
Do dwóch razy sztuka, Pragnę cię jak nikogo dotąd
Katherine Garbera, Joanne Rock
Seria: Gorący Romans DUO
Numer w serii: 1256
ISBN: 9788327685872
Premiera: 25-08-2022
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Szefie, ktoś do ciebie.
Luke podniósł wzrok znad komputera.
– Powiedz, że jestem zajęty.
Uwielbiał przebywać wśród gości swojego baru Cheshire mieszczącego się na dachu hotelu Beaumont, dopóki w „Country Beat” nie ukazał się ten cholerny artykuł. Tytuł „Luke Sutherland, najbardziej pożądany kawaler w Tennessee” oraz jego zdjęcie w dżinsach i rozpiętej koszuli niczym magnes przyciągały tłumy kobiet, a także mężczyzn.
– To Cassandra Taylor – oświadczył Jake, bramkarz i ochroniarz, wchodząc głębiej do pokoju.
Cassandra?
Luke zmarszczył czoło. Często o niej myślał, choć od lat nie słyszał jej imienia. Miała długie czarne włosy, które łaskotały go po ciele, cudowny uśmiech, który go podniecał… O wszystkim rozmawiali, kochał ją; była jego najlepszą przyjaciółką.
Ale małżeństwo nie było im pisane. Ich drogi się rozeszły. Pozwolił Cassandrze odejść. Słusznie.
A zatem co tu robi? Czyżby przeczytała artykuł i uznała, że warto podjąć jeszcze jedną próbę? Nie, straciła szansę, kiedy osiem lat temu bez pożegnania wyjechała z miasta. Oczywiście bracia winili jego i może faktycznie częściowo był winien – nie starał się jej odzyskać. Ale ona też była winna – nie czekała, by zobaczyć, czy im się uda.
Oboje odpuścili.
– Powiedz, że jestem zajęty – powtórzył.
Jake, który pracował u niego, odkąd Luke otworzył pierwszy bar i który doskonale się orientował, ile Cassandra dla niego znaczyła, nie ruszył się z miejsca.
– Masz z tym jakiś problem? – spytał Luke.
– Pogadaj z nią. Tyle lat minęło…
Luke odchylił się w fotelu.
– Nagle stajesz po jej stronie?
– Po jej stronie? – Jake roześmiał się. – Oj, szefie, jestem i zawsze byłem lojalny wobec ciebie. Po prostu Cassandra różni się od lasek, które po artykule w „Country Beat” zapragnęły zostać panią Sutherland. Wątpię, żeby jej na tym zależało.
Luke przełknął ślinę. Może dziś jej nie zależało, ale osiem lat temu gotów był prosić ją o rękę. To znaczy, teoretycznie. Kupił pierścionek, lecz nie potrafił zdobyć się na oświadczyny. A potem Cass wyjechała.
Bracia wyzywali go od idiotów, sam był na siebie zły, ale Cassandra nawet nie dała mu szansy się wytłumaczyć. To najlepszy dowód, że gdyby się pobrali, ich małżeństwo z góry byłoby skazane na niepowodzenie.
Skoro odeszła, to lepiej, że się nie oświadczył. Cierpiał, wściekał się, nadal czuł złość, ale już nie był tak naiwny jak przed laty. Dziś cieszył się, że jest wolnym człowiekiem, bez zobowiązań. Lubił życie, jakie wiódł, i nie chciał wracać do przeszłości.
– Dobrze wiesz, że jeśli ją odeślesz, będziesz się nieustannie zastanawiał, czego od ciebie chciała.
Cholera. Jake ma rację. Tyle że to niczego nie ułatwia. Chociaż… gdyby się z nią spotkał, może by się okazało, że jest mu obojętna? W końcu minęło osiem lat, oboje się zmienili.
Był tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać.
Luke wyprostował się, oparł łokcie na biurku. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Nie widział Cassandry, odkąd wyjechała. To znaczy, widział ją na zdjęciach w mediach społecznościowych. Dwa lata temu wszedł na jej profil; nadal była singielką i wyglądała niesamowicie seksownie.
Ciekawość zwyciężyła.
– W porządku. – Westchnął. – Wprowadź ją.
Po wyjściu Jake’a zastanawiał się, co najlepszego zrobił. Dlaczego zgodził się spotkać z Cass? Czego może od niego chcieć? Dlaczego wróciła? Podejrzewał, że to musi mieć związek z „Country Beat”.
Żyło mu się całkiem dobrze; miał bary w Beaumont Bay i w Nashville. Chciał rozszerzyć działalność, otworzyć lokal w Chicago, może w Atlancie. Zawsze parł do przodu.
Nie kusiły go żadne związki; obecność kobiety tylko zahamowałaby rozwój jego kariery. Uwielbiał muzykę country, uwielbiał prowadzić bar, a najbardziej kochał łączyć jedno z drugim.
Wstał od biurka, po czym zaklął w duchu. Czy powinien przyjąć Cassandrę na stojąco, czy na siedząco? Na siedząco sprawiałby wrażenie bardziej zrelaksowanego. Ale na stojąco byłoby uprzejmiej.
Psiakość. Jeszcze nie pojawiła się w drzwiach, a on już się denerwował. Co będzie, kiedy spojrzy jej w oczy?
Czuł ucisk w sercu, którego nie umiał wyjaśnić – zresztą nawet nie próbował.
I nagle Cassandra Taylor weszła do jego gabinetu. Jednak nie powinien był wstawać, bo na jej widok zakręciło mu się w głowie.
Było w niej coś znajomego, a zarazem nowego. Nowa była pewność siebie, dumnie wyprostowana sylwetka, uniesiona głowa, nieulękłość w spojrzeniu, natomiast jej biodra i piersi, ciemne włosy opadające na ramiona oraz lekko ironiczny uśmiech obudziły w nim wspomnienia.
Ale nadal była tą dziewczyną, która od niego odeszła, a on nie miał ochoty wracać do przeszłości. Od wielu lat żył dniem dzisiejszym i kontrolował własny los.
Drzwi się zasunęły.
Cassandra obejrzała się za siebie.
– Automatyczne… Sprytne. – Skinęła głową. – Dziękuję, że zgodziłeś się mnie przyjąć.
Postąpiła jeden krok do przodu, potem drugi. Zatrzymała się przy biurku. Gdyby wyciągnął rękę, zdołałby jej dotknąć.
Miał dwie minuty, by przygotować się psychicznie na jej widok. Okazało się, że to za mało. Silna fala emocji zalała jego umysł i ciało.
– Luke…
Jej głos, cichy i zmysłowy… Przypomniał sobie rozgwieżdżone noce, chwile pełne namiętności. Spokojnie, nakazał sobie w duchu. Niech powie, po co się tu pojawiła i niech sobie pójdzie. Po raz drugi nie ulegnie jej wdziękom. Był zadowolony ze swojego życia. Jako człowiek wolny… Zaraz, zaraz. Czyżby Cassandra sądziła, że…
O nie! Nic z tego!
Psiakrew, popełnił błąd, zgadzając się na to spotkanie. Coś mu mówiło, że ten dzień na zawsze odmieni jego życie.
Każdy nerw drżał jej z napięcia. Przez całą drogę, która trwała trzy godziny, starała się dodać sobie otuchy. Luke jest zwykłym mężczyzną; owszem, kiedyś byli razem, ale od tej pory minęły lata. Oboje się zmienili. Dlaczego miałaby go nie poprosić o przysługę?
Odeszła od niego, by ratować siebie. Dalsze trwanie w związku wiązałoby się z cierpieniem. Luke pragnął rozwijać biznes, na tym się skupiał, a ona miała siedzieć cicho w kącie i czekać. To jej nie odpowiadało.
Była dumna z jego osiągnięć, ale chciała czegoś więcej. Chciała, by razem szli przez życie. Zbyt późno zorientowała się, że ich wizje przyszłości się różnią.
Dlatego odeszła; odniosła sukces zawodowy i wiodła szczęśliwe życie w Lexington w stanie Kentucky.
Więc dlaczego teraz była takim kłębkiem nerwów?
Wzięła się w garść. Nie, nie obróci się na pięcie i nie wyjdzie, dopóki nie załatwi tego, po co przyjechała.
Luke milczał. Czekał, aż wyjaśni cel swojej niespodziewanej wizyty. W porządku.
– Masz niesamowity bar. A Jake… onieśmiela samą swoją posturą – zaczęła.
– Owszem, znakomicie wywiązuje się ze swoich obowiązków. – Luke oparł ręce na biodrach i zmrużył oczy. – Przyjechałaś, żeby mnie o tym powiadomić?
Okej. Najwyraźniej nie miał ochoty na kurtuazyjną rozmowę, którą ćwiczyła w drodze.
– Nie – odparła. – Żeby prosić cię o przysługę.
Nie mogąc ustać w miejscu, zaczęła krążyć po gabinecie, oglądać czarno-białe zdjęcia na ścianach przedstawiające braci Sutherlandów. Kochała ich wszystkich, ale najbardziej Luke’a. Pozostałych – Gavina, Casha i Willa – traktowała jak braci. Po wyjeździe strasznie za nimi tęskniła.
Za Lukiem też, ale… Na niego była zła. Zwodził ją, pozwalał jej wierzyć, że spędzą z sobą całe życie, a w rzeczywistości myślał tylko o tym, gdzie otworzyć kolejny bar oraz na kiedy zabukować występ kolejnej gwiazdy.
Miała tego dość, więc odeszła. Pozbierała kawałki swojego złamanego serca i zaczęła spełniać marzenia. Radziła sobie świetnie jako koordynatorka wesel, mimo że przy każdej przysiędze małżeńskiej łzy napływały jej do oczu. Niedawno założyła własną firmę, Na-Zawsze, i wiedziała, że chcąc zaistnieć w branży, musi zorganizować ślub, o którym będzie głośno. Najlepiej komuś o znanym nazwisku.
Nie było wyjścia. Schowała dumę do kieszeni, wsiadła do samochodu i odbyła trzygodzinną podróż do Beaumont Bay.
– Słyszałam, że Will się żeni – powiedziała, przenosząc spojrzenie ze zdjęć na Luke’a, który uważnie śledził każdy jej ruch. – Dlatego tu jestem.
– Przykro mi, kotku. On już ma narzeczoną.
– Wiem, Hannah Banks. Chciałabym jednak zorganizować im ślub i wesele. I ty mi w tym pomożesz.
Zapadła cisza.
– Po to jechałaś taki kawał drogi? – Luke wyszedł zza biurka. – Mogłaś zadzwonić.
Cassandra poczuła się niezręcznie. Stał naprzeciwko niej. Pachniał bosko i był jeszcze bardziej seksowny niż dawniej. Może faktycznie należało zadzwonić?
– Odebrałbyś?
Wzruszył ramionami.
– Jasne. Minęło tyle lat…
Utkwił spojrzenie w jej ustach. Zadrżała. Była tu zaledwie dwie minuty, a już go pragnęła. Chociaż może chodziło bardziej o wspomnienia? Nie powinna wracać myślami do przeszłości, lecz skupić się na tu i teraz. Przyjechała wyegzekwować dług. Bo Luke był jej coś winien za lata, które spędziła u jego boku, czekając na oświadczyny. I za ból, który jej sprawił.
No dobrze, dług długiem, ból bólem, a Luke Sutherland po prostu budził pożądanie. Miał ciemne oczy, szerokie ramiona… Kiedy stanął w rozkroku i skrzyżował ręce na piersi, Cassandra z trudem przełknęła ślinę.
Drań dobrze wie, jak na nią działa! Jakim prawem on wygląda tak… tak…
Ech! Powinna w te pędy udać się do psychiatry. Idealnie nadawała się na pacjentkę: z jednej strony, pałała żądzą do mężczyzny, który nie chciał jej poślubić, z drugiej strony organizowała śluby zakochanym…
O czym to świadczyło? Hm, może w głębi serca była niepoprawną romantyczką wierzącą w szczęśliwe zakończenia.
To, że jej się nie udało, nie znaczy, że prawdziwa miłość nie istnieje. Istnieje. Widywała ją codziennie. I miała nadzieję, że któregoś dnia sama też spotka mężczyznę, z który będzie szczęśliwa.
Kiedyś sądziła, że tym mężczyzną jest Luke. Dziś cieszyła się, że nie czekała, aż on dojrzeje do ślubu. Widziała artykuł w „Country Beat”. Najwyraźniej nadal wiódł kawalerskie życie.
– Uważasz, że mam wpływ na Hannah? – spytał, wyrywając ją z zadumy. – Hannah to wielka gwiazda. Planują z Willem kameralną uroczystość. Podejrzewam, że już dawno wynajęła specjalistkę od ślubów.
Cassandra uśmiechnęła się.
– Myślisz, że nie sprawdziłam? Do wczoraj nikogo nie wynajęła. Dlatego błagam, zadzwoń do niej i umów mnie na spotkanie.
Luke zacisnął zęby i wpatrywał się w nią bez słowa. Nie chciała powoływać się na wspólną przeszłość ani uciekać się do szantażu, ale gdyby było trzeba… Po prostu nie miała zamiaru wyjść, dopóki Luke nie spełni jej żądania.
– Dlaczego uważasz, że da ci to zlecenie?
– Bo da.
Przysiadłszy na brzegu biurka, zmrużył oczy.
– Wyjaśnij, dlaczego to dla ciebie takie ważne.
– Przez osiem lat pracowałam w „Młodej parze”. Uznałam, że starczy. Pół roku temu założyłam własną firmę, Na-Zawsze. Potrzebny mi jest jeden znany i zadowolony klient. Wtedy inni celebryci dowiedzą się o moim istnieniu.
Luke nie spuszczał z niej wzroku. Najwyższym wysiłkiem woli zachowała spokój. Zgódź się, błagała go w myślach. W Na-Zawsze włożyła wiele pracy i większość oszczędności. Gotowa była walczyć o sukces firmy, nawet jeśli musiała zdać się na łaskę i niełaskę Luke’a Sutherlanda.
– Dobrze, pomogę ci.
O mało nie rzuciła mu się na szyję; w ostatniej chwili zreflektowała się, że to nie byłoby zbyt mądre. Ale nie zdołała powstrzymać uśmiechu, który rozświetlił jej twarz.
Wierzyła w miłość; cieszył ją widok zakochanych i zawsze chciała przygotować im najpiękniejszy ślub na świecie. Dawniej wyobrażała sobie swój ślub z Lukiem, a teraz… teraz skupiała się na szczęściu innych.
– Luke, nawet nie wiesz…
– Pod jednym warunkiem – dodał, patrząc jej w oczy.
Jego surowy ton nieco zgasił jej radość.
– Jakim?
– Że ty mi też pomożesz. Przysługa za przysługę.
Przeszedł za biurko, wyjął z szuflady numer „Country Beat” i rzucił go na blat.
– To mi niszczy życie. – Wskazał na artykuł. – Umówię cię z Hannah, jeśli do czasu jej ślubu z Willem zgodzisz się grać rolę mojej narzeczonej.
Tak długo czekała na jego oświadczyny. Z początku oboje byli zajęci: on otwierał swój pierwszy bar, ona próbowała sił przy organizacji ślubów. Ale potem…
Po pierwszym barze Luke otworzył drugi i trzeci, musiał zatrudniać pracowników, szukać wykonawców, którzy przyciągaliby gości. Dla niej miał coraz mniej czasu. A ona czekała i czekała, aż w końcu zrozumiała, że zawsze będzie na drugim miejscu.
Świadomość tego bardzo ją zabolała. Bądź co bądź wspierała Luke’a, trzymała za niego kciuki. Niestety on, podążając za swoimi marzeniami, zapomniał o niej.
A teraz chce, by udawała jego narzeczoną.
– Nie mówisz poważnie – powiedziała, ledwo hamując złość.
Jego surowa mina i chłodne spojrzenie świadczyły o tym, że nie żartował. Następny więc ruch należy do niej. Musi rozważyć wszystkie za i przeciw. Nie ulegało wątpliwości, że zorganizowanie ślubu dla znanej popularnej osoby otworzyłoby mnóstwo drzwi. Firma zyskałaby rozgłos.
Cassandra była gotowa schować dumę do kieszeni i błagać Luke’a o pomoc, ale to, czego żądał… to za wiele.
– Nie można tego załatwić inaczej? – spytała z nadzieją w głosie.
– Chcesz, żebym umówił cię z Hannah czy nie?
– Co by to za sobą pociągało? Nasze narzeczeństwo?
Naprawdę jest ciekawa? Zwariowała? Udawanie narzeczonej Luke’a wiązałoby się z dużym kosztem emocjonalnym. Przyjeżdżając tu, nie sądziła, że Luke będzie żądał zapłaty, przysługi za przysługę, no ale człowiek nie osiąga sukcesu w biznesie, jeśli wszystko rozdaje lekką ręką.
– W mediach społecznościowych pojawiłyby się nasze zdjęcia – odparł. – Kilka razy wybralibyśmy się razem na jakąś imprezę. Ze dwa, trzy razy w tygodniu musiałabyś wpaść do mnie do baru. Nie zaszkodziłoby, gdybyśmy się w miejscu publicznym czasem przytulili albo pocałowali.
Nie zaszkodziłoby?
Może jemu by nie zaszkodziło. Bliskość fizyczna, pocałunki… Siłą rzeczy przywodziłoby to na myśl dawne marzenia, które się nie spełniły.
Cholera, ale się wycwanił od czasu ich rozstania!
W porządku. Zależało jej na weselu Hannah i Willa. Może poudawać zakochaną. Kiedyś naprawdę kochała Luke’a, więc udawanie nie powinno sprawiać jej problemu. Przynajmniej teraz zna zakończenie. Nie będzie się łudziła, nie będzie czekała, nad wszystkim będzie miała kontrolę. I najważniejsze: będzie zbyt skupiona na planowaniu ślubu, by zajmować się narzeczonym.
– Okej. – Wyciągnęła rękę. – Umowa stoi. A po ślubie się rozstajemy. Tym razem na dobre.
– Świetnie.
Gdy uścisnął jej rękę, poczuła, jak jej wali serce. I w tym momencie zrozumiała, że udawanie narzeczonej byłego faceta wcale nie będzie takie łatwe, jak myślała.
Rany boskie, w co ona się wpakowała?
– Lexi, kochanie, przecież nie musisz tego robić.
Lexi Alderidge uwielbiała swojego ojca Winstona, ale nie znosiła jego nadopiekuńczości. Nie była już małą dziewczynką, lecz trzydziestoośmioletnią rozwódką, więc uważała, że powinien znaleźć sobie jakieś nowe hobby.
– Owszem, muszę – oznajmiła. – Jeśli mam zostać w Royal, muszę mieć jakieś zajęcie. Nie mogę siedzieć w domu przez cały dzień, licząc na to, że wydarzy się coś nadzwyczajnego.
Zdała sobie z tego sprawę stosunkowo niedawno, a właściwie przed kilkoma miesiącami. Przeniosła się po rozwodzie do Royal w stanie Teksas i wkrótce potem uległa urokowi dawnego adoratora z lat gimnazjalnych, który jednak zerwał z nią w przeddzień ślubu.
Uznała to wydarzenie za nieszczęśliwy koniec swojego życia uczuciowego. Postanowiła zapomnieć o mężczyznach i skupić uwagę na nowej posadzie zastępcy szefa marketingu firmy Alderidge Bank, której właścicielem był jej ojciec.
Siedzący za ogromnym drewnianym biurkiem Winston skrzyżował ręce na piersi i rozparł się wygodnie na staroświeckim fotelu. Sączące się przez okno kwietniowe promienie słońca oświetliły jego szpakowate włosy.
– Nadal uważam, że nie powinnaś sama jeździć na ten plac budowy – mruknął urażonym tonem.
– Na tym polega moja praca. Nasz bank jest jednym z największych sponsorów Festynu nad Zatoką, więc muszę wiedzieć, jak wyglądają przygotowania. Chyba chcesz wiedzieć z pierwszej ręki, czy budowa przebiega zgodnie z harmonogramem.
Była przekonana, że rodzinny bank powinien uczestniczyć w kilkudniowym festiwalu sztuki połączonym z konsumpcją wina i lokalnych potraw, gdyż to wydarzenie mogło przysporzyć mu młodych i zamożnych klientów.
– Jesteś zbyt ładna, żeby spędzać czas w towarzystwie robotników budowlanych – mruknął Winston.
– A ty jesteś śmieszny i staroświecki. – Otworzyła torbę z laptopem i wetknęła do niej plik dokumentów. – Muszę pędzić.
– Jak ty jesteś ubrana? Suknia i wysokie obcasy! Nie chcę nawet myśleć o tym, jak mogą cię potraktować niektórzy robotnicy.
– Noszę sukienkę niemal codziennie, odkąd stałam się pełnoletnia. Taki jest mój styl. Zapewniam cię, że dam sobie radę na placu budowy, więc przestań się o mnie martwić.
Ojciec uderzył pięścią w biurko, wprawiając Lexi w osłupienie.
– Będę się o ciebie martwił do końca moich dni, więc musisz do tego przywyknąć. Zwłaszcza że, jak widzę, twoje nerwy nie są obecnie w najlepszym stanie.
Lexi zdawała sobie sprawę, że ostatnie wydarzenia odbiły się na jej psychice, ale robiła, co mogła, by wrócić do równowagi.
– Nie bój się, tato. Ciężko przeżyłam ostatnie niepowodzenia, ale nauczyły mnie one odporności. Nie mam zamiaru się załamać.
– Więc przynajmniej poleć na Appaloosę helikopterem. Podróż samochodem w obie strony zajmie ci sześć godzin. Nie ma powodu, dla którego miałabyś siedzieć tak długo za kierownicą.
Lexi cieszyła się na samotną podróż nowym białym jaguarem, który kupiła sobie po rozwodzie. Miał on być dla niej symbolem nowego startu, ale nie uchronił jej od kolejnego niepowodzenia wynikającego ze słabości do płci przeciwnej. Cała ta sprawa utwierdziła ją w przekonaniu, że powinna na jakiś czas zrezygnować z kontaktów z mężczyznami.
– Czy poczujesz się lepiej, jeśli cię posłucham?
– Oczywiście. Będę przynajmniej wiedział, że zapewniłaś sobie możliwość szybkiego odwrotu.
Ujrzała oczami wyobraźni scenę, w której biegnie na szpilkach w stronę helikoptera, uciekając przed gromadą robotników.
– Wezmę helikopter. Chcę dziś po południu spędzić kilka godzin w gabinecie i opracować listę potencjalnych nowych klientów. Lila Jones z Królewskiej Izby Handlowej podsunęła mi kilka pomysłów.
– Nie życzę sobie, żebyś zbyt aktywnie promowała nasz bank. Nigdy nie zabiegałem o względy żadnego klienta. To oni powinni nas nakłaniać do przyjmowania depozytów.
– Porozmawiamy o tym kiedy indziej, dobrze? – Bardzo kochała ojca, choć potrafił być uparty. – Moim zdaniem nasz bank dojrzał do kilku zmian w zakresie strategii.
– Pamiętaj, że nie będę miał do ciebie ani cienia pretensji, jeśli zrezygnujesz z tej posady. Otrzymujesz spore alimenty i dysponujesz własnym funduszem powierniczym, więc z pewnością nie musisz martwić się o pieniądze.
Lexi westchnęła. Jej finanse były istotnie w doskonałym stanie, mimo to nękało ją nieokreślone poczucie niedosytu.
– Nic mi nie grozi, więc przestań się o mnie martwić.
Wyszła z gabinetu ojca, po czym zatrzymała się przy biurku asystentki dyrektora.
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała Vi, w której głosie zabrzmiał silny południowy akcent. Jej srebrne włosy pięknie kontrastowały z opaloną twarzą. Lexi miała nadzieję, że będzie wyglądać równie atrakcyjnie, zbliżając się do sześćdziesiątki.
– Owszem. Muszę się dostać na Appaloosę, a ojciec zażądał, żebym skorzystała z helikoptera. Czy możesz mi to załatwić?
– Oczywiście. Zaraz się tym zajmę. Pilot będzie czekał na ciebie za piętnaście minut. Czy to cię zadowala?
Winston Alderidge dysponował dyżurnym śmigłowcem. Jego klienci wywodzili się ze starych bogatych rodzin, więc nie można ich było skazywać na czekanie.
– Jasne, bardzo ci dziękuję.
Wsiadła do windy, by wjechać na dach, gdzie oczekiwał na nią niewielki czarno-złoty helikopter.
Włożyła słoneczne okulary, podbiegła do niego i wsiadła, wspierając się na ramieniu drugiego pilota. Gdy zajęła miejsce przy oknie i zapięła pas, maszyna wzniosła się w powietrze.
Całą uwagę Lexi pochłonął przepiękny widok. Kochała stan Teksas i jego zróżnicowane krajobrazy: zielone pola, małe miasteczka i zakurzone wiejskie osady. Gdy jednak dotarli do przedmieść Houston, w którym spędziła cały okres małżeństwa z Rogerem, poczuła bolesny skurcz żołądka. Nasilił się on jeszcze bardziej, kiedy ujrzała północne obrzeża Memorial Park. Na południe od niego zaczynała się ekskluzywna dzielnica River Oaks, w której mieszkała z byłym mężem.
Piękny sen o szczęściu trwał piętnaście lat, a jego scenerią była ekskluzywna rezydencja położona na skraju pola golfowego, na którym zawarli wiele interesujących znajomości i zorganizowali mnóstwo wytwornych przyjęć. Roger spędzał całe dnie w siedzibie swojej firmy inwestycyjnej, a podczas weekendów uprawiał swój ukochany sport.
Lexi działała aktywnie na rzecz instytucji dobroczynnych i oglądała telewizję. Mąż nie wymagał od niej podjęcia pracy zarobkowej. To powinno było obudzić w niej podejrzenie, że traktuje ją bardziej jak ornament niż kobietę. Mimo to narzucony przez niego tryb życia bardzo jej odpowiadał.
Ale wszystko to należało już do przeszłości. Była teraz samotną kobietą i musiała dowieść samej sobie, że potrafi zorganizować własne życie. Na samą myśl o tym wyzwaniu poczuła niepokój. Wiedziała, że ma przed sobą daleką drogę. Westchnęła i przymknęła oczy, by nie widzieć przesuwającego się w dole krajobrazu.
Gdy otworzyła je ponownie, zbliżali się już do Mustang Point, elitarnej miejscowości, której centralnym punktem była duża przystań jachtowa. Podczas Festynu nad Zatoką uczestniczący w nim goście tam właśnie wsiadali na promy mające ich przeprawić na wyspę Appaloosa.
Przez kilka minut lecieli nad Zatoką Meksykańską, a po chwili znaleźli się nad wyspą. Ten niewielki skrawek ziemi od wielu lat należał do rodziny Edmondów. Na jego zachodnim wybrzeżu wzniesiono niegdyś ekskluzywny kurort i kilka wielkich rezydencji, natomiast wschodnia połać, do której zmierzała Lexi, nie została jeszcze w pełni wykorzystana przez deweloperów.
Helikopter wylądował na sporej łące przylegającej do tętniącego życiem placu budowy. Niemal wszyscy robotnicy zaczęli obserwować manewrujący śmigłowiec, osłaniając oczy przed jaskrawymi promieniami teksańskiego słońca.
Lexi nie miała pojęcia, że jej wizyta wzbudzi zainteresowanie. Ojciec nie przygotował jej na taką ewentualność, zapewne dlatego, że sam nie zwracał uwagi na śledzących jego poczynania gapiów.
Chwyciła torebkę oraz słoneczne okulary i wysiadła ze śmigłowca, usiłując zrobić to w sposób jak najbardziej wytworny. Kiedy wirnik przestał się kręcić i wzbijać tumany kurzu, usłyszała łomot młotów oraz okrzyki wrzeszczących do siebie robotników.
Cała operacja robiła imponujące wrażenie; ciężki sprzęt wyrównywał sfałdowaną powierzchnię działek, a dźwigi przenosiły w powietrzu stalowe belki. Lexi czuła się w tym otoczeniu trochę nieswojo. Nie miała pojęcia o budownictwie i teraz dopiero zdała sobie sprawę, że powinna była poprosić ojca o kilka praktycznych wskazówek. Wyjęła z kieszeni telefon, aby do niego zadzwonić, ale okazało się, że nie ma tu zasięgu.
Uznając, że jest skazana na własne siły, wyprostowała się i ruszyła w kierunku najbliższego mężczyzny oddalonego od niej o jakieś czterdzieści metrów. Był potężnie zbudowany i pochylał się nad papierami przypominającymi projekty architektoniczne. Biały T-shirt uwydatniał muskulaturę jego ramion.
– Dzień dobry! – zawołała, zbliżywszy się do niego. – Czy jest pan kierownikiem tej budowy albo może brygadzistą?
Nie miała pojęcia, czy użyta przez nią terminologia jest poprawna i była zła na siebie, że dała się zepchnąć na zbyt głębokie wody. Doszła jednak do wniosku, że uczenie się nowego zawodu wymaga ponoszenia ofiar.
Mężczyzna wyprostował się i zasłonił jej słońce. Jego widok przyprawił ją o przyspieszone bicie serca. Był niezwykle przystojny i wyglądał pociągająco. Miał chyba dwa metry wzrostu, wyraziste rysy twarzy i krótko obcięte włosy, które upodobniały go do zawodowego podoficera.
Wzbudził w niej zainteresowanie zabarwione odrobiną lęku.
– A kto pyta?
– Lexi Alderidge, asystentka prezesa Alderidge Bank. Nasza firma jest jednym ze sponsorów tegorocznego Festynu nad Zatoką.
– Czyżby przyleciała pani na kontrolę?
Chciała spojrzeć mu w oczy, ale ponieważ miał lotnicze okulary słoneczne, ujrzała tylko odbicie własnej twarzy. Zdawała sobie sprawę, że jest w pełni uprawniona do przebywania na terenie budowy i poczuła lekki zawód wywołany tak chłodnym przyjęciem.
– Owszem. Chcę się upewnić, że nasze środki zostały właściwie zainwestowane. Przygotowana przeze mnie notatka służbowa trafi na biurko mojego ojca, który jest właścicielem banku.
Z twarzy mężczyzny zniknęła podejrzliwość. Zastąpił ją promienny uśmiech, który najpierw zaskoczył Lexi, a potem zachwycił.
– Przepraszam za głupie żarty. Mamy dziś na budowie ciężki dzień, więc próbujemy rozładować atmosferę przy pomocy błazeńskich dowcipów.
Zdjął okulary, a ona zauważyła, że ma regularne rysy i zachwycające piwne oczy. Usiłowała się roześmiać, ale z jej ust wydobył się tylko nieprzekonujący chichot. Zawsze czuła się niepewnie w towarzystwie mężczyzn obdarzonych szorstkim wdziękiem.
– Nic nie szkodzi – mruknęła, a potem wzięła głęboki oddech. – Chciałabym się zobaczyć z pana szefem. Albo szefową. Podobno kobiety też niekiedy pracują na budowie.
– Naturalnie. – Obrzucił ją badawczym spojrzeniem, pod wpływem którego jej serce znowu przyspieszyło. – Czyżby pani szukała pracy?
– Nie – odparła z irytacją i natychmiast zdała sobie sprawę z absurdalności swojego położenia.
Ten człowiek najwyraźniej nie traktował jej poważnie, a ona nie była tym zachwycona.
– Nie szukam pracy. Chcę się zobaczyć z pańskim szefem.
– Lexi! – zawołał głośno jakiś znajdujący się za jej plecami mężczyzna.
Odwróciła się i ujrzała Rossa, syna Rusty’ego Edmonda, znanego w całym Royal biznesmena i miliardera. Był jedną z ostatnich osób, jakie miała ochotę w tym momencie oglądać, ale jego obecność n nie wzbudziła jej zdziwienia. Jako członek komitetu organizacyjnego festiwalu musiał przecież od czasu do czasu odwiedzać miejsce nadchodzących wydarzeń.
Poznała w życiu wielu takich mężczyzn: przystojnych i czarujących dziedziców wielkich fortun dorastających w przekonaniu, że każda ich zachcianka musi być spełniona. Appaloosa należała do jego rodziny, a Rusty Edmond był dobrym znajomym ojca.
Wiedziała jednak, że rozmowa z nim nie będzie łatwa. Jego matka, Sarabeth, porzuciła niedawno męża i wróciła do Royal, aby się zaręczyć z nowym panem swojego serca. Jej szczęśliwym wybrankiem, ofiarodawcą wspaniałego brylantowego pierścionka, był Brett Harston, pierwszy adorator Lexi, ten sam, który porzucił ją przy ołtarzu przed zaledwie sześcioma tygodniami.
Jack Bowden nie wiedział do końca, co sądzić o Lexi Alderidge. Od pierwszej chwili podziwiał jej piękne rude włosy, lśniące zielone oczy i wspaniałą figurę, dzięki której wydała mu się jedną z najbardziej seksownych kobiet, jakie widział. Wyczuł w niej niezłomną siłę charakteru.
Czuł wyrzuty sumienia, gdyż pozwolił sobie podczas ich rozmowy na ryzykowne żarty i nie ujawnił przed nią faktu, że jest nie tylko szefem tej budowy, lecz również właścicielem potężnej firmy Bowden Construction.
Miał zamiar naprawić swój błąd, ale musiał poczekać, aż Lexi zakończy rozmowę z Rossem.
– Jak ty to wszystko znosisz? – spytał Ross ze współczuciem. – Jest mi naprawdę przykro z powodu tej całej okropnej historii.
Jack nie odrywał wzroku od projektu pawilonu, ale nadstawił uszu. Wydawało mu się niewiarygodne, by w życiu takiej kobiety jak Lexi Alderidge mogło dojść do czegoś, co skazywałoby ją na czyjekolwiek współczucie.
– Trzymam się zupełnie dobrze. W gruncie rzeczy doskonale.
Wyprostowała się i wojowniczo wysunęła podbródek, ale Jack nie dał się zwieść pozorom.
– Wiem, że nie jest ci łatwo. – Ross wyciągnął rękę i delikatnie poklepał ją po ramieniu. – Chciałbym, żeby wszyscy mieszkańcy Royal zapomnieli jak najszybciej o całej sprawie. Ale wiesz, jakie jest życie. Ludzie uwielbiają plotki, a opowieść o panu młodym, który ucieka sprzed ołtarza, to wdzięczny temat.
Opowieść o panu młodym, który ucieka sprzed ołtarza… Jack zdał sobie sprawę, że słyszał o tym wydarzeniu, tylko po prostu nie skojarzył jej nazwiska z nazwą banku. Do diabła, pomyślał z niesmakiem. Przeżył kiedyś podobną katastrofę, ale było to dawno temu i nie nastąpiło w równie drastycznych okolicznościach.
– Wiesz przecież, jak czuje się człowiek, o którym wszyscy plotkują. – Lexi mówiła pogodnym tonem, ale jej głos był nasycony goryczą. – Ja też wiele słyszałam o twoim konflikcie z ojcem. Nie mogę uwierzyć w to, że zamierzał cię wydziedziczyć.
– Mój ojciec się nie liczy. Nie zrezygnowałbym za żadną cenę z tego, co wniosła do mojego życia Charlotte. Znalazłem w niej prawdziwie bratnią duszę. Mam nadzieję, że ty też trafisz na kogoś, kto cię uszczęśliwi. Jesteś bardzo atrakcyjna, więc z pewnością spotkasz właściwego mężczyznę.
Słysząc słowa Rossa, Jack zdał sobie sprawę, że Lexi nie jest aktualnie związana z żadnym adoratorem. Sam nie wiedział, dlaczego ta świadomość sprawiła mu satysfakcję. Jako człowiek posiadający trzy młodsze siostry był wyczulony na cierpienia kobiet, więc protekcjonalny ton Rossa wzbudził jego irytację.
Postanowił przerwać jego gadaninę, choć nie miał pojęcia, jaka będzie reakcja Lexi.
Zdobył się na odwagę i delikatnie chwycił ją za rękę.
– Czy nie uważasz, Lexi, że możemy dopuścić Rossa do naszej tajemnicy? – spytał czułym tonem. – Znamy się od niedawna, ale chyba przyznasz, że nasz związek wygląda bardzo obiecująco…
Spojrzał jej wymownie w oczy, usiłując wciągnąć ją do zaproponowanej przez siebie gry, ale ona uniosła brwi w taki sposób, jakby chciała dać mu do zrozumienia, że uważa go za szaleńca. Ale już po upływie sekundy zaskoczyła go, odchylając głowę do tyłu i wybuchając śmiechem.
– Nie chciałam ci o tym mówić, bo wiem, że nadal jestem wdzięcznym tematem dla miejscowych plotkarzy – oznajmiła, zwracając się do Rossa.
On zaś zaniemówił na chwilę z wrażenia, a potem obrzucił ją zdumionym spojrzeniem.
– Czy chcesz mi powiedzieć, że ty i Jack… – wyjąkał z trudem. – Że się spotykacie?
– Cieszę się, że to do ciebie w końcu dotarło – oznajmił z uśmiechem Jack. – Czy nie uważasz, że jestem szczęściarzem?
– Ależ oczywiście! – zawołał Ross. – Życzę wam obojgu wszystkiego dobrego.
– Dziękuję – mruknęła Lexi, czując, że Jack ściska jej dłoń trochę silniej niż dotąd. – Właśnie dlatego przyjechałam dzisiaj na plac budowy. Muszę nadzorować jego poczynania.
– Nadzorować poczynania szefa budowy? To mi się podoba. – Ross przerwał i wyjął z kieszeni komórkę. – Przepraszam was, ale dzwoni jeden z członków rady nadzorczej.
Oddalił się, a Lexi wyrwała dłoń z uścisku Jacka.
– Szefa budowy? Czy to znaczy, że jesteś…?
Jules Bennett - Do dwóch razy sztuka Upłynęło osiem lat od chwili, gdy Cassandra bez słowa pożegnania opuściła Luke’a i wyjechała z miasta. Nie próbował jej odzyskać, mimo że kupił już pierścionek i miał zamiar się oświadczyć. W końcu polubił życie, jakie wiódł, nie chciał wracać do przeszłości. Gdy jednak po latach Cassandra pojawia się w jego gabinecie i prosi o przysługę, znowu pragnie jej do szaleństwa. Ale też ma ochotę się odegrać... Karen Booth - Pragnę cię jak nikogo dotąd Lexi zastanawiała się, dlaczego Jack jest jeszcze singlem. Posiadał wszystkie zalety, jakich można wymagać od mężczyzny: był dowcipny, przystojny, czarujący, a w dodatku odnosił sukcesy w biznesie. Nie dostrzegała w nim żadnych wad, co ją zastanawiało. Wprawdzie nie była gotowa na kolejny związek, ale miała wielką ochotę odsłonić to, co kryło się pod smokingiem Jacka...