fbpx

Byle się nie zakochać

Louise Fuller

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1141

ISBN: 9788327688859

Premiera: 26-01-2023

Fragment książki

Pociąg wyjechał z tunelu w stronę blednącego światła. Frankie Fox się wzdrygnęła, gdy wagon zakołysał się na boki.
Potrzebowała ponad dwóch lat wytrwałości i ciężkiej pracy, ale wreszcie osiągnęła swój cel. Przed kilkoma dniami liczba obserwujących jej profil w mediach społecznościowych – @StoneColdRedHotFox – sięgnęła miliona.
Poza tym wymarzony mężczyzna zaprosił ją na weekend do Hadfield Hall, swojego domu rodzinnego w hrabstwie Northumberland, w północno-wschodniej Anglii. Powinna się czuć jak w siódmym niebie, lecz zamiast tego wpatrywała się posępnie przez brudną szybę w ciemniejący krajobraz.
Sama zawiniła. Po raz pierwszy od dwóch lat pozwoliła obudzić w sobie nadzieję, że dostanie drugą szansę, by do kogoś przynależeć. Myślała, że może w końcu uczyniła wystarczająco dużo, żeby zasłużyć sobie na miejsce w czyimś życiu.
Dzień zaczął się obiecująco… Po kilku tygodniach deszczów obudziła się rano i zobaczyła czyste marcowe niebo, błękitne jak niezapominajka. Jakimś cudem udało jej się przyjechać na stację wcześniej, a Johnny, na szczęście, czekał już na nią pod zegarem, tak jak się umówili.
Poznali się zaledwie przed trzema miesiącami podczas wprowadzania na rynek nowego produktu. Oficjalnie pracowała, ale szybko o tym zapomniała, ponieważ była to dla niej miłość od pierwszego wejrzenia.
Johnny Milburn był aktorem w rodzaju dobrze zapowiadającego się amanta. Szczupły, dobrze zbudowany, z niesfornymi jasnymi włosami, czarującym uśmiechem i pięknymi czekoladowymi oczami, idealnie nadawał się do odgrywania głównych ról.
Urzekło go jego spojrzenie, gdy w ostatnią sobotę wziął ją za ręce i powiedział, że za dużo pracuje. Przypomniała sobie, jak wtedy na nią patrzył. Jakby poza nią nie było nikogo innego na świecie. Nie pocałował jej, ale zaprosił ją na weekend do Hadfield Hall, rodzinnej posiadłości na wyspie pływowej u wybrzeży Northumberland. Wszystko to wydawało się niezwykle romantyczne, jakby prosto z powieści Georgette Heyer…
Frankie zerknęła ponad stolikiem na miejsce, gdzie powinien siedzieć Johnny. W powieściach romantycznych potrzebna była para bohaterów, a w tym momencie jej bohater znajdował się gdzieś nad Atlantykiem w drodze do Los Angeles na casting do roli filmowej, a ona jechała sama do Northumberland.
Westchnęła, kuląc się na siedzeniu. Próbowała przekonać Johnny’ego, że nie powinna pojawić się sama w jego rodzinnym domu, ale nie chciał jej słuchać.
– Frankie, proszę. Źle, że nie mogę jechać. Ale jeśli ty też nie pojedziesz, to chyba odwołam podróż do Los Angeles, bo nie będę mógł znieść myśli, że ci wszystko zepsułem.
– Ale co mam powiedzieć twojemu bratu?
– Arlo? Nie musisz mu nic mówić. Myślałem, że będzie w domu, ale najwyraźniej znowu jest na Antarktydzie. Pewnie wróci dopiero za kilka miesięcy.
To ją trochę uspokoiło. Brat Johnny’ego, Arlo Milburn, nie tylko służył kiedyś w piechocie morskiej i został odznaczony medalem, ale też był słynnym ekspertem od ochrony środowiska i polarnikiem. Bała się spotkania z nim nawet w towarzystwie Johnny’ego, ale gdyby miała natknąć się na niego sama…
Zadrżała. Miała szczęście, że go nie było, ponieważ Johnny pod wpływem poczucia winy stał się wyjątkowo uparty.
– Posłuchaj, to dla ciebie idealne miejsce na wypoczynek. – Uniósł telefon, żeby jej pokazać. – Przede wszystkim, często nie ma tam zasięgu. Poza tym możesz się swobodnie poruszać po domu. Nikogo tam nie będzie poza Constance…
– Kto to?
– Kobieta, która zajmuje się domem.
– Nie pomyśli, że to trochę dziwne, kiedy pojawię się sama?
– Nie – odparł stanowczo. – Ona nie lubi, kiedy Arlo wyjeżdża i nikogo nie ma w domu. Ucieszy się, gdy cię zobaczy. Tobie też się tam spodoba. Poczujesz się jak u siebie. – Wziął ją za rękę i uścisnął. – Poza tym już do niej zadzwoniłem i zostawiłem wiadomość, że przyjeżdżasz, więc teraz musisz jechać.
Wydawał się ogromnie skruszony i taki przystojny… Zresztą, jaki miała inny wybór? Wrócić do domu z podwiniętym ogonem?
Zapadał zmrok i przez chwilę wpatrywała się w swoje odbicie w szybie. I co dalej? Gdyby wysiadła z pociągu, musiałaby udawać, że wszystko w porządku, a nie miała na to siły. A zostając w środku, była sama ze swoimi myślami…
Czy to z Johnnym, czy bez niego, potrzebowała odpoczynku, zmiany miejsca. Kilka dni w spokojnym miejscu było dokładnie tym, co zaleciłby jej lekarz.
Nagle serce zaczęło jej łomotać i choć czuła swoje ręce i widziała zbielałe kostki, miała wrażenie, jakby rozpływała się w niebycie. Oczywiście, prawda była zupełnie inna. Właśnie ona jedna ocalała.
Drgnęła. Wciąż odczuwała fizyczny ból, przypominając sobie, że wszyscy których kochała i którzy ją kochali, odeszli. Wracała z rodziną z wakacji w Prowansji. Ojciec pilotował samolot, który się rozbił. W wypadku zginęli oboje rodzice, siostra i brat bliźniak. Tylko Frankie przeżyła. Codziennie zastanawiała się dlaczego.
– Następna stacja: Berwick-upon-Tweed – rozległ się głos syntezatora mowy, wyrywając ją z rozmyślań. – Prosimy pamiętać o zabraniu swoich rzeczy przed wyjściem z pociągu.
Zacisnęła palce na podłokietniku. Kiedy otrząsnęła się z szoku po wypadku, musiała podpisywać mnóstwo dokumentów, spotykać się z adwokatami, a potem w końcu nastąpiło dochodzenie. Poczuła ciarki na skórze.
Powiedziała wtedy prawdę, ale jej słowa nic nie zmieniły. Właśnie wtedy zaczęła prowadzić blog i aż dotąd nie przestała. Jednak praca przez osiemnaście miesięcy bez przerwy dała w końcu o sobie znać. Pojawiła się bezsenność, kłopoty z koncentracją, a ostatnio dopadało ją dziwne niepokojące poczucie wykluczenia… jakby nie była wystarczająco dobra.
Powracając myślami do teraźniejszości, rozejrzała się wokoło i zobaczyła, że wagon jest pusty i pasażerowie już wyszli. Wstała i zdjęła walizkę z górnej półki bagażowej. Wszystko ułoży się dobrze. Kiedy tylko dotrze do Hall, będzie mogła się odprężyć i wyciszyć. A gdy zechce się trochę rozruszać, wybierze się na spacer po plaży lub po prostu pogapi się na obłoki.

Niebo było całkowicie zakryte ciemnymi chmurami, gdy dwadzieścia minut później otuliła się ocieplaną kurtką, drżąc z zimna. Siąpiący wcześniej deszcz zamienił się w prawdziwą ulewę, kiedy zastukała w drzwi wielką żeliwną kołatką.
Zerkając na wznoszący się przed nią wielki szary dom z kamienia, czekała, aż ktoś otworzy, a krople deszczu spadały jej na twarz. Wyobrażała sobie Constance, otwierającą drzwi z serdecznym uśmiechem. Nic jednak nie wskazywało, by w domu znajdowała się jakakolwiek gosposia, miła czy niemiła, a we wszystkich oknach było ciemno…
Zaniepokojona, wyciągnęła telefon, chcąc zadzwonić do Johnny’ego. „Brak zasięgu”, przeczytała i przygryzła wargę. Może więc Constance nie odebrała wiadomości o przyjeździe gościa?
Światła odjeżdżającej taksówki, którą Frankie przyjechała ze stacji, znikły w ścianie deszczu. W taką pogodę nie dałoby się wrócić piechotą na dworzec. Ale przecież wcale nie włamie się do domu… Odwracając się plecami do spadających z nieba strug wody, wyciągnęła klucze, które dostała od Johnny’ego, i otworzyła drzwi.
W środku panowały złowieszcze ciemności. Z bijącym sercem poszukała po omacku włącznika i zapaliła światło.
O rany! Ujrzała hol wielkości boiska do tenisa. Woda spływała jej po nogach do butów, ale Frankie nie zwracała na to uwagi, zbyt zaskoczona widokiem, jaki ujrzała. Wielkie schody z mahoniu, stiukowy sufit i mnóstwo obrazów olejnych w złoconych ramach.
Rodzinny dom, tak nazwał to miejsce Johnny. Wiedziała, że pochodzi z bogatej rodziny, ale nie takiej, która zbiła majątek na pracy własnych rąk, lecz należała do wąskiego kręgu ludzi zamożnych od pokoleń, posiadających apartamenty przy Eaton Square i wiejskie posiadłości. Słyszała też, że Johnny ma kuzyna lorda czy też hrabiego. Ale nigdy wcześniej się nie zastanawiała, co to oznacza, aż do tej chwili.
Rozejrzała się wokoło. Jak by się tutaj mieszkało, gdyby była panią takiego domu? Ale, oczywiście, zwykli ludzie, tacy jak ona, nie spędzali życia w takich miejscach. Najwyżej zatrzymywali się w nich na weekend lub na jedną noc, jak w jej przypadku. Zamierzała bowiem następnego dnia pojechać taksówką do najbliższego hotelu. Johnny z pewnością to zrozumie.
Deszcz walił głośno o szyby wysokich okien. Może rano uda jej się obejrzeć cały dom. Teraz miała jedynie ochotę położyć się do łóżka.
Na piętrze znajdowało się mnóstwo sypialni. We wszystkich wisiały ciężkie kotary i malowidła przedstawiające konie, a na podłodze leżały perskie dywany. Czując się jak Złotowłosa z bajki, chodziła od pokoju do pokoju i naciskała ręką na pluszowe narzuty na łóżkach, by sprawdzić twardość materaca…
Ten za miękki, tamten za twardy, ale ten tutaj…
Pokój był duży, podobnie jak wszystkie inne, ale wyczuła w nim coś osobliwego. W rogu stał regał z książkami, przy łóżku wysłużony kufer, a pod oknem duży wiklinowy kosz z posłaniem dla psa. Materac ugiął się lekko, gdy usiadła na brzegu mahoniowego łoża z baldachimem. Tak, ten będzie dobry.
Umyła twarz i zęby w dużej, ascetycznie urządzonej łazience przy sypialni. Nie było tam żadnych kosmetyków, tylko szare kafelki, ogromna wanna i skórzany fotel wyglądający tak, jakby pochodził z jakiegoś klubu dżentelmenów.
Dostrzegła jeszcze kij do krykieta, oparty o ścianę, jak gdyby pozostawiony przez kogoś, kto właśnie zszedł z boiska. Przyglądała mu się milczeniu, po czym go podniosła. Co prawda, znajdowała się na wyspie, w domu, który wyglądał jak forteca, ale nie zaszkodziłoby mieć przy sobie jeszcze coś do obrony.
Wróciła do sypialni, zdjęła mokre ubranie i sięgnęła do walizki po starą koszulkę taty, w której zwykle sypiała. Zamiast tego dotknęła czegoś uwodzicielsko miękkiego i wyciągnęła ciemnoniebieską jedwabną koszulę nocną, którą zapakowała na „wszelki wypadek”, gdyby coś miało się wydarzyć między nią a Johnnym.
Przypomniała sobie chwilę, gdy zobaczyła ją na sklepowej wystawie. Chciała sprawiać wrażenie kobiety atrakcyjnej i pewnej siebie. Taki wizerunek prezentowała w mediach społecznościowych. Ale udawała tylko kogoś takiego, bo w rzeczywistości wcale się tak nie czuła.
Zacisnęła dłoń na miękkim materiale. Równie dobrze mogłaby założyć tę koszulę. Kto wie, kiedy będzie miała znowu ku temu okazję?
Moszcząc się pod kołdrą, spoglądała na ciężkie gobelinowe zasłony. Czuła się jak w bajce. Gdyby tylko Johnny był tutaj, wszystko wydawałoby się doskonałe. Ale go nie było.
Objęła mocno poduszkę. Jej życie nie przypominało bajki, a jej domniemany książę znajdował się po drugiej stronie oceanu. Zgasiła światło. Pusty dom natychmiast ożył. Słychać było szum w rurach, grzechotanie okien i jakieś stuknięcie, jakby trzask zamykanych drzwi.
Ziewnęła, obracając się na drugi bok. Odgłos deszczu działał usypiająco… I nagle usłyszała jakieś kroki. Usiadła szybko na łóżku. Chyba mi się coś przywidziało, pomyślała, czując ciarki na plecach. Tyle że odgłos kroków wyraźnie się zbliżał.
Sięgnęła po omacku po kij do krykieta i omal nie podskoczyła, kiedy drzwi się otwarły. Rozległ się głuchy odgłos, jakby ktoś wpadł na coś w ciemności, po czym zaklął. Najwyraźniej był to mężczyzna.
Ogarnął ją paniczny lęk. Serce jej łomotało i cała się trzęsła, gdy nagle oślepiło ją światło. Spojrzała przez pokój. Jej walizka leżała, wywrócona dnem do góry, kołysząc się jeszcze z boku na bok. Obok stał mężczyzna o szerokich ramionach, w kapturze przesłaniającym część twarzy, z ciemną skórzaną torbą w ręce i trzęsącym się psem u nogi.
Rzucił bagaż na podłogę i zrobił krok do przodu. Frankie przywarła do wezgłowia łóżka, ściskając gorączkowo kij do krykieta.
– Nie zbliżaj się – zawołała.
Mężczyzna w milczeniu ściągnął kaptur z głowy i wtedy ją dostrzegł.
– Bo co? – Jego głos zabrzmiał jak grzmot.
– Spróbuj tylko się zbliżyć, a zobaczysz, czym to grozi.
Oparł się niedbale o framugę, wykrzywiając usta w kpiącym uśmiechu.
– Czy to jakieś zaproszenie?
Zaproszenie!
Zszokowana, gapiła się na niego z otwartymi ustami. Był wysoki i choć nie mogła zajrzeć pod jego opasłą kurtkę, wyczuwała moc w jego niedbałej pozie. Podobali się jej przystojni mężczyźni, lecz ten wcale taki nie był. Rysy jego twarzy wydawały się nieregularne.
Miał zbyt duże usta, wąsy i brodę. Szeroki nos wyglądał tak, jakby był kiedyś złamany, może nawet kilka razy, a lewy policzek przecinała blizna przypominająca wgłębienie na brzoskwini.
Gdyby spotkali się w innych okolicznościach, być może potraktowałaby go bardziej wyrozumiale, uznając go za przystojnego „w sposób niekonwencjonalny”. Ale skoro wtargnął do domu, w którym się zatrzymała, i okropnie ją przestraszył, wcale nie miała ochoty okazywać mu wspaniałomyślności.
Mimo to… Było w nim coś pociągającego, jakaś bezkompromisowa i nieskruszona męskość, która jednocześnie ją podniecała i wzbudzała lęk. Niemal wyobrażała go sobie stojącego na klifie i wpatrującego się w spienione morze…
Odgoniła te myśli i spojrzała na niego groźnie, zaciskając palce na kiju.
– Posłuchaj, zadzwoniłam już na policję – skłamała. – Na twoim miejscu wyszłabym stąd.
– Naprawdę? – Spojrzał na nią prowokująco. – Ale właśnie zaczyna się robić ciekawie…
Podciągnęła wyżej kołdrę, widząc, że się jej przygląda.
– Zadzwoń jeszcze raz na policję – dodał – i powiedz, żeby przywieźli piłkę do krykieta. Wtedy będziemy mogli zrobić użytek z kija, którym wymachujesz z takim zapałem.
Spojrzała na niego zdezorientowana. Nie tak wyobrażała sobie rozmowę z włamywaczem.
– Myślisz, że to śmieszne? – warknęła.
– Wcale tak nie myślę. A ty?
– Oczywiście, że nie.
– W takim razie… może mi powiesz, co robisz w moim łóżku?
Wlepiła w niego wzrok. Potem spojrzała na skórzaną torbę u jego stóp i zobaczyła inicjały A.M.
A więc to był Arlo Milburn… Jęknęła.
– A co… ty tu robisz? – wyjąkała. – Miało cię tu nie być.
Odsunął się od framugi, powoli podszedł bliżej i przystanął niedaleko łóżka.
– To raczej ja ciebie o to pytam – odparł chłodno.

Obserwując bladą i wylęknioną twarz kobiety, Arlo poczuł napięcie. Kilka ostatnich dni należało do jednych z najbardziej stresujących w niego życiu. Był właśnie w drodze ze stacji badawczej w Brunt Ice Shelf na ważną konferencję w sprawach klimatu w Nairobi, gdzie miał przemawiać. Kiedy jednak wylądowali w Durban, jeden z inżynierów znalazł usterkę w systemie elektronicznym samolotu i Arlo nie zdążył na swój lot do Afryki, tracąc szansę na wygłoszenie przemówienia.
A gdyby tego było jeszcze mało, to Emma – jego wyjątkowo kompetentna sekretarka – zadzwoniła z wiadomością, że złamała rękę i nie będzie jej w pracy co najmniej przez sześć tygodni.
Napotykając przeszkody na każdym kroku, postanowił wrócić do domu. To też okazało się błędem. Z powodu silnego huraganu Delia, szalejącego u wybrzeży Wielkiej Brytanii, jego podróż jeszcze bardziej się opóźniła. Był więc zziębnięty, przemoczony i zmęczony i bardzo chciał położyć się do łóżka.
Ale jego łózko okazało się zajęte. Przez jakąś obcą kobietę, która wyglądała tak, jakby zeszła z obrazu Tycjana wiszącego w holu. Tyle że trzymała kij do krokieta.
– Skąd się wzięłaś w moim domu? I w moim łóżku? – spytał. – Gadaj szybko, bo inaczej sam zadzwonię na policję i w odróżnieniu od ciebie nie będę blefował.
– Przestań mnie przepytywać jak jakiś sierżant sztabowy – warknęła. – Nie jesteś teraz w wojsku.
– Służyłem w marynarce wojennej i to nie w stopniu sierżanta tylko kapitana.
– Wszystko jedno… Myślałam, że Johnny z tobą rozmawiał. Mówił, że do ciebie zadzwonił.
No tak, Johnny, oczywiście…
Arlo zaklął pod nosem, zastanawiając się, co jeszcze brat powiedział tej kobiecie. Opiekował się nim od czasu, kiedy pogrążony w żałobie ojciec zamknął się w swojej pracowni artystycznej po śmierci ich matki. Bardzo kochał brata, ale Johnny nie był człowiekiem pozbawionym wad.
Nie zjawiał się na czas. Miał problemy z dotrzymywaniem obietnic. I jeszcze się nie nauczył, że pozory czasem mylą, co najwyraźniej ta rudowłosa intrygantka dostrzegła w nim i wykorzystała.
– Gdzie on jest? – spytał Arlo.
– Nie wiem dokładnie.
Spojrzała na niego i przez ułamek sekundy zapomniał, że jest wściekły, zziębnięty i zmęczony. Wpatrywał się w nią w milczeniu, urzeczony jej niebieskimi oczami. Miały kolor arktycznego nieba w lecie. Taki, który niemal przechodził we fiolet, jak wonne kwiaty rozmarynu rosnącego obficie w ogrodzie.
Johnny nie mógł się opędzić od kobiet. Gdy tylko dorósł, podążał za nim nieustannie potok długonogich dziewczyn i to się do tej pory nie zmieniło. Z jakiegoś powodu jednak myśl o związku młodszego brata z tą konkretną ślicznotką wprawiała Arla w irytację. Może dlatego, że uznał ją za jedną z tych bezwstydnic, które ogłupiają mężczyzn swoim wyglądem.

Ashling Doyle nie może odmówić przyjaciółce przysługi i w jej zastępstwie idzie do biura, by dostarczyć szefowi Zacharemu Temple’owi przesyłkę. Cztery lata temu na przyjęciu publicznie upokorzyła Zacharego. To było zlecenie, którego się podjęła jako początkująca aktorka. Ku jej zdumieniu Zachary prosi, by zastąpiła jego asystentkę podczas negocjacji w Paryżu. Ashling nabiera przekonania, że nie pamięta ich poprzedniego spotkania…

Dlaczego do mnie przyszłaś?

Maureen Child

Seria: Gorący Romans

Numer w serii: 1263

ISBN: 9788327691576

Premiera: 12-01-2023

Fragment książki

– Ona tu jest, szefie. I nie wygląda na zadowoloną.
Henry Porter szerokim uśmiechem skwitował słowa swojej asystentki.
– Mnie to nie przeszkadza, Donna – odparł. – Uszczęśliwianie Careyów to nie moje hobby.
– Rozumiem. Ma wejść? – zapytała starsza kobieta, ściszając głos. – Nie była umówiona.
– Niech sobie poczeka jakieś pięć minut. A potem wpuść ją do mnie.
Mężczyzna wstał i podszedł do okna, za którym rozpościerał się wspaniały widok na Los Angeles i jego przedmieścia. Miał pięć minut, by przygotować się na spotkanie z kobietą, o której nadal zbyt często zdarzało mu się myśleć.
Wiedział, że prędzej czy później Amanda Carey albo jej brat Bennett pojawią się w jego biurze. Zrobił nawet sporo, by takie spotkanie go nie ominęło. I teraz cieszyło go, że Amanda musi trochę zaczekać w recepcji obok biurka Donny.
W ostatnich latach miał kilka okazji do wepchnięcia Careyom kija w szprychy. Odwodził ich potencjalnych partnerów od zamiaru współpracy. Specjalnie składał korzystniejsze oferty, by uniemożliwiać im wygrywanie przetargów. Wszystko to robił anonimowo, mógł więc spokojnie stać sobie z boku i przyglądać się ich sfrustrowanym minom.
Głównie minie Bennetta. Miło było popatrzeć na klęskę byłego przyjaciela. Henry nie należał do tych, co łatwo zapominają.
A teraz postanowił działać z otwartą przyłbicą. Spowodował mianowicie przeciek, że to jego firma, Porter Enterprises, sprzątnęła Careyom sprzed nosa jakiś bardzo łakomy i niezwykle przez nich pożądany kąsek.
Uj, musiało zaboleć, skoro Amanda pofatygowała się do niego osobiście. Henry ostatni raz rozmawiał z nią jakiś rok temu na imprezie dobroczynnej. I do dziś pamiętał, jak wtedy wyglądała. Długie jasne włosy spięła w węzeł na czubku głowy, a asymetryczna biała suknia do ziemi nadawała jej wygląd eteryczny i diabelsko seksowny jednocześnie. Zapierała dech w piersi, ale nie dał tego po sobie poznać.
Wpadli na siebie przypadkowo przy barze. Jej spojrzenie omal go nie zabiło. No, w każdym razie rozpaliło do białości. Nie przyznawał się, pod jak wielkim jej wrażeniem pozostaje do dziś. Ale cóż, oszukiwać można innych, nie samego siebie.
Rozmawiali wtedy przez chwilę, głównie o interesach. Za dużo ciekawskich oczu i uszy było wokół, by poruszać inne tematy. Ale czuł, że kiedy ona na niego patrzy, jej wzrok płonie. I fakt, że nie potrafiła ukryć swojego temperamentu, sprawiał mu perwersyjną radość.
Te sztylety w oczach działały na niego mocniej niż najbardziej kokieteryjny uśmiech. A młodsza siostra Bennetta Careya, jego niegdyś najlepszego przyjaciela, podobała mu się już w czasach studenckich. Gdy ją poznał, miała osiemnaście lat, on dwadzieścia. Zakochał się. Była piękna, inteligentna, zabawna. Czego chcieć więcej?
Nigdy nie spotkał podobnej dziewczyny. A dwutygodniowe we Włoszech spędzone z jej rodziną wakacje ten zachwyt pogłębiły. I w końcu ją zdobył. Jeszcze przed wyjazdem przespali się z sobą w hangarze na łodzie w leżącej nad jeziorem posiadłości Careyów. Zorientował się, że Amanda jest dziewicą, ale było już za późno, aby się wycofać. Zresztą ona też wcale nie miała ochoty przestać. Seks był dziki, a po jego zakończeniu oboje nie mieli pojęcia, co z tym fantem zrobić.
Zresztą czy było się czym martwić?
Teraz odsunął te wspomnienia na bok, skrzyżował ręce na piersi i rozparty w fotelu czekał. Gdy drzwi się otworzyły, promień słońca padł na jej sylwetkę, zupełnie jakby była gwiazdą Broadwayu czekającą na aplauz po efektownym wejściu.
A on rzeczywiście omal jej tego aplauzu nie zapewnił.
Miała na sobie białą bluzkę, krótką czarną spódnicę i purpurowy żakiet. Para czerwonych szpilek dodawała smukłości jej i tak wspaniałym nogom. Jasne włosy falami spływały na ramiona.
– Amando…
Nabrała powietrza, zamknęła drzwi i skierowała na niego dwa jakże znajome sztylety w oczach.
– Specjalnie to zrobiłeś.
– Miło cię widzieć – odparł z uśmiechem, który mógł ją jedynie jeszcze bardziej rozwścieczyć.
– Nie próbuj mnie czarować, Henry – ostrzegła go chłodno.
– Uważasz, że jestem czarujący? Dobrze wiedzieć.
– Nie, nie uważam – odparła, ale jej nie uwierzył. – Chcę tylko mieć pojęcie, dlaczego to zrobiłeś – dodała zbliżając się do jego biurka długimi krokami, z żarem w oczach.
– Mogłabyś wyrażać się jaśniej? – zaproponował, dobrze wiedząc, o co jej chodzi.
– Kupiłeś budynek dawnej hali targowej tuż obok Carey Center.
– A czy to niezgodne z prawem? – zapytał z uśmiechem.
– Zgodne, ale to podłość. Byłeś świadomy, że chcieliśmy przejąć ten obiekt – powiedziała, stawiając na krześle skórzaną torebkę i biorąc się pod boki.
– A niby skąd miałem to wiedzieć?
– Może od jakichś swoich szpiegów? – odparła, unosząc ręce w górę.
Henry się roześmiał. Tak rozemocjonowana Amanda to widok, który go autentycznie cieszył. Takiej jej nie znał. W ciągu dziesięciu lat, które upłynęły od ich pierwszej i jedynej miłosnej nocy, jeszcze wypiękniała. Stała się bardziej intrygująca. I pociągająca.
– Mówisz serio? Uważasz, że zatrudniam szpiegów?
– A czemu nie? To pasuje do twoich długofalowych planów odwetu na Careyach.
– Odwetu? Za co?
Oczywiście dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ale chciał to usłyszeć od niej.
– Henry, to było dziesięć lat temu – powiedziała. – A ty co? Ciągle chcesz się mścić?
– Mścić? Chyba przesadzasz.
– A jak to inaczej nazwać?
– Może… los? – podpowiedział, mając w pamięci tamtą noc sprzed dziesięciu lat.
Noc z Amandą i to, co po niej nastąpiło. A co określiło jego plany i ambicje oraz wprowadziło go na ścieżkę, którą podążał do dziś.
Ściągnęła usta, obróciła się na pięcie i zrobiła dwa szybkie kroki w stronę drzwi. Zaraz jednak się zatrzymała.
– Tak bardzo ci zależy, żeby nas pogrążyć, że aż musiałeś sprzątnąć nam sprzed nosa ten budynek?
– Coś w tym rodzaju. Chciałaś, żebym się do tego przyznał? No dobra, przyznaję – odparł, patrząc jej w oczy. – Wiedziałem, że zależy wam na tej budowli, więc dałem lepszą cenę.
– Tak po prostu? – zatchnęła się Amanda.
– Właśnie.
Rysy jej twarzy się zaostrzyły, zmrużyła oczy.
– I co zrobisz z tym gmachem? – spytała.
– Nie wasza sprawa.
Boże, jak ona pięknie wygląda. Chciałby jej dotknąć, ale zważywszy na jej obecny nastrój, mogłoby to się źle skończyć. Ale popatrzeć też jest miło.
– Henry, do jasnej cholery! – zawołała sfrustrowanym tonem.
– Aż tak męczy cię, że jeden z licznych zamiarów Bennetta nie wypalił? – zapytał, i było to pytanie z gatunku nieprzemyślanych.
– Henry, do jasnej cholery – powtórzyła. – Wszystko schrzaniłeś.
Gdyby w jej głosie była tylko złość, odgryzłby się jakoś. Ale ona była teraz najwyraźniej rozżalona. I to go zaniepokoiło. Rzadko ją widywał przez ostatnie lata, ale śledził jej losy i dokonania. Ukończyła studia w zakresie biznesu, po czym została wiceprezeską Carey Corporation. I kroczyła od sukcesu do sukcesu, podobnie jak on. Ton rezygnacji w jej głosie go martwił.
– O czym ty mówisz? – zapytał.
– O niczym, nieważne – odrzekła, jakby nagle zorientowała się, że powiedziała za dużo. – Niepotrzebnie tu w ogóle przyszłam.
– A mnie jest akurat bardzo miło z tego powodu.
– Nie wątpię – powiedziała, biorąc torebkę.
– Amanda – wyrwało mu się nagle – pewnie nie uwierzysz, ale w tym wszystkim nie chodziło o ciebie.
– Chciałabym w to uwierzyć, ale nie potrafię – odparła, przerzucając pasek torby przez ramię. Spojrzała na niego. – Nie wiem, jakie jeszcze masz zamiary, Henry, ale radzę ci uważać. Od nas trzymaj się z daleka.
– Kto mnie ostrzega? Ty czy rodzina Careyów?
– To jedno i to samo – odparła stanowczym tonem.
Kiedyś zacząłby się z nią o to spierać, ale teraz ona ma chyba rację. Weszła bez reszty w buty przygotowane dla niej przez potężną rodzinkę. Nie powinno go więc dziwić, że wszystko to wzięła tak bardzo do siebie. Jest wszak jedną z nich…
Patrzył, jak odchodzi. Przyjemnie było spojrzeć na jej piękny tyłek i długie opalone nogi. Nieprędko zobaczy te cuda po raz kolejny, warto się więc ponapawać ich widokiem i wspomnieniami wspólnej nocy. Poczuć dotyk jej ust i ciepło ciała.
Dziesięć lat, a dla niego to jakby wczoraj. Był z Amandą, ale to się skończyło i nagle musiał stawić czoło Bennettowi. I w ogóle…
Tamta noc i jej następstwa koniec końców dodały mu skrzydeł. Przestał unikać ryzyka, stworzył firmę, która z powodzeniem mogła konkurować z Careyami. A teraz był tak bliski spełnienia planów i ambicji, że o cofnięciu się nie może być mowy. Żadne tam „trzymaj się z dala”, droga Amando.
Henry Porter jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

Amanda przeszła obok biurka asystentki i skierowała się do windy. Dopiero tam oparła się o ścianę i próbowała uciszyć galopujące serce. Ale odzyskanie oddechu jeszcze nie znaczy, że się uspokoi.
Rozsadzała ją złość, ale najbardziej zaniepokoiło ją to, co poczuła, patrząc w oczy Henry’ego koloru ciemnej leśnej toni. Otóż poczuła… pożądanie, choć trudno jej było w to uwierzyć. Ciemne włosy opadały lokami na kołnierzyk jego koszuli i był tak wysoki, że ona – nawet na obcasach – musiała zadzierać głowę, by mu spojrzeć w oczy. Nieco tyczkowata sylwetka, świetny czarny garnitur. Na pewno robił wrażenie na kobietach.
A ona – nawet biorąc pod uwagę całokształt sytuacji – nie była wystarczająco odporna na jego męski urok.
Dlaczego to właśnie Henry Porter musi się jej aż tak podobać? I to od momentu, gdy Bennett na pierwszym roku studiów przyjechał do domu na długi weekend w towarzystwie współlokatora z akademika. A półtora roku później Henry pojechał z nimi na doroczne rodzinne wakacje do Włoch. I to właśnie tam Amanda poznała słodycz miłości.
Wszystko skończyło się oczywiście spektakularną katastrofą, o czym przypomniała sobie, gdy winda zjechała na parter biurowca ze szkła i chromowanej stali. Przecięła wyłożony płytami białego granitu hol i wydostała się na ruchliwą, typową dla Los Angeles ulicę. Przewalający się po chodnikach tłum wiecznie zagonionych ludzi pozwolił oderwać myśli od Henry’ego.
Ale tylko na chwilę. Teraz czeka ją długa jazda do okręgu Orange. Wiedziała, że w tym czasie będzie wciąż i wciąż wracać do tego, co stało się przed chwilą.

W Irvine w Kalifornii przymglone światło słońca wdzierało się przez wielkie okna do sali posiedzeń zarządu. Wieżowiec ze szkła i stali górował nad okolicą, gdzie pasemka zieleni przypominały zielone aksamitne wstążeczki, którymi obwiązuje się prezenty. Na autostradzie zrobił się nieunikniony o tej porze korek. Jedynie w oddali Amanda dostrzegła smugę błękitu. Pacyfik.
Careyowie ulokowali siedzibę swojej firmy w tej samej miejscowości co słynne Carey Center, pod budowę którego wykupili szmat użytkowanej niegdyś przez ranczerów ziemi. W tym przybytku kultury w każde wakacje odbywał się festiwal pod nazwą Letnie Wrażenia. Obejmował rozmaite wydarzenia artystyczne od spektakli baletowych przez koncerty symfoniczne aż do musicali.
Po tym, co ją dziś spotkało, ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było uczestnictwo w rodzinnej nasiadówce. Ale mus to mus. Gdyby Henry wszystkiego nie zepsuł, właśnie w tej chwili przedstawiałaby swoją koncepcje zagospodarowania budynku targowiska znajdującego się zaledwie czterysta metrów od Carey Center.
Ta budowla stała tam od zawsze i Careyowie długo udawali, że jej nie zauważają. Ale kiedy została wystawiona na sprzedaż, Amandzie nagle przyszło do głowy mnóstwo pomysłów, jak można by ją spożytkować dla rozwoju rodzinnego centrum kultury.
Nareszcie miała szansę udowodnić wszystkim, ile może wnieść do korporacji. W jej gestii pozostawało bowiem planowanie eventów odbywających się w Carey Center.
– A teraz wszystko diabli wzięli – mruknęła.
– Chciałaś coś powiedzieć? – spytała ją starsza siostra Serena.
Trzydziestodwuletnia Serena samodzielnie wychowywała trzyletnią Alli, była osobą niezwykle pogodną i niedawno wróciła do współprowadzenia rodzinnego biznesu.
Amanda upewniła się, że nikt z siedzącej za konferencyjnym stołem rodziny nie zwraca uwagi na nią ani na Serenę, szeptem więc poinformowała siostrę, że dziś rano była w LA.
– Teraz wszystko rozumiem – odparła Serena ze śmiechem. – Od tych korków na drodze można stracić humor.
– Nie chodzi o korki. Rozmawiałam z Henrym Porterem.
– Naprawdę? Widziałaś się z nim? – nie dowierzała Serena.
– Psst… – uciszyła ją Amanda. – Tak, odwiedziłam go. Musiałam.
A nie powinna, tylko nie potrafiła się powstrzymać.
– Co u niego?
– Po staremu – odparła Amanda, mając głównie na myśli jego wygląd. Sama zastanawiała się, jak to możliwe, że podoba jej się facet powszechnie uważany za zdeklarowanego wroga jej rodziny.
– Podobno się przeprowadza? – szepnęła Serena.
– Przeprowadza? Dokąd? – Zaskoczona Amanda spojrzała na siostrę.
Serena zaczęła odpowiadać, ale przerwał jej donośny głos Bennetta. Amanda postanowiła spotkać się z siostrą w cztery oczy, jak tylko będzie to możliwe. Skąd Serena wie o zamierzeniach Henry’ego?

„Przyszła tu pod wpływem impulsu, chęci zaspokojenia potrzeby, której nie zamierzała dłużej ignorować. Henry zaprzątał jej myśli przez dziesięć lat. Żaden napotkany mężczyzna nie potrafił mu dorównać. Tego wieczoru doszła do wniosku, że nie ma sensu dłużej go unikać. Przez parę ostatnich dni widywali się, rozmawiali z sobą, nawet się całowali. I narastał głód, aż przyszła pora go zaspokoić. - Amanda, nam jest dobrze razem – powiedział Henry. - Było dobrze - sprostowała. - Teraz został nam tylko seks. - Wspaniały seks. - Owszem. Ale to za mało, Henry...”.

Kiedy budzi się namiętność, Nikt się nie dowie

Charlene Sands, Jessica Lemmon

Seria: Gorący Romans DUO

Numer w serii: 1264

ISBN: 9788327691590

Premiera: 05-01-2023

Fragment książki

– Jestem na miejscu, Lily – wyszeptała Harper Dawn do telefonu. – Chyba nikt mnie nie zauważył.
Była tego niemal pewna. Za pomocą pudełka ciemnobrązowej farby do włosów przekształciła się w ciągu kilku minut z jasnej blondynki w brunetkę. Skróciła sięgające do pasa loki, które były jej znakiem firmowym, a teraz opadały luźno na ramiona. Sama była zaskoczona rozmiarami zmian, więc miała nadzieję, że nie rozpoznają jej paparazzi.
– Jak ci się to udało? – spytała Lily, a Harper uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Wiedziała dobrze, że jest w tej chwili najbardziej znienawidzoną gwiazdą programów reality na świecie, ponieważ zerwała z pozornie idealnym partnerem, również znanym szefem kuchni, na oczach milionów widzów, którzy śledzili ich romans w sieci telewizyjnej o międzynarodowym zasięgu.
– Jak ci się udało wyjść niepostrzeżenie z domu?
– To nie było łatwe. Wyprowadził mnie mój sąsiad, Tony. Jestem tak ucharakteryzowana, że nawet ty mnie nie poznasz. – W tym momencie dostrzegła mijający ją samochód Lily. – Prawdę mówiąc, właśnie przejechałaś obok mnie.
– Co? Nie zauważyłam… O rany! W porządku, widzę cię na stopniach biblioteki. Poczekaj, muszę zawrócić.
Harper zaśmiała się głośno po raz pierwszy od trzech dni, czyli od głośnego zerwania w programie „Ostatnia randka”. Doszła do wniosku, że skoro nie rozpoznała jej przyjaciółka, z którą dzieliła niegdyś pokój w domu akademickim, podstęp zrodzony w głowie Lily może się udać.
Pospiesznie wskoczyła do hamującego samochodu. Miała wrażenie, że występuje w filmie kryminalnym, w którym ona gra rolę bankowego rabusia, a Lily rolę siedzącego za kierownicą współuczestnika napadu.
– O rany! – zawołała ponownie przyjaciółka, ruszając gwałtownie z miejsca. – Rzeczywiście wyglądasz inaczej. To dobrze, że udało ci się wymknąć, ale bardzo proszę, żebyś przez jakiś czas nie zaglądała do Twittera.
– Więc jest aż tak źle?
– Jest jeszcze gorzej – odparła Lily, kiwając głową. – A ja czuję się za to po części odpowiedzialna, bo nakłaniałam cię do wystąpienia w tym programie. Ale nie miałam pojęcia, że sprawy przybiorą tak katastrofalny obrót.
– To nie twoja wina. Przecież do niczego mnie nie zmuszałaś. Nie mam do ciebie żalu. To ja powinnam była zdobyć się na odrobinę zdrowego rozsądku.
– Ty szukasz miłości, Harper. Każdy człowiek ma prawo dążyć do szczęścia. To dotyczy również ciebie.
– Zaczynam myśleć, że nigdy go nie znajdę. Spójrzmy prawdzie w oczy: mam trzydzieści lat, a za sobą mnóstwo nieudanych związków. Albo nie znam się na ludziach, albo nie jestem kimś, kogo można kochać.
– Gadasz głupstwa. – Lily oderwała na chwilę oczy od drogi i surowo spojrzała na przyjaciółkę. – Żadna z tych ewentualności nie wchodzi w grę. Po prostu nie spotkałaś jeszcze właściwego faceta. Kiedy to nastąpi, poczujesz się tak, jakbyś przyrządziła perfekcyjny suflet. No, jesteśmy na miejscu. Od tej pory będziesz zdana na własne siły.
Lily zatrzymała się na parkingu jakiejś restauracji obok białej limuzyny i wręczyła przyjaciółce kluczyki od wynajętego samochodu.
– Na czyje nazwisko wypożyczyłaś tego forda? – spytała Harper.
– Na moje, więc nikt cię nie wytropi. I jeszcze to – dodała Lily, wręczając jej dużą płócienną torbę. – Będziesz potrzebowała ciuchów, kosmetyków i innych drobiazgów. Włożyłam też do niej laptopa.
– Lily, jesteś… cudowna. Pomyślałaś o wszystkim. Obiecuję, że jakoś ci się odwdzięczę.
– Nie ma o czym mówić. Zbliżają się twoje urodziny. Uznaj to za prezent. Wiedziałam, że nie zdołasz ukradkiem wyjść z tego twojego apartamentowca obładowana bagażami.
– Tak czy owak jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką miałam. Przyjechałaś z okręgu Juliet, żeby mnie ratować. Bez twojej pomocy nigdy nie zdołałabym się wymknąć tej bandzie wścibskich dziennikarzy, którzy dotarli moim tropem aż do Barrel Falls.
Po ucieczce z Los Angeles Harper zatrzymała się w Barrel Falls, małym miasteczku, ale już po kilku tygodniach zaproponowano jej udział w programie telewizyjnym, a ona zawiesiła swoją karierę zawodową w nadziei, że znalazła prawdziwą miłość.
– Nie ma o czym mówić. Jedź do tej chatki i spróbuj odpocząć. Jest tam mnóstwo miejsca. Nikt ci nie będzie przeszkadzał w pracy nad tą nową książką kucharską. Domek leży w górach i jest tam bardzo pięknie. Trafisz do niego bez trudu z pomocą GPS-a. Masz przed sobą dwie godziny jazdy, więc ruszaj w drogę. Obiecuję, że będę do ciebie często dzwonić.
– Okej. – Harper kiwnęła głową i zrobiła głęboki wdech. – Nie przeżyłam w życiu czegoś podobnego. Czuję sią tak, jakbym popełniła jakieś przestępstwo.
– Harper, poszłam za głosem serca. Nie kochałaś Dale’a Murphy, więc zrobiłaś słusznie, rozstając się z nim. Gwarantuję ci, że za tydzień lub dwa wrzawa ucichnie i będziesz mogła wrócić spokojnie do domu.
– Jesteś… – Harper przerwała, bo poczuła ucisk w gardle, a do jej oczu napłynęły łzy. – Jesteś dobrą przyjaciółką, Lil.
Lily Tremaine była jedyną córką Branda Tremaine’a, jednego z najbogatszych ludzi w okręgu Juliet, jeśli nie w całym Teksasie. Ona i Harper były współlokatorkami podczas studiów na uniwersytecie Stanforda i przysięgły sobie dozgonną przyjaźń. Wybrały jednak różne drogi kariery zawodowej. Lily zajęła się projektowaniem wnętrz, a Harper podjęła naukę w szkole kucharskiej.
– Jestem pewna, że zrobiłabyś to samo dla mnie – odparła z uśmiechem Lily.
Harper wsiadła do wynajętego samochodu i pomachała przyjaciółce ręką.
Chwilę później pędziła już w kierunku ustronnego domku ukrytego wśród wzgórz Teksasu.

– Wyjedź na urlop, Cade. Pracujesz za ciężko.
Doktor Adams wydał to zalecenie, kiedy w trakcie gruntownego badania odkrył, że jego pacjent ma bardzo wysokie ciśnienie jak na mężczyznę, który niedawno ukończył trzydziestkę. Cade cierpiał też na bezsenność i chodził nocami po korytarzach. Pragnąc poznać tajniki rodzinnej firmy, spędzał zbyt wiele godzin w siedzibie Tremaine Corporation i eksploatował swój organizm do granic wytrzymałości. Tak stwierdził znany lekarz.
Teraz Cade Tremaine siedział na łóżku, masując palcami czoło. Jako uczeń szkoły średniej był obiecującym sportowcem, a na uniwersytecie, na którym studiował zarządzanie i administrację, często grywał w baseball. Szczycił się tym, że dba o zdrowie i kondycję.
Wszystko to jednak należało do przeszłości. Półtora roku temu jego ukochana Bree, najwspanialsza kobieta na świecie, padła ofiarą nieuleczalnej choroby.
Kiedy zdał sobie sprawę, że mógłby zostać sam ze swoimi myślami, zadrżał z niepokoju. Zmuszał się do pracy ponad siły, aby odwrócić uwagę od swojego nieszczęścia i stłumić ból. Zarządzanie rodzinnym ranczem, rodzinną firmą naftową i rodzinnym przedsiębiorstwem handlu nieruchomościami pochłaniało całą jego energię.
Lekarz jednak powiedział mu stanowczo, że musi odpocząć albo skazać się na długą i żmudną terapię.
Po raz pierwszy w życiu żałował, że nie jest takim człowiekiem jak jego młodszy brat, Gage.
Ten znany gwiazdor muzyki country nigdy niczym się nie przejmował i zachowywał w każdej sytuacji pogodne oblicze, podczas gdy jego starszy brat tłumił w sobie wszystkie namiętności.
Kiedy jednak Brand Tremaine przed ośmioma laty zmarł, to właśnie Cade wziął na siebie ciężar prowadzenia interesów rodziny i dbał od tej pory o jej finansową pomyślność.
W drzwiach sypialni pojawiła się nagle matka. Ta dystyngowana kobieta w każdej sytuacji zwracała na siebie uwagę. Dając dobry przykład rodzinie, traktowała zawsze tak samo wszystkich ludzi, od kucharki aż po burmistrza okręgu Juliet.
– Dzień dobry, Cade. Widzę, że już się spakowałeś. Cieszę się, że jedziesz w góry. Pobyt w naszym domku dobrze ci zrobi.
– Wcale nie jestem tego pewny.
– Musisz zwolnić tempo, Cade. Praca może poczekać. Podczas twojej nieobecności wszystkim zajmie się Albert, który z pewnością stanie na wysokości zadania.
– Niepokoi mnie myśl o tej planowanej fuzji, która ostatnio pochłaniała całą moją uwagę.
– Chyba zapominasz o tym, że twój ojciec nie zakładał tej firmy bez pomocy. Ja zostaję na miejscu, a Albert wie, że może na mnie liczyć. Uważam, że twój przymusowy odpoczynek jest zapowiedzią zmiany na lepsze. Staczasz się ostatnio po równi pochyłej. Jadasz byle co i zapracowujesz się na śmierć. To zagraża zdrowiu.
– Przemawiasz do mnie tak jak mój lekarz – mruknął niechętnie Cade, zamykając oczy.
Wcale nie był zachwycony perspektywą wyjazdu. Przerażało go to, że będzie przebywał samotnie w górskim ustroniu, skazany na dręczące go czarne myśli.
– Jestem twoją matką, a matka zawsze wie najlepiej, co będzie dobre dla jej dziecka – oświadczyła pani Tremaine, całując go w policzek. – Przyrzekam ci, że ten wyjazd będzie dla ciebie błogosławieństwem. Kazałam wszystko przygotować na twoje przyjęcie.
– Bardzo ci dziękuję, mamo – wyszeptał Cade, uśmiechając się do niej z wdzięcznością.
Gdy jednak wyszła z pokoju, wrócił myślami do Bree. Miał niejasne wrażenie, że dopóki jest pogrążony w bólu, dochowuje jej wierności i że dopuściłby się zdrady, podejmując próbę odbudowania swojego życia.

Harper nie mogła uwierzyć, że zaledwie kilka dni temu była nękana przez media, nachodzona przez paparazzich i potępiana jako najbardziej znienawidzona kobieta w świecie telewizji.
Wiedziona ciekawością nie usłuchała rady Lily i złożyła wizytę w krainie Twittera, narażając się na wstrząs. Stwierdziła jednak z zadowoleniem, że nie wszyscy współtwórcy mediów społecznościowych, oczarowani wdziękiem i błyskotliwością Dale’a Murphy, jednoznacznie ją potępiali. Nieliczni jej obrońcy zachowali racjonalny umiar, ograniczając się do stwierdzenia, że potencjalni małżonkowie i tak do siebie nie pasowali.
Dziś jednak była w znakomitym nastroju. Nuciła pod nosem piosenkę, którą właśnie śpiewał w radio Gage. Był to wielki przebój muzyki country: opowieść o mężczyźnie, który przeżył trudne chwile, ale odniósł sukces dzięki miłości wspaniałej kobiety.
Do tej pory nie mogła uwierzyć, że ten czarujący gwiazdor jest po prostu bratem Lily. Nigdy nie poznała żadnego z członków tej rodziny, ale przyjaciółka często o nich opowiadała, kiedy były jeszcze studentkami i dzieliły pokój. I oto mieszkała teraz w należącym do Tremaine’ów domku, który był w istocie willą z czterema sypialniami wzniesioną wśród gór nad pięknym jeziorem, i piekła kurczaka z ziołami w nowoczesnej kuchence.
W powietrzu unosił się aromat szałwii, rozmarynu i czosnku. W tym cudownym miejscu panował idealny spokój, a co najważniejsze, nie tłoczyli się wokół niego natrętni fotoreporterzy.
Wyjęła kurczaka z kuchenki i przykryła go folią. Po przyjeździe do willi zastała w niej znakomicie zaopatrzoną spiżarnię i pełną lodówkę. Brakowało tylko świeżych owoców i jarzyn.
Postanowiła więc wyjść z ukrycia po raz pierwszy od dwóch dni i zrobić zakupy w pobliskim miasteczku, Bright Landing, oddalonym zaledwie o dwa kilometry.
Włożyła lekką kurtkę i czapkę z daszkiem oraz słoneczne okulary. Zostawiła pod domem wynajęty samochód i pomaszerowała w kierunku miasteczka, rozkoszując się chłodnym górskim powietrzem.
Wkrótce ujrzała przed sobą nieco staroświecki, lecz dobrze zaopatrzony sklep, wzięła koszyk i zaczęła przechadzać się między półkami, szukając składników do sałatki. Już po chwili jej koszyk był pełny, więc ruszyła w stronę kas i wpadła na wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę.
– Bardzo przepraszam, nie zauważyłam pana.
– Ja też pani nie widziałem. – Miał głęboki dźwięczny głos. – Czy nic się pani nie stało?
– Wszystko jest w porządku.
Nieznajomy zauważył na podłodze jabłko, które wypadło z jej koszyka, więc schylił się, by je podnieść. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, dostrzegła w jego oczach wyraz zabarwionego czujnością i starannie tłumionego bólu. Podświadomość podsunęła jej podejrzenie, że są to oczy człowieka, który wiele przeszedł.
Gdy jednak się uśmiechnął, poczuła emanującą z niego życzliwość i pogodę ducha, jaskrawo kontrastującą ze smutkiem, jaki bił z jego oczu. Ta nagła zmiana wydała jej się fascynująca.
Sekundę później dostrzegła regał z czasopismami, którego dominującym punktem była pierwsza strona miejscowej brukowej gazety ozdobiona jej fotografią i wielkim tytułem: „ZNANY SZEF KUCHNI, DALE MURPHY, POSZUKUJE SWOJEJ BYŁEJ NARZECZONEJ, HARPER DAWN”.
Zdała sobie sprawę, że skoro wrzawa związana z jej osobą dotarła nawet do tak małego miasteczka jak Bright Landing, to nigdzie nie może czuć się bezpieczna.
Podziękowała w duchu swemu instynktowi, który nakłonił ją do przefarbowania włosów, bo na eksponowanym zdjęciu była wciąż blondynką. Maskarada okazała się na tyle skuteczna, że żaden z klientów sklepu nie zwrócił na nią uwagi. Pospiesznie ustawiła się w kolejce do kasy, by zapłacić za zakupy, ale odetchnęła z ulgą dopiero, gdy opuściła sklep.
Mimo to drżała nadal z przerażenia. Czuła się bezbronna i narażona na wstrętne manipulacje mediów.
W zarzutach kierowanych pod jej adresem nie było ani źdźbła prawdy. Nie igrała z uczuciami Dale’a tylko po to, by brutalnie je podeptać. Nie chciała nikogo skrzywdzić. Pragnęła tylko znaleźć prawdziwą miłość i dzielić życie z mężczyzną, z którym połączy ją wspólny sposób myślenia.
Całe otoczenie zdawało się uważać, że skoro oboje są szefami kuchni, to okażą się idealnie dobraną parą, a ona też przez chwilę w to wierzyła. Potem uświadomiła sobie, że łącząca ich więź kończy się po wyjściu z kuchni.
Pospiesznie wróciła do willi i rozpakowała zakupy, a potem włożyła swój ukochany różowy fartuszek w białe kropki.
Gotowanie zawsze działało kojąco na jej nerwy. Wrzuciła do miski pokrojone brokuły i liście kapusty, a następnie ozdobiła wszystko skrawkami jarmużu. Poczuła przypływ wdzięczności wobec Lily, która zapewniła jej to bezpieczne schronienie, i zaczęła nawet nucić cicho jakąś melodię, ale ten dobry nastrój zakłócił dzwonek telefonu.
Z ulgą dostrzegła na nim numer przyjaciółki.
– Witaj, Lily.
– Witaj, Harper. Jak sobie radzisz?
– Raz lepiej, raz gorzej. Jestem zachwycona domem i otoczeniem. Ale poszłam rano na zakupy do miejscowego sklepu i zobaczyłam swoje zdjęcie na pierwszej stronie jakiegoś brukowca, więc domyślam się, że wrzawa jeszcze nie ucichła.
– Przykro mi to słyszeć, Harper, ale sytuacja zmieni się na lepsze. To tylko kwestia czasu.
– Pewnie masz rację, choć w tej chwili trudno mi w to uwierzyć. Zmienię więc temat i zapytam, dlaczego mi nie powiedziałaś, że ten wiejski domek to w gruncie rzeczy luksusowa willa. Jestem wdzięczna tobie i twojej rodzinie za to, że pozwoliliście mi się tu ukryć. Nigdy ci tego nie zapomnę.
– Dzwonię właśnie w tej sprawie, bo chcę cię poprosić o drobną przysługę.
– Wiesz dobrze, że wszystko chętnie dla ciebie zrobię.
– Boję się, że możesz zmienić zdanie, kiedy usłyszysz o co chodzi. Właśnie się dowiedziałam, że do tej chatki wybiera się też Cade, mój starszy brat. Mama nie wspomniała mi o tym, bo nie podejrzewała kolizji terminów. Korzystamy z tego domu tak rzadko, że niekiedy jest zamknięty nawet przez cały rok. Chodzi o to, że Cade przeżył załamanie po śmierci narzeczonej i do tej pory nie odzyskał formy. Zapracowuje się na śmierć, je byle co i ma podwyższone ciśnienie. Lekarz stwierdził, że jest przemęczony i kazał mu odpocząć, ale on się tym nie przejął. Więc mama wymyśliła podstęp, który skłonił go do wyjazdu na urlop.
– Rozumiem – mruknęła Harper, domyślając się dalszego ciągu. – W takim razie będzie chyba lepiej, jeśli stąd zniknę.
– Nie bądź niemądra. Przecież obie wiemy, że nie masz gdzie się podziać. Twoja charakteryzacja jest skuteczna, ale chyba tylko dlatego, że w takim małym miasteczku nikt ci się dokładnie nie przygląda. Dom jest wystarczająco przestronny…
– Ale…
– Cade jest porządnym facetem. Jeśli wyznamy mu prawdę, wyjedzie i odda dom do twojej dyspozycji. On zresztą wcale nie chce tam być, więc potraktuje to jako pretekst do rezygnacji z urlopu.
– Więc co proponujesz?
– Rozmawiałam o tym z mamą i doszłyśmy do wniosku, że będzie najlepiej, jeśli przedstawimy cię jako jego prywatną kucharkę, którą wynajęła nasza matka.
– Co takiego?
– Przecież jesteś zawodowym szefem kuchni, a lekarz kazał mu się dobrze odżywiać, więc ta propozycja brzmi sensownie. Będziesz tylko musiała zmienić imię. On nigdy cię nie widział, ale słyszał moje opowieści o przyjaciółce, która ma na imię Harper. Na pewno nie widział cię w telewizji, bo ogląda tylko programy sportowe. Nasza sztuczka może się udać.
– Ale… – zaczęła Harper, lecz przerwał jej szelest opon hamującego na żwirowym podjeździe samochodu. Jej serce biło jak szalone. – On już tu jest!

 

 

Była nieodpowiednio ubrana na tę pogodę.
Wjeżdżając ostrożnie na górę Million Dollar, Kendall Squire zdjęła rękę z kierownicy, by nakierować strumień ciepłego powietrza na przemarznięte stopy. Botki na obcasie, z odkrytymi palcami, sprawdzały się w Los Angeles, a na pobyt w górzystych rejonach Wirginii lepiej pasowałyby śniegowce.
Jeszcze raz powtórzyła w myślach, co powie, kiedy dotrze na miejsce. Mężczyzna, z którym chciała się zobaczyć, nie wiedział, że będzie miał gościa. Wcześniej, w słonecznej Kalifornii, wahała się, czy informować go o swoich planach, ale uznała, że niekoniecznie. Wierzyła, że na żywo jest bardziej przekonująca.
Harowała po szesnaście godzin na dobę w agencji aktorskiej Legacy, odkąd właściciel agencji Lou przeszedł na emeryturę. Podzielił między pracowników swoją doborową listę klientów, a agencję sprzedał.
Kendall przypadły w udziale znane nazwiska, ale gdy zaczęła się kontaktować z nowymi klientami, żeby im się przedstawić, spotkały ją różne reakcje. Czasem wrogie, niekiedy przepraszające.
Wszyscy kolejno rezygnowali z jej usług – ich kontrakty na to pozwalały. Nikt nie chciał powierzyć swojej kariery w ręce „dziecka”. Wprawdzie dziecko miało trzydzieści cztery lata i spore doświadczenie, no ale…
Ostatnią osobą, do której zadzwoniła, był Isaac Dunn, jeden z braci bliźniąt, który grał rolę Danny’ego Brooksa w emitowanym dwadzieścia lat temu popularnym serialu „Brooks Knows Best”. Pomiędzy piątym a piętnastym rokiem życia Isaac z Maxem dorastali na ekranie, wcielając się w syna Samuela i Pauline Brooksów.
Serial został niedawno wskrzeszony w serwisie streamingowym; dodatkowo planowano nakręcić miniserię rocznicową, którą widzowie mogliby obejrzeć za rok. Fani „Brooks” byli podnieceni, snuli domysły na temat scenariusza oraz spraw sercowych Danny’ego. Max, który zrezygnował z aktorstwa lata temu, nie był zainteresowany powrotem do serialu. Kendall podejrzewała, że usłyszy równie zdecydowane „nie” od Isaaca, kiedy zaproponuje mu siebie jako agentkę.
Rozmowa ją zaskoczyła. Okazało się, że Lou osobiście poinformował aktora o zmianach w Legacy. Kendall zapewniła Isaaca, że będzie najlepszą agentką, jaką miał w życiu; przysięgła, że nigdy go nie zawiedzie. I właśnie dlatego jechała do Maxa Dunna: by nie zawieść swojego jedynego klienta.
Z zadumy wyrwał ją telefon. Na szczęście wynajęty samochód miał zestaw głośnomówiący, więc nie musiała odrywać ręki od kierownicy. Na wyświetlaczu pojawiło się imię młodszej siostry.
– Jesteś już na miejscu? – Meghan ledwo tłumiła ekscytację.
– Masz strasznie piskliwy głos. Dobrze się czujesz?
– Błagam, nie trzymaj mnie w niepewności!
– No więc jeszcze nie. Akurat jadę po ośnieżonej górskiej drodze.
– To pośpiesz się, a potem zadzwoń do mnie i włącz nagrywanie, żebym mogła obejrzeć tego tajemniczego Maxa. Myślisz, że zdołasz go namówić, żeby udzielił mi wywiadu?
Meghan prowadziła popularny podcast „Superfan TV”. Tematem każdego odcinka były dawne telewizyjne seriale, kryminalne, sądowe, rodzinne. „Brooks” należał do jej ulubionych.
– Jeśli będzie okazja, to spytam – obiecała Kendall. – Ale podejrzewam, że może być ciężko. – Na drugim końcu linii usłyszała westchnienie. – Może Isaac się zgodzi?
Na razie Isaac przebywał poza Stanami, ale o ile się orientowała, był znacznie większym luzakiem niż Max.
– Myślisz? – W głosie Meghan zabrzmiała nadzieja.
– Daj mi tydzień lub dwa. Muszę przekonać Maxa do zagrania w reklamie, wrócić do LA, zorganizować wszystko, potem zwabić Isaaca z powrotem do Kalifornii. Czeka mnie pracowity miesiąc.
– Wiedziesz światowe życie, a ja siedzę w wynajętym domu na wsi i patrzę, jak kot gania myszy. – Nastała cisza. – Dzwonię z jeszcze jednego powodu – dodała Meghan. – Sprawdzić, jak się miewasz.
– Dziękuję, dobrze.
– Dziś są jego urodziny.
– Wiem. – Kendall wzięła głęboki oddech.
Biały krajobraz stał się rozmazany. Oczami wyobraźni zobaczyła swojego starszego brata o kręconych blond włosach i szerokim uśmiechu. Quinton zmarł w wieku dwudziestu lat. Nigdy nie wybaczyła mu, że odszedł tak niespodziewanie. Potrzebowała go wtedy i teraz.
– I naprawdę nic mi nie jest. A ty? Jak się czujesz?
– W porządku. Lubię w tym dniu z nim pogadać, a potem wrócić do własnych spraw.
W chwili śmierci Quina Meghan miała jedenaście lat, a Kendall szesnaście. Obie kochały brata, ale Kendall była bardziej z nim związana.
Podobnie jak siostra też czasem z nim rozmawiała. A raczej zasypywała go pytaniami: czy tamtego lata musiałeś jechać na tę wycieczkę? Nie mogłeś zostać w domu?
– No dobra, pozdrów Maxa od największej fanki „Brooks”. Jedź bezpiecznie i zadzwoń, jak będziesz mogła.
Pożegnały się w samą porę, bo przed oczami Kendall wyrósł dom, a koła zaczęły się ślizgać na nieodgarniętym śniegu. Dom z bali, duży, jednopiętrowy – dwupiętrowy, jeśli liczyć strych – stał nieco odsunięty od drogi. Wokół panował nieskazitelny porządek.
Max przeniósł się z LA do Wirginii, ale w obecnym miejscu zamieszkał dopiero po dziesięciu latach. Niedługo później miasteczko zmieniło nazwę na Dunn, na część człowieka, który wykupił jego większą część. Według internetowych plotek, Max samotnik zaszył się w górach Wirginii, by uciec od zgiełku świata.
Kendall zaparkowała przed dużym garażem i wysiadła z ciepłego samochodu, zabierając telefon. Ruszyła po śniegu, piszcząc, ilekroć zimny biały puch wciskał się jej do butów. Zdecydowanie powinna była włożyć śniegowce. Ale botki z odkrytymi palcami przynosiły jej szczęście: kupiła je za pierwszą podwyżkę, którą dostała w agencji.
Nastawiając się psychicznie, że za moment ujrzy Isaaca, wyprostowała ramiona i zapukała do drzwi.
Czekała. Długo. Żeby nie zamarznąć na kość, zaczęła podskakiwać. Wreszcie usłyszała szuranie. Próbowała sobie wyobrazić mieszkającego tu samotnika: pewnie był potargany, miał wystający brzuch i nosił rozciągnięty, poplamiony T-shirt. Kiedy otworzyły się drzwi, jej wizja prysła jak bańka mydlana.
W progu stał wysoki mężczyzna. Włosy, owszem, miał długie, ale starannie uczesane, miał też gęstą ciemną brodę. Był szczupły, wysportowany, ubrany w niebieski T-shirt, kraciastą flanelową koszulę i dżinsy.
Kendall powiodła po nim wzrokiem, po czym utkwiła spojrzenie w jego twarzy. I zastygła.
Patrzyła na brodatego sobowtóra Isaaca Dunna. Zamrugała nerwowo. Byli bliźniętami jednojajowymi, więc nie zaskoczyło jej to, że wyglądali identycznie. Natomiast zaskoczyło ją gorąco, jakie poczuła w całym ciele.
Isaac niewątpliwie był atrakcyjny, ale takich w LA nie brakuje. Gdziekolwiek się człowiek obróci, tam widzi przystojnych samców w dowolnym odcieniu skóry, od złocistej do czarnej.
Nieraz zachwycała się urodą Isaaca, jego prostym nosem, wzrostem, uśmiechem, ale Max… z Maxa buchały feromony niczym iskry z ogniska.
Stał w drzwiach z zasznurowanymi ustami i zmarszczonym czołem. Wyglądał mrocznie, groźnie i piekielnie seksownie.
Kendall ocknęła się. Przypuszczalnie pomógł w tym lodowaty podmuch wiatru, który owinął się jej wokół nóg.
– Max Dunn? – spytała, starając się przybrać pewny siebie uśmiech. – Cześć, jestem Kendall… Kendall Squire, agentka Isaaca.
Weź się w garść, przestań dukać, przykazała sobie.
Niebieskie oczy pociemniały, mars na czole się pogłębił, ale w najmniejszym stopniu to nie wpłynęło na atrakcyjny wygląd Maxa.
Powiódł spojrzeniem po jej skórzanym płaszczu i butach, potem zatrzymał wzrok na mokrych od śniegu włosach.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Może spowodowała to szczerość widoczna w jego błękitnych oczach, może zmęczenie podróżą, Kendall nie była pewna, ale postanowiła odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
– Kilka ostatnich miesięcy miałam bardzo ciężkich. A właściwie lat. – Popatrzyła na stos polan leżących pod ścianą. – Jednak nie ma sensu oglądać się za siebie. Trzeba iść naprzód. Rozumie pan, co mam na myśli?
Mężczyzna zmrużył oczy, po czym uniósł brwi. Jego twarz nie zdradzała emocji.
– Przykro mi słyszeć o pani kłopotach, ale moje pytanie dotyczyło Isaaca. Zakładam, że to z jego powodu pani tu przyjechała?
Kendall się zaczerwieniła.
– Tak, oczywiście. – Przełknęła ślinę. Zęby dzwoniły jej z zimna. – U Isaaca wszystko w porządku. Ma się wspaniale. To znaczy on ma się świetnie, ale w pracy… Chodzi o to, że jest nam potrzebny w LA, a przebywa na wyspie, której jest właścicielem. Nie miałam pojęcia, że kupił wyspę… – trajkotała jak najęta. – Utknął na niej.
– Utknął? – Max ponownie uniósł brwi.
– Z wyboru. Jego pilot jest na urlopie. Isaac dał mu wolne. No i mieszka tam w szałasie. Czy rezydencji.
Urwała; uświadomiła sobie, że tak naprawdę niewiele wie o swoim jedynym kliencie.
– Rzecz w tym, że za dwa dni będzie mi potrzebny w LA, a nie dotrze na czas. I dlatego postanowiłam wpaść do pana. Chciałabym zamienić słowo. Ma pan chwilkę?

Ostatni raz pytanie o to, czy ma chwilkę, słyszał z ust pięknej kobiety… Hm, godzinę temu.
Ale tym razem pytania nie zadała jego irytująca była żona Bunny, która w obszytych futrem botkach stąpała po drogiej drewnianej podłodze. Kobieta na werandzie nie miała na nogach botków, to znaczy miała buty na wysokim obcasie i z odkrytymi palcami.
Skrzywił się: co za idiotyczny pomysł. Najwyraźniej przyleciała z zachodniego wybrzeża. Jej wygląd – ciemne włosy z jasnymi pasemkami, złocista skóra – oraz strój – markowe dżinsy i skórzany płaszcz – wskazywały na to, że jest nietutejsza.
Ze słów panny Squire wynikało, że postanowiła wybrać się z wizytą do Wirginii, ponieważ Isaac, który był jej potrzebny w LA, „utknął” na prywatnej wyspie. Zapewne chciała poprosić jego, Maxa, by zastąpił brata. Kiedy dorastał, ciągle go o to proszono, zwykle w związku z serialem, w którym obaj grali. Więc udawał, że jest Isaakiem, kiedy brat nie mógł być w dwóch miejscach naraz, i Isaac robił to samo dla niego.
Otworzył usta, by odmówić, kiedy nagle się zreflektował, że kobieta stoi na werandzie i dygocze z zimna. Nie mógł zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, mimo że pochodziła z najbardziej znienawidzonego miejsca na Ziemi. W wieku dwudziestu lat porzucił krainę fantazji, przysięgając sobie, że nigdy nie wróci ani do LA, ani do aktorstwa. Ale Kendall Squire nie była niczemu winna. Zerknął na dwór. Z nieba sypał coraz gęstszy śnieg, pokrywając białą warstwą zaparkowany przed garażem samochód.
– Zapraszam, Kalifornio. – Przynajmniej niech się biedaczka ogrzeje.
– Naprawdę? – Uśmiechnęła się. – Dziękuję!
Otworzył szerzej drzwi. W swoim królestwie na górze Million Dollar miał dwie rzeczy, które cenił najbardziej w świecie: przestrzeń i prywatność. Z okien i balkonów rozciągał się widok na szczyty. Cały teren otoczony był lasem. Dom z bali stanowił jakby część krajobrazu.
Po chwili zamknął drzwi, udał się do kuchni i nastawił czajnik. Kątem oka zauważył, że kobieta zdejmuje w holu zaśnieżone buty; zachowywała się zupełnie inaczej niż Bunny, która krążyła po salonie, stukając obcasami i narzekając, że on nie pomaga spełnić jej marzeń.
W trakcie małżeństwa słyszał to niezliczoną ilość razy; miał nadzieję, że po rozwodzie Bunny da mu spokój. Ale nie; po raz kolejny zjawiła się, błagając, żeby zadzwonił do brata i poprosił, by ten załatwił jej małą rólkę w „Brookes Knows Best”.
– Chałupa super. – Kendall przeszła boso do salonu.
Była wyższa od Bunny, nie żeby specjalnie zwracał na to uwagę. Stanęła przed kominkiem, w którym leżał stos polan i gazet.
– Pan i Isaac żyjecie całkiem inaczej.
– Bo ja wiem? Obaj lubimy przebywać w samotności.
Dlaczego to powiedział? Przecież Isaac uwielbia towarzystwo. Max był siedemdziesiąt dwie sekundy starszy od brata. Choć fizycznie się od siebie nie różnili, to charakter i usposobienie mieli zupełnie inne. On z chęcią porzucił aktorstwo; sława go męczyła. Isaac został w Hollywood; cieszył się popularnością, mimo że od ostatniego odcinka „Brooks” minęły lata.
Max już w wieku dwudziestu lat poinformował brata i jego agenta, że kończy z promocją serialu. Nie będzie więcej występował w telewizji ani spotykał się z fanami. Isaac tłumaczył mu, że nikogo nie interesuje „jeden Dunn”. Jeżeli Max nie będzie przyjmował zaproszeń, to jego, Isaaca, ludzie też przestaną zapraszać.
Waśń między braćmi trwała pięć lat. Gdy w końcu obaj zgodzili się spędzić Boże Narodzenie u rodziców, szkoda została już wyrządzona. Owszem, odnosili się do siebie uprzejmie, rozmawiali, siedząc przy kominku i pijąc whisky, ale znikła dawna bliskość.
Nie czuł wrogości do brata. Po prostu różnili się; jeden chciał żyć z dala od światła reflektorów, drugi pławić się w ich blasku.
– Przynajmniej może się pan stąd wydostać – powiedziała Kendall.
– Jeszcze tak. – Nie chciał jej straszyć, że wkrótce droga może być nieprzejezdna. – Proszę się rozgościć.
Nalał wrzątku do dwóch kubków, do swojego wrzucił torebkę herbaty, jej dał kilka do wyboru.
– Dziękuję. Hm, może z lukrecją…
Usiadła przy dużym drewnianym stole, po obu stronach którego stały ręcznie wykonane krzesła, i wsunęła prawą stopę pod lewe udo. Nie zdjęła płaszcza. I słusznie. Powinna wypić herbatę, odtajać i ruszyć w drogę. Jeżeli śnieg nadal będzie sypał, a ona się zasiedzi, to nie zdoła wyjechać z podjazdu.
– Panie Dunn…
– Max.
Ponownie rozciągnęła usta w uśmiechu.
– Max, mam propozycję. Powinna ci się spodobać.
Omal nie wybuchnął śmiechem.
– Jak wiesz, twój brat zagra w nowej miniserii „Brooks Knows Best”…
Zmarszczyła czoło, jakby nie rozumiała, dlaczego odmówił przyjęcia choćby epizodycznej roli. Fani serialu byliby zachwyceni. Jednak tym razem Max postawił na swoim. Żył, jak chciał; nie kusiły go pieniądze ani rozgłos.
– W każdym razie Isaac otrzymał lukratywną ofertę od firmy Citizen. Niestety nie zdąży zjawić się w porę, żeby nakręcić reklamę. Praca rozpocznie się za dwa dni, w studio, i potrwa kilka godzin. Nie ma tekstu do zapamiętania. Musisz jedynie przylecieć i wystąpić, a potem możesz wrócić do swojego śnieżnego królestwa.
Wskazała ręką na krajobraz za oknem. Jej uśmiech oraz entuzjazm bijący z głosu wskazywały na to, że spodziewa się usłyszeć pozytywną odpowiedź.
Cholera! Nie powinien był otwierać drzwi. A najgorsze, że nie chciał odmawiać tej kobiecie…

Kiedy budzi się namiętność - Charlene Sands Harper bierze udział w programie randkowym, odmawia jednak poślubienia adoratora wybranego przez komputer. Gdy spada na nią fala hejtu i osaczają ją paparazzi, ukrywa się w górskim domu przyjaciółki Lily. Wkrótce pojawia się tam brat Lily, Cade, który przyjechał odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. Jest uprzejmy, seksowny i pociąga ją jak nikt dotąd. Harper uświadamia sobie, że miejsce upragnionego spokoju zajmuje pożądanie... Nikt się nie dowie - Jessica Lemmon Agentka hollywoodzkich gwiazd Kendall Squire odwiedza aktora Maxa Dunna w jego górskim domu. Prosi go, by zastąpił w reklamie brata bliźniaka, który zapadł się pod ziemię. Max niechętnie się zgadza. Ale burza śnieżna zasypuje drogi, loty zostają odwołane, nie może do nich dotrzeć wybrana do zdjęć modelka. Zleceniodawca proponuje Kendall, by ją zastąpiła. Odgrywana w filmiku zmysłowa scena przeradza się w prawdziwą namiętność...

Kim jest ta kobieta?

Melanie Milburne

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1138

ISBN: 9788327688880

Premiera: 05-01-2023

Fragment książki

 

Elspeth z niedowierzaniem popatrzyła na swoją siostrę bliźniaczkę.
– Mam zrobić co?
Elodie wzniosła oczy do nieba.
– Przecież byłaś już świadkową na ślubie.
– Tak, tylko że wtedy panna młoda się nie pojawiła. Czyżbyś całkowicie zapomniała już o porzuconym Lincolnie Lancasterze?
Elodie machnęła lekceważąco ręką.
– Och, to było sto lat temu. Już dawno wszystko zapomniałam. – Pochyliła się na sofie, przyjmując najniewinniejszą minę pod słońcem. – No więc jak? Zrobisz to dla mnie? Pojedziesz za mnie do Szkocji? Zawsze mówiłaś, że chcesz zobaczyć, skąd pochodzą nasi przodkowie. Tylko na generalną próbę. Wrócę na czas samego ślubu, a ty wyjdziesz tylnymi drzwiami i nikt nigdy się nie dowie, co zaszło.
– Ale dlaczego nie możesz pojechać sama? Dlaczego nie możesz poświęcić swojej najlepszej przyjaciółce jednego weekendu?
– Sabine wcale nie jest moją bliską przyjaciółką – oznajmiła Elodie z nutką cynizmu w głosie. – Zaprosiła mnie, żebym była jej świadkową tylko dlatego, że jestem trochę znana w środowisku modelek. Sabine uwielbia otaczać się ludźmi, którzy są znani. Tak naprawdę widziałam ją zaledwie kilka razy, dlatego na pewno niczego nie zauważy, kiedy za mnie pojedziesz.
Elspeth spojrzała na twarz siostry. Jak zwykle była starannie umalowana, miała nienaganną fryzurę i świeżo zrobione paznokcie. Choć fizycznie były do siebie podobne jak dwie krople wody, żyły w zupełnie innych światach. Świat Elodie był ekscytujący, egzotyczny i barwny. Jej zaś mały, bezpieczny i cichy. No, jeśli można mówić o bezpieczeństwie w przypadku osoby mającej alergię na orzeszki arachidowe. Chciała pomóc swojej siostrze, ale ostatni raz zamieniały się rolami, kiedy jeszcze były dziećmi. Ale ślub tak znanej osoby to nie byle jakie wydarzenie. Elspeth nie należała do osób, które dobrze się czują w większym towarzystwie. Była raczej nieśmiała i zazwyczaj wolała trzymać się w cieniu.
Jednak perspektywa zobaczenia Szkocji, kraju ich przodków, była niezwykle kusząca. Zwłaszcza jeśli miałaby pojechać sama, bez nadopiekuńczej matki, która nie spuszczała jej z oczu.
Ale…
Jej życie pełne było takich „ale” i „co by było, gdyby…”. Przepuściła przez to w życiu bardzo wiele okazji. Jej świat niepokojąco się zawęził, podczas gdy życie jej siostry kwitło. Ich matka od niemowlęctwa zamartwiała się o życie i zdrowie swojej słabszej i bardziej chorowitej córki. Rzeczywiście, w dzieciństwie zdarzały jej się niebezpieczne sytuacje, kiedy niechcący miała styczność z orzeszkami arachidowymi. A już najlepiej zapamiętała swoją pierwszą randkę. Jeden pocałunek i na sygnale jechała do szpitala. To naprawę nie było zabawne. Musiała się pilnować na każdym kroku. Co by się stało, gdyby jej zabrakło penów z adrenaliną albo nie zdążyłaby dojechać do szpitala? Gdyby zrobiła z siebie totalną idiotkę?
– Sama nie wiem…
Elodie zerwała się z sofy i oparła dłonie na biodrach.
– Widzisz, znowu to robisz!
Zaskoczona Elspeth popatrzyła na siostrę ze zdumieniem.
– Co mianowicie?
– Ograniczasz się. Mówisz „nie”, kiedy w głębi ducha masz ochotę się zgodzić. – Elodie przejechała palcami przez długie, złotorude włosy. – I to tylko dlatego, że mama jest wobec ciebie nadopiekuńcza. Musisz jej wreszcie pokazać, że jesteś w stanie sama się o siebie zatroszczyć. Masz ku temu doskonałą okazję. Nie możesz spędzić całego życia w tej swojej bibliotece. Praca to nie wszystko. Nie masz ochoty trochę pożyć? Zabawić się? Doświadczyć czegoś innego?
Elspeth wiedziała, że w słowach siostry jest sporo prawdy. Jej życie rzeczywiście było bardzo ustabilizowane i przewidywalne. Nie znaczyło to jednak, że wejście w buty siostry i spędzenie weekendu w Szkocji było dobrym pomysłem.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Dlaczego nie możesz osobiście przyjechać na tę próbę? Dlaczego chcesz urządzać to całe przedstawienie?
Elodie ponownie opadła na sofę. Wcisnęła dłonie między kolana, a jej oczy błyszczały z podniecenia.
– Mam tajne spotkanie w Londynie dotyczące ewentualnego sponsoringu mojej własnej kolekcji bielizny! Wiesz, jak bardzo zależy mi na tym, żeby wykreować własną markę. To może być dla mnie ogromna szansa. Nie chcę jednak, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. Mogliby mi nie zapłacić tu, gdzie pracuję.
Elspeth doskonale rozumiała siostrę. Dla niej nie było nic bardziej przerażającego niż paradowanie na wybiegu tylko w skąpej bieliźnie. Elie jednak uwielbiała świat kamer, reflektorów, egzotycznych podróży, dziennikarzy, tak odległy od świata Elspeth.
Co takiego by się stało, gdyby na jedną dobę porzuciła swoje bezpieczne, choć trochę nudne życie? Gdyby zobaczyła, jak jest tam po drugiej stronie? Przecież chodziło jedynie o próbę generalną przed ślubem.
– Kto ma tam być? Oczywiście poza panem młodym.
Elodie sięgnęła po stojący na pobliskim stoliku drink.
– Zaledwie kilkoro znajomych – odparła, unikając spojrzenia siostry.
Elspeth poczuła na plecach zimny dreszcz.
– A co, jeśli ktoś się zorientuje, że nie jestem tobą?
– Niby jak? W końcu to ty nalegałaś na to, żeby nie mówić, że mam siostrę bliźniaczkę, kiedy zaczęłam pracować jako modelka. Kiedyś powiedziałam jedynie w wywiadzie, że mam młodszą siostrę, ale nie powiedziałam ile młodszą. Bądź spokojna, wszyscy będą myśleli, że jesteś mną. Nie mamy żadnych wspólnych zdjęć, więc nic się nie wyda. Zaufaj mi.
– A co ze zdjęciami z twojego ślubu? Pamiętasz, kilka zdjęć z wesela dostało się do sieci? Napadli wtedy na mnie, myśląc, że wiedziałam o tym, że zamierzasz wystawić Lincolna do wiatru. Jestem pewna, że domyślili się wtedy, że jesteśmy bliźniaczkami.
Elodie przygryzła wargę i na chwilę jej brwi się zmarszczyły.
– To było tak dawno temu, że nikt już nie będzie pamiętał. Zresztą, wówczas to Lincoln był bardziej znany niż ja.
– Właśnie o tym mówię. Co, jeśli ktoś zrobił wtedy małe dochodzenie? Pamiętaj, że jak raz pojawisz się w internecie, nigdy już z niego nie znikniesz.
– Za dużo się martwisz.
Elspeth za wszelką cenę unikała kontaktu z prasą. Jej siostra, dla odmiany, uwielbiała być w centrum uwagi. Chciała, by ją zauważono, by podziwiano. Elspeth panicznie bała się tego, że paparazzi uznają, że jest Elodie i zaczną ją ścigać. Nie mogła znieść myśli o tym, że jej prywatne życie mogłoby się stać tematem plotek.
Nie była barwnym motylem jak Elodie. Była zaledwie ćmą.
Jednak na myśl o tym, że przez jedną dobę miałaby wejść w świat siostry ogarniało ją dziwne podniecenie. To była szansa, by uwolnić się z kokonu, w którym skryła ją matka, kiedy jako dwuletnie dziecko po raz pierwszy doznała reakcji anafilaktycznej.
Teraz była dorosłą kobietą i naprawdę miała dosyć nadmiernej opiekuńczości matki. Pierwszym krokiem w kierunku większej autonomii było wyprowadzenie się do własnego mieszkania. Teraz postanowiła uczynić kolejny.
– Dobrze… Zróbmy to.
– Wow! – Elodie objęła siostrę i zamknęła w ciasnym uścisku. – Dziękuję ci. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. – Ucałowała Elspeth w oba policzki.
– Lepiej poczekaj z tymi podziękowaniami, aż będzie po wszystkim. Nie chcę, żebyś zapeszyła.
– Poradzisz sobie, nie mam wątpliwości. Pamiętasz, jak zamieniłyśmy się rolami podczas wizyty u taty? Miałyśmy wtedy po osiem lat.
– Cóż, to świadczy jedynie o tym, jak dobrze znał swoje córki. Choć przyznaję, że doskonale odegrałaś rolę mola książkowego.
Elodie miała dysleksję i nie cierpiała czytać, podczas gdy Elspeth uwielbiała książki. Nauczyła się czytać w wieku czterech lat i jej życie kręciło się głównie wokół książek. Teraz pracowała w bibliotece i uwielbiała tę pracę.
Elodie roześmiała się.
– Pamiętam, jak bardzo mnie to nudziło. Dużo bardziej wolę plotki.
– Nawet jeśli sama jesteś ich tematem?
– Zwłaszcza wtedy.
Elspeth wzniosła oczy ku niebu.
– Nie wyobrażam sobie czegoś gorszego niż plotki na mój temat.

Mack MacDiarmid krytycznym okiem spoglądał na przygotowania do ślubu, który miał się odbyć w jego rodzinnej posiadłości, w Crannochbrae. Jego młodszy brat, Fraser, uparł się, żeby wziąć ślub w domu, dlatego nie szczędzono pieniędzy i wysiłków, żeby był to ślub, który na długo zapadnie w pamięć gościom i okolicznym mieszkańcom. Mack był uszczęśliwiony, że jego niefrasobliwy i nieodpowiedzialny brat wreszcie postanowił się ustatkować. Na szczęście jego narzeczona, Sabine, miała na niego zbawienny wpływ i Mack miał nadzieję, że z czasem Fraser się uspokoi i dojrzeje.
Ogród, w którym miała się odbyć główna uroczystość, prezentował się wspaniale. Wisteria była w pełnym rozkwicie, a jej słodki zapach wypełniał powietrze. Zamek był wysprzątany i wprost lśnił czystością. Pokoje gościnne czekały na gości, a w kuchni uwijały się tabuny kucharzy. Nawe kapryśna zazwyczaj pogoda zdawała się im sprzyjać. Jutrzejszy dzień miał być słoneczny i bezwietrzny. Na wieczór przewidziano burze, ale wtedy będzie już po uroczystości.
Sabine osobiście doglądała przygotowań, upewniając się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Zresztą, on sam też sprawdzał wszystko po trzy razy. Nie chciał, żeby ślub jego brata zakłóciły jakieś nieprzewidziane wydarzenia, a to oznaczało, że musiał mieć na oku Elodie Campbell. Ta dziewczyna potrafiła przysporzyć różnych kłopotów. Była uderzająco piękną modelką i miała więcej seksapilu niż niejedna hollywoodzka gwiazda. Siedem lat temu porzuciła przed ołtarzem narzeczonego i od tamtej pory wiodła życie pełne przyjemności, przyjęć i rozrywek. Z doświadczenia wiedział, jak nieprzewidywalne potrafią być takie dziewczyny, ale on był przygotowany.
Całe życie był na wszystko przygotowany. Kiedy miał szesnaście lat jego ojciec popełnił samobójstwo i od tamtej pory to on stał się głową rodziny. Robił to, co należało zrobić, i mówił to, co należało powiedzieć.
Zawsze sprawował nad wszystkim pełną kontrolę.
Odwrócił się i spojrzał na dom. W jednym z okien ujrzał kobiecą twarz okoloną burzą rudych włosów. Choć nigdy nie spotkał jej na żywo, widział wystarczająco dużo fotografii, żeby się domyśleć, że to Elodie Campbell. Wyglądała urzekająco. Równie dobrze mogłaby być jedną z jego krewnych z przeszłości, które przebyły podróż w czasie, żeby wziąć udział w uroczystości. Uniósł rękę w geście pozdrowienia, ale w tej samej chwili odeszła od okna. Wzruszył ramionami i ruszył na dalszą inspekcję. Być może słynna Elodie Campbell nie lubiła pokazywać się bez makijażu.

Elspeth oparła się o ścianę i dotknęła piersi, w której łomotało jej przerażone serce. Nie miała wątpliwości, że mężczyzną, którego przed chwilą ujrzała, był Mack MacDiarmid. Elodie pokazywała jej kiedyś jego zdjęcie. Powiedziała, że jest nieprzyzwoicie bogaty i ma reputację playboya.
Sama znalazła w sieci kilka artykułów na jego temat. Był biznesmenem, który zrobił fortunę na deweloperce zarówno w wielkiej Brytanii, jak i za granicą. Crannochbrae był jego rodową posiadłością, którą przywrócił dawnej świetności. Jego ojciec zmarł, gdy miał zaledwie kilkanaście lat, i od tamtej pory to on się wszystkim zajmował. Jednak te artykuły i zdjęcia nie przygotowały jej na to, co zobaczyła w naturze. Wysoki, dobrze zbudowany, Mack MacDiarmid roztaczał wokół siebie aurę siły i władzy. Czy przejrzy jej grę? Jak mogła pomyśleć, że uda jej się udawać, że jest Elodie? Nie przywykła do obracania się w towarzystwie takich ludzi jak Mack MacDiarmid. Silnych, dynamicznych, pewnych siebie.
Był starszym bratem Frasera, więc na pewno przez cały czas będzie tu obecny. Miała nadzieję, że ich kontakt będzie bardzo ograniczony. Nie wiedziała, czy MacDiarmid kiedykolwiek spotkał jej siostrę, ale miała nadzieję, że nie.
Sięgnęła po leżący na łóżku telefon i szybko napisała do Elodie.
„Czy kiedykolwiek spotkałaś Macka MacDiarmida osobiście?”
Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
„Nie.”
„A Frasera?”
Elodie przeczytała wiadomość, ale nie mogła albo nie chciała na nią odpowiedzieć. Elspeth miała wrażenie, że raczej to drugie. Dlaczego zgodziła się na tę maskaradę? Wzięła uspakajający wdech i oderwała się od ściany. Robi to, bo chce pomóc siostrze. Elodie była już zmęczona pracą modelki i bardzo zależało jej na tym, żeby stworzyć własną kolekcję. A ona musi jej w tym pomóc. Zna swoją siostrę tak dobrze jak samą siebie. Musi tylko zrobić makijaż, założyć jej ubrania, uśmiechać się do wszystkich i dużo mówić. Nikt nigdy nie zorientuje się, jaka jest prawda.
To przecież nie może być trudne?

Elspeth zeszła do ogromnego pokoju, w którym serwowano gościom powitalnego drinka. Choć cały czas powtarzała sobie, że to nic wielkiego, żołądek miała ściśnięty i było jej niedobrze. Założyła jedną z sukienek siostry. Uszyta z niebieskiego jedwabiu, ciasno opinała jej sylwetkę, odsłaniając znacznie więcej, niżby sobie życzyła. No cóż, musiała się do tego przyzwyczaić. Sandałki na niebotycznie wysokich obcasach nie ułatwiały sprawy. Musiała poćwiczyć chodzenie w nich, żeby nie potknąć się i nie spaść ze schodów.
Teraz doceniła lata obserwowania siostry podczas przygotowań do różnego rodzaju występów. Wiedziała, jak zrobić makijaż, jakiej pomadki użyć i jakich perfum. Jak na razie kichnęła od nich zaledwie raz.
Jednak pomimo tych wszystkich zabiegów wiedziała, że stąpa po kruchym lodzie. Jeden fałszywy krok i wszystko się wyda.
Miejsce, w którym się znalazła, również ją onieśmielało. Ile osób w kraju mogło się poszczycić posiadaniem zamku? Mack MacDiarmid był jednym z nich. Historia jego rodziny sięgała zamierzchłych wieków i to także ją onieśmielało. W zamku było tyle pokoi, schodów, krużganków, że czuła się tu, jakby nagle została bohaterką jakiejś baśni. Teren wokół zamku również był bardzo rozległy. Parki, pola i rozliczne ogrody ciągnęły się aż do samego lasu. Sam zamek zbudowano na brzegu jeziora, co oczywiście czyniło go idealnym miejscem na ślub. Wszystko tu było doskonałe. Odnowione, wysprzątane, zadbane. W galerii wisiały portrety przodków i stała kolekcja rycerskich zbroi. W każdym pokoju rozmieszczono przepiękne kwiatowe kompozycje, będące wspaniałą dekoracją.
Jak tylko weszła do sali, w której serwowano drinki, podeszła do niej Sabine.
– Elodie! Wyglądasz wspaniale, jak zawsze. – Ucałowała ją w policzek i objęła wzrokiem całą jej postać. – W tym niebieskim bardzo ci do twarzy.
– Och, to stara sukienka. – Elspeth machnęła lekceważąco ręką dokładnie tak, jak zrobiłaby to jej siostra. – Ty też wyglądasz zachwycająco. Jestem pewna, że będziesz najpiękniejszą panną młodą na świecie. – No dobrze, może nieco przesadziła, ale naprawdę uważała, że Sabine jest ładną dziewczyną, która wprost promieniała szczęściem. Ciekawe, czy ona również tak będzie wyglądała, kiedy w końcu się w kimś zakocha?
– Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna, że znalazłaś w swoim napiętym grafiku czas, żeby zostać jedną z moich druhen. To dla mnie bardzo ważne. Jesteś wspaniałym przykładem tego, jak można doskonale wyglądać nawet bez żadnych prób.
Beż żadnych prób? Elspeth omal nie wybuchnęła śmiechem. Osiągnięcie tego wyglądu zajęło jej mniej więcej dwie godziny. Jak jej siostra daje radę robić to dzień w dzień? To takie wyczerpujące.
– To dla mnie zaszczyt – oznajmiła z uśmiechem. – Twój ślub odbędzie się naprawdę w przepięknym miejscu.
– Prawda? To Mack, brat Frasera, udostępnił nam swoją rodową posesję – powiedziała Sabine. – Dostałaś już coś do zjedzenia? – Skinęła na kelnera, który właśnie przechodził ze srebrną tacą pełną apetycznie wyglądających przekąsek. – Spróbuj. Ja już zjadłam trzy.
Elspeth uważnie przyjrzała się przekąskom i postanowiła nie ryzykować. Miała ze sobą dwa peny z adrenaliną, ale nie chciała z nich teraz korzystać. To przyciągnęłoby do jej osoby powszechną uwagę, a tego za wszelką cenę wolała uniknąć. Nikt nie słyszał o tym, żeby Elodie miała na cokolwiek alergię, tym bardziej wolała więc nie kusić losu.
– Dziękuję, ale nie jestem głodna.
– Nic dziwnego, że masz taką wspaniałą figurę. – Sabine obrzuciła ją pełnym zazdrości spojrzeniem. – Spojrzała ponad ramieniem Elspeth i uśmiechnęła się szeroko. – Pozwól, że przedstawię cię naszemu gospodarzowi. Dziś wieczorem będzie on twoim partnerem. – Ujęła Elspeth za rękę i poprowadziła w drugi koniec sali. – Mack, to jest Elodie Campbell, znana modelka, o której ci opowiadałam.
Mack MacDiarmid zwrócił się w jej stronę i po raz drugi tego dnia ich spojrzenia się spotkały. Elspeth poczuła, jak serce zaczyna jej żywiej bić, a w ustach robi się sucho.
Mac był wyższy, niż się spodziewała. Miał szerokie ramiona i przenikliwe szare oczy w ciemnej oprawie. Ciemne, lekko przyprószone siwizną włosy, nadawały mu nieco nobliwego wyglądu. Najwyraźniej ostatnio się nie golił, co jednak tylko dodawało mu uroku.
– Miło mi cię poznać. – Wyciągnął rękę i Elspeth podała mu swoją. Jeśli jego szkocki akcent nie zrobił na niej dostatecznego wrażenia, to na pewno uczynił to dotyk jego ręki. Miał ciepłą, suchą skórę, a długie opalone palce zacisnęły się teraz na jej własnych.

Mack MacDiarmid dowiaduje się, że druhną panny młodej na ślubie jego brata będzie modelka Elodie Campbell. Ponieważ często jest ona bohaterką plotkarskich portali, Mack zamierza nie spuszczać jej z oka. A jednak i tak wybucha skandal, wychodzi bowiem na jaw, że Elodie jakiś czas temu spędziła noc z panem młodym. Mack czuje, że coś tu się nie zgadza. Subtelna i wrażliwa Elodie, przerażona atakiem paparazzi, wydaje się inną osobą. Mack zabiera ją w miejsce, gdzie nikt ich nie znajdzie. Zamierza wyjaśnić, o co tak naprawdę chodzi… Druga część miniserii ukaże się w lutym

Korzystaj z tego, co masz

Julie Danvers

Seria: Medical

Numer w serii: 677

ISBN: 9788327691347

Premiera: 05-01-2023

Fragment książki

Dochodziło dopiero wpół do jedenastej, a doktor Emily Archer już przyjęła troje pacjentów. Przeglądała teraz listę pacjentów zapisanych na popołudnie. Z ulgą i zaciekawieniem.
Upłynęło pół roku, od kiedy wraz z Izzie, serdeczną przyjaciółką, zrezygnowały ze stałej, dobrze płatnej pracy w Denver General Hospital, żeby otworzyć prywatną klinikę medycyny sportowej. Izzie bała się, czy wystarczy im pacjentów do pokrycia kosztów związanych z jej utrzymaniem, ale Emily ją przekonała, że jeżeli innym lekarzom się udało, to i one sobie poradzą.
Teraz nareszcie zaczęły wychodzić na prostą. Zdobyły reputację jako gabinet ortopedyczny, zaczęły też realizować skierowania od lekarzy zajmujących się profesjonalnymi sportowcami.
Możliwe, że czeka ją pracowity dzień, ale to nic w porównaniu z wymaganiami w szpitalu. Presja, by przyjmować coraz więcej i więcej pacjentów, zmuszała do pracy przez dziesięć albo nawet dwanaście godzin dziennie. Co gorsza, nie pozwalała lepiej poznać pacjenta.
Teraz miała czas dla każdego, mogła zapoznać go z procesem leczenia oraz omówić przeszkody na drodze do wyzdrowienia.
Otwarcie prywatnej praktyki było słuszną decyzją, aczkolwiek nadal nie pozbawioną ryzyka, zwłaszcza że namówiła na to Izzie. Jedno to położyć na szali własną karierę, a co innego narażać na to drugą osobę.
Do tej pory jednak jej obawy się nie sprawdziły: miały coraz więcej pacjentów, więc i ona, i Izzie mogły się zrelaksować. Odrobinę.
Pora na zasłużoną kawę.
Ruszyła do recepcji, by dowiedzieć się, czy Izzie też ma przerwę, ale gdy mijała jej gabinet, był pusty.
– Czy doktor Birch przyjechała? – zapytała recepcjonistkę.
– Jeszcze nie – odparła Grace. – Pacjent czeka już od dwudziestu minut.
Poczuła się nieswojo, bo Izzie się nie spóźniała, zwłaszcza gdy miała umówionego pacjenta. Przez myśl przeleciało jej kilka najgorszych scenariuszy, ale gdy sięgała do kieszeni po telefon, jej uwagę przyciągnął łomot przed wejściem.
Izzie, o kulach, szamotała się z drzwiami, w czym przeszkadzał jej gips na nodze oraz ciężka torba.
– Izzie! – Emily przejęła od niej torbę, a Grace przytrzymała drzwi. – Co się stało?!
– Złamanie kostki bocznej – wyjaśniła ponuro Izzie.
– Kiedy to się stało?
– Wczoraj, jak wracałam z pracy. Dostałam nauczkę, żeby nie jeździć na rowerze po ciemku. – Spojrzała na koleżankę, spodziewając się wymownego spojrzenia.
Jako była trójboistka korzystała z każdej okazji, żeby jeździć rowerem. Emily często ją ostrzegała przed jazdą po ciemku. Teraz jednak powstrzymała się od komentarza.
– Wpadłaś pod samochód?
– Niezupełnie. Wpadłam na samochód. Stał zaparkowany, a kierowca otworzył drzwi, nie sprawdzając, czy nie jedzie rower. Ledwie udało mi się uniknąć czołówki. Gdy zrobiłam gwałtowny unik, stopą rąbnęłam w nadproże.
– Nie powinnaś przychodzić dzisiaj do pracy, powinnaś odpoczywać.
– Nie mogę. Dzisiaj po raz pierwszy od otwarcia mam kompletną listę pacjentów. Nie możemy odwołać tych wizyt.
Sumienie przypomniało Emily, że gdyby Izzie nie rzuciła szpitala, byłaby teraz na płatnym zwolnieniu, a jej pacjentów przyjmowaliby koledzy lekarze.
– Nie rób takiej zmartwionej miny – powiedziała Izzie. – Wiem, co pomyślałaś i wcale nie żałuję, że odeszłam ze szpitala. Tak, wzięłabym dzień wolnego, a co potem? Całe tygodnie nowych pacjentów i brak czasu, żeby zająć się starymi? Tak jest lepiej.
– Mogę dzisiaj wziąć kilku twoich pacjentów.
– Dziękuję, ale to nie będzie konieczne. – Izzie aż westchnęła, widząc minę Emily. – Wiem, że czujesz się odpowiedzialna za wszystkich i za wszystko, ale potrafię podejmować samodzielne decyzje. Poradzę sobie.
– Na pewno? Bo mogę przejąć kilka przypadków.
– Wiem, że mogę na ciebie liczyć, ale… – Izzie zawahała się – nie będziesz taka wspaniałomyślna, jak się dowiesz, o jaką przysługę jestem zmuszona cię poprosić.
O nie! Do Emily dotarło, z czym przez nadchodzące tygodnie przyjdzie się jej borykać w konsekwencji wypadku Izzie. Za tydzień w Los Angeles rozpoczynał się Światowy Młodzieżowy Konkurs Tańca, a Izzie miała być członkiem ekipy medycznej zabezpieczającej tę imprezę.
Liczyły na to, że będzie to okazja do nawiązania szerszych kontaktów z przedstawicielami medycyny sportu. Konkurs miał być ich furtką do czegoś większego, a teraz to coś odsuwało się w czasie.
Chyba że do Los Angeles poleci Emily.
Dla przyjaciółki Emily była gotowa zrobić niemal wszystko, byle nie wracać do Los Angeles.
I to na konkurs tańca.
Wychowała się w tym mieście, a tańczyć zaczęła w wieku sześciu lat. Już wtedy, tańcząc, czuła się sobą. Jednak radość z tańca szybko przeszła w coś innego. Jej instruktorka przyjaźniła się z pewnym aktorem, który z kolei znał pewnego producenta z telewizji. I tak Emily wystąpiła w reklamie płatków śniadaniowych. Zaczęła być gwiazdą.
Tęskniła za tańcem dla przyjemności, ale matka tłumaczyła jej, że musi występować w reklamach, bo te pieniądze są im potrzebne. Czy mogła odmówić? Nie, bo odszedł od nich ojciec, więc nie mogła matki zawieść.
W wieku czternastu lat zaczęła łączyć brak pieniędzy z zapachem alkoholu oraz kolekcją butelek w pokoju matki. Na jej szczęście kontuzja kolana, której nabawiła się, mając dwadzieścia lat, okazała się dobrym pretekstem, by poinformować rodzicielkę, że z reklamą koniec.
Po raz pierwszy w życiu mogła skupić się na sobie. Już w college’u zainteresowała się medycyną. Koniec końców, opuszczając Los Angeles, obiecała sobie nigdy tam nie wracać.
Jednak teraz Izzie jej potrzebuje.
Akurat w Los Angeles?
– Izzie, nie mogę.
– Słucham? To tylko sześć tygodni. Wszystko jest załatwione: hotele, przeloty, rozkład dnia. Wystarczy, że zamienimy się miejscami.
Emily rozpaczliwie szukała wymówki.
– Spodziewają się ciebie, zaakceptowali twoją kandydaturę.
– Wystarczy kilka telefonów, żeby to odkręcić. – W oczach Izzie dało się wyczytać błaganie. – Wyjaśnimy, że masz takie same kwalifikacje, że od lat pracujemy razem. Organizatorzy powinni być zadowoleni, że nie muszą w ostatniej chwili szukać zastępstwa.
Emily czuła, że nie może zawieść koleżanki, która dużo ryzykowała, z taką ufnością porzucając szpital.
Ale Los Angeles kryło przykre wspomnienia. Nie chciała ich budzić.
– Wiem, że proszę o bardzo dużo. Twoja matka…
– Nawet nie zauważy.
– Czy to znaczy, że polecisz? – zapytała Izzie z nadzieją w głosie.
– To znaczy, że muszę się zastanowić. – Było jasne, że nie zawiedzie Izzie.
Po raz pierwszy od dziesięciu lat wróci w rodzinne strony.

Tydzień później siedziała w barze hotelu znajdującego się w West Hollywood, kilka przecznic od szkoły, do której uczęszczała. Mijała wtedy ten hotel, ale nigdy nie była w środku. Dziwne uczucie znaleźć się w miejscu znanym z dzieciństwa, a jednocześnie tak nieznanym. Na szczęście w barze prócz niej nikogo nie było.
Przez chwilę. Po krótkiej chwili wszedł jakiś mężczyzna, który z drinkiem usiadł kilka stołków dalej.
Bardzo starała się skupić na artykule w piśmie medycznym, ale jej wzrok raz po raz wędrował do nieznajomego. Ciemne falujące włosy, brązowe oczy. Dawniej, zanim została szanującą się lekarką, straciłaby dla niego głowę.
Zmusiła się do lektury. Lepiej, żeby nie zauważył jej zainteresowania, a już zdecydowanie nie życzyła sobie więcej trudnych konwersacji. Takich, jakie tego dnia już zaliczyła.
Bardzo przystojny. Szkoda, że nie jest zainteresowana poznawaniem kogokolwiek. Izzie na pewno by powiedziała, że nie warto Emily wysyłać do Los Angeles.
Biedna Izzie. Tak się cieszyła na czekające ją w Los Angeles atrakcje, a Emily miała inne plany. W ciągu nadchodzących tygodni zamierzała pracować, a w wolnych chwilach czytać literaturę fachową. Może znajdzie czas na pójście do teatru…
Nawet u szczytu swojej dziecięcej kariery nie zdobyła rozgłosu. Kilka razy wystąpiła w jakichś krótkich serialach, a raz w filmie. Mimo to, meldując się w hotelu, czuła na sobie spojrzenie kobiety, której wyraźnie kogoś przypominała.
Potem, jadąc windą na swoje piętro, znowu się na nią natknęła. W towarzystwie może sześcioletniej dziewczynki. Od razu rozpoznała matkę i córkę w drodze na casting: ściągnięte rysy twarzy matki, piękna, połyskująca kreacja córeczki.
Kobieta spojrzała na Emily.
– Bardzo przepraszam, ale czy to dawna Emily Archer?
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, Emily tylko się uśmiechnęła.
– Kiedy byłam w wieku mojej córki, uwielbiałam oglądać panią w takim programie o tancerce, która prowadziła agencję detektywistyczną zajmującą się poszukiwaniem zaginionych zwierzaków. – Dotknęła ramienia dziewczynki. – Jeżeli dzisiaj córce się powiedzie, to może i ona zrobi karierę. Jaką ma pani radę dla początkującej aktorki? Samantha jest bardzo utalentowana. Pięknie tańczy i śpiewa, a nawet gra na pianinie.
Dziewczynka spoglądała na nią niepewnie, a ona nagle poczuła, że nieważne, jak jej pójdzie ten casting, mała powinna być z siebie dumna. Jednak pod naporem wspomnień nie wiedziała, jak ubrać to w słowa.
– Po prostu bądź sobą – powiedziała w chwili, gdy drzwi windy się rozsunęły.
– Dzięki. – Kobieta sprawiała wrażenie zawiedzionej. Zapewne oczekiwała rady, która sprawi, że jej córka jak burza przejdzie przez eliminacje.
Bądź sobą. Łatwo powiedzieć. Sama z marnym skutkiem próbowała realizować tę maksymę.
Dawna Emily Archer?
Jeżeli już nie jest dawną Emily Archer, to kim jest? Dlaczego wróciła do miejsca, gdzie bez skrępowania ludzie pokazywali ją sobie palcami jak celebrytkę, a nie osobę?
W Denver to się nie zdarza, ale w Los Angeles stało się to już pierwszego dnia. Takie jest Los Angeles, zapomniałaś? Każdy, kto znajdzie się na Bulwarze Zachodzącego Słońca, jest oceniany pod kątem tego, jak bardzo może być sławny. To kolejny powód, dla którego miała nadzieję nigdy do LA nie wracać.
Przytłoczona nawałem myśli nie była w stanie sama wysiedzieć w hotelowym pokoju. Twarzyczka małej Samanthy, przestraszona i pełna nadziei, obudziły wspomnienia z dzieciństwa. Żeby o nich nie myśleć, przydałoby się z kimś porozmawiać.
Jednak w LA nie miała znajomych: koleżanki i koledzy z dawnych czasów wyjechali, a ci, z którymi nie utrzymywała kontaktów, nie muszą wiedzieć, że akurat jest w mieście.
Nie bardzo wiedząc, co z sobą począć, ze specjalistycznym magazynem zjechała do baru, gdzie ze szklanką dżinu z tonikiem próbowała zatopić się w lekturze, ale raz po raz jej wzrok kierował się ku ciemnowłosemu mężczyźnie.
Była pewna, że tym razem to on się jej przypatruje. Nawet przeszło jej przez myśl, że się mu podoba, ale trwało to ułamek sekundy, bo mózg błyskawicznie wynalazł mnóstwo powodów, dla których było to nierealne.
Siedzi zgarbiona, w spranym podkoszulku swojego uniwersytetu, z włosami związanymi w koński ogon, z markerem w zębach. Nie mógł patrzeć na nią z zainteresowaniem, chyba że jest fanem trendów w modzie studenckiej.
Wobec tego o co mu chodzi? Wydało się jej, że chce nawiązać kontakt wzrokowy.
Jeśli tak, to ona nie musi udawać, że na niego nie patrzy. Ciemne włosy, oliwkowa cera, biała, lekko zmięta koszula rozpięta pod szyją. Jej nieliczne romanse zazwyczaj wygasały po kilku miesiącach, ale gdy już na coś takiego się decydowała, wybierała typy melancholijne, a ten facet zdawał się pogrążony w głębokiej zadumie.
Niewykluczone, że znalazł się w barze z tego samego powodu co ona, a więc by uciec od niechcianych myśli. Gapi się na nią, bo ona gapi się na niego.
Dlaczego nie może przestać na niego patrzeć? Widziała już wielu przystojnych mężczyzn.
Może przez spojrzenie tych ciemnych oczu? Wydawało się cieplejsze od wzroku innych mężczyzn.
Rozmawiał z barmanem, który chwilę później podszedł do niej. Na pewno by ją poinformować, że ten pan nie życzy sobie, żeby tak na niego patrzyła.
Wróciła do lektury, wyrzucając sobie wybujałą wyobraźnię. Postawi jej drinka, nawiąże rozmowę, a potem spędzi z nią gorącą noc w pokoju hotelowym.
Barman postawił przed nią dżin z tonikiem.
– Od tego pana. – Gestem głowy wskazał nieznajomego.
Gdy mężczyzna pomachał ręką, pytająco unosząc brwi, marker wypadł jej z ust.
Zapewne powinna odesłać drinka i wyjść z baru. Ale w głowie zaświtała jej pewna myśl. Możliwe, że brązowooki facet wcale nie jest zainteresowany miłostkami, a bardziej tym… czego ludzie szukają w hotelowych barach.
Upłynęła ponad cała dekada, odkąd sama kogoś lub czegoś szukała w takich barach, ale ten powrót nie należał do najprzyjemniejszych. Niezależnie od jego planów na ten wieczór, była mu wdzięczna za dżin z tonikiem.
Popijając drinka, głęboko spojrzała mu w oczy.
– Daniel Labarr – przedstawił się, podchodząc bliżej.
– Kiedyś byłam Emily Archer. – Obserwowała jego reakcję, ale daremnie. Zrelaksowała się. Dzięki Bogu gapił się nie dlatego, że ją rozpoznał.
– Jak to możliwe, że dawnej byłaś kimś innym? – zapytał wyraźnie rozbawiony.
Odłożyła marker, po czym wykonała ręką teatralny gest.
– Veronica Lawson. Damska Agencja Detektywistyczna dla Zwierząt.
Spoglądał na nią z zagubieniem.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– To dzisiaj pierwsza dobra wiadomość.
– Kurczę, a myślałem, że dobrą wiadomością jest to, że postawiłem ci drinka.
– Nie przeczę.
– Nie dostałem odpowiedzi, dlaczego kiedyś byłaś kimś innym.
– Mnie też to się wydawało niemożliwe, ale tego popołudnia zostałam zaliczona do kategorii „byłych”.
– Nie wyglądasz na kogoś, kto zgadza się, żeby inni mówili ci, kim jesteś.
– O? Skąd ta pewność?
Gestem wskazał jej artykuł pokreślony markerem.
– Jest sobotni wieczór w LA, jednym z najbardziej zabawowych miast na świecie, a ty o siódmej wieczorem siedzisz sama w barze. Widać, że wolisz czytać, niż korzystać z licznych atrakcji w towarzystwie ciekawych ludzi. Zakreśliłaś prawie całą stronę. Zdecydowanie nie poddajesz się wpływom otoczenia. Jeżeli umyślisz sobie siedzieć w barze i czytać, to będziesz to robić.
– Ciekawe towarzystwo? – Lekko się uśmiechnęła.
– Nie mogłem się oprzeć skromnej autoreklamie – odparł, wzruszając ramionami.
Ten gest skierował jej uwagę na jego muskularne bary. Stworzone do obejmowania.
Nieśmiały wewnętrzny głosik jej podpowiadał, że powinna go pożegnać i wcześniej położyć się spać przed jutrzejszym, pierwszym dniem pracy. Pozostałe dziewięćdziesiąt pięć procent kusiło, by odgarnęła mu z policzka opadające włosy.
Wcześniej najbardziej obawiała się samotności w hotelowym pokoju, ale teraz znalazł się pretekst, żeby stało się inaczej. Pretekst przystojny i w miarę interesujący.
– Nie jesteś stąd, prawda?
– Co mnie zdradziło?
– Przede wszystkim jesteś za bardzo wyluzowana. – Sam też wyglądał na całkiem zrelaksowanego.
– Jak można nie czuć się w swobodnie LA? Góry, plaża… istny raj.
– Tu jest pięknie, nie przeczę, ale brakuje głębi.
– Jak to? Hollywood jest pełne historii. Ten hotel… Judy Garland zawsze się tu zatrzymywała.
– Problem z Hollywood polega na tym, że to tylko atrapa atrakcyjna dla publiczności. Nie pokazuje wszystkiego. Judy Garland jest tego doskonałym przykładem: piękna na zewnątrz, cierpiąca w środku.
– Tak mówi ktoś, kto wie, co kryje się za fasadą.
Stuknęła szklanką jego szklankę.
– Zdrowie.
– Wiesz co? Masz rację. Nie jestem z Los Angeles. Znalazłem się tu, bo…
– Zaczekaj. – Położyła mu palec na wargach. – Umówmy się, że jesteśmy jak dwa statki mijające się pod osłoną nocy. I nic więcej. Wystarczy, że znamy tylko swoje imiona.
– Jeśli tak wolisz… – Wzruszył ramionami. – Ale przyznam, że jestem rozczarowany, skoro nie mogę cię lepiej poznać.
– Tyle wystarczy na ten wieczór.
Zdumiała ją jej własna bezpośredniość. Po części dlatego, że odstręczała ją wizja samotności w hotelowym pokoju, ale też i dlatego, że w Danielu było coś, co ją pociągało. Był atletycznej budowy, ale przy tym sposób, w jaki mówił, jak stał przed nią, z koszulą rozpiętą pod szyją, sprawiał wrażenie delikatnego.
Od dawna nikt jej tak nie pociągał. Próbowała spotykać się z mężczyznami, ale nigdy nic poważnego z tego nie wynikało. Jej najdłuższy romans, przed laty, wygasł po kilku miesiącach. Od dawna nikt jej nie obejmował, więc nie miałaby nic przeciwko temu, by znaleźć się w ramionach Daniela.
Wybór między nieznajomym a samotną pierwszą nocą w LA…. No cóż, Daniel jest sympatyczny i przystojny.
Delikatnie nakrył dłonią jej rękę.
– Tylko ta noc – powiedział, a ona poczuła, jak jego ciepło ożywia jej dłoń.
Gdy spojrzała mu w oczy, natarczywe wspomnienia rozpłynęły się niczym mgła…

Emily Archer, lekarka ze specjalnością z ortopedii, zakłada z przyjaciółką prywatną klinikę w Denver. Aby nawiązać kontakty, przylatuje do Los Angeles, gdzie dołącza do zespołu obsługującego niędzynarodowy konkurs tańca. Poznaje tam Daniela Labarra, który dotąd był lekarzem na wycieczkowcach i żył od portu do portu. Teraz postanowił osiąść na lądzie i na początek przyłączył się do ekipy medycznej konkursu. Pierwsze spotkanie Emily i Daniela kończy się cudowną nocą. Umawiają się na romans bez zobowiązań. Uważają, że jest to rozwiązanie idealne, bo chroni przed rozczarowaniem. Na pewno rozstaną się bez żalu. Chyba że...

Niebezpieczny urok księcia Montrose’a

Julia London

Seria: Powieść historyczna

Numer w serii: 91

ISBN: 9788327691989

Premiera: 12-01-2023

Fragment książki

Wśród Mackenziech z Balhaire trwała ożywiona debata nad tym, gdzie pochować szczątki czcigodnej Griseldy Mackenzie. Arran Mackenzie, jej ukochany kuzyn, chciał, by pochowano ją w siedzibie klanu w Balhaire obok innych członków dwustuletniej rodziny Mackenzie. Ale Catriona, jego najmłodsza córka – która była tak blisko swojej cioci Zeldy, jakby była jej rodzoną córką – chciała pochować ją w Kishorn Lodge, gdzie Griselda mieszkała przez większość swojego niezwykłego życia. W końcu udało się wypracować kompromis. Ciocia Zelda została pochowana w rodzinnej krypcie w Balhaire, ale miesiąc później w Kishorn odbyła się uczta na jej cześć. Ten układ zadowolił Catrionę, ponieważ była to uroczystość, której pragnęła dla kobiety żyjącej na własnych warunkach.
Niestety, w przeddzień uroczystości pogoda okazała się fatalna. Kishorn był położony głęboko w górach, można było się tam dostać praktycznie tylko łodzią. Dlatego tylko najbliższa rodzina Mackenziech mogła wziąć udział w uroczystości, płynąc z Balhaire, obok posiadłości Mackenziech w Arrandale i Auchenard, i przez Loch Kishorn do miejsca, gdzie jezioro spotykało się z rzeką, od której zostało nazwane.
Tak daleko w górach nie było prawie nic ani nikogo. Kiedyś na brzegu rzeki wznosiła się wioska i były tam najlepsze tereny łowieckie, ale dawno odeszły w przeszłość. Przodek Mackenziech zbudował niedaleko dom, a Zelda, która zawsze wolała wolność od ograniczającego małżeństwa, na co pozwolił jej ojciec, weszła w jego posiadanie jako młoda kobieta, z miłością naprawiając i rozbudowując budowlę.
Jedyną rzeczą, która pozostała po tej starożytnej wiosce, było rozpadające się opactwo, zbudowane na wzgórzu z widokiem na rzekę Glen. Było małe jak na opactwo i nikt nie potrafił powiedzieć, do kogo niegdyś należało. Zelda uznała, że należy do niej, i sprawiła, że połowa budowli znów nadawała się do zamieszkania. W drugiej połowie – która kiedyś była kościołem – brakowało ścian, a z dachu pozostało tylko kilka belek.
Gdyby tylko goście mieli chwilę wytchnienia od zimnego deszczu, który nieustannie wybijał miarowy rytm o szyby, Catrina byłaby zadowolona.
– Jestem dziś cholernie zła na Boga – powiedziała do kobiet zgromadzonych wokół ognia płonącego w palenisku. Wśród nich była jej matka, lady Balhaire, oraz siostra Catriony, Vivienne. Obecne były również jej szwagierki, Daisy, Bernadette i Lottie. – Padało w dniu, w którym ją pochowaliśmy, a teraz znowu pada. Zasługiwała na więcej – stwierdziła, niedbale trzymając w górze swój kieliszek do wina i nastawiając go do napełnienia.
– Zelda nie dbałaby o deszcz, Cat – zapewniła ją matka. – Obchodziłoby ją tylko, że zorganizowałaś fèille. Nie słyszysz jej śmiechu?
– Mamo…
– Tęsknię za tą starą babą – powiedziała jej matka i uniosła swój kieliszek. – Była niezrównana.
To była duża pochwała ze strony Margot Mackenzie. Ona i Zelda utrzymywały przez lata burzliwe stosunki, nigdy nie były zgodne z powodów, których Catriona wciąż nie rozumiała. Wiedziała, że Zelda nie mogła wybaczyć jej matce, że jest Angielką, co, prawdę mówiąc, było grzechem w oczach wielu szkockich górali. Ale Zelda wydawała się również wierzyć, że matka Catriony była szpiegiem. Kiedyś zapytała ojca, dlaczego ciocia Zelda twierdzi, że jej matka jest szpiegiem, a on rzucił jej dziwne spojrzenie i powiedział, że lepiej nie wracać do przeszłości.
Pomimo dawnej niezgody w ostatnich miesiącach życia Zeldy, kiedy częściej chorowała, matka Catriony przyjeżdżała raz w tygodniu z Balhaire, aby z nią posiedzieć. Kłóciły się o wydarzenia, które miały miejsce w ich długim życiu, ale też śmiały się, chichocząc z drobiazgów.
Jedna z usługujących kobiet napełniła kieliszek Catriony, która wypiła wino jak wodę.

– Powinny być tańce – poskarżyła się Lottie.
– Przecież i tak nie możesz tańczyć – powiedziała Vivienne, bo Lottie trzymała w ramionach niemowlę.
– Tak, ale ty możesz – powiedziała Lottie, szturchając Vivienne. – I chciałabym to zobaczyć.
– Ja? Jestem na to za stara i za gruba – poskarżyła się Vivienne i opadła z powrotem na krzesło, jedną ręką trzymając się za brzuch. Urodzenie czwórki dzieci sprawiło, że była zaokrąglona. – Bernadette będzie tańczyć.
– Sama? – Bernadette, żona brata Catriony, Rabbiego, schyliła się, by poprawić ogień w palenisku. – Mam też nucić sobie muzykę?
– A co ze mną?– zapytała Daisy. Była poślubiona Caileanowi, najstarszemu bratu Catriony. – Nie jestem za stara na dobrego reela.
– Ani za gruba – zgodziła się Lottie.
– Nie, ale twój mąż jest za stary – powiedziała Vivienne i skinęła głową w stronę Caileana. Siedział w pobliżu pieca z ich ojcem, miał wyciągnięte nogi, a z dwóch palców zwisał mu kufel z piwem.
– Szkoda, że nie ma Ivora MacDonalda. Zatańczyłby z naszą Cat – powiedziała matka Catriony i uśmiechnęła się porozumiewawczo do córki.
– Nie spoczniesz, póki nie zobaczysz mnie na ślubnym kobiercu, prawda?
– I co w tym złego? – zapytała słodko matka.
– Tak, co w tym złego? – zapytała Daisy. – Dlaczego nie przyjmiesz zalotów pana MacDonalda, Cat? – zapytała zaciekawiona. – Wydaje się raczej miły. I, na Boga, poważnie w tobie zakochany.
Ivor był grubym mężczyzną, tego samego wzrostu co Catriona, z włosami, które opadały mu wokół twarzy. W ciągu kilku tygodni od śmierci Zeldy składał jej kondolencje tyle razy, że straciła rachubę.
– Może się starać, ile mu się podoba, ale jestem zbyt niespokojnym duchem, żeby związać się z budowniczym statków – powiedziała Catriona i wypiła resztę wina.
– Myślę, że to nieuczciwe – powiedziała Lottie. – Może go nie kochasz, ale wygląda na to, że rozkochałaś go w sobie, prawda?
Catriona kiwnęła głową.
– Masz trzydzieści trzy lata, Cat. Prędzej czy później musisz zaakceptować fakt, że ostatnią owcę na rynku trzeba sprzedać za oferowaną cenę lub zostanie zamieniona na potrawkę.
– Lottie! – Bernadette sapnęła gniewnie. – Co za paskudne porównanie!
Catriona machnęła lekceważąco ręką.
– Ale tak jest, prawda? Twardo siedzę na ławce dla starych panien. Całkiem zaakceptowałam, że nie doczekam się już męża i dziecka. Tak zrobiła Zelda, i to z wyboru. Będę kontynuować dzieło cioci.
– Chciałabym myśleć, że jesteś przeznaczona do czegoś innego niż życie w Kishorn – powiedziała jej matka. – Nie jesteś przecież Zeldą.
Jeśli nie zależy ci na panu MacDonaldzie, jest więcej mężczyzn, których możesz poznać. Ale spędzanie całego czasu w Kishorn odizolowało cię od świata.
– Mhm – powiedziała sceptycznie Catriona. – Myślę, że mogę bezpiecznie powiedzieć, że zbadałam całą dostępną socjetę i nie odnalazłam w niej nic fascynującego. A poza tym kobiety i dzieci z opactwa potrzebują mnie, mamo. Nauczyłam się wszystkiego od Zeldy. Kobiety z opactwa nie mają innego miejsca, do którego mogłyby pójść. – Usiadła i odwróciła się. – Gdzie jest ta dziewczyna?
– Catriona, kochanie – zaczęła błagalnie jej matka.
Ale Catriona nie była w nastroju do omawiania swoich przyszłych planów.
– Boże, ratuj – powiedziała i wstała chwiejnie, lecz złapała się oparcia krzesła. Była wyczerpana niekończącą się dyskusją na jej temat. Biedna Catriona Mackenzie… Nie ma nadziei na małżeństwo, nie ma przyjaciół, nie ma nic, co by ją zajmowało, tylko podupadłe opactwo pełne odmieńców. – Myślę, że chciałabym zatańczyć. Czy Malcolm Mackenzie jest w pobliżu? Jestem pewna, że ma ze sobą dudy.
– Na miłość boską, usiądź, Cat. – Bernadette złapała rękę Catriony i próbowała odciągnąć ją z powrotem na miejsce. – Jesteś zdenerwowana…
– Ledwo wypiłam kropelkę! – zawołała Catriona. – Ta twoja angielska krew, Bernie… My, Szkoci jesteśmy o wiele lepszymi tancerzami z odrobiną wina we krwi, prawda?
– Mogłabyś kogoś skrzywdzić – uperała się Bernadette i znów pociągnęła ją za rękę.
– Naprawdę nie powinnaś tyle pić – powiedziała Vivienne z dezaprobatą.
– Powinnam pić, powinnam tańczyć – odparła Catriona. Wyrwała rękę z dłoni Bernadette, ale straciła równowagę i potknęła się o kogoś. Udało jej się wyprostować i odwrócić, a gdy zobaczyła, kto ją złapał, roześmiała się. Rhona MacFarlane rządziła w Kishorn, choć tak naprawdę nie była zakonnicą.
– O, patrzcie, kto przyszedł ze mną potańczyć! Dziękuję ci, Rhono. Uratowałaś mnie przed biczowaniem, a ja bardzo chciałabym zatańczyć. – Catriona ukłoniła się nisko, prawie się przy tym przewracając.
– Nie ma muzyki – zauważyła Rhona.
– Słuszna uwaga – przyznała Catriona, ale chwyciła Rhonę za ramiona, próbując zmusić do tańca. – Nie potrzebujemy muzyki!
– Panno Catriono! – powiedziała Rhona i wyrwała się.
– Dobrze, już dobrze, znajdę Malcolma – powiedziała Catriona potulnie.
– Panno Catriono, mamy gości – oznajmiła Rhona.
– Goście! Kto przyszedł?
Odwróciła się do drzwi, spodziewając się zobaczyć MacDonaldów ze Skye. Ale mężczyźni w drzwiach nie byli przyjaciółmi Mackenziech ani opactwa w Kishorn. Nagle przypomniały jej się dwa listy, które Zelda otrzymała w ostatnich miesiącach swojego życia. Listy napisane na eleganckim papierze, z oficjalną pieczęcią. Listy, które Zelda potraktowała jako nieistotne.
– Jacy goście? – zapytała matka Catriony.
– Cholerni dranie, oto jacy – rzuciła Catriona i podążyła do drzwi, zanim matka mogła ją zatrzymać. Gdy zbliżała się do mężczyzn, ten z przodu pochylił głowę.
– Kim jesteś?
– Ach. Pani musi być panną Catrioną Mackenzie – odpowiedział mężczyzna z wyraźnym angielskim akcentem.
– Skąd znasz moje imię? Jak się tu dostałeś?
– Moim zajęciem jest znać twoje imię, a pewien człowiek w Balhaire był na tyle uprzejmy, że przywiózł nas tu. – Zdjął ociekający wodą płaszcz i podał go dżentelmenowi obok. Marynarkę i kamizelkę też miał wilgotne. – Jestem Stephen Whitson, agent Korony. Czy zechciałaby pani poinformować lairda, że przybyłem, aby przedstawić mu pewną pilną sprawę?
– Mojego lairda?
– Jak już powiedziałem, sprawa jest pilna.
– Czy jest to ta sama sprawa, która zmusiła cię do dręczenia mojej chorej ciotki na łożu śmierci listami?
– Proszę o wybaczenie, panno Mackenzie, ale to jest sprawa dla mężczyzn…
– To sprawa cholernej przyzwoitości… – Przerwało jej mocne zaciśnięcie bardzo dużej dłoni na ramieniu. Cailean pojawił się u jej boku, rzucając spojrzenie, które ostrzegało, by trzymała język za zębami.
– Proszę o wybaczenie. O co chodzi? – zapytał spokojnie.
– Milordzie, Stephen Whitson do twoich usług – powiedział mężczyzna, pochylając się w ukłonie.
– Chce przejąć opactwo, ot co – powiedziała ze złością Catriona.
– Cat. – Aulay pojawił się po jej drugiej stronie. Wziął jej rękę i umieścił ją na swoim przedramieniu.– Pozwól temu człowiekowi mówić, dobrze?
– To prawda, że opactwo jest przedmiotem zainteresowania Korony – powiedział Whitson. – Zostałem wysłany przez biuro lorda adwokata.
– Korona? – Cailean powtórzył sceptycznie i wystąpił do przodu. – Proszę o wybaczenie, sir, ale jesteśmy w trakcie stypy po pannie Griseldzie Mackenzie.
– Moje kondolencje – powiedział Whitson. – Żałuję, że moje przybycie wypadło w tak niefortunnym momencie, ale nasza poprzednia korespondencja przeszła bez echa. Jak próbowałem wyjaśnić pannie Mackenzie, przybyłem z pilną sprawą do lairda.
– Przyprowadź ich, Cailean – zawołał ojciec Catriony z drugiego końca pokoju.
Whitson nie czekał na dalsze zaproszenie. Zgrabnie obszedł Caileana i zaczął iść przez pokój, nie zważając na zebranych. W pomieszczeniu zapanowała cisza.
Cailean poszedł za Whitsonem, ale kiedy Catriona próbowała się ruszyć, Aulay pociągnął ją za sobą.
– Zostań tutaj.
– Nie, Aulay! To jest teraz moje opactwo.
– W takim razie    uważaj na słowa, Cat. Wiesz, jaka jesteś. Zwłaszcza po trunku.
– I co z tego? – syknęła. – Zelda odeszła, a ja zapijam swój smutek. – Uścisnęła mu dłoń i pospieszyła za innymi.
Jej ojciec wstał. Podpierał się laską, ale nadal był imponujący i o głowę wyższy od pana Whitsona. Ojciec dobrze i szybko oceniał charaktery, teraz widać też to zrobił, bo nie zaproponował przybyszowi jedzenia ani picia. Zapytał:
– Co też pana do nas sprowadza?
Pan Whitson podniósł lekko brodę.
– Jeśli ty przechodzisz do rzeczy, mój panie, to ja również. Opactwo Kishorn zostało wykorzystane bezprawnie do pomocy zdrajcom jakobickim, którzy chcieli strącić z tronu naszego króla w rebelii. Z tego powodu posiadłość przechodzi na własność Korony.
Arran Mackenzie roześmiał się.
– Przepraszam bardzo? Opactwo Kishorn należy do ziemi Mackenziech od ponad dwustu lat. Jesteśmy lojalnymi poddanymi, sir.
– Opactwo Kishorn służyło do zakwaterowania rebeliantów po przegranej pod Culloden i było prowadzone przez znaną sympatyczkę jakobitów, pannę Griseldę Mackenzie. Mamy na to świadków. Ponieważ posiadłość była kryjówką zdrajców, z rozkazu króla przechodzi na własność Korony.
– Z rozkazu króla? –powtórzył Cailean z niedowierzaniem. – Czy jesteś szalony? Od buntu minęło dziesięć lat.
Pan Whitson wzruszył ramionami.
– To była zbrodnia wtedy i jest nią nadal, sir.
– Co Koronę obchodzi to stare opactwo? – zdziwił się Rabbie.
– Król ma w tym swój interes – prychnął pan Whitson i przerwał, by wyprostować mankiety. – Są tacy, którzy wierzą, że każdy użytek byłby lepszy niż zakwaterowanie kobiet o wątpliwej reputacji.
Catriona wybuchnęła.
– Jak śmiesz! Nie masz współczucia?
Whitson obrócił się tak szybko, że ją zaskoczył.
– Jest wielu na tych wzgórzach, którzy nie doceniają takich jak pani, panno Mackenzie. Niektórzy są temu bardzo przeciwni.
– To nie jest niczyja sprawa, co robimy z naszą własnością – argumentowała Catriona.
– Zignoruję twoją nieuprzejmość, Whitson, bo nie jesteś z tych stron – powiedział jej ojciec. – Ale jeśli kiedykolwiek jeszcze odezwiesz się do mojej córki w ten sposób…
Whitson uniósł brew.
– Czy grozisz agentowi króla, mój panie?
– Grożę każdemu człowiekowi, który ośmiela się mówić do mojej rodziny w ten sposób – warknął laird. – Masz zatem oficjalny dekret, czy mamy wierzyć na słowo?
Oczy Whitsona zwęziły się.
– Myślałem, że jesteś rozsądnym człowiekiem, Mackenzie. Masz dobrą reputację, ale najlepiej dla wszystkich zainteresowanych będzie, jeśli pogodzisz się z faktami. Oficjalny dekret został dostarczony pannie Griseldzie Mackenzie. Nie mam kopii, ale mogę zlecić jej sporządzenie.
– Griselda Mackenzie odeszła z tego świata – powiedział Arran. – Dopóki nie zobaczę oficjalnego powiadomienia, nie mam zamiaru ci wierzyć.
– Każę posłańcowi je dostarczyć. W trosce o dobro sprawy, pozwolę sobie poinformować, że dekret daje panu i pańskim ludziom sześć miesięcy na opuszczenie pomieszczeń opactwa, a jeśli do tego czasu ich nie opuszczą, zostaną zajęte siłą. Mienie przepada, mój panie. Rozkazy króla są całkiem jasne.
Catrionie zaczęło mącić się w głowie. W opactwie były dwadzieścia trzy dusze, kobiety i dzieci. Gdzie się teraz podzieją?
– Tak, a ty masz kwadrans na opuszczenie tych pomieszczeń, panie, albo zostaniesz usunięty siłą – powiedział jej ojciec i odwrócił się od gościa.
– Oczekuj, że dekret zostanie dostarczony do końca tygodnia – powiedział lodowato pan Whitson. Odwrócił się i ruszył do drzwi.
– Czy nie masz sumienia? – mruknęła Catriona, gdy przechodził obok niej.
Zatrzymał się. Powoli odwrócił głowę i skierował swój wzrok na nią. Poczuła, że przebiega przez nią dreszcz.
– Moja rada dla ciebie, pani, jest taka, żebyś trzymała się dobroczynności przekazywanej właściwym kobietom.
– Wynoś się – warknął MacKenzie.
Wszyscy milczeli przez kilka chwil po odejściu intruzów. Catrionie kręciło się w głowie. Pomyślała o kobietach z opactwa: Molly Malone, która została tak pobita przez męża, że straciła dziecko, które nosiła. Wymknęła się w środku nocy z dwójką małych dzieci i jedną koroną w kieszeni. I Anne Kincaid, która jako dziewczynka została wyrzucona przez ojca, który o nią nie dbał. Została zmuszona do prostytucji, by przeżyć. I Rhona, kochana Rhona, takie błogosławieństwo dla Kishorn! Kiedy jej mąż zmarł, nie było nikogo, kto by ją przygarnął. Przez rok pracowała, ale nie mogła zapłacić czynszu. Właściciel domu zaproponował jej dach nad głową w zamian za usługi cielesne. Rhona znosiła to przez trzy miesiące, zanim mu odmówiła. Bez namysłu wyrzucił ją na ulicę.
– No cóż – powiedziała matka Catriony.
– Na miłość boską, co mamy zrobić z tą wiadomością? – zapytała Aulay.
– Co możemy zrobić, czego nie próbowano wcześniej? – dodał ojciec, gdy ostrożnie wrócił na swoje miejsce. – MacDonaldowie walczyli o zwrot majątku zagarniętego przez Koronę ich spadkobiercom i nie odnieśli sukcesu.
– Ale ziemia, którą chcieli dostać, była ziemią uprawną – przypomniała Cailean. – Była bardziej wartościowa niż ta – dodała.
– Tu nie wyrośnie nic wartego zasadzenia – zgodził się laird. – Ale gdyby chcieli wypasać owce, to jest to cenny teren.
– Czy nie mogą wypasać tu swoich stad, ale zostawić w spokoju opactwo?
– Mam pewną sugestię – powiedziała matka Catriony. – Myślę, że Catriona powinna dostarczyć list Zeldy mojemu bratu. Jak najszybciej.
Jej ojciec spojrzał na żonę zaciekawiony.
– List? Jaki list?
– Zelda napisała list do mojego brata, który nie został jeszcze dostarczony. Znasz Knoxa prawie tak dobrze jak ja, Arran. Jeśli jest ktoś, kto może nam pomóc, to właśnie on. Zna wszystkich, a tak się składa, że latem przebywa w Szkocji.
Wszyscy bracia Catriony jęknęli.
Letni pobyt hrabiego Norwooda był dla nich wszystkich bardzo bolesny. Był on jednym z bogatych Anglików, którzy skorzystali z przepadku i konfiskaty ziemi Szkotów po rebelii. Kupił od Korony niewielką posiadłość w pobliżu Crieff i kiedyś chwalił się, że nabył ją za wartosć konia.
– List Zeldy nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała Catriona, rozglądając się za swoim kieliszkiem.

Catriona dawno przestała marzyć o założeniu rodziny. Mówi, co myśli, nie słucha niczyich poleceń, ma wybuchowy charakter. Jej największą pasją jest pomaganie kobietom, które los potraktował wyjątkowo okrutnie. Pierwszym mężczyzną, który wzbudza jej zainteresowanie, jest bogaty i wpływowy książę Montrose. Nikt nie śmie zapytać, co stało się z jego żoną, która pewnego dnia zniknęła bez śladu. Większość uważa, że książę ją zamordował, zazdrosny o jej popularność. Jednak Catriona nie polega na opinii innych. Postanawia lepiej poznać księcia i odkryć jego sekrety. Ten niezbyt uprzejmy mężczyzna przyciąga ją jak magnes. Zawsze słuchała głosu rozsądku, tym razem jest gotowa pójść za głosem serca…

Pod szkockim niebem

Julia London

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 605

ISBN: 9788327691927

Premiera: 12-01-2023

Fragment książki

Huk tysięcy kopyt, impet szarży i krzyki rannych dudniły w głowie Lucasa Johnsa-Ivesa. Siekł francuskich żołnierzy zaskoczonych atakiem brytyjskiej kawalerii. Z początku byli łatwym łupem dla ich szabel, ale szarża, zrazu niczym huragan wdzierająca się we wroga, rychło zmieniła się w rzeź, w morze krwi, w ludzi krzyczący w agonii i w padające konie.
Sygnał trąbki z trudem się przebił do świadomości Lucasa. Był to rozkaz do odwrotu. Daleko werżnęli się w siły wroga i wykonali zadanie. Zabili wystarczająco wielu i czas się wycofać.
Gdzie jest Bradleigh?
Lucas poszukał wzrokiem swojego brata i zobaczył, że szaleńczo wymachuje szablą z twarzą wykrzywioną wojenną furią. Był na niego wściekły, i to tak bardzo, że nie chciał jechać u jego boku. Niech walczy na własną rękę.
Ale teraz w jego głosie brzmiała panika, gdy zaczął wrzeszczeć:
– Bradleigh! Bradleigh! Wycofujemy się! Zajechaliśmy za daleko! Bradleigh!
Kątem oka dostrzegł morze Francuzów na świeżych koniach, pędzących na nich z uniesionymi szablami.
Jego brat zapamiętał się w walce.
– Bradleigh! Bradleigh!
Lucas spiął konia ostrogą, kierując go w tamtą stronę. Uratuje brata, ocali przed zgubą, jak obiecał ojcu. Doprowadzi go do linii sojuszników. Uratuje brata przed nim samym.
Był już prawie przy nim, kiedy nagle pomiędzy nich wpadł kirasjer na wielkim czarnym koniu. Lucas ściągnął wodze, żeby uniknąć zderzenia, i mógł tylko patrzeć, jak chlasnął pałaszem, a Bradleigh cały zalał się krwią.
– Nie! – wrzasnął Lucas, gdy brat z rozplataną piersią bezwładnie zsunął się z konia. – Niee!

– Uwielbiam ten kamienny krąg.
Melodyjny głos młodej dziewczyny wdarł się w myśli Lucasa, tłumiąc odgłosy i widoki bitwy.
Zabrzmiał perlisty śmiech.
– Pamiętasz, jak się tam bawiliśmy?
Lucas potrząsnął głową. Niemożliwe. Przecież jest w Belgii, czyż nie? Ale co z bitwą? I gdzie jest brat?
Nagle zapachniało wilgotną trawą i powiew wiatru schłodził jego rozpaloną skórę. Pamiętał, że szedł. Głowę miał dziwnie pustą i chwiejny krok, jakby sobie golnął za dużo szkockiej whisky. Czy po tym trunku coś mu się roi? A może to nie wizja? Więc co jest rzeczywistością: bitwa czy ten melodyjny głos?
– Wtedy byliśmy dziećmi – odpowiedział drugi głos, tym razem chłopięcy. – Albo raczej ja byłem, bo ty ciągle jesteś jak dziecko.
– Wcale nie! – zaprotestowała dziewczynka. – Czternaście lat to już poważny wiek. – Nagle jej głos się zmienił. – Niven, zobacz! Jakiś pan tam leży! W kręgu!
Lucas usłyszał, jak szybko się zbliżają.
– Kto to jest? – zapytał chłopak.
– Nie wiem. Ktoś obcy.
– Gadanie! – prychnął chłopiec. – Tu nie ma obcych. Nie na naszej ziemi. Wszystkich tu znamy.
Na ich ziemi? Gdzie on jest, jeśli nie w Belgii? Gdzie się podział zapach prochu? I woń krwi? Z trudem otworzył oczy, ale oślepiło go światło. Zaparł się o kamień i usiłował wstać.
– Bradleigh…
Nogi nie były w stanie go utrzymać i upadł.
Gdy kroki ucichły przy nim, znów powoli uniósł powieki i w jego pole widzenia niczym zjawy napłynęły te dzieciaki.
– Panie! Panie! Nic panu nie jest? – Dziewczynka pochylia się nad nim, ale jej obraz się rozmazał.
Nim Lucas zdołał coś odpowiedzieć, zawładnęła nim ciemność.

Mairi Wallace strząsnęła pył z fartucha i podniosła z ziemi kosz pełen buraków, marchewek i rzodkiewek zebranych w kuchennym ogrodzie. Ależ by dostała burę, gdyby matka się dowiedziała, że grzebała w ziemi! Wyobraziła sobie, jak mówi:
– Posłuchaj, Mairi, córce barona nie wypada zbierać warzyw z grządki. Jeśli już musisz chodzić po słońcu, to ścinaj kwiaty. Przecież nie jesteś pomocą kuchenną.
Rzecz w tym, że wszystkie służące, poza Evie, dawno się zwolniły. Ludzie szukali lepiej płatnej roboty i nie było komu pracować. Oprócz Evie mieli jeszcze tylko dwie pokojówki i dwóch lokajów, a Mairi z chęcią przejęła część ich obowiązków. Uwielbiała słońce i świeże powietrze w taki piękny szkocki dzień.
Gdy odwróciła się i spojrzała ponad płotem, zobaczyła młodszego brata Nivena, który zbiegał ze wzgórza, jakby sam diabeł go gonił.
Mairi zmarszczyła czoło. Zaraz, przecież poszedł na spacer z Daviną. Jej serce zabiło szybciej. Gdzie w takim razie ona jest?
Odstawiła koszyk i pobiegła do bramy.
– Mairi! Mairi! – krzyczał Niven z daleka. – Chodź szybko! Musisz przyjść!
– Co się stało? Coś z Daviną?
– Nie. No, może trochę… – Z trudem łapał oddech. – Chodź, sama zobacz.
Szesnastoletni Niven czasami potrafił już zachować rozsądek, a jednocześnie był impulsywny i nieostrożny jak ich ojciec. Nie pierwszy raz Mairi musiała go wyciągać z tarapatów. Davina miała bardziej zrównoważoną naturę, choć zdarzało się jej to i owo.
Mairi pośpieszyła za Nivenem na wzgórze. Ta część ich ziemi nadal była niezagospodarowana i bliska dzikiej naturze. Za szybko szli, żeby rozmawiać. Niven prowadził ją w stronę kamiennego kręgu, który według rodzinnych przekazów był miejscem złowrogim, magicznym i tajemniczym. Na wyeksponowanej w tle nieba naturalnej ramie z głazów dostrzegła Davinę. Ucisk w sercu Mairi nieco zelżał.
Dziewczynka wybiegła im na spotkanie.
– Siostrzyczko, dobrze, że jesteś! Nie wiedzieliśmy, co robić.
Mairi z trudem się powstrzymała, żeby nie chwycić jej w objęcia.
– Co robić? Z czym?
Davina gestem nakazała, aby szła za nią, i zaprowadziła ją do wnętrza kręgu. Zobaczyła tam nieznajomego mężczyznę, który bezwładnie opierał się o jeden z głazów. Nie miał kapelusza; rozchełstana zielona kurtka ukazywała zmięte i brudne ubranie. Obok walały się dwie puste butelki po whisky.
Skóra Mairi nagle zlodowaciała.
– On zemdlał – powiedziała Davina. – Chyba jest chory.
Raczej pijany, pomyślała Mairi, ściskając siostrę za ramię.
– Nie zrobił ci krzywdy?
– No co ty? Głupie pytanie. Kiedy tu przyszliśmy, leżał pod tym kamieniem. Kiedy zaczęliśmy do niego mówić, próbował wstać, ale znów się osunął. Posłałam więc Nivena po pomoc. – Uklękła przy mężczyźnie. – Myślę, że ma gorączkę.
Mairi chciała odciągnąć od niego siostrę. Davina nie miała pojęcia, jak niebezpieczni bywają mężczyźni, a już zwłaszcza pijani.
Ale ten był, przynajmniej na jakiś czas, nieprzytomny.
Mairi stanęła nad nim, a Davina dotknęła jego czoła i orzekła:
– Jest rozpalony.
Nieznajomy był blady, ale można by rzec, że wyglądał szlachetnie. Miał jasne włosy, wyrazisty podbródek, prosty nos i usta godne greckiego posągu.
– Czy on umarł? – zapytał Niven.
Mairi zmusiła się, żeby przyłożyć obcemu palce do szyi, i na szczęście wyczuła tętno.
– Żyje. – Dotknęła jego czoła. – Ale ma wysoką gorączkę.
– Czy myślisz, że to sprawka druidów? Może zjawił się w kręgu o północy? – z wielką powagą zastanawiał się Niven.
Opowieści o druidach przechodziły z pokolenia na pokolenie. Twierdzono, że ich duchy potrafią ukarać każdego, kto im przeszkodzi w nocnych obrzędach w świętym kręgu.
Ubranie mężczyzny było mokre.
– Pewnie zmoczył go nocny deszcz – orzekła Mairi.
Ale co ten człowiek robi na wzgórzach, w samym środku ich ziemi? Skoro zmoczył go deszcz, musiał tu być całą noc.
– Trzeba być jak dobry Samarytanin – powiedziała Davina.
Czyżby coś do niej dotarło z niedzielnego kazania? A wyglądało na to, że bardziej ją zajmuje flirtowanie z najmłodszym synem lorda Buchana niż mądrości wielebnego Hilla.
– Nie możemy go tu zostawić – upierała się Davina.
Mairi miała całkiem inne zdanie. Najchętniej zostawiłaby tu obcego mężczyznę, a brata i siostrę zabrała do domu. Jednak powiedziała:
– To prawda, nie możemy. Ten człowiek choruje, nawet jeśli za dużo wypił. Jego życie jest zagrożone. – Potrząsnęła go za ramię. – Panie! Niech pan się obudzi!
Otworzył niebieskie jak niebo oczy, ale natychmiast je zamknął i głowa mu opadła. Nie dadzą rady postawić go na nogi. I jest za ciężki, żeby go przenieśli taki kawał drogi.
Mairi zwróciła się do siostry:
– Davino, biegnij do stajni i powiedz, żeby MacKay albo John przyjechał tu wozem. – Nie chciała, żeby siostra została przy tym dziwnym człowieku.
MacKay, starszy od ich ojca, był stajennym. W lepszych czasach mieli co najmniej pięciu ludzi do obsługi koni i powozów.
– Ja? – zaprotestowała Davina. – Chcę zostać, niech Niven pójdzie.
– Dobra, pójdę. – I już go nie było.
– Zabierzemy go do nas, prawda, Mairi? – spytała Davina, kiedy niecierpliwie czekały, aż wóz doturla się do nich przez wzgórza. – A nie do miasteczka, bo tam nikt o niego nie zadba. My lepiej się nim zajmiemy.
Mairi nie miała ochoty przyjmować tego człowieka pod swój dach, lecz musiała przyznać, że siostra ma dużo racji. Miasteczko leżało dość daleko i nie miałyby gwarancji, że ktoś się zajmie chorym.
– Powinniśmy też wezwać doktora – dodała Davina.
Ale skąd wezmą pieniądze? Ten człowiek sam powinien zapłacić, tylko czy stać go na to? Och, gdyby miał gotówkę, czy włóczyłby się po wzgórzach, zamiast wynająć w gospodzie pokój wraz z utrzymaniem?
– Mam biec po doktora? – zapytała Davina.
Ta mała sama chciała pójść do miasteczka? Mairi nie spodobał się ten pomysł. Z drugiej strony nie chciała zostawiać siostry samej z tym dziwnym człowiekiem.
Wzdrygnęła się na wspomnienie koszmaru, jaki przeżyła, gdy została sam na sam z mężczyzną tak samo napitym jak ten. Absolutnie nie miała ochoty powtarzać tego doświadczenia z następnym obcym.
Ale ten człowiek naprawdę był chory. Jak będzie się czuła, jeśli umrze pozostawiony na pastwę losu? Serce łomotało jej niespokojnie.
– Tak. – Kiwnęła głową. – Bardzo dobry pomysł. Ty leć, a ja tu zaczekam na wóz i Nivena. Spotkamy się w domu.
Odprowadziła wzrokiem siostrę, która niczym sarna pognała w dół do drogi. Stamtąd były jeszcze trzy mile do miasteczka.
Mairi usiadła obok mężczyzny na wilgotnej trawie.
– Dobrze, że mi nie zagrażasz – mruknęła.
Kolejny raz otworzył oczy, po czym nagle wychylił się, chwycił ją za ramiona i wyrzęził z dzikim wzrokiem:
– Mój brat… Bradleigh… – Rozluźnił chwyt, wstając nieporadnie. Wciąż dziko popatrywał wokół, a przerażonej Mairi jakby w ogóle nie zauważał. Przebywał w dziwnych rejonach swojego delirium. – Muszę odszukać brata… Gdzie jest Bradleigh? – wychrypiał, próbując wesprzeć się na niej, ale zachybotał się na nogach i znów przytrzymał się głazu. – Ja muszę… Bradleigh… – Osunął się na ziemię, ponownie tracąc przytomność.
Mairi, wreszcie wolna od jego rąk, otrząsnęła się i zakryła twarz dłońmi. Mężczyzna już się nie poruszył.
Jego brat umarł? Tego mu nie życzyła, ale nadal była wobec niego nieufna. Za dobrze pamiętała twarde męskie palce na szyi, które zmusiły ją, by legła na ziemi…

Cień rzucany przez menhiry gęstniał, kiedy Mairi czekała na Nivena i wóz, aż wreszcie po jakichś dwóch godzinach usłyszała odgłos kopyt i skrzyp osi. Ona, Niven i stary MacKay władowali bezwładne ciało na wóz.

Kiedy dotarli do domu, Davina już tam była.
– Zostawiłam wiadomość dla doktora – oznajmiła. – Nie było go, pojechał do pacjentów.
Ten jedyny w okolicy lekarz obsługiwał trzy miasteczka, więc równie dobrze mógł się zjawić za parę godzin, jak i za parę dni.
– Czy mówiłaś mamie i tacie o tym człowieku? – zapytała Mairi.
– Nie. Pani Cross powiedziała, że jeszcze nie wrócili z wizyty u lordostwa Buchanów.
Zastanawiające, że gospodyni zawsze wiedziała, gdzie są i co robią ich rodzice. Mając do pomocy w prowadzeniu domu zaledwie dwie pokojówki, Betsy i Agnes, harowała wraz z nimi, pucując wszystko na wysoki połysk.
– Później powiemy rodzicom – powiedziała Mairi.
– No i co? – Niven zeskoczył z wozu. – Gdzie go umieścimy?
– W pokoju lokaja – odparła Mairi po namyśle.
Lokaj zwolnił się przed miesiącem.
Jeden z dwóch pozostałych stajennych pomógł wnieść chorego do służbowej klitki, która znajdowała się na tyłach domu. Mairi postanowiła, że powie o nim rodzicom w czasie kolacji.
– Musimy zdjąć z niego mokre ubranie. – Spojrzenie Mairi powędrowało od Nivena do stajennego, a gdy obaj odwrócili wzrok, wzięła się pod boki. – Chyba nie myślicie, że ja to zrobię? Albo Davina? Rozbierzcie go, a my poszukamy suchych rzeczy do przebrania. – Wymaszerowała z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
W korytarzu pojawiła się pani Cross.
– Co się dzieje, panno Mairi?
– Davina i Niven znaleźli obcego mężczyznę w kamiennym kręgu. Ma gorączkę. Nie mogliśmy go tam zostawić. – A szkoda, dodała w myślach.
– Nie damy rady zadbać o chorego – zaprotestowała pani Cross. – Ledwie dajemy radę z obrządzeniem domu i obejścia. A jeśli nas czymś zarazi? – zapytała nerwowo.
– Ani ty, ani pokojówki nie będziecie przy nim chodzić – oświadczyła Davina. – My się nim zajmiemy.
– Ty nie. – Mairi spiorunowała ją wzrokiem. – Ty nie możesz.
– A niby dlaczego? – prychnęła siostra.
Bo on może być niebezpieczny, pomyślała Mairi.
– Bo jesteś za młoda – powiedziała. – Po prostu nie wypada.
Będzie się musiała sama nim zająć. Na samą myśl o tym poczuła zimny ciężar na duszy.

Tego wieczoru przy kolacji Mairi powiedziała rodzicom o chorym mężczyźnie, który przebywał w służbówce przeznaczonej dla lokaja.
– Postąpiliśmy jak dobrzy Samarytanin, prawda, mamo?
Matka uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Jak bardzo dobry Samarytanin, Davino. Oczywiście, że musimy zająć się tym biednym człowiekiem. Mam nadzieję, że przykazałaś pani Cross, by dbała o niego jak o domownika?
– Tak, rozmawiałam z panią Cross o opiece nad nim – wymijająco odparła Mairi, rzucając rodzeństwu ostrzegawcze spojrzenie. Matka i ojciec popadliby w stan nerwowej drżączki, gdyby się dowiedzieli, że pani Cross nie jest w stanie przyjąć na siebie więcej obowiązków. Tak samo reagowali, kiedy najstarsza córka próbowała z nimi rozmawiać o oszczędnościach albo o sprzedaniu czegoś, żeby można było opłacić służbę. Jeden naszyjnik matki by wystarczył nie tylko na zaległe pensje, ale i na zatrudnienie nowych ludzi.

Późnym wieczorem, upewniwszy się, że rodzice udali się na spoczynek, Mairi pośpieszyła do pokoju Nivena.
– Choć ze mną – nakazała. – Musimy sprawdzić, co jest z tym człowiekiem.
Brat marudził, ale zignorowała jego sprzeciw. Potrzebowała obstawy.
Schodami dla służby zeszli do sutereny, gdzie był pokój pani Cross, a także dawna służbówka lokaja.
Kiedy tam weszli, Davina wstała z krzesła przy łóżku chorego i oznajmiła:
– Próbowałam podać mu rosół łyżeczką, ale mi się nie udało.
– Davino! Co ty tu robisz? Mówiłam ci, że nie powinnaś!
Siostra spojrzała na nią wyzywająco.
– Przecież powiedzieliśmy pani Cross, że się nim zajmiemy.
– Tak, ale nie ty. Idź spać, a my z Nivenem zadbamy o niego.
Zamierzała tylko sprawdzić stan chorego, ale zaczęła się obawiać, że jeśli szybko wyjdzie, Davina znowu tu wróci. Z tym że nieznajomy wyglądał na bardzo chorego, czyli nieszkodliwego.
– Nie mam ochoty tu siedzieć całą noc – mruknął Niven.
Mairi gwałtownie odwróciła się do niego.
– Przykro mi, ale nie masz wyjścia.
Davina z wyższością zadarła brodę, kierując się do drzwi.
– Może ci się uda wmusić w niego choć trochę rosołu.
Niven rozsiadł się w wyleniałym fotelu, który kiedyś stał w bibliotece, i szybko opadły mu powieki, natomiast Mairi usiadła na krześle jak najdalej od łóżka, popatrzyła na tajemniczego mężczyznę… i policzki jej zapłonęły.
Zrzucił okrycie, odsłaniając nagi tors. Nocna koszula, którą Mairi wykradła z garderoby ojca, leżała złożona na drugim krześle.
– Niven! Czemu go nie ubrałeś?
– Bo się rzucał – wyjaśnił brat, nie otwierając oczu. – Nie panikuj, ma pantalony.
Wspaniała rzeźba mięśni robiła wrażenie, ale gorzej było z bliznami, które krzyżowały się na piersi, tworząc chaotyczną mapę cięć. Mairi zmusiła się, żeby podejść do łóżka i okryć chorego kocem, ale poruszył się niespokojnie i znów zrzucił okrycie.
– Niven! – zawołała szeptem.
Niestety brat zasnął, a ona nie miała serca go budzić. Powróciła spojrzeniem do chorego i zauważyła, że ma płytki, szybki oddech, potem dotknęła jego czoła, które wprost płonęło.
Musi coś z tym zrobić. Wstała, nalała z dzbanka wodę do miski, wzięła ręcznik, zmoczyła go i zaczęła chłodzić rozpalone czoło chorego. Kiedy dotknęła rozcięcia, jęknął, a potem uniósł powieki i spojrzał na nią.
Mairi stłumiła okrzyk.
– Czy jesteś aniołem? – zapytał bełkotliwie.
– Aniołem? Skądże.
– Hm… – Ściągnął brwi. – Więc nie jestem w niebie?
– Nie, tu nie jest niebo. – Zerknęła w stronę Nivena, ale mocno spał.
– Jasne – wychrypiał mężczyzna. – Tacy jak ja nie idą do nieba. – Przełknął ślinę z widocznym wysiłkiem. – Bradleigh… gdzie on jest? – Usiłował się podnieść.
– Bradleigh? – Czyżby było ich dwóch? – Gdy cię znaleźliśmy, byłeś sam.
– Sam. – Jego głowa opadła na poduszkę i znów zamknął oczy. – Tak, tak… Jestem sam.
Miał angielski akcent.
Ten, który ją napadł, też był Anglikiem.
Przemagając opór, przysunęła się z krzesłem do łóżka.
– Musisz wypić trochę rosołu. Usiądź.
– Wolę whisky. – Znów uniósł powieki, ale tylko na moment. – Żeby zapomnieć.
Mairi drgnęła na słowo „whisky”. Wspomnienie cuchnącego pijackiego oddechu wróciło z taką siłą, jakby tamto wydarzyło się zaledwie wczoraj, a nie pięć lat temu. Ten człowiek nie śmierdział whisky, choć obok niego leżały puste butelki. Śmierdział potem i gorączką.
– Żadnej whisky – stwierdziła stanowczo. – Tylko rosół.

Lucas chciałby zapomnieć o ostatnich latach, podczas których wiele wycierpiał. Teraz woli uciekać od problemów, bo tak jest wygodniej. Podczas wędrówki po Szkocji traci przytomność obok posiadłości zubożałych ziemian. Wraca do zdrowia dzięki troskliwej opiece Mairi, która z konieczności pełni rolę głowy rodu. Jej uroda i dobroć wywierają na Lucasie wielkie wrażenie. Pragnie pomóc wiecznie zajętej dziewczynie, dlatego nalega, by zatrudniła go jako lokaja. Nie zdradza, że niedawno odziedziczył tytuł i majątek. Im lepiej poznaje Mairi, tym mocniej wierzy, że taka kobieta uleczyłaby jego duszę.

Pragnęłam tylko ciebie, Noc na Manhattanie

Lucy Monroe, Clare Connelly

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1142

ISBN: 9788327688927

Premiera: 05-01-2023

Fragment książki

Mocno trzymając syna za rękę, Emma weszła do banku w centrum Santa Fe, by odebrać swoją wypłatę. Załatwianie spraw na mieście z ruchliwym prawie pięciolatkiem nie należało do jej ulubionych zadań. Poza tym teraz, gdy Emma pracowała na pełny etat jako księgowa, wolała spędzać czas z Mickeyem na zabawie. Nie mogła już mieć go zawsze przy sobie, jak wtedy, kiedy pracowała jako opiekunka i jednocześnie studiowała online. Ukończenie studiów oznaczało, że wreszcie miała porządną pracę, ale też miała mniej czasu dla syna.
– Mamo, długo jeszcze? – jęknął Mickey. Nie lubił, kiedy coś szło nie po jego myśli, dokładnie tak, jak jego ojciec. Czasem Emmę drażniło to, jak bardzo Mickey przypomina Konstantina, chociaż nigdy nawet się nie spotkali.
Uśmiechnęła się do syna, w duszy modląc się o spokój.
– Jeszcze tylko chwila. Widzisz? Przed nami są jeszcze tylko trzy osoby.
– A pójdziemy potem na lody? – Jej syn uwielbiał lody, ale zawsze udawało mu się nimi upaćkać.
Emma westchnęła w duchu na myśl o nieuchronnym myciu i przebieraniu, ale skinęła głową.
– Tak! – ucieszył się Mickey.
Emma zaśmiała się cicho.
– Trochę ciszej, dobrze?
– Dobrze, mamo. – Czy głos jej syna mógł być bardziej cierpiący?
Uwagę Emmy zwróciła grupa biznesmenów w drogich garniturach, którzy właśnie przechodzili przez lobby, roztaczając wokół siebie namacalną aurę władzy. Jeden z ochroniarzy, którzy dyskretnie towarzyszyli grupie, wydawał się Emmie dziwnie znajomy. Obrócił głowę i rozpoznała go na kilka sekund przed tym, jak jej spojrzenie napotkało czekoladowe oczy mężczyzny, którego nie spodziewała się nigdy więcej zobaczyć.
Księcia Konstantina z Mirrus.
Mężczyznę, który nie tylko złamał jej serce, ale też opuścił ich syna.
Wspomnienia ich ostatniego spotkania stanęły Emmie przed oczami niczym zły sen.
Kiedy się poznali, oboje byli na studiach. On miał dwadzieścia trzy lata i był na ostatnim roku, a ona była dziewiętnastolatką na pierwszym roku ekonomii. Wpadli na siebie na dziedzińcu. Jej wypadły książki, a on je pozbierał. Ich oczy się spotkały i Emma odniosła wrażenie, jakby uderzył w nią rozpędzony pociąg. Nie wiedziała, że ten przystojny starszy chłopak jest księciem, ale i tak odebrało jej mowę.
– To chyba twoje. – Podał jej książki.
Emma kiwnęła głową w milczącym podziękowaniu.
– Nowa?
Kolejne kiwnięcie.
– Chciałabyś gdzieś ze mną wyskoczyć?
Emma wreszcie odzyskała zdolność mówienia.
– Tak.
Randkowali przez prawie rok, po czym zamieszkali razem, wbrew woli jej rodziców. Wprawdzie Konstantin uprzedził ją, że na mocy jakiegoś średniowiecznego kontraktu pewnego dnia będzie musiał poślubić siostrzenicę króla innego państwa, ale zawsze zachowywał się tak, jakby nie mógł żyć bez Emmy. Był czuły, opiekuńczy i namiętny. I z czasem Emma zaczęła wierzyć, że zawsze tak będzie.
A potem wszystko się posypało.
– Co ty właśnie powiedziałeś? – Emma nie wierzyła własnym uszom.
– Mój ojciec chce, żebym ożenił się z Nataliyą. Musimy ze sobą zerwać. Musisz zamieszkać gdzie indziej.
– Nie. Nie możesz mówić poważnie.
Kon patrzył na nią udręczonym wzrokiem.
– Emmo, wiedziałaś, że ten dzień kiedyś nadejdzie.
– Nie. – Emma kręciła głową. Chciało jej się krzyczeć z bólu. – Nie. Codziennie się ze mną kochasz. Nawet kiedy wyjeżdżasz, to do mnie dzwonisz. Nie chcesz być z inną kobietą.
– Nie chcę, ale złożyłem przysięgę. Muszę jej dotrzymać.
– Co? Podpisałeś ten kontrakt pięć lat temu. Byłeś jeszcze dzieckiem.
– Mam nadzieję, że nie, bo też miałaś dziewiętnaście lat, kiedy zaczęliśmy się umawiać.
Teraz miała dwadzieścia, ale wyglądało na to, że wcale nie była mądrzejsza. A on dwadzieścia cztery i również nie był zbyt mądry, jeśli zamierzał poślubić kobietę, której nie kochał, dla dobra królestwa.
Rozpętała się kłótnia. Emma się rozpłakała i błagała go, żeby jeszcze raz się zastanowił. Ale Kon był nieugięty. Zaproponował jej, że może przez rok mieszkać w jego apartamencie, nie płacąc czynszu. To zabrzmiało, jakby chciał jej zapłacić, żeby od niego odeszła, i wtedy zrozumiała, że między nimi naprawdę koniec.
Jej serce pękło w eksplozji bólu. Tej nocy z podkulonym ogonem wróciła do rodziców. To też okazało się złą decyzją, ale Emma nie mogła dopuścić do siebie tamtych wspomnień. Tamtych emocji. Nie teraz.
Zmusiła się, żeby wrócić do rzeczywistości i do wpatrzonego w nią Konstantina. Próbowała oderwać wzrok, ale na próżno. Nawet po ponad pięciu latach jej serce tłukło się jak szalone na jego widok, a jej oczy chłonęły go tak, jak spragniona roślina chłonie wodę. Ale nie mogła sobie pozwolić, żeby go pragnąć. Pogodziła się z odejściem Konstantina. Nauczyła się nic do niego nie czuć, nawet nienawiści.
Uprawiała jogę. Medytowała. Nie nienawidziła.
– Mamo.
Głos jej syna dokonał tego, czego jej siła woli nie była w stanie – sprawił, że odwróciła wzrok od królewskiego łajdaka. Emma spojrzała w dół i zmusiła się, żeby się uśmiechnąć.
– Tak, pączuszku?
– Nie jestem pączuszkiem. – Jej syn skrzywił się z irytacją. – Jestem chłopcem.
Mickey właśnie przechodził fazę buntowania się przeciw zdrobnieniom. Ledwo tolerował, że mówiła do niego Mickey, zamiast pełnym imieniem, które brzmiało Mikhail.
– Tak, jesteś cudownym małym chłopcem.
– Mam prawie pięć lat! – oburzył się głośno.
Emma uśmiechnęła się uspokajająco mimo nerwowego napięcia, w które wprawiała ją obecność jego ojca.
– Masz cztery… i trzy czwarte – odparła pojednawczo. – I chociaż jesteś duży na swój wiek, wciąż jesteś moim małym chłopcem.
– I moim, prawda? – odezwał się Konstantin, który niespodziewanie znalazł się tuż przy nich.
Emma nie miała pojęcia, dlaczego postanowił do nich podejść. To on nałożył na nią zakaz zbliżania się, a nie odwrotnie. A potem doszło do niej, co właśnie powiedział, i ogarnęła ją przemożna chęć, żeby go uderzyć.
Co za łajdak!
Oczywiście, że Mickey był jego. Milion razy próbowała mu to powiedzieć, ale on wolał trzymać ją na dystans. Zupełnie nie przejmując się tym, że środki, których użył, niepotrzebnie utrudniły jej życie.
Spiorunowała go wzrokiem.
– Odejdź, Konstantinie.
– Nigdzie się nie ruszę. – Konstantin wskazał Mickeya, który obserwował ich szeroko otwartymi oczami. – To mój syn, a ty ukrywałaś go przede mną. Przez lata.
Emmie robiło się na przemian zimno i gorąco.
– To mój tatuś? Ten pan jest moim tatusiem? – Mickey gorączkowo szarpał Emmę za rękaw. Jego głos niósł się po monumentalnym lobby. Dookoła słychać było szepty, ale Emma zignorowała je.
– Czy wygląda tak, jak na zdjęciach? – zapytała syna.
Mickey popatrzył niepewnie na księcia.
– Na zdjęciach nie był taki zły. – Jego głos, zwykle pewny siebie, drżał lekko. – Nie lubi mnie?
– Oczywiście, że cię lubię. Jesteś moim synem.– W głosie Konstantina nie było śladu po jego zwykłej arogancji. Właściwie to brzmiał, jakby był chory. – Pokazywałaś mu moje zdjęcia? – zapytał Emmę.
Emma krótko skinęła głową.
– Ale nie powiedziałaś mi o nim – powtórzył.
– Musimy o tym rozmawiać tutaj? – zapytała, żałując, że w ogóle muszą to robić. Zdążyła się pogodzić z myślą, że jej syn nie pozna ojca, dopóki nie będzie na tyle duży, żeby osobiście skontaktować się z rodziną królewską Mirrus.
– Masz rację. Powinniśmy pojechać do mojego hotelu.
Emma stanowczo pokręciła głową.
– Nie. Ty możesz przyjść do naszego domu – oświadczyła. – Za godzinę. Muszę skończyć załatwiać sprawy na mieście.
– Nie ma mowy. Muszę mieć was na oku.
– A ja muszę odebrać wypłatę, a potem zrobić zakupy.
– Moi ludzie mogą się zająć jednym i drugim.
– Naprawdę myślisz, że pozwoliłabym twoim ludziom odebrać za mnie wypłatę? – parsknęła Emma.
Konstantin drgnął, jakby go uderzyła.
– Dlaczego nie?
Emma z najwyższym wysiłkiem zmusiła się, żeby uśmiechnąć się do syna.
– Mickey, możesz być dużym chłopcem i popilnować mi miejsca w kolejce? Będę tuż obok. – Wskazała miejsce około pięciu metrów dalej, gdzie zamierzała rozmówić się z Konstantinem poza zasięgiem uszu Mickeya.
– Oboje tam będziecie? – upewnił się jej syn.
Emma skinęła głową.
– Dobrze, mamo. Nigdzie się nie ruszę. – Mickey stanął na baczność.
Nie spuszczając wzroku z syna, Emma wycofała się do miejsca, które wskazała.
– Bo ci nie ufam – wyszeptała do Konstantina, nie przestając uśmiechać się do syna. – Nie ufam, że nie zabierzesz mojej wypłaty. Nie ufam ci, że nie wykorzystasz informacji o moim pracodawcy, żebym nie została zwolniona. Nie ufam, że…
– Już rozumiem. Uważasz, że jestem jakimś potworem.
– Nie, po prostu łajdakiem, który skrzywdził mnie w każdy możliwy sposób. Nigdy więcej nie założę, że nie byłbyś w stanie się do czegoś posunąć.
Konstantin odwrócił się i podszedł do mężczyzn, z którymi przyszedł. Po krótkiej rozmowie Emma została zaprowadzona do okienka i podała czek, który zrealizowano z należytym pośpiechem.
– Jeśli dasz listę Siergiejowi, to zrobi dla ciebie zakupy – oznajmił Konstantin. Jeden z jego ochroniarzy skinął głową na potwierdzenie.
Emma westchnęła.
– No dobrze, ale mam na to tylko siedemdziesiąt pięć dolarów, więc ma się zmieścić w tej kwocie. I wszystkie warzywa, mięso i nabiał muszą być organiczne.
– Zajmę się tym – obiecał Siergiej.
– Daj mi swój numer, wyślę ci listę zakupów.
Kiedy ta kwestia została załatwiona, Emma ruszyła w stronę wyjścia z banku, na zalaną słońcem ulicę Santa Fe.
– Co robisz w Nowym Meksyku? – zapytała. Nigdy by nie przypuszczała, że wpadnie na księcia w miejscu, w którym postanowiła zacząć nowe życie.
– Inwestuję w kopalnię.
– Ale dlaczego tutaj?
– Ponieważ Nowy Meksyk jest bogaty w złoża minerałów. Nie wiedziałaś?
– Teraz już wiem. – Emmę interesowały tylko te branże, w których mogła znaleźć pracę. Wybrała Santa Fe spośród innych miast w Nowym Meksyku ze względu na liczne galerie sztuki i kwitnącą społeczność artystyczną. Od czasu do czasu malowała na zamówienie, a przedtem pracowała jako opiekunka, ale nigdy nie przeszło jej przez myśl, żeby szukać pracy w kopalni.
Zbudowanie tu życia dla siebie i syna zajęło jej cztery lata. Zdobyła wykształcenie – tylko licencjat, ale jednak wykształcenie. Żeby uciec przed piętnem zakazu zbliżania się i dostać jakąkolwiek pracę, musiała zmienić nazwisko. Zrezygnowanie z nazwiska, które nadali jej przybrani rodzice, bolało. Ale oni i tak się jej wyrzekli, więc zmieniła nazwisko i swoje, i Mickeya na to, z którym się urodziła: Carmichael.
Kiedy ona i Konstantin chcieli wsiąść do samochodów – ona do swojego, on do swojego – Mickey niespodziewanie zaczął płakać. Emma próbowała mu tłumaczyć, że zaraz znowu się spotkają, ale czuła, że pod naporem tych wszystkich emocji sama zaczyna się rozklejać. Niespodziewanie do akcji wkroczył Konstantin.
– Pojadę z wami – oświadczył i jakby nigdy nic okrążył samochód, żeby wsiąść po stronie pasażera.
Emma patrzyła to na niego, to na swoje zdezelowane auto, i usiłowała przetrawić to, co właśnie usłyszała. Konstantin pojedzie z nią i Mickeyem?
Ochroniarz Konstantina zaczął protestować, ale ten zignorował go, otworzył drzwi z tyłu dla Mickeya i pomógł mu usiąść w foteliku. Następnie zamknął drzwi samochodu, obszedł go i spojrzał z góry na Emmę.
– Ukryłaś przede mną, że mam syna. – Oskarżenie w jego głosie może i by zabolało, gdyby było prawdą.
– Wyrzuciłeś mnie ze swojego życia, żeby wziąć ślub z inną kobietą! – odparła Emma gniewnym szeptem, pamiętając, że samochód nie jest całkowicie dźwiękoszczelny.
– A ty się na mnie zemściłaś, tak?
– Zemściłam? Masz urojenia? Próbowałam do ciebie dzwonić, ale nie odbierałeś. Próbowałam się z tobą zobaczyć, ale nałożyłeś na mnie zakaz zbliżania się!
– To nie ja mam urojenia. Nic nie wiem o żadnym zakazie zbliżania się. I nigdy nie chciałbym, żeby mój syn wychowywał się bez ojca!
– Po tym, jak mnie potraktowałeś, trudno było to stwierdzić. – Jasno dał do zrozumienia, że nie chce być częścią życia Emmy.
– Powinnaś była bardziej się postarać.
– Co to znaczy „bardziej się postarać”? Dzwoniłam i wysyłałam esemesy, ale zablokowałeś mój numer. Wyprowadziłeś się z naszego mieszkania, a zarządca nie chciał mi dać twojego nowego adresu. Pisałam listy i mejle, ale nigdy nie dostałam odpowiedzi.
A kiedy wreszcie udało jej się skontaktować z kimś z jego rodziny, to tylko bardziej pogorszyło sprawę.
Coś na kształt poczucia winy przemknęło przez twarz Konstantina. Spojrzał przez szybę na syna i zobaczył, że chłopiec obserwuje ich z wystraszoną miną.
– Dokończymy tę dyskusję później – stwierdził.

Przez całą drogę Mickey rozmawiał z ojcem, co kilka zdań prosząc Emmę o potwierdzenie swoich słów. Zawsze tak robił, kiedy czuł się niepewnie i potrzebował jej wsparcia. To, ile razy powtórzył „prawda, mamo” w czasie krótkiej jazdy do ich domu na przedmieściach, świadczyło o jego zdenerwowaniu.
Kiedy stanęli przed starym parterowym domem z suszonej cegły, który Emmie udało się kupić ledwie miesiąc wcześniej, Konstantin nie wyglądał na zachwyconego.
– To twój dom? – zapytał.
Emma nie wiedziała, czy mówi do niej, czy do ich syna, ale to Mickey postanowił odpowiedzieć.
– Właśnie go kupiliśmy – powiedział z dumą. – Mam teraz własny pokój, a mama zbuduje z tyłu plac zabaw, kiedy będziemy mieli na to pieniądze.
Konstantin wydał dźwięk, jakby się krztusił, ale uśmiechnął się z wysiłkiem do syna.
– Chciałbym zobaczyć twój pokój.
– Dobrze. Tata może zobaczyć mój pokój, prawda, mamo? – upewnił się Mickey.
– Oczywiście. – Emma wyłączyła silnik. – Wejdźmy do środka.
Kiedy znaleźli się w salonie, Konstantin przystanął i rozejrzał się wokół siebie.
– Tu mieszkacie ty i mój syn? – zapytał z czymś, co dla Emmy zabrzmiało jak pogarda.
– Tak. To jest dom, który nasz syn kocha i który z dumą nazywa swoim – odparła przez zaciśnięte zęby. – Pomyśl, zanim coś powiesz, Konstantinie.
Konstantin zmarszczył brwi.
– Kiedyś mówiłaś mi Kon.
– Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. – Byli kochankami, ale Emma nie chciała mówić tego głośno przy synu.
Następne dwie godziny były dla Emmy całkowitym zaskoczeniem. Konstantin nie powinien tak dobrze sobie radzić z Mickeyem. Nie zirytował się nawet, kiedy chłopiec zaczął marudzić.
– Chyba czas na obiad. – Emma uśmiechnęła się do syna. – Jesteś głodny, Mickey?
– Nazywał się Mikhail! – krzyknął jej syn.
Jego niespodziewany wybuch sprawił, że Emma się skrzywiła, ale jej reakcja była niczym w porównaniu z reakcją Konstantina.
– Nazwałaś go po mnie? Ale dlaczego?
Emma nie zamierzała przyznawać, dlaczego to zrobiła. Nie po to, żeby uhonorować Konstantina, ale dlatego, że uważała, że jej syn zasługuje, żeby cokolwiek go z nim łączyło.
– Bo jesteś moim ojcem – pospieszył z wyjaśnieniem Mikhail. – Mama mówi, że jestem taki jak ty.
– Naprawdę? – Konstantin przeniósł wzrok na Emmę, a potem z powrotem na Mickeya.
Mickey skinął głową.
– Głównie, kiedy jestem uparty.
– Na przykład wtedy, kiedy jesteś głodny?
– Nie chcę, żebyś sobie poszedł – wypalił niespodziewanie Mickey.
Emma nigdy nie wątpiła, że Mickey potrzebuje ojca w swoim życiu, ale nie miała żadnego sposobu, żeby mu go zapewnić. Teraz Konstantin był tutaj, a Mickey nie chciał go stracić. Emma poczuła, jak narasta w niej silne postanowienie. Cokolwiek Konstantin sobie myślał, od tej pory będzie grał główną rolę w życiu ich syna.
Królowa Tiana, która niegdyś groziła Emmie, że odbierze jej dziecko, nie żyła. Najwyższy czas, żeby Emma przestała się bać rodziny Konstantina.
– Nigdzie się nie wybieram – obiecał Konstantin.
Emma miała nadzieję, że mówi poważnie.
– Chciałbyś zjeść z nami lunch? – zaproponowała, bardzo dumna z opanowania, którego nabrała dzięki jodze i medytacji.
– Tak, dziękuję. – Konstantin wydawał się zaskoczony propozycją. – Na co macie ochotę? Wyślę po to Siergieja.
Siergiej przez cały czas był w pobliżu, ale jednocześnie starał się przebywać w innym pomieszczeniu niż ona, Mickey i Konstantin. Reszta ochrony była na zewnątrz.
– Dziękuję za propozycję, ale Mickey musi zjeść teraz albo zrobi się złodny.
– Złodny? Nie znam takiego słowa.
– Zły i głodny jednocześnie. Złodny.
Konstantin uśmiechnął się.
– Ja też bywam złodny – powiedział do Mickeya. – Obaj powinniśmy zjeść obiad.
– Zjemy razem przy stole, jak prawdziwa rodzina. Dobrze, mamo? – 
zapytał nerwowo Mickey.
– Tak, oczywiście. Zjemy razem. Chcesz mi pomóc robić kanapki?
– A czy tata… – Mickey spojrzał na Konstantina, jakby pytał, czy może go tak nazywać.
Książę skinął głową, przełykając ślinę, jakby coś ścisnęło go za gardło.
– Czy… tata też pomoże nam je robić? – dokończył Mickey.
Łzy zapiekły Emmę w oczy. W tej chwili nienawidziła Konstantina bardziej niż kiedykolwiek. Za wszystko, co ukradł Mickeyowi. Za strach przed stratą, którego jej syn nie był w stanie ukryć.
Konstantin napotkał jej wzrok. Musiał odczytać, o czym myśli, bo wzdrygnął się, jakby go uderzyła.

 

 

– Jest pani jedyną kobietą godną uwagi na całym przyjęciu.
Niski zmysłowy głos zabrzmiał tuż obok policzka Indii, która poczuła, jak skóra na jej ramionach pokrywa się gęsią skórką. Odwróciła się, by zobaczyć, któż taki prawi jej komplementy. Spodziewała się kolejnego nudnego przedstawiciela finansjery ubranego w drogi garnitur i przekonanego o własnej wyjątkowości. Przed nią stał jednak ktoś zupełnie inny, o wiele bardziej interesujący.
Miałaby problem, gdyby ktoś kazał jej opisać, na czym polegała atrakcyjność mężczyzny. Chyba na tym, że trudno było znaleźć w jego urodzie jakikolwiek mankament. Był wysoki i szeroki w barkach, miał śniadą cerę i krótko przycięte włosy, które stykały się z linią kołnierzyka. Brwi ciemne i szerokie, wyraziste rysy twarzy, zmysłowe usta i prosty nos. W ciemnych jak czekolada oczach otoczonych gęstymi i czarnymi rzęsami można się było zatracić.
India wpatrywała się w mężczyznę, zapominając niemalże, gdzie jest i co robi. Na szczęście tylko na chwilę. Była na przyjęciu służbowo i nie mogła sobie pozwolić, by zawalić obowiązki, dlatego uśmiechnęła się uprzejmie, ale chłodno.
– Dziękuję za komplement – mruknęła, spoglądając w stronę baru, gdzie właśnie wyprzedziła ją jakaś kobieta czekająca w kolejce za nią.
– Szlag! – zaklęła pod nosem.
– Na co ma pani ochotę?
Jego głos był niemalże hipnotyzujący. Przyszło jej do głowy, że mężczyzna zrobiłby furorę jako lektor audiobooków, potem jednak pomyślała, że skoro jest na przyjęciu charytatywnym, na które wstęp kosztował tysiąc dolarów od osoby, zapewne nie potrzebuje dorabiać.
– Dziękuję, ale jestem następna w kolejce.
– Przedtem też była pani następna – zauważył.
– Właśnie. Gdyby mnie pan nie zagadywał, już bym zdążyła zamówić.
W odpowiedzi mężczyzna uśmiechnął się.
– Pani pozwoli – mruknął i położył jej dłoń na plecach. Stanowczym ruchem przyciągnął ją ku sobie. Zaskoczona tak bezpardonowym kontaktem, pozwoliła się pokierować. Po chwili mężczyzna zręcznym ruchem popchnął ją w lukę z przodu baru. Uniósł rękę. Ku zaskoczeniu Indii, błyskawicznie pojawiła się kelnerka.
– Dobry wieczór – powiedziała, dygając z szacunkiem. – Co podać?
– Pani chciałaby zamówić – odpowiedział, przesuwając palcami po plecach Indii, tak że jej myśli wirowały teraz wokół delikatnych dreszczy, jakie czuła na ciele.
– Wodę mineralną, ale w kieliszku od szampana, oraz kieliszek pinot noir.
– A dla Waszej Wysokości? – Kelnerka przeniosła spojrzenie na mężczyznę.
Wasza Wysokość? India była pewna, że się przesłyszała. Nie udało jej się jednak ukryć zaskoczenia i dostrzegła rozbawienie w oczach swojego niespodziewanego towarzysza. Na pewno bawiło go, że nie miała pojęcia, kim jest. Cóż, pewnie częściej bywał na takich przyjęciach, podczas gdy ona bywała na nich wyłącznie w zastępstwie, gdy jej agencja akurat miała spiętrzenie zleceń i nie mogła przysłać nikogo bardziej doświadczonego. Rok temu świat Indii się zawalił i od tamtej pory chwytała się wszystkich możliwych zajęć, by związać koniec z końcem. Zrobiłaby absolutnie wszystko, by uzbierać na czesne dla młodszego brata, który był w college’u.
– Dla mnie także woda mineralna, w szklance.
– Wasza Wysokość? – spytała India, gdy kelnerka zniknęła. – Należy pan do rodziny królewskiej?
– Na to wygląda.
– Celowo jest pan taki tajemniczy?
– Ktoś już tak o mnie kiedyś powiedział.
– Ale chyba nie wprost?
Mężczyzna roześmiał się gromko i kilka głów odwróciło się w ich stronę. India poczuła, że całe jej ciało rezonuje tym dźwiękiem. Napierający na bar tłum znów przybliżył ich ku sobie.
– Kim pan jest? – powtórzyła.
– Mam na imię Khalil.
– Czy powinnam się do pana zwracać „Wasza Wysokość”?
– To nie byłoby właściwe.
Ściągnęła brwi skonfundowana.
– Ale jeśli jest pan królem…?
– Jeszcze nie jestem – odparł z lekkim westchnieniem. India stropiła się, myśląc, że może popełniła jakąś gafę. Jednak mężczyzna przysunął się jeszcze bliżej, a jego usta znalazły się tuż przy jej uchu. – Wolałbym słuchać, jak wypowiada pani moje imię, a nie tytuły.
Komentarz był wypowiedziany swobodnym tonem, ale sam tembr głosu wprawił Indię w drżenie. Fala ciepła przepłynęła przez jej ciało, lokując się wysoko pomiędzy udami. Stwardniałe nagle sutki ocierały się o miękki jedwab sukni. Nie założyła dziś stanika. Żaden z tych, które miała, nie pasował do kroju sukni. Oczy mężczyzny wpatrzone były w jej usta. Widząc to, rozchyliła je lekko i wzięła głęboki oddech. Serce biło jej tak mocno, jakby właśnie zakończyła wyczerpujący bieg. Wrażenia atakujące równocześnie wszystkie jej zmysły obezwładniły ją. Zapomniała o swoim towarzyszu, który zapłacił za jej czas i gdzieś tam czekał na swojego drinka. Myślała tylko o mężczyźnie, który stał tak blisko, że mogli się dotknąć ustami.
– Khalil… – powiedziała i jego oczy rozbłysły pożądaniem.
– A pani imię to…
– India.
– India – powtórzył, przesuwając dłoń na jej biodro, co było jawną obietnicą rozkoszy, jakiej mogłaby przy nim doświadczyć. – Miło mi cię poznać, Indio.
– Drinki dla państwa. – Kelnerka przyniosła zamówienie, przerywając im małe sam na sam. India chciała skorzystać z okazji i cofnąć się, ale wokół było zbyt dużo ludzi.
– Zostaw je na barze – powiedział Khalil, nie spuszczając oczu z twarzy Indii. W jego spojrzeniu, ciepłym jak słońce, czuła się pożądana. – Powiesz mi coś o sobie?
Zdziwiła się, ponieważ nigdy nikt ją o to nie pytał, a na pewno żaden z przydzielonych jej przez agencję klientów, z którymi się spotykała w ciągu ubiegłego roku.
– Myślę, że znacznie ciekawsze byłoby, gdybyś to ty mi o sobie opowiedział – odparła szczerze, ignorując kieliszek pinot noir po swojej prawej, który powinna zanieść mężczyźnie, z którym przyszła na przyjęcie.
– Dlaczego właściwie?
– Jesteś pierwszym przedstawicielem rodziny królewskiej, jakiego poznałam – powiedziała, wzruszając lekko ramionami, co przykuło jego spojrzenie do piersi wyeksponowanych przez głęboki dekolt. India wciągnęła powietrze, czując, jak miliony motyli wzbija się w powietrze w jej wnętrzu. Był nią ewidentnie zainteresowany, a sądząc po reakcji jej ciała, ona nim jeszcze bardziej.
– A ty jesteś pierwszą w moim życiu kobietą o imieniu India.
Policzki Indii zaróżowiły się. Mężczyzna pociągał ją ogromnie, co należało uznać za katastrofę, a przynajmniej za wielką niedogodność. Była tu z klientem, który zapłacił za jej czas. Już sobie wyobrażała skargę, jaką Ethan, który niestety miał zadatki na szuję, złoży w agencji, gdy zobaczy, że India zajmuje się kimś innym, a nie nim. Zwłaszcza tak atrakcyjnym.
– Tak, ale… Jestem całkowicie przekonana, że twoje życie jest znacznie ciekawsze niż moje – powiedziała z uśmiechem. – Niestety nie będę mogła o nim posłuchać, ponieważ nie jestem tutaj sama.
Dostrzegła cień zniecierpliwienia w jego oczach i doskonale je rozumiała. Ale praca była dla niej ważna. Dzisiejszy czek w zasadzie był już wydany, a przypomnienie o czesnym za ten miesiąc przyczepione na drzwiach lodówki przyprawiało ją o dreszcze.
– Czy to ktoś, z kim wolałabyś spędzić dzisiejszy wieczór? – spytał.
Miał rację. Dałaby wszystko, żeby zmienić partnera, ale była tutaj w pracy, a nie dla przyjemności, więc jej prywatne preferencje musiały zejść na dalszy plan.
– Po prostu przyszłam z kimś innym.
– Co nie znaczy, że musisz z nim wyjść, azeezi.
– Niestety muszę – powiedziała, spuszczając oczy. W jej sercu zagościł żal. Tego dnia miała dwudzieste czwarte urodziny. Czyż nie byłoby pięknie, gdyby choć raz jej życzenia się spełniły? Jeden jedyny raz! Dziś czuła się wyjątkowo samotna. Te urodziny zupełnie nie przypominały tych z przeszłości, gdy matka, ojczym i brat wręczali jej prezenty już z rana, a po południu zajadali się tortem i świętowali. Jackson nadal do niej dzwonił. Dziś rozmawiali prawie przez godzinę. Ale poza tym była sama w pustym domu i rozmyślała o rodzinie, której dziś nie miała, oraz o dawnych szczęśliwszych czasach. Flirt z tym nieziemsko przystojnym mężczyzną byłby wspaniałym prezentem na zakończenie dnia, ale musiała pamiętać o tym, że tym, na co najbardziej czeka, są pieniądze, a żeby je zarobić, musi teraz wrócić do Ethana.
– Miło mi było poznać Waszą Wysokość.
Ale on nie był chyba gotów, by pozwolić jej odejść.
– Prosiłem, żebyś mówiła mi po imieniu – upomniał ją łagodnie. Wsunął kciuk pod jej brodę i uniósł jej twarz nieco wyżej, tak by musiała znowu zatonąć w jego pięknych oczach. Świat wokół na chwilę przestał istnieć i pozostali w nim tylko oni.
– Muszę już iść.
– I naprawdę tego chcesz?
– Dlaczego ciągle o to pytasz?
– Ciągle?
– Mój towarzysz będzie się niecierpliwił.
Usta Khalila wygięły się w nieco szyderczym uśmiechu.
– Ten sam, który cię wysłał po drinki? Czy ktoś taki wart jest twojego czasu?
– Sama zaproponowałam, bo był zajęty ważną rozmową.
– Żadna rozmowa nie jest ważniejsza od twojego czasu. Gdybyś była wtedy ze mną, wiedziałabyś o tym.
Otworzyła usta, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Traktuje cię jak służącą. Nie przeszkadza ci to?
– To nie tak – sapnęła zniecierpliwiona, czerwieniąc się aż po korzonki włosów. Choć było dokładnie tak, jak mówił. Ethan wskazał na bar i kazał jej przynieść kieliszek wina. Przecież wynajął ją, żeby mu usługiwała.
– Może chciałabyś posłuchać, jak wyglądałaby twoja randka ze mną?
– Naprawdę muszę wracać – jęknęła z żalem, ale nie zrobiła ani kroku.
– Najpierw wysłałbym po ciebie samochód, który zawiózłby cię na Piątą Aleję, do butiku. Tam mogłabyś wybrać dla siebie bieliznę, sukienkę, buty, biżuterię… wszystko, czego dusza zapragnie. Potem kierowca przywiózłby cię do hotelu Carlisle, gdzie zajmuję apartament prezydencki. Miałabyś całe popołudnie, żeby przygotować się na wieczór i przede wszystkim uciąć sobie drzemkę, żebyś była dobrze wypoczęta.
Dreszcz rozkoszy przebiegł Indii po kręgosłupie, gdy stała zasłuchana w słowa mężczyzny. Obrazy, jakie przed nią malował, były tak różne od życia, które aktualnie prowadziła.
– Przyjechałbym po ciebie o ósmej. Poszlibyśmy na kolację, ale zarezerwowałbym całą restaurację tylko dla nas, żebyśmy mieli kelnerów i parkiet do własnej dyspozycji. Potem, przed północą, wrócilibyśmy do hotelu, gdzie słuchałbym, jak wypowiadasz moje imię… wiele razy.
India przymknęła oczy, pozwalając wyobraźni zapanować nad myślami. Dwa nagie splecione ze sobą ciała na wielkim łożu w luksusowym hotelu. Randka z Khalilem wyglądała perfekcyjnie. Gdyby India nie przekonała się na własnej skórze, jak ulotne bywa zainteresowanie mężczyzn, być może nie zadałaby kolejnego pytania.
– A rankiem? – wyszeptała rozmarzona.
Otworzyła oczy, by zobaczyć coś w rodzaju zaskoczenia.
– Rankiem będzie nowy dzień – powiedział.
– Bez ciebie?
Pochylił głowę jakby przepraszająco.
– Nie bywam na dłużej w Stanach. Mój dom jest w Khatrajnie.
Nazwa kraju nie była jej obca. Bogate i ważne politycznie państwo regionu Zatoki Perskiej ze stolicą, która należała do najnowocześniejszych miast na świecie.
– Cóż, randka zapowiadała się świetnie – powiedziała z żalem. – Ale mam swoje zasady i nie interesuje mnie przygodny seks.
Zdołała się odsunąć, ale nie dość szybko.
– Nawet jeśli tego pragniesz? – spytał gładko.
Serce zabiło jej żywiej.
– Skąd wiesz, czego pragnę?
– Zgaduję. Trafiłem?
Powiedz, że nie! Była jednak zbyt uczciwa, żeby skłamać.
Pokiwała głową w milczeniu.
– Tak myślałem – powiedział, pochylając głowę. Wpatrzone w nią oczy kusiły. Widziała, że mężczyzna ma ochotę ją pocałować. I choć powinna zrobić krok w tył, instynktownie wspięła się na palce i przybliżyła twarz.
– To będzie tylko jedna noc, ale za to taka, której nie zapomnisz, azeezi.
Dopiero te słowa ją otrzeźwiły. Odwróciła głowę, rozglądając się w popłochu. Na szczęście Ethan stał do niej plecami. Straciłaby pracę, gdyby Ethan złożył na nią skargę. A gdzie znalazłaby lepszą? Jej agencja była wyjątkowa. Klienci dobrze płacili, a seks nigdy nie był częścią oferty, dlatego czuła się bezpiecznie, towarzysząc klientom na przyjęciach takich jak to.
– Naprawdę nie mogę – powtórzyła. – Zapomnij, że się spotkaliśmy.

Głos Ethana brzęczał w jej uszach od dobrych paru minut. India przytakiwała i uśmiechała się, wiedząc, że jej towarzysz nie wymaga niczego więcej. Dosłownie kilka razy próbowała włączyć się do rozmowy, ale za każdym razem posyłał jej karcące spojrzenie, jakby chciał przypomnieć, że nie zna się ani trochę na temacie. Jego kolegom to nie przeszkadzało, co utwierdziło Indię w przekonaniu, że Ethan Graves jest albo szalenie bogaty, albo niezwykle wpływowy.
Był przystojny niczym gwiazdor filmowy, ale przy tym tak zapatrzony w siebie, że India ziewała w duchu, przysłuchując się jego tyradzie. To z kolei kazało jej zająć myśli czym innym, a konkretnie szczegółowym rozpamiętywaniem spotkania z Khalilem, którego nazwiska nawet nie zdążyła poznać. A przecież o mało jej nie pocałował. Rzecz jasna, próbowała wybić go sobie z głowy. Jej myśli pobiegły ku porannej rozmowie z Jacksonem. Ledwo dostał się do college’u, gdy ich rodzice zginęli w wypadku. Od tamtej pory celem Indii było zapewnienie Jacksonowi edukacji, o którą do tej pory dbali rodzice.
Była to winna matce i ojczymowi. Kochała ich ogromnie i zrobiłaby wszystko, by Jackson nie musiał rezygnować ze studiów i marzeń. Tylko czy to było możliwe? Czy da radę opłacać mu czesne jeszcze przez trzy lata. Panika ścisnęła jej gardło jak zawsze, gdy myślała o zobowiązaniach finansowych. Cóż jednak mogła zrobić? Miała dwadzieścia cztery lata i żadnych kwalifikacji. Dlatego trzymała się pracy, w której dawano jej całkiem niezłe pieniądze za to, by towarzyszyła bogatym facetom na przyjęciach czy premierach teatralnych. Nie było to jej wymarzone zajęcie, ale przyszłość Jacksona była warta nawet większych poświęceń.
Koledzy Ethana roześmiali się głośno, przykuwając jej uwagę do prowadzonej rozmowy. Udając rozbawienie, uniosła do ust kieliszek z wodą mineralną. Jej spojrzenie powędrowało w dal i zatrzymało się gwałtownie, a sama India poczuła się tak, jakby poraził ją prąd.
Po przeciwnej stronie sali stał Khalil. Wyraźnie znudzony rozmową, wpatrywał się w Indię. Dostrzegła na jego ustach uśmiech. Musiał wyczuwać jej nastrój na odległość. Zaczerwieniła się i wypiła kolejny łyk wody. Ethan mówił, jakby się znał na ekonomii. Ewidentnie chciał swoją wiedzą zaimponować rozmówcom, ale India po dwóch latach studiów, które zmuszona była przerwać, wiedziała więcej od niego. Nie mówiąc już o tym, że studia ekonomiczne były jej pasją. Zastanawiała się, czy reszta widzi u niego te ewidentne dla niej braki. Perorował przez kolejnych parę minut, zanim znowu zdecydował się poświęcić swoją uwagę Indii.
– Słonko, nie przyniosłabyś mi z baru jeszcze jednego drinka?
India zarumieniła się, choć z powodu, o którym Ethan nie miał pojęcia.
– Oczywiście.
– Ktoś jeszcze ma na coś ochotę? – spytał Ethan.
– Dla mnie piwo – powiedział jeden z mężczyzn z uśmiechem.
– Dla mnie też – dodał drugi.
India uśmiechnęła się przez zęby i pomaszerowała do baru.
– Wiesz, że są tutaj kelnerki? – Głos Khalila stojącego tuż za nią podniósł jej na karku najdrobniejsze włoski. – Dlaczego pozwalasz, żeby traktował cię jak służącą?
Miała nadzieję, że Khalil znowu ją znajdzie przy barze, i tak właśnie się stało.
– Jestem z nim na randce i wiem, że to mu sprawi przyjemność.
– Tak według ciebie powinna wyglądać randka?
– Już o tym rozmawialiśmy. Nie wyjdę z tobą z przyjęcia.
– Wolisz wyjść z nim czy nie spodobała ci się moja szczerość?
– I to, i to.
– W to pierwsze nigdy nie uwierzę. Obserwuję was od dłuższego czasu. Nie ma między wami nawet odrobiny chemii.
– Wolałabym, żebyś mnie nie obserwował – mruknęła, choć jej oczy zdradzały coś zupełnie innego.
– Niestety, nie mogę. Dopóki trwa przyjęcie, nie przestanę cię obserwować i pragnąć.
Jego bezpośredniość była nawet gorsza od hipnotyzujących spojrzeń. Od razu zrobiło jej się gorąco.
– Błagam, przestań.
– Lubię, kiedy błagasz. Poza tym dobrze wiesz, że chcemy tego samego.
Trudno było temu zaprzeczyć, więc pozostała przy poprzedniej odpowiedzi.
– Nie zostawię go dla kogoś, kogo dopiero poznałam.
W odpowiedzi objął ją ramieniem w pasie i odciągnął od baru.
– Hej, muszę zamówić im drinki – zaprotestowała.
– Im? – Uniósł brew w zdziwieniu.
– To żaden problem. Skoro już szłam po drinka dla Ethana…
Oczywiście nie uwierzył. Zacisnął gniewnie usta i przywołał kelnerkę.
– Co miałaś zamówić? – spytał.
– Pinot noir i dwa piwa.
– Zanieś zamówienie tamtej grupce z blondynem, który nie ma bladego pojęcia, o czym mówi – polecił kelnerce.
India spojrzała na Khalila zaskoczona. Skąd wiedział? Czyżby się znali?

Pragnęłam tylko ciebie - Lucy Monroe Emma Carmichael samotnie wychowuje syna. Książę Konstantin Merikov, z którym mieszkała przez rok podczas studiów, zostawił ją, by dotrzymać obietnicy i ożenić się z księżniczką. Nie udało jej się nawet powiadomić go, że mają dziecko. Po pięciu latach niespodziewanie spotyka Konstantina. Książę, widząc syna Emmy, Mikhaila, domyśla się, że to on jest ojcem. Chce, by z nim zamieszkali. Emma jest rozdarta pomiędzy pragnieniem tego, co najlepsze dla dziecka, swoim żalem do Konstantina i wciąż niewygasłym pożądaniem… Druga część miniserii Noc na Manhattanie - Clare Connelly Podczas podróży do Nowego Jorku szejk Khalil el Abdul poznaje piękną Indię McCarthy. India jest na przyjęciu z byłym przyjacielem Khalila, który porzucił jego kuzynkę. Khalil dostrzega okazję, by mu odpłacić za jej złamane serce. Na pewno zaboli go, gdy uwiedzie mu dziewczynę. Ta zemsta ma jednak nieprzewidziane konsekwencje. Dwa miesiące później India zjawia się w jego pałacu z wiadomością, że zostanie ojcem…

Romans na Barbados, Klucz do szczęścia

Cathy Williams, Jennie Lucas

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1143

ISBN: 9788327688934

Premiera: 19-01-2023

Fragment książki

Gdzie ona, na Boga, jest?
James odsunął fotel, wsparł stopy o biurko, splótł ręce za głową i patrzył ponurym wzrokiem na drzwi. Omal nie wyleciały z futryny, kiedy Naomi zatrzasnęła je za sobą. Dziwne, że szyby nie popękały, gdy wrzeszczała na cały głos. Wszyscy pracownicy musieli ją słyszeć. Pewnie jak tylko wystawi stopę za drzwi, zasypią go pytaniami.
Pomyślał, że polityka otwartości w biurze ma swoje wady. Stworzył atmosferę sprzyjającą swobodnej wymianie myśli młodych komputerowych geniuszy w nowoczesnej, otwartej przestrzeni. Nie wątpił, że skorzystają z okazji do plotek na temat burzliwego rozstania swojego szefa z ostatnią dziewczyną.
Pilnie potrzebował swej chłodnej, rzeczowej sekretarki, żeby przywróciła zaburzoną równowagę na resztę dnia. Gdzie się podziewała?
Na biurku zadzwonił telefon. Ujrzawszy na ekranie imię Naomi, postanowił nie odbierać. Nic więcej nie zostało do wykrzyczenia, a pogodzenie nie wchodziło w grę.
Musiał przyznać, że zbyt łatwo uwierzył, że zależy jej wyłącznie na karierze. Twierdziła, że wybieg dla modelek to doskonały punkt startu dla przyszłej projektantki. Pokazała mu nawet kilka szkiców. Powieka jej nie drgnęła, gdy oglądał pierwszy do góry nogami. Robiła wrażenie przystępnej i skorej do zabawy. Wyglądało na to, że traktuje ich romans równie lekko jak on. Dlatego zapytał, czy nie zechciałaby pojechać z nim na ślub jego brata na Hawaje.
Planował spędzić kilka dni na Karaibach, żeby zawrzeć umowę z obiecującą nową spółką z Barbadosu. Dał Naomi wolną rękę w wyborze pięciogwiazdkowego hotelu bez względu na koszty. W dzień korzystałaby ze wszelkich możliwych luksusów, a noce mieliby dla siebie.
Oczywiście załatwiłby tylko wstępne formalności. Sfinalizowanie kontraktu będzie wymagało obecności jego niezawodnej asystentki, więc podpisze go w Londynie, ale tam zacznie przygotowania. Później zamierzali odwiedzić różne wyspy hawajskie przed weselem.
To logiczne rozwiązanie oszczędziłoby mu kłopotu z samotnym przybyciem na ślub Maxa. Nie miał wprawdzie nic przeciwko nowożeńcom, ale jego brat, do tej pory zatwardziały kawaler, zaszokował go, wychwalając uroki niewoli.
Nauczony własnym doświadczeniem i przykładem tych przyjaciół, którzy zbyt młodo zmienili stan cywilny, a później gorzko tego żałowali, nie zamierzał iść w ich ślady. Dlatego przerażała go perspektywa zostania drużbą, zwłaszcza samotnym.
W ciągu sześciu lat uczestniczył w pięciu weselach. Zauważył, lub też tylko sobie wyobrażał, że wszystkie wolne kobiety nie marzą o niczym innym jak o złapaniu męża. Naomi skutecznie by je odstraszyła, nie stanowiąc zagrożenia. Tak jak on romansowała dla przyjemności, bez zobowiązań.
Tak przynajmniej myślał do niedawna.
Teraz przeklinał własną naiwność. Na szczęście pukanie do drzwi wyrwało go z ponurej zadumy.
– W samą porę! – skomentował, gdy Ellie wręczyła mu kubek mocnej, czarnej gorzkiej kawy, dokładnie takiej, jakiej potrzebował.
Umiała czytać w myślach.

– W samą porę? – powtórzyła Ellie.
Patrząc na swego charyzmatycznego, zabójczo przystojnego szefa, z trudem powstrzymała dreszcz emocji.
Pracowała dla Jamesa Stowe’a od trzech lat, ale wciąż robił na niej piorunujące wrażenie, które starannie ukrywała. Rozsądek podpowiadał, że pociąga ją w nim przeciwieństwo. Bystry, odważny James był sybarytą, chętnie korzystającym z cielesnych uciech. Ponieważ widziała niektóre z jego dziewczyn, wiedziała, że nie ma u niego szans.
W firmie nie obowiązywał służbowy strój. Młodzi, utalentowani pracownicy mogli rozładować nadmiar energii przy stole do ping-ponga lub tarczy do gry w rzutki albo wymieniać idee w salach dyskusyjnych.
Tylko Ellie zawsze nosiła urzędowe kostiumiki i buty na płaskich obcasach, a nadmiar energii rozładowywała raz w tygodniu na miejscowym basenie.
Stanowiła przeciwieństwo otwartego, szczerego do bólu szefa. Pewnie dlatego współpracowali w pełnej harmonii.
– Gdzie byłaś? – zapytał z chmurną miną.
Ellie usiadła naprzeciwko niego w skórzanym fotelu i zerknęła na laptop. Zawsze go ze sobą nosiła, żeby robić notatki i odpowiadać na pilne mejle.
– U dentysty – odpowiedziała, podnosząc na niego wzrok.
Napotkawszy spojrzenie błękitnych oczu, walczyła ze sobą, żeby nie spłonąć rumieńcem.
Był wprost nieprzyzwoicie piękny. Miał gęste, proste kasztanowe włosy, pięknie rzeźbione rysy, prosty nos, zmysłowe usta i metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. Czasami śniła o nim tuż przed świtem.
– Czy mnie uprzedziłaś, że nie będzie cię aż do… – demonstracyjnie spojrzał na złotego roleksa na nadgarstku. – …wpół do trzeciej po południu?
– Oczywiście. Dwa dni temu wysłałam ci też mejla z przypomnieniem. Mogę go wydrukować, jeśli chcesz.
– Nie trzeba – odburknął. – Słyszałaś, co tu zaszło w czasie twojej nieobecności? To biuro to siedlisko plotkarzy! Pewnie już zapoznali cię ze wszystkimi szczegółami dramatu, który nie wydarzyłby się, gdybyś siedziała za swoim biurkiem, a nie w fotelu u dentysty! Swoją drogą, jak ząb?
– W porządku. Dziękuję, że zapytałeś.
– Co więc wiesz?
– Trish… wspomniała o jakimś incydencie z twoją dziewczyną – przyznała z ociąganiem.
– O incydencie?
– To nie moja sprawa – odrzekła dyplomatycznie, żeby nie drażnić szefa.
Plotkarska prasa go uwielbiała. Praktycznie co tydzień zamieszczała jego zdjęcia z jakąś pięknością wiszącą u ramienia. Żadna z nich nie miała jednak wstępu do wyremontowanej i przekształconej w biuro dawnej fabryki w Shoreditch, gdzie zatrudniał najbystrzejszych komputerowych geniuszy.
Ellie zadrżała, gdy wyobraziła sobie, jakie przyjęcie zgotował Naomi.
Podwładni Jamesa znali jego uczuciową niestałość. Wprawdzie pozwalał im na zadawanie osobistych pytań, ale wyjawiał tylko tyle, żeby zaspokoić ich ciekawość.
Ellie podejrzewała, że tylko ona widziała jego rezerwę. Zżerała ją ciekawość, ale przeczuwała, że próba jej zaspokojenia zaburzyłaby ich wzajemne relacje.
– Nie musiało do tego dojść – ciągnął James, niezrażony jej małomównością. – Zawsze jasno daję do zrozumienia moim partnerkom, że nie łączę pracy z przyjemnością. Przestań patrzeć w ten tablet, jakby mógł cię uratować przede mną.
– Myślałam, że zależy ci na jak najszybszym sfinalizowaniu kontraktu z Neco Systems, zanim ktoś sprzątnie ci okazję sprzed nosa. Układałam go przez cały ranek. Liczyłam na to, że go przejrzymy, zanim wyślę ci mejla.
– Gdybyś została w pracy, mogłabyś ją taktownie wyprowadzić.
– To nie moje zadanie. Zresztą dlaczego miałabym to zrobić?
– Bo wiesz, że nie toleruję tu kobiet za wyjątkiem współpracownic.
Ellie zrezygnowała z szukania ratunku w tablecie. Perspektywa rozmowy na osobiste tematy z błyskotliwym, energicznym szefem przerażała ją, ale i fascynowała równocześnie. Wiedziała jednak, że nic dobrego by z tego nie wynikło.
Wolała zachować dystans. Spędziła zbyt wiele lat na porządkowaniu własnego życia, żeby przekraczać granice, które sama sobie wyznaczyła. Lubiła tę pracę i za bardzo potrzebowała pieniędzy, by zaburzać starannie wypracowany układ.
– Być może nie określiłeś zasad wystarczająco jasno – odrzekła enigmatycznie.
James chodził z Naomi przez prawie pięć miesięcy, najdłużej ze wszystkich kochanek. Przypuszczalnie nieszczęsna dziewczyna doszła do wniosku, że traktuje ją poważnie i wizyta w jego biurze to nic zdrożnego.
– Oczywiście, że nie pozostawiłem cienia wątpliwości – zapewnił, patrząc na Ellie z takim niedowierzaniem, jakby nagle zaczęła mówić w obcym języku. – Widzę, jak trybiki w twoim mózgu pracują, więc powiedz wreszcie, co myślisz, zamiast trzymać buzię na kłódkę.
Ellie dała za wygraną. Jej energiczny, chimeryczny szef myślał szybciej niż większość ludzi. Czasami musiała wtopić się w tło, gdy przeklinał czyjś brak kompetencji.
Na nią nie wylewał złości. Respektował wyznaczone przez nią granice. Po rozczarowaniach kilkoma jej poprzedniczkami, robił wszystko, żeby zachować dobre relacje. Jej rezerwa powstrzymywała go też od dyskusji na temat jej prywatnego życia.
Ellie była z natury skryta. Dziwne, że znalazła miejsce w zespole bezpośrednich ludzi, śmiało wyrażających każdą myśl.
James starannie dobierał pracowników. Inteligentni, zaangażowani, umieli walczyć o swoje, ale też w odpowiednim momencie dać za wygraną. Zawsze pozostawali lojalni wobec szefa. Przez trzy lata jej pracy w firmie nikt nie złożył wymówienia.
Tylko jedna Ellie zachowywała dystans.
Przyszła na świat późno, po wielu latach daremnych starań jej rodziców o dziecko. Kochali ją, ale też chronili przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Nie pozwalali na żadne ryzykowne przedsięwzięcia.
Stanowili zgraną rodzinę, póki w wieku szesnastu lat nie straciła ojca, cztery miesiące po zdiagnozowaniu u niego nowotworu. Nagle jej wygodne, przewidywalne życie legło w gruzach. Spokojne wakacje w Walii przeminęły bezpowrotnie, tak jak gry planszowe zimą. Okazjonalne wieczory z przyjaciółmi, kiedy oboje rodzice niecierpliwie wyczekiwali jej powrotu, też odeszły w przeszłość.
Matka przeżyła załamanie nerwowe. Ellie musiała błyskawicznie dorosnąć, żeby otoczyć ją opieką. Zrezygnowała z marzeń o studiach. Dobrnęła do końca szkoły, poświęcając cały wolny czas na ratowanie matki przed nią samą.
Jej rodzice tworzyli nierozerwalną parę. Kiedy jedna połowa odeszła, cała struktura się zawaliła. Bez Robbiego Thompsona jego żona nie umiała funkcjonować. Najpierw zamknęła się z sobie, a potem zaczęła szukać ratunku w alkoholu, co poskutkowało uzależnieniem.
Dziwne, że Ellie zdołała skończyć szkołę. Zamiast studiować architekturę, jak sobie wymarzyła, chłonęła wszelką dostępną wiedzę o systemach komputerowych. Równocześnie pilnowała matki i robiła wszystko, żeby wyciągnąć ją z nałogu. Doprowadziła do pewnej stabilizacji, ale po dwóch udarach, na szczęście niezbyt groźnych, pozostał z niej cień człowieka.
Sprzedały dom i za uzyskaną sumę kupiły jej mniejszy na wybrzeżu, ale nadal cierpiała na depresję. Tragiczne doświadczenia sprawiły, że Ellie chroniła swoją prywatność i niczego nie przyjmowała za rzecz naturalną. Tęskniła za poczuciem bezpieczeństwa i stabilizacją. Przerażała ją nieprzewidywalność i niepewność jutra.
Tymczasem James patrzył na nią wyczekująco. Kusiło ją, żeby wyrazić swoje zdanie, ponieważ ta sprawa obudziła w niej silne emocje.
– Tak jak mówiłam, nie mam wyrobionej opinii na temat twojego prywatnego życia poza pracą.
– Owszem, masz – zaprzeczył z szerokim uśmiechem.
– Czy miała jakiś powód, żeby tu przyjść? – spytała w końcu.
James wzruszył ramionami i wskazał gestem kącik dla gości z głębokimi skórzanymi fotelami, metalowym stolikiem i dużą rozkładaną sofą, na której czasami sypiał, gdy zostawał w pracy do późna.
– Chodźmy się zrelaksować – zaproponował. – Po ciężkim dniu moja głowa nie pracuje jak należy, a nie minęła nawet połowa.
– Jesteś tu szefem – przypomniała.
– Owszem, ale czasami warto zapomnieć o hierarchii. Przestań więc choć raz ukrywać się za tą swoją szklaną ścianą. I zostaw laptop – rozkazał, kładąc się na sofie. – Powiedz, co myślisz. Wyrzuć to z siebie. Uwierz mi, że będzie ci lżej.
Ellie pojęła, że stosowanie uników nic nie da. Nieoczekiwane pojawienie się Naomi i awantura wytrąciły Jamesa z równowagi. Musiał rozładować nadmiar emocji. Po raz pierwszy stała na linii ognia. Nie widziała lepszego sposobu na powrót do normalności, jak dać za wygraną i popłynąć z prądem. Skoro żądał szczerości, dlaczego nie dać mu tego, czego sobie życzył? Wzięła sobie krzesło i zaczęła ostrożnie:
– Może Naomi myślała, że nie ściągnie na siebie gniewu. W końcu chodziliście ze sobą dość długo…
– Kilka miesięcy.
– To twój rekord życiowy.
– Racja – przyznał z szerokim uśmiechem, już zrelaksowany. – Najdziwniejsze, że po trzech latach pracy u mnie wciąż pozostajesz dla mnie zagadką. Dwudziestoczteroletnią, o wzroście metr sześćdziesiąt pięć i wciąż tak samo tajemniczą. Jak to możliwe, że pamiętasz, jak długo spotykałem się z Naomi, a ja nawet nie wiem, czy masz chłopaka? Wolę nie pytać, bo odpowiedziałabyś, że to nie moja sprawa. I miałabyś absolutną rację.
Ellie zesztywniała. Popatrzyła na swoje płaskie pantofle, gładką granatową spódnicę do kolan i białą bluzkę. Zirytowało ją rozbawienie Jamesa. Czy uważał ją za nudną i pozbawioną wszelkich uczuć? Kiedy nazwał ją tajemniczą, ton jego głosu nie wskazywał, że go intryguje.
– Nieważne, jakie reguły ustanowiłeś. Większość kobiet nie widzi nic zdrożnego w złożeniu partnerowi niespodziewanej wizyty w miejscu pracy. Z pewnością jasno wyłożyłeś, co jej wolno, a co nie, ale…
Przerwała w pół zdania. Czy miała jakiekolwiek pojęcie o relacjach damsko-męskich? Niewielkie. Los odebrał jej szansę na chodzenie z chłopakami, ale na pewno nie chciałaby faceta z listą zakazów i nakazów.
Jej serce przyspieszyło rytm. Wyrażenie swojego zdania dało jej sporą satysfakcję, aczkolwiek nie wyjawiła wszystkiego. Przemilczała, że przystojny, zdolny, charyzmatyczny szef nieodparcie pociąga kobiety. Nic dziwnego, że lgnęły do niego jak muchy do miodu. Już królował na rynku komputerów i oprogramowania, a planował dalszą ekspansję na lukratywnym polu start-upów.
Mimo niestałości w uczuciach stanowił łakomy kąsek, choć ustanowienie reguł na początku związku nie czyniło z niego dżentelmena, za jakiego najwyraźniej chciał uchodzić.
– Ale…? – ponaglił z wyraźnym zaciekawieniem. – Zamieniam się w słuch.
– Ale kobiety to nie roboty – dokończyła Ellie. – Nie zawsze robią, co każesz. Mylisz je z podwładnymi. Traktujesz tak samo, jak ludzi, którym płacisz. Jeżeli któraś wpadła z niespodziewaną wizytą, nie powinna dostać bury za nieposłuszeństwo.
James wstał, podszedł do okna i przez kilka sekund patrzył przez nie w milczeniu. Wreszcie ruszył w jej stronę.
– Wyszedłem na tyrana – podsumował. – Zawsze tak mnie odbierałaś?
– Ja…
– Skoro zaczęłaś, nie trzymaj mnie w nieświadomości. To byłoby okrutne.
– Spytałeś, co myślę – przypomniała nieśmiało.
– I bardzo dobrze. W przeciwnym razie skąd miałbym wiedzieć, jak wielką urazę do mnie żywisz?
Gdy stanął naprzeciwko niej i wsparł ręce o solidny, drewniany kwadratowy stół, Ellie spłonęła rumieńcem.
– Nie żywię żadnej urazy! – wykrzyknęła.
– Naomi za dużo sobie wyobrażała – wyznał w końcu. – Nie wyrzuciłem jej z biura. Nie jestem takim potworem, jak myślisz.
– Nigdy tak o tobie nie myślałam!
– Oczywiście mnie zaskoczyła. Nie lubię, jak ktoś mi przeszkadza w pracy. Tym niemniej chętnie poczęstowałbym ją kawą, poświęcił jej piętnaście minut i odprowadził do wyjścia, ale… rozmowa nie przebiegła po mojej myśli. Najwyraźniej uznała zaproszenie na ślub Maxa za poważną deklarację z mojej strony. Pokazała mi sukienkę, którą planowała założyć, a potem kilkakrotnie dała do zrozumienia, że pragnie czegoś więcej niż zabawa. Zasugerowała, że najwyższy czas, żebym poznał jej rodziców. Z początku myślałem, że żartuje. Kiedy przypomniałem ustalone zasady, wpadła w furię. Kobiety wprawdzie nie są robotami, ale powinny rozumieć, że nie mogą liczyć na stały związek ze mną.
– Biedna Naomi – westchnęła Ellie.
– Biedna?
– No jasne. Rozbudziłeś i podsyciłeś jej nadzieje, przypuszczalnie w niezbyt taktowny sposób. – Kiedy parsknął śmiechem, dodała: – Dla twojej wiadomości, Jamesie, nie mam do ciebie żadnych pretensji. Uwielbiam swoją pracę. Uważam ją za absorbującą i pełną ciekawych wyzwań. Jeżeli nie odpowiada mi twoje podejście do związków, to osobista sprawa i nie chciałabym, żebyś pomyślał…
– Bez obawy – wpadł jej w słowo, zerkając na nią z zaciekawieniem. – Czy zrobiłabyś awanturę facetowi, gdyby poinformował cię, że nie interesuje go miłość ani małżeństwo?
– Przede wszystkim nie chodziłabym z kimś, kto nie traktowałby mnie poważnie – odpowiedziała szczerze.
Ellie wiedziała, że tylko ją krępuje dyskusja na tak osobiste tematy. James otwarcie rozmawiał z podwładnymi i zachęcał ich do szczerości. Na tym polegał jego nieodparty urok.
Pół roku wcześniej przez całą godzinę pocieszał jej przyjaciółkę, Trish, po zerwaniu z chłopakiem. Wysłuchał jej, podawał chusteczki, a na koniec zaoferował tygodniowe wakacje z osobą towarzyszącą w jednym ze swoich domów za granicą, wszystko na jego koszt.
– To poważne wyzwanie dla faceta – skomentował po chwili.
– Dla ciebie – sprostowała. Następnie wstała i przygładziła spódnicę.
– Widzę, że wracasz do pracy – zauważył z wyraźnym rozbawieniem.
– Najwyższy czas. Mamy dziś mnóstwo roboty.
– Myślę, że już sporą część odwaliliśmy. Więcej, niż można się było spodziewać.

James zdołał wsunąć stopę w drzwi. Ellie wpadła w popłoch, że dała mu pozwolenie na przełamanie barier. Wiedziała, że przesadza. Kiedy człowiek pracuje z kimś dzień po dniu, godzina po godzinie, nie sposób nie dopuścić tej osoby do swojego życia. Zaciekawiła go tylko dlatego, że przez długi czas trzymała go na dystans.
W głębi duszy żałowała, że nie potrafi być bardziej otwarta, ale zawsze była cicha i skryta. Po śmierci ojca jeszcze bardziej zamknęła się w sobie.
Odpowiedzialność za matkę wymusiła na niej niezależność. Nie miała nikogo, kto pomógłby jej przeboleć utratę najbliższej osoby. Jej rodzice byli jedynakami. Ona też. Została więc sama na świecie. Przyjaciele z początku okazywali współczucie, ale stopniowo wracali do swoich spraw i tylko od czasu do czasu sprawdzali, jak się miewa.
Radziła sobie sama z rozlicznymi problemami bez niczyjego wsparcia. Nauczyła się polegać wyłącznie na sobie do tego stopnia, że dzielenie myśli z kimkolwiek, zwłaszcza z szefem, sprawiało jej trudność. Dlatego czuła, że straciła grunt pod nogami. Musiała odzyskać utraconą równowagę, żeby wrócić do dotychczasowego układu.

 

 

Gwałtowny letni sztorm zaciekle atakował wybrzeże Atlantyku i położoną tam posiadłość. Właściciel stał w otwartym oknie, w nastroju równie chmurnym, jak rozciągający się przed nim widok. Miotany wichurą deszcz wpadał do gabinetu i zalewał drewnianą podłogę, pociemniale niebo przecięła błyskawica, a domem wstrząsnął grzmot. Nico Ferraro, ponuro zapatrzony w noc, upił kolejny haust whisky.
Stracił to, co liczyło się najbardziej. Majątek, sława, romantyczne podboje – to wszystko było nic. Stracił szansę zemsty, na którą szykował się od lat.
Z drugiej strony domu dobiegły jakieś łomoty. Natarczywe stukanie, a potem walenie. Ktoś dobijał się do frontowych drzwi.
– Proszę! – dobiegło przez odgłosy burzy. – Panie Ferraro, proszę mnie wpuścić!
Łyknął czterdziestoletniej szkockiej. Kamerdyner da sobie radę, a w razie potrzeby pomogą mu ochroniarze. Nie chciał w tej chwili nikogo widzieć.
– Jeżeli mnie pan nie wpuści, ktoś zginie! – zabrzmiał kobiecy głos.
Ciekawe. Może jednak warto dowiedzieć się, o co chodzi. Zaczął się odwracać od otwartego okna, zawahał się i w końcu je zamknął. To miejsce nie obchodziło go wcale. To tylko jeszcze jeden anonimowy dom przy plaży w Hamptons wart pięćdziesiąt milionów dolarów. W najbliższych dniach wystawi go na sprzedaż. Skoro nie będzie sceną zemsty, jest obecnie dla niego bezużyteczny.
W przestronnym holu przy frontowych drzwiach stało półkolem trzech mężczyzn, a przed nimi drobna, całkowicie przemoczona młoda kobieta. Ciemnowłosa piękność była w ciąży, mokra, biała sukienka oblepiała atrakcyjne kształty i duży, ciążowy brzuch. Nico uświadomił sobie, że ją zna.
– Czekajcie – powstrzymał ochroniarzy. – Wpuśćcie ją.
Szef ochrony spojrzał pytająco.
– Na pewno, szefie? Opowiada jakieś bzdury…
– Wpuść ją – powtórzył Nico i mężczyzna odsunął się niechętnie.
– Dziękuję… bardzo dziękuję… – Młoda kobieta chyba płakała, choć jej twarz mogła być równie dobrze mokra od łez, jak i od deszczu.
Chwyciła Nica za rękę.
– Bałam się, że mnie pan nie wpuści… A muszę to panu w końcu powiedzieć…
– W porządku. – Starał się zachować grzecznie. – Jest już pani bezpieczna, panno…? – Uświadomił sobie, że nie pamięta nazwiska, choć jej dziadek był od lat ogrodnikiem w jego manhattańskim apartamencie. – Ma pani ręce zimne jak lód – dodał szorstko, próbując ukryć zakłopotanie i odwrócił się do ochroniarza. – Przynieś pani koc.
– Oczywiście panie Ferraro.
Dziewczyna szczękała zębami z zimna.
– Ale ja… ja muszę panu powiedzieć…
– Cokolwiek to jest, poczeka, aż się pani rozgrzeje. – Chciał jej zaproponować whisky, przypomniał sobie jednak, że ciężarne powinny unikać alkoholu. – Może coś ciepłego do picia? Przynieś gorące kakao – polecił kamerdynerowi.
Sebastian pojrzał na niego z powątpiewaniem.
– Kakao, proszę pana? Nie wiem…
– Obudź kucharza – burknął Nico i mężczyzna znikł.
Służba, pomyślał Nico. Wszyscy się teraz zaniedbywali. Dawniej nie musiał powtarzać poleceń, by rezydencje funkcjonowały jak dobrze naoliwione maszyny. Przynajmniej dopóki mu zależało. Tak było do Bożego Narodzenia… A teraz?
– Jaki dziś dzień? – warknął do szefa ochrony.
Mężczyzna spojrzał na niego ze zdumieniem.
– Pierwszy lipca, panie Ferraro.
Minęło sześć miesięcy, a on ledwo co pamiętał, choć nadal kupował rezydencje i zarządzał firmą z Rzymu. Przeczesał palcami ciemne włosy. Coś się działo z jego głową?
– Nico, proszę – odezwała się dziewczyna.
To, że wnuczka własnego ogrodnika zwraca się do niego po imieniu, w końcu przyciągnęło jego uwagę. Młoda kobieta chwyciła go za rękę i patrzyła błagalnie, aż coś zaczęło mu się mgliście przypominać.
Ledwie ją znał. Widywali się okazjonalnie, kiedy dorastała, w ogrodzie na dachu jego manhattańskiego apartamentu. Mogła mieć ze dwadzieścia kilka lat. Może pozdrowił ją raz czy drugi, życzył wesołych świąt czy dobrych wakacji, ale nic ponad to. Nic, co tłumaczyłoby, dlaczego mówi mu po imieniu, jakby byli przyjaciółmi. Albo kochankami.
– Skąd się tu pani wzięła? I co ma oznaczać to zachowanie?
Kiedy ochroniarz narzucił koc na jej szczupłe ramiona, nieomal załkała.
Miała niezwykłe zielone oczy przy bladej cerze i ciemnych brwiach pasujących kolorem do dziko skłębionych włosów. Wzięła głęboki oddech i wyrzuciła z siebie:
– Mój dziadek jedzie tutaj, żeby cię zastrzelić.
– Nie rozumiem.
Jaką pretensję mógłby mieć do niego ogrodnik? Od Bożego Narodzenia nawet z nim nie rozmawiał. Dał mu wtedy wytyczne odnośne oświetlenia pergoli i drzewek na tarasie. Wtedy jeszcze zajmował się takimi sprawami. Wtedy jeszcze…
Pospiesznie odsunął od siebie wspomnienia.
– To jakiś żart?
– Jak mogłabym żartować w ten sposób?
Widział w jej oczach lęk i jakkolwiek niedorzecznie to brzmiało, najwyraźniej wierzyła w swoje słowa. Więc była to prawda albo miała jakieś problemy psychiczne. Nie potrafił tego ocenić, sam kompletnie wyczerpany po sześciu miesiącach spędzonych w stanie bliskim katatonii na stanowisku dyrektora naczelnego Ferraro Development Inc. Zawierał wielomilionowe kontrakty, ale nie potrafił sobie żadnego konkretnego przypomnieć.
– Dlaczego miałby chcieć mnie zabić, panno…?
Zbyt późno przypomniał sobie, że nie pamięta jej nazwiska. Uznał, że to wina szkockiej i odstawił na wpół opróżnioną kryształową szklankę.
Młoda kobieta spojrzała na niego ze zdumieniem.
– Nie pamiętasz, jak się nazywam?
Zaprzeczanie nie miało sensu.
– Przepraszam, nie chciałem być nieuprzejmy. – Uśmiechnął się lekko, ale nie odwzajemniła uśmiechu. – Bardzo proszę przypomnieć mi swoje nazwisko.
– Jestem Honora Callahan, a mój dziadek to Patrick Burke. Uważa, że obraziłeś nas oboje. Dlatego wybrał się tutaj ze swoją starą myśliwską strzelbą i zamierza odstrzelić ci głowę.
Omal się wybuchnął śmiechem, na szczęście opanował się w porę.
– Dlaczego?
Na pięknej twarzy ponownie odmalowało się zdumienie i pod tym badawczym spojrzeniem poczuł się niekomfortowo.
Zerknęła nerwowo na szefa ochrony i drugiego ochroniarza. Obaj udawali, że nie słuchają, ale kiedy wspomniała o strzelbie dziadka, mimowolnie dotknęli kabur pistoletów.
– Dobrze – powiedziała. – Skoro tego chcesz. Ale nie pozwól go skrzywdzić. Niech go po prostu ignorują.
– Wolisz, żeby raczej to on zastrzelił mnie?
– Wyjdę do niego i spróbuję go uspokoić. Proszę tylko, żebyś został w środku, a twoja ochrona nie wyciągała broni.
– Mam się kryć jak tchórz w moim własnym domu?
– Och, na litość… – Tupnęła drobną stopą, a Nico zawiesił wzrok na jej pełnych piersiach, doskonale widocznych przez cienki, mokry materiał. – Po prostu nie wychodź i nie odpowiadaj. Dla ciebie to nie powinno być trudne.
Wyczuwał w jej słowach ton krytyki, którego nie rozumiał.
– Wciąż mi nie wyjaśniłaś, o co w tym wszystkim chodzi. Nie rozmawiałem z twoim dziadkiem od miesięcy.
Blade policzki Honory zabarwił rumieniec. Pochyloną głowa wskazała brzuch.
– Wiesz, dlaczego – bąknęła.
Ogarnęło go przygnębienie, bo ciało nagle odgadło, o czym mówi, a mózg protestował ze wszystkich sił.
– Nie.
Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
– Jestem z tobą w ciąży.

Błyskawica rozświetliła ciemność za oknem i przetoczył się grzmot. Honora z bijącym sercem wpatrywała się w przystojną twarz Nica. Od kolejnego grzmotu zadzwoniły szyby w zwróconych na ocean oknach. Ona też drżała, już nie z zimna, ale ze strachu.
Przez sześć miesięcy bała się ponownego spotkania z Nikiem, choć nie sądziła, że będzie aż tak fatalnie. Dziś myślała o swoim nastoletnim zadurzeniu w szefie dziadka z niechęcią i niedowierzaniem. Zauroczona, obserwowała go ukradkiem przy okazji pomagania w pracach ogrodniczych albo odrabiania lekcji na ławce w rogu tarasu.
Podobał jej się tak samo we fraku, z piękną kobietą u boku, jak i w skórzanej kurtce, kiedy wybierał się na rajd motocyklowy czy w szortach khaki, kiedy prywatnym odrzutowcem leciał na Malediwy. To był dla niej niezwykły i zupełnie jej nieznany świat, choć wychowała się w sąsiedztwie. Teraz, jako trzydziestosześciolatek, był najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała.
Ona sama często czuła się niewidzialna. Kiedy dziadek kończył pracę w dużym ogrodzie na dachu, gdzie traktował każdą roślinę z miłością i troską, wracali metrem do dwupokojowego mieszkania w Queen’s. Wychowywał ją od jedenastego roku życia, kiedy zmarli jej rodzice, z cierpliwością, szorstką dobrocią i poczuciem obowiązku.
Najgłębszym jednak uczuciem darzył swoje rośliny. Czasem myślała, że będąc rododendronem, cyprysem albo jałowcem, dostawałaby więcej jego ciepła i uwagi. Całą swoją miłość ofiarował roślinom, śpiewał im i z nimi rozmawiał, czego nie dało się powiedzieć o wnuczce.
Czuła się niekochana, ale uważała, że i tak jest szczęściarą, bo skoro dziadek wziął ją do siebie i zapewnił dach nad głową, nie ma powodu do narzekań. Patrick Burke zawsze przedkładał obowiązek ponad wszystko inne. Honor był w ich rodzinie bardzo ważny, zresztą dlatego otrzymała takie imię.
Nic dziwnego, że wzdragała się powiedzieć staromodnemu i zasadniczemu dziadkowi, że jest w ciąży bez ślubu. Prędzej czy później i tak się dowie. Ukrywała ciążę pod luźnymi ubraniami i miała nadzieję, że Nico Ferraro odpowie na jej wiadomości i się z nią skontaktuje. Tak się jednak nie stało.
Minęła wiosna, nadeszło lato i coraz trudniej było znaleźć wymówkę dla noszenia obszernych ubrań. Kiedy w czerwcu nawiedziła Nowy Jork, dusząca fala lepkiego, wilgotnego upału dokuczała jej nieznośnie, a w ich mieszkaniu na Queens nie było klimatyzacji. Któregoś dnia dziadek zastał ją stojącą przed otwartymi drzwiami lodówki w samej bieliźnie. Wtedy zauważył brzuch.
– Och, nie – sapnął i rozpłakał się po raz pierwszy od pogrzebu jej rodziców trzynaście lat temu, a potem łzy zamieniły się w gniew. – Kim jest ten łajdak, który ci to zrobił?
Odmówiła zdradzenia tożsamości kochanka nawet przyjaciołom. Szofer zatrudniony w firmie Nica, Benny Rossini, Amerykanin włoskiego pochodzenia, zaproponował jej małżeństwo, co było bardzo miłe. Podziękowała mu jednak, bo nie chciała w taki sposób wykorzystać ich przyjaźni, i przez miesiąc żyła nadzieją, że wszystko się jakoś ułoży.
Ale dziś, kiedy pomagała dziadkowi w ogrodzie, gospodyni powiedziała im, że Nico Ferraro wrócił do Stanów po półrocznej nieobecności, a jego samolot wylądował właśnie w Hamptons, trzy godziny drogi od Nowego Jorku.
Po ponad dekadzie pracy dla niego, Patrick Burke dobrze wiedział, jakim jest playboyem. Wystarczył mu rzut oka na ściągniętą twarz wnuczki, by odgadnąć prawdę, porzucić łopatę i zacząć szukać starej strzelby.
Obawiała się poważnie, że ochroniarze Nica po prostu go zastrzelą, tłumacząc się koniecznością samoobrony. Dlatego koniecznie chciała porozmawiać z Nikiem, zanim starszy pan pojawi się u niego. Z największym trudem udało jej się wyperswadować mu jazdę na wschód pociągiem ze strzelbą.
– Niech Benny cię zawiezie – poradziła. – Tak będzie szybciej.
Kiedy zgodził się niechętnie, pospieszyła na dół, by omówić plan z młodym szoferem.
Benny zareagował na wiadomość o tożsamości ojca jej dziecka najpierw zaskoczeniem, a potem gniewem. Otrząsnął się jednak szybko i zgodził się podwieźć starszego pana do Hamptons bentleyem szefa i „przypadkowo” zgubić się po drodze.
– Tylko nie pozwól, żeby nas tam zastrzelili – dodał na koniec trochę nerwowo.
Niestety ona sama jechała dłużej, niż się spodziewała. Pożyczyła samochód Benny’ego, starego volkswagena garbusa, który popsuł się jakieś pięć kilometrów od domu. Przerażona perspektywą spóźnienia, przebyła resztę drogi biegiem, a była w szóstym miesiącu ciąży. W sukience bez rękawów i sandałach, w szalejącej burzy i silnym wietrze. Teraz przenosiła niespokojny wzrok z Nica na jego ochroniarzy i z powrotem.
– No więc? Zgoda? Kiedy dziadek się tu pojawi, pozwolicie mi to załatwić samej?
– Żartujesz, prawda?
Popatrzyła na playboya milionera, którego kiedyś uważała za tak egzotycznego i fascynującego, mimowolnie zaciskając pięści.
– To nie żart – powiedziała. – On już tu jedzie, choć okrężną drogą…
– Nie mogę być ojcem twojego dziecka – przerwał jej bezceremonialnie. – Nigdy cię nie dotknąłem.
Nigdy jej nie dotknął? Jak mógł tak twierdzić? Tego, że zaprzeczy, wcale nie brała pod uwagę. Tymczasem zachowywał się, jakby sobie tę ich wspólną noc wymyśliła. Jakby była jakąś naciągaczką i chciała go podstępem wmanewrować w małżeństwo.
W lutym, kiedy odkryła, że jest w ciąży, chciała postąpić jak należy i go o tym zawiadomić. Niestety ignorował wiadomości, jakie mu zostawiła w biurze w Rzymie i willi na wybrzeżu Amalfi. Poddała się w końcu. Skoro ojciec dziecka ucieka od odpowiedzialności, będzie zmuszona wychować dziecko sama.
Wykorzystał dziewczęce zadurzenie, odebrał jej dziewictwo, a teraz porzuci ją i dziecko jak zbędny balast.
– Nie zarzucaj mi kłamstwa – powiedziała niskim, drżącym głosem. – W przeciwieństwie do ciebie próbowałam zachować się honorowo.
– Gdybym się z tobą przespał, pamiętałbym to.
Był wysoki, atletycznej budowy i bardzo przystojny, ale ciemne włosy opadały potarganą strzechą na kołnierzyk rozchełstanej, białej koszuli, a czarne spodnie były pogniecione. Pachniał szkocką, skórą i dymem z kominka, a także deszczem, co dawało wrażenie męskości i dzikości. Z lubością wchłaniała ten zapach i wbrew wszystkiemu zatęskniła za nim, choć obiecywała sobie nienawidzić go do końca życia.
– Nie pamiętasz mojego imienia ani naszej wspólnej nocy – powtórzyła. – Jak można być tak zimnym i bez serca?
– To kiedy miało dojść do tego cudownego poczęcia?
– W noc Bożego Narodzenia.
– W noc Bożego Narodzenia?
Wyraz jego twarzy zmienił się nagle, jakby usiłował przywołać na wpół zapomniany sen, a w końcu spojrzał na nią z wyzwaniem.
– Nawet jeżeli do tego doszło, czego wcale nie potwierdzam, skąd masz pewność, że to właśnie ja jestem ojcem?
– Uważasz, że sypiam z różnymi mężczyznami w tym samym tygodniu?
– Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a ty jesteś wolną kobietą…
– Wiesz doskonale, że byłam wtedy dziewicą!
Ochroniarze nadal słuchali, ale gniew nie pozwolił jej się tym dłużej przejmować.
– Jak śmiesz mnie obrażać!
Zaraz potem usłyszała nadjeżdżający samochód i trzaśnięcie drzwi.
– Wyłaź stamtąd, Ferraro! – Głos Patricka Burke’a przedarł się przez wycie wiatru i szum deszczu. – Pokaż się, a wpakuję ci kulkę między oczy!
Ochroniarze jednocześnie sięgnęli po broń.
– Błagam, pozwólcie mi z nim porozmawiać.
Starszy spojrzał pytająco na szefa, który lekko skinął głową.
– Zatrzymaj go na zewnątrz – powiedział Honorze. – Jeżeli do nas nie strzeli, nic mu nie zrobimy.
– Dziękuję. – Jednak za gardło chwycił ją lęk.
Wzburzony Patrick mógł zacząć strzelać na oślep. Pospieszyła do drzwi, ale nagle przystanęła i odwróciła się do Nica.
– Nie robię tego, żeby chronić ciebie, tylko dziadka. Osobiście byłabym szczęśliwa, gdybyś został zastrzelony.
Otworzyła drzwi i wybiegła w letni sztorm, szalejący na wybrzeżu Atlantyku.

„Osobiście byłabym szczęśliwa, gdybyś został zastrzelony”.
Honora znikła w potokach wody, a Nico patrzył na nią, zaszokowany. Poczuł na sobie wzrok ochroniarzy, ale zaraz odwrócili się dyskretnie.
„Więc nie pamiętasz mojego imienia ani naszej wspólnej nocy. Jak możesz być taki zimny i bez serca?”
Te pogardliwe słowa przyprawiły go o pustkę w środku i przypomniały podobne, które usłyszał od Lany, kiedy zadzwonił do niej na plan filmowy w Paryżu, w Wigilię Bożego Narodzenia, by zerwać ich narzeczeństwo.
„Ty łajdaku bez serca! Nigdy mnie nie kochałeś!”, krzyknęła wtedy.
„Nie”, odparł krótko. „Przykro mi”.
Obudzony wcześniej tego dnia nowiną o śmierci swojego ojca, poczuł się jak pod lodowatym prysznicem. Książę Arnaldo Caracciola zmarł na zawał w Rzymie.
Po co więc zaręczyny z gwiazdą filmową, skoro nie mógł tym zaimponować ojcu?

Po rozmowie z Laną próbował wrócić do pracy, ale był tak podminowany, że na wszystkich krzyczał, a nawet zwolnił kilku doskonałych pracowników.
– Jest Wigilia. – Jego zastępca wręczył mu dwie tabletki nasenne. – Idź do domu, zanim nas zrujnujesz, i wyśpij się porządnie.
Rzeczywiście, w poprzednim tygodniu prawie nie sypiał, ale czuł się lepiej niż kiedykolwiek. Odbył nawet w miejskiej hali sportowej walkę z bokserskim czempionem wagi ciężkiej. Wepchnął się na ring i obraził silniejszego przeciwnika, po czym został dwukrotnie znokautowany. Za drugim razem stracił na kilka minut wzrok, ale jak tylko go odzyskał, chciał wrócić na ring. Na szczęście właściciel hali sprzeciwił się stanowczo.
– Jeżeli chce pan rozbić sobie głowę, panie Ferraro, proszę pójść gdzie indziej. Nie prowadzę kostnicy. I doradzałbym wizytę u lekarza, bo prawdopodobnie już ma pan wstrząs mózgu.
Lekarz? Zareagował na tę radę szyderstwem, ale kiedy wracał do mieszkania, ból głowy mocno się nasilił. Późnym popołudniem w Wigilię dom był już pusty. Personel wyjechał na święta i w pustych pokojach odzywało się tylko echo. Wyciągnął butelkę szkockiej i przez całą świąteczną noc gniewnie krążył po mieszkaniu.
Niewiele potem z tego pamiętał. Miał halucynacje i wyobrażał sobie niestworzone rzeczy. Prawdopodobnie popił pigułki nasenne szkocką, bo rano gospodyni znalazła go nieprzytomnego na podłodze i wezwała karetkę.

Romans na Barbados - Cathy Williams Szef firmy informatycznej James Stowe właśnie się rozstał ze swoją kolejną dziewczyną. Miała z nim jechać na Barbados, gdzie planował sfinalizować służbowe negocjacje. Zabiera ze sobą swoją asystentkę Ellie Thompson. Z tą chłodną i opanowaną kobietą przynajmniej nie będzie miał żadnych emocjonalnych problemów. Nie przyszło mu do głowy, że gdy Ellie w tropikalnym klimacie zamieni służbowy kostium na skąpą sukienkę, nie będzie się mógł skupić na niczym innym poza jej urodą… Klucz do szczęścia - Jennie Lucas Gdy Nico Ferraro dowiaduje się, że Honora, z którą spędził noc w Boże Narodzenie, jest z nim w ciąży, bez wahania się jej oświadcza. Chce zadbać o nią i o dziecko. Da jej wszystko oprócz miłości, bo jest przekonany, że nie potrafi kochać. Zakochana w Nicu Honora poślubia go. Niestety z każdym dniem coraz bardziej uświadamia sobie, że miłość bez wzajemności jej nie wystarcza. Marzy, by zdobyć serce Nica…

Ślub i tak się odbędzie

Lynne Graham

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1140

ISBN: 9788327688866

Premiera: 12-01-2023

Fragment książki

Następca tronu bliskowschodniego królestwa Alharii, książę Saif Basara, zmarszczył brwi, gdy główny doradca jego ojca, Dalil Khouri, zapukał i wszedł do jego gabinetu z uroczystą powagą wskazującą na to, że przynosi ważne wiadomości.
W ostatnich latach Saif wiele słyszał o ekscentrycznych poglądach i rozporządzeniach swojego ojca. Miał trzydzieści lat i był następcą tronu. Najbliżsi współpracownicy ojca toczyli teraz podwójną grę – z fałszywą pokorą przytakiwali jego średniowiecznym poglądom, a potem przychodzili do Saifa, by narzekać i lamentować.
Feroz, emir Alharii, miał osiemdziesiąt pięć lat i zupełnie nie pasował do współczesnego świata.
Oczywiście ojciec Saifa objął tron w zupełnie innej epoce, jako feudalny władca w niespokojnych czasach, kiedy niespokojny kraj potrzebował przede wszystkim bezpiecznego i stabilnego monarchy. Wtedy odkryto ropę naftową. Wkrótce potem skarbiec Alharii wypełnił się po brzegi i przez kilkadziesiąt lat wszyscy korzystali z tej obfitości. Na nieszczęście dla Feroza, w jego narodzie w końcu rozkwitło pragnienie demokratycznych rządów, a także chęć dostosowania kultury do łatwiejszego i bardziej współczesnego sposobu życia. Władca jednak stanowczo sprzeciwiał się jakimkolwiek zmianom.
– Masz się ożenić! – oznajmił Dalil tak dramatycznie, że Saif omal nie wybuchnął śmiechem, w porę jednak zauważył, że starszy mężczyzna mówi śmiertelnie poważnie.
Ożenić? Zesztywniał ze zdziwienia, doskonale świadomy, że tylko mizoginia ojca pozwoliła mu pozostać samotnym dłużej, niż mógłby na to liczyć, zważywszy na jego pozycję. Po czterech kolejnych nieudanych małżeństwach Feroz stał się głęboko nieufny wobec kobiet. Ostatnia żona, matka Saifa, zadała mu najgłębszą ranę ze wszystkich; choć była arabską księżniczką o nienagannym rodowodzie, porzuciła maleńkiego syna i starszego męża i uciekła z innym mężczyzną. Wyszła za niego później i została współwładczynią innego małego kraju. Fotografie w brukowcach zachwyconych jej urodą nieustannie wcierały sól w rany.
– W dodatku z zupełnie niewłaściwą kobietą – dodał Dalil z żalem, wycierając spocone czoło nieskazitelną lnianą chusteczką. – Emir odrzucił wszystkie godne szacunku kandydatki z Alharii i sąsiednich krajów i wybrał dla ciebie cudzoziemkę.
– Cudzoziemkę – powtórzył zdumiony Saif. – Jak to możliwe?
– To wnuczka nieżyjącego już przyjaciela twojego ojca, Anglika, Rodneya Hamiltona.
W młodości emir przeszedł kilkumiesięczne szkolenie wojskowe w Sandhurst w Anglii, gdzie zaprzyjaźnił się z oficerem armii brytyjskiej. Przez lata wymieniali listy, a raz przyjaciel przyjechał z wizytą. Saif mgliście przypomniał sobie zapłakaną dziewczynkę z jasnymi warkoczykami, która pojawiła się w jego pokoju dziecinnym. Czy to była jego przyszła narzeczona? Jak to możliwe?
Dalil wyciągnął telefon komórkowy, starannie ukrywany przed emirem, dla którego komórki były obrzydliwością. Przejrzał zdjęcia i podał telefon Saifowi ze słowami:
– W każdym razie jest piękna.
A zatem doradca przyjął za pewnik, że Saif zgodzi się na zaaranżowane małżeństwo z nieznajomą. Spojrzał na roześmianą szczupłą blondynkę w wieczorowej sukni. Wydawała się zupełnie nieodpowiednia do życia, jakie prowadził.
– Co o niej wiesz?
– Tatiana Hamilton jest towarzyska i lubi imprezować… Nie takiej żony mógłbyś sobie życzyć, ale z czasem… – Dalil zawahał się. Nie chciał wspominać o tym, że stan zdrowia emira jest coraz gorszy. – Oczywiście mógłbyś się z nią rozwieść.
– Mogę od razu odrzucić ten pomysł – stwierdził Saif z napięciem.
– Nie możesz. Atak wściekłości mógłby zabić twojego ojca! – zaprotestował Dalil. – Wybacz, że mówię bez ogródek, ale na pewno nie chciałbyś mieć go na sumieniu.
Saif powoli wypuścił oddech. Musiał stawić czoło prawdzie: był w pułapce. Stłumił gniew z wielką wprawą zdobytą w ciągu całego życia; w świecie, w którym dorastał, rzadko miał możliwość dokonywać własnych wyborów. W Alharii nie aranżowano małżeństw już od kilkudziesięciu lat, ale Saif został wychowany na posłusznego syna i trudno mu było sprzeciwić się ojcu, zwłaszcza że wiedział, jak bolesne byłoby to dla emira. W głębi serca emir był troskliwym ojcem, a Saif nie był okrutny; był również wdzięczny za pełną miłości opiekę, jaką ojciec go otoczył, starając się złagodzić mu cierpienie po porzuceniu przez matkę. Ale w rezultacie musiałby poślubić zupełnie obcą kobietę.
– Dlaczego rozpieszczona Angielka chce za mnie wyjść i przyjechać tutaj? – zdziwił się. – Chyba nie dla tytułu?
Pomarszczona twarz Dalila skrzywiła się w wyrazie niesmaku.
– Dla pieniędzy, Wasza Królewska Wysokość. Dla hojnej sumy, jaką twój ojciec gotów jest zapłacić jej rodzinie – odpowiedział z niechęcią. – Dzięki temu małżeństwu bardzo się wzbogacą. Właśnie dlatego powinieneś jak najszybciej się z nią rozwieść.
Saif poczuł odrazę. Wiedział, że będzie mu bardzo trudno udawać jakiekolwiek uczucia dla tak pozbawionej zasad kobiety.

– George właśnie poprosił mnie o rękę! – zawołała z entuzjazmem Ana i tanecznym krokiem wybiegła z łazienki, gdzie rozmawiała przez telefon ze swoim byłym chłopakiem. – Typowy mężczyzna, prawda? Musiałam przyjechać do Alharii i niemal wyjść za kogoś innego, żeby się na to zdecydował!
– Cóż, to trochę głupie, że poprosił cię o to dopiero teraz – stwierdziła praktycznie Tati, patrząc niebieskimi oczami na swoją piękną i żywą kuzynkę. – To znaczy, jesteśmy już w pałacu królewskim, a ty jesteś zaręczona. Za niecałą godzinę zaczną się przygotowania do ślubu.
– Ale teraz, skoro George chce się ze mną ożenić, nie ma mowy o tym głupim ślubie! – oświadczyła Ana promiennie. – Zarezerwował mi już lot powrotny do domu. Odbierze mnie z lotniska i weźmiemy ślub na plaży.
– Ale twoi rodzice… pieniądze…
– Mam wyjść za jakiegoś bogatego cudzoziemskiego władcę tylko dlatego, że mój ojciec jest zadłużony po uszy? – odrzekła Ana z nieskrywaną urazą.
Tati skrzywiła się.
– Cóż, mnie też się nie podoba ten pomysł, ale już się zgodziłaś i jeśli teraz się wycofasz, to będzie koszmar dla nas wszystkich. Twój ojciec wpadnie w szał!
– Pomożesz mi zagrać na zwłokę i wydostać się z tego okropnego kraju! – odpowiedziała kuzynka bez wahania.
– Ja? Jak mam ci pomóc? – zdumiała się Tati. Zawsze była najbardziej bezradną osobą w całej rodzinie Hamiltonów, przysłowiową ubogą krewną, traktowaną przez rodziców Any niewiele lepiej niż służąca.
– Pomożesz mi przejść przez te wszystkie głupie przygotowania do ślubu. Będziesz udawać mnie, żeby nikt się za wcześnie nie zorientował, że panna młoda zniknęła. To zacofany kraj i gdyby się dowiedzieli wcześniej, mogliby mnie zatrzymać na lotnisku! Porzucenie następcy tronu tuż przed ślubem to na pewno poważne przestępstwo! – wykrzyknęła Ana, melodramatycznie przewracając wielkimi brązowymi oczami. – Ale na szczęście żaden członek rodziny pana młodego jeszcze mnie nie widział, a mama z pewnością nie będzie brać udziału w tych alharskich rytuałach weselnych, więc rodzice nie dowiedzą się o niczym aż do ostatniej chwili, a ja już wtedy będę bezpieczna w samolocie!
Tati wstrzymała oddech.
– Jesteś pewna, że po prostu nie obleciał cię tchórz?
– Przecież wiesz, że od zawsze byłam zakochana w George’u. Nie słyszałaś, co powiedziałam? George w końcu mi się oświadczył, więc wracam do niego!
Tati miała wielką ochotę przypomnieć kuzynce wszystkich mężczyzn, w których była szaleńczo zakochana w ostatnich latach. Uczucia Any były bardzo zmienne. Zaledwie miesiąc wcześniej twierdziła, że nie może się już doczekać ślubu w Alharii. Była równie zachwycona perspektywą wyjścia z finansowych kłopotów jak jej rodzice. Ale oczywiście ten aspekt sytuacji przestał być ważny, bo George Davis-Appleton był zamożnym człowiekiem.
– Rozumiem, dlaczego chcesz to zrobić – westchnęła Tati. – Ale nie mam ochoty się w to mieszać. Twoi rodzice byliby na mnie wściekli.
– Och, nie bądź taka zasadnicza, Tati! Przecież należysz do rodziny – oświadczyła Ana autorytatywnie. – Mama i tata jakoś przeżyją rozczarowanie. Po prostu wezmą kredyt w banku.
– Twój ojciec mówił, że nie dostał kredytu – przypomniała jej łagodnie Tati.
– Och, jaka szkoda, że babcia Milly już nie żyje. Pomogłaby! – westchnęła Ana. – Ale to nie mój problem, tylko taty.
Tati nic nie powiedziała. Ich nieżyjąca rosyjska babcia nie pochwalała ekstrawaganckiego stylu życia swojego syna Ruperta. Milly Tatiana Hamilton, po której obydwie dostały imiona, przez wiele lat była jedyną prawdziwie zamożną osobą w rodzinie. Tati była zaskoczona, gdy się dowiedziała, że jej wuj znów się zadłużył; przypuszczała, że po śmierci matki musiał odziedziczyć pokaźną sumkę.
– Niestety, babci już nie ma – westchnęła ciężko.
Oczywiście nie wspomniała ani słowem o tym, że zależy jej, by ciotka i wujek wydobyli się z kłopotów finansowych, bo uznała, że byłoby to bardzo niesprawiedliwe wobec Any. Nie mogła oczekiwać, że dla jej dobra kuzynka zawrze niechciane małżeństwo. Ana chyba nic nie wiedziała o tym, że jej ojciec płacił za dom opieki dla swojej siostry Mariany, matki Tati, która zaczęła wykazywać oznaki demencji, gdy jej córka była jeszcze nastolatką.
– Więc zgadzasz się mi pomóc? – zapytała Ana wyczekująco.
Tati wzdrygnęła się. Obawiała się rozzłościć ciotkę i wuja, żeby nie wycofali wsparcia finansowego dla jej matki, ale z drugiej strony Ana była jej bliska jak siostra. Tati miała dwadzieścia dwa lata, Ana była tylko o dwa lata starsza. Dorastały w tej samej wiejskiej posiadłości i chodziły do tych samych szkół. Choć miały zupełnie różne charaktery, Tati kochała kuzynkę. Ana bywała samolubna i rozpieszczona, Tati jednak, inteligentniejsza z nich dwóch, opiekowała się nią jak młodszą siostrą.
Cały ten scenariusz z poślubieniem obcego księcia dla pieniędzy od początku wydawał się rozsądnej Tati zupełnie niedorzeczny. Oczywiście jej kuzynka powinna mieć dość rozumu, by od samego początku odmówić poślubienia księcia Saifa. Ana z pewnością nie była typem ofiary. Początkowo jednak uznała się za bohaterkę, która przychodzi z pomocą rodzinie. Ponadto kusząca perspektywa zdobycia bogactwa i statusu podbudowała jej ego zdruzgotane tym, że George nie chciał się z nią ożenić. Niestety teraz, w zetknięciu z rzeczywistością, Ana spanikowała.
Przez ułamek sekundy Tati zrobiło się żal pana młodego, choć nie miała pojęcia, jakim jest człowiekiem, bo nie udzielał się w mediach społecznościowych. W kwestiach technologii Alharia wydawała się bardzo zapóźnionym krajem. Właściwie w większości spraw, pomyślała Tati, wspominając jazdę przez pustynne tereny do odległego pałacu – starożytnej fortecy z wiktoriańskimi meblami.
– Mają tyle pieniędzy i żadnego pojęcia, jak ani na co je wydać – lamentowała z zazdrością ciotka Elizabeth wkrótce po przybyciu. I rzeczywiście: królewski ród Basara zarobił miliardy na ropie naftowej, ale nigdzie nie było widać tego oszałamiającego bogactwa.
Ana spotkała kogoś, kto przysięgał na wszystkie świętości, że książę Saif jest „przepięknym mężczyzną” , ale nie dowierzała temu. Książę był młody, bogaty i utytułowany; nawet gdyby do tego był brzydki jak noc, większość ludzi znalazłaby coś pozytywnego do powiedzenia o nim. Tati również to rozumiała, tym bardziej, że sama dorastała w cieniu znacznie ładniejszej – i szczuplejszej – kuzynki. Do tego była nieślubnym dzieckiem, co może nie miało znaczenia dla innych, ale wprowadzało dodatkowe napięcia w rodzinie Hamiltonów.
Obie miały jasne włosy, ale oczy Tati były niebieskie, a Any brązowe. Ana była wysoką, szczupłą pięknością, Tati zaś mogła się pochwalić ładną cerą, szopą gęstych włosów i krągłościami. Cóż, nigdy nie była zadowolona ze swojego wyglądu, zwłaszcza po tym, jak jedyny chłopak, z którym łączyło ją coś poważniejszego, od pierwszego wejrzenia ślepo zakochał się w jej kuzynce, do tego stopnia, że żenująco się jej narzucał, chociaż Ana zupełnie nie była nim zainteresowana.
– Zastanawiałaś się już, jak się dostaniesz na lotnisko? – zapytała Tati, kiedy obydwie wróciły do przydzielonej im sypialni.
– Wszystko już załatwione – oznajmiła Ana z zadowoleniem. – Nie potrzebowałam do tego żadnego języka. Pomachałam pieniędzmi, wskazałam na samochód i już na mnie czeka na dole.
– Och… – szepnęła Tati, patrząc, jak kuzynka zgarnia swoje rzeczy i wpycha je do walizki. – Więc jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
– Jasne, że tak.
– Nie sądzisz, że powinnaś powiedzieć o tym rodzicom?
– Chyba żartujesz? – oburzyła się Ana. – Masz pojęcie, jak bardzo byliby na mnie wkurzeni? Wybuchłaby wielka awantura!
Tati w milczeniu skinęła głową. Oczywiście, doskonale o tym wiedziała.
– Bądź ostrożna, Tati. Zależy mi tylko na tym, żeby przez kilka godzin nikt się nie zorientował, że to nie ty jesteś panną młodą. Chodź tu, przytul mnie i życz mi wszystkiego dobrego z George’em!
Tati przytuliła ją sztywno. Wiedziała, jak bardzo uparta jest Ana. Gdy raz podjęła decyzję, nie było sposobu, by na nią wpłynąć.
– Bądź szczęśliwa – powiedziała z wilgotnymi oczami, przejęta lękiem.
Ana wyszła swobodnym krokiem. Służący zabrał jej bagaże, nie mając pojęcia, że właśnie pomaga zniknąć narzeczonej księcia. Zgnębiona Tati usiadła na skraju sofy, ogarnięta paniką i zawstydzona własnym tchórzostwem. Wszelkie kłamstwa były jej obce; jej biologiczny ojciec trafił do więzienia za oszustwa finansowe, a matka, wstydząc się za niego, uczyła córkę, że w każdej sytuacji należy się zachować uczciwie i przyzwoicie. A co ona teraz robiła?
Ktoś zapukał do drzwi i do sypialni weszła promiennie uśmiechnięta młoda kobieta.
– Tatiano? Mam na imię Daliya i jestem kuzynką następcy tronu – powiedziała po angielsku. – Studiuję w Anglii i poproszono mnie, żebym była twoją tłumaczką.
– Wszyscy nazywają mnie Tati – odrzekła z niepokojem. To było głupie, ale nie musiała nawet kłamać w kwestii swojego imienia. Z powodu uporu jej zbuntowanej matki obydwie z kuzynką nosiły takie samo imię i nazwisko – Tatiana Hamilton. Jej matka i wuj Tati byli rodzeństwem, ale nigdy się dobrze nie dogadywali. Kiedy brat Mariany, Rupert, nadał swojej córce imię po matce, jego siostra nie widziała powodu, dla którego nie miałaby zrobić tego samego. Oczywiście nie mogła wtedy przewidzieć, że wróci do rodzinnego domu i dwie dziewczynki o tym samym imieniu i nazwisku będą się wychowywać razem.
– Jestem pewien, że zastanawiasz się, jaką wagę w moim kraju przywiązuje się do przedślubnych przygotowań – powiedziała Daliya. – Pozwól, że ci to wyjaśnię. To nie jest typowy ślub, bo obyczaje w Alharii się zmieniły, jest to jednak królewski ślub i wszystkie kobiety, które dziś będą tu obecne, uważają to za wielki zaszczyt. Większość z nich jest ze starszego pokolenia. W ten sposób okazują szacunek, lojalność i miłość do rodziny Basara i do tronu.
– To dla mnie zaszczyt – wycedziła Tati przez zaciśnięte zęby. Wyjaśnienia ładnej brunetki sprawiły, że miała ochotę zapaść się pod ziemię.
– Z pewnością będziesz się czuła obco i możesz mieć wrażenie, że naruszana jest twoja prywatność – stwierdziła Daliya. Jej inteligentne brązowe oczy zatrzymały się na twarzy Tati. – Jesteś bardzo blada. Czy to przez upał? Dobrze się czujesz?
– To tylko nerwy – wybąkała niepewnie Tati, gdy dziewczyna wyprowadziła ją na korytarz. – Jestem absolutnie zdrowa.
Daliya roześmiała się.
– Starsze kobiety, które zastanawiają się nad twoją płodnością, będą zachwycone, gdy to usłyszą.
– Nad moją p-płodnością? – wyjąkała Tati.
Daliya zmarszczyła brwi ze zdziwienia.
– Oczywiście. Pewnego dnia zostaniesz królową i naturalnie wszyscy mają nadzieję, że urodzisz kolejnego następcę tronu.
Przez ułamek sekundy Tati bliska była wyjawienia prawdy, ale wchodziły już do wielkiego pokoju pełnego starszych kobiet. Niektóre miały na sobie tradycyjne stroje, ale większość ubrana była na zachodnią modłę, podobnie jak jej towarzyszka. Świadoma, że jest w centrum uwagi i nieprzyzwyczajona do tego uczucia, Tati zarumieniła się, zupełnie tak jak w szkole, kiedy koledzy z klasy wyśmiewali jej przetarte mundurki i zniszczone buty. Wuj płacił czesne, ale jego hojność nie obejmowała takich dodatków. Zresztą dlaczego miałoby być inaczej? – pomyślała, besztając się w duchu za niewdzięczność.
Tati bardzo kochała swoją matkę, ale dorastając, czasami wstydziła się za obydwoje rodziców. Mariana Hamilton nigdy nie stanęła na własnych nogach. Pracowała tylko dorywczo, kiedy jej to odpowiadało, i zawsze polegała na innych, że będą płacić jej rachunki. Przychodziło jej to zupełnie naturalnie i dzięki temu Tati wyrosła na dumną i niezależną kobietę – w każdym razie tak dumną i niezależną, jak mogła być, mieszkając w wiejskim domu wujostwa i pracując za minimalną pensję.
Wszystkie te myśli kłębiły jej się w głowie, gdy obliczała, przez ile godzin będzie musiała odgrywać rolę panny młodej, by pozwolić Anie uciec, i ta introspekcja pozwoliła jej przejść przez okropną publiczną kąpiel. Do parującej wody domieszano zioła i olejki, a następnie owinięto ją skromnym prześcieradłem, jak w średniowiecznym klasztorze, i kazano jej usiąść w wannie, by kobiety mogły umyć jej włosy. Trudno jej przychodziło zachować pogodny wyraz twarzy. Daliya wyjaśniała jej pochodzenie rytuałów i od czasu do czasu wtrącała dyskretny żart.

Ślub księcia Saifa Basary i Angielki Any Hamilton został zaaranżowany przez ich rodziców. W ostatniej chwili Saif orientuje się, że na miejscu panny młodej pojawiła się inna kobieta. Zamiast wysokiej, żywiołowej i seksownej Any, która uciekła z innym mężczyzną, stoi przed nim jej spokojna i poważna kuzynka Tati. Odwołanie ślubu byłoby upokorzeniem dla rodziny królewskiej, więc Saif postanawia ożenić się z Tati. Przerażona niespodziewanym rozwojem wypadków Tati miała jedynie zapewnić Anie więcej czasu na bezpieczną ucieczkę, a tu za chwilę zostanie żoną księcia… Druga część miniserii ukaże się w lutym.

Spóźniony debiut

Julia Justiss

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 606

ISBN: 9788327691965

Premiera: 26-01-2023

Fragment książki

– Jesteś pewna, że nie chcesz jechać ze mną? – zapytała Prudence bliźniaczkę Temperance Lattimar, patrząc sponad kufra, do którego właśnie włożyła ostatnią suknię. – Wiem, że Bath nie jest już takim centrum towarzyskim jak kiedyś, ale będą tam bale, koncerty, wydarzenia, w których warto uczestniczyć. A przy odrobinie szczęścia obejdzie się bez szeptów o ostatnich ekscesach mamy.
Temperance podskoczyła z fotela przy oknie z widokiem na maleńki ogródek kamienicy lorda Vraux na Brook Street i podeszła, by uściskać Prudence.
– Bardzo będę za tobą tęsknić, kochana Prudence, ale nie zamierzam opuszczać Londynu. Nie pozwolę, aby plotkarze mnie przegonili. Choć mam nadzieję, że Bath potraktuje cię życzliwie i znajdziesz dżentelmena, który cię pokocha i da ci rodzinę, której zawsze pragnęłaś – powiedziała, choć raczej w to wątpiła, bo plotkarze w Bath byli na bieżąco informowani o najnowszych skandalach w Londynie. Roześmiała się. – Chociaż, dorastając w tej rodzinie, nie jestem pewna, czy polubisz normalność, nawet jeśli ją znajdziesz.
– Masz na myśli, że nie każdy ma ojca, który nie chce go dotknąć, i matkę, która zmieniała kochanków jak rękawiczki?
– Kiedy byłyśmy małe, cieszyłyśmy się, gdy ci wszyscy przystojni panowie przynosili nam wstążki do włosów i słodycze.
Prudence przestała składać bibułę, którą wkładała między suknie i posłała Temper spojrzenie, z którego interpretacją jej bliźniaczka nie miała problemów.
– Przypuszczam, że nasza rodzina jest… wyjątkowa – dodała Temper, zmieniając temat. Była rozdarta między współczuciem dla cierpienia bliźniaczki i tlącym się gniewem za sposób, w jaki społeczeństwo traktowało ich matkę. – Gregory, jedyne prawowite dziecko papy, namaszczony dziedzic. Potem ty, ja i Christopher, dzieci dwóch różnych kochanków. Na Boga, co zrobiłby tata, gdyby Gregory nie przeżył? Być może musiałby znów zbliżyć się do mamy. Może gdyby to zrobił, pogodziliby się?
Temper westchnęła.
– Chociaż musisz przyznać, że mama spełniła obietnicę, którą złożyła nam w dniu naszych szesnastych urodzin. Przez ostatnie sześć lat zachowywała się z dużo większym umiarem.
– Może i tak, ale szkody były już wyrządzone – powiedziała gorzko Prudence. – Przecież wszyscy mówią na nas Siostry Skandalistki. Poza tym, jak pokazuje ostatni incydent, reputacja mamy jest taka, że nie musi teraz robić nic, a i tak zostanie bohaterką skandalu.
– Tak, zawsze są w pobliżu jacyś mężczyźni, którzy się o to postarają – przyznała kwaśno Temper. – Cóż, nic nie możemy na to poradzić.
Pomogła siostrze przytrzymać wieko kufra i zatrzasnąć je.
– No to załatwione! Ciocia Gussie zbiera cię rano, prawda? Więc jedź do Bath, znajdź godnego dżentelmena i stwórz normalną rodzinę, której tak pragniesz. Nikt nie zasługuje na szczęśliwe zakończenie bardziej niż ty.
– Dziękuję, Temper. Z pewnością postaram się zrobić wszystko, aby tak się stało. Ale…czy ty nadal nie chcesz wyjść za mąż? Wiem, że mówisz o tym, odkąd skończyłyśmy szesnaście lat, ale…
Oddychając głęboko, Temper odepchnęła od siebie okropne wspomnienia, zwlekając z odpowiedzią.
– Naprawdę myślisz, że zrezygnowałabym z mojej wolności i podporządkowała się prawnie i finansowo mężczyźnie?
– Wiem, że związek rodziców nie jest dobrym przykładem, ale spójrz na Christophera i Ellie.
– Im się udało.
– Przyjaciele Christophera wydają się równie szczęśliwi. Lyndlington z Maggie, David Smith z księżną, Ben Tawny z lady Alyssą – zauważyła Prudence.
Słowa siostry sprawiły, że Temper poczuła się nieswojo. Gdyby była naprawdę szczera, musiałaby przyznać, że zazdrości innym takiego szczęścia.
– Poza tym – kontynuowała Prudence – to charakter męża zadecyduje o tym, jak traktuje żonę. A obie wiemy, że w Londynie są uczciwi i mili mężczyźni. Spójrz na Gregorego lub Gifforda!
Gifford Newell był najlepszym przyjacielem ich brata i traktował jej jak siostry. Chociaż ostatnio między nim i Temper coś się zmieniło, nie zachowywali się wobec tak swobodnie jak kiedyś. Było to irytujące, ale zarazem dziwnie ekscytujące. Temper była niedoświadczona, ale dobrze wiedziała, dokąd prowadzi ten rodzaj napięcia. I nie chciała tego.
– Oczywiści, przyznaję, w Anglii jest kilku wybitnych dżentelmenów wartych uwagi. Po prostu małżeństwo nie jest dla mnie. Nie zapomnij przyjść się pożegnać. A teraz, lepiej sprawdź gdzie twoja pokojówka zniknęła z resztą kapeluszy, zanim przyjedzie ciocia Gussie. Wiesz, że nie znosi czekać.
Prudence rzuciła jej zmartwione spojrzenie, ale ku uldze Temper nie wypytywała dalej. Miała przed siostrą bardzo niewiele sekretów, ale tym jednym po prostu nie mogła się podzielić.
– Oczywiście, że się ze wszystkimi pożegnam. I masz rację, ciocia Gussie będzie mnie popędzać. A skoro nie zamierzasz w tym roku debiutować, to co będziesz robić w Londynie?
– Och, nie wiem. Może wywołam jakiś skandal?
Temper zamknęła drzwi do pokoju, który dzieliły, po czym zawahała się.
Może powinna znaleźć służącą i pójść na szybki spacer po Hyde Parku? Było już południe, czyli zbyt późno, by chwilę pogalopować. Nagle usłyszała szmer głosów dochodzący z frontowego salonu.
Jeden z nich brzmiał jak głos Christophera. Ucieszona, że brat złożył im wizytę, Temper zbiegła lekko po schodach i weszła do pokoju.
– Christopher! – zawołała, dostrzegając brata. – Nie przyprowadziłeś Ellie?
– Nie, jest dziś rano w swojej szkole – powiedział Christopher, podchodząc, by ją przytulić. – Newell złapał mnie, gdy wychodziliśmy z parlamentu i nalegał, by się ze mną zabrać.
Temper odwróciła się i dygnęła przed dżentelmenem stojącym obok jej starszego brata Gregory’ego.
– Giff, przepraszam. Słyszałam głos Christophera, ale nie twój. Jak się masz?
– Bardzo dobrze, Temper. Wyglądasz pięknie, jak zawsze.
Intensywne spojrzenie jego zielonych oczu przyprawiła ją o lekki dreszcz, ale szybko stłumiła to uczucie. Co było z nią nie tak? To przecież Giff, którego znała od zawsze.
– Blondynka, błękitnooka i rozpustna, jak mama, prawda? – odparła, ukrywając, jak to często robiła, wrażliwość za maską brawury. – Przypuszczam, że słyszałeś o ostatniej sytuacji?
– To główny powód, dla którego przyszedłem – powiedział Christopher. – Chciałem sprawdzić, czy mogę coś zrobić. I przeprosić.
– Na Boga, Christopher, nie masz za co przepraszać! Ellie jest kochana! Wyrzeklibyśmy się ciebie, gdybyś się z nią nie ożenił.
Jej brat uśmiechnął się ciepło.
– Jestem wdzięczny za wsparcie całej rodziny i najbliższych przyjaciół, ale nie ma nadziei, że towarzystwo kiedykolwiek nas zaakceptuje. A ślub z kobietą, która była kurtyzaną, raczej nie pomoże moim siostrom znaleźć dobrych mężów.
– Ich strata, że nie poznają Ellie – odpowiedziała Temper. – Potępiać dziewczynę, która została praktycznie sprzedana przez ojca… Cóż, to typowe dla naszego świata, w którym rządzą panowie. I właśnie dlatego musimy wybierać do parlamentu kobiety! – Rzuciła bratu i Newellowi wyzywające spojrzenie.
Zamiast się cofnąć, czego się spodziewała, Christopher roześmiał się.
– To samo mówi żona Lyndlingtona, Maggie. Odkąd urodziła córkę, stała się dość wojownicza.
– Jeśli ty i inni w parlamencie pragniecie reformy społecznej, moglibyście zacząć od zmiany prawa, które czyni zamężną kobietę własnością męża.
– Może powinniśmy. Ale jedyna sprawa, którą chciałem się dziś zająć, to ty i Prudence – odpowiedział Christopher. – Ciocia Gussie zgodziła się, że w obliczu skandalu zaprezentowanie was w tym roku w Londynie nie byłoby rozsądne, tak?
– Temperance może wolałaby, żebyś nie dyskutował o tym przy mnie – zauważył Newell. – To sprawa rodzinna.
– Ale ty jesteś praktycznie rodziną – odpowiedziała Temper. – Nie mam nic przeciwko omówieniu tego w twojej obecności. Może będziesz bardziej obiektywny.
– Sytuacja nieco się poprawiła od zeszłego tygodnia – powiedział Gregory. – Wygląda na to, że Hallsworthy wyzdrowieje, więc Farnham będzie mógł wrócić do Anglii.
– Idioci – mruknęła Temper. – Pojedynkować się o cnotę mamy? Można by pomyśleć, że to era pudrowanych peruk! A przecież ona do każdego z nich powiedziała zaledwie kilka słów. Szkoda, że jeden drugiemu nie palnął w łeb.
– Ich śmierć raczej nie pomogłaby wyciszyć skandalu – zauważył Gregory.
– Może nie, ale Londyn byłby lepszy bez dwóch tępaków, którzy nigdy nie zrobili w życiu nic pożytecznego.
– Nie wszyscy mężczyźni są godni pogardy – zaprotestował Newell.
– Może masz rację, że w Anglii jest jeszcze kilku mężczyzn z z prawym charakterem, wliczając w to moich braci i ciebie, Giff.
– No właśnie – odparł.– Mógłbym też wskazać kilka przedstawicielek płci pięknej, które nie są wzorem doskonałości.
– Jak te jędze, które nie chcą zaakceptować Ellie? Tak, zgoda. Ale przyznaj, że choć panie decydują, kogo zapraszać, to właśnie kobiety są karane za każde naruszenie etykiety, podczas gdy mężczyźni przeważnie są z nich zwolnieni.
– Przyznaję, życie nie jest sprawiedliwe. Teraz jednak powinniśmy skupić się na sprawach praktycznych – powiedział Gregory. – Jak zapewne wiesz, Christopherze, ponieważ prezentacja w Londynie w tym sezonie byłaby co najmniej niezręczna, ciocia Gussie zaproponowała, że zabierze dziewczęta do Bath. Może tam poznają odpowiednich dżentelmenów.
– Nie mam ochoty wychodzić za mąż za jakiegoś starego wdowca, faszerować go miksturami i wozić do pijalni wód – oświadczyła Temper.
– I jak się domyślasz – dodał Gregory – praktyczna Prudence zgodziła się, ale nieprzejednana Temper upiera się, by pozostać w Londynie. Tak bardzo jak cię kocham, siostro, naprawdę chciałbym, byś jednak zadebiutowała.
– Skoro nie planuję wychodzić za mąż, to po co mi debiut towarzyski? – Kiedy żaden z panów nie odpowiedział, westchnęła. – A jeśli już muszę, to wolałabym nie odkładać tego po raz kolejny. Mam już dwadzieścia dwa lata, niedługo będę postrzegana jako stara panna. Sezon będzie oczywiście katastrofą, ale może potem wszyscy zostawią mnie w spokoju.
– Czy na pewno chcesz to zrobić w tym roku? – zapytał Gifford. – Jeśli nie zostaniesz zaakceptowana przez większość towarzystwa, dostaniesz niewiele zaproszeń na bale czy przyjęcia. Czy nie byłoby mądrzej poczekać jeszcze rok i spróbować wtedy, gdy ten skandal zostanie pogrzebany pod mnóstwem nowych?
– Sugerujesz, że w przyszłym roku nikt z mojej rodziny nie wywoła kolejnego skandalu? – Temper skrzywiła się. – Oddawanie czci urodzie mamy jest praktycznie rytuałem przejścia wśród idiotów wracających z uniwersytetu. Choć nie obraca się w towarzystwie tak często jak kiedyś, wciąż jest tak samo piękna i tak samo fascynująca.
– Może nawet bardziej, skoro nie zachęca żadnego z nich – przyznał Gifford z zawadiackim uśmiechem. – Pokusa nieosiągalnej piękności.
– Wiedza, że nie zawsze była nieosiągalna i arogancja, która sprawia, że mężczyzna myśli, że to on będzie tym, który ją zdobędzie – sprostowała Temper.
– Wróćmy do sedna sprawy – powiedział Gregory. – Ja również nie czekałbym do następnego roku. Ale jeśli upierasz się, żeby zadebiutować tutaj, będziemy potrzebować jakiejś szanowanej kobiety, która cię przedstawi, ponieważ ciocia Gussie będzie w Bath. Oczywiście mama nie może tego zrobić.
– Ellie też odpada, z równie oczywistych powodów – powiedział Christopher. – Ale… mógłbym poprosić Maggie. Jako córka markiza i żona wicehrabiego może mieć wystarczające wpływy.
– Nie, Christopherze, nie chciałabym jej prosić, nawet jeśli prawdopodobnie by się zgodziła. Nadal jest zajęta dzieckiem i bądźmy szczerzy, przedstawienie jednej z Sióstr Skandalistek może jej tylko zaszkodzić. Maggie jest zbyt ważna dla Gilesa, pomaga mu przy pracach nad projektami reform. Nie wolno nam narażać jej reputacji.
– Ale towarzystwo wie, jak jesteśmy sobie bliscy. Zrozumieją, że lojalność kazała jej wesprzeć twoje poczynania.
– Mogą zrozumieć lojalność, ale z pewnością zakwestionują jej osąd. Nie, potrzebuję kogoś, czyja reputacja jest niepodważalna.
– A może lady Sayleford? – zasugerował Gifford.
– Prababcia Maggie? – spytała Temper, marszcząc brwi. – Dlaczego miałaby się zgodzić?
– Może dlatego, że ja ją o to poproszę? Ona jest moją matką chrzestną. Nie wiedziałeś? Moja matka i jej córka były wielkimi przyjaciółkami.
– Nie wiedziałam, ale nie jestem zaskoczona.
– Nie można zaprzeczyć, że ona podołałaby temu zadaniu – dodał Gifford.
– Jeśli lady Sayleford nie zdołałby sprawić, by jej protegowana była przyjmowana, to oznaczałoby koniec świata, jaki znamy. Nie chcę jej narażać na taką przykrość.
– Znając lady Sayleford, mogłaby to potraktować jako wyzwanie. Nigdy nie tańczyła tak, jak jej zagrają, wie wszystko o wszystkich i nikt nie odważy się jej przeciwstawić.
– Nigdy jej nie spotkałam, ale już ją podziwiam – odparła Temper.
– Jestem pewien, byłaby doskonała – powiedział Gregory. – A jeśli ktokolwiek może znaleźć odpowiednią partię dla tej panny, to na pewno ona.
– Czy muszę powtarzać, że nie zamierzam wychodzić za mąż?
Po raz kolejny zignorowali jej komentarz, zaczęli rozmawiać o tym, jak dobrze byłoby przekonać lady Sayleford do tego pomysłu. Temper uderzyła ręką w stół.
– Dość! Przyznaję, że lady Sayleford ma większe szanse na wprowadzenie mnie do towarzystwa niż jakakolwiek inna dama, ale nie róbcie jeszcze planów, panowie. Pozwólcie, że przynajmniej zwrócę się do taty i zobaczę, czy uda mi się go przekonać, by przekazał mi środki z mojego posagu.
Mężczyźni wymienili powątpiewające spojrzenia.
– Jeśli przekonam go do przekazania mi pieniędzy – upierała się Temper – nie będziecie się musieli mną zajmować.
– Ależ będziemy musieli – powiedział Gifford. – Zastanawialibyśmy się nad sposobem, w jaki można cię powstrzymać przed wyjazdem do Afryki lub Indii.
– Jazda na wielbłądach lub brodzenie w Gangesie – z promiennym uśmiechem przytaknęła Temper. –Podoba mi się ta perspektywa.
– Cóż, możesz zapytać, ale nie rób sobie nadziei – ostrzegł Christopher. – Znasz ojca.
– Znam – przyznała z westchnieniem. – Będę miała szczęście, jeśli zauważy, że weszłam do pokoju. Przynajmniej nie będzie na mnie krzyczał ani niczym rzucał. Cóż, spróbuję.
– Jeśli wyjdę zanim skończysz, daj mi potem znać, co osiągnęłaś – powiedział Christopher. – Chętnie wrócę na kolejną naradę. – Pocałował ją w czoło, a potem popchnął lekko. – Lepiej już idź, żebyś nie przegapiła pożegnania z siostrą.
– Masz rację – powiedziała, zerkając na zegar. – Ciocia Gussie może przyjechać w każdej chwili. Bardzo dobrze, idę do jaskini lwa! – Wyszła, czując, że spojrzenie Gifforda Newella podąża za nią.

Rozdział 2

Gifford Myles Newell, młodszy syn hrabiego Fenswortha, patrzył, jak siostra jego najlepszego przyjaciela z gracją wychodzi z pokoju. Tylko kiedy z chudej, żywiołowej dziewczynki zmieniła się w tę oszałamiającą piękność?
Jej uroda, musiał przyznać, wzbudzała w nim uczucia dalekie od przyjaźni. Westchnął, by stłumić podniecenie, które ostatnio dopadało go na sam widok Temper.
Oczywiście nie zamierzał uwodzić siostry przyjaciela. Owszem, była nie tylko piękna, ale też bystra i zabawna, ale on potrzebował dojrzałej, eleganckiej, pogodnej damy, która będzie zarządzać jego domem i z taktem i dyplomacją przewodniczyć politycznym kolacjom. Nie takiej, która mówi, co myśli, nie zważając na konsekwencje.
Kiedy się ożeni, prawdopodobnie będzie musiał zrezygnować ze znajomości z Temper. Poznał ją, gdy miała sześć lat. Uśmiechnął się, przypominając sobie, jak rzuciła w niego kamieniem, gdy wchodził do domu przy Brook Street. Potem przeprosiła, wyjaśniając, że wzięła go za złego człowieka, przez którego jej mama teraz płacze.
Wciąż była bardzo impulsywna. Dojrzała, elegancka, spokojna żona byłaby wsparciem dla jego kariery parlamentarnej, ale brakowałoby mu utarczek słownych z Temperance, jej nieprzewidywalnych reakcji.
Życzył mężczyźnie, który ją poślubi, by zdołała jakoś zapanować nad jej temperamentem. Bez względu na jej zapewnienia, niechybnie wyjdzie za mąż. Nie było innej przyszłości dla dobrze urodzonej panny. Wątpił, by jej ojciec, lord Vraux, dał jej posag, by córka mogła podróżować. Skąd wzięłaby pieniądze, gdyby nie wyszła za mąż?
Była zbyt bezkompromisowa, by stać się czyjąś utrzymanką, a żadna rozsądna kobieta nie zaproponowałaby takiej piękności posady guwernantki.
Na szczęście jej nieokiełznany charakter to nie jego problem. Dopóki on nie ulegnie perswazjom matki i nie znajdzie bogatej żony, będzie po prostu cieszył się towarzystwem Temper.
I trzymał swoją fascynację mocno pod kontrolą.
Spojrzał w górę i zobaczył, że zarówno Christopher jak i Gregory wpatrują się w niego.
֪– Ona nadal jest taką samą gąską jak w wieku sześciu lat, prawda? – powiedział.
– Prudence zrobi, co musi, żeby się dopasować, ale Temper mnie niepokoi – przyznał Christopher. – Powinna była urodzić się mężczyzną.
Gifford uśmiechnął się i powiedział:
– Chciałbym zobaczyć ją w parlamencie, jak toczy zażartą dysputę z torysami.
– Byłaby wspaniała – zgodził się Christopher. – Ale ponieważ kobiety raczej nie postawią nogi w parlamencie za jej życia, lepiej pomyślmy o jakichś innych opcjach. Nie sądzę, że ojciec da jej pieniądze.
– Prawdopodobnie nie, ale chciałbym posłuchać ich rozmowy.

Christopher już wyszedł, ale gdy Gifford szedł korytarzem w kierunku drzwi wejściowych, Temper właśnie wyszła z biblioteki, która była azylem lorda Vraux.
– Rozumiem, że reakcja nie była pozytywna.
– Tak jak się obawiałam, ledwie zauważył, że weszłam do pokoju. Wiesz jak, się zachowuje podczas katalogowania najnowszych nabytków. Ustawiłam się tuż przed nim i machałam rękami, aż w końcu spojrzał na mnie z grymasem niezadowolenia. W każdym razie słuchał w milczeniu, a potem kazał mi odejść.
– Czy powiedział cokolwiek? Czy po prostu wrócił do swoich zajęć?
– Powiedział, że muszę debiutować, żebym mogła wyjść za mąż i być chroniona, bo kobiety muszą być chronione. Nie mogłam się powstrzymać i zapytałam, czy to dlatego ożenił się z mamą. Ale nie odpowiedział, tylko zaczął oglądać kolejny sztylet.
Pomimo oszałamiającego bogactwa barona, który zapewnił swoim dzieciom wszystko, czego potrzebowały, Gifford zawsze współczuł Lattimarom. Ich matka była skandalistką, a ojciec nie zauważał ich istnienia.
– Cieszę się, że nie chwyciłaś za ten sztylet – zażartował, be poprawić jej humor. – Wiadomość, że zasztyletowałaś ojca, jeszcze bardziej skomplikowałaby twój debiut.
– Dziękuję ci, Giff, za próbę pocieszenia. Wydaje mi się, że będę zmuszona do debiutu. Ale nie mogę teraz o tym myśleć, więc proszę, nie przywołuj Gregga i nie zwołuj kolejnego spotkania. Wolałabym napić się brandy, ale zadowolę się herbatą. Napijesz się ze mną? – zapytała. – Nie miałam okazji porozmawiać z tobą od czasu, gdy zasiadłeś w parlamencie.
Czy kiedykolwiek był w stanie jej odmówić?
– Przypuszczam, że mogę poświęcić jeszcze kilka minut.
– Giff, poważny parlamentarzysta – powiedziała z namysłem, kiedy już posłała po herbatę i ponownie usiedli w salonie. – Muszę się do tego przyzwyczaić. Jeszcze w zeszłym roku twoja wizyta o tej porze oznaczałaby, że ty i Gregory wracacie z nocnych zabaw – zaśmiała się.
– Nie w zeszłym roku! – wykrzyknął.
– Cóż, może rok wcześniej. Gregory właśnie skończył dwadzieścia pięć lat, kiedy przypadkiem odkrył, jak źle są prowadzone księgi Entremeru i zdecydował, że jako spadkobierca musi uporządkować sprawy.
– I trzeba przyznać, że wykonał pracę godną podziwu.
– Kto by pomyślał? Jego największym osiągnięciem do tamtej pory było wypicie trzech butelek porto w ciągu jednej nocy i zadowolenie trzech pań. W twoim towarzystwie, jak pamiętam, choć nie ujawnił twoich osiągnięć.
– Jak… – Giff zaczerwienił się.
Temperance chichotała.
– Greg i Giff, co za para! Zataczaliście się po naszym przedpokoju o ósmej rano, śpiewając piosenki, a Gregory chwalił się swoimi umiejętnościami. Oczywiście w aluzyjny sposób, ale Prudence i ja dobrze wiedziałyśmy, o co mu chodzi.
– Czasami wy, dziewczyny, jesteście zbyt spostrzegawcze – mruknął Giff
– Biorąc pod uwagę, w jakim domu się wychowałyśmy, to chyba nie nasza wina, prawda? – argumentowała.
Lokaj wrócił z tacą z herbatą i na chwilę rozmowa ucichła. Kiedy oboje mieli już pełne filiżanki, kontynuowała:
– Muszę przyznać, że byłam zaskoczona, kiedy Gregory powiedział, że kandydujesz do parlamentu.
– Młodzi ludzie muszą w końcu podjąć decyzje co do swojej przyszłości. Zwłaszcza młodsi synowie, którzy zostali praktycznie odcięci od rodziny, bo całą uwagę ojciec i matka poświęcają dziedzicowi – dodał cicho, czując znajomy ból.
– Kariera polityczna to wybór, który podziwiam. Czy praca w parlamencie jest tak satysfakcjonująca, jak się spodziewałeś?
– Muszę przyznać, że miałem wątpliwości, kiedy Gregory i Christopher namawiali mnie na to, ale teraz jestem zadowolony.
– Znalazłeś więc swoje powołanie.
– Myślę, że tak. Mam wpływ na to, co dzieje się w kraju, chociaż zmiany nie następują tak szybko, jak bym chciał.
– Tak, Christopher powiedział, że będzie trudno przeforsować prawo wyborcze dla wszystkich mężczyzn, więc nie powinnam się spodziewać, że w najbliższym czasie kobiety również kobiety będą mogły głosować.
– Zamężne kobiety są właściwie pozbawione większości praw.
– Twoja mama znowu suszyła ci głowę o pieniądze?
Zaskoczony, zapomniał o ostrożności i spojrzał na nią. Piękna, mądra i spostrzegawcza. Odwracając szybko wzrok, zacytował:
– „Myślałam, że młodszy syn szalejący w stolicy jest wystarczająco kosztowny, ale jego kariera parlamentarna okazała się jeszcze droższa”.
– Na pewno twoja mama zdaje sobie sprawę, że nie możesz się pokazywać w łatanym płaszczu i zniszczonych butach. A z opowieści Christophera wiem, że nawet członkowie parlamentu muszą czasem bawić się na przyjęciach w pubach lub klubach, gdzie tak wiele można załatwić podczas niezobowiązujących rozmów.
Tłumiąc zakłopotanie z powodu tego, że Temper zauważyła, jak bardzo jego strój stał się niechlujny, gdy jego pensja przychodziła z źle jest ubrany, powiedział:
– Christopher uczestniczy w kolacjach wydawanych przez Gilesa i Maggie. Ja niestety nie jestem z nimi aż tak zaprzyjaźniony.
– Dlatego twoja mama ciągle cię namawia, żebyś się ożenił z bogatą dziewczyną z pieniędzmi. – Jego zdziwienie musiało być widoczne, bo dodała: – Na pewno chce odciążyć domowy budżet. Chociaż może też marzy o wnukach.
Gifford próbował sobie wyobrazić mamę z wnukami, ale nie umiał. Mama mogłaby być zainteresowana jedynie dziećmi dziedzica.
– Wątpię. Wolałaby pieniądze, które wydaje na moje utrzymanie, przeznaczyć na modnych kreacji.
– Czasami jestem zła na mamę, ale przynajmniej wiem, że nas kocha.
Lady Vraux była czułą matką, ale jej skandaliczne prowadzenie się wyrządziło nieodwracalną krzywdę jej córkom. Gifford nie umiał jej tego wybaczyć.
– Jest mało prawdopodobne, że podczas debiutu zaprzyjaźnię się z jakąś panną z towarzystwa. Czujne matki zapewne ostrzegą córki, aby unikały mnie jak zarazy, bo ich reputacja może zostać przez taki kontakt nadszarpnięta. Czy są jakieś bogate młode damy, które wpadły ci w oko?
– Mimo ciągłych nalegań mamy nie jestem jeszcze gotowy na małżeństwo, więc unikam spotkań, na których mogą grasować kobiety szukające męża. – Roześmiał się. – Zresztą nie jestem uważany za najlepszą partię.
– Och, nie przesadzaj. Jesteś przystojny, inteligentny, elokwentny, masz zasady i pochodzisz z doskonałej starej rodziny. Brakuje ci tylko majątku, a dla dziewczyny z dużym posagiem nie byłoby to przeszkodą. Ale jeśli na razie nie szukasz żony, prawdopodobnie mądrze jest unikać miejsc, w których jakaś zdeterminowana młoda panna mogłaby cię usidlić. – Uśmiechnęła się. – Poza tym wydaje mi się, że ty i Gregory wciąż wolicie panie, które… zachowują się nieco swobodniej.
– Ty naprawdę nie masz za grosz skromności, prawda? – zapytał, na wpół rozbawiony, na wpół zirytowany.
– Dorastając w tym domu? Musiałabym być ślepa i głupia, żeby nadal mieć poglądy jak naiwna panienka. Tak więc żadne dobrze urodzone młode damy nie są w tej obiektem twojego zainteresowania? Czy chcesz, bym się rozejrzała, jeśli uda mi się dostać jakiekolwiek interesujące zaproszenia?
– Czy zamierzasz dołączyć do mojej matki w nękaniu mnie? To nieuczciwe, skoro sama jesteś przeciwniczką małżeństwa.
– To nie nękanie i nasze przypadki są zupełnie inne. Tak długo, jak mam szansę przekonać papę, by przekazał mi część posagu, małżeństwo nie przynosi mi żadnych korzyści. Natomiast dla ciebie żona, której posag uniezależniłby cię od skromnej pensji, którą rodzina tak niechętnie ci przekazuje, ułatwiłaby ci karierę polityczną. A żona taka jak Maggie, która jest inteligentna, czarująca i interesuje się polityką, byłaby wymarzoną partnerką.

Temper Latimer, córka ekscentryka i skandalistki, powinna zadebiutować w towarzystwie cztery lata temu. Niestety co roku jej rodzina wywołuję kolejną lawinę plotek. Żadna szacowna matrona nie chce być przyzwoitką panny, której nie miał kto nauczyć etykiety. Temper to nie martwi, nie marzy o bywaniu na salonach ani o zamążpójściu, wolałaby podróżować po świecie. Jednak jeśli nie zadebiutuje, ojciec nie sfinansuje jej wojaży. Z pomocą przychodzi jej Giff Newell, długoletni przyjaciel. Towarzyszy Temper na wszystkich balach i przyjęciach, pilnując, by nie zrobiła nic niestosownego. To był dobry plan, ale życie często układa jeszcze lepsze…

Zakochać się w tydzień

Heidi Rice

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1139

ISBN: 9788327688873

Premiera: 19-01-2023

Fragment książki

– Oczekuję, że będzie pani do mojej dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. To znaczy, że kiedy zadzwonię, będzie pani dla mnie natychmiast dostępna…
– Czyżby? – wyrwało jej się.
Nie jestem pana kochanką, tylko koordynatorką imprez – pomyślała przy tym odruchowo.
Wyszeptane słowo i nieodpowiednie skojarzenie wymknęły się Katherine Hamilton w sposób zupełnie niekontrolowany, przerywając potok informacji i instrukcji, którym została dosłownie zalana, odkąd parę minut wcześniej przyprowadzono ją do supernowoczesnego, całkowicie przeszklonego gabinetu Conalla O’Riordana. Znajdowali się w tym momencie na trzydziestym piętrze siedziby głównej jego angielskiej filii Rio Corp w londyńskim Golden Mile.
Katherine pożałowała swej spontaniczności praktycznie od razu: oto O’Riordan oderwał się od papierów i po raz pierwszy spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem. Miał niesamowicie błękitne oczy.
Na sekundę zabrakło jej tchu.
O, dobry Boże…!
Odszukała go w internecie, kiedy tylko się zorientowała, że jej nowo powstała firma eventowa ma szansę podpisać z nim kontrakt, co brzmiało jak marzenie. Wiedziała więc, że jest niezwykle przystojnym szatynem o intensywnie niebieskich oczach, słynącym ze swych aspiracji, magnetyzmu i charyzmy. Wiedziała także, że choć w wieku trzydziestu trzech lat jest już miliarderem i wielkim potentatem w branży technologicznej wspierającej rolnictwo oraz – rzecz jasna – jednym z najbardziej rozpoznawalnych obecnie Irlandczyków, wywodzi się z prostej rodziny.
Nie przewidziała jednak swojej własnej, przedziwnej reakcji na spotkanie z tym człowiekiem!
Przede wszystkim poczuła się skrępowana obecnością mężczyzny i zdarzyło jej się to po raz pierwszy od śmierci Toma… no, może uczciwie, od czasu poprzedzającego nieunikniony finał jego choroby. Wspomnienie zmarłego męża wywołało nagłą falę smutku, która pozwoliła zapanować nad sobą i przyćmiła ewidentne podniecenie z powodu bliskości boskiego miliardera.
Związek Katherine z Tomem w niczym nie przypominał szalonej, namiętnej relacji, a zrodził się z dawnej przyjaźni z dzieciństwa. Co więcej, pozostał nieskonsumowany, bo Tom, kiedy tylko się zaręczyli i zaplanowali ślub, okazał się nieuleczalnie chory! Czy to właśnie chroniczny brak doznań seksualnych powinna winić za niczym innym niewytłumaczalną, trudną do pohamowania ekscytację na widok atrakcyjnego biznesmena?
Tymczasem O’Riordan nie tylko nie spuszczał z niej wzroku, lecz na domiar złego uniósł zdziwiony brwi. Czyżby wyczuł jej nienaturalne ożywienie?
– Słucham? Co pani powiedziała?
Nie gap się tak na niego, ty idiotko! – pomyślała, nadal nieudolnie usiłując odzyskać równowagę. – Przecież to zlecenie może odmienić całe twoje życie!
Obok niej leżał segregator pełen pomysłów, które zgromadzili w firmie w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin kosztem snu, zdrowia psychicznego i normalnej rutyny, kiedy tylko pewna przychylna im osoba z najbliższego kręgu irlandzkiego miliardera potwierdziła jego zainteresowanie współpracą z nimi. Jeżeli jednak Katherine miałaby istotnie pracować dla niego na dłużej, musiałaby solidnie wziąć się w garść!
Na razie O’Riordan nie wspomniał ani słowem o samym zleceniu, skupiony na recytowaniu długiej listy dość szokujących oczekiwań, co wcale jej się nie spodobało. Zlecenie to, jak ją poinformowano, miało obejmować organizację tygodniowego wyjazdu integracyjnego dla pracowników, połączonego ze szkoleniem, który kończyłby się uroczystym, firmowym przyjęciem w macierzystej, dublińskiej siedzibie głównej całej korporacji O’Riordan Enterprises. To, co się działo teraz, bardziej przypominało regularne przesłuchanie albo odczytanie wyroku, nie zaś normalny wywiad poprzedzający podpisanie kontraktu nawet na duże zlecenie.
– Zdziwiłam się, że będę panu potrzebna dwadzieścia cztery godziny na dobę przez cały tydzień!
– A czy to stanowi jakiś problem? – zapytał, pożerając ją wzrokiem niczym drapieżne ptaszysko.
Katherine oddychała z coraz większym trudem.
Uspokój się – powtarzała sobie spanikowana – to po prostu wyjątkowo seksowny gość… i to normalne, że każda samica reaguje na samca alfa! To tylko jeszcze jeden dowód na to, że nie umarłaś razem z Tomem, żyjesz, jesteś człowiekiem… a nawet kobietą! Nic wielkiego!
– Nie. W zasadzie nie… tylko że… – zająknęła się idiotycznie – … zazwyczaj, kiedy mam przyjąć zlecenie, najpierw opracowuję plan, potem siadamy z klientem i omawiamy wszystko, aż jest całkowicie usatysfakcjonowany, i wtedy zaczynam działać… – Znów beznadziejnie zawiesiła głos, czując na sobie jego przeszywający wzrok i zastanawiając się, czy może celowo stara się ją zdenerwować. – To znaczy, dopracowanie szczegółów normalnie należy do mnie. A zatem musiałabym wszystko robić źle, gdyby potrzebował się pan ze mną kontaktować na okrągło przez całą dobę, nawet w środku nocy!
Nareszcie udało jej się sklecić wypowiedź, która zdawała się mieć jakiś sens.
Wtedy odłożył długopis i niespodziewanie uśmiechnął się pod nosem. Nieco pogardliwie, ale i tak dodało mu to jeszcze więcej uroku.
– Droga pani… zarządzam międzynarodowym koncernem i obecnie realizujemy projekty w ośmiu różnych strefach czasowych, więc muszę się cały czas przemieszczać. To, co dla pani może być środkiem nocy, dla mnie może być środkiem dnia. Poza tym nie sypiam dłużej niż trzy, najwyżej cztery godziny na dobę.
Po tych słowach ucichł i zasępił się, tak jakby to, że niechcący podzielił się z nią prywatną informacją, głęboko go przygnębiło. Poruszyła się nerwowo na krześle, jeszcze bardziej skrępowana, bo tą wypowiedzią wzbudził w niej współczucie. Wcale nie zazdrościła mu takiego stylu życia, pomimo jego bogactwa.
– Jeżeli będę miał jakiekolwiek pytanie na temat eventu – mówił dalej, otrząsnąwszy się najwyraźniej szybciej niż ona – będę chciał natychmiastowej odpowiedzi. Pani odpowiedzi. Nie kogoś z personelu. Jeśli tego typu dyspozycyjność jest dla pani problemem, możemy w tym momencie zakończyć nasze spotkanie.
– Nie, nie jest. Będę dostępna, kiedykolwiek pan zechce. Starałam się tylko zaznaczyć, że mam nadzieję, że nie zaistnieje taka potrzeba – odparła pośpiesznie, uświadamiając sobie, jak bardzo zależy jej na podpisaniu tego kontraktu i to nie tylko z przyczyn zawodowych.
Conall O’Riordan stanowił dla niej pewnego rodzaju wyzwanie. Osobiste, a nie tylko związane z pracą i widokami na potężne pieniądze. Od śmierci Toma minęło pięć lat, w ciągu których żaden mężczyzna ani razu nie okazał się pociągający. Być może dlatego, że chyba sama czuła się po trosze tak, jakby umarła razem z mężem. I nadal nie była gotowa umówić się z kimkolwiek na randkę. To, że nagle wzbudził w niej pożądanie klient, i to klient kalibru miliardera O’Riordana, musiało chyba oznaczać, że zaczęła powoli czuć potrzebę powrotu pomiędzy żywych!
– W takim razie rozumiemy się i sprawa jest ustalona – podsumował.
Ulżyło jej. Nie ma się czego obawiać, jeszcze nikt nie umarł… z pożądania. Zwłaszcza że ani ona, a już z pewnością on, nie posuną się do niczego nieprofesjonalnego w ramach czysto profesjonalnej relacji. Z obszernych poszukiwań, jakie przeprowadziła w ciągu ostatnich dwóch dni, jednoznacznie wynikało, że O’Riordan spotykał się wyłącznie z topmodelkami, aktorkami i celebrytkami o takiej jak on sam nieziemskiej prezencji.
Chcąc sprowadzić tę dziwną rozmowę na właściwe tory, sięgnęła po firmowy segregator.
– Może zobaczy pan nasze propozycje dotyczące pańskiego zlecenia? – zapytała, wstając, żeby mu go podać. – Rozumiem, że nadal chodzi o tygodniowy event wyjazdowy dla pracowników…
– Nie, wcale mi o to nie chodzi!
– Słucham? – Przyjrzała mu się z niedowierzaniem.
Czyżby jej nieoceniona asystentka, Karolina Meyer, popełniła pierwszy w życiu błąd? Nie, Karo jest genialna i umie słuchać. Ale jeśli jednak nie o to mu chodziło, to cały trud pójdzie na marne i nie dostaną tego kontraktu. Zanim zdążyła spanikować, O’Riordan energicznym gestem nakazał jej, by usiadła.
– Celowo podałem wam błędne informacje.
– Ale… dlaczego? – zapytała po chwili, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.
– Bo cenię sobie prywatność i nie chcę, żeby nowinki o imprezie rodzinnej wyciekły do prasy. Zanim was wynajmę, podpisze pani umowę o poufności.
– Oczywiście… rozumiem… – wybąkała, w rzeczywistości przestając już rozumieć cokolwiek. – Chętnie podpiszę taką umowę.
Było to kolejne ewidentne dziwactwo O’Riordana. Stuprocentowa ochrona prywatności klienta stanowiła część DNA każdej szanującej się firmy eventowej. Wyciek tego typu informacji z firmy oznaczał jej rynkową śmierć. Zwłaszcza w przypadku przedsiębiorstw raczkujących i aspirujących do obsługiwania klienteli wyłącznie z najwyższej półki jak Hamilton Events. Poza tym Katherine miała rodzinne doświadczenie z ludźmi pokroju O’Riordana i wiedziała, jak wymagający i opryskliwi potrafili być. Ross De Courtney, jej brat przyrodni, był właścicielem i dyrektorem generalnym jednej z największych europejskich firm logistycznych. Choć w przeciwieństwie do Irlandczyka nie dorobił się fortuny sam, tylko odziedziczył ją po ich zmarłym ojcu, miał podobną charyzmę i nieograniczone ambicje, zwłaszcza rozdmuchawszy korporację do niesamowitych rozmiarów przez dziesięć lat swej pracowitej prezesury. Był też podobnie nieustępliwy i zupełnie nieelastyczny.
Jednakże Katherine nigdy nie musiała organizować żadnej imprezy dla Rossa. Zresztą przez ostatnie pięć lat nie uczestniczyła już nawet w żaden sposób w jego życiu, a wszystko za sprawą wielkiej awantury o jej małżeństwo.
– Katie, to, co czujesz do Toma, to wcale nie miłość, tylko litość! Masz dopiero dziewiętnaście lat i nie zgadzam się, żebyś zrobiła coś tak niedorzecznego. A już z pewnością za to nie zapłacę!
– Nie potrzebuję twoich pieniędzy, żeby wziąć ślub. Ani nie potrzebuję twojej zgody!
Wspomnienie tamtej kłótni zawsze ją przybijało. A szczególnie łatwość, z jaką Ross wyciął ją ze swego życia. Zupełnie jak ich ojciec… Ale nie pora o tym myśleć. Wystarczy realnych problemów. Dwie nieprzespane noce, spędzone na kompletowaniu materiałów, miały posłużyć – jak się okazuje – nieistniejącej imprezie.
– Jednak na jakimś etapie będę musiała się dowiedzieć, o jaką imprezę chodzi – dodała przytomnie – żeby móc przedstawić naszą propozycję organizacji…
Może ten nawiedzony biznesmen uważa, że Katherine jest dobrą wróżką, która w ostatniej chwili wyjmie wszystko z magicznego kapelusza, dotknąwszy go uprzednio różdżką?
– Nie musi mi pani niczego przedstawiać. Zlecenie jest wasze.
Najpierw się zdumiała, a zaraz potem zrozumiała, że odniosła sukces! Serce prawie wskoczyło jej do gardła.
– Naprawdę?! – wykrzyknęła jak uradowane dziecko, po czym natychmiast chciała ugryźć się w język i kopnąć pod stołem w kostkę.
Katherine, gdzież twój profesjonalizm! Takie spontaniczne zachowanie jest nie do zaakceptowania.
Jednak O’Riordan uśmiechnął się pod wąsem, co sprawiło, że jej serce do końca oszalało.
– Tak. Chcę, żeby ta impreza została „uszyta na miarę”, czyli specjalnie dopasowana do moich potrzeb. Żeby odzwierciedlała odpowiednio pozycję O’Riordanów w lokalnej społeczności i umiejscawiała ich godnie w irlandzkiej tradycji. Rozmawiałem z Karimem Khanem o Baby Shower, które zorganizowała pani niedawno dla jego żony Orli tuż przed porodem i przyjściem na świat ich syna. To Karim panią polecił.
– Och, współpraca z nimi ułożyła mi się wspaniale – wyznała z uśmiechem, kiedy O’Riordan obojętnie wymienił największy jak dotychczas sukces firmy Hamilton Events. – To urocza para.
Doskonale pamiętała tamto zlecenie, które dostała fuksem i na ostatnią chwilę od znajomego swego znajomego z kręgów irlandzkich kierowców rajdowych. Pierwsze zlecenie własnej firmy pochodzące z tak zwanych wyższych sfer, które na tyle dodało jej odwagi, że zaczęła się ogłaszać pod kątem podobnych imprez. Jednakże Baby Shower dla państwa Khan był jedynie niewielkim, prywatnym, rodzinnym eventem – choć klienci istotnie wywodzili się z bardzo luksusowych sfer. Karim Khan, młody biznesmen, miliarder, pochodzący z arabskiej rodziny królewskiej, parę lat wcześniej odziedziczył tron Zafaru, a dwa lata temu poślubił Orlę Calhoun, najstarszą córkę słynnego rajdowca.
O’Riordan natomiast niewątpliwie nie miał na myśli niewielkiej, skromnej imprezy!
– O honorarium możemy porozmawiać, kiedy wszystko zostanie sfinalizowane – oznajmił teraz, nadal nie precyzując, jakiej imprezy miałoby ono dotyczyć. – Jestem jednak gotów zapłacić pani podwójną stawkę, jeśli spełnione będą wszelkie moje wymagania. A zatem dziesięć procent budżetu.
– Zgadza się. I jeżeli dalej woli pan nie mówić o samym konkretnym evencie, świetnie by było, gdybym mogła się chociaż dowiedzieć, ilu mniej więcej spodziewa się pan gości oraz o jakim w przybliżeniu mówimy budżecie.
– O takim, jaki okaże się konieczny. Powiedzmy, że chodzi mi po głowie pięć milionów euro. I około stu pięćdziesięciu gości.
– Rozumiem – odrzekła, starając się nie zemdleć z wrażenia.
Prowizja od tego rzędu budżetu zapewniłaby Hamilton Events możliwość błyskawicznego rozwoju i otwarcia nowych biur w samym centrum Londynu! Bo choć uwielbiała dziwaczne klimaty przebudowanych budynków kolejowych, w których rezydowali obecnie w supermodnym wschodnim Londynie, zdawała sobie sprawę, że wysyłały one złe sygnały do klienteli, mającej stanowić w przyszłości ich grupę docelową. Poza oczywistą korzyścią finansową, zorganizowanie imprezy na tak ogromną skalę mogłoby także na stałe wprowadzić Hamilton Events do pierwszej ligi w branży.
Tymczasem O’Riordan wstał i wyciągnął do niej dłoń.
– Czyli umowa stoi – stwierdził, wciąż nie pytając jej o zdanie, a ona automatycznie wstała.
Uderzająco silny uścisk jego dłoni sparaliżował ją i jednocześnie rozbudził dziką wyobraźnię.
– Czy powie mi pan, jaką dokładnie planujemy imprezę, czy poczekamy z tym, aż podpiszę umowę o poufności? – zapytała cicho.
Patrzył na nią nieruchomo, aż wzruszył ramionami i rzucił jakby od niechcenia:
– To ma być ślub.
Słowo „ślub” natychmiast odbiło się głośnym echem w głowie Katie: dotąd unikała jak ognia organizowania ślubów, ponieważ przypominały jej o pierwszym i jedynym, jaki kiedykolwiek zaplanowała z rocznym wyprzedzeniem – jej własnym i Toma… I o weselu, które nigdy się nie odbyło, bo mąż na chwilę przed nim odszedł na rzadkiego raka, wykrytego właśnie rok wcześniej i uniemożliwiającego im normalne życie przez cały ten ich jedyny wspólny czas.
– Żeni się pan? – zapytała uprzejmie, starając się ukryć prawdziwą reakcję.
Czy wycofałby ofertę, wiedząc, że nigdy nie organizowała ślubu w ramach zlecenia? I jak sobie poradzić z organizacją takiej imprezy, jeśli jedyną planowało się z miłości, a nie dla wymagającego zleceniodawcy? Przy okazji zleceniodawcy superatrakcyjnego, wręcz zniewalającego, który, choć wydaje się absolutnie pozbawiony uczuć i emocji, potrafi jednak je wzbudzić!
Wtedy nagle O’Riordan zaśmiał się. Szczerze i głośno.
– Ja?! Absolutnie nie! To będzie wesele jednej z moich sióstr. Mam dwie – odparł rozbawiony.
Serce Katie znów zwolniło na chwilę, pomimo wszelkich starań. Jakkolwiek zimny i cyniczny się jej wydawał, miał więc swoje słabości. Najwyraźniej troszczył się o siostry, bo zobaczyła cieplejsze ogniki w jego oczach. I chciał zapłacić za bardzo wystawne wesele… co w niczym nie umniejszy logistycznego koszmaru i zagrożenia dla jej prywatnego spokoju ducha. Nawet ona zdawała sobie doskonale sprawę, że zapewnienie odpowiednio „oszałamiającego” miejsca na wydarzenie towarzyskie dla stu pięćdziesięciu luksusowych gości na dwa miesiące przed terminem graniczyło z cudem.
– Ma na imię Imelda – odezwał się ponownie, przerywając rozmyślania Katie. – Ma dwadzieścia jeden lat i podjęła właśnie szaloną decyzję, by poślubić swą szkolną sympatię. Chłopak jest rolnikiem, tuż koło mojego domu rodzinnego w Connemara. Oczywiście nie pochwalam tego wszystkiego – dodał zupełnie niepotrzebnie, być może nieświadom ewidentnej dezaprobaty sączącej się dosłownie z każdego jego słowa – ale ponieważ jest uparta i beznadziejnie sentymentalna, nie mam wyjścia i postanowiłem pozwolić jej wykorzystać Kildaragh…
Umysł Katie zawirował! Widziała niesamowite fotografie zamku Kildaragh, gdy szukała informacji o O’Riordanie. Była to oszałamiająca wiktoriańska budowla wzniesiona na ruinach średniowiecznego klasztoru, usytuowana na nieokiełznanym, dzikim fragmencie zachodniego wybrzeża Irlandii. Czyli przynajmniej odpada szukanie godnego miejsca na luksusową imprezę. Jednakże samo pozyskanie wszystkich niezbędnych usług w takiej lokalizacji będzie wyzwaniem nie lada, no chyba że użyje się wszelkich możliwych znajomości.
– Nie pochwala pan małżeństwa siostry czy ich związku? – wypaliła dość bezmyślnie, przekraczając w sposób oczywisty profesjonalne granice w rozmowie z klientem. Ku jej zdziwieniu, chętnie odpowiedział.
– I tego, i tego, proszę pani. Imelda jest w wieku, kiedy łatwo się wierzy w standardowe bzdury o miłości. Dlatego nie jest jeszcze zdolna do podjęcia decyzji, którą podjęła. Zresztą nawet gdyby była starsza, to i tak popełniałaby błąd. Nie mam nic przeciwko rolnikom, a Donal jest dość miłym chłopakiem, ale brak mu ambicji. Nie pasują do siebie.
– Więc nie wierzy pan, że siostra jest zakochana?
– Nie wierzę. Nie mówiąc już o tym, że dla mnie romantyczna miłość tak naprawdę nie istnieje. To po prostu głęboko zakorzeniona tradycja służąca do łapania nieostrożnych w pułapkę i pozbawiania ich ciężko zarobionych pieniędzy!
Jego pogląd wydał się Katie tak cyniczny, że aż zrobiło jej się go żal. Jak można normalnie żyć, mając takie beznadziejne poglądy? Przecież miłość istnieje.

Katherine Hamilton jest podekscytowana zleceniem od Conalla O’Riordana. Zorganizowanie imprezy dla milionera pozwoli jej początkującej firmie eventowej zyskać rozgłos i fundusze na dalszy rozwój. Zgadza się na wszystkie postawione przez Conalla warunki, choć jest świadoma, że zorganizowanie hucznego wesela w dwa tygodnie graniczy z cudem. Pełna obaw, jak poradzi sobie z zadaniem, ale też z uczuciami, które wzbudza w niej przystojny Conall, jedzie z nim do Irlandii. Nie wie, że Conallowi w rzeczywistości chodzi nie o wesele, lecz o nią samą…