łóżku i uderzyła głową w coś twardego. Ból przeszył jej czaszkę, sprawiając, że krzyknęła. Poczuła, jak materac obok niej się ugina. Zacisnęła ręce na głowie, mruganiem odpędzając łzy, aż dudnienie w jej głowie przeszło w tępe pulsowanie, a nudności minęły.
Gdyby tylko mogła równie łatwo pozbyć się szoku i przerażenia. Gdyby tylko mogła wrócić pod kołdrę i udawać, że to się nie działo. Ale nie mogła, więc, umierając ze wstydu i przerażenia, otworzyła oczy.
Na widok siedzącego obok niej mężczyzny, który kręcił głową i przeczesywał ręką włosy, zaparło jej dech w piersi. Zrobiło jej się gorąco, potem zimno, a potem znowu gorąco. Skręciło ją w żołądku, a jej puls jeszcze bardziej przyspieszył.
Duarte przyłapał ją na spaniu w pracy. Zaprosiła go do łóżka. A potem uderzyła go głową – swojego najważniejszego, najbogatszego klienta. Jak miała naprawić tę monumentalną katastrofę?
To, że nie spodziewała się go jeszcze przez trzy tygodnie, nie było żadną wymówką. Jej firma obiecywała perfekcję na każdym poziomie. Ich klienci żądali i płacili za to, co najlepsze. To była najbardziej żenująca sytuacja, jaką mogła sobie wyobrazić.
– Tak mi przykro – powiedziała drżąco.
Duarte spojrzał na nią i Orli po raz drugi zaparło dech. Zdjęcia, które widziała w gazetach, ani trochę nie oddawały rozmiarów ani charyzmy tego mężczyzny. Nie oddawały szerokości jego ramion ani potężnych, odzianych w dżinsy ud. Nie przypominała sobie też, żeby kiedykolwiek widziała furię podobną do tej, która płonęła w obsydianowej głębi jego oczu, albo szczękę tak zaciśniętą, że wyglądała, jakby miała pęknąć.
– Przynieść panu zimny okład na głowę? – wykrztusiła, krzywiąc się na wspomnienie tego, jak mocno w niego uderzyła. Przypomniała sobie, że w torebce ma apteczkę. – Może coś przeciwbólowego?
– Nie – warknął. – Ale możesz odpowiedzieć na moje pytanie.
Racja. Powinna to zrobić. To nie był dobry moment, żeby podziwiać jego atrakcyjność. Powinna skupić się na ograniczeniu strat.
– Nazywam się Orla Garrett – powiedział z nadzieją, że kiedy Duarte ochłonie, uzna tę sytuację za zabawną wpadkę. – Jestem współwłaścicielką Hamilton-Garrett. Rozmawialiśmy przez telefon.
Duarte ściągnął brwi. Orla praktycznie widziała, jak trybiki pracują w jego głowie. Czy powinna podać mu rękę? W jakiś sposób nie wydawało się to właściwe, kiedy ona wciąż była pod kołdrą, a on siedział na materacu ledwo pół metra od niej. Dużo bardziej miała ochotę przysunąć się do niego i usiąść mu na kolanach. Potem mogłaby przeczesać palcami jego włosy i sprawdzić, czy nie nabił sobie guza. Mogłaby wodzić palcami po jego twarzy, badając jego imponujące kości policzkowe i lekki zarost na szczęce. Wtedy on otoczyłby ją ramionami i pocałował w szyję…
To było jakieś szaleństwo. Co ona sobie myślała? Czyżby oszalała?
Wstrząśnięta kierunkiem, w jakim biegły jej myśli, Orla uznała, że musiała dostać wstrząsu mózgu. Przełknęła ślinę i wstała z łóżka, poprawiając szorty, które nagle wydały jej się o wiele za krótkie.
– Wedle polecenia – powiedziała, walcząc o resztki profesjonalizmu. – Przygotowałam dom na pańską konferencję. Wszystkie sypialnie są już gotowe, poza tą jedną.
Zostawiła ją sobie na koniec, ponieważ wydawała się wymagać najmniej pracy. W pozostałych pięciu panował absolutny chaos. Pościel i ręczniki leżały rzucone na podłodze, a klejące kieliszki po winie zostawiono na blatach pokrytych grubą warstwą kurzu. Na dole nie było lepiej. Salon był zastawiony zapleśniałymi kubkami po kawie, a puste butelki po winie zapełniły kilka skrzynek.
Starając się nie zwymiotować od zapachu, Orla zachodziła w głowę, co tu się wydarzyło. Ale zaraz przypomniała sobie surowo, że to nie jej sprawa. Jej klient miał dla niej zlecenie i musiała je wykonać.
– Uzgodniłam menu na weekend z Marianą Valdez – powiedziała, mając nadzieję zaimponować mu faktem, że udało jej się zwerbować jedną z najlepszych kucharkę na świecie. – Wszystkie specjalne wymagania gości zostały uwzględnione. Poleciłam wydobyć z piwnicy wina, które życzył pan sobie podać do obiadu w piątek i sobotę. Rejs rzeką został zaplanowany na niedzielne popołudnie. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Duarte zgromił ją spojrzeniem, niewzruszony tym, co osiągnęła mimo trudnych warunków pracy.
– Tymczasem ty spałaś w moim łóżku.
– Nie! – zaprzeczyła ze wstydem. – Nie spałam. Mieszkałam w hotelu w wiosce. To była jednorazowa drzemka, przysięgam. Nie, żeby to miało cokolwiek poprawić. Wiem, że moje zachowanie jest niewybaczalne.
Wiedziała że jest na przegranej pozycji. Duarte nie będzie zainteresowany faktem, że firma, którą wynajęła do tego zadania, zrezygnowała w ostatniej chwili. Że nie miała innego wyboru, niż posprzątać dom osobiście. Że w jakiś sposób znalazła się w posiadaniu niewłaściwego klucza i musiała zbić szybę, żeby wejść i otworzyć drzwi od środka. Duarte płacił rocznie sześciocyfrową sumę, żeby wszystkie jego polecenia zostały wykonane szybko, bezbłędnie i bez zadawania pytań.
– Obiecuję, że to nigdy więcej się nie wydarzy – dokończyła, w myślach modląc się, żeby zdecydował się puścić jej płazem tę wpadkę.
Duarte powoli pokręcił głową, sprawiając, że serce podeszło jej do gardła. Nagle odniosła nieodparte wrażenie, że nie zamierza jej wybaczyć. Nie zamierza zapomnieć. Gniew w jego ciemnym, magnetycznym spojrzeniu zbladł, ale obojętność, która pozostała, była jeszcze gorsza. Kiedy się odezwał, jego głos był zimny jak lód.
– Masz rację. To się nigdy więcej nie wydarzy. Ponieważ jesteś zwolniona.

Duarte ledwo zauważył, że kobieta przed nim zesztywniała i wzdrygnęła się, a jej twarz wykrzywił wyraz szoku i rozczarowania. Nie potrafił myśleć jasno. Jego głowa wciąż pulsowała po zderzeniu. Musiał wytężać całą samokontrolę, by odeprzeć wspomnienia, które napłynęły do jego głowy, kiedy postawił nogę w tym domu. By opanować emocje, które nim targały.
Frustracja i zaskoczenie, że jego polecenie nie zostało wykonane poprawnie, walczyło z wściekłością, że jego zaciekle broniona prywatność została naruszona. Szok, jakim było dla niego znalezienie pięknej, złotowłosej kobiety śpiącej w jego łóżku, walczył z przeszywającym go na jej widok pożądaniem. Żałoba i poczucie winy, które pogrzebał głęboko w sobie, podniosły łeb, zaskakując go dziką, nieokiełznaną intensywnością.
Nic z tego nie było mile widziane. Ani kotłujące się w nim emocje, ani wspomnienia jego podstępnej żony i maleńkiego, niewinnego syna, który nigdy nie wziął swojego pierwszego oddechu. A na pewno nie Orla Garrett, naruszająca jego prywatną przestrzeń, a zarazem status quo, które tak bardzo starał się utrzymać.
– Przepraszam…? – wykrztusiła kobieta, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
– Słyszałaś – warknął Duarte. – Jesteś zwolniona.
Orla jeszcze szerzej otworzyła swoje ogromne oczy.
– Bo się zdrzemnęłam?
Powodów było wiele i nie miał najmniejszej ochoty się nimi dzielić.
– Bo jesteś niekompetentna.
Orla uniosła podbródek.
– Można mi wiele zarzucić, ale nie to, że jestem niekompetentna!
– W takim razie jak byś to nazwała? – zapytał, gestem obejmując łóżko, pokój, dom.
Orla zaczerwieniła się.
– Wpadką.
– To coś więcej.
– Okoliczności są łagodzące.
– I nieistotne.
Orla patrzyła na niego przez chwilę, marszcząc brwi, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała. Potem wzięła głęboki oddech i skinęła głową.
– Ma pan rację – powiedziała ponuro. – Przeprosiny nie są dostatecznym zadośćuczynieniem. Oczywiście wcale na pana nie czekałam. Śniłam. O kimś zupełnie innym.
O kim? – zastanowił się Duarte. O mężu? Kochanku? I czym mogło być to dziwne, tępe uczucie w piersi? Chyba nie rozczarowaniem? To byłoby niedorzeczne.
Przez ostatnie lata regularnie rozmawiał z Orlą przez telefon, co pozwoliło jej dość dobrze poznać przynajmniej niektóre aspekty jego życia. On natomiast nic o niej nie wiedział. Ale to było w porządku. Nie musiał. Ich relacja była czysto biznesowa.
To, czy była singielką, czy nie, nie interesowało go. Co z tego, że dźwięk jej głosu wystarczył, żeby obudzić jego uśpione libido? I tak postanowił sobie, że jak na razie ma dość kobiet. Rany po jego krótkim i nieszczęśliwym małżeństwie wciąż były zbyt świeże i zbyt bolesne.
– Pracowałaś w złym miejscu – powiedział, zirytowany kierunkiem, w jakim podążyły jego myśli.
– O czym pan mówi?
– Poleciłem przygotować nocleg w winnicy. To nie jest winnica.
Orla zmarszczyła brwi.
– Nie rozumiem.
– To jest Casa do São Romão, nie Quinta do São Romão. A zatem włamałaś się do miejsca, które kiedyś, przez krótką chwilę, było moim domem. Myszkowałaś w miejscach, w których nie powinno cię być, i spałaś w moim łóżku. A tymczasem zadanie, które ci powierzyłem, pozostaje niewypełnione.
Orla patrzyła na niego ze zdezorientowaniem na swojej ślicznej twarzy.
– Co?
– Popełniłaś błąd – powiedział ponuro. I to jaki błąd! Włamała się do jego prywatnej przestrzeni. Widziała rzeczy, których planował nikomu nigdy nie pokazywać. Dobrze chociaż, że w jego kontrakcie z firmą Orli była zawarta klauzula poufności.
– To niemożliwe. – Orla pobladła.
– Sugerujesz, że to ja popełniłem błąd?
– Co? N…nie. Oczywiście, że nie – wyjąkała, rumieniąc się. – Bardzo przepraszam. Naprawię to.
Ale tego nie dało się naprawić. Co się stało, to się nie odstanie. Kto wiedział o tym lepiej niż Duarte? Jego syn nie mógł znów się narodzić, tym razem oddychający. Nie mógł cofnąć czasu i wymazać kłótni, która do tego doprowadziła. Nie mógł dostrzec tego, co działo się z Calystą, i powstrzymać jej od odebrania sobie życia. Nikt nie mógł. Ale mógł pozbyć się stąd Orli, zanim straci nad sobą kontrolę.
– Masz pięć minut, żeby się spakować – powiedział sztywno. – A potem się wynoś.

Orla stała jak wryta, patrząc, jak Duarte obraca się na pięcie i wychodzi z pokoju. Jej serce tłukło się w piersi, a na czoło wystąpił jej zimny pot. Podłoga pod jej stopami wydawała się kołysać.
Boże. Był naprawdę wściekły. Nie tolerował błędów i nie mogła go za to winić, ponieważ ona też ich nie tolerowała. Nie popełniła żadnego poważnego błędu od czasu swoich zaręczyn, które zostały zerwane cztery lata wcześniej. Nawet przed tym robiła wszystko co w jej mocy, żeby ich unikać. Błąd oznaczał porażkę, a w jej świecie nie było miejsca na porażki.
Jako lekceważone, przeciętne dziecko, wciśnięte między starszą siostrę, która śpiewała jak anioł, i obiecującego atletę w osobie młodszego brata, musiała zacięcie walczyć o swoje miejsce w rodzinie. Pracowała jak demon, żeby dostawać jak najlepsze stopnie i wyrwać dla siebie trochę rodzicielskiej uwagi, którą jej bardziej utalentowane rodzeństwo dostawało bez najmniejszego wysiłku. I to działało. Działało tak dobrze, że dążenie do perfekcji stało się częścią jej DNA. Jej poczucie własnej wartości zależało od jej sukcesów i nie wyobrażała sobie podjąć się czegoś, co mogłoby się zakończyć porażką.
Demony jej dzieciństwa nie nawiedzały jej od lat i nie zamierzała pozwolić na to teraz. Na samą myśl zmroziło jej krew w żyłach. W tej chwili nie miało znaczenia, jak doszło do pomyłki. Analiza tego, co poszło nie tak, mogła poczekać.
Jej opinia na temat reakcji Duartego też była nieistotna. Mogła uważać, że przesadził, ale wciąż był klientem. Wyraźnie się wściekł, że nawaliła – choć nie mógł być na nią tak zły, jak ona sama – i jej zadaniem było to naprawić. Sprawić, że wycofa się z pomysłu zwolnienia jej. Po latach walki, upartego wspinania się po szczeblach kariery, wreszcie pozwolono jej wkupić się w firmę. Nie miała zamiaru pozwolić Samowi, współzałożycielowi Hamilton Garrett, pożałować tej decyzji. Duarte zarabiał dla nich miliony w opłatach i zleceniach – prawie tyle, co wszyscy ich pozostali klienci razem wzięci – i nie zamierzała być tą, która go straciła.
To nie będzie proste zadanie, ale nie znaczy, że jej się nie uda. Wystarczyło potraktować go w ten sam sposób, w jaki traktowała wszystkich ludzi, którzy nie chcieli dać jej tego, czego chciała. Zawsze udawało się w końcu ich przekonać. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Wzięła głęboki oddech, podniosła swoje trampki i wyszła z sypialni. Przeszła po balkonie, który biegł wzdłuż wszystkich czterech ścian rezydencji, i znalazła się u szczytu szerokich schodów.
– Chwileczkę! – zawołała, zauważając Duartego idącego korytarzem. Ale on nie zatrzymał się ani nawet nie dał po sobie poznać, że ją usłyszał. Spróbowała więc ponownie. – Conde de Castro! Proszę. Mogę się wytłumaczyć.
Duarte machnął ręką.
– Nie.
– Zrobię wszystko. Proszę tylko powiedzieć, co.
– Jest za późno.
Nie. To niemożliwe.
– Jak mogę to naprawić?
– Nie możesz.
Mogła. Musiała tylko odkryć, czego chciał.
– Uchylę pana opłaty członkowskie przez następne trzy lata.
– Wasze opłaty są dla mnie niezauważalną kwotą – odparł. Nadal szedł przez siebie, robiąc długie, miarowe kroki; ona zaś, wciąż boso, deptała mu po piętach. – I jeśli myślisz, że nadal będę korzystał z waszych usług, to znów jesteś w błędzie.
No dobrze. Musiała wymyślić coś innego.
– Wesprę organizację charytatywną, którą pan wybierze.
– To będzie nic w porównaniu z kwotami, którymi już je wspieram.
Cholera.
– Przydzielę panu innego asystenta – zaproponowała, ignorując dziwny sprzeciw, który wzbudziła w niej ta myśl. W tej chwili była gotowa zrobić wszystko.
– Może się pan na chwilę zatrzymać, żebyśmy o tym porozmawiali? – zapytała, walcząc, żeby w jej głosie nie było słychać desperacji.
– Nie mamy o czym rozmawiać.
– Czy kiedykolwiek wcześniej pana zawiedliśmy?
– Teraz mnie zawiedliście.
– Konferencja jest dopiero za trzy tygodnie. Mam jeszcze mnóstwo czasu, żeby przygotować drugi dom.
– Nie o to chodzi.
W takim razie o co chodziło? Nic z tego nie miało sensu. Owszem, popełniła błąd, ale patrząc obiektywnie, to nie był koniec świata. Co tu się działo?

Doskonała propozycja - Clare Connelly Lucinda Villeneuve czuje, że to ona powinna zorganizować wesele siostry Thiria Skartosa. Wie, co zrobić, by uszczęśliwić pannę młodą. Przedstawia swoją propozycję Thirowi, lecz on nawet nie chce jej słuchać. Przyszła do niego w niefortunnym momencie, gdy szukał spokoju i odosobnienia w swoim zamku. Czas działa jednak na jej korzyść, bo Thirio zaczyna się coraz bardziej interesować piękną i inteligentną Lucindą… Jestem najlepsza - Lucy King Orla Garrett jest organizatorką imprez i robi to perfekcyjnie. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych i nie pozwala sobie na błędy. Nie rozumie, jak to się stało, że przygotowując konferencję dla najbardziej wymagającego klienta Duartego de Castro e Bragança, pomyliła pomieszczenie, w którym ma się ona odbyć. Gdy Duarte odkrywa tę pomyłkę, chce zwolnić Orlę. Jednak od pierwszego wejrzenia iskrzy między nimi tak bardzo, że ostatecznie Duarte postanawia dać Orli drugą szansę…

Dziewczyna z Londynu, Skrywane marzenia

Louise Fuller, Jadesola James

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1191

ISBN: 9788327697950

Premiera: 20-09-2023

Fragment książki

Dziewczyna z Londynu – Louise Fuller

Apartament dla nowożeńców w legendarnym hotelu Stanmore w londyńskim Mayfair był chyba najpiękniejszym miejscem, jakie Effie Price kiedykolwiek widziała.
Spojrzała na swój wyprasowany uniform, złożony z czarnej sukienki i białego fartuszka, i ciężko westchnęła. Płacono jej za sprzątanie pokoi, nie gapienie się dookoła.
– Ach, tu jesteś! Szukałam cię!
Effie zgarnęła stos wilgotnych ręczników i zerknęła przez ramię na Janine i Emily, swoje przyjaciółki i koleżanki z pracy, które właśnie zaglądały do pokoju. Janine wyciągnęła rękę po ręczniki i z rozmachem wrzuciła je do kosza na przeznaczone do prania rzeczy.
– Uciekaj! – Wskazała drzwi. – Wszystkim się tutaj zajmiemy, znikaj.
Effie potrząsnęła głową.
– Już prawie skończyłam, muszę tylko odkurzyć.
– Ja mogę to zrobić. – Emily chwyciła rączkę odkurzacza. – Naprawdę, damy sobie radę, a ty masz przecież coś innego do zrobienia. To ważny dzień, pamiętasz?
Effie ogarnęła fala przerażenia połączonego z ekscytacją. Od dziecka marzyła o własnej perfumerii. Jej matka, Sam, prowadziła salon kosmetyczny w domu i codziennie robiła klientkom zabiegi oraz makijaż. Effie obserwowała z zapartym tchem, jak zmarszczki wokół oczu kobiet stają się mniej widoczne, a ich rysy łagodnieją, prawie pewna, że jej matka sięga po jakieś magiczne sztuczki.
Dla niej samej taką magią było robienie perfum. Uwielbiała patrzeć, jakie wrażenie robi skomponowany przez nią zapach, jak ludzie wąchają go i jak pod jego wpływem zmienia się czyjś nastrój. Perfumy potrafiły przeobrazić kobietę czy mężczyznę, wzbudzić radość, dodać siły i seksapilu.
Nie zależało jej jednak wyłącznie na tym, by zmieniać życie obcych ludzi – chciała wydobyć matkę z sytuacji, w której ta musiała bezustannie martwić się o pieniądze. I dzisiaj, nareszcie, miała szansę zrealizować ten cel. Nadal nie mogła w to uwierzyć, wiedziała jednak, że jeśli umówione spotkanie przebiegnie zgodnie z jej oczekiwaniami i bank zgodzi się przyznać jej kredyt, pieniądze w ciągu czterdziestu ośmiu godzin znajdą się na jej koncie.
I wtedy także i jej życie zupełnie się zmieni. Takie miała marzenie i taką złożyła sobie kiedyś obietnicę.
Dwie minuty później szybkim krokiem szła korytarzem do windy, której drzwi rozsunęły się nagle. Z kabiny wyszedł jakiś mężczyzna, u którego boku chwiała się na niebotycznie wysokich obcasach kobieta, trzymająca się jego ramienia z tak rozpaczliwą determinacją, jakby była to deska ratunkowa.
– Coś tu jest nie tak…
Na głos nieznajomego Effie podniosła głowę i utkwiła wzrok w jego twarzy, ogarniając spojrzeniem wydatne kości policzkowe pod gładką, wyzłoconą słońcem skórą, niebezpiecznie zmysłową linię warg oraz niewiarygodnie niebieskie oczy. Przez głowę przemknęła jej myśl, że nigdy w życiu nie widziała tak przystojnego faceta i nagle poczuła, że kompletnie zaschło jej w ustach.
Mężczyzna wpatrywał się w towarzyszącą mu kobietę, czemu trudno było się dziwić, ponieważ także odznaczała się wyjątkową urodą. Smukła i długonoga, miała gęstą grzywę lśniących jasnych włosów, trochę jak konie, które ojciec Effie zwykł był obserwować na wielkim ekranie, nerwowo spacerując po padoku przez rozpoczęciem wyścigu. To wspomnienie przeniknęło jej serce niczym strzała, wprawiając je w paniczne drżenie.
Nie chciała myśleć o ojcu, nie chciała czuć się przygnębiona i bezradna, szczególnie teraz, gdy tak bardzo potrzebowała siły i energii.
– To nie to piętro.
Mężczyzna zrobił krok do tyłu, pociągając za sobą piękną blondynkę, i odwrócił się, by przycisnąć guzik na panelu na ścianie kabiny. W tym momencie jego wzrok napotkał spojrzenie Effie, która poczuła, że świat zakołysał się wokół niej, pozbawiając ją pewności co do wszystkiego, co do tej pory wydawało jej się absolutnie oczywiste. Ogarnęło ją nieodparte wrażenie, że oto nagle znalazła się w miejscu, którego nie znała, a całe jej ciało zadrżało, obezwładnione falą zagadkowego pragnienia.
Drzwi windy zamknęły się cicho.
Skąd wzięło się to pragnienie? Effie nie umiała odpowiedzieć sobie na to pytanie, ponieważ nie potrafiła z niczym porównać tego, co nagle poczuła. Bo i jak miałaby to zrobić, na jakiej podstawie? Nie przeszkadzało jej, że była dziewicą, a nawet kiedy jej przyjaciółki opłakiwały kolejne zerwanie, pozwalała sobie na ciche westchnienie ulgi.
Nieudane małżeństwo jej rodziców kazało jej z ogromną ostrożnością traktować tak poważne sprawy jak miłość i wzajemne oddanie, a jeśli chodzi o seks, bez żalu przyznawała, że po prostu nie spotkała na razie odpowiedniego mężczyzny. Albo najzupełniej nieodpowiedniego.
Problem nie tkwił jedynie w tym, że była małomówna i pełna rezerwy. Konieczność opieki nad matką sprawiała, że Effie nie mogła prowadzić życia takiego jak inne nastolatki i dlatego typowe dla jej rówieśniczek przeżycia emocjonalne i seksualne były jej raczej obce.
Jeśli nie liczyć kilku mało intrygujących pocałunków, nigdy nie dotykała żadnego mężczyzny ani nie była dotykana. Facet z windy także nawet nie musnął jej czubkiem palca, lecz jego wzrok podziałał na nią jak fizyczny kontakt, tak bardzo był intymny i realny.
Effie potrząsnęła głową, odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła korytarzem przed siebie. Nie miała pojęcia, dlaczego to dziwne spotkanie tak ją rozstroiło, i nie miała ochoty się nad tym zastanawiać. Zbiegła po schodach na parter i zerknęła na zegarek. Idąc w kierunku jednego z bocznych wyjść, zdjęła fartuszek i ściągnęła włosy w koński ogon. Nie miała już czasu się przebrać, ale nie miało to większego znaczenia.
Urzędnicy banku wiedzieli, gdzie i w jakim charakterze pracowała, nie widziała zresztą najmniejszego powodu, by wstydzić się swojego zajęcia. Zależało jej jedynie na tym, by nikt nie oceniał jej na podstawie pracy, jaką wykonywała. Przez głowę przemknęła jej myśl, że bardzo chciałaby wyglądać jak tamta kobieta z windy, ale nic nie mogła poradzić na to, że była po prostu chuda i miała nieciekawe brązowe włosy oraz równie mało interesujące brązowe oczy, przesłonięte okularami w najzupełniej przeciętnych brązowych oprawkach.
Jednak z drugiej strony, gdyby los obdarzył ją wyrafinowaną urodą, pewnie byłaby zbyt zachwycona swoim wyglądem, by myśleć o komponowaniu zapachów, a tworzenie perfum bez wątpienia było jej życiową pasją. Zapach postrzegała jako coś znacznie więcej niż ostatni element kreacji mody – był dla niej biletem do życia wykraczającego daleko poza cztery ściany jej małego mieszkanka.
Uznała, że powinna dodać tę ostatnią myśl do swojego krótkiego wystąpienia i zanotować ją w komórce. Otworzyła torbę, żeby wyjąć telefon i natychmiast zorientowała się, że nie ma go tam. Tak jest, musiała zostawić go w szafce. Bez mapy miasta w komórce nie miała szans trafić do banku. Jej zmysł orientacji w terenie był gorzej niż znikomy, a wypytywanie o wskazówki przechodniów na londyńskiej ulicy było stratą czasu.
Musiała wrócić po telefon do hotelu, nie miała innego wyjścia. Odwróciła się na pięcie i biegiem ruszyła z powrotem. Parę sekund później o mały włos nie wyskoczyła ze skóry, gdy potężny czarny samochód terenowy bezszelestnie przemknął obok niej i zatrzymał się przy krawężniku. Pomyślała, że spokojnie zdąży na spotkanie, musi tylko dotrzeć do swojej szafki w szatni i…
Drzwi hotelu otworzyły się gwałtownie i na ulicę szybkim krokiem wyszedł mężczyzna z dwoma solidnie zbudowanymi ochroniarzami u boku, ze wzrokiem utkwionym w ekran trzymanej w dłoni komórki. Jego oczy ukryte były za ciemnymi szkłami drogich okularów, lecz Effie i tak wiedziała, że są intensywnie błękitne.
Był to mężczyzna z windy, który teraz szedł prosto na nią. Spróbowała się odsunąć, było już jednak za późno – mimo najszczerszych chęci nie zdołała uniknąć zderzenia z muskularnym ciałem i ze zdławionym okrzykiem chwyciła pasek torby, który właśnie zsuwał się z jej ramienia.
– Bardzo przepraszam – wykrztusiła automatycznie, dając wyraz starannie wpojonemu przekonaniu, że gość hotelu zawsze ma rację.
Mężczyzna błyskawicznie złapał jej łokieć, skutecznie zapobiegając katastrofie. Serce Effie zabiło mocniej. Widziana z bliska twarz nieznajomego była naprawdę fascynująca, lecz jeszcze większy zawrót głowy wywołać mogła ukryta pod idealnie skrojonym garniturem iście zwierzęca energia, siła i witalność.
– Nie musiałaby pani przepraszać, gdyby patrzyła pani przed siebie – rzucił, przyglądając jej się uważnie. – Może powinna pani zmienić okulary.
Effie zarumieniła się gwałtownie i uwolniła ramię z jego uścisku.
– Prawdę mówiąc, to pan wpadł na mnie, panie… – zawiesiła głos, czekając, żeby podał swoje nazwisko.
– Kane – powiedział po chwili wahania. – Achileas Kane.
Achilles, najsławniejszy wojownik starożytnej Grecji, legendarny bohater wojny trojańskiej, bezwzględny, twardy i szaleńczo odważny… Ten Achilles mieszkał teraz w Królewskim Apartamencie Hotelu Royal…
– A pani to…?
Jego głos brzmiał łagodnie, lecz spod warstwy spokoju przebijała zdecydowanie stanowcza nuta.
– Effie Price. I, jak już mówiłam, to pan wpadł na mnie, panie Kane, więc może to nie ja powinnam zmienić okulary.
– Doprawdy?
Ogarnęła ją fala rozdrażnienia. Achileas Kane może i przypominał mitycznego bohatera, ale nic nie mogło zamaskować jego arogancji.
– Doprawdy – warknęła. – I biorąc pod uwagę niezaprzeczalne fakty, cofam moje przeprosiny.
– Słucham? – Dopiero teraz popatrzył na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. – Cofa pani swoje przeprosiny?
Jeden kącik jego ust uniósł się w zmysłowym uśmiechu, całkowicie przykuwając jej uwagę. Z trudem opanowała zmieszanie i podniosła głowę.
– Nie mam za co przepraszać – oświadczyła lekko drżącym głosem. – Dlaczego miałabym przepraszać za coś, czego nie zrobiłam? Zachowałam się uprzejmie, chyba aż za bardzo uprzejmie, bo to pan powinien przeprosić mnie, naprawdę.
Achileas Kane zmierzył ostrym spojrzeniem stojącą przed nim kobietę. Był w fatalnym nastroju, bez dwóch zdań. Dzień zaczął się źle w chwili, kiedy rano wreszcie opuścili dom Nica, gdzie odbywała się impreza. Instynktownie zacisnął zęby. Nie przyszedł na przyjęcie z Tamarą i z całą pewnością nie planował wyjść razem z nią. Ich trwająca dziewięć tygodni znajomość miała czysto fizyczny, satysfakcjonujący dla obu stron charakter i zakończyła się ponad pół roku temu, z inspiracji Achileasa.
Jednak ostatniej nocy Tamara z jakiegoś powodu doszła do wniosku, że ich związek nie tylko nie dobiegł końca, ale powinien nadal się rozwijać i wejść w poważniejszą fazę. Pijana w sztok, przyssała się do ramienia Achileasa tak mocno, że ostatecznie najłatwiejszym wyjściem było zabrać ją ze sobą do hotelu, by się przespała i wytrzeźwiała.
Niestety, kiedy powiedział jej, że wychodzi, wpadła w furię i zaczęła grozić mu wszelkimi możliwymi oraz niezwykle dotkliwymi aktami zemsty, a gdy groźby nie przyniosły pożądanego skutku, oświadczyła, że zadzwoni do swojego ojca. Oleg Ivanov był rosyjskim oligarchą, który niedawno wydał jedną ze swoich córek za miliardera zbijającego fortunę na produkcji zaawansowanych technologii, i teraz aktywnie rozglądał się za odpowiednimi mężami dla dwóch młodszych.
Achileas zbył histeryczne szlochy Tamary machnięciem ręki. Nie zamierzał się żenić i, biorąc pod uwagę, że statystycznie jedno z dwóch małżeństw kończyło się obecnie rozwodem, zupełnie nie rozumiał, dlaczego ktokolwiek decyduje się na tak bezsensowny krok. Wierność była czysto socjologicznym konstruktem, a nie imperatywem biologicznym, i Achileas, niechciany, nieuznany przez ojca nieślubny syn stoczniowego giganta Andreasa Alexiosa, stanowił żywy przykład tych faktów.
Andreas był tradycyjnym Grekiem, patriarchą jednej z najstarszych greckich rodzin, władających przemysłem stoczniowym. Teraz chory Andreas musiał stanąć twarzą w twarz z własną śmiertelnością i zastanowić się nad przyszłością swojego dziedzictwa, przyszłością, w której nie było męskiego spadkobiercy z formalnego, zalegalizowanego związku. Właśnie z tego powodu Andreas był dziś gotowy przyjąć nieślubnego syna do klanu Alexiosów. Po trzydziestu dwóch latach, czterech miesiącach i dziesięciu dniach Andreas uznał, że potrzebuje obecności jedynego syna w ostatnim okresie swojego życia.
Już jako dziecko Achileas wiedział, że Richard Kane nie jest jego ojcem, i bezustannie marzył o spotkaniu z człowiekiem, który nim był. Oczywiście, kiedy jego marzenie w końcu się spełniło, wcale nie wyglądało tak, jak w dziecięcych fantazjach. Młody mężczyzna spotkał obcego człowieka, który obiecał mu akceptację i publiczne uznanie, pod jednym warunkiem – Andreas życzył sobie, aby jego jedyny syn ustatkował się i ożenił. I naturalnie, chociaż o tym nie wspomniał w otwarty sposób, by spłodził spadkobierców, którzy zapewnią kontynuację rodu Alexiosów.
Achileas wrócił myślami do dramatycznych szlochów Tamary i skrzywił się lekko. Może faktycznie było to jakieś rozwiązanie. Tamara była bogata, piękna i dobra w łóżku, a poza tym zależało jej na formalnym związku. Gdyby poprosił ją o rękę, niewątpliwie zgodziłaby się bez wahania, ale jeśli chodzi o dzieci… Nie, Achileas nie chciał mieć dzieci, w żadnym razie. Bo niby jak ktoś, kto nie znał własnego ojca, miałby wiedzieć, jak być ojcem?
Tak czy inaczej, miał serdecznie dosyć związków w ogóle, a zwłaszcza związków z kobietami, które uważają, że uda im się osiągnąć zamierzony cel za pomocą wrzasków, łez i histerycznego tupania. Spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę i pośpiesznie przywołał się do porządku. Najwyraźniej cała ta Effie Price czekała na jego przeprosiny… Co ona sobie właściwie wyobrażała? Dlaczego sądziła, że ma prawo mówić do niego takim tonem?
Kim ona w ogóle była? Omiótł wzrokiem jej niepozorną postać, pantofle na płaskim obcasie, tanią torbę i tę sukienkę, pożal się Boże. Gdyby nie wpadła na niego, nigdy by jej nie zauważył. Spojrzał na jej delikatną owalną twarz. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że skądś ją zna. Frustracja i znużenie przeżyciami ostatnich kilku godzin zalały go gorącą falą. Był zmęczony, głodny i na dodatek bardzo mu się śpieszyło. I nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać pouczeń ze strony tej Panny Nikt.
– Nic z tego – oświadczył cicho.
Zamrugała, zupełnie jak sowa, za tymi grubymi szkłami, i długą chwilę wpatrywała się w niego w milczeniu. Potem dumnie podniosła głowę i wtedy mężczyzna poczuł nagłe, kompletnie nieoczekiwane ukłucie pożądania.
– Wobec tego nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia – oznajmiła sztywno. – Proszę oddać mi moją torbę, muszę już iść…
Achileas bezgłośnie zgrzytnął zębami. Odprawiła go jak niesfornego uczniaka! Nie był w stanie przyjąć tego do wiadomości. Nic więcej do powiedzenia? O, nie, w żadnym razie, to on zawsze miał ostatnie słowo, i już.
– Proszę pana…
To był Crawford, szef ochrony Achileasa.
– O co chodzi? – rzucił ze złością.
– Mamy pewien problem… Panna Ivanov zadzwoniła do swojego brata, który jest już w drodze…
Achileas zaklął pod nosem. Dobrze znał Romana i nie miał cienia wątpliwości, że ten zrobi monumentalną scenę. Mocno zacisnął usta. Nie, nie i jeszcze raz nie, nie teraz i nie tutaj. W normalnych okolicznościach byłoby mu to najzupełniej obojętne, ponieważ doskonale czuł się w trudnych, konfliktowych sytuacjach i między innymi właśnie dlatego w błyskawicznym tempie pokonał drogę od absolwenta wyższej szkoły biznesu do miliardera, którym został przed ukończeniem trzydziestki.
Sęk jednak w tym, że Andreas Alexios patologicznie nie znosił skandali. Achileas doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo przecież to z tego powodu on, nieślubny syn, dorastał z innym nazwiskiem. I nadal bolało go to, mimo że wszystkie związane z tym decyzje podjęto na długo przed jego przyjściem na świat, mniej więcej wtedy, kiedy jego matka odkryła, że jest w ciąży, i cały sztab prawników zaoferował jej niezwykle korzystną pod względem finansowym ugodę w zamian za dyskretne milczenie.
Naturalnie teraz Achileas doskonale wiedział, że zaproponowana jego matce suma mogła być nawet dziesięciokrotnie wyższa, a i tak choćby w niewielkim stopniu nie uszczupliłaby majątku Alexiosów, najtrudniej było mu jednak pojąć fakt, że jego ojciec zasiadł do stołu ze swoimi prawnikami i precyzyjnie obliczył koszt porzucenia własnego dziecka. Dał jego matce dokładnie tyle, żeby jego synowi nigdy niczego nie brakowało i żeby akceptowano go w towarzystwie, nie tyle jednak, żeby miał taką samą pozycję jak jego przyrodnie rodzeństwo.
Achileas zmienił tę sytuację, rzecz jasna, dzięki własnej determinacji, ambicji i ciężkiej pracy, obsesyjnie dążąc do osiągnięcia celu, jakim zawsze był dla niego sukces. Teraz nie potrzebował już ani pieniędzy Andreasa, ani żadnych z nim kontaktów. Czas, kiedy pragnął i potrzebował ojca, dawno już minął, i dziś zależało mu przede wszystkim na odwecie za okazaną obojętność. Chciał dostać to, co mu się słusznie należało, a poza tym wiedział, że nazwisko ojca pomoże mu odnieść jeszcze większy sukces.

Skrywane marzenia – Jadesola James

Badagry, Nigeria

Nadszedł czas panny młodej. Mimo niebotycznie wysokich szpilek wysadzanych małymi rubinami, księżniczka Tobi Obatola lekkim krokiem płynęła po kamiennej posadzce. Rozglądała się wokół, choć widok nieco jej przysłaniała delikatna woalka przetykana nićmi ze szczerego złota.
Nie musiała się martwić. Towarzyszyły jej druhny. Wokół unosił się delikatny zapach drogich perfum – mieszanki róży wodnej i cytrusów. Na gościach wszystko to sprawiało wrażenie, że do przodu sunie jedna wielka pachnąca i obsypana złotem masa kobiecych ciał. Dwie druhny wdzięcznym krokiem sunęły za Tobi. Dwie inne tuż obok niej gotowe doprowadzić księżniczkę Gbale do czekającego na nią pana młodego. Za chwilę Tobi miała stracić ten tytuł i przybrać nowy – księżniczki królewskiej krwi księstwa Djoboro.
Zgromadzeni wokół dostojni goście czekali, by obsypać młodą parę deszczem złotych monet. Był to ślub, jakiego Nigeria dawno nie widziała.
Uszu Tobi dobiegł głos z ustawionych wzdłuż ścian głośników.
„Nasza panna młoda, córka Jego Królewskiej Mości, który sam zaszczycił nas swoją obecnością!”
Tobi ledwie zdołała stłumić ironiczny uśmiech. Nawet podczas ślubu córki król nigeryjskiego księstwa Gbale musiał zadbać, by to on był bohaterem wieczoru. Rzuciła wzrokiem w stronę swojej starszej siostry Kemi. Ta przesłała jej pełne ciepła, ale i ostrzegawcze spojrzenie.
– Zachowuj się – odczytała Tobi z ruchu jej warg.
W odpowiedzi siostrze potrząsnęła głową. Ten drobny gest sprawił, że wysadzane rubinami złote kolczyki Tobi przez chwilę zatańczyły i błysnęły jak gwiazdy. O tak, dziś z pewnością się zachowa!
Na tę chwilę czekała od lat.
A może przez całe życie.
Muzycy trzymający pod pachami swoje dundun, bębny o kształcie klepsydr, zaczęli wybijać nęcący rytm, który nabierał tempa z chwili na chwilę. Miał on przyspieszyć pochód panny młodej i jej świty w stronę pana młodego. Tobi łączyła drobne kroczki skromnej panny młodej z wdzięcznym ruchem talii doświadczonej kobiety. Jej biodra falowały. Lekko sunęła do przodu, wachlując się wachlarzem, z którego niemal do ziemi zwisały złote nitki z nawleczonymi na nie rubinami.
Główny bębniarz ogłosił przybycie Tobi. Dźwięczny język joruba brzmiał w jego ustach jak żywy potok słów. W ten sposób zachęcał gości i członków rodziny królewskiej do przywitania panny młodej.
– Tańcz, nasza panno młoda, tańcz! To twoje święto! – melodyjnym głosem zaintonował starą pieśń weselną.
W ogromnej długiej sali rozległy się oklaski. Strzeliły korki od szampana. Tobi zaczęła tańczyć, wyrzucając ręce w górę.
Ale w głowie miała tylko jedną myśl: Udało się. Jestem wolna.
Wolna od ojca tyrana. Wolna od życia pod kluczem przerywanego tylko krótkimi chwilami radości, gdy, przekupując drogą biżuterią pałacowych strażników, udawało jej się wymknąć z pałacu, by spędzić noc na tańcach.
Gdy tanecznym krokiem płynęła przez salę, wspomnienia powoli zacierały się gdzieś w zakamarkach świadomości. Zastępowała je rzeczywistość. Kątem oka Tobi widziała okrągłe stoły dla gości. Na środku każdego z nich stał wysadzany rubinami wielki puchar z różami. Sztućce i talerze były ozdobione cienkimi jak pajęczyna misternie rzeźbionymi złotymi listkami. Członkowie rodziny królewskiej mieli na sobie ręcznie wyszywane eleganckie mundury zwane aso ebe.
Wszyscy goście trzymali w rękach telefony komórkowe lub tablety, którymi filmowali tę pełną niezwykłego przepychu uroczystość. Na końcu sali stał on – pan młody – i jego książęca świta. Miał na sobie powłóczyste błyszczące szaty w kolorze czerwieni rubinu. I tylko on naprawdę się liczył. Książę Akil Al-Hamri z Djoboro. Obok niego stał jego brat książę Malik.
Obaj mieli łagodniejsze charaktery od ich ojca króla Al-Hamriego III, który tego wieczora zasiadał na replice wielkiego tronu, który służył mu w Djoboro. Patrząc na nich, nikt nie mógł mieć wątpliwości, że cała trójka jest odlana z tego samego stopu. To małe północnoafrykańskie księstwo leżało tuż przy wybrzeżach Maroka. Legenda głosiła, że założyli je potomkowie historycznego Mansa Musy, który wieki temu opuścił ciągnącą z pielgrzymką do Mekki karawanę. Później wraz z towarzyszami długo tułał się po pustyni w poszukiwaniu morza, aż w końcu doń dotarł i nad brzegiem zbudował małą osadę. Uważny obserwator zauważyłby u ludzi Djoboro ślady ich malijskich przodków. Widać je było w dumnie wychylonej do przodu szyi, pełnych ustach i łagodnie brązowawej skórze – o ton lub dwa ciemniejszej od ich marokańskich sąsiadów. Jednak zawierane przez wieki mieszane małżeństwa poddanych obu krajów stworzyły oszałamiającą różnorodność ludzkich typów. Kobiety były piękne. Mężczyźni byli smukli i wspaniale zbudowani. Jak pierwsi nomadzi.
Akil był wyjątkowym dowodem tej niezwykłej wędrówki genów. Tobi spojrzała na niego i przez chwilę poczuła, jak schną jej wargi. Na chwilę mocno zacisnęła usta. W wieku dwudziestu jeden lat powinna już umieć odrzucić dziewczęce zakochania tam, gdzie ich miejsce – między karty pamiętników disnejowskiej księżniczki.
Tobi doszła do marmurowego podwyższenia, gdzie stali głównie mężczyźni.
Znała ceremoniał na pamięć. Uklękła przed ojcem. Gdy nad jej głową odmawiał modlitwy, skromnie zamknęła oczy. Swoje modły odmówiła też macocha. Jej głos brzmiał nisko i sztucznie taktownie. Nic dziwnego, bo przez lata na próżno próbowała naśladować spontaniczny charakter Tobi.
Swoje modlitwy odmówił też król Djoboro. Były krótkie i płynęły z serca. Gdy skończył, uniósł dłonią podbródek Tobi i spojrzał jej twarz.
– Jestem szczęśliwy, że nasze dynastie się jednoczą – powiedział głośno, tak by słyszano go w całej sali. – Król Gbale jest moim przyjacielem od czasów szkolnych. Teraz nasze dzieci razem znajdują szczęście i wspólną drogę. To wielka radość na moje stare lata.
Tobi wstała z kolan, podeszła do Akila i z szacunkiem schyliła przed nim głowę. Czuła pod szpilkami twardy marmur, od którego wiało chłodem. Miała poczucie, że sztywnieje od niego jej wyszywana perłami suknia ślubna.
Nie unosząc woalki, spojrzała na twarz Akila. Malował się na niej stoicki spokój, choć w kącikach usta tańczył cień lekkiego porozumiewawczego uśmiechu. Akil wiedział, w jakiej cichej zmowie uczestniczy. Smukłymi palcami ujął rąbek jej woalki i uniósł ją do góry.
Przez tłum gości przebiegło głośne westchnienie.
– Udało się, Tobi – szepnął przez zaciśnięte zęby.
I głośno, żeby wszyscy słyszeli, dodał własne życzenia. Zdrowia, długiego życia i dzieci.
Na jej twarzy zapłonął rumieniec. Nie były to życzenia dla niej, bo oboje mieli się rozwieść tak szybko, jak to tylko możliwe. Taka była umowa. Akil wziął z nią ślub, by dostać spuściznę i stać się pełnoprawnym królewskim dziedzicem. Ona z nim – by zyskać wolność. Nie pobierali się z miłości. Ta bajka nigdy nie miała mieć szczęśliwego zakończenia. Nie było po co z nadzieją patrzeć Akilowi w oczy, wspominając swoje dawne dziewczęce w nim zakochanie. Nigdy nie będą razem. Nie w ten sposób. Co z tego, że był wysoki i smukły? Wyrzeźbiony jak młody bóg? Obdarzony uroczym dołkiem w brodzie, który gdyby nie to, że był sporej wielkości i świadczył o pewności siebie Akila, wyglądałby może absurdalnie? Tobi nie miała powodu, żeby wyobrażać sobie, jak czułaby się w ramionach tego pięknego mężczyzny lub w jego łożu.
Nie miała czasu myśleć. Akil skończył mówić. Drżącymi rękoma Tobi założyła mu na głowę ceremonialne przybranie. Potem włożyli sobie na palce obrączki i z uczuciem ulgi odwrócili się w stronę klaszczącego tłumu. Byli podekscytowani. Wreszcie skończyła się sztywna ceremonia. Nadszedł czas tańców i biesiady.
Tobi została żoną.
Ale nie to było najważniejsze.
Była wolna!

– Cholernie męcząca droga do nocy poślubnej, bracie – Akil usłyszał głos Malika.
Zamrugał, wciąż jeszcze oszołomiony weselną wrzawą. Spojrzał na starszego brata. Ogromna sala specjalnie wynajętej dla króla Djoboro i jego świty rezydencji już prawie opustoszała. Większość drużbów i jego przyjaciół poleciało wynajętymi samolotami do stolicy kraju Logos na wędrówkę po nocnych klubach. Akil domyślał się, że po paru drinkach niejeden wyląduje tej nocy w ramionach jakiejś pięknej Nigeryjki.
Sam miał zgoła inne plany.
– Czemu nie poleciałeś z innymi do Lagos? – spytał Malika, pakując do niewielkiej torby podróżnej dwie śnieżnobiałe koszule. Zwykle pakowaniem jego rzeczy zajmował się służący, ale dziś Akil potrzebował dyskrecji. Rankiem miał po cichu wylecieć z Lagos i musiał być na lotnisku o świcie. Tylko on i sowicie opłacony pilot djoborskich Królewskich Linii Lotniczych znali cel podróży.
– Jamila by mnie zabiła, gdybym włóczył się z nimi po nocnych klubach – odparł z uśmiechem Malik. – A ty co? Planujesz ucieczkę? – dodał, wskazując głową na torbę Malika.
– Moja sprawa, co planuję – odparł szorstko Akil.
– Gdzie panna młoda? – nie ustępował Malik.
Akil spojrzał na swój złoty, wysadzany rubinami zegarek. Tobi była pewnie w swoich pokojach i robiła dokładnie to samo – pakowała walizkę. Ich tajny plan zakładał, że pod osłoną nocy polecą do Lagos. Oficjalnie, by tam zacząć miesiąc miodowy. To była wersja dla mediów. W rzeczywistości Tobi już kupiła bilet do Dubaju, gdzie miała wielu przyjaciół.
Nikt nie miał pojęcia, że „zakochani państwo młodzi” polecą ze stolicy Nigerii w zupełnie innych kierunkach.
Akil spojrzał na Malika. Brat był w dobrym humorze, ale popatrywał na Akila nieco podejrzliwie. Malika zbiło z tropu nagłe pragnienie ożenku brata. Nie wierzył, że Akil aż tak zakochał się w Tobi. Od tego czasu Malik zachodził w głowę, po co naprawdę bratu ten ślub.
Ale ten miał w nosie domysły Malika.
Nie obchodziło go, co myśli rodzina. Wreszcie zaczynał własne życie. Czekał na tę szansę równie niecierpliwie, co Tobi na swoją. Ucieczkę planował drobiazgowo przez parę ostatnich lat. Czekały go ekscytujące wyzwania biznesowe. Od dzisiaj miał polegać tylko na swoich talentach, a nie na sławie kogoś, kto czeka na swoje miejsce na tronie Djoboro. Wiedział zresztą, że nigdy na nim nie zasiądzie. I wcale tego nie pragnął. Spędził całe lata pod irytującym wzrokiem Malika. W niczym nie pomagał też ich ojciec Al-Hamri III. O pewnych zbyt mrocznych nawet dla niego sprawach Akil nigdy z bratem nie rozmawiał. Spróbował raz jeden, ale dziś wieczorem nawet nie chciał pamiętać, jak żałośnie skończyła się ta próba.
Olśniewający przepychem pałac władców Djoboro krył mnóstwo mrocznych tajemnic. Jedną z nich było właśnie to, jak traktowano samego Akila, drugiego królewskiego syna. Akil bardzo kochał swój kraj. Tak bardzo, że pozostawał w nim jeszcze długo po tym, gdy gospodarczo księstwo zaczęło chwiać się na nogach. Ale wszystko ma swoje granice. Akil wiedział, że właśnie wybiła jego godzina.
– Tobi jest u siebie – odezwał się znów Akil. – I też się pakuje. Chyba mamy prawo do prywatności po całym tym przedstawieniu?
– Ach tak…
Malik był na tyle przyzwoity, że potrafił udać zakłopotanie.
– Nie bój się bracie. Książę zaprzaniec tym razem nie czmychnie. Nie narobię ci kłopotów.
– Akil.
– Wiesz co? Daj spokój choć w dniu mojego ślubu.
Akil posłał bratu sardoniczny uśmiech, zarzucił torbę na ramię i wyszedł z sali.
Nawet na niego nie spojrzał.

Gdy opuszczał rezydencję, wokół panowała już cisza. Nawet zwykle głośne w nocy cykady zdawały się odpoczywać po hucznych zaślubinach książęcej pary. Akil stanął, odetchnął głęboko i spojrzał na rozgwieżdżone niebo.
Nagle usłyszał odgłos otwieranych drzwi.
– Limuzyna już jedzie pod bramę. – Tobi na chwilę zawiesiła głos. – Ruszasz?
– Ty też. Do Dubaju, tak?
– Tak. – Tobi mimowolnie poprawiła palcami swoją ślubną koafiurę, którą wciąż miała na głowie.
– Czym lecisz? – zapytał.
– Liniami Etihad.
– Mam nadzieję, że klasą biznes.
– Dzięki twojej hojności – odparła.
Nawet w ciemności dostrzegł, jak Tobi obnaża w uśmiechu szereg śnieżnobiałych zębów.
Wypłacił jej potężną sumę. Jednak po ślubie sam miał otrzymać majątek powierniczy, przy którym pieniądze te były po prostu śmieszne. Wbrew sobie Akil nagle poczuł się niezręcznie.
Znał Tobi prawie od dziecka jako córkę przyjaciela ojca. Patrzył, jak dorastała i z dziewczynki stawała się młodą dziewczyną. Latami brali udział w tych samych przyjęciach i imprezach na dworach swoich ojców. Pamiętał ją głównie jako czarującą i śliczną dziewczynkę, której nigdy nie zamykały się usta. Zawsze miała coś do powiedzenia. Sam był wtedy chłopakiem i niezbyt zwracał na nią uwagę.
Poza jednym zajściem, gdy doszło do niego, jak buntowniczą naturę ma Tobi. Jego ojciec i Malik rozmawiali o wizycie u króla Gbali, podczas której stary król narzekał, że starsza córka, Kemi, jest do rany przyłóż, a Tobi to dla niego prawdziwe skaranie boskie.
– Nie mogę się doczekać, kiedy stanie się kłopotem innego mężczyzny, a nie moim – powiedział wtedy ojciec Tobi.
Akil odczuł to na własnej skórze, gdy tego samego wieczora spotkał nieletnią wciąż Tobi na mieście pod jednym z nocnych klubów. Djoboro słynęło z bogatego nocnego życia. Miał wtedy osiemnaście lat, ona musiała mieć piętnaście. Miała na sobie wyzywający makijaż i strój, który, jak pewnie sądziła, dodawał jej lat.
– Nie miałeś być na balu weteranów? – warknęła w jego stronę.
– A ty nie w łóżku ze swoim pluszowym misiem? – odparował.
Rozbawiła go. Jawne zlekceważenie książęcych obowiązków nie świadczyło o nim zbyt dobrze, lecz Akil wiedział, że gdy w balu uczestniczy Malik, jego samego nie będzie żałował nawet pies z kulawą nogą. Jednak niedorosłemu jeszcze dziewczęciu nic do tego. To, że w tym wieku musiał chyłkiem czmychać na noc, i tak było dla Akila rzeczą wystarczająco wstydliwą. Tobi przynajmniej rozumiała niuanse afrykańskiej kultury. Jawny bunt zawsze był w niej źle widziany. Zwłaszcza w przypadku królewskiego syna.
Jednak nie miał ochoty tłumaczyć się przed Tobi.
Zmrużyła oczu, a ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Po chwili zarzuciła na ramię nieprzyzwoicie drogą designerską torebkę.
– Będę siedzieć cicho, jeśli i ty będziesz – rzuciła.
W pierwszym odruchu chciał roześmiać się jej w twarz. Ale powstrzymała go szczerość jej słów.
– Jak wrócisz? – zapytał.
– Już zamówiłam taksówkę – odparła, machając przed nosem telefonem ozdobionym złotem i kością słoniową.
– Dobrej zabawy!
Wsadził ręce w kieszenie i odszedł. Ale po chwili ze śmiechem rzucił przez ramię.
– Jeszcze coś, Tobi. Jak wrócisz, wysiądź przy północnej bramie. Na straży stoi Ahmed. Będzie milczał jak grób. Inni plotkują jak baby.

Dziś imprezowa księżniczka była jego żoną. I oboje właśnie wprowadzali w życie plan wielkiej ucieczki. On – żeby być sobą. Nie kimś przywiązanym tylko do korony. A Tobi? Czego pragnęła? Kilka lat temu z desperacją w głosie wyznała mu, że pragnie wolności. Pamiętał tę chwilę. Rozmawiali na przyjęciu weselnym po ślubie Kemi. Twarz Tobi zdradzała przygnębienie. Akil był już po kilku drinkach, więc zdobył się na odwagę.
– Będę za nią tęsknić – powiedziała Tobi. – Życie w pałacu to koszmar.
– Naprawdę? – spytał.
– Ojciec jest tyranem – odparła.
Na jej twarzy pojawił się wyraz smutku. W tej samej chwili Akil wyczuł w niej bratnią duszę.
– Musisz wyjść za mąż i uciec spod jego kurateli.
– Gdybym tylko miała okazję. – Tobi zawiesiła głos. – To absurd w dwudziestym pierwszym wieku rozmawiać o tak oczywistych rzeczach…
– Twoje życie nie jest takie, jak innych – odparł spokojnym tonem. – Moje też – dodał.
Słyszał pogłoski o surowym charakterze króla. Obie córki trzymał krótko. Rozmowa z Tobi zeszła na inne tematy, ale ziarno zostało rzucone. Akil przysiągł sobie, że należne mu po ślubie powiernictwo przeznaczy na podwaliny swojego nowego życia. Potrzebował cichej wspólniczki. Od razu przyszła mu na myśl Tobi.
Dlatego stali teraz oboje przed opustoszałą rezydencją.
Było coś kojącego w ich rozmowie w otoczonym wilgotną mgłą półmroku. Akil widział szczegóły, których przedtem nie chciał lub nie miał czasu zauważyć. Tobi miała na sobie obcisłą, ledwie sięgającą ud sukienkę z głębokim wycięciem, która idealnie podkreślała jej smukłą, ale i krągłą figurę. Akil łapał się na tym, że co chwila wraca wzrokiem do żony.
Miał poczucie, że po raz pierwszy naprawdę na nią patrzy. Naprawdę ją widzi.
Jest śliczna i urocza, pomyślał.
Tobi miała wielkie czarne oczy i pełne usta. Jej skóra była gładka jak jedwab. Ukryte pod sukienką miękkie krągłości zdradzały pełne piersi i biodra. Akil ukradkiem rzucił okiem na lekko rysujące się pod delikatnym materiałem ciemniejsze obwódki sutków.
Gdzie, do diabła, leci tak ubrana?
Tobi zrobiła krok naprzód i stanęła tuż przed nim. Akil mimowolnie zadrżał. Nie mógł odczytać wyrazu jej twarzy.
– Dziękuję ci – mruknęła ciepło i na krótko objęła ramionami jego szyję.

Dziewczyna z Londynu - Louise Fuller Achileas Kane dostanie od ojca jego przedsiębiorstwo stoczniowe, jeśli się ożeni i będzie miał dzieci. Achileas nie planował zakładać rodziny i nie zna odpowiedniej kobiety. Chce przejąć firmę, lecz nie zamierza tańczyć, jak mu ojciec zagra. Gdy podczas pobytu w Londynie poznaje Effie Price, wpada na pomysł, że mógłby zawrzeć z nią umowę. Effie jest piękna, niezależna i potrzebuje pieniędzy na założenie własnej perfumerii. Pomoże jej, jeśli ona zgodzi się przez jakiś czas być jego żoną… Skrywane marzenia - Jadesola James Małżeństwo księżniczki Tobi i księcia Akila to układ, który zawarli, by on mógł otrzymać rodzinny majątek, a ona – zyskać wolność od ojca tyrana. Zaraz po ślubie rozstają się, by realizować swoje plany i marzenia. Tobi skrycie kocha Akila, lecz wie, że nie może liczyć na wzajemność z jego strony ani wspólne życie. A jednak trzy lata później pojawia się nadzieja. Po nagłej śmierci brata Akil musi wrócić do kraju i objąć rządy. Potrzebuje u swego boku małżonki…

Kiedy gasną światła

Jules Bennett

Seria: Gorący Romans

Numer w serii: 1279

ISBN: 9788327699336

Premiera: 13-09-2023

Fragment książki

Ujrzawszy po raz pierwszy w życiu stary zamek przerobiony na destylarnię, Antonio uświadomił sobie, że z pewnością istnieją na świecie mniej atrakcyjne miejsca.
Potężna kamienna budowla ukryta wśród zielonych wzgórz stanu Kentucky prezentowała się imponująco, a jej dzieje były równie fascynujące jak życiorysy jej trzech obecnych właścicielek.
Gdy wsiadał przed dwoma dniami do swojego prywatnego odrzutowca w hiszpańskim miasteczku Cadaques, nie miał pojęcia, co zobaczy u celu podróży. Piękna zabytkowa rezydencja i otaczające ją tereny kojarzyły mu się z domem rodzinnym.
Czyli z miejscem, od którego tak bardzo pragnął się wyzwolić. Może nie tyle od samej malowniczej nadmorskiej posiadłości, ile od związanego z nią ciężaru.
Nie przyznał się jeszcze rodzicom, że nie ma zamiaru przejąć stworzonej przez nich rodzinnej firmy, przedsiębiorstwa, które chcieli oddać w ręce jego brata, ale musieli zrezygnować z tych planów na skutek niespodziewanych tragicznych wydarzeń.
– Pan Antonio Rodriguez?
Antonio przestał podziwiać malowniczy widok, gdyż jego uwagę pochłonęło inne zachwycające zjawisko. Domyślił się, że uśmiechnięta rudowłosa piękność idąca w jego stronę jest kobietą, z którą korespondował od dwóch miesięcy w internecie.
– A ja mam zapewne przyjemność rozmawiać z panią Elise Hawthorne.
Przed przyjazdem do Benton Springs w stanie Kentucky przeprowadził szczegółowe dochodzenie dotyczące firmy Angel’s Share i produkowanych przez nią alkoholi, oraz trzech energicznych kobiet kierujących tym przedsiębiorstwem.
Elise piastująca prestiżowe stanowisko prezesa Angel’s Share wymieniała z nim korespondencję już od dłuższego czasu i wzbudziła jego szacunek, wykazując się wysokim poziomem profesjonalizmu.
Nie oczekiwał jednak, że okaże się tak atrakcyjną kobietą. Nie miał pojęcia, że okulary w rogowej oprawie mogą być niesłychanie seksowne.
Ta kobieta reprezentowała dwa przymioty, które uważał za nieodparcie pociągające: inteligencję i urodę.
Uświadomił sobie, że jeśli nie zachowa środków ostrożności, może się uwikłać w związek, na który chyba jednak nie miał czasu.
Szkoda, pomyślał z żalem. Nie byłoby źle zaprzyjaźnić się bliżej z Elise Hawthorne…
Oczywiście po godzinach pracy.
– Miło mi pana poznać osobiście, panie Rodriguez – oświadczyła, podchodząc bliżej i podając mu rękę.
– Mam na imię Antonio – odparł z uśmiechem, ściskając jej dłoń.
Obiecał sobie przed wyjazdem, że w czasie tej podróży ograniczy aktywność do spraw służbowych.
Odbywał ją na prośbę rodziców. Nakłonili go oni do skupienia uwagi na kwestiach dotyczących firmy i dokonania przeglądu marek napojów alkoholowych, które można by serwować w należących do rodziny restauracjach oraz barach.
Podjął się tego zadania bez większych oporów. Wędrówka po Stanach Zjednoczonych połączona z odwiedzaniem winnic i destylarni, próbowaniem różnych alkoholi i poznawaniem nowych ludzi mogła okazać się bardzo przyjemna.
Tym bardziej że nie miał pojęcia, czym się zajmie po jej zakończeniu.
Przeżywał od pewnego czasu rozterkę duchową połączoną z poczuciem winy. Nie chciał spędzić reszty życia na zarządzaniu siecią eleganckich restauracji, które rodzice założyli kilkadziesiąt lat wcześniej.
Marzył o tym, by znaleźć jakiś obszar działania, w którym będzie mógł realizować własne cele i ambicje.
Po śmierci Paola, jego brata bliźniaka, wziął na barki ciężar obowiązków narzuconych mu przez okoliczności. Po powrocie z tej ostatniej podróży zamierzał jednak odbyć decydującą rozmowę z ojcem oraz matką i przedstawić im realistyczną wizję swojej przyszłości.
Uważał rodzinę za najwyższą wartość, a mimo to gotów był porzucić zbudowaną przez przodków dynastię, choć wiedział, że złamie rodzicom serca.
Ufali mu tak bezgranicznie, że zamierzali wkrótce przejść na emeryturę, oddając cenne dziedzictwo w jego ręce. On jednak był przywiązany do wolności i nie chciał wiązać się z żadną kobietą… ani z żadną firmą.
– Fotografie, które oglądałem w komputerze, nie oddają sprawiedliwości temu cudownemu dziełu natury – oświadczył, wracając do rzeczywistości. – Żeby docenić piękno tego zakątka, trzeba go zobaczyć na własne oczy.
Elise zareagowała na ten komplement promiennym uśmiechem, w którym pełna dystansu nieśmiałość mieszała się z dynamiczną energią.
Jaka szkoda, że nie przyjechałem tu dla przyjemności, pomyślał z żalem. Jakoś nigdy nie umiał grać roli bogatego playboya.
– Dziękuję – odparła Elise. – Zamek został wzniesiony pod koniec dziewiętnastego wieku i nie zmienił swojej pierwotnej formy, choć oczywiście był kilka razy przebudowywany. Mniej więcej sto lat temu dodano do niego parę przybudówek, które moim zdaniem podniosły jego walory estetyczne. Jesteśmy z niego bardzo dumni.
– I słusznie.
– Mamy dziś piękny dzień, więc proponuję, żebyśmy zaczęli zwiedzanie od spaceru po posiadłości.
– Zdaję się na ciebie w stu procentach – powiedział Antonio, składając teatralny ukłon. – Pokaż mi wszystko, co masz.
Elise zmarszczyła brwi, a on zdał sobie sprawę, że jego deklaracja mogła zostać uznana za obraźliwą, a w każdym razie powinna być sformułowana inaczej.
Obiecał sobie, że podczas tej podróży nie uwikła się w romans z żadną kobietą, ale nie przypuszczał, że pozna tak atrakcyjną młodą osobę, co będzie wiązało się z silną pokusą.
– Lubię od czasu do czasu uciec z gabinetu, więc możemy zacząć rekonesans od tego miejsca.
Wyciągnęła rękę, by wskazać granice rozległej posiadłości.
– Jak mówiłam, zamek liczy ponad sto lat. Zbudowała go rodzina szkockich imigrantów, którzy osiedli tu w tysiąc osiemset czterdziestym piątym. Zajęło im to kilka lat, ale zadbali o wszystkie szczegóły. Skonstruowali nawet ten zwodzony most, który nadal podziwiamy.
Antonio usiłował skupić uwagę na jej słowach, ale przychodziło mu to z trudem.
Zawsze podziwiał amerykańskie kobiety, ich silny charakter, odwagę i zdecydowanie. Podczas pobytów w Stanach miał tu niejedną kochankę.
Zdawał sobie jednak sprawę, że podczas tej podróży ma zadbać o interesy rodzinnej firmy i zdobyć pozycję umożliwiającą mu rozpoczęcie samodzielnej działalności.
Znajomość z Elise Hawthorne mogła okazać się interesująca i uprzyjemnić mu pobyt na amerykańskiej prowincji.
Zamierzał panować nad pokusami, ale wiedział dobrze, że nie zdoła radykalnie zmienić swojej natury i zapomnieć o swych skłonnościach do uwodzenia.
– Co cię skłoniło do spróbowania sił w branży alkoholowej? – spytał, ruszając za nią w kierunku głównej bramy imponującego budynku.
– Ten opuszczony zamek zawsze fascynował mnie i moje siostry. Jako nastolatki urządzałyśmy sobie tutaj pikniki, zapraszając przyjaciół, z którymi potajemnie wypijałyśmy małego drinka. Wiele lat temu, kiedy posiadłość została wystawiona na sprzedaż, uznałyśmy, że stwarza nam to szansę wykorzystania możliwości, jakimi dysponował ten niezwykły obiekt. Wiedziałyśmy, że zabytkowa budowla przyciągnie tłumy klientów.
W tym zamku działała niegdyś destylarnia, ale zbankrutowała po wprowadzeniu prohibicji. Otwierając ją na nowo, chciałyśmy zapewnić naszemu przedsięwzięciu bardziej romantyczny charakter. Mamy zamiar niebawem rozszerzyć działalność i rozpocząć organizację eleganckich wesel.
– Wspomniałaś o siostrach. Kiedy przeglądałem w internecie informacje dotyczące Angel’s Share, stwierdziłem, że wcale nie jesteście do siebie podobne.
– Różnimy się wyglądem i osobowością, choć zostałyśmy wychowane przez tych samych rodziców. Dostałyśmy się pod ich opiekę w drodze adopcji, jako niemowlęta. Łączące nas związki uczuciowe są silniejsze niż więzy krwi. Ja jestem najstarsza, a Delilah i Sara twierdzą, że czasem próbuję grać rolę ich matki, ale nie mają mi tego za złe.
Wychwycił w tonie jej głosu nutę głębokiej miłości i poczuł lekką zazdrość. Jako człowiek, któremu zapalenie opon mózgowych zabrało brata bliźniaka w wieku zaledwie trzynastu lat, nie miał pojęcia, jak silne mogą być więzy łączące rodzeństwo.
Śmierć Paola wpłynęła też na dynamikę jego stosunków z rodzicami. Zdawał sobie sprawę, że jest ich jedyną nadzieją, a związana z tym odpowiedzialność z każdym mijającym rokiem ciążyła mu coraz bardziej.
Chorobliwy niepokój związany z rosnącą potrzebą wolności obudził się w nim dopiero po śmierci brata. Zapragnął porzucić dom, z którym łączyły go wspomnienia i w którym przeżył tyle bólu.
Dopiero kiedy dorósł i zaczął podróżować, uświadomił sobie, że w ten sposób może uwolnić się od traumatycznych myśli choćby na krótki czas. Kochał rodziców, więc ukrywał przed nimi swoją duchową rozterkę. Wcale nie marzył o tym, by zarządzać coraz większą siecią restauracji.
Wiedział jednak, że nie może odejść z rodzinnego przedsiębiorstwa, dopóki nie przygotuje alternatywnych planów dotyczących swojej przyszłości.
Z drugiej strony miał świadomość, że ojciec i matka będą potrzebowali sporo czasu, aby przekazać swe dziedzictwo komuś, kto będzie kochał firmę tak jak oni.
– Muszę przyznać, że zakładając tę destylarnię, wywołałyście spore zainteresowanie w gronie weteranów tej branży, która dotąd była zdominowana przez mężczyzn.
– Być może – odparła Elise, której twarz rozjaśnił ironiczny uśmiech. – Ale działamy tak dynamicznie, że konkurencja nie potrafi za nami nadążyć.
– Jestem pełen szacunku dla waszych dokonań – przyznał Antonio, kręcąc głową. – Wypuściłyście na rynek przeznaczonego dla koneserów bourbona, który zasłużył na podziw znawców, oraz zdumiewający gin, który budzi powszechny zachwyt. Teraz eksperci niecierpliwie czekają na zapowiadaną przez was dziesięcioletnią whisky.
– Jako amatorka ginu dziękuję za komplement. Przed premierą tego bourbona udostępniłyśmy jego próbki recenzentom z całego świata i doczekałyśmy się bardzo pochlebnych opinii. Możemy śmiało konkurować z najbardziej znanymi producentami.
Antonio poczuł się trochę dotknięty, że nie został zaliczony do elitarnej grupy znawców, ale pocieszyła go myśl, iż bezpośrednie negocjacje z właścicielkami destylarni mogą mu zapewnić jeszcze bardziej korzystne warunki współpracy.
W tym momencie dotarli do tylnej bramy zakładu, a Elise wystukała w domofonie jakieś cyfry, otworzyła drzwi i gestem zaprosiła go do wnętrza.
– Zamek jest stary, ale dysponujemy najbardziej nowoczesnymi środkami bezpieczeństwa, jakie są dostępne – oświadczyła z uśmiechem.
Antonio przekroczył próg i natychmiast poczuł się jak u siebie.
Mieszanka nowoczesności z chwalebną przeszłością przypomniała mu młode lata spędzone w Cadaques.
Kochał rodzinne strony i ich bogatą historię, a także malownicze wzgórza górujące nad wybrzeżem. Oraz stare kamienne ścieżki prowadzące do domów mieszkalnych i zakładów produkcyjnych.
Miasteczko, w którym dorastał, szczyciło się zabytkowym wyglądem i dostatkiem, jaki zapewniało swoim przedsiębiorczym mieszkańcom. Teraz utwierdził się w przekonaniu, że słusznie umieścił Angel’s Share na pierwszym miejscu listy obiektów, jakie koniecznie chciał odwiedzić.
– Dostrzegam powody, dla których pokochałyście ten zamek – przyznał, gdy Elise stanęła obok niego.
– Nie widziałeś jeszcze największych atrakcji tego miejsca – stwierdziła z uśmiechem dumy. – Zawsze zostawiam je na koniec.
– Czy oprowadzacie po tym zamku wielu zwiedzających? – spytał, ponownie zdając sobie sprawę, że Elise przyciąga go do siebie z jakąś magnetyczną siłą.
– Wpuszczamy codziennie około dziesięciu nielicznych grup. Staramy się o utrzymanie kameralnej atmosfery, aby klienci mieli wrażenie, że są traktowani wyjątkowo. Nasza firma szybko się rozwija, ale usiłujemy zachować intymny klimat typowy dla małego miasteczka.
– Chodziło mi o to, ilu zwiedzających osobiście oprowadzasz po tej posiadłości?
Elise zamrugała nerwowo, najwyraźniej zaskoczona jego pytaniem, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą.
– Nigdy nie występuję w roli przewodniczki. W pierwszym okresie działalności firmy każda z nas oprowadzała dziennie grupkę zwiedzających. Kiedy firma nabrała rozpędu, zaczęłyśmy wynajmować do tej roli studentów. Młodzi ludzie mają mnóstwo energii, a my zapewniamy im przeszkolenie z zakresu dziejów zamku i produkcji wyrobów spirytusowych.
Antonio bardzo liczył na to, że obejrzy wszystkie pomieszczenia tej budowli i dowie się więcej na temat Angel’s Share. Ale jeszcze bardziej zależało mu na tym, aby lepiej poznać Elise. Doszedł do wniosku, że jeśli zarzuci ją pytaniami, zdoła odsłonić jej prawdziwą twarz, jak dotąd ukrytą pod maską profesjonalnej uprzejmości.
– Mam nadzieję, że zwiedzający ten obiekt turyści doceniają twoją osobowość i urodę. To ty jesteś największą atrakcją tego miejsca.
Elise wzruszyła ramionami, jakby zastanawiając się nad reakcją na jego słowa, a potem wojowniczo uniosła głowę i spojrzała na niego z ironią.
– Czyżbyś usiłował mnie podrywać? Chyba nie po to przyjechałeś do Benton Springs…
– Przyjechałem po to, żeby wybrać najlepsze marki alkoholowe i uzgodnić szczegóły dotyczące dostaw do Cadaques – przerwał jej Antonio. – Zamierzam jak zwykle ciężko pracować i zadbać o interesy naszej firmy. Skoro jednak poznałem przy okazji piękną i interesującą kobietę, mam chyba prawo się nią zachwycić.

Elise Hawthorne nie bardzo wiedziała, co myśleć o swoim czarującym, choć może nazbyt bezpośrednim rozmówcy, ale nie mogła zignorować jego komplementów… ani jego pociągającej aparycji. Zachwyciła ją jego śródziemnomorska karnacja, a wyraźny hiszpański akcent czynił go jeszcze bardziej seksownym.
Seksownym? Nie miała pojęcia, skąd przyszło jej do głowy to właśnie słowo. Była zbyt zapracowana, aby myśleć o życiu towarzyskim, a tym bardziej o przygodach erotycznych. Kiedy dowiedziała się, że Angel’s Share zamierza odwiedzić Antonio Rodriguez, skorygowała swój tygodniowy rozkład zajęć.
Rodzice Antonia byli niegdyś sławnymi aktorami, a teraz należała do nich rozległa sieć restauracji na hiszpańskim wybrzeżu coraz liczniej odwiedzanym przez tłumy zamożnych turystów. Miała nadzieję, że firma Rodriguezów stanie się pierwszym globalnym kontrahentem Angel’s Share i przyciągnie wielu innych klientów.
Dlatego właśnie bardzo jej zależało na zawarciu korzystnej umowy i dopisaniu nazwiska Rodriguezów do listy stałych odbiorców alkoholi produkowanych w Benton Springs.
Chcąc nie chcąc, śledziła w mediach wydarzenia związane z rodziną Rodriguezów, trudno bowiem byłoby zignorować szum, jakim prasa kwitowała działalność jej członków. Antonio był przedstawiany jako niezwykle utalentowany playboy umiejący łączyć chłodną rozwagę biznesmena z szaleńczą wyobraźnią.
Elise zdawała sobie sprawę, że pod każdym względem stanowi jego przeciwieństwo, choć rozumiała powody, dla których mógł on być przedmiotem westchnień kobiet. Ona jednak nie szukała partnera, zwłaszcza partnera o tak podejrzanej reputacji.
Uchodziła zawsze za wzór odpowiedzialności i pracowitości – do tego stopnia, że Sara zarzucała jej często brak fantazji. Miała sporo racji. Elise pragnęła żyć w uporządkowanym świecie, w którym obowiązywały sztywne reguły gry. Żaden, choćby przelotny związek z Antoniem, nie wchodził więc w rachubę.
– Komplementy nie wpłyną na warunki umowy i nie zapewnią ci bardziej korzystnych warunków zakupu naszych wyrobów, więc zachowaj je na wizytę w następnej firmie, którą masz zamiar odwiedzić – zaproponowała nonszalanckim tonem.
Antonio otworzył usta, ale zanim zdążył coś powiedzieć, do pomieszczenia weszła Sara, niosąc kubek z kawą, plik ulotek reklamowych i laptopa.
Na widok siostry i jej gościa zatrzymała się gwałtownie.
– Bardzo przepraszam! – zawołała, odgarniając włosy z czoła. – Nie sądziłam, że kogoś tu zastanę.
– Nic się nie stało – zapewniła ją Elise. – Skorzystam z okazji, żeby przedstawić ci pana Rodrigueza. Jak pewnie pamiętasz, zapowiadałam przed kilkoma dniami jego przyjazd.
Sara szeroko otworzyła oczy. Zawsze łatwo ulegała wdziękom mężczyzn i obdarzała ich uczuciem. Szukała prawdziwej miłości, ale jeszcze jej nie znalazła.
– Miło mi pana poznać – powiedziała z uśmiechem, który podkreślał jej ujmującą urodę. – Jestem…
– Nie musisz mówić – przerwał jej Antonio, unosząc rękę. – Jesteś Sarą Hawthorne. Pozwól, że ci pomogę, bo twój cenny ładunek jest najwyraźniej zagrożony.
Podszedł bliżej, poprawił pasek torebki, który groził zsunięciem się z ramienia Sary, i umieścił w bezpiecznym miejscu plik broszur.
– Dziękuję – wyszeptała uwodzicielskim tonem, rzucając mu zalotne spojrzenie. – Zawsze lubiłam opiekuńczych mężczyzn. Widzę, że przestudiowałeś informacje dotyczące naszej rodziny. Czy poznałeś już Dee… to znaczy naszą siostrę, która ma na imię Delilah?
– Dopiero zaczęłam oprowadzać Antonia po posiadłości – wtrąciła Elise. – Pojawił się u nas zaledwie pół godziny temu.
– Jestem pewna, że będziesz zachwycony destylarnią i jej otoczeniem. Elise jest mózgiem tego przedsięwzięcia, więc trafiłeś w ręce idealnego przewodnika.
Elise uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Była absolwentką wydziału zarządzania prestiżowego uniwersytetu i miała bardzo wysoki iloraz inteligencji, więc w naturalny sposób zajęła pozycję szefa firmy.
Dynamiczny rozwój Angel’s Share napawał ją słuszną dumą. Nie została obdarzona przez naturę tak olśniewającą urodą, jaką mogły pochwalić się jej siostry. Początkowo budziło to w niej coś w rodzaju kompleksu niższości.
Z czasem doszła jednak do wniosku, że każda z nich posiada inne zalety, a jej przypadły w udziale zdolności organizacyjne i umiejętność bezbłędnego poruszania się w świecie biznesu.
– Nie wątpię, że trafiłem w dobre ręce.
Słowa Antonia sprowadziły ją na ziemię.
Zerknęła w jego kierunku i stwierdziła, że nie odrywa od niej oczu. Poczuła dreszcz podniecenia i zdała sobie sprawę, że spojrzenie żadnego mężczyzny nie obudziło w niej dotąd aż tak silnej reakcji…

"Kupiłam dziś nową kreację i zarezerwuję dla ciebie jeden taniec. - Zerknął na suknię, która leżała na fotelu. - Mam nadzieję, że nie mówimy o tej? - Oczywiście, że nie. Tę włożyłam tylko dla ciebie. - Poczuła nagły przypływ pożądania i doszła do wniosku, że ma prawo uprzyjemnić sobie ostatnie chwile spędzone w jego towarzystwie, więc objęła go i przytuliła. - Ostatni raz? - spytał, jakby czytając w jej myślach. - Ostatni raz. - Gdy przywarł wargami do jej ust, przymknęła oczy, postanawiając do końca życia zapamiętać ich wspólne chwile. Wiedziała dobrze, że nigdy już nie spotka takiego mężczyzny jak on...”

Ku słońcu

Susan Wiggs

Seria: Powieść Historyczna

Numer w serii: 95

ISBN: 9788383420011

Premiera: 13-09-2023

Fragment książki

Wielu uważało Huntera Calhouna za wzór dżentelmena z Południa. Nic dziwnego, że ten przystojny dziedzic rodzinnej fortuny ożenił się z córką najbogatszego plantatora w Wirginii. Los dał mu wiele, ale szczęście bywa ulotne jak poranna mgła. Teraz Hunter tonie w długach, wychowuje samotnie dwójkę dzieci, a jego rezydencja popada w ruinę. Liczy, że znów stanie na nogi dzięki hodowli koni wyścigowych. Niestety cenny ogier, którego sprowadził aż z Irlandii, ucierpiał podczas podróży morskiej. Zdesperowany Hunter prosi o pomoc Elizę Flyte, która podobno jest najlepszą zaklinaczką koni w okolicy. Ta niezwykła kobieta nie pasuje do jego świata, ale coraz bardziej go fascynuje. To dzięki niej uwierzył, że po każdej burzy wychodzi słońce…

Londyn, Paryż, Nowy Jork…

Sharon Kendrick

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1186

ISBN: 9788327697714

Premiera: 06-09-2023

Fragment książki

Mężczyzna wydawał się roztaczać wokół siebie blask jaśniejszy od słońca. Miał opalone na złocisty brąz ciało. Promienie słoneczne igrały w jego gęstych włosach niczym płomienie ognia. Jednak w przeciwieństwie do reszty plażowiczów Rosie nie była szczególnie zahipnotyzowana jego obecnością. Nie starała się też zwrócić na siebie jego uwagi. Próbowała wtopić się w tło i udawać, że jej tu nie ma. Żałowała, że nie jest teraz w domu, w Anglii.
Omiotła spojrzeniem plażę. Wszyscy tutaj wyglądali jak modele na pokazie kolekcji strojów kąpielowych. Zawsze uczono ją, by koncentrować się raczej na podobieństwach niż różnicach pomiędzy ludźmi, ale tutaj podobieństw nie było i nigdy nie odczuwała tego boleśniej niż dziś. Była inna od każdej osoby, na którą padło jej spojrzenie.
Nie miała arystokratycznego pochodzenia.
Nie znała ludzi, których warto było znać.
Z całą pewnością nie była też bogata.
Skubiąc palcami ramiączko zwykłego czarnego kostiumu jednoczęściowego, przyglądała się gościom zgromadzonym na najpiękniejszym odcinku plaży w Monterosso, którzy oddawali hołd temu, który stał pośrodku nich. Miał niezwykłego koloru włosy, które czasem określano jako ceglaste, tycjanowskie lub płomienne. W mediach miał przydomek Ognistowłosy. Roztaczał wokół siebie aurę pewności siebie i władzy. Kochały się w nim niemal wszystkie kobiety, był wzorem dla większości mężczyzn.
Corso.
A dokładniej, Corso Andrea da Vignola, książę i następca tronu w Monterosso, królestwa słynącego z kasyn, nocnych klubów i spektakularnego czerwonego szczytu, od którego państwo wzięło nazwę.
Kobiety w skąpych bikini otwierały umalowane usta za każdym razem, gdy książę coś powiedział. Wypinały biusty i wciągały i tak wklęsłe brzuchy, jakby to był konkurs piękności.
Rosie skrzywiła się zniesmaczona. Czyżby zazdrościła? Na pewno nie! Przez krótki okres swojego życia była dość blisko księcia, zanim czas i okoliczności ich rozdzieliły. Dziś miała wrażenie, że patrzy na zupełnie obcego człowieka. W prasie nazywano go playboyem o kamiennym sercu. Tu akurat Rosie była skłonna protestować. Fakt, że dwudziestopięcioletni mężczyzna wolał krótsze związki, nie oznaczało, że miał serce z kamienia.
Rosie poruszyła się, zmieniając nieco pozycję. Było jej niewygodnie na piasku, ale wszystkie leżanki były zajęte, a ona była zbyt nieśmiała, by pójść i poprosić o leżak. Podciągnęła kolana wyżej i objęła je ramionami, mając nadzieję, że w takiej pozycji wygląda na wystarczająco pewną siebie. Zastanawiała się, ile jeszcze czasu będzie musiała tu spędzić. Na głowie miała tani kapelusz przeciwsłoneczny, który nie chronił przed upałem. Będzie musiała tu tkwić, aż Corso zdecyduje się wyjść. Goście nie mogli przecież opuścić imprezy przed członkiem rodziny królewskiej.
Ach, po co w ogóle tutaj przyszła?
Powinna dać spokój przeszłości. Pozwolić jej odejść.
Popatrzyła na ziarenka piasku, które w słońcu połyskiwały jak drobne diamenty. Czy miała nadzieję odnaleźć spokój, poczucie przynależności tutaj, w tym śródziemnomorskim raju, gdzie spędziła tyle szczęśliwych chwil, zanim jej życie się skomplikowało? Być może. Ale jej nadzieje, tak jak i wszystkie marzenia, rozwiały się w momencie zderzenia z rzeczywistością. Nie było tu dla niej miejsca. Jej wyobrażenia okazały się tylko iluzją. Mimo że ojciec Rosie był najbardziej poważanym archeologiem w Monterosso, a zarazem ulubionym mentorem księcia, kiedy przychodziło co do czego, okazywało się, że nie jest niczym więcej, jak sługą. A Rosie, jako jego córka, stała jeszcze niżej w hierarchii.
– Zadaję sobie pytanie, co też tutaj robisz, ukrywając się przed wszystkimi jak lis w zaroślach. Dlaczego nie przyłączyłaś się do zabawy?
Rosie drgnęła. Zawsze uważała ten niski, melodyjny głos z silnym akcentem za niezwykle pociągający. Zerknęła przez ramię, żeby sprawdzić, do kogo zwrócił się Corso, ale za nią było pusto.
– Do ciebie mówię, Rosie – powiedział z nutą rozbawienia podszytego zniecierpliwieniem i Rosie zdała sobie sprawę, że musi wyglądać naprawdę kuriozalnie na tle tych wszystkich supermodelek, światowej klasy zawodniczek z różnych dyscyplin sportu oraz innych chorobliwie ambitnych kobiet, które znalazły się na liście gości. Powinna była posłuchać siostry, która stanowczo odradzała jej wyjście na jedno z najelegantszych wydarzeń towarzyskich tego roku. Ale Rosie miała sentyment do Monterosso. Może dlatego, że spędziła tu dzieciństwo i wczesną młodość. A może dlatego, że jej obecne życie było wystarczająco szare, by porzucić je na rzecz kolorowych wspomnień z przeszłości.
Naturalnie Bianca miała rację. Rosie czuła się tu dziwnie obco. Wszystko wyglądało zupełnie inaczej, niż to zapamiętała. Mogło to co prawda wynikać bardziej z tego, jak się czuła, a nie jak wyglądała. Czy wyobrażała sobie, że z księciem łączy ją wyjątkowa więź tylko dlatego, że dawno, dawno temu bywał w jej domu i z apetytem zajadał kurczaka w cieście, przyrządzonego przez jej matkę, a potem uczył ją wiązać węzły? Bo jeśli tak, to takie zachowanie należało nazwać niedorzecznym.
Kiedyś umiała z nim rozmawiać bez żadnych zahamowań. Ale wtedy byli dziećmi. Dziś miała tremę jak przed występem scenicznym. Nie przychodziło jej do głowy nic mądrego. Pomyślała o tym, jak blado musi wypadać na tle tych wszystkich celebrytek, które tu zaprosił. Dlatego nawet się nie podniosła. Nie chciała, by ją obejrzał od góry do dołu. Jak to się stało, że ten człowiek, którego kiedyś mogłaby nazywać starszym bratem, gdyby ich pozycje społeczne nie były tak skrajnie różne, stał się nagle kimś zupełnie obcym. Poczuła, że się czerwieni. Jeśli tak miała wyglądać dorosłość, nie chciała być dorosła.
– Sto lat, Corso – wyjąkała.
– Dziękuję – odparł, lekko skłaniając głowę.
Widząc jego uniesione w lekkim zdziwieniu brwi, pomyślała, że może oczekiwał dygnięcia. Dawny Corso miał takie gesty za nic. Rosie pamiętała, że musiała kiedyś dygnąć przed jego ojcem, królem. Z płonącymi policzkami, podniosła się, wiedząc, że kostium plażowy uwydatnia jej zbyt szczupłe nogi i wystające żebra.
Ugięła lekko kolana i spojrzała w dół. Miała ochotę zapaść się pod ziemię.
– Wybacz nieznajomość protokołu – powiedziała, prostując się. – Nie bardzo wiem, jak powinnam się zachowywać. – Corso spoglądał na nią rozbawiony, jakby nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś mówi to, co myśli. – To takie dziwne, że znowu tu jestem.
– Chyba potrafię to sobie wyobrazić. Ile to już lat?
– Sześć.
– Naprawdę aż tyle? Czas pędzi jak tornado – stwierdził, ściągając lekko brwi. – To ile masz teraz lat? Szesnaście?
Rosie potrząsnęła głową. Wiedziała, że wygląda młodziej, niżby wskazywała metryka, ale z jakiegoś powodu pytanie ją zabolało. Trudno było oczekiwać, że będzie pamiętał, ile ma lat.
– Osiemnaście – poprawiła go. On miał dwadzieścia pięć i wyglądał na dorosłego. Ona natomiast uważała, że przy nim wygląda nieporadnie.
Twarz Corsa spoważniała.
– Brakuje mi twojego ojca – powiedział nagle.
Rosie kiwnęła głową, czując ostry ból w sercu.
– Wszystkim nam go brakuje. – Wspomnienie ojca, którego Rosie uwielbiała, sprawiło, że przypomniała sobie o dobrych manierach. – To bardzo miło z twojej strony, że zaprosiłeś mnie na swoje urodziny.
– Pomyślałem, że będziecie chciały wrócić do miejsca, które tak bardzo kochał. Byłem zaskoczony, że twoja mama i siostra nie przyjechały.
Rosie przygryzła wargę. Widocznie książę koronny nie był przyzwyczajony do tego, że ludzie odrzucali jego zaproszenie.
– Nie dały rady przyjechać, przykro mi – powiedziała tylko. Nie było sensu wyjaśniać, że matka zupełnie rozsypała się po śmierci ojca, a Bianca przysięgła, że jej stopa nigdy więcej nie postanie w Monterosso. Przypomniała sobie jej słowa, gdy kurier pojawił się z zaproszeniem.
– Kto chciałby wspominać miejsce, w którym obrabowano nas ze wszystkiego, co było nam drogie? – zapytała Bianca buńczucznie.
W głębi duszy Rosie nie zgadzała się ze skrajnymi poglądami Bianki, ale nie próbowała jej od nich odwodzić, ponieważ jej starsza siostra była zbyt uparta. Poza tym Bianca studiowała teraz na uniwersytecie. Miała talent i ambicję. Była stworzona do wielkich czynów i lepszego życia.
Nie tak jak ty, zauważył jej wewnętrzny krytyk.
– Szkoda, miałem nadzieję, że ucieszą się, mogąc znowu zobaczyć wyspę – dodał i przyjrzał jej się z zaciekawieniem. – Przyjdziesz na wieczorny bal, Rosie?
Wolałabym nie. Znowu będę wyglądać i czuć się jak dziwadło, pomyślała.
– Oczywiście, nie mogę się doczekać – powiedziała zamiast tego i rozciągnęła usta w wymuszonym uśmiechu.
Corso stłumił irytację. Widać było, że Rosie nie mówi prawdy. Rozczarowało go to, bo zawsze myślał, że Rosie Forrester jest jedną z najszczerszych osób, jakie znał. Była to jedna z rzeczy, które najbardziej w niej lubił.
Kiedy ostatni raz ją widział, była chuda jak patyk i nieporadna, co zostało jej do dzisiaj. Nie rozkwitła tak jak inne dziewczęta zmieniające się z podlotka w kobietę. Nadal miała długie i chude nogi oraz wystające kolana jak u trzynastolatka. Była chyba jedyną kobietą na plaży, która nie nosiła biżuterii, a jej zwyczajny jednoczęściowy kostium i mało twarzowy kapelusz słomkowy zwracały na siebie uwagę, ale na pewno nie w taki sposób, jak by sama tego chciała. Mimo to zaimponowała mu. Z jakiegoś względu nie zastosowała się do adnotacji na zaproszeniu, zgodnie z którą obowiązywały stroje eleganckie, choć plażowe.
Zastanawiał się, czy nie popełnił błędu, zapraszając ją na urodziny. Kiedy w zeszłym roku zmarł jej ojciec, miał szczere chęci zaoferować im coś więcej niż tylko oficjalne kondolencje. Ale nie wiedział, jak to przeprowadzić, a dodatkowo musiał przestrzegać protokołu. Relacje między nim a rodziną Forresterów nie mieściły się w żadnej formalnej kategorii, a kiedy Corso zwrócił się z tym do swojego ojca, usłyszał jasną odpowiedź.
– Lionel Forrester nie żyje – ogłosił król nieznoszącym sprzeciwu i lekceważącym tonem, którego używał nawet w stosunku do syna. Tu Corso uśmiechnął się gorzko. Może nawet zwłaszcza w stosunku do niego. – Owszem, był najsłynniejszym archeologiem w Monterosso, a także dobrym nauczycielem dla ciebie, ale nasze związki z tą rodziną nie są pożądane. Pałac opłacił czesne dla jego dwóch córek i wypłacił stosowną odprawę wdowie. Nie możemy dla nich nic więcej zrobić, Corso, a wręcz nie powinniśmy.
Corso nie zgadzał się z ojcem. Mimo wyrażanej wielokrotnie dezaprobaty zaprosił Rosie, Biancę oraz ich matkę na piknik i bal urodzinowy, sądząc, że ucieszą się, mogąc wrócić do kraju, w którym spędziły tyle lat. Byłoby potem co opowiadać po powrocie do Anglii. Jak wielu zwykłych ludzi mogło się pochwalić zaproszeniem na bal od jednej z najbardziej znanych w Europie rodzin królewskich?
Pomyślał, że będą wdzięczne, a ich spotkanie zamknie w pewien sposób historię relacji, jaka kiedyś łączyła obie rodziny. Z pewnością nie spodziewał się odrzucenia zaproszenia i przyjazdu tylko Rosie, która wyglądem przypominała naburmuszoną nastolatkę poddawaną szczególnie wymyślnej torturze.
– Choć postaraj się wyglądać, jakbyś mówiła poważnie, Rosie – poradził cierpko. – Większość ludzi byłaby gotowa zabić za zaproszenie na ten bal.
– Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Wolałabym nie być świadkiem morderstwa – odgryzła się, odzyskując dawny animusz. – Od dłuższej chwili ktoś stara się zwrócić twoją uwagę – dodała, kiwnąwszy głową, i Corso odruchowo obejrzał się za siebie. Kilkanaście metrów dalej stała najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał. Tiffany Sackler obdarzona nieskazitelną cerą i długimi, sięgającymi pasa ciemnymi włosami. Uśmiechnęła się lekko i ruszyła ku nim, zsuwając okulary przeciwsłoneczne na czubek nosa.
Poza tym, że była bardzo atrakcyjna, udawała też niedostępną, a to wystarczyło, by wzbudzić zainteresowanie Corsa. Mimo że była jedną z najlepiej opłacanych supermodelek na świecie, udało jej się przylecieć do Monterosso w tajemnicy przed wszystkimi, a to oznaczało, że ich ewentualny romans nie wzbudziłby natychmiast sensacji. Pozostawała tylko jedna kwestia do rozstrzygnięcia.
Czy jej pragnął?
Początkowe niezdecydowanie szybko wyparł. Oczywiście, że jej pragnął. W ostatnim czasie zdecydowanie zbyt dużo czasu poświęcał sprawom państwowym, przygotowując się do objęcia tronu w przyszłości. Zaniedbał romanse, a przecież z tego słynął. Był zdecydowany pójść w ślady ojca i założyć rodzinę. Zrozumiałe zatem, że zanim się to stanie, musiał się wyszaleć.
Krew zaszumiała w jego żyłach. Dziś wieczorem. Jak tylko skończy się bal. To będzie doskonały moment, by uwieść Tiffany Sackler.
– Tiffany, jak miło cię widzieć – mruknął, gdy się zbliżyła.
– Pora na mnie – odezwała się Rosie, co go otrzeźwiło. Zdążył zupełnie zapomnieć, że nadal obok niego stała. Obrócił się znów w jej stronę i zobaczył blade dotąd policzki, które przypominały kolorem wschodzące słońce.
– Do zobaczenia, Wasza Wysokość – dodała, dygając ponownie. Potem schyliła się po niewyględną torbę plażową i szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Nie zdążył jej zatrzymać ani nawet pozwolić jej odejść.
Zmarszczył czoło, zastanawiając się, czy jej odejście nie było ucieczką. Skłaniał się ku stwierdzeniu, że zaproszenie jej było błędem. Granice między nimi zatarły się. Dziecko, które zapamiętał, zmieniło się w płochliwą młodą kobietę, która nie czuła się już tak swobodnie w jego towarzystwie jak dawniej.
Rosie Forrester nie powinno tutaj być, tyle wiedział. Westchnął zniecierpliwiony. Na szczęście jeszcze tylko kilka godzin, zanim znowu będzie mogła wrócić do Anglii. Im szybciej zniknie z Monterosso, tym lepiej.

Rosie nie obejrzała się za siebie ani razu. Nie przystanęła, dopóki nie znalazła się znowu w swoim pokoju usytuowanym w części dla gości. Dotarła tam przez ogród, znanymi tylko sobie ścieżkami i skrótami. Zamknąwszy za sobą drzwi, oparła się o nie i odetchnęła z niejaką ulgą. Czuła też złość.
Po dłuższej chwili zorientowała się, że patrzy na swoje odbicie w lustrze, którego nawet nie dostrzegała. Wspomnienie bursztynowych oczu prześladowało ją w myślach.
Nie mogła sobie przypomnieć, czy Corso kiedykolwiek był tak nieprzyjemny jak dzisiaj. Najpierw zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów, jakby nie dowierzał temu, co widzi. Zaraz potem zaczął ją traktować jak powietrze. A kiedy zobaczył Tiffany, zapomniał o całym świecie. Ale czy mogła spodziewać się czegoś innego? Miałby kontynuować rozmową z nią, gdy w pobliżu była jedna z najpiękniejszych kobiet na świecie, trzepocząca swoimi przedłużanymi rzęsami?
Z drugiej strony, mając do wyboru tyle kobiet, czemu właśnie Tiffany? Corso z pewnością mógłby znaleźć kogoś z mniej ostentacyjną urodą. Jego relacja z Tiffany w żaden sposób nie była sprawą Rosie, dlatego spróbowała skupić spojrzenie na pobladłej twarzy spoglądającej na nią z lustra. Musiała uporządkować w głowie parę rzeczy. Wieczorem był bal u księcia, a potem będzie mogła odliczać minuty do wylotu.
Musiała tylko wytrzymać następne kilka godzin. Potem wróci do Anglii i zadecyduje, co robić w przyszłości. A ta jawiła jej się w jak najczarniejszych kolorach. Miała nadzieję, że matka znów będzie tą samą ciepłą i kochającą istotą, z którą dorastała, a nie bladą i przybitą wdową, niezdolną poradzić sobie ze śmiercią męża.
Rosie potrząsnęła głową, ocknąwszy się z zamyślenia, podeszła do półki z książkami i wyjęła z niej tom, który rozpoznała. Autorem dzieła o sztuce najstarszych mieszkańców Monterosso był nie kto inny, jak jej ojciec. Był bohaterem i ostoją dla niej, dla siostry i dla matki. Tak było aż do dnia, gdy miał wypadek. Został przygnieciony przez podwodną kolumnę w trakcie prowadzenia prac archeologicznych. Nie zmarł od razu, lecz przez cztery lata leżał w śpiączce. Miały wystarczająco dużo czasu, by dojść do wniosku, że pasja i entuzjazm doprowadziły go do błędnych decyzji, a w efekcie do śmierci. W tym wieku nie powinien organizować samotnych wypraw. Ostatnie lata przed śmiercią były wypełnione cierpieniem, a teraz jedyne, co po nim pozostało, to prace naukowe, książki i dwie córki.
W okresie żałoby Rosie nie była w stanie sięgać po napisane przez ojca dzieła, ale dziś choć na trochę chciała się oderwać od myślenia o zbliżającym się balu. Przeczytała najpierw jedną stronę, potem kolejne. Opowieści o dawnych wojnach, wysadzanych drogocennymi kamieniami koronach i królewskich ślubach tak ją wciągnęły, że zapomniała o całym świecie.
Dopiero jakiś hałas dochodzący od strony balkonu przylegającego do pokoju Tiffany zwrócił jej uwagę i przerażona zerknęła na zegarek. Bal rozpoczynał się za godzinę, a ona nawet nie zaczęła się przygotowywać. Nie mogła się przecież spóźnić.
Wskoczyła pod prysznic, by zmyć z ciała piasek. Nie miała już czasu, by umyć i ułożyć włosy. Trudno. Najwyżej upnie je w luźny kok, ukrywając pasemka, które były lepkie od kremu przeciwsłonecznego.
Wreszcie wyjęła sukienkę, którą miała przygotowaną na dzisiejszy wieczór, i założyła ją na siebie.
– Postaw na prostotę – doradziła Bianca.

Książę Corso da Vignola chce zorganizować wystawę królewskiej biżuterii i pokazać ją w największych metropoliach na świecie. Bardzo by mu w tym pomogła Rosie Forrester, Angielka, której ojciec, archeolog, odnalazł przed laty te klejnoty. W dzieciństwie Corso i Rosie przyjaźnili się, nie widzieli się jednak od lat. Corso jest zaskoczony urodą i atrakcyjnością Rosie. Oboje są sobą oczarowani, ale książę wkrótce ma poślubić księżniczkę. Musiałby im wystarczyć romans podczas podróży…

Najgorsza kandydatka na żonę

Louise Allen

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 622

ISBN: 9788327699992

Premiera: 27-09-2023

Fragment książki

William odziedziczył tytuł i majątek. Dobrze wie, że jako książę zyskuje wysoką pozycję i przywileje, ale też wiele obowiązków, które traktuje z należytą powagą. Jest świetnie przygotowany do nowej roli. Zawsze opanowany, traci zimną krew tylko wtedy, gdy ma do czynienia z wyjątkowo ekscentryczną osobą. Niestety właśnie taką pannę czuje się zmuszony poprosić o rękę, kiedy zostaje wplątany w skandal, który zrujnowałby jej reputację. Owszem, chciał się ożenić, ale Variety to chyba najgorsza kandydatką na księżną. W dodatku uparta i zbuntowana pannica daje mu kosza i ucieka do Londynu. Najrozsądniej byłoby poczekać, aż plotkarze zapomną o sprawie i zaręczyć się z inną, ale najpierw musiałby wyrzucić z serca Variety…

Nie bój się kochać

Karin Baine

Seria: Medical

Numer w serii: 685

ISBN: 9788327699954

Premiera: 06-09-2023

Fragment książki

Morskie powietrze pachniało wolnością. Daisy wysiadła z samochodu i głęboko wciągnęła je w płuca. Miała zamiar przyjechać na miejsce wcześniej, ale w ostatniej chwili zgodziła się zastąpić chorą koleżankę i w efekcie zamiast odpocząć przed podjęciem nowej pracy, będzie musiała zacząć od skoku na głęboką wodę.
Z Londynu było dość daleko i zatrzymała się na noc w hotelu, by nie ryzykować zaśnięcia za kierownicą. Nie mogła poinformować przychodni, że przyjedzie dopiero rano, ale przecież i tak zacznie pracę o czasie.
Własne miejsce w świecie było warte tych niewygód. Miała nie tylko zacząć pracę jako lekarka rodzinna we wsi Little Morton na południowym wybrzeżu Anglii, ale także wprowadzić się do własnej chaty z prawdziwym wiejskim ogrodem. To świat zupełnie różny od zatłoczonego dusznego miasta, w którym dotychczas pracowała.
Jednak zanim zacznie nowe życie, musi pójść do przychodni, aby otrzymać prawo wjazdu.
Little Morton było wsią prywatną, a jej właściciel, stary hrabia, przyznał jej stypendium, które pozwoliło jej skończyć studia i wyrwać się z toksycznego związku.
Gdy stary hrabia jej powiedział, że odchodzi na emeryturę i chce przyjąć na swoje miejsce kogoś takiego jak ona, uznała to za doskonałą okazję, by zacząć nowe życie i wreszcie podziękować mu w cztery oczy. Jej przyjazd owiany był jednak smutkiem, bo hrabia zmarł kilka tygodni wcześniej i w końcu nie mieli spotkać się osobiście.
Wieś okazała się tak piękna, jak sobie wyobrażała. Stare białe domy tonące w kwiatach stały wzdłuż brukowanych, schodzących ku morzu uliczek, i zdawały się ją witać.
Przychodnię łatwo było znaleźć. Mieściła się w dawnej szkole u stóp wzgórza nad przystanią. Podeszła do sympatycznie wyglądającej recepcjonistki.
̶ Eunice? To ja, Daisy. Potrzebuję klucza do mojej chaty i przepustki do wsi, zanim zacznę pracę.
Eunice zarządzała przychodnią. To ona pomagała hrabiemu organizować wideorozmowy z Daisy; ich tematy obejmowały zarówno skomplikowane przypadki medyczne, jak i ulubione seriale. To Eunice zaproponowała rozmowę kwalifikacyjną, która pozwoliła jej zdobyć tę pracę.
̶ Daisy? Spodziewaliśmy się ciebie wczoraj! – Eunice zerwała się zza biurka i uściskała ją serdecznie.
̶ Tak, przepraszam. Ruch był straszny i byłam tak zmęczona, że postanowiłam przespać się w hotelu.
̶ Nie ma problemu. Jesteś już i na pewno zdążymy napić się herbaty i porozmawiać przed otwarciem przychodni. – Wzięła Daisy pod ramię i pociągnęła ją ku tyłowi budynku.
̶ Muszę zajrzeć do chaty i się rozpakować. ̶ Daisy próbowała protestować, ale Eunice wskazała jej krzesło w pokoju socjalnym i nastawiła wodę.
̶ To może poczekać. Na pewno masz ochotę na herbatę, a ja chcę ci zadać parę pytań. Oczywiście wiem o stypendium. Daniel wspomniał, że miałaś kiedyś kłopoty i to dzięki stypendium skończyłaś medycynę.
Eunice nalewała wodę do filiżanek i nie widziała uniesionych brwi Daisy, która nie była przygotowana na tak otwarte pytanie o jej życie osobiste.
̶ Hm, tak, miałam za sobą trudny związek. Aaron był zaborczy. Stypendium pozwoliło mi stanąć na nogi.
̶ Musiałaś się dobrze uczyć jeszcze przedtem, żeby w ogóle dostać się na medycynę. – Eunice wręczyła Daisy filiżankę i usiadła obok niej.
̶ Tak, kiedy byłam młodsza.
Szkoła była ostoją i jedynym miejscem, gdzie jej ciężka praca była doceniana. Uczyła się doskonale, ale przybrana rodzina sarkała tylko, by nie wynosiła się ponad swą pozycję. Mimo to Daisy zamierzała iść na medycynę. A potem spotkała Aarona.
Nic dziwnego, że po takim dzieciństwie wpadła w sidła zaborczego mężczyzny. Jej matka uciekła, zostawiając ją z ojczymem i przyrodnimi braćmi, a ona wychodziła z siebie, by ich zadowolić, aby nie wyrzucili jej z domu. Wykorzystywali to, traktowali ją jak służącą. Domowe obowiązki wypełniały jej całe dnie, nie zostawiając czasu na inne sprawy. To więzienie zamieniła na inne, przy partnerze, który uważał, że miejsce kobiety jest w domu, a skoro ją utrzymywał, uważała, że nie może protestować.
̶ Mój chłopak nie chciał, żebym się uczyła. Widział mnie w „tradycyjnej” roli – wyjaśniła.
Oczywiście oznaczało to, że była uwiązana w domu i nie mogła nigdzie ruszyć się sama, bo Aaron obawiał się, że go zdradzi. W końcu pojęła, że jej nie kochał, a gdy obok kontroli pojawiła się przemoc, wiedziała, że musi uciekać.
̶ Aha, znam ten typ. Nie wszyscy kawalerowie moich córek byli w porządku. Teraz jednak obie mają dobrych mężów, więc o to nie muszę się już martwić.
̶ To dobrze. Ciężko trafić na właściwego mężczyznę. Ja bez wiedzy Aarona dołączyłam do internetowej grupy wsparcia dla kobiet w przemocowych związkach. Tam dowiedziałam się o stypendium, a resztę historii znasz.
̶ Bardzo cię lubił. Chyba widział w tobie córkę. – Oczy Eunice zwilgotniały, a Daisy pomyślała, że ona też musiała odczuwać silną więź z hrabią.
̶ Był dla mnie bardzo dobry. Był wzorem. – W jej życiu nie było wcześniej żadnego wspierającego mężczyzny i myślała o hrabim jak o przybranym ojcu, jakiego chciałaby mieć w dzieciństwie.
̶ Polubicie się z Thomasem. Bardzo przypomina ojca. Świetnie dogaduje się z pacjentami i stawia pracę na pierwszym miejscu. Macie z sobą dużo wspólnego. On też sporo przeszedł i na pewno ucieszy się z towarzystwa.
̶ Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam.
Ta znajomość mogła dać jej namiastkę więzi z hrabią. Będą mogli się wspierać, opłakując stratę tego wspaniałego człowieka.
̶ Oczywiście Thomas odziedziczył po ojcu tytuł, przychodnię i wieś. Teraz on jest naszym hrabią.
Daisy pomyślała, że poprzeczka ustawiona została dość wysoko.
̶ Dziękuję za rozmowę i herbatę, Eunice, ale muszę się ruszyć. To będzie długi dzień.
Wolała nie przyzwyczajać się do leniwych poranków, szczególnie że musi teraz nadrobić trzy dni spóźnienia. Eunice wyjęła z kieszeni kopertę.
̶ Tu są klucze i przepustka. Przesuń nią przed szlabanem. Możesz do woli jeździć w tę i z powrotem. Niedługo poczujesz się tu jak w domu. – Puściła do niej oko.
Daisy zaśmiała się nieco za głośno.
̶ Mam nadzieję, że niedługo wszyscy uznają mnie za miejscową. – Trochę się bała, że to nigdy nie nastąpi.
W tym właśnie momencie do pokoju wszedł mężczyzna ubrany w granatowy trzyczęściowy garnitur. Był wysoki i patrzył na nią z góry. Uznała, że to musi być młody hrabia.
̶ Daisy Swift, nowa lekarka. Miło mi pana poznać.
Mężczyzna przez chwilę patrzył na jej dłoń, zanim ją uścisnął, jakby bał się czymś zarazić. Trudno było nie porównywać ojca z synem, bo na pierwszy rzut oka wydawali się różni.
̶ Thomas Ryan. Doktor Thomas Ryan, starszy wspólnik – dodał z wyższością, jakby chcąc upewnić Daisy, że to on jest następcą tronu.
Stary hrabia nigdy się nie wywyższał, ale Daisy pomyślała, że jego syn zapewne nalegał, by wszyscy odpowiednio go tytułowali.
̶ Bardzo mi przykro z powodu ojca.
Thomas skinął głową.
̶ Pani gabinet jest obok mojego. Na pewno chce pani przejrzeć listę pacjentów, zanim pani zacznie. – Spojrzał na swój kosztowny zegarek i ruszył do głównej części przychodni.
Zrozumiała, że ma iść za nim, chociaż właściwie się z nią nie przywitał. Jej marzenia o serdecznym powitaniu ze strony syna wybawcy legły w gruzach.
̶ Myślałam, że zaczynamy dopiero za godzinę. Mam już przepustkę. Podjadę do chaty, zostawię rzeczy i zaraz wrócę – powiedziała, czując, że popełnia błąd.
Zatrzymał się i odwrócił gwałtownie.
̶ To jeszcze się pani nie wprowadziła? Każdy rozsądny człowiek przyjechałby dzień wcześniej, a nie prosto z drogi szedł do pracy.
̶ Nie miałam bardzo daleko – odparła.
Jego nastawienie obudziło w niej odruch obronny, który kazał jej wystawić kolce jak jeż, do którego zbliża się drapieżnik. Mogła mu wyjaśnić przyczyny spóźnienia, ale skoro od razu przeszedł do ataku, też może mu się odgryźć. Poza tym i tak zacznie pracę o czasie, więc w sumie nic się nie stało. On jeszcze nie wie, że pacjenci są dla niej zawsze najważniejsi, ale się tego dowie. Podobnie jak tego, że nie pozwoli sobie rozkazywać.
Doktor Ryan znów popatrzył na zegarek.
̶ Doktor Swift, nie wiem, jaki jest pani styl pracy, ale mieszkańcy Little Morton są przyzwyczajeni do pewnych standardów. ̶ Zmierzył ją wzrokiem, jakby chciał zasugerować, że jej wygląd temu standardowi nie odpowiada.
Uznała, że po niefortunnym początku doktor Ryan będzie krytykować wszystko z nią związane.
̶ Jestem przyzwyczajona do pracy w wielkomiejskiej przychodni z pacjentami ze skrajnie różnych środowisk, często po godzinach. Nikt się nigdy na mnie nie skarżył. Jeśli standardem Little Morton jest zaczynanie pracy przed czasem, będę o tym pamiętała. Ale teraz przydałaby mi się dodatkowa para rąk.
Skrzyżowała ramiona w oczekiwaniu na reakcję na swoją bezczelną prośbę. To był ryzykowny ruch, ale całe życie stykała się z mężczyznami próbującymi ją zdominować i w końcu przekonała się, że najlepiej jest po prostu im się stawiać.
Doktor Ryan westchnął głęboko i skierował się tam, skąd przyszedł. Eunice niemal otworzyła usta ze zdumienia. Trudno powiedzieć, czy bardziej zdziwiło ją nieuprzejme zachowanie uwielbianego Thomasa, czy riposta Daisy. Tak czy inaczej, ich starcie nie wróżyło dobrze na przyszłość.
Daisy zastanawiała się, z czego się bierze jego nastawienie. To nie był uprzejmy młody hrabia, jakiego spodziewała się spotkać. Coś w jego zachowaniu sugerowało, że problemem nie było tylko jej spóźnienie. Może nie lubił, gdy kobiety mu się przeciwstawiały?
Cokolwiek to było, nie mogła powstrzymać się przed wbiciem mu jeszcze jednej szpili.
̶ Może zdjąłby pan marynarkę i kamizelkę? Szkoda by było je ubrudzić. Co pomyśleliby pańscy pacjenci?
Rozpiął kamizelkę i zrzucił z siebie obie części garderoby. Może przy okazji zrozumiał, że ona nie da sobą pomiatać. Kiedyś skorzystała z hojności jego ojca, ale zapracowała na to, by w nowym miejscu pracy traktowano ją sprawiedliwie.

Daisy Swift była taka, jak Thomas się obawiał – głośna, niemiła i nieskłonna do zmiany nawyków. Wieś zasługiwała na kogoś lepszego. To była sprawka ojca, ale teraz Thomas nie miał komu zgłosić zastrzeżeń.
Przez lata ojciec ufundował wiele stypendiów. Większość beneficjentów wyrażała wdzięczność, dzwoniąc i wysyłając kartki lub prezenty. Daisy jako jedyna zagościła na stałe w życiu ojca. Thomas miał wątpliwości odnośnie motywów, jakimi mogła się kierować w stosunku do zamożnego hrabiego, zwłaszcza gdy postanowiła przyjechać do Little Morton, aby być bliżej niego.
Poczucie humoru ojca z pewnością nie wystarczyłoby, by ściągnąć tu z Londynu młodą atrakcyjną kobietę. Czy chodzi o pieniądze? Czy miała nadzieję, że ojciec zostawi jej coś w spadku? Czy teraz Thomas będzie jej celem?
Jeśli tak sądziła, to cóż, on nie da się omamić.
Daisy zdawała się nie szanować jego ani jego pozycji. Chciał, by wieś pozostała bezpieczną społecznością, taką wymarzoną przez ojca, a to nie będzie teraz łatwe. Thomas chyba sam był częściowo winny temu, że nie dowiedział się o Daisy więcej; starał się nie słuchać wygłaszanych przez ojca pochwał na jej temat.
Być może był trochę zazdrosny o uwagę, jaką ojciec poświęcał tej kobiecie. Teraz jednak był na nią skazany.
I na dodatek zamiast jej pokazać, kto tu rządzi, musiał podwinąć rękawy i pomóc jej z bagażem.
̶ Pani chyba żartuje – żachnął się, gdy podeszli do małego bladoniebieskiego volkswagena, wypchanego do granic możliwości.
̶ Ten samochód jeździ. Rzadko wożę wysokich pasażerów.
Thomas zastanawiał się, czy nie dotrzeć do chaty spacerem, ale na to nie było czasu. Im szybciej uporają się z przeprowadzką, tym szybciej wezmą się do pracy.
̶ Właśnie widzę.
Siedzenie pasażera było maksymalnie dosunięte do przodu, musiał więc skulić się i podciągnąć kolana, by zamknąć drzwi. Jego uwadze nie uszedł uśmieszek na jasnoczerwonych ustach Daisy.
̶ Mieszka pan niedaleko? – zapytała, jadąc znacznie szybciej, niż mu odpowiadało.
Nawet nie zredukowała biegu na zakręcie.
Thomas przytrzymał się deski rozdzielczej i usiadł na jej kolanie. Na pewno ją to rozbawi. Przynajmniej jechała na tyle szybko, że mało kto mógł zobaczyć go w tej pozycji.
Na szczęście podróż nie trwała długo.
̶ Nie ma to jak w domu. – Daisy wnosiła pudła, zanim Thomas zdążył wysiąść z mikroskopijnego autka.
̶ Nie mieszkam w samej wsi. Dom jest tam na wzgórzu. – Wskazał kamienną rezydencję stojącą w pewnym oddaleniu od innych.
̶ Jest bardzo okazały i wygląda, jakby patrzył z góry na całą wieś. Na pewno to panu odpowiada.
Otworzyła biodrem drzwi frontowe i weszła do środka chaty, zostawiając go na zewnątrz. Nie dał się sprowokować. Miała rację, choć tylko częściowo.
Dom na wzgórzu dawał mu poczucie nie tyle wyższości, ile bezpieczeństwa. Nie wiedział, co Daisy chce zyskać ciągłymi docinkami, ale cokolwiek to było, nie chciał się denerwować. Życie tutaj jest zupełnie inne od jej życia w mieście. Przy odrobinie szczęścia albo przywyknie do niego, albo szybko się wyprowadzi.
Nie miał wątpliwości, która opcja bardziej by mu odpowiadała.
Do niedawna Thomas z ojcem opiekowali się pacjentami wspólnie, ale po odejściu ojca na emeryturę Thomas przekonał go, że da sobie radę sam.
Ryanowie prowadzili praktykę lekarską od pokoleń i Thomas nie potrzebował żadnych obcych wtykających nos w nie swoje sprawy. Praca była dla niego wszystkim i potrzebował jej dużo, aby nie myśleć o swoich błędach.
̶ Będzie mi tu wygodnie. – Daisy szybko obejrzała chatę.
̶ Na pewno bardzo różni się od tego, do czego pani przywykła w Londynie.
Stare chaty nie były duże, ale za to wieś była prawdziwie klimatyczna. W całości była własnością rodziny, czyli teraz wyłącznie jego. Wszystkie domy były zabytkowe, żaden nie był na sprzedaż; mieszkańcy jedynie je wynajmowali. Gdyby przekształcić je w letnie rezydencje, Little Morton dawno straciłoby swój urok.
̶ Nie, ale to dobrze. Przynajmniej mam więcej niż dwa pokoje i żadnych głośnych sąsiadów. No i ten piękny ogród! W Londynie takie miejsce kosztowałoby majątek i nie byłoby tak przytulne.
Opadła na kwiecistą sofę należącą do wyposażenia mieszkania. Thomas był pewien, że wystrój jej się nie spodobał. Doktor Daisy Swift na pewno jest wyrafinowana i nigdzie poza miastem nie poczuje się jak w domu.
Miała blond włosy, przeszywające niebieskie oczy i bardzo jasną cerę. Jej czarna spódnica, szara jedwabna bluzka i niewyobrażalnie wysokie szpilki nie zdadzą tu egzaminu, ale sama się o tym przekona, gdy na bruku kilka razy skręci kostkę.
Thomas postawił pudła na podłodze, wzbijając w powietrze chmurę pyłu. Kichnął.
̶ Przepraszam, to ja przywiozłam ten kurz. Pamiątka z Londynu. Nie rozpakowałam tych pudeł po ostatniej przeprowadzce. Nie miałam czasu. – Na jej twarzy pojawił się wyraz triumfu, jakby brak czasu na sprzątanie był powodem do dumy. Jednak Thomas usłyszał też w jej głosie coś innego, jakby przed czymś uciekała.
To jeszcze jeden powód, by trzymać się od niej z daleka. Powinien był jednak bardziej zainteresować się kobietą tak ważną dla ojca. Dla niego jej charakter i kwalifikacje były wystarczające. Ojciec taki właśnie był: zbyt ufny. Obaj przekonali się o tym za późno.
Ta kobieta z pewnością oczarowała ojca, co go irytowało i wciąż przywoływało wątpliwości co do jej intencji.
̶ Skoro pani skończyła, to czy możemy iść do pracy?
Już i tak wiedział o jej życiu więcej, niżby chciał. Pomagając jej, wyszedł poza bezpieczną sferę kontaktów zawodowych. Ale nie da się okpić ponownie, nie powtórzy błędu z Jade. Co Daisy robi poza przychodnią, nie ma z nim nic wspólnego. I odwrotnie.
̶ Jeszcze tylko kilka drobiazgów. A, i buty.
Wrócili do samochodu, gdzie Daisy obładowała go kolejnymi pudłami. Sama trzymała worki na śmieci, zawierające, jak sądził, bardzo pogniecione ubrania.
̶ Weźmie pan jeszcze parę butów? – Powiesiła mu na palcu srebrzyste sandałki, zanim zdążył zaprotestować, a następnie upokorzyła go do reszty, dokładając torebkę.
W pracy będzie musiał trzymać ją krótko.

Daisy przyjeżdża z Londynu do uroczej wsi na wybrzeżu. Cieszy ją wizja współpracy z doktorem Thomasem Ryanem, synem lekarza, który pomógł jej wydostać się z piekła toksycznego związku. Ale ich pierwsze spotkanie ma niemiły przebieg, Thomas sprawia wrażenie, jakby mu w czymś przeszkodziła. Z czasem jednak ich współpraca układa się coraz lepiej. Zaczynają siebie pragnąć, ale są ostrożni, bo mają za sobą trudne związki i boją się ryzykować. Niespodziewanie wieś nawiedza powódź i Daisy jest zmuszona przenieść się do rezydencji Ryanów. Thomas, który już odnosił się do niej ciepło i z sympatią, znów traktuje ją z rezerwą. Na zmianę odpycha ją i przyciąga...

Niebezpieczny związek, Do utraty tchu

Katherine Garbera, Joss Wood

Seria: Gorący Romans DUO

Numer w serii: 1280

ISBN: 9788327699350

Premiera: 06-09-2023

Fragment książki

Niebezpieczny związek – Katherine Garbera

– Mam cię.
Melody Corner uniosła brwi i spojrzała na wysokiego przystojnego bruneta, który położył jej dłoń na ramieniu i przesłonił sobą towarzystwo zebrane na weselnym przyjęciu Osbornów i Williamsów.
– Przyłapał mnie pan. Ale na czym? – zapytała. Wiedziała, że lepiej zbyt wcześnie się nie zdradzać.
– Wkręciłaś się tu bez zaproszenia – odparł mężczyzna. – Jesteś z brukowca?
– Nie.
– Jakiejś innej gazety?
– Kolejne pudło. Co teraz? – zapytała.
W gruncie rzeczy wkręciła się na to przyjęcie z nadzieją, że go pozna. Dare’a Bisseta, najstarszego syna Augusta Bisseta i kuzyna panny młodej, senatora i przewodniczącego komisji pracującej nad ustawą farmaceutyczną, która miała umożliwić zakup leków na receptę uboższym warstwom społeczeństwa.
To właśnie dlatego się tu znalazła. Niedawno dostała pracę jako asystentka u Johnny’ego Rosemonda, świetnego prawnika, który pracował dla lobby farmaceutycznego, a obecnie próbował zablokować projekt ustawy rozpatrywany przez komisję pod przewodnictwem senatora Bisseta. Johnny poprosił ją o pomoc w poprowadzeniu zespołu stażystów, którzy mieli przygotować argumenty przeciwko temu projektowi, a Melody stwierdziła, że warto będzie poznać senatora i wysondować, co nim kieruje.
Akurat wypoczywała z rodzicami i bratem bliźniakiem w domu na Martha’s Vineyard, a fakt, że wesele odbywało się tak blisko, uznała za dar losu. Tyle że senator zauważył ją już w momencie, gdy weszła do sali.
– Zależy, po co tu przyszłaś – odparł. – Na pewno nie jesteś z prasy?
– Jezu, nie.
Roześmiał się.
– Punkt dla ciebie. Fanka Toby’ego Osborna?
– A wyglądam na pięćdziesiąt lat? – zażartowała. Wielką fanką Toby’ego Osborna była jej matka i to ona poinformowała ją o weselu.
– Zdecydowanie nie – odparł senator.
– Więc…?
– Więc?
Nie była pewna, czy Dare Bisset już wie, kto we wtorek będzie sprawozdawcą na posiedzeniu komisji. Ona przyszła tu zebrać informacje i nie zamierzała z tego zrezygnować, chyba że senator ją przejrzy.
– Przestań się wygłupiać. Co cię tu przywiodło?
– Ciekawość. Mieszkam w tym hotelu, a mój chłopak miał inne plany, więc zostałam sama. Usłyszałam muzykę i stwierdziłam, że się tu wkradnę i zabawię – skłamała. – Miałam nadzieję, że uda mi się uratować chociaż część weekendu na Nantucket.
Dare popatrzył jej w oczy. Melody wyobraziła sobie, że sprawdza jej prawdomówność. Ale ona w szkole średniej uczestniczyła w kółku dyskusyjnym, właśnie uzyskała dyplom z prawa, a w blefowaniu specjalizowała się niemal od dzieciństwa. Miała teraz dwadzieścia sześć lat, ale czuła, że sprawia wrażenie dojrzalszej.
– Nie jestem pewien, czy to prawda.
– Co by pana przekonało? – zapytała, gotowa wyjść z przyjęcia, jeśli zabraknie jej argumentów.
– Wypijemy drinka w oczekiwaniu na państwa młodych?
– Nie jestem pewna, czy ma pan czyste intencje.
– Nie mam. Nie jestem przekonany, czy ci wierzę – przyznał z uśmiechem, na widok którego poczuła dreszcz.
– Dlatego woli mnie pan pilnować?
– Właśnie. Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów bliżej.
– Ma pan wielu wrogów? – zapytała.
– Więcej niżbym chciał – odparł, prowadząc ją do baru przy parkiecie. – Spróbujesz drinka na cześć młodej pary?
– Co to jest? – zapytała, zerkając na tablicę.
Koktajl Osborn-Williams składał się z bimbru i syropu z jeżyn. Brzmiało to ciekawie, ale bimber zawsze szedł jej do głowy, tak jak niektórym tequila. Nie sądziła, by flirt przy alkoholu to był dobry pomysł.
– Chyba poproszę szampana – powiedziała.
– Dobry pomysł. Dwa szampany – rzucił Dare do barmana.
Gdy trzymali już kieliszki w dłoni, zawahał się.
– Pewnie nie masz przypisanego miejsca?
– Nie. Chciałam się przyczaić i poczekać, aż coś się zwolni.
– Chodź, usiądziesz przy naszym stole, żebym miał na ciebie oko. Chyba znajdzie się tam miejsce. Miałem przyjść z osobą towarzyszącą, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
– Podobnie było u mnie – zauważyła, nie zamierzając wypadać z roli.
– Tak. Ale Cami nie jest moją dziewczyną. Zabieram ją po prostu z sobą na przyjęcia, kiedy akurat nie mam…
Urwał, a Melody się roześmiała. Wiedziała, że trzydziestoośmioletni senator był playboyem i słynął z umawiania się z krągłymi inteligentnymi kobietami. Jego związki trwały średnio trzy miesiące. Próbując stworzyć profil dla swojego zespołu, Melody uważnie go obserwowała, aby wspólnie ze stażystami przedyskutować, jak go podejść.
W rzeczywistości był znacznie bardziej atrakcyjny. Wiedziała, że ma ciemne włosy i jasnoniebieskie oczy, ale jego spojrzenie było kapryśne i w zależności od światła zmieniało się z błękitnego w szare. Uśmiechał się szeroko i przyjaźnie, a wtedy oddech Melody przyspieszał.
Skrywał w sobie więcej, niż sądziła. Walczyła z zainteresowaniem, które w niej wzbudzał, tylko dlatego, że nie lubiła przegrywać i pragnęła zaimponować swemu nowemu szefowi. Nie chciała, by hormony zniszczyły wszystko, nad czym tak ciężko pracowała.
Jest młoda i ma przed sobą przyszłość, a to tylko facet. Przystojny i seksowny, fakt, ale musi go teraz rozgryźć, by potem móc pokonać. Miała nadzieję, że o tym nie zapomni.
Dare uniósł kieliszek w geście toastu.
– Za nieproszonych gości.
– Za dostojnych wykidajłów – odparła.
Gdy odrzucił głowę do tyłu i się roześmiał, poczuła motyle w brzuchu.

– Więc jak masz na imię? – Podobała mu się. Była zabawna i chyba nie miała złych zamiarów. Nie mógł jednak ryzykować. Odkąd przyjechali na Nantucket, wybuchała afera po aferze, więc chciał, by kuzynka ze strony matki mogła przeżyć choć jeden dzień bez skandalu.
– Melody – powiedziała.
– Bardzo ładnie. Jestem Dare.
– Po prostu Dare?
– Wiesz, kim jestem – odrzekł. – A ty? Nie masz nazwiska?
– Chyba nie wiesz, kim jestem, prawda? Sądziłam, że to doda mi aury tajemniczości.
– Owszem. Ale to sprawia, że jestem trochę podejrzliwy. Moi rodzice i rodzina nie potrzebują więcej kłopotów. Dlatego muszę zapytać jeszcze raz: co tu robisz?
Miał ochotę odpuścić sobie i po prostu się bawić. A na razie jedynym zagrożeniem była właśnie Melody.
– Powtarzam: siedziałam w pokoju i użalałam się nad sobą, bo nie mam szczęścia do facetów. Wtedy usłyszałam muzykę i pomyślałam… że miło byłoby wypić drinka i potańczyć.
– Okej, możemy przyjąć, że nie kłamiesz.
– Cóż, chyba rzeczywiście twardo negocjujesz.
– Miałem ostatnio trudny okres w związku z relacjami mediów na temat mojej pracy – wyjaśnił. – A ty czym się zajmujesz?
– Pracuję dla grupy ekspertów w Waszyngtonie. Właściwie to moja pierwsza praca po ukończeniu prawa.
– Pierwsza praca? Grupa ekspertów? Imponujące – pochwalił ją. – Moją pierwszą pracą był staż w Bisset Industries.
– Z twoim ojcem rzeczywiście pracuje się tak ciężko, jak słyszałam?
– No właśnie, ciężko, Dare?
Dare zerknął przez ramię i ujrzał rodziców. Ojciec stanowił starszą wersję jego samego, tyle że miał szpakowate włosy. Matka była piękna, starzała się z klasą i wyglądała na dekadę młodziej. Miała długie blond włosy, które elegancko upinała. I choć była tylko ciotką panny młodej, to dziś – bo wychowywała Adler, gdy ta nie mieszkała z ojcem – pełniła rolę jej matki. Jedyna siostra matki Dare’a zmarła, kiedy Adler była mała.
– Bardzo ciężko – odparł Dare i odwrócił się, by pocałować matkę w policzek. – Ale zła reputacja wcale mu nie przeszkadza. Mamo, tato, to Melody. Melody, poznaj moich rodziców, Augusta i Juliette Bissetów.
– Miło mi – powiedziała Melody, wyciągając rękę.
Rodzice Dare’a uściskali jej dłoń.
– Jesteś przyjaciółką Nicka czy Adler? – zapytała matka.
Dare zerknął na Melody, która zastanawiała się, co powiedzieć, i położył dłoń na jej krzyżu.
– Melody jest ze mną, mamo. Przyjechała z Waszyngtonu.
– Och, przepraszam, jakoś mi to umknęło. Bardzo miło cię poznać – rzekła matka Dare’a, by zaraz zmienić temat i zapytać Melody, jak się jej podoba uroczystość.
Dare obserwował, jak matka wchodzi w rolę gospodyni przyjęcia. Gdy trzeba było pokazać światu, że wszystko jest w porządku, wykorzystywała swoje umiejętności towarzyskie. Goście byli przekonani, że rodzice nadal są tą sympatyczną parą, którą wszyscy znali, jakby kłamstwa i sekrety sprzed trzydziestu lat nie wypłynęły na światło dzienne i nie odbiły się na ich relacji.
Dare podziwiał jej opanowanie.
– Widzę, że przyszedł mój brat. Muszę z nim omówić zmiany w zarządzie – rzekł August, pocałował Juliette w policzek i przeniósł wzrok na Dare’a. – Wybacz, synu. Miło było cię poznać, Melody. Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy.
Ojciec się oddalił, a chwilę później matka poszła zająć się cateringiem. Dare odwrócił się do Melody, której brązowe oczy z uwagą śledziły coraz większy tłum.
Miała długie włosy, które wydawały się rozjaśniane; pasowały do jej opalonej skóry. Twarz miała w kształcie serca, usta pełne. Wiedział, że nie powinien się na nie gapić, ale nie było to łatwe. On również ostrożnie podchodził do relacji, lecz przez ostatnie dni napatrzył się na braci, którzy wyszli ze swoich sztywnych ról, by podążyć za głosem serca. Melody go kusiła.
– Wow. Twoi rodzice mają… znakomite maniery – powiedziała po chwili.
– To znaczy?
– Mówiłam ci, że śledzę, co dzieje się w twojej rodzinie. Gdyby moi rodzice byli na ich miejscu, mama ojca by ignorowała, a wszelkie próby czułości kwitowałaby kuksańcem w bok.
Nie mógł się nie roześmiać.
– Czyli to po niej jesteś taka zadziorna.
– To prawda, jestem do niej podobna. Nie znoszę takiego udawania.
– A jakie udawanie lubisz?
– Czasami trzeba trochę zagrać, żeby osiągnąć cel. Ty wiesz o tym pewnie więcej niż inni – odparła. – Mojej mamie nie podoba się na przykład, że rywalizuję z bratem, więc musimy robić to subtelnie.
– Często tak konkurujecie? – Przypomniały mu się jego własne relacje z rodzeństwem.
– Cały czas – powiedziała. – Gdyby nasza rodzina miała motto, brzmiałoby ono: ,,Zwycięzca zgarnia wszystko, a drugie miejsce to przegrana”.
– Brutalnie.
– Realistycznie. Mój tata powtarza, że trzeba z góry mówić, czego oczekujesz. Ja lubię wygrywać i nie zamierzam za to przepraszać.
Najwyraźniej Augusta i jej tatę coś łączyło – dlatego zresztą Dare nie poszedł w ślady ojca i zamiast rodzinnego biznesu wybrał karierę w polityce. Polityka była chyba łatwiejszą z dróg, bo tam nie musiał przestrzegać zasad Augusta – ani żyć w jego cieniu.
– Zgadzam się – przytaknął.
Gdy didżej pokierował gości do stolików, Dare bez zdziwienia zauważył, że na miejscu obok niego znajdowała się już karteczka z nazwiskiem Melody. Jego mama dbała o takie rzeczy. Dzięki temu Melody została jego prawowitą partnerką, co nie powinno mieć znaczenia – ale z jakiegoś powodu znaczenie miało.

– Jak poznałaś mojego brata?
– Z którym z Bissetów mam przyjemność?
Mężczyzna się roześmiał i potrząsnął głową.
– Zac, kapitan i lider zespołu Regat o Puchar Ameryki. Partner Iris Collins, druhny. – Wyglądał na miłośnika aktywności na świeżym powietrzu i był przystojny, choć nie tak przystojny jak Dare, pomyślała.
– Odpowiadając na pytanie, poznałam twojego brata w tym oto hotelu. – Zerknęła na Dare’a i puściła do niego oko. – Nie mógł mi się oprzeć od chwili, kiedy mnie zobaczył.
– Brzmi to podejrzanie – skomentował Zac, wyraźnie pragnąc bratu dokuczyć.
Melody musiała przyznać, że nie pamiętała, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiła. Aby wspiąć się na szczyt w tak konkurencyjnym środowisku, musiała bardzo ciężko pracować, dlatego i tutaj pozostawała czujna. W miarę upływu godzin czuła się jednak coraz bezpieczniej.
– Nie próbowałem jej przekupić, jeśli to chcesz wiedzieć, Zac – wtrącił Dare. – Mój kochany brat dostał…
– To już za nami – przerwał mu Zac. – Iris na pewno nie chce więcej o tym słyszeć, a ja mam zamiar zrobić wszystko, żeby była zadowolona.
Melody słyszała o Zacu i Iris Collins. Iris była znaną influencerką i gospodynią programu lifestylowego. Podobno były partner porzucił ją tuż przed weselem Adler, w związku z czym zatrudniła Zaca, by wystąpił w roli jej chłopaka. Podobno się w sobie zakochali.
Dare uniósł dłoń.
– Spokojnie. Chciałem tylko powiedzieć, że między mną a Melody nie dzieje się nic podejrzanego.
– Opowiesz mi więcej o tym, co robisz, Zac? – zapytała Melody, aby zmienić temat.
– Jak mówiłem, jestem kapitanem zespołu, który bierze udział w Regatach o Puchar Ameryki. Wcześniej pracowałem dla innej drużyny. A teraz, kiedy jestem w Nowej Anglii, zbieram fundusze na własną załogę.
– Brzmi to fajnie.
– Czyli właściwie przynudzam, co? – zapytał.
– Czyli właściwie nie za wiele na ten temat wiem – przyznała. – Na studiach spotykałam się z wioślarzem.
– Tak? Gdzie studiowałaś? Ja też wiosłowałem – powiedział Zac.
– W Georgetown.
– Mają tam dobrą drużynę. – Zac wyglądał, jakby zamierzał ciągnąć pogawędkę o wioślarstwie, ale wtedy zjawiła się przepiękna druhna o blond włosach. Gdy położyła mu dłoń na plecach i szepnęła coś do ucha, Zac natychmiast się odwrócił.
– Iris? – zapytała Melody Dare’a.
– Tak. Jest dla niego za dobra – odparł Dare głośno, gdy Iris wróciła do głównego stołu.
Zac pokazał mu palec i wstał.
– Idę z nią zatańczyć. – Oddalił się, a Melody zauważyła, że ich towarzysze również wstają od stolika. Łącznie z Juliette, która zwróciła się do Zaca:
– To was też dotyczy – powiedziała. – Po pierwszym tańcu Adler zaprosi na parkiet całą rodzinę.
– Dobrze – zgodził się Dare.
Melody z trudem przełknęła ślinę. Nie spodziewała się, że będzie uczestniczyć w tym weselu. Miała przeczucie, że tego konkretnego podstępu Dare jej nie wybaczy. Zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna po prostu wyjść.
– Miałem przygotowany układ w stylu Travolty z „Gorączki sobotniej nocy”, ale skoro już tu jesteś… chyba nie będę tańczyć sam.
Wiedziała, że nie wyjdzie. W jego tonie zabrzmiało coś, co sprawiło, że wydał jej się… bardziej ludzki. Przestała uważać go za jedynie trampolinę do kariery.
Juliette ruszyła na parkiet, a w tym czasie Toby Osborn – w towarzystwie perkusisty i basisty – zastąpił didżeja. Ponieważ trzymał w ręku gitarę akustyczną, Melody domyśliła się, że chce wystąpić na żywo. Jej mama dałaby wszystko, aby go usłyszeć.
– Myślisz, że mogę go nagrać i wysłać mamie? Czy to będzie raczej obciach? – zapytała Dare’a.
– Nie widzę problemu. Chodź, podejdziemy bliżej. Pewnie zagra piosenkę, którą napisał specjalnie dla Adler.
Tak też się stało. Rozdzierająca serce ballada nikogo nie pozostawiła obojętnym. Nawet Dare kilka razy zamrugał powiekami, by odeprzeć łzy. Nick i Adler tańczyli zasłuchani, podczas gdy Toby śpiewał o tym, jak jego mała dziewczynka wyrosła na kobietę, z której jest dumny. Klasyczny Toby Osborn – a jednak na tyle intymny, że Melody zrobiło się trochę wstyd tego, że nagrywa. Nie na tyle jednak, by nagranie usunąć.
Zebrani nagrodzili go gromkimi brawami. Toby podszedł do Adler i ją pocałował. Pod wpływem tej słodkiej sceny Melody aż wzdrygnęła się na myśl, że ogląda ją, udając kogoś innego. Ogarnęły ją wątpliwości.
– Teraz pora na rodzinny taniec – oznajmił didżej. Z głośników popłynęły dźwięki piosenki ,,We Are Family” Sister Sledge.
– Chcesz wysłać mamie ten filmik, zanim zatańczymy? – zapytał Dare, wskazując na jej telefon.
– Nie ma mowy. Chcę zobaczyć twoje ruchy – odparła, chwytając go za rękę i prowadząc w stronę Zaca i Iris.
Zac się do niej uśmiechnął i zaczęli tańczyć w kółku, do którego wkrótce dołączyli jego pozostali bracia i rodzeństwo Williamsów. Melody z zaciekawieniem obserwowała ich zabawę, bo dobrze wiedziała, że Williamsowie i Bissetowie ostro z sobą rywalizowali.
Zauważyła, że August i Juliette tańczą w kółku z państwem młodym i rodzicami Nicka. Obaj mężczyźni wyglądali dość dziwacznie.
– Jezu… – westchnął Dare. – Ojciec próbuje pokonać w tańcu Tada.
– I wygrywa – zauważyła piękna kobieta tańcząca z rodziną pana młodego. – Olivia Williams. Jestem siostrą Nicka. Nasz tata zna tylko ruchy typowe dla każdego taty.
– Jak dla mnie rusza się identycznie jak nasz – powiedział Zac. – Chodźmy ich ratować.
– Zgoda – dodała Iris.
Rodzeństwo państwa młodych ruszyło w stronę rodziców. Bardzo starali się udawać, że są szczęśliwą i zgraną drużyną. Było jednak jasne, że walka nie toczyła się tylko między seniorami rodów – ich dzieci też w niej uczestniczyły. Ta świadomość pomagała Melody zwalczyć wyrzuty sumienia, które nękały ją z powodu Dare’a.
Dare Bisset pochodził z ambitnej rodziny, która nie potrafiła odpuścić nawet w sprawie tak trywialnej jak taniec. A im więcej czasu z nim spędzała, tym wyraźniej dostrzegała, że to on stoi na czele stada.
Nie mogła zaprzeczyć, podobał jej się. Z każdym kolejnym kieliszkiem szampana powody, dla których miała podczas swego pobytu tutaj trzymać się na uboczu, odchodziły w zapomnienie. W końcu pomyślała, że jedynym sensownym zakończeniem tej imprezy będzie wspólna noc z tym facetem.

Do utraty tchu – Joss Wood

Garrett Kaye nie najlepiej bawił się na balu walentynkowym zorganizowanym przez Ryder International, ale przynajmniej nie nudził się tak jak zazwyczaj na tego rodzaju imprezach.
Siedział przy okrągłym, pięknie udekorowanym stole przykrytym białym obrusem w czarne róże. Na środku stały wazony pełne czerwonych, różowych i białych tulipanów. Zastawa była biała, sztućce srebrne, kieliszki kryształowe.
Kolacja przygotowana przez szefa kuchni wyróżnionego nagrodą James Beard Foundation zasługiwała na najwyższą ocenę. Szampan był przeraźliwie cierpki i drogi, a sądząc po reakcji gości, torby z upominkami zawierały wspaniałe drobiazgi. Uśmiechy na twarzach gości świadczyły o tym, że wszyscy bawili się doskonale. Nic dziwnego, pomyślał Garrett, skoro wstęp kosztował ponad sto tysięcy.
– Moja pierwsza praca to promocja dżinu na plaży w Panamie…
Melodyjny głos wyrwał Garretta z zadumy. Uwagę gości skupiała Jules Carlson, dziewczyna o bujnych lokach, czekoladowej cerze, zjawiskowej figurze i pięknych brązowych oczach, w których migotały złociste cętki, ilekroć patrzyła na kogoś, kogo darzyła sympatią. A gdy się śmiała, cętki przybierały odcień miedzi. Czasem Garrett widział w jej oczach zielone płomienie, ale tylko wtedy, gdy zwracała się do niego. Najwyraźniej ją irytował. Ciekawe dlaczego?
Był przystojnym i wysportowanym facetem i miał metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu. Był też realistą i wiedział, że dzięki jego milionom kobiety traktują go jak połączenie księcia z bajki z gwiazdą rocka i Mister Universe’em.
Ale Jules Carlson, światowej sławy miksolożka i barmanka, zupełnie się nim nie interesowała.
Garrett odchylił się na krześle, rozpiął marynarkę i zaczął słuchać opowieści Jules o tym, co się wydarzyło w jednym z jej pierwszych pop-up barów. Upuściła na stopę butelkę tequili i kontynuowała pracę ze złamanym palcem; wybuchła bójka, a jej kusy top przesunął się, odsłaniając fragment piersi.
A piersi ma śliczne, stwierdził, spoglądając na jej szczupłą sylwetkę, której kształt podkreślała suknia przywodząca na myśl jej odległy afrykański rodowód: pomarańczowa spódnica i wyszywana koralikami góra złożona z białych, pomarańczowych, złotych i czarnych kawałków materiału. W morzu monochromatycznych strojów kreacja Jules się wyróżniała.
– Ten pokaz był sponsorowany przez Crazy Kate’s Gin, prawda? – spytała Tinsley Ryder-White.
Tak jak on miała ciemne włosy, niebieskie oczy i trójkątną twarz. Ich podobieństwo go nie dziwiło, w końcu był jej wujem. Przez chwilę wpatrywał się w swoją szklankę z whisky, po czym uniósł głowę i rozejrzał się po sali. Callum stał przy barze. Musiał mieć osiemdziesiąt kilka lat.
W tym roku on, Garrett, skończy trzydzieści pięć, czyli Callum miał czterdzieści osiem lub dziewięć lat, kiedy zrobił dziecko jego matce, a swojej asystentce. Romansując z Emmą, był żonaty i miał dorosłego syna Jamesa.
Garrett odszukał go wzrokiem. Był ze dwanaście centymetrów wyższy od swojego przyrodniego brata i bardziej umięśniony, ale nie ulegało wątpliwości, że są spokrewnieni. Dziwne, że nikt tego nie dostrzegał.
To znaczy pewnie Emma dostrzegała, ale ponieważ przez dwie dekady odmawiała potwierdzenia lub zaprzeczenia ojcostwa Calluma, nie chciał jej już o nic pytać. Starał się jak najrzadziej z nią rozmawiać.
Bo i o czym? Jako dziecko ambitnego, bezwzględnego Calluma Ryder-White’a i Emmy Kaye, zimnej, obsesyjnie broniącej swojego miejsca u boku jednego z najpotężniejszych biznesmenów na wschodnim wybrzeżu, był dla obojga ciężarem.
Wcześnie w życiu uświadomił sobie, że człowiek jest silny, gdy nie liczy na nikogo. Szukanie miłości i akceptacji czyni go słabym.
Jednak był wdzięczny Callumowi za fundusz powierniczy, do którego uzyskał dostęp w dniu swoich dwudziestych pierwszych urodzin. Oczywiście nie miał pewności, czy to prezent od Calluma, ale kto inny dałby mu pięć milionów? Całą sumę zainwestował w internetowy start-up. Gdy dwa lata później skończył studia, jego inwestycja warta była dwadzieścia pięć milionów. To wystarczyło na otwarcie Kaye Investments.
Wzdrygnął się na myśl o ryzyku, jakie podjął. Mógł zostać z niczym, ale szczęście się do niego uśmiechnęło. Jak mawiała matka, Pan Bóg strzeże młodych i głupich.
Wybuch śmiechu przyciągnął jego uwagę z powrotem do stołu. Autor bestsellerów Sutton Marchant i Cody Gallant, właściciel znanej firmy eventowej, ocierali łzy. Jules potrafiła niezwykle barwnie opowiadać. Garrett jako znany mruk stanowił jej przeciwieństwo.
– Och, Tins, nie mogę się doczekać tego konkursu! – zwróciła się do przyjaciółki.
– Jakiego konkursu? – spytał Sutton.
Tinsley wyjaśniła, że w ramach obchodów stulecia Ryder International sponsoruje konkurs dla miksologów i barmanów na koktajl zainspirowany jakimś światowym wydarzeniem. Jules miała być jednym z jurorów.
– Jules, a ty jaki byś przyrządziła?
– Hm, dobre pytanie. – Jules oparła brodę o rękę. Wyglądała jak piękny kolorowy motyl. – Tyle się wydarzyło, odkąd sto lat temu George Ryder-White otworzył pierwszy bar. Loty w kosmos, komputery, antykoncepcja, internet. – Zmarszczyła nos. – Starałabym się zainspirować pracą niezwykłych kobiet walczących o równe prawa: Ruth Bader Ginsburg, Sojourner Truth, Fridą Kahlo czy Audre Lorde.
Sutton skrzywił się.
– Wiem, kim były Ginsburg i Kahlo, ale nic mi nie mówi nazwisko Truth ani Lorny…
– Lorde – poprawił go Garrett. – Sojourner Truth urodziła się jako niewolnica, ale uciekła od swojego właściciela i została abolicjonistką walczącą o zniesienia niewolnictwa.
Jules wbiła w niego wzrok.
– A Lorde to poetka i feministka oraz działaczka na rzecz praw obywatelskich – kontynuował.
– Jestem pod wrażeniem, Kaye.
– Czytam trochę – odrzekł, uśmiechając się w duchu.
Czytał dużo i bez przerwy. Czytanie pozwalało mu uciec od samotności, od poczucia, że nie liczy się w życiu matki.
– Konkurs wymyślił mój ojciec – oznajmiła Tinsley. – Jest w tym świetny; marnuje swój talent, pracując dla Calluma.
Nikomu nie trzeba było nic tłumaczyć. Było ogólnie wiadomo, że Callum wszystkim w firmie rządzi i trzyma syna na przysłowiowej smyczy. Garrett nie spuszczał wzroku z Jules, która popatrzyła współczująco na przyjaciółkę. Co za fascynująca kobieta, pomyślał, popijając whisky. Zmysłowa i wspaniała. Oraz wrażliwa.
Marzył, by zobaczyć ją nagą, okrytą samym prześcieradłem. Chciałby spędzić z nią noc lub dwie, poznać smak jej ust, skosztować słodyczy między jej nogami, zbadać krągłości… Widział ciekawość w jej oczach, gdy na niego zerknęła. Przysunęła palce do szyi, czubkiem języka oblizała wargę. Może za nim nie przepadała, ale fizycznie się jej podobał.
Tak, kiedyś wylądują w łóżku. Może dziś, może za dwa miesiące, może za dwa lata. Nieważne. Gdy się jest czegoś pewnym, można spokojnie czekać.
Wypiła łyk szampana.
– Czy Crazy Kate’s widnieje na liście potencjalnych sponsorów?
Tinsley skinęła głową.
– Od kilku lat jest jednym z naszych najważniejszych dostawców. No i Kate przedstawiła nam ciebie.
Promienny uśmiech Jules mógłby zasilić słońce. Garrett wstrzymał oddech.
– Podejrzewam, że Kate nie udźwignie roli sponsora. Musiała zwolnić pracowników i ograniczyć działalność – Jules ostrzegła przyjaciółkę. Powiedziała to lekkim tonem, ale jej oczy zdradzały niepokój.
– Dlaczego?
– Mnóstwo spraw się na to złożyło, między innymi pandemia.
– Crazy Kate’s jest gdzieś w Karolinie Północnej, prawda? – spytał Cody.
Garrett, który miał pamięć fotograficzną, przebiegł w myślach bazę danych zapamiętanych firm. Crazy Kate’s to mieszcząca się w Denver nieduża wytwórnia dżinu. Przed wybuchem pandemii właścicielka zaciągnęła kredyt, by zwiększyć produkcję. I nagle nastąpił lockdown; zamknęły się bary, kluby, restauracje. Ponieważ Garrett miał udziały w różnych sektorach gospodarki, sam nie ucierpiał. Ale wiele biznesów padło.
– Nie – odparła Jules. – W Denver. To Kate podsunęła mi pomysł pop-up barów. Dzięki niej ruszyłam z biznesem. Któregoś dnia Ryder’s i Crazy Kate’s mieli wspólną promocję; wtedy poznałam Tinsley i Kingę.
– Zdaje się, że niedawno unowocześnili rozlewnię? – wtrącił Garrett. – I zbudowali nowy magazyn?
Na twarzach gości zobaczył zdziwienie. Oczywiście jako inwestor był doskonale zorientowany. Jules pogroziła mu łyżką. Oczy jej płonęły jaśniej niż supernowa.
– Ty, Kaye, trzymaj się z dala od Crazy Kate’s!
Czyli nie tylko on dużo czyta. Najwyraźniej Jules coś o nim wiedziała. Nie tylko osiągnął ogromny sukces jako inwestor działający na rynku venture capital, ale często był postrzegany jako ktoś, kto żeruje na kłopotach innych, kupuje ich długi lub aktywa po niskiej cenie, a następnie sprzedaje z zyskiem.
Garrett wytrzymał spojrzenie Jules. Gdyby odwrócił wzrok, uznałaby to za potwierdzenie swoich podejrzeń.
Owszem, podjął kilka decyzji, które osoby niedoinformowane mogłyby nazwać moralnie dwuznacznymi. Wiedział, że ma opinię bezlitosnego drania, ale niektóre firmy znajdowały w tak wielkich kłopotach finansowych, że jedynym wyjściem było spieniężenie wszystkiego, aby pokryć długi.
Rzecz jasna, niektórzy uwielbiali przedstawiać go w złym świetle. Na szczęście się tym nie przejmował.
Jules nadal mu się przyglądała, czekając, by zapewnił ją, że nie ma zamiaru zbliżać się do Crazy Kate’s.
– Jestem niewinny. – Uniósł ręce. – Ja tylko zadałem pytanie.
– Dopiero dziś cię poznałam, Kaye, ale podejrzewam, że niewinny nie byłeś nawet w niemowlęctwie.
W pewnym sensie miała rację. Emma nigdy nie traktowała go jak dziecka. Nie mówiła, że święty Mikołaj przynosi prezenty, a zajączek wielkanocny pisanki, że w lasach mieszkają skrzaty, a wróżka-zębuszka zostawia pieniążek pod poduszką. A także nie chroniła go przed brutalną prozą życia. Zachęcała, by od najmłodszych lat oglądał wiadomości w telewizji i filmy dokumentalne; niektóre obrazy prześladowały go do dziś.
Ciekawe, czy Jules swoim dzieciom będzie opowiadała o Mikołaju, czy będzie chowała w ogrodzie czekoladowe jajeczka i wsuwała pod poduszkę monetę, a mleczaki trzymała w puszce na pamiątkę?
– W przyszły weekend lecę do Kate, więc wszystkiego się dowiem. – Przygryzła wargę. – Mam nadzieję, że zdoła się z tego wykaraskać.
– Może nie jest tak źle, jak myślisz – powiedział Sutton.
Niestety Garrett wiedział, że jest gorzej niż źle. Prędzej on zajdzie w ciążę, niż Kate odzyska płynność finansową.
Jules nie wyglądała na przekonaną.
– Różni do niej dzwonią z propozycją odkupienia długów.
Sutton popatrzył pytająco na Garretta, który pokręcił głową: nie, nie był jednym z tych sępów.
– Jeśli się zgodzi, straci wszystko: ranczo, oszczędności – dodała drżącym głosem Jules. Widać było, że martwi się losem Kate. Pewnie ich znajomość nie ogranicza się do spraw zawodowych. – Jakiś Volker nie odpuszcza.
Tinsley gwałtownie odsunęła krzesło i odeszła. Cody ruszył za nią. Jules, pogrążona w myślach, nawet tego nie zauważyła.
– Volker czy Valder? – spytał ostrożnie Sutton.
Na dźwięk nazwiska swojego wroga i rywala Garrett pochylił się do przodu. W oczach Suttona dojrzał złość. Westchnął. Okej, sam też nie zawsze cieszył się dobrą opinią, ale Valder to był sęp nad sępy, zabierał wszystko, z czego mógł mieć zysk.
– Powiedz swojej przyjaciółce, żeby wystrzegała się Valdera. – Sutton wstał. – Idę do baru. Przynieść wam coś?
Jules i Garrett podziękowali; po chwili zostali sami.
– Zgadzasz się z Suttonem, Kaye?
– Co do Valdera? Tak.
– Czy Kate ma jakieś wyjście?
Chciał jej dodać otuchy, ale wiedział, że prawda jest lepsza od kłamstwa.
– Jeśli Valder się pojawił, to sytuacja jest tragiczna. On rzadko wkracza do akcji, jeśli można coś uratować.
Jules zaklęła cicho.
– Coś cię łączy z tą Kate? – zapytał.
– Tak. – Odgarnęła za ucho pasmo włosów. – Odkąd skończyłam dziesięć lat, każde wakacje spędzałam u niej na ranczu. Jest moją drugą mamą.
Garrett usiłował sobie wyobrazić, jak czyści stajnię czy zagania zwierzęta do boksów. Uśmiechnął się pod nosem.
– Co cię bawi? – spytała, marszcząc czoło.
– Próbuję sobie wyobrazić ciebie przy ranczerskich zajęciach.
– Ranczerskich zajęciach?
– Potrafisz jeździć konno? Sprzątać gnój?
Jules wywróciła oczy do nieba.
– Umiem też naprawić traktor i zaorać pole. A także – wyszczerzyła zęby – wykastrować byka.
Zrobiło mu się słabo.
– Okej, wierzę ci na słowo – oznajmił głosem o oktawę wyższym niż wcześniej. – Serio? Naprawdę umiesz?
– I wiele innych rzeczy. Ja nie kłamię, Kaye.
Muzyka się zmieniła; rozległy się dźwięki jednej z jego ulubionych piosenek. Niewiele osób wiedziało, że jest melomanem i nawet chciał studiować muzykę w college’u. Ale nie bardzo kusiło go życie głodującego artysty. Sam grał na fortepianie, pomagało mu się to odstresować.
Przez moment słuchał: Griff O’Hare śpiewał i jednocześnie grał; obie rzeczy wykonywał perfekcyjnie. Pokiwawszy z uznaniem głową, Garrett wstał, zapiął guzik w marynarce, obszedł stół i zatrzymał się przy krześle Jules, która spojrzała ze zdziwieniem na jego wyciągniętą dłoń.
– Prosisz mnie do tańca?
– Zakładam, że kobieta, która umie wykastrować byka, umie również poruszać się na parkiecie.
– Poruszać? – Podała mu rękę. – Latami chodziłam na lekcje tańca.
Wcale go to nie zdziwiło.
– Czy jest coś, czego pani nie potrafi, panno Carlson?
– Nie wiem – odparła. – Ale jest wiele rzeczy, których nie zrobię.
Objął ją lekko w talii. Zapach jej perfum przeniósł go do tropikalnego ogrodu.
– Na przykład?
– Nie zanurkuję w jaskini, nie zjem gujawy i nie zaśpiewam w miejscu publicznym.
– Coś jeszcze? – spytał z uśmiechem.
– Nie zjem ślimaków, nie skoczę na bungee, nie wstawię kolczyka w język. I na pewno się z tobą nie prześpię.

Garrett Kaye był najbardziej irytującym i aroganckim facetem, jakiego znała. Mimo to kołysała się w jego ramionach i wdychała jego jego zapach będący kombinacją drogiego mydła, jeszcze droższej wody kolońskiej oraz testosteronu. Tak, testosteronu Garrett miał w nadmiarze.
Przeniosła wzrok z jego krawata na brodę, którą pokrywał krótki zarost. Wyobraziła sobie, jak tym zarostem delikatnie pociera o jej policzek. Na moment wstrzymała oddech. Nie powinna snuć takich wizji.
Lubiła szczupłych drobnych mężczyzn, łagodnych, inteligentnych, nieprzesadnie ambitnych. Garrett był inteligentny, inaczej nie odniósłby tak spektakularnego sukcesu, i oczytany, ale jak na jej gust był zdecydowanie zbyt męski. Taki samiec alfa, jak jej ojciec.
Nie interesowali jej mężczyźni odznaczający się nadmierną pewnością siebie. Garrett uosabiał wszystkie znienawidzone przez nią cechy.
Niestety jej ciało nie odbierało sygnałów ostrzegawczych, jakie wysyłała głowa. Jules karciła się w myślach, powtarzała sobie, że nie może przysunąć się bliżej i przycisnąć swoich pragnących dotyku piersi do jego szerokiego twardego torsu. Czuła ciepło w dole brzucha. Ciało wyrywało się do samca alfa, ale rozum kazał jej uciekać, szukać ratunku.
Wzdrygnęła się, kiedy Garrett potarł jej skórę na plecach.
– To dreszcz zadowolenia czy niechęci?
Odchyliwszy głowę, popatrzyła w jego niebieskie oczy.
– Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała, konstatując z ulgą, że jej głos brzmi normalnie.
Garrett ponownie musnął palcem jej skórę. A ona ponownie zadrżała.
– Myślę, że ci się podobam, ale twój umysł wysyła ci sygnały ostrzegawcze i każe uciekać…

Niebezpieczny związek - Katherine Garbera Senator Dare Bisset bardzo dba o swój wizerunek, ale gdy na weselu brata poznaje lobbystkę Melody Conner, traci dla niej głowę. Spędza z nią cudowną noc. Gdy później spotykają się przypadkiem w Waszyngtonie, czują, że pożądanie nie wygasło. Dare doskonale wie, że łączenie polityki i seksu często kończy się kompromitacją. Ale może jeśli spędzą z sobą jeszcze tylko jedną noc, nikt o niczym się nie dowie...? Do utraty tchu - Joss Wood Bogaty inwestor Garrett Kaye poznaje na balu piękną Jules Carson. Ona traktuje go z dystansem, on jest nią zafascynowany. W końcu prosi ją do tańca, tuli do siebie, rozmawia jak z kochanką. Bo wie, że wkrótce będą się z sobą kochać. A kiedy to się stanie, ich seks będzie gorący, taki do utraty tchu. „Pójdziemy do łóżka – mówi jej na pożegnanie. – I to na twoją prośbę...”.

Nieposkromione uczucia

Heidi Rice

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1189

ISBN: 9788327697868

Premiera: 27-09-2023

Fragment książki

Wybiegając ze stacji metra Leicester Square i czytając ósmy z rzędu esemes od swojej siostry Beatrice, Katherine Medford szczelniej owinęła się dużym czarnym płaszczem, by ochronić przed deszczem czerwoną aksamitną pelerynę, którą miała na sobie.
Jaki problem ma tym razem Bea? I dlaczego to znowu Katie będzie musiała się z nim uporać? Była już spóźniona do pracy. A w przeciwieństwie do Bei – która mogła liczyć na szczodrość ich ojca, lorda Henry’ego Medforda – Katie nie mogła pozwolić sobie na utratę zlecenia płatnego dwadzieścia funtów za godzinę. Z trudem więc przeciskała się w tłumie przechodniów podążających wzdłuż Charing Cross Road, by dotrzeć do księgarni, gdzie za dziesięć minut miała rozpocząć czytanie bajek cztero- i pięciolatkom.
– Beo, w czym problem? – wydusiła Katie, czując żelazny uścisk gorsetu, który niczym imadło miażdżył jej klatkę piersiową. – Jestem już spóźniona. Nie mam czasu. Chyba że to naprawdę coś pilnego…
– Chodzi o Jacka – odpowiedziała Bea, od razu przechodząc do rzeczy.
Katie nigdy nie spotkała Jacka Wolfe’a – miliardera specjalizującego się we wrogich przejęciach firm – i nie było w tym nic dziwnego. Obracali się w zupełnie innych kręgach. Ze zdjęć, od których huczał internet, wiedziała jednak, że jej siostra zaręczyła się z nim tydzień wcześniej.
Wspomnienie tych zdjęć wywoływało u Katie ciarki na plecach.
Jack Wolfe był uosobieniem męskiego seksapilu – szorstkiego, nieposkromionego i pełnego charyzmy, a do tego ubranego w perfekcyjnie skrojony smoking. W zestawieniu z jasną karnacją i szczupłą sylwetką Bei, tajemnicza blizna na policzku i brwi biznesmena oraz tatuaż na jego piersi i szyi – wyłaniający się spod nieskazitelnie białej koszuli – robiły jeszcze bardziej mroczne wrażenie. Katie może nawet zazdrościłaby swojej siostrze, gdyby nie to, że była pewna, że musi to być mężczyzna w stylu jej ojca.
– Zaprosił mnie dzisiaj na kolację do siebie na Hyde Park Corner i boję się, że będzie się do mnie dobierał – wyrecytowała Bea.
– Dlaczego się boisz? – zapytała Katie łagodniejszym tonem. – Czy Wolfe próbował już zrobić coś, czego nie chciałaś?
– Nie, no, nie wygłupiaj się, Katie. Jack nie jest taki – odparła Bea z przekonaniem. – Nigdy by mnie nie skrzywdził.
– To dlaczego boisz się zostać z nim sama?
– Bo pewnie będzie dziś chciał, żebyśmy poszli do łóżka, a ja nie wiem, czy jestem na to gotowa. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że nigdy nie będę gotowa. On mnie trochę przerasta. Jest niesamowicie inteligentny, potrafi być bardzo dowcipny i fajnie spędza się z nim czas, ale pod tym wszystkim kryje się jakaś przerastająca mnie intensywność. Nie mam pojęcia, co mu chodzi po głowie. Jest wprost nadludzko ostrożny. Jest dla mnie o wiele za głęboki. Wiesz, że sama jestem dość płytka.
– Nie jesteś płytka, Beo – przerwała Katie. Nienawidziła sytuacji, gdy jej siostra sama się umniejszała. Przemawiał wówczas przez nią ich ojciec.
– Nieważne. – W głosie Bei pojawił się cień irytacji. – Nie sądzę, żebyśmy dobrze do siebie pasowali. Martwię się, że się w nim zakocham, a on się we mnie nigdy nie zakocha.
– To po co, u licha, masz za niego wyjść? – zapytała Katie.
– Tata bardzo nalegał, żebym się zgodziła – mruknęła Bea z zakłopotaniem. – Jack pożyczył mu trochę pieniędzy, na świetnych warunkach. Jeśli zerwę zaręczyny, a Jack zmieni warunki pożyczki, tata będzie na mnie wściekły…
Katie mogła się już wcześniej domyślić, że to ojciec zaaranżował całą sytuację. Dlaczego Bea nie potrafi mu się po prostu przeciwstawić? Niestety, wiedziała dlaczego. Bea panicznie bała się napadów złości ojca i miała po temu powody…
– Wiesz, że nie możesz poślubić Jacka Wolfe’a, jeśli go nie kochasz? – szepnęła Katie.
– Wiem, że muszę zerwać te zaręczyny, ale jestem pod taką presją! Jack jest bardzo seksowny i jestem pewna, że planuje się dzisiaj ze mną przespać. Nie wiem, czy będę potrafiła się oprzeć. A jak się już prześpimy, to o wiele trudniej będzie mi go rzucić. Nie chciałabym go zranić.
– Beo, chyba nie mówisz tego poważnie? Jack Wolfe dorobił się fortuny na byciu sukinsynem. Żyje z tego, że przejmuje słabsze firmy, a potem przeżuwa je i wypluwa. Zdziwiłabym się, gdyby taki facet w ogóle miał jakieś uczucia.
– Każdy ma uczucia, Katie – łagodnie zaprotestowała Bea. – Nawet Jack.
– Myślisz, że on coś do ciebie czuje? – zapytała Katie.
– Raczej nie – westchnęła Bea. – Dba o mnie, ale jest zupełnie nieromantyczny. Niemal wprost przyznał, że poprosił mnie o rękę, bo uważa, że będę się dobrze prezentować jako jego żona.
– To brzmi gorzej niż ojciec! – krzyknęła zirytowana Katie. Henry Medford przynajmniej udawał, że kocha ich matkę. – Niezależnie od tego, co chciał ojciec, nigdy nie powinnaś się zgodzić na zaręczyny!
– Wiem… Dlatego właśnie dzwonię – dodała Bea, a jej głos przybrał, jakże dobrze znany już Katie, desperacki ton. Był to zawsze wstęp do tego, by Bea poprosiła ją o zrobienie czegoś oburzającego czy niedorzecznego. – Mogłabyś pójść do Jacka dziś o siódmej wieczorem?
– A po co miałabym to zrobić? – spytała Katie.
– Jack przylatuje dziś z Nowego Jorku – odparła Bea. – Uprzedziłam Jeffreya, portiera, żeby cię wpuścił, żebyś mogła poczekać na niego w jego apartamencie. Który skądinąd jest bardzo spektakularny. Jeżeli pojechałabyś tam zamiast mnie, to będziesz mogła uświadomić Jackowi, że nie chcę go poślubić, a ja nie będę tego wszystkiego tak mocno przeżywać. I będę mogła powiedzieć tacie, że to Jack zerwał zaręczyny.
Katie zamarła. Była tak zszokowana tym, co usłyszała, że nie wiedziała, co powiedzieć. Bea wielokrotnie prosiła ją już o wielkie przysługi, a Katie zawsze starała się pomóc, gdy siostrze brakowało odwagi czy determinacji. Ale to było już coś naprawdę…
– Chyba żartujesz! – krzyknęła Katie. – Nie mogę pojawić się u niego bez zapowiedzi tylko po to, żeby rzucić go w twoim imieniu! Nigdy nie widziałam go nawet na oczy!
Jednak mówiąc to, poczuła w sobie coś… elektryzującego, przekornego i ze wszech miar niestosownego. Dreszczyk emocji podobny do tego, co czuła, gdy pewnego dnia nieco zbyt wnikliwie przyglądała się zdjęciom siostry z Jackiem Wolfem.
– Poza tym nie będę miała czasu, żeby się przebrać z kostiumu Czerwonego Kapturka – dodała z nutą desperacji w głosie. – Nie zrobię tego, Beo! Absolutnie. Nie ma mowy…
Jednak z każdym kolejnym słowem, determinacja Katie, by nie znaleźć się w tej jakże niezręcznej sytuacji, zdawała się tracić na sile.
W końcu Bea była jej siostrą. I jeżeli Katie zawsze była na coś w życiu gotowa, to właśnie na to, by zrobić za siostrę każdą brudną robotę.
Ku swojemu zaskoczeniu, odkryła również, że myśl o pogrążonym w mrocznych rozważaniach, apodyktycznym miliarderze nadal wywołuje u niej ciarki na plecach. A przecież była inteligentną, trzeźwo myślącą i pragmatyczną kobietą, która gardziła światem wielkiej finansjery.
Cóż, może więc warto poznać tego mężczyznę, by na własnej skórze doświadczyć jego cynizmu i arogancji? I raz na zawsze pozbyć się głupiego dreszczyku emocji.

Zajeżdżając pod wejście do Wolfe Apartments na Grosvenor Place, Jack Wolfe zerknął na zegarek. Pięć po trzeciej nad ranem. Nieźle. Tylko osiem godzin opóźnienia – pomyślał.
Przetarł podrażnione oczy, wydostając się, cały zesztywniały, z samochodu. Machnął do szofera i skierował się do wejścia.
Soczewki kontaktowe przykleiły mu się praktycznie do oczu, a przez całą podróż nie mógł zasnąć. Normalnie nigdy nie latał samolotami rejsowymi, ale w Nowym Jorku w jego odrzutowcu wykryto drobną usterkę, musiał więc jakoś wcisnąć swoje sto dziewięćdzisiąt centymetrów wzrostu w koję zaprojektowaną dla chudego dziesięciolatka.
Wchodząc do budynku, rutynowo skinął głową w stronę portiera i sprawdził telefon. Wciąż nie było odpowiedzi na esemesa, którego wysłał do Beatrice z lotniska JFK z informacją, że szuka alternatywnego lotu i żeby na niego nie czekała w apartamencie, bo i tak musi odwołać zaplanowaną kolację.
Wszedł do prywatnej windy, którą wjeżdżał do swojego apartamentu znajdującego się na najwyższym piętrze budynku.
Beatrice bardzo mu się podobała. Gdy tylko zaczął się z nią spotykać, uznał ją za idealną kandydatkę na żonę. Bea była wysoka i piękna jak supermodelka, i nieco zwariowana. Miała spolegliwy charakter, więc nigdy się nie kłócili. W ich małżeństwie nie istniałoby też pole do konfliktu w zakresie czasu poświęcanego przez każde z nich na pracę; Bea w ogóle nie pracowała zarobkowo, a Jack był absolutnym pracoholikiem.
Najważniejsze zaś było to, że Bea miała klasę i koneksje społeczne, które dawała jej pozycja ojca i arystokratyczny rodowód, a Jack bardzo ich potrzebował. W przeciwnym razie, niektóre drzwi w londyńskim City – w tym w zarządzie koncernu Smyth-Brown, którego przejęcie od lat planował – pozostaną przed nim na zawsze zamknięte. A stawką była zemsta na człowieku, który zniszczył życie jego matki.
W jego układzie z Beatrice był jednak jeden problem – seks, a właściwie jego brak. Już od początku, a zwłaszcza po przyjęciu oświadczyn Jacka, Bea miała ciągle opory w sytuacjach intymnych.
Nie śpieszyła się do seksu, a częścią jej osobowości była pewnego rodzaju kruchość, która niestety przypominała mu matkę.
Jack był mężczyzną o sporym doświadczeniu seksualnym i wysokim libido. Życie intymne rozpoczął jako nastolatek, z kobietą dwukrotnie starszą od siebie, potem zaś często zaspokajał pragnienia wielu różnych kobiet. Fakt dotychczasowego braku iskrzenia w relacji z Beą był irytujący, ale nie spędzał mu snu z powiek.
Prywatna winda zatrzymała się na czternastym piętrze. Jack wszedł do apartamentu, rzucając bagaż w iście pałacowym przedpokoju. Obolałe gałki oczne protestowały przeciw włączeniu głównego oświetlenia. Jack zdjął krawat i wsadził go do kieszeni, przemierzając w półmroku otwarty salon i kierując się w stronę sypialni.
Już od strony korytarza wszedł do łazienki, gdzie z trudem wydrapał z piekących oczu lepkie soczewki. Mając dużą wadę wzroku, bez szkieł kontaktowych był prawie niewidomy. Korzystając jedynie z delikatnej poświaty lampek okalających lustro, wziął szybki prysznic i udał się do sypialni.
Gdy zamknął drzwi do zaparowanej łazienki, poczuł falę upojnego zapachu. Jego sypialnia pachniała pikantnie i uwodzicielsko. Czyżby Beatrice nie dostała w ogóle wiadomości o opóźnionym locie i odwołanym spotkaniu?
Nie był to jednak wyrafinowany, waniliowy zapach Beatrice. Ten zapach był o wiele bardziej podniecający – świeży i ziemisty. Pachniało dojrzałymi jabłkami i polnymi kwiatami w słoneczny letni dzień. Natychmiastowa erekcja Jacka stanowiła dowód na to, że mimo skrajnego wyczerpania nie był jeszcze eunuchem.
W ciemności podszedł do ogromnego łoża i zrzucił przepasany wokół bioder ręcznik. Wsuwając się pod kołdrę, zamknął oczy, delektując się erotycznym zapachem i błogim ciepłem, które otoczyło jego nagie przyrodzenie, gdy zmęczone ciało powoli wtapiało się w wygodny materac. Umysł Jacka natychmiast pogrążył się we śnie – był w letnim sadzie, na drzewach wisiały dojrzałe czerwone jabłka, a zapach ziemi i słońca stawał się coraz intensywniejszy.
Nagle wyciągnięte w stronę owoców dłonie napotkały na swej drodze jedwabiste włosy i satynową skórę. Jack zanurzał palce w pulsującej masie, wędrując dłońmi po aksamitnych krzywiznach, a cierpka świeżość otaczających jabłek wywoływała coraz większe podniecenie.
Przez umysł Jacka przemknęła niejasna myśl – to prawdopodobnie najlepszy sen erotyczny, jakiego kiedykolwiek doświadczył… Tylko dlaczego kobieta jego marzeń nie jest naga? I co to za dziwne ubranie, pomyślał, wyczuwając dłonią sztywny fiszbinowy pancerz. Znalazł jednak kawałek miękkiej tkaniny, a pod nią pulchną krzywiznę piersi, z nabrzmiałym sutkiem.
Jego usta natrafiły na czyjeś pełne wargi. Usłyszał nieregularny jęk nienasycenia i żądzy, a na twardej ścianie mięśni brzucha poczuł nieznajome palce, które śmiałymi pieszczotami słały schodzące coraz niżej fale rozkoszy. Głębiej zatopił dłonie w puszystej masie loków, uwalniając jeszcze więcej pysznej, owocowej woni.
Twarde jak pień przyrodzenie Jacka otarło się o coś miękkiego i aksamitnego, wywołując lawinę zaborczej namiętności. Nie wiedział, czy dotknął jakiejś części ciała – fragmentu uda czy brzucha – czy może tylko ubrania.
Ziemista, erotyczna woń jabłek, odgłos upojnych jęków i pieszczotliwy dotyk dłoni, wszystko to zlewało się w jedno doświadczenie.
– Och, tak – jęknął Jack. A wtedy… wszystko się nagle zmieniło.
– Zaczekaj! Przestań… – usłyszał w uchu oszołomiony szept, który po chwili przeszedł w głośno warkot. – Złaź ze mnie!
Okrzyk paniki przeciął aurę zauroczenia jak pocisk, przenosząc Jacka ze słonecznego letniego sadu do spowitego w mroku mieszkania. Ciepłe, miękkie ciało kobiety jego marzeń zesztywniało i nabrało realnego kształtu. Odzyskując świadomość, Jack szarpnął się w ciemności, wycofując ręce.
– Co się tu…? – warknął. – Ktoś tu jest?
– Jasne, że tak! – usłyszał syk odpowiedzi.
W jego zdezorientowanym umyśle natychmiast pojawiło się morze pytań.
Czyżby właśnie molestował przez sen kobietę? A jeśli tak, to co, u diabła, robiła ona w jego łóżku? O trzeciej nad ranem? Bo zdecydowanie nie była to Beatrice.
Z łóżka wygramoliła się ciemna postać, a Jack usłyszał kliknięcie włącznika światła.
– Do licha! – zaklął soczyście, oślepiony nagłym blaskiem.
Zakrył twarz ramieniem, by przynieść ulgę zmaltretowanym źrenicom, i podciągnął nieco wyżej kołdrę, przysłaniając wciąż pulsującą erekcję. Niewyraźny obraz rudych włosów i bujnych kształtów – przyodzianych w czerwono-czarny strój godny karczmianej ladacznicy z gotyckiej powieści – powoli nabierał kształtów.
– Mniej światła – wydał komendę systemowi inteligentnej automatyki domowej.
Czy to jest jakiś chory żart? Albo, jeszcze gorzej, próba szantażu? – pomyślał.
– Skąd się tu wzięłaś? – zapytał z rosnącą irytacją w głosie.
Gdy światło posłusznie przygasło, źrenice Jacka zaczęły powoli przystosowywać się do półmroku. Nie mógł jednak dokładnie obejrzeć swojego gościa – mając ostrą krótkowzroczność, ciągle widział tylko rozmyte, niewyraźne kształty. Nie będąc w stanie dostrzec wielu szczegółów, intuicyjnie czuł jednak, że stoi przed nim żywe piękno – nie eteryczne i kruche jak Beatrice, ale surowe, konkretne i zmysłowe. W pomieszczeniu nadal unosiła się ziemista, korzenna woń, wzbogacona aromatem dojrzałego sadu. A więc to nie halucynacja, tylko jej zapach.
– Co, do cholery, robisz w moim łóżku? W środku nocy… przebrana za wiktoriańską dziwkę? – warknął Jack, gdy kobieta wciąż milczała.
– Nie jestem przebrana za dziwkę! To strój Czerwonego Kapturka! – odpaliła Katie, ciągle drżąc na wspomnienie mocnego, władczego i elektryzującego dotyku, którego jeszcze przed chwilą doświadczała. Jej umysł nie dotarł jeszcze na ziemię po tym, jak w ułamku sekundy została wyrzucona z nieba.
Leżąc w łóżku, zapadła w głęboki sen, śniąc o nim… Tak się jej przynajmniej wydawało. Teraz zaś mogła mu się naprawdę przyjrzeć.
Jack Wolfe – w całej okazałości.
Zdjęcia, które wcześniej oglądała, nie oddawały w pełni jego męskości. Siedząc teraz w łóżku z ledwie przysłoniętą gigantyczną erekcją – którą Katie dosłownie chwilę wcześniej trzymała w dłoni – wydawał się bogiem seksu.
W przyćmionym świetle, jej zszokowane spojrzenie podświadomie analizowało każdy centymetr jego ciała: muskularny tors, szerokie ramiona i tatuaż przedstawiający wyjącego wilka, pokrywający lewą stronę klatki piersiowej aż po łopatkę – częściowo przysłonięty przez skąpe owłosienie, schodzące dalej w dół wąskim klinem po wydatnym kaloryferze mięśni brzucha.
– Guzik mnie obchodzi, za kogo jesteś przebrana – warknął Jack, ostrym tonem głosu, niczym skalpelem przecinając niezręczną ciszę.
– Chcę wiedzieć, co robisz w moim łóżku. I po co czaiłaś się tutaj, żeby rzucić się na mnie w środku nocy!
– Po prostu… zasnęłam.
Katie przełknęła ślinę. Skoncentruj się, Katie, na litość boską – pomyślała.
– To nie ja rzuciłam się na ciebie… tylko ty na mnie – wykrztusiła wreszcie.
– Dobra, pod tym względem jesteśmy kwita. Ale nadal nie wiem, kim, do diabła, jesteś ani co robisz w moim apartamencie, przebrana za pornograficzną wersję Czerwonego Kapturka!
– Ten kostium nie ma nic wspólnego z pornografią. Nie jest nawet zmysłowy! – wrzasnęła Katie, po raz pierwszy dopuszczając do głosu własne oburzenie. – Noszę go do czytania bajek czterolatkom i nigdy nie miałam żadnych skarg.
– Nie wątpię, że twoje występy jeszcze bardziej podobają się ojcom tych czterolatków – mruknął Jack.
Katie żachnęła się, jednak uważniej przyjrzała się swojemu kostiumowi. Faktycznie, w jej strój wkradł się pewien nieład…
Zapięła mocno poluzowany przed drzemką gorset. Po tym, jak dostała esemesa od Bei, że jest wolna, bo Jack wróci do domu prawdopodobnie dopiero następnego dnia po południu, wydawało jej się, że kładzie się w sypialni gościnnej.
Nie było wszak żadnych rzeczy osobistych, nawet kosmetyków na blacie w łazience… Kto tak w ogóle żyje? – pomyślała z oburzeniem.

Jack Wolfe zarobił miliony, lecz niektóre drzwi londyńskich elit wciąż są przed nim zamknięte z powodu nieodpowiedniego pochodzenia. To się zmieni, gdy Jack poślubi arystokratkę Beatrice Medford. Niespodziewanie jednak jego plany zostają pokrzyżowane. Katherine Medford, siostra narzeczonej, informuje Jacka, że Beatrice zrywa zaręczyny. Katherine wywiera na Jacku tak silne wrażenie, że od tej pory myśli już tylko o niej i marzy, by to ona została jego żoną…

Skandaliczny romans panny Grant

Marguerite Kaye

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 621

ISBN: 9788327699985

Premiera: 13-09-2023

Fragment książki

W Edynburgu trwają przygotowania do wizyty króla Jerzego IV. Odświętny nastrój drażni Constance, która z goryczą myśli o zbliżających się urodzinach. Utraciła wszystko, co kochała, teraz musi się zadowolić pozycją damy do towarzystwa, chociaż żywo interesuje się polityką i pod pseudonimem pisze pełne pasji eseje społeczne. Chętnie zrobiłaby coś szalonego, przerwała monotonię samotnego życia. Wdaje się w pogawędkę z sympatycznym nieznajomym, pozwala zaprosić na lunch, nie protestuje, gdy Grayson wynajmuje dla nich pokój w tawernie. Oboje marzą o chwili zapomnienia i choć udaje im się uciec od codziennych problemów, o wiele trudniejsze okaże się ignorowanie podszeptów serca, że właśnie odnaleźli miłość życia.

Wesele życia

Joss Wood

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1188

ISBN: 9788327697691

Premiera: 13-09-2023

Fragment książki

Śmiertelnie znudzona Ella Yeung przejrzała media społecznościowe. Nie znalazła nic ciekawego.
Na szczęście zostały jej tylko trzy tygodnie pracy w Le Roux Events. Ostatni miesiąc dłużył się w nieskończoność. Mogła zostać w domu, jak nalegał szef, ale duma kazała jej przychodzić codziennie. Pokazywała swoją twarz Wintersowi i jego ulubieńcowi, kadrowcowi, Sibie, żeby przypominać im, jak ją zawiedli i, z tego co słyszała, wiele innych kobiet w ciągu minionych lat.
Tchórze wychodzili z pokoju, gdy do niego wkraczała.
Nie wątpiła, że kiedy ostatni raz zamknie za sobą drzwi, jej skargi szybko pójdą w zapomnienie, póki Neville Pillay, ich najlepszy klient, rodzinny animator, nie zacznie napastować kolejnej pracownicy.
Jak długo zdołają jeszcze zamiatać jego występki pod już brudny dywan?
Jak jej pracodawcy i właściciele firmy mogą patrzeć w lustro?
W ciągu minionego miesiąca na próżno usiłowała wyciągnąć na światło dzienne ohydne postępowanie Pillaya. Już uważał się za niezwyciężonego i nietykalnego. Miała nadzieję, że bezkarność jeszcze bardziej go nie ośmieli, kiedy wpadnie mu w oko kolejna organizatorka imprez, sekretarka, aktorka lub piosenkarka.
Dopiero kiedy oskarżyła go na forum firmy, odkryła, że przed nią napastował co najmniej trzy pracownice Le Roux Events. Wkrótce potem składały wymówienie. Nie wątpiła, że robił to samo gdzie indziej. Jak mogła go powstrzymać, kiedy szefowie, łącznie z naczelną dyrekcją, nie potraktowali poważnie jej skargi?
Miała dość samotnej, rozpaczliwej walki. Jej szef Winters i kadrowiec Siba zwrócili jej uwagę, że skoro nie została zgwałcona, nic strasznego się nie stało.
Nic strasznego? Obcy facet wsadził jej rękę pod spódnicę!
Napisała mejla do naczelnego szefa kadr międzynarodowej spółki, dla której pracowała jej firma. Doradził, żeby nie robiła kłopotów. Obiecał podwyżkę w zamian za milczenie. Kiedy odmówiła, zaoferował jej hojną odprawę za odejście z pracy. Gdy odrzuciła i tę ofertę, przeniesiono ją z własnego gabinetu do ciasnego pomieszczenia, sąsiadującego z co najmniej dwudziestoma boksami, i zlecano organizację poślednich imprez, jakie zwykle przydzielano stażystom. Odcięto ją od łączy Wi-Fi i zabrano samochód służbowy.
W końcu nie wytrzymała presji i złożyła wymówienie.
Wyczerpana i bezsilna, popatrzyła przez okno na niezbyt spektakularny widok parkingu, nadal zaszokowana błyskawiczną degradacją.
Jeszcze niedawno uznawano ją za skuteczną, punktualną i niezawodną organizatorkę imprez w Durbanie.
Najpierw pracowała w nowej firmie, start-upie. Po zorganizowaniu kilku ekskluzywnych przyjęć została zauważona i wyłowiona przez jedną z najlepszych firm w branży. Zaproponowano jej trzykrotność poprzedniej pensji.
Po roku pracy i niedawnym awansie została zmuszona do odejścia.
Szefowie zerwali z nią kontakt, a koledzy jej unikali. Tylko niektóre koleżanki wysyłały jej prywatne mejle ze słowami wsparcia, ale oficjalnie nikt jej nie poparł, żeby nie podpaść apodyktycznemu Wintersowi. W trudnych czasach nikt nie chciał stracić pracy.
Rozumiała, że mają długi hipoteczne do spłacenia i rodziny do wyżywienia, a mimo to bolało ją, że musi samotnie toczyć swoją batalię. Walczyła nie tylko o siebie, ale też o dawne i przyszłe pracownice. Nic jednak nie mogła zdziałać przeciwko wpływom i pieniądzom popularnego gwiazdora.
Wiedziała już z całą pewnością to, co podejrzewała od dawna: że ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć, i że można polegać jedynie na sobie.
Ojciec raz zlekceważył jej opinię, co doprowadziło do śmierci matki. Teraz szef odmówił wniesienia oskarżenia przeciwko ulubionemu klientowi Le Roux International, przedkładając zysk firmy nad dobro podwładnych.
Jej mama nie żyła, a erotoman Pillay nadal korzystał z wolności. Mógł w każdej chwili przyprzeć do ściany dowolną kobietę w pustej sali konferencyjnej.
Zaschło jej w gardle, ręce zadrżały i upuściła trzymane w rękach papiery.
Przypomniała sobie, że nie będzie musiała więcej oglądać łajdaka. Dobrze, że w odpowiedniej chwili nadjechała sprzątaczka z wózkiem. Gdyby nie usłyszał hałasu, niewykluczone, że zrobiłby coś gorszego…
Spróbowała sobie przypomnieć, czy nie przeoczyła jakichś sygnałów, ale nie, nic nie wskazywało na to, że zaatakuje. Prawie do końca robił wrażenie doskonałego dżentelmena, za jakiego uchodził.
Została nie tylko znieważona i pokrzywdzona, ale również zlekceważona i zmuszona do rezygnacji z dobrze płatnej pracy. Czy kiedykolwiek przezwycięży lęk przed przebywaniem w pomieszczeniu sam na sam z mężczyzną? Jak mogłaby iść na randkę po tym, co ją spotkało, nie wspominając o zaproszeniu mężczyzny do domu czy pójściu z nim do łóżka?
Straciła do reszty i tak niezbyt silną wiarę w siebie i w ludzi.
Co gorsza, nurtowała ją obawa, że Pillay znów kogoś zaatakuje, może nawet zgwałci. Jeżeli nikt mu nie przeszkodzi, jak będzie z tym żyć? Ale co mogła zdziałać jedna osamotniona osoba w międzynarodowej spółce, wartej wiele miliardów i zatrudniającej dziesiątki tysięcy ludzi? Doniosła na Pillaya, spróbowała go powstrzymać. Ta świadomość będzie musiała jej wystarczyć.
Ale nie wystarczała.
Poczucie bezradności przywołało wspomnienie sprzed czternastu lat, kiedy ojciec też jej nie wysłuchał. Zaniepokojona sennością i bełkotliwą mową matki, na próżno błagała go, żeby zawiózł ją do szpitala. Wiedząc, że lubi wypić dżin z tonikiem w porze lunchu, uznał, że to skutek nadmiaru alkoholu i kazał jej iść spać. Kilka godzin później umarła na wylew krwi do mózgu.
Do tej pory Ellę dręczyły wątpliwości, czy użyła odpowiednich słów i czy należycie ją zrozumiał. Po śmierci mamy zbudowała wokół siebie solidny, wysoki mur, ale kierownictwo Le Roux zachwiało jego fundamentami, nie dając jej wiary. Otworzyli niezagojoną ranę.
Trzaśnięcie drzwi w korytarzu wyrwało ją z ponurych rozważań. Postanowiła spojrzeć w przyszłość.
W Republice Południowej Afryki nie zostało jej już nic i nikt. Organizatorzy imprez utrzymywali wzajemne kontakty, a Winters wyrobił jej opinię awanturnicy wśród klientów, konkurentów i dostawców. Nie widziała szansy na otrzymanie równie dobrej posady w mieście. Mogła wrócić do Durbanu, gdzie wciąż mieszkał jej ojciec, ale po co, skoro nie rozmawiali ze sobą? Zresztą dostałaby tam gorsze zlecenia i niższą pensję.
Podjęła dobrą decyzję o emigracji do Wielkiej Brytanii. Za miesiąc będzie ją dzielić dziesięć tysięcy kilometrów od ojca, który nie chce jej widzieć. Zacznie nowe życie w Londynie lub Dublinie. Będzie mogła swobodnie oddychać i znowu być sobą. Może po wielu latach pozna kogoś, kto będzie ją wspierał i jej wierzył.
Przez otwarte okno usłyszała warkot potężnego silnika. Zaparło jej dech na widok wjeżdżającego na parking bentleya bentyagi.
Przed zerwaniem z ojcem dzieliła z nim samochodową pasję. Jeździli razem w niedziele na pokazy samochodów. Wiedziała, że to wyjątkowo drogi SUV, na jaki stać prawdopodobnie tylko kilka osób w kraju. Wiele by dała, żeby takim pojeździć.
Chwilę później wysiadł z niego wysoki na ponad metr dziewięćdziesiąt barczysty mężczyzna w białej koszuli wpuszczonej w granatowe spodnie, opinające zgrabne pośladki. Podwinięte rękawy odsłaniały opalone przedramiona. Brązowy pasek zrobiono z takiej samej skóry jak buty. Ciemnoblond kręcone włosy przyciął krótko. Kiedy ruszył w kierunku drzwi wejściowych, spostrzegła cień zarostu na kwadratowej żuchwie, gęste brwi i zmysłowe usta. Wyglądał jak upadły anioł.
Jakby wyczuł jej spojrzenie, uniósł głowę ku oknom. Zanim zdążyła odejść, wypatrzył ją.
Ella spłonęła rumieńcem. Kiedy lekko uniosła rękę w geście pozdrowienia, odpowiedział lekceważącym uśmieszkiem, który wyraźnie mówił: Cóż na to poradzę, że jestem taki przystojny? Następnie uniósł dwa palce do czoła w prześmiewczym salucie.
Ella miała dość mężczyzn uważających się za dar od Boga. Zirytowana, krzyknęła:
– Nie pana podziwiam, tylko pański samochód!
Przystojniak uśmiechnął się jeszcze szerzej, tak że zauważyła dołeczek w lewym policzku.
– Naprawdę? Nie sądzę, żeby znała pani markę – odpowiedział ciepłym, głębokim głosem z akcentem świadczącym o doskonałym wykształceniu. I bardzo, bardzo zmysłowym… w sam raz do sypialni.
Co jej chodziło po głowie?
Rzucił jej tylko wyzwanie. Podjęcie go nie przedstawiało żadnych trudności. Postanowiła utrzeć nosa zarozumialcowi.
– To bentley bentyaga, model S, sześćset dwadzieścia sześć koni mechanicznych, dwanaście cylindrów, z silnikiem w kształcie litery W i automatyczną skrzynią biegów na osiem prędkości. Uchodzi za najszybszy SUV na świecie obok lamborghini i SUV-a Ursus.
Zgodnie z jej przewidywaniami szczęka mu opadła. I o to jej chodziło. Nie znosiła męskich szowinistów.
– Zdziwiony? Niektóre dziewczyny też lubią samochody – dodała na koniec, po czym zamknęła okno.
Zwróciła wzrok ku drzwiom, gdy usłyszała gwałtowne pukanie. Chwilę później do środka wkroczyła jej najbliższa przyjaciółka, Janie, wyraźnie podekscytowana.
– Coś jest na rzeczy – zagadnęła. – Przyjechał do nas Micah Le Roux, jeden z właścicieli.
Ella zmarszczyła brwi. Bracia Le Roux nigdy nie odwiedzali ich firmy. W razie potrzeby wzywali jej szefów.
Janie podeszła do okna i wskazała grupę pięciu mężczyzn podziwiających bentyagę.
– To jego samochód. Naomi przed chwilą potwierdziła, że przyjechał do Bena. Ciekawe po co? Czyżby w związku z twoją skargą?
– Wątpię. Nawet gdyby wziął ją pod uwagę, zażądałby spotkania w swoim biurze. Nie przejeżdżałby przez całe miasto kilka tygodni po incydencie.
– Więc co go może sprowadzać?
– Niewiele mnie to obchodzi – mruknęła Ella.
Pracowała przez wiele miesięcy po dwanaście godzin dziennie. Zorganizowała kilka fantastycznych imprez. Zawsze dotrzymywała terminu i nigdy nie przekraczała budżetu. Le Roux Events czerpało zyski z jej ciężkiej pracy, ale kiedy poprosiła o wsparcie, dostała po głowie. Skoro Micah Le Ruox zadał sobie trud, żeby ich odwiedzić, postanowiła skorzystać z okazji, żeby powiedzieć mu, co myśli o tak podłym traktowaniu podwładnych.
Czy cokolwiek zyska? Przypuszczalnie nie. Czy usłyszy przeprosiny? Mało prawdopodobne, ale może skłoni go do zweryfikowania swojej polityki kadrowej.
– Życz mi szczęścia – poprosiła.
Janie zrobiła wielkie oczy.
– Co zamierzasz?
– Złapać Micaha Le Roux i przedstawić mu swoją opinię.
Jeżeli nic nie wskóra, opuści biuro i miasto ze świadomością, że zrobiła wszystko, co możliwe, żeby zapobiec napaściom na kolejne pracownice.

Micah pozwolił sobie na szerszy uśmiech, pierwszy od wielu dni, dopiero kiedy brązowooka ślicznotka, posiadająca sporą wiedzę o samochodach, odeszła od okna.
Spodobała mu się jej zadziorność. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś go postawił do pionu. Mało kto śmiał rzucić wyzwanie jednemu z najpotężniejszych przedsiębiorców na kontynencie.
Wyczuł na sobie jej spojrzenie w chwili, gdy wysiadł z auta. Szybko wypatrzył ją w oknie drugiego piętra.
Mylnie zinterpretowała jego gest pozdrowienia. Nie próbował jej uwodzić. No, może jednak, podświadomie… Jego bliźniaczy brat, Jago, uchodził za wyniosłego i impulsywnego. Micaha postrzegano jako bardziej przystępnego i czarującego. Nic bardziej błędnego! To właśnie on ciągle musiał trzymać nerwy na wodzy i powściągać niewyparzony język. Nosił urok osobisty i błyskotliwość jak maskę, kiedy mu pasowało.
Kobieta w oknie nie doceniła jego czaru. Zmarszczyła brwi, zacisnęła szerokie usta i mocniej ścisnęła brzeg parapetu. Stał tam jak dureń, z uniesioną głową, niezdolny odejść, oczarowany jej urodą.
Stanowiła intrygującą mieszankę cech rasy żółtej i białej z domieszką cech indyjskich. Miała proste, ciemnobrązowe włosy, wysokie kości policzkowe, zmysłowe usta, wyrazisty podbródek i szczupłą, ale kobiecą figurę. Wyglądała młodo, najwyżej na dwadzieścia pięć lat, ale zważywszy poczucie humoru i pewność siebie, musiała być starsza, prawdopodobnie koło trzydziestki.
Nic dziwnego, że go nie rozpoznała. Prawie tu nie bywał.
Ciekawiło go, jakie stanowisko piastuje: urzędniczki, księgowej czy pracownicy administracyjnej? Czy lubi tę pracę? Od jak dawna ją wykonuje?
Kusiło go, żeby to sprawdzić. Wystarczyło zalogować się na serwerze, do którego mieli dostęp tylko on, Jago i kilku starszych, zaufanych pracowników. Jako że ta filia zatrudniała nie więcej jak czterdziestu pracowników, szybko odnalazłby jej dane. W ciągu pięciu minut poznałby jej wiek, przeszłość, stan karty kredytowej, zarobki i osiągnięcia zawodowe.
Odrzucił jednak tę myśl. Od dnia, kiedy zaczął pracować u ojca po ukończeniu uniwersytetu, nie wykorzystał swoich wpływów do szpiegowania podwładnych. Zawiódłby zaufanie Jagona. Bracia ustalili, że przejrzą pliki pracowników tylko w razie najwyższej konieczności.
Nigdy do tego nie doszło, ponieważ nigdy nie wtrącali się w działalność swoich spółek. Mieli ich tak wiele, że ledwie starczało czasu na kontrolowanie ich efektywności i bilansów. Przyjechał tu tylko po to, żeby znaleźć nowy lokal na prestiżowe wesele siostry za dwa miesiące.
Nie mógł sobie pozwolić na zaspokojenie ciekawości. Musiał kierować spółką, robić interesy i zarabiać pieniądze. Pracował po szesnaście godzin dziennie. Nie wyobrażał sobie, jak pogodzi poszukiwania lokalu na weselne przyjęcie z nawałem pracy, ale uważał za swój obowiązek rozwiązywanie problemów najbliższych, dlatego, że przed dwudziestu laty nie zdołał uratować najbliższej przyjaciółki.
To wspomnienie sprawiło, że ledwie mógł oddychać. Potrzebował minuty na ochłonięcie. Minął główne wejście i stanął przy ceglanej ścianie sąsiedniego budynku.
W tym miesiącu minie dwadzieścia lat życia Brianny w stanie wegetatywnym. Od siedmiu tysięcy pięciuset dni leżała nieprzytomna w szpitalu, odżywiana przez sondę. Z jego winy.
Dlaczego do niej zadzwonił, gdy wypadł jak burza z Hadleigh House? Dlaczego wylał na nią swoje rozgoryczenie i złość? Odpowiedź przyszła sama: bo tylko ona i Jago rozumieli szaloną dynamikę rodziny Le Roux, a Jago akurat pozostawał poza zasięgiem.
Ich rodzice od dawna się przyjaźnili. Dorastali razem jak rodzeństwo. Brianna dobrze znała wybuchowy temperament i apodyktyczny charakter Theona. Często ostrzegała Micaha, że jego nieustanne walki z ojcem doprowadzą do tragedii.
Miała rację, ale to ona zapłaciła za jego wybuch złości. Pojechała za nim dlatego, że go kochała. Wypadek na zatłoczonej drodze z Johannesburga zdeterminował jej przyszłość. A raczej brak przyszłości.
Wydarzenia tamtej nocy zmieniły wszystko. Prócz uszkodzenia głowy Brianny przyniosły poważne konsekwencje rodzinom Pearsonów i Le Rouxów, ich rodzeństwu, i oczywiście samemu Micahowi.
Po wypadku topił wyrzuty sumienia i ból w alkoholu. Próbował też narkotyków. Jago załatwił mu profesjonalną terapię. Ojciec i macocha nie zadali sobie trudu, żeby mu pomóc. W końcu wyszedł na prostą i nauczył się kontrolować emocje. Przysiągł, że będzie uprzejmy dla macochy, zawsze będzie wspierał rodzeństwo i nigdy więcej ich nie zawiedzie. Przyrzekł też sobie, że nigdy w żaden sposób nie skrzywdzi kobiety. W efekcie pozwalał sobie tylko na krótkie, jednorazowe erotyczne przygody.
Brianna marzyła o założeniu rodziny. On też, ale nie zasługiwał na to, co jej odebrał.
Wyrzuty sumienia towarzyszyły mu na każdym kroku, w każdej minucie.
Micah potarł grzbiet nosa. Stwierdził, że rozpamiętywanie własnych win nie doprowadzi do rozwiązania bieżącego problemu.
Jego siostra wychodziła za mąż za dwa miesiące. Jakiś łotr zdołał przekonać pracowników wynajętego na ceremonię hotelu, że reprezentuje jej organizatorkę wesel i odwołał rezerwację. Właściciele błyskawicznie wynajęli hotel komuś innemu. Thadie z Clyde’em i tysiącem gości zostali na lodzie.
Thadie wraz ze swoją słynną i drogą organizatorką wesel, Anną de Palmer-Whyte, przez dwa dni na próżno szukały odpowiedniego miejsca. Widząc ich popłoch, Micah obiecał, że zatrudni jedną z podległych mu organizatorek imprez do pomocy w poszukiwaniach lokalu za miastem. Miał mnóstwo obowiązków, ale dla Thadie ściągnąłby gwiazdkę z nieba. Dla siostry, jej małych bliźniaków i własnego bliźniaczego brata, Jagona, zrobiłby dosłownie wszystko.
Dlatego wszedł do głównego budynku firmy, będącej częścią olbrzymiego imperium obu braci. Do tej pory nie zwracał na nią uwagi. Wystarczyło, że przynosiła przyzwoity dochód. Poza tym zawsze mieli pod ręką profesjonalistów, gotowych fachowo zorganizować firmową imprezę.
Mógłby wezwać menedżera do swojego biurowca w Sandton, ale doszedł do wniosku, że osobista wizyta podkreśli znaczenie sprawy. Liczył na to, że ktoś znajdzie mu ekskluzywną lokalizację.
Wkroczywszy do środka, zerknął w kierunku drugiego piętra. Pożałował, że nie wypatrzył ślicznej brunetki, ale wytłumaczył sobie, że nie może sobie pozwolić, żeby coś go rozpraszało.

Ben Winters mu nie pomógł. Wyjaśnił, że jego ludzie realizują po dwa, czasami trzy projekty w różnych miejscach i że nie znajdzie nikogo, kto dysponowałby czasem, żeby jeździć za miasto i sprawdzać standard lokali.
– Mogę ich najwyżej poprosić o podrzucenie pomysłów i podanie kontaktów. Oczywiście lepiej, żebym znał rodzaj przyjęcia… – zasugerował na koniec.
Oczywiście próbował go wysondować, ale Micah rzadko udzielał osobistych informacji osobom spoza rodziny. Jedyny wyjątek stanowił Jabu, ich długoletni lokaj, powiernik, opiekun i przyjaciel.
– Potrzebuję prestiżowego miejsca o wysokim standardzie dla tysiąca gości z dogodnym dojazdem. Cena nie gra roli – odpowiedział.
Gdy twarz Bena wykrzywił grymas, pojął, że niepotrzebnie stracił cały poranek.

Organizatorka imprez Ella Yeung oskarża o molestowanie seksualne popularnego artystę estradowego, jednego z czołowych kontrahentów firmy, w której pracuje. Jej skarga zostaje zlekceważona i zamiast zrozumienia spotyka ją degradacja. Nieoczekiwanie jednak do firmy przybywa jej właściciel – charyzmatyczny, przystojny i pełen empatii Micah Le Roux. Winni ponoszą konsekwencje, a Elli Micah proponuje intratne zlecenie – pomoc w organizacji wesela jego siostry. Ella złożyła już wymówienie i podjęła decyzję o wyjeździe, ale zauroczona Micahem zgadza się przyjąć od niego to ostatnie zlecenie… Druga część miniserii

Wybieram miłość

Jackie Ashenden

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1187

ISBN: 9788327697707

Premiera: 20-09-2023

Fragment książki

Jenny

Chciałam tylko spojrzeć, po raz ostatni, na mężczyznę, którego kiedyś kochałam, a teraz nienawidziłam każdym oddechem, każdą komórką mojego ciała.
Emmanuel Silvera.
Mój przybrany brat.
Okazja, przyznaję, nie była najlepsza – czuwanie przy zwłokach jego ojca – ale przecież nie chciałam się do niego zbliżać ani z nim rozmawiać. Chciałam go tylko zobaczyć, oczywiście z bezpiecznej odległości.
Domingo Silvera, niegdyś dyrektor generalny Silver Inc, jednej z najpotężniejszych korporacji w Europie, miał zostać pożegnany w rodzinnej rezydencji w Madrycie. Wysłałam Emmanuelowi krótki, oficjalny mejl z kondolencjami i obietnicą, że przybędę. Ale nie pojechałam tam dla Dominga. Nie obchodził mnie. Moja matka wyszła za niego, kiedy miałam dziewięć lat, i natychmiast wysłała mnie do szkoły z internatem w Anglii, więc właściwie nie miałam z nim kontaktu. Na szczęście, bo był trudnym człowiekiem.
Mężczyzną, którego chciałam zobaczyć, był jego syn – ostatni raz, zanim wykreślę go ze swojego życia. Pomysł nie należał do udanych, moje biedne serce przeszło wystarczająco dużo, ale musiałam się pożegnać.
Oto stałam więc, ukrywając się za kolumną w sali balowej pokrytej białym marmurem, mając nadzieję, że pozostanę niewidoczna w tłumie dygnitarzy i mniej znaczących gości. Nie było trudno dostrzec Emmanuela, bo górował nad wszystkimi i przyciągał wzrok pięknem i powagą. Nazywano go zimnym, bezlitosnym, bezwzględnym. Pewnie był taki w interesach, ale nie w stosunku do mnie.
Początkowo stwarzał dystans, był chłodny, ale z czasem pod warstwą lodu odkryłam miłego, troskliwego człowiek. Tak go wspominałam, przynajmniej dopóki nie przeprowadziłam się na stałe do Londynu cztery lata temu, bo potem, z jakiegoś powodu, zerwał ze mną wszelkie kontakty.
No dobrze, nie do końca, spotkaliśmy się trzy miesiące temu, kiedy odkryłam, że w głębi jego duszy płonął ogień, o którym wiedziałam tylko ja; ogień, który wymknął się spod kontroli tamtej nocy, a żadne z nas nie próbowało go ugasić.
Nie dodałam, że było to na jego przyjęciu zaręczynowym?
Powędrowałam wzrokiem do kobiety u jego boku, wysokiej blondynki, skupionej i poważnej. Olivia Wintergreen, dyrektor generalny Wintergreen Diamonds, prestiżowej firmy jubilerskiej. Miała na sobie dopasowaną czarną sukienkę, która wyśmienicie komponowała się z jej bladą, śliczną twarzą. Była wszystkim, czym ja nigdy nie będę.
Była też jego narzeczoną.
Ich związek to czysta umowa biznesowa, sam mi to powiedział. Przedstawicielka zaprzyjaźnionego, nieprzyzwoicie bogatego rodu, została starannie wyselekcjonowana na jego żonę i matkę jego spadkobierców. Nie kochał jej, ale miała dobre geny, pochodziła z dobrej rodziny i jako prezes potężnej firmy dorównywała mu pod każdym względem.
A ja? Cóż, byłam niska, nieco puszysta i wcale nie piękna. Nie zajmowałam żadnego stanowiska. Pracowałam z bezdomnymi w schronisku w Londynie, czym budziłam odrazę w kręgach matki. Nie byłam wytworna i brakowało mi obycia.
Nie pasowałam do niego, co zresztą sam mi oznajmił tamtej nocy, gdy posiadł mnie na trawniku za krzewami róż w ogrodzie.
I nigdy nie będę.
Wspomnienie chwyciło mnie za gardło, ale zignorowałem ten nagły ból. Zwykle starałam się być optymistką, patrzeć na jasną stronę świata, ale po tamtej nocy w ogrodzie wszystko wydawało się ciemniejsze. Zresztą, szczerze mówiąc, miałam dość bólu. Furia była o wiele lepsza, więc się w niej pogrążyłam.
Nie żebym była zła na Olivię Wintergreen lub zazdrosna, bo mój bóg chciał poślubić tę boginię. To Emmanuel był jedyną osobą, na którą byłam wściekła.
Stał na środku, wysoki, arogancki i chłodniejszy niż lodowiec, w idealnie skrojonym, koszmarnie drogim czarnym garniturze, który eksponował jego szeroką, muskularną klatkę piersiową, podkreślał wąską talię i moc długich nóg.
Wyglądał jak rzymski cesarz, brakowało mu tylko laurowego wieńca i złotych szat. Jego twarz znałam lepiej niż moją własną, co sprawiało, że ból we mnie tylko się pogłębiał. Te władcze kości policzkowe, prosty nos, zmysłowe usta… Atramentowe włosy nosił krótko ścięte, a oczy wydawały się jeszcze czarniejsze, gdy rzucał ostre, bezwzględne spojrzenia, jak drapieżnik.
Był taki piękny…
Emmanuel przerażał i onieśmielał, wydawał się bezlitosny i bezwzględny, wyzuty z emocji. Może i taki był. Ale ludzie nie widzieli, jak delikatnie otulał mnie kocem, kiedy zasnęłam na krześle w jego gabinecie, nie widzieli, jak razem ze mną pomagał pisklętom, które wypadły z gniazda, nie widzieli, jak śmiał się z moich dowcipów. Był taki tylko w stosunku do mnie, od dnia, kiedy go poznałam, kiedy po raz pierwszy przybyłam do rezydencji jako dziewięciolatka.
Tamtej nocy w ogrodzie, kiedy rzucił mnie na trawnik, w jakiś sposób odblokowałam jego emocje, sprawiając, że oboje stanęliśmy w płomieniach.
Nie powinnam myśleć o tamtej nocy, zdecydowanie, bo przysparzało mi to cierpienia. Wręcz przeciwnie, powinnam przejąć trochę lodu, który serwował innym, i umieścić go we własnym sercu, żebym już nigdy nie okazała się na tyle głupia, by zakochać się w mężczyźnie, którego nigdy nie mogłam mieć.
Emmanuel przeczesał spojrzeniem salę balową, jakby czegoś lub kogoś szukał. Zapragnęłam skurczyć się za moją kolumną, by pozostać poza zasięgiem jego wzroku. Z drugiej strony chciałam mu pokazać, że nie zniszczył mnie okrutnymi słowami tamtej nocy, że jestem silniejsza, niż myślał. Chciałam mu pokazać, że nienawidziłam go każdą częścią siebie. Dlatego stałam wyprostowana z uniesioną głową i czekałam, aż spadnie miecz… Kiedy mnie odnalazł, nagle zabrakło mi tlenu. Nie zlodowaciałam, kiedy na mnie spojrzał, wręcz przeciwnie, znów płonęłam.
Stał nieruchomy jak posąg z wyrazem twarzy, który nic nie zdradzał. Nie miałam pojęcia, o czym myślał. Kiedy przywarł do mnie spojrzeniem, zadrżałam z pożądania. Potem powoli odwrócił wzrok, odrzucając mnie, jakbym była pyłem startym z buta.
Ogarnęła mnie wściekłość – na niego i na siebie za przybycie tutaj, na moje pęknięte serce. Byłam głupia, taka głupia! Walczyłem ze łzami, gdy się odwrócił i po raz ostatni mogłam spojrzeć na człowieka, który mnie zaczarował. Nadszedł czas, by odejść, im szybciej, tym lepiej.
Przepchnęłam się przez tłum do najbliższych drzwi i weszłam do pięknego holu z białego marmuru. Było mi słabo, bo pominęłam obiad, a emocje osłabiały mnie jeszcze bardziej. Wtedy pojawił się przed mną mężczyzna w czarnym mundurze.
– Panna Grey? – zapytał uprzejmie.
Kiedy się zbliżyłam, rozpoznałam go. Był jednym z pracowników ochrony Emmanuela.
– Tak?
– Czy zechciałaby pani pójść za mną, proszę? Pan Silvera prosi, by zaczekała pani na niego w małym gabinecie.
Emmanuel chciał ze mną rozmawiać? Dlaczego? Czy chciał dodać coś do tego, co powiedział mi tamtego wieczoru w ogrodzie? Cholera. Ostatnia rzecz na świecie, której pragnęłam, to rozmowa z nim.
– Przepraszam. – Starałam się być uprzejma. – Mam samolot. Proszę powiedzieć panu…
– Obawiam się, że pan Silvera nalega. – Mężczyzna rzucił mi przepraszające spojrzenie. – Ja tylko wykonuję rozkazy.
Szok. Emmanuel nalegał? Dlaczego? Czy nie powiedział mi wszystkiego trzy miesiące temu? Pamiętam te słowa. „Nie, nie kocham cię. Co za niedorzeczny pomysł” albo: „Czy to matka cię namówiła?”. Najlepsze zaserwował na koniec: „Jeśli myślisz, że się z tobą ożenię, mylisz się. Nie masz pieniędzy ani władzy. Nie masz tego, co potrzebuję. Twój wygląd jest nawet znośny i możesz okazać się dobra w łóżku, ale seks nie jest powodem do ślubu. To był błąd, Jenny, który nigdy więcej się nie powtórzy”.
Być może zapomniał dodać kilka równie miłych rzeczy. Być może nie skończył rozdzierać mi serca na strzępy i teraz pragnął zwieńczyć dzieło. Nie chciałam dać mu tej możliwości, ale sposób, w jaki jego ochroniarz zablokował mi drogę, sprawił, że nie miałam wyjścia. Może i dobrze. Przecież chciałam, żeby wiedział, jak bardzo go nienawidziłam! To może być jedyna możliwość.
W noc jego zaręczyn, po tym jak uciekłam z ogrodu, płacząc nad swoją głupotą, bo moje serce legło w gruzach, czułam, jak wypełnia mnie furia. Teraz myślałam o wszystkich rzeczach, które chciałam mu powiedzieć, uświadomić mu, że mnie zniszczył. Kochałam go od tak dawna, że sposób, w jaki mnie odrzucił, był szczególnie bolesny.
Co najlepsze, wówczas nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to jego przyjęcie zaręczynowe. Poszłam na nie, ponieważ matka powiedziała mi, że Emmanuel urządza imprezę, a zaproszenie zapewne zaginęło w skrzynce odbiorczej. Przyjechałam spóźniona, wciąż nie wiedząc, z jakiej okazji, i od razu zaczęłam go szukać. Był w ogrodzie, sam, i…
Tak, byłam głupia… Tamtej nocy mnie zniszczył. Byłam zbyt zdruzgotana, by zareagować. Zamiast tego, po prostu uciekłam.
Ale teraz wszystko się zmieniło. Minęły trzy miesięcy, żywiłam się wściekłością, zatem dlaczego nie miałabym się zrewanżować? Dlaczego nie powiedzieć mu tego, co powinnam była wykrzyczeć tamtej nocy? Może nawet powinnam zapytać, dlaczego tak długo mnie ignorował.
Oczywiście nic nie miałoby dla niego znaczenia, ale z pewnością poprawiłoby mi nastrój. Dlatego skinęłam głową i pozwoliłam się poprowadzić do małego pokoju.
Jako dziecko spędzałam w rezydencji każde wakacje. Zaszywałam się w jakimś kącie i czytałam, z dala od matki, która ciągle się mnie czepiała. Czasem było to biuro Emmanuela, częściej ten pokój. Podobały mi się całe ściany książek, choć kanapa i dwa fotele były twarde i niewygodne. Podłogę wyłożono kafelkami, brakowało dywaników. Był to chłodny pokój, do którego zapraszało się wrogów, nie przyjaciół.
Ochroniarz zamknął za sobą drzwi i usłyszałam kliknięcie zamka. Potem zgasły wszystkie światła. Przez sekundę stałam tam, przerażona. Słyszałam krzyki, głośne wrzaski i ogarnął mnie strach. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, w dodatku zostałam zamknięta! Gdy próbowałam nacisnąć klamkę, ktoś po drugiej stronie pchnął drzwi. Zatoczyłam się do tyłu, oddychając z trudem, a potem światło zamigotało ponownie, oświetlając stojącego w drzwiach Emmanuela.
Zmierzył mnie wzrokiem. Serce zabiło mi mocniej, cała moja odwaga wyparowała. Ugięły mi się kolana, czułam, że zaraz zwymiotuję. Nic dziwnego, że nie chciał takiej jak ja. Powinnam była posłuchać matki.
Próbowałam coś powiedzieć, odnaleźć głos, ale nie mogłam. Emmanuel wpatrywał się we mnie jak naukowiec zdziwiony nieudanym eksperymentem.
– Co się stało? – udało mi się wydusić. – Dlaczego zgasły światła?
– To nie twój problem.
Jego głos był lodowaty, melodyjny, z cudownym hiszpańskim akcentem. Zawsze to uwielbiałam.
Zrobił krok w moją stronę.
– Cieszę się, że tu jesteś.
Doprawdy? Nie wyglądał na zadowolonego. Desperacko chciałam powiedzieć to wszystko, co planowałam przez ostatnie trzy miesiące, pragnęłam rozerwać go na strzępy moim gniewem. Ale słowa zniknęły z mojej głowy i mogłam jedynie zapłakać. Bo nawet teraz za nim tęskniłam. Choć złamał mi serce….
Weź się w garść, idiotko. Nie odważ się płakać. Nie możesz mu pokazać, jaką udręką jest twoje życie, tłumaczyłam sobie.
– Dlaczego się cieszysz? – wymamrotałam.
– Więc nie przyszłaś tutaj, żeby mi powiedzieć?
Niemal zemdlałam. Przecież nie mógł wiedzieć. Nie mógł. Nikomu nie powiedziałem. To był mój największy sekret i tak miało zostać.
– Powiedzieć ci? – starałam się brzmieć tak niewinnie, jak to możliwe, aby moja mina nie zdradzała, że nie wiem, o czym mówił. – Co powiedzieć?
– Że jesteś w ciąży, oczywiście!
Naprawdę myślałam, że uda mi się zachować to w tajemnicy? W sumie tak. Znalazłam nawet lekarza daleko od miejsca, w którym mieszkałam, by to potwierdzić. Lekarka nikomu by nie powiedziała, prawda? Tajemnica zawodowa, tak?
Strach smagał mnie jak bicz, wnętrzności skręciły się gwałtownie. Mocno chwyciłam się oparcia kanapy, zwalczając mdłości. Nie chciałam wymiotować przy nim. Już wystarczająco się upokorzyłam… Niestety, moje ciało uznało, że nie był to przekonujący argument. Chwilę później obficie zwymiotowałam na jego drogie, ręcznie robione skórzane buty.

Emmanuel

Kiedy światła na dole nagle zgasły, pozwoliłem sobie na chwilę czystej furii. W ciemności nikt by mnie nie zobaczył, dlatego mogłem wewnętrznie ryknąć z wściekłości. W chwili, gdy światła wróciły, byłem znowu sobą, takim, jakim musiałem być, na pokaz. Nieodgadniony. Niezależny. Zimny. Niestety, wściekłość wróciła, kiedy moja przybrana siostra zwymiotowała mi na buty. Bardzo chciałem znów ryknąć, byłby to jednak błąd, bo oznaczałoby to utratę kontroli. Dlatego tylko zacisnąłem zęby, zbyt mocno zresztą, bo rozbolała mnie szczęka.
Wiedziałem, że przyjechała. W ciemnym pokoju, gdziekolwiek, poznałbym ją, po zapachu, ruchu powietrza, biciu serca… Widziałem, jak chowała się za kolumną w sali, gdzie wystawiono trumnę ojca. Wtedy frustrujące niezdecydowanie, które prześladowało mnie, odkąd dowiedziałem się o jej ciąży, stało się absolutną pewnością.
Nieoczekiwane pojawienie się mojego brata bliźniaka, który wrócił z martwych, było jak przypieczętowanie podejrzeń.
Wiedziałem już wcześniej, że Valentin żyje. Trzy miesiące temu doniesiono mi, że wcale nie zginął w wypadku samochodowym piętnaście lat wcześniej, ale żył i miał się dobrze. Był dyrektorem generalnym firmy, którą zbudował przy wsparciu różnych podejrzanych przedsiębiorstw. Wiedziałem, że chce dobrać się do Silver Inc, korporacji zbudowanej od podstaw przez ojca i dziadka. Taki właśnie był. Podejrzewałem nawet, jakże słusznie, że spróbuje porwać Olivię, moją narzeczoną. To w tym celu odciął dopływ prądu.
Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że podejmie pewne działania w innym terminie, nie podczas pogrzebu… Tym razem się pomyliłem. A teraz moja narzeczona została uprowadzona… Chociaż wiedziałem, że Valentin jej nie skrzywdzi – w przeszłości wiele ich łączyło – jej zniknięcie stwarzało pewne problemy.
Spędziłem naprawdę dużo czasu, wybierając sobie właściwą kobietę. Olivia spełniała wszystkie warunki: inteligencja, siła, opanowanie, uroda, majątek. Miała władzę i opinię osoby, z którą należało się liczyć. Była dokładnie taka, jak chciałem. Co najważniejsze – w niczym nie przypominała Jenny Grey, mojej przybranej siostry, jedynej kobiety na świecie, której nigdy nie mógłbym mieć.
Tylko że teraz wszystko się zmieniło.
Olivia zniknęła, a kobieta, którą chroniłem, odkąd była małą dziewczynką, choć nigdy się o tym nie dowiedziała – była ze mną w ciąży.
Wszystko się nagle wyklarowało.
Przez ostatnie cztery lata trzymałem się z daleka od Jenny, by nic jej nie groziło, zarówno z mojej strony, jak i ze strony mojego ojca. Niestety, jedna noc, chwila słabości, i oto proszę, jest jak jest…
Dwa dni po tym, jak dowiedziałam się, że jest w ciąży, zabrałem się za planowanie przyszłości, jednocześnie upewniając się, że Jenny i dziecko były bezpieczne. Przyznaję, że ostatecznie nie zdołałem opracować takiego scenariusza, który by mnie satysfakcjonował.
Dopiero podstępne działanie Valentina pomogło mi podjąć decyzję. Nigdy nie wierzyłem w przeznaczenie, a jednak w tym, co się wydarzyło, było coś niezwykłego: oto ciężarna Jenny pojawia się tutaj akurat wtedy, kiedy Olivia zostaje uprowadzona. Więc zamiast walczyć z przeznaczeniem, poddałem mu się.
Zarządziłem, by sprowadzono Jenny, ponieważ chciałem porozmawiać z nią o ciąży. W chwili, gdy zgasły światła, próbowałem znaleźć któregoś z moich ochroniarzy, który nie został jeszcze przekupiony przez Valentina, by upewnić się, że nie wpadła w panikę. Na szczęście już wtedy była w pokoju, do którego ją zaprosiłem.
Poszedłem tam z zamiarem poinformowania jej o moich planach. Nie spodziewałem się, że bez ostrzeżenia zwymiotuje mi na buty.
Niezmiennie instynkt kazał mi się upewnić, że wszystko było w porządku. Chciałem wziąć ją w ramiona, utulić, czuwać nad nią. Niestety, miałem powód, dla którego musiałem się kontrolować w kontaktach z nią, starannie skrywać emocje.
Zadzwoniłem po jednego z pracowników, żeby mi pomógł uprzątnąć bałagan, i po dziesięciu minutach stałem w czystych butach na czystej podłodze, a Jenny siedziała wyprostowana w fotelu, ze szklanką wody na stoliku obok.
Miała na sobie tanią czarną sukienkę z sieciówki, równie tanie czarne czółenka z tej samej sieciówki i czarny sweter z bazaru. Nienawidziłem jej stroju, ewidentnie wskazywał na zły stan jej finansów, czego też nienawidziłem. Po raz kolejny zganiłem się za to, że przez lata nie wysyłałem jej pieniędzy, by jej pomóc. Nie żeby się na to zgodziła! Dumna bestia! Catherine, jej matka, polowała na pieniądze, a Jenny zawsze przysięgała, że nigdy nie stanie się taka jak ona.
Przyglądałem jej się aż nazbyt intensywnie. Ciemnobrązowe włosy zebrała w niechlujny kok, spod którego wymykały się niezliczone kosmyki. Była bardzo blada, a jej długie, ciemne i zaskakująco gęste rzęsy sięgały miękkich, okrągłych policzków… To słodkie, ale Jenny wszędzie była mięciutka i okrągła, miała usta jak pączki róży, bujne piersi i dorodne biodra wsparte na szerokich udach.

Jenny Grey przyjaźniła się ze swoim przybranym bratem Emmanuelem Silverą i była w nim zakochana. Ich drogi się rozeszły, lecz gdy po latach Jenny przyjechała na zaręczyny Emmanuela z inną kobietą, ulegli namiętności. Gdy spotykają się ponownie, Jenny jest w ciąży, ale nie zamierza informować o tym Emmanuela. Jest przekonana, że więcej się nie zobaczą. Tym bardziej zaskakuje ją propozycja Emmanuela, by pojechała z nim do jego domu w Hiszpanii… Druga część miniserii