fbpx

Charyzmatyczny Argentyńczyk

Cathy Williams

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1195

ISBN: 9788327699176

Premiera: 25-10-2023

Fragment książki

– Co?
Dopiero po kilku sekundach do Celii dotarł sens słów klientki.
– Jak to zdecydowałaś, że jednak nie wyjdziesz za mąż?
Wstała z kolan, bo właśnie upinała skwapliwie rąbek sukni, którą szyła. Sukni ślubnej. Nie tradycyjnie białej, bo Julie Raymond wychodziła za mąż po raz drugi. Celia własnoręcznie przyszyła do jasnoliliowego jedwabiu setki malutkich perełek. Najpierw trzy miesiące zajęło stworzenie ostatecznej wersji projektu, potem niezliczone przymiarki i poprawki trwały kolejne cztery miesiące, nie mówiąc o czasie spędzonym na znalezieniu dostawcy materiału z odpowiednimi certyfikatami ekologicznymi… Mimo wszystkich trudności wyglądało na to, że się uda. Do ślubu został już tylko tydzień i suknia była praktycznie gotowa.
Celia wpatrywała się z konsternacją w klientkę swymi wielkimi, zielonymi oczami. Wyraz twarzy Julie nie pozostawiał żadnych wątpliwości – Celia się nie przesłyszała. Zanosiło się na to, że ślub roku się nie odbędzie.
Czy powinna była coś już wcześniej zauważyć? Wziąć na poważnie przelotne uwagi, które ostatnio stały się coraz częstsze? Przecież Julie zwierzyła jej się ze swojego czteroletniego małżeństwa bez miłości – wyszła za hrabiego, który uznał, że nie obowiązują go zasady ukłute dla maluczkich takie jak wierność małżeńska i nudna monogamia. Rozwód przeciągał się i wykończył ją, wyznała gorzko Julie. Zbliżyły się do siebie, choć pochodziły z dwóch zupełnie różnych światów. Celia potrafiła słuchać, a Julie potrzebowała powierniczki, z którą nie miała wspólnych znajomych.
– Nie dam rady.
Celia ukucnęła i poczekała, aż Julie zejdzie z podium, na którym stała podczas przymiarki, po czym zabrała ją na piętro, do malutkiej kuchenki na zapleczu, z dala od swoich dwóch asystentek i innych klientek. Julie Raymond była absolutnie oszałamiającą, posągową blondynką, modelką, która nawet w worku na śmieci wyglądałaby olśniewająco. Celia musiała zadzierać głowę, żeby podziwiać jej idealnie ułożoną, gładką fryzurę za ucho i nie mogła oderwać wzroku od zawsze wymanikiurowanych paznokci. Suknia zaczęła się rozpadać, bo Julie pogubiła po drodze szpilki.
– To tylko nerwy – pocieszyła ją Celia, gładko wchodząc w rolę ramienia, na którym można się wypłakać. – Wiadomo, twoje życie po ślubie zmieni się, ale… Nie pozwól, by przeszłość zniszczyła twoją wspaniałą przyszłość. Leandro na pewno będzie inny, będzie świetnym mężem…
– Może. – Julie roześmiała się jak szalona, zaciskając obie dłonie na kubku herbaty. – Ale na pewno nie moim!
Co Celia mogła na to odpowiedzieć? Kochający narzeczony ani razu nie odebrał przyszłej żony z popołudniowej przymiarki, by zabrać ją na romantyczną kolację. Julie właściwie niewiele o nim mówiła, a pytania zbywała ogólnikowymi frazesami. Celia zdołała się dowiedzieć, że znają się od zawsze, ale gdy Julie zamiast wychwalać zalety wybranka, zamilkła, uznała, że nie ma prawa naciskać. W końcu nie za to jej płacono. Miała uszyć suknię ślubną, która oszołomi gości wesela roku, co dla młodej dziewczyny torującej sobie drogę w trudnym świecie mody stanowiło nie lada wyzwanie i niepowtarzalną szansę.
– I tak byś nie zrozumiała – dodała cicho Julie, wychlapując kilka kropel herbaty na liliowy jedwab.
– Ależ rozumiem. Dopadły cię wątpliwości, to normalne. Czeka cię wspaniała przyszłość, ale obawiasz się utracić przywileje bycia singielką.
– A ty, Celio? Byłaś kiedyś rozdarta pomiędzy wspaniałą przyszłością i obawą przed utratą wolności?
Celia zarumieniła się i wstrzymała oddech. Czy była kiedyś o krok od małżeństwa i spełnienia wszystkich z nim związanych marzeń i nadziei? Tak! Dawno temu, gdy miała zaledwie dziewiętnaście lat, zaręczyła się z chłopakiem mieszkającym na tej samej ulicy, którego znała od zawsze. Był jej najlepszym przyjacielem, powiernikiem, a kiedy obydwoje skończyli szesnaście lat, został jej chłopakiem. W małej wiosce, gdzie dorastali, ślub wydawał się, zwłaszcza ich rodzinom, logicznym kolejnym krokiem. Celia wiedziała teraz, że zrywając z nią, Martin wyświadczył jej przysługę, ale wtedy czuła tylko ból. Uśmiechała się, aż rozbolała ją głowa, zapewniając rodziców, że obydwoje postanowili odwołać ślub. Byli za młodzi, zaręczyli się pochopnie, więc chyba dobrze, że poszli po rozum do głowy, zanim było za późno? Nadal jednak pamiętała ucisk w piersi i smutek, że nigdy nie założy sukni ślubnej, którą zaprojektowała i uszyła zaraz po zakończeniu kursu szycia. Trzymała ją starannie złożoną, w pokrowcu, w szafie, by przypominała jej, że oddając komuś serce, trzeba zachować trzeźwość umysłu i umieć rozpoznać prawdziwe uczucie. Planując ślub i szyjąc suknię, nie dała sobie nawet czasu, by zastanowić się, czy naprawdę się z Martinem kochali.
Martin, po zerwaniu z nią, w rekordowym czasie znalazł sobie nową dziewczynę. Była wysportowana i autentycznie uwielbiała wszystkie wyprawy i sportowe wyczyny, które Celia ledwie znosiła. Znalazł swoją bratnią duszę i nawet zaprosił Celię na ich ślub. Nie przyjęła zaproszenia. Mogła sobie powtarzać bez końca, że prędzej czy później ich małżeństwo rozpadłoby się, bo bez miłości rzeczywistość okazałaby się zbyt trudna do zniesienia dla tak młodych ludzi, zwłaszcza gdyby szybko pojawiło się na świecie dziecko. Mimo to zerwanie odebrało jej beztroskę i radość życia, zamieniając ją w ostrożną, wręcz zimną kobietę… Pytanie Julie na chwilę cofnęło ją do przeszłości. Ale tylko na chwilę.
– Nie rozmawiamy teraz o mnie, Julie. – Celia uśmiechnęła się z trudem. – Więc nie zmieniaj tematu. – Zerknęła na dłoń klientki i dopiero teraz zauważyła brak pierścionka zaręczynowego.
Kiedy znikł? I dlaczego przegapiła ten moment? Przepłynęła przez nią fala niesprawiedliwej irytacji. To prawda, że pierwsze małżeństwo Julie okazało się porażką, ale wydostała się z niego i nawet znalazła nową miłość, skoro przyjęła oświadczyny. Więc dlaczego teraz nonszalancko ją odrzucała kilkoma zdawkowymi zdaniami? Żadnych łez i wyrzutów sumienia.
– Pracowałam z wieloma przyszłymi pannami młodymi, Julie, i zawsze tuż przed ślubem dopadały je nerwy.
– To nie nerwy.
Celia nie zamierzała dyskutować z klientką, podjęła więc inny, nie mniej istotny, wątek.
– A co na to Leandro? Musi być zrozpaczony.
Celia też nie była zachwycona. Suknia, która miała się stać tematem numer jeden kolumn plotkarskich, mogła wylądować na śmietniku. Celia mogła się pożegnać z darmowym PR-em. Jednak największym smutkiem napawało ją nieszczęście dwójki ludzi, którzy mieli żyć długo i szczęśliwie. Celia pochodziła z tradycyjnej rodziny i wierzyła w miłość aż po grób. I nie rozumiała, dlaczego Julie tak beztrosko odrzucała szczęście. Bo miała szczęście, że spotkała mężczyznę, który ją kochał i chciał uczynić swoją żoną. Chyba nie zdawała sobie sprawy, że na świecie były kobiety, które upchnęły swoją niedoszłą suknię ślubną w rogu szafy, razem z marzeniami o ślubie i wiecznej miłości.
– Gdybyś znała Leandra, zapewne nie użyłabyś słowa „zrozpaczony”, by opisać jego reakcję na zerwane zaręczyny.
– Ale nie znam.
– Jest szalenie zajętym człowiekiem.
Celia miała ochotę dowiedzieć się więcej, ale zdawała sobie sprawę, że nie powinna drążyć – nie była psychoterapeutką! Mimo wszystko szkoda… Szyła suknie ślubne od lat, co wydawało się dość ironiczne, zważywszy, że pierwsza przez nią uszyta wylądowała na dnie szafy. Ale Celia zakochała się w tworzeniu małych dzieł sztuki, niepowtarzalnych, gdzie liczył się każdy detal. Nie zazdrościła swym klientkom, cieszyło ją, że razem z asystentkami biorą udział w początkach tylu pięknych historii.
Jednak, słuchając Julie, która bezwiednie skubała delikatny materiał sukni i nawet nie zauważała plamy, jaką na nim zostawił kubek, Celia użaliła się nad sobą. Odkąd Martin ją zostawił, była sama. Mogło się wydawać, że po prostu postawiła na karierę, ale ona po prostu bała się ponownie zaryzykować. A Julie, w poplamionej i pogniecionej sukni, lekką ręką odrzucała szansę na szczęście.
– Oczywiście otrzymasz wynagrodzenie za suknię – zapewniła Celię Julie. – Wykonałaś kawał świetnej roboty i na pewno polecę cię wszystkim moim znajomym. Zobaczysz, spłynie tyle zamówień, że nie będziesz wiedziała, w co ręce włożyć.
Celia uśmiechnęła się słabo i zrezygnowała z prób uratowania sytuacji. Była wyczerpana nagłym przypływem niewesołych wspomnień. Marzyła, by zamknąć sklep i wrócić do małego domku, który wynajmowała w Shepherd’s Bush.
– Bardzo mi przykro, Julie – powiedziała łagodnie, odbierając od klientki kubek. Zaniosła go do zlewu i czekała, aż Julie też wstanie. Na próżno.
– Za chwilę zamykam – bąknęła.
– Powinnam chyba wspomnieć, że kogoś poznałam – wykrztusiła Julie, wyraźnie poruszona.
– Poznałaś kogoś?
– Tak…
– Ale kiedy? Jak? Nie miałam pojęcia. To oczywiście nie moja sprawa, chociaż może powinnaś była w takim razie wcześniej zerwać z Leandrem? Zresztą, naprawdę muszę niedługo zamknąć. Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. To smutne, że nie dojdzie do ślubu, ale to twoje życie i, naturalnie, życzę ci szczęścia. – Celia wytarła energicznie blat kuchenny i podeszła do drzwi, sygnalizując koniec rozmowy. Czuła, że za chwilę rozboli ją głowa.
– Tym razem to ten jedyny. Widzę, że nie pochwalasz mojego zachowania, ale mówię ci, że spotkałam tego jedynego.
– Bardzo się cieszę, Julie, naprawdę, ale…
– Powinnaś wiedzieć jeszcze jedno…
Serio? Celia uniosła pytająco brwi. Jeszcze coś? Ostatnia przymiarka zamieniła się w wyznanie wszystkich grzechów. Celia nie potrafiła sobie w tej chwili wyobrazić nic gorszego niż odwołanie ślubu zaplanowanego co do minuty, w każdym szczególe, z wielką pompą…
– Mężczyzna, którego poznałam to… Tak się składa, że to twój brat.

Minęły dwa dni, a Celia nadal nie otrząsnęła się z szoku po krótkiej historii romansu Julie z Danem usłyszanej tamtego wieczoru. Spotkali się przez przypadek parę miesięcy wcześniej, gdy Julie przyszła na przymiarkę. Pod zakład Celii Dan zajechał na motorze.
– Najprzystojniejszy mężczyzna świata. – Julie westchnęła jak pensjonarka.
Celia przypomniała sobie, że tamtego dnia brat przywiózł jej obiecaną wcześniej książkę. Wydawało jej się, że zdołała go dość szybko i skutecznie wyprosić… Uwielbiała go, ale kompletnie nie miał poczucia czasu, a ona i tak pracowała po godzinach. Nie zauważyła nawet, że wdał się w rozmowę z jej klientką. Zresztą Dan gawędził ze wszystkimi. Był od niej pięć lat starszy, ale zachowywał się o wiele młodziej – różnili się tak bardzo, jak to tylko możliwe, charakterem i wyglądem. Jej brat był wysokim brunetem, podczas gdy ona nie urosła przesadnie i cały czas walczyła ze swą ognistorudą czupryną. Ale najbardziej zazdrościła mu beztroskiej pogody ducha. Czy to właśnie oczarowało Julie? Wspomniała, że Leandro dużo pracował. Czyżby samozatrudniony Dan, który nie dał się przykuć do biurka na osiem godzin dziennie, wydał jej się atrakcyjniejszy od wiecznie nieobecnego narzeczonego? I jak długo potrwa ten nagły poryw serca? Niezależnie od wszystkiego, Celię przygniatało poczucie winy. Gdyby Julie nie poznała Dana, ślub by się odbył. A tak…
Celia próbowała skontaktować się z bratem, ale zapadł się pod ziemię. Rodzice oczywiście o niczym nie mieli pojęcia.
– Znasz go – powiedziała Lizzie Drew z matczyną czułością w głosie. – Za nim nie sposób nadążyć.
Celia zaczynała wątpić, czy faktycznie zna brata. Zatopiona w niewesołych myślach, usłyszała dzwonek dopiero, gdy przeszedł w nieprzerwany i irytujący warkot. Zbiegła na dół, po drodze włączając światło w dolnej sali. Na zewnątrz panowały styczniowe ciemności, a ołowiane chmury zapowiadały pierwsze opady śniegu tej zimy. Celia wywiesiła tabliczkę „zamknięte”, ale nawet gdyby ktoś ją jakimś cudem przegapił, zgaszone światła mówiły chyba same za siebie… Zirytowana pociągnęła za klamkę i… zamarła. Stał przed nią mężczyzna o absolutnie idealnie pięknej, symetrycznej, śniadej twarzy, którą dostrzegła, gdy tylko zadarła głowę…

Leandro w milczeniu przyglądał się stojącemu przed nim rudzielcowi. W ciągu ostatniego roku słyszał o niej wielokrotnie, ale zupełnie inaczej ją sobie wyobrażał. Nie żeby miał jakiś konkretne oczekiwania…
– W czym mogę pomóc? – zapytała lekko zirytowanym głosem i wskazała tabliczkę, którą zignorował. – Właśnie wychodzę. Może przyjdzie pan jutro rano? Otwieram o ósmej.
Nie dziwił się, że była rozdrażniona jego późną wizytą, ale nie miał wyjścia. Też wolałby być teraz gdzie indziej.
– Wolałbym nie.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Spróbował złagodzić złe wrażenie czymś na kształt uśmiechu, choć nie było mu wcale wesoło. Pochylił głowę, westchnął ciężko, a potem przyszpilił ją wzrokiem.
– Uwierz mi, nie mam w zwyczaju pojawiać się bez uprzedzenia, ale… Musimy porozmawiać. To ważne. I pilne.
Przyglądał się, jak przetrawia jego słowa. Miała niezwykle ekspresyjną twarz, co zapewne stanowiło zaletę w jej pracy. Zachwyt, zainteresowanie – tego potrzebowały podekscytowane perspektywą ślubu panny młode, chcące wierzyć w „żyli długo i szczęśliwie”. Wyobrażał sobie, jak rudzielec słucha ich z szeroko otwartymi sarnimi oczami w kolorze oszlifowanego morskimi falami zielonego szkiełka. Miała w sobie łagodność zachęcającą do zwierzeń.
Leandro, który otrzymał dwa dni wcześniej dwuzdaniowego esemesa od Julie, był pewien, że krawcowa jego narzeczonej znała odpowiedź na jego pytanie. Gdzie, do diabła, podziewa się Julie? Wydawało mu się, że obydwoje mieli dobre rozeznanie w sytuacji, żadnych niedomówień. Ale mylił się.
„Przepraszam, nie mogę za ciebie wyjść, Leandro. Nie chodzi o ciebie, tylko o mnie”.
Co to, u licha, miało znaczyć?! Nawet własnego ojca nie zaszczyciła żadnym wyjaśnieniem, co samo w sobie doprowadziło Leandra do furii, bo staruszek zasługiwał na lepsze traktowanie. Coś musiałem przegapić, myślał gorączkowo. Ale on nigdy nic nie przegapiał… O co więc chodziło?
– Chciałby pan zamówić suknię, panie…?
– Chciałbym zlokalizować kogoś, kto niedawno zamówił suknię, panno Drew – powiedział tak spokojnie, jak tylko potrafił.
– Kim pan jest? – Serce Celii waliło jak oszalałe, co samo w sobie jej się nie podobało.
Od kiedy to reagowała w ten sposób na widok mężczyzny? Może to efekt unikania kontaktów z przedstawicielami płci przeciwnej? Raz już ją zraniono i nadal pamiętała tamten ból. Nie zamierzała narażać się ponownie na cierpienie. Nie cofnęła się nawet o krok, blokując wejście do sklepu. Stojący przed drzwiami mężczyzna miał ciemną, niebezpieczną aurę, ale i tak nie potrafiła od niego oderwać wzroku. Rzadko miała do czynienia z tak pewnymi siebie osobnikami płci męskiej.
– Proszę mnie wpuścić.
– Nie.
– Musimy porozmawiać, ale nie na chodniku, to poważna sprawa.
– Proszę się umówić albo przyjść jutro w godzinach pracy.
– Nazywam się Leandro. Jestem narzeczonym… A może powinienem powiedzieć byłym narzeczonym Julie. Zdaje się, że sytuacja nagle się zmieniła.

Wpatrywała się w niego z zaciśniętymi mocno ustami, rękoma skrzyżowanymi na piersi, wyraźnie niezadowolona. Różniła się od kobiet, wśród których się obracał, pod każdym względem. Miała na sobie bezkształtne, wygodne ubranie: luźne spodnie, workowatą koszulę i ogromny kardigan, a za biżuterię służyła jej zawieszona na szyi miara krawiecka. Od szaro-burych ubrań odcinała się jedynie jej wyrazista miedziana czupryna, okalająca twarz dzikim płomieniem, oraz błyszczące zielone oczy, otoczone czarnymi rzęsami. No i miała jeszcze złociste piegi na nosie i policzkach, całe mnóstwo słodkich piegów.
– Ty jesteś Leandro?
– Wpuści mnie pani?
– Jestem Celia – odpowiedziała automatycznie. – Proszę wejść. – Odsunęła się od drzwi.
– Dziękuję. Rozumiem, że jest późno i ciemno, więc doceniam okazane mi zaufanie. Naprawdę nie narzucałbym się w ten sposób, gdyby sprawa nie była tak ważna.
Kiedy koło niej przechodził, wstrzymała oddech. W świetle głównej lampy mogła teraz podziwiać z bliska imponującego bruneta o smagłej twarzy z silnie zarysowaną szczęką, prostym nosem i zaskakująco zmysłowymi ustami.
– Wejdźmy na górę. – Mimo że przy nim jej serce biło zdecydowanie za szybko, coś w spokojnym, prostolinijnym zachowaniu Leandra wzbudzało jej zaufanie. Zresztą, co mógł jej zrobić? Zapewne ledwie dostrzegł, że była kobietą…
Odwróciła się na pięcie i ruszyła na górę. Dwa dni temu, gdy Julie w końcu wyszła po swoim szokującym wyznaniu, Celia była zbyt wstrząśnięta, by dociekać, jakie mieli z Danem plany. Brat unikał jej, prawdopodobnie spodziewając się niezbyt przychylnej reakcji siostry. Dlaczego jednak Julie nie porozmawiała z mężczyzną, którego porzuciła tuż przed ślubem? Celii nie mieściło się to w głowie. Na pewno wiedział, że była, wbrew swojej woli, związana z jego smutną historią. Czy zamierzał ją obwiniać? Nie miała sobie nic do zarzucenia, ale wiedziała, że ludzie pod wpływem silnego stresu szukają kozła ofiarnego, by na nim wyładować swoją frustrację. Powinien raczej zastanowić się nad swoją rolą w tym, co się wydarzyło… Nie wyglądał jednak na przesadnie refleksyjnego.
– Herbaty? Kawy? – Spojrzała na niego niechętnie i aż wstrzymała oddech, na widok jego oszałamiającej urody. Wypełniał swoją obecnością maleńką kuchenkę. Celia miała wrażenie, że braknie jej powietrza.
– Poproszę o kawę, czarną. Możemy nie tracić czasu na kurtuazyjne pogaduszki?

Celia Drew szyje suknię ślubną dla swojej przyjaciółki Julie. Gdy Julie tydzień przed ślubem zrywa zaręczymy, w drzwiach salonu Celii pojawia się Leandro. Chciałby się dowiedzieć, co się stało. Prosi Celię, by pojechała z nim do Szkocji i pomogła mu przekonać byłą narzeczoną do zmiany zdania. Celia zgadza się, choć obawia się, że kilka dni w obecności niezwykle przystojnego, charyzmatycznego Leandra będzie dla niej bardzo trudne…

Najgorsza decyzja markiza Cranforda

Louise Allen

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 624

ISBN: 9788383420615

Premiera: 25-10-2023

Fragment książki

W rozgrzanym powietrzu unosił się oszałamiający zapach kwiatów. Srebrzysty księżyc lśnił pomiędzy listowiem, a dźwięki muzyki dochodzące z odległej sali balowej miały uwodzicielską moc. A potem, jak w baśniowej krainie, czar prysł, muzyka umilkła i słychać było jedynie pluskanie wody w niewielkiej fontannie.
Prue usiadła na ławce, która jeszcze przed chwilą wydawała jej się miękka jak łabędzi puch, choć w rzeczywistości była twarda i zimna. Kręciło jej się w głowie; duszący zapach jaśminu przyprawiał ją o mdłości, a może było jej niedobrze po kieliszku szampana?
– Charles?
Mężczyzna, który tak delikatnie położył ją na ławce, urodziwy młodzieniec, którego kochała z wzajemnością, starannie wygładził koszulę i uniósł wzrok.
– Tak? – odezwał się zniecierpliwionym tonem. – Na litość boską, zrób coś z sobą. Popatrz tylko, jak ty wyglądasz. – Starannie zapiął klapkę z przodu wieczorowych spodni.
Prue spojrzała w dół i głośno wciągnęła powietrze. Jej spódnice zostały podciągnięte aż do pasa. Jedna z pończoch zsunęła się po kostkę. Piersi wyłaniały się ze stanika sukni. Wyglądała, jakby przed chwilą… Co było prawdą.
Podciągnęła dekolt sukni i wepchnęła piersi w ciasny stanik. Na jej bladej skórze widniały liczne czerwone ślady, zalążki siniaków. Zaszlochała.
– Och, cicho bądź, głupia. Sama się o to prosiłaś, więc się teraz nie maż. – Odwrócił się, szczupły, o nienagannej figurze. Jego włosy zalśniły w świetle księżyca.
– Charles? Dokąd idziesz?
Wargi wygięły mu się w szyderczym uśmiechu. Romantyczny nastrój ulotnił się bezpowrotnie i łuski w końcu opadły jej z oczu.
– Powiedziałeś mi, że mnie kochasz. Powiedziałeś…
– Widzę, że naprawdę jesteś tak naiwna, jak mi się zdawało. – Stanął przy jednej z oplecionych pnączem kolumn, zrywał kwiaty i rzucał je na posadzkę. – Któż by przypuszczał, że sawantka Scott okaże się głupiutka jak gęś? Myślałem, że jesteś inteligentna. Jak mogłaś pomyśleć, że szlachetnie urodzony kawaler zakocha się w pospolitej pannie, której jedynym atutem są cycki? Owszem, miałem ochotę ich dotknąć, ale nawet i to nie było warte zachodu. Mimo wszystko dzięki tobie wygrałem pięćdziesiąt gwinei.
– Założyłeś się, że mnie uwiedziesz? – Ogarnięta złością wstała, mimo że jej nogi drżały i czuła ból tam, gdzie przed chwilą… – Jesteś nikczemnikiem, podłym łajdakiem, tchórzem, a ja…
– Co zrobisz?. Pójdziesz z płaczem do papy? Na twoim miejscu bym tego nie robił, chyba że chcesz, by wszyscy w towarzystwie dowiedzieli się, jak chętnie rozkładasz nogi. Siedź cicho, a moi przyjaciele i ja nie zdradzimy twojej tajemnicy. Chyba wyraziłem się dostatecznie jasno? – rzucił na odchodnym.

Posiadłość księcia Aylshama
Grosvenor Square, Londyn, 3 maja 1815 roku

– Wykastruję tego podleca zardzewiałymi nożyczkami. Wyłuskam mu jajka tępą łyżką. A potem usmażę je na zjełczałym oleju i każę mu jej zjeść. – Melissa Taverner, stojąca przed zimnym paleniskiem kominka, zaczerpnęła tchu, by kontynuować.
– Z pewnością na to zasłużył, ale w tej chwili zemsta nam nie pomoże – powiedziała księżna Aylsham i uśmiechnęła się do Prue siedzącej obok na sofie. Variety poruszyła stopami opartymi o stołek i przyłożyła rękę do zaokrąglonego brzucha. – Zemsta może poczekać. Prue ma teraz poważniejsze zmartwienia. Czy on cię zranił? Mam doskonałego, bardzo miłego doktora, który w dodatku jest uosobieniem dyskrecji. Uważam, że powinnaś się zbadać. Mogę go poprosić, żeby przyszedł.
Prue pokręciła głową.
– Dziękuję, Variety, ale to nie jest konieczne. Poszłam prosto do swego pokoju i poprosiłam o gorącą kąpiel. Bardzo mi pomogła. Wciąż jestem trochę obolała, ale poza tym wszystko w porządku. – Uśmiechnęła się smutno. – Przynajmniej jeśli chodzi o ciało. Nie wiedziałam tylko, co mam zrobić… jak mam się zachowywać w obecności Charlesa. A potem przypomniałam sobie, że rano dostarczono list od ciebie, więc następnego dnia, czyli wczoraj, powiedziałam cioci, że potrzebujesz mojej pomocy, bo spodziewasz się dziecka. Ciocia odparła, że jestem dobrą, uczynną dziewczyną, skoro chcę pomóc przyjaciółce. Pozwoliła mi wziąć powóz i zapewniła, że napisze do mamy o zmianie moich planów.
– Jak długo zamierzałaś mieszkać u ciotki? – spytała małomówna Lucy Lambert. – Czy pani Scott może sprzeciwić się twojemu postanowieniu?
– Miałam spędzić tam kilka miesięcy. Ciocia zawsze wydaje co najmniej trzy przyjęcia, o ile dopisuje pogoda. Mama doszła do wniosku, że mam tam większe szanse na spotkanie odpowiedniego kawalera niż w rodzinnej okolicy – odpowiedziała cichym tonem.
– Więc jeśli napiszę do twojej mamy i zapytam ją, czy możesz się u mnie zatrzymać i zapewnię, że będziesz uczestniczyła w przyjęciach i piknikach, to nie powinna się sprzeciwić.
– Jesteś księżną, Variety – powiedziała Prue, a kąciki jej warg po raz pierwszy od dwóch dni lekko uniosły się w uśmiechu. – Mama nie odmówiłaby ci, nawet gdybyś miała dwie głowy.
– Doskonale. Poproszę ją, żeby pozwoliła ci ze mną zostać. Napiszę, że czuję się dobrze, ale bardzo mi brakuje damskiego towarzystwa i obiecam, że przedstawię cię odpowiednim ludziom.
– Dzięki temu Prue będzie mogła trzymać się z dala od tego podłego mężczyzny, ale to nie pomoże w innych sprawach – upierała się Melissa.
– Jakich? – spytała nieśmiało Lucy.
– Mogłam zajść w ciążę, a nawet jeśli tak się nie stało, to co powiem mojemu przyszłemu mężowi, o ile w ogóle na horyzoncie pojawi się jakiś narzeczony? – westchnęła Prue. Rozmyślała nad tym całe dwie noce.
– Kiedy spodziewasz się miesiączki? – zapytała jak zwykle praktyczna Variety.
– Za dwa tygodnie.
– To brzmi jak dwa miesiące, czas będzie ci się strasznie dłużył – wtrąciła z właściwym sobie brakiem taktu Melissa. – A jeśli jesteś w ciąży, to co zrobisz? Chyba nie…
– Nie, nie mogłabym tak postąpić. – Długo zastanawiała się nad tym, ogarnięta panicznym strachem. – Powiem mamie, a ona zapewne wyśle mnie w jakieś miejsce i znajdzie kogoś miłego, kto pomoże mi zajmować się dzieckiem.
– Chyba nie będzie zbyt zadowolona – powiedziała Variety.
– Na pewno nie będzie. – przyznała Prue. Bała się, że mama odbierze jej dziecko i znajdzie dla niego „odpowiednich” rodziców zastępczych. Wtedy nie miałaby szansy dowiedzieć się, co się z nim dzieje.
– Powinnaś nalegać, by Charles Harlby się z tobą ożenił – zaproponowała Lucy.
– Wolałabym poślubić węża. Nie mogę uwierzyć, że zakochałam się w tej kreaturze. – Przeniknął ją dreszcz. – Chyba oszalałam.
– Zostałaś złapana w sidła – odezwała się Jane, hrabina Kendall, w zamyśleniu ścierając smugę farby olejnej z dłoni. Przemówiła po raz pierwszy, odkąd zgromadziły się, by pocieszyć Prue. – Trzeba mu oddać, że jest bardzo urodziwy i potrafi wkupić się w czyjeś łaski. Jestem pewna, że nie po raz pierwszy postąpił w ten sposób wobec porządnej młodej damy. – Zamyśliła się. – Mogę poprosić Iva, żeby dał Charlesowi nauczkę. Ivo świetnie się bije, a ten odrażający Charles Harlby nie zasługuje na honorowy pojedynek. A tak w ogóle, to kim on jest?
– Synem wicehrabiego Rolsona. Proszę, nie mów o tym nikomu, nawet mężowi… Myślę, że Charles będzie milczał na temat tego, co zaszło, o ile nie będę sprawiać mu kłopotu.
– To szantaż – syknęła Melissa.
– Z pewnością. Ale w tej chwili nie możemy nic z tym zrobić – powiedziała zdecydowanym tonem Variety. – Prue nie chce wyjść za niego za mąż… któż mógłby ją za to winić?, Musimy się zająć najpilniejszymi sprawami: tym, że może być w ciąży i skandalem, jaki może wywołać Harlby. Wiem, że obiecał dyskrecję, ale nie wierzę mu.
– A jakiego męża chciałabyś mieć, Prue?
– W ogóle nie chciałam wychodzić za mąż, dopóki nie zakochałam się w Charlesie, a teraz ten pomysł jeszcze mniej mi się podoba. Przypuszczam jednak, że pewnego dnia będę musiała kogoś poślubić, bo mama i papa ciągle na to nalegają. Nie sprzeciwiałabym się tak bardzo małżeństwu, gdybym miała pewność, że mój mąż będzie dla mnie dobry, pozwoli mi kontynuować naukę i nie będzie czuł się zakłopotany, że jestem sawantką. No i powinien mieć dużą bibliotekę – dodała z rozmarzeniem.
Powędrowała wzrokiem po twarzach przyjaciółek, zmartwionych jej sytuacją i wytężających umysły, jak jej pomóc. Napomniała się w duchu. Nadszedł czas, by wziąć los w swoje ręce.
– Chciałabym mieć ojca dla dziecka, jeśli zaszłam w ciążę, i myślę, że im szybciej wyjdę za mąż, tym lepiej to będzie wyglądać. Ale kto zechce mnie poślubić? Będę musiała powiedzieć prawdę… nie mogę kłamać.
– A co sądzisz o dzieciach? – spytała Variety.
– Nie mam nic przeciwko dzieciom. To znaczy, lubię je. Tyle że dotąd nie myślałam o posiadaniu dziecka. Zanim poznałam Charlesa, myślałam, że zostanę wykształconą starą panną. – Prue uporczywie wpatrywała się we wzór na tureckim dywanie. – Myślę, że posiadanie dzieci może być… interesujące.
Zapewne niedługo się o tym przekonam, dodała w duchu.
– A zależy ci, żeby twój mąż był przystojny? – dopytywała Variety. – Wiem, że niegodziwy Harlby jest bardzo urodziwy.
Jane odłożyła szkicownik, z którym nigdy się nie rozstawała i spojrzała na Variety.
– Masz kogoś konkretnego na myśli?
– Być może… Przypomniałam sobie spotkanie sprzed kilku dni i przyszedł mi do głowy pewien pomysł… Prue, czy zgodziłabyś się, żebym z kimś porozmawiała? Oczywiście nie wymieniłabym twojego nazwiska, ale musiałabym opisać twoje położenie. Trzeba liczyć się z tym, że najprawdopodobniej nic z tego nie wyjdzie.
Prue starała się odegnać smutek. Variety zawsze miała mnóstwo pomysłów, które wywoływały palpitacje u matron, jednak jako żona wzoru cnót, jakim był książę Aylsham, unikała krytyki z wdziękiem wprawnego łyżwiarza ślizgającego się po zamarzniętym jeziorze.
– Będę ci bardzo wdzięczna – powiedziała. Zapewne jakiś oryginał potrzebował bibliotekarza i nie miał nic przeciwko zatrudnieniu kobiety, choćby i brzemiennej.
– W takim razie po posiłku ruszam w drogę. Trzeba kuć żelazo, póki gorące. – Postawiła stopy na podłodze i usiadła prosto. – Biorę was wszystkie na świadków, że wypoczywałam dostatecznie długo, by zadowolić nawet najbardziej nerwowego przyszłego ojca. Nie martw się, Prue. Niezależnie od tego, co się wydarzy, zaopiekujemy się tobą.
– Wiem. Dziękuję. – Prue zmusiła się do uśmiechu. Wierzyła, że przyjaciółki są gotowe zrobić wszystko, co w ich mocy, by jej pomóc. Żałowała jedynie, że okazała się na tyle nierozsądna, by zakochać się w Charlesie.
Przyjaciółki okazały się bardzo uprzejme, twierdząc, że była niewinna, nie znała londyńskich dandysów i ich sztuczek. Powinna była jednak się domyślić, jaki naprawdę jest Charles. Może nawet coś podejrzewała, słysząc od niego tak wiele komplementów na swój temat. Myśl o tym, że ktoś ją pokochał, była dla niej tak słodka i krzepiąca, że straciła instynkt samozachowawczy. Ależ była głupia! Powinna zajmować się greką i łaciną, przesiadywać w bibliotece z nosem w książkach. Nie było w nich nic niebezpiecznego poza kurzem i martwymi pająkami.

Ross Vincent stał oparty o balustradę tarasu i przyglądał się synkowi. Na niewielkim trawniku mały Jon gaworzył wesoło i machał grzechotką w stronę niańki siedzącej obok niego na kocu. Tworzyli piękny obrazek opromieniony wiosennym słońcem. Dziecko z zaróżowionymi policzkami i pulchna, zarumieniona dziewczyna w śnieżnobiałym fartuchu, zawsze skora do uśmiechu. Była wspaniałą opiekunką dziecka osieroconego przez matkę… lecz nie matką.
Towarzystwo będzie zgorszone, dowiedziawszy się, że myśli o powtórnym ożenku zaledwie sześć miesięcy po śmierci żony, jednak Jon umiał już siadać i zaczynał gaworzyć. Rozpoznawał ludzi, znał wszystkich w swoim małym światku. Ostatnio mówił: dada, mama, gugu, zwracając się nimi bez rozróżniania do ojca, niańki i pluszowego pieska.
Jon potrzebował matki, zanim zda sobie sprawę, że jej nie posiada Jak jednak Ross miał znaleźć odpowiednią kandydatkę, skoro wszystkie szanowane damy będą zgorszone, że pragnie się ożenić, będąc w żałobie? Jak miał właściwie ocenić ich charakter? Za pierwszym razem nie udało mu się dokonać odpowiedniego wyboru. Lady Honoria Gracewell, córka lorda Falhavena, piękna, utalentowana, z doskonałymi koligacjami, wydawała się zachwycona, mogąc poślubić markiza, nawet z niezbyt dobrym pochodzeniem i nieszczególnie urodziwego.
Istniała jednak pewna nadzieja, jeśli ekscentryczna księżna się nie myliła. Nie wiedział, dlaczego na przyjęciu u Hendersonów zapomniał się do tego stopnia, że zdobył się na zwierzenia. No chyba że ta kobieta była wiedźmą i potrafiła czytać w myślach. Złożyła mu kondolencje z powodu śmierci żony, ciepło zapytała o syna, i oto po dziesięciu minutach i przy trzecim kieliszku szampana zwierzył się jej z rozpaczliwej potrzeby znalezienia matki dla Jona. To wszystko przez alkohol, pomyślał z goryczą. A przecież jako korsarz codziennie pijał rum i słynął z mocnej głowy, zachowując trzeźwość, gdy inni dawno leżeli pod stołem.
A potem odwiedziła go w domu, śliczna jak z obrazka w swoim słomkowym kapeluszu, z olśniewającym sznurem pereł, i obwieściła, że znalazła dla niego żonę… pod warunkiem, że przyjmie również jej ewentualne dziecko, którego ojcem jest ktoś inny. Gdy nie odpowiedział od razu, poinformowała go chłodnym tonem, że dama, którą ma na myśli cieszyła się doskonałą reputacją, jednak została oszukana i zdradzona.
Księżna Aylsham jest jak żywioł, pomyślał, i nie zamierzał się karcić za to, że poddał się jej sile jak huraganowi czy przypływom i odpływom. Po nocy spędzonej na rozmyślaniach miał jednak wiele wątpliwości, a wyobraźnia podsuwała mu okropne scenariusze, jeden za drugim. Było już niestety za późno, dał księżnej słowo, a jej przyjaciółka miała się tu zjawić lada chwila.
– Przyszła młoda dama, której się pan spodziewał, milordzie. – Finedon, jego nowy ochmistrz, odpowiadał mu dużo bardziej niż poprzednik odziedziczony wraz z tytułem. Hodges nigdy nie doszedł do siebie po odkryciu, że wnuk jego pana jest korsarzem i słał karcące spojrzenie, ilekroć Ross uniósł głos o ton wyżej, niż przewidywała to etykieta.
– Wprowadź ją. – Wyprostował się, jednak nie zwrócił się całą twarzą w stronę kobiety zmierzającej ku niemu przez taras. Nie chciał jej przestraszyć; wkrótce biedaczka i tak przeżyje szok.
Nie jest pięknością. Takie było jego pierwsze wrażenie. Jednak i on nie był urodziwy. Pomyślał, że młoda dama ma miłą, szczerą twarz, na której często gości uśmiech. Była blondynką o szaroniebieskich oczach, opanowaną, mimo że musiała przemierzyć spory dystans, nim do niego podeszła. Miała też bardzo zgrabną figurę i modną suknię. Mógł się jednak mylić co do stroju, jako że kompletnie nie znał się na damskich ubraniach.
Była szczupła, o wydatnych piersiach, które unosiły się i opadały w rytm przyśpieszonego oddechu, choć starała się nie dać poznać po sobie emocji. Ross przełknął z trudem. Bez wątpienia biust jest jej największym atutem. Na chwilę dał upust wodzom fantazji.
– Milordzie – powiedziała miłym tonem i wykonała nienaganne dygnięcie. Udało mu się nie oderwać wzroku od jej twarzy, choć kusiły go urocze krągłości poniżej.
– Madam.
Odwrócił się teraz do niej, patrząc, jak jej oczy robią się okrągłe. Ledwie dosłyszalnie wciągnęła powietrze; jednak pozostała opanowana.

Zrobił to specjalnie, żeby zobaczyć, jak zareaguję, pomyślała.
Miał dość dużą bliznę; jakby ktoś rozorał szponami jego twarz od ciemienia, obok prawego oka, wzdłuż policzka aż do kącika ust.
Poczuła silne emocje już od pierwszego spojrzenia, onieśmielona jego potężną sylwetką. Miał sporo ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, szeroki tors i ramiona. Wyglądał jak olbrzym, który z łatwością przewraca ogromne drzewa, a potem ciągnie je za sobą bez najmniejszego wysiłku.
Po chwili zauważyła, że nie jest bardzo przystojny, co w pewien sposób sprawiło jej ulgę. Miał brązowe włosy, niemodnie opaloną skórę, niczym się niewyróżniający nos, krzaczaste brwi komponujące się z mocno zarysowaną szczęką i wargami nieprzywykłymi do uśmiechu. Jeśli Variety chciała znaleźć dla niej męża różniącego się od Charlesa, to nie mogła trafić lepiej.
Variety powiedziała Prue, że ten mężczyzna niedawno owdowiał. Nie miał więc powodów do śmiechu. Żona zmarła na zapalenie płuc zaledwie kilka miesięcy temu, a on miał twarz, na widok której ludzie nerwowo drgali. Przyglądał się jej badawczo.
Nie jest okrutny, pomyślała. Ani nieuprzejmy. Po prostu trudno go rozszyfrować. Jest zimny, powściągliwy.
Wiedziała, że ludzie często oceniają innych na podstawie wyglądu. Mężczyźni gapili się na jej piersi, niemal się oblizywali na ich widok. Mimo że starała się ubierać skromnie, kobiety uważały, że jest kusicielką, zaś mężczyznom zdawało się, że mają prawo patrzeć na nią pożądliwie, a jej powinno to pochlebiać. Kiedy nie reagowała, stawali się niemili albo wulgarni, w najlepszym razie ją lekceważyli. To, co przeżywała z powodu ponętnego biustu, musiało być jednak niczym w porównaniu z tym, co musiał wycierpieć ten mężczyzna. Z pewnością doświadczył ogromnego bólu.
Gdzie szlachetnie urodzony mężczyzna może odnieść taką ranę? I kim w ogóle jest? Variety nie pisnęła jej ani słowa na ten temat. Prue dowiedziała się, że ma przed sobą lorda, dopiero gdy lokaj ją zaanonsował.
Spodziewał się, że piśnie z przerażenia albo odruchowo się cofnie. Prue jednak splotła ręce z przodu i czekała. Zmrużył oczy, prezentując ponure, groźne spojrzenie. Przełknęła ślinę i zmusiła się do opanowania, marząc, by jak najszybciej usiąść.

Markiz Cranford szuka żony i matki dla swego małego synka. Wie, że jego tytuł to za mało, by skusić pannę z dobrego domu. Wszyscy pamiętają, że wychował się w slumsach i był korsarzem. Los mu sprzyja, bo dla pewnej damy z towarzystwa szybki ślub to najlepsza ochrona przed utratą reputacji. Po krótkim spotkaniu markiz i panna Prudence zawierają umowę. Ona po ślubie chętnie zajmie się jego synkiem, on obiecuje małżeństwo oparte na wzajemnym szacunku. Jednak już w dniu ślubu markiz dochodzi do wniosku, że popełnił błąd. Niepotrzebnie nalegał na czysto formalny związek, skoro nieustannie zastanawia się, jak oczarować Prudence i sprawić, by przestała go traktować z dystansem.

Najlepsza decyzja, Romantyczna historia

Dani Collins, Millie Adams

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1196

ISBN: 9788327699374

Premiera: 04-10-2023

Fragment książki

Najlepsza decyzja – Dani Collins

Tak musi się czuć osoba idąca na ścięcie – pomyślała Ilona Callas, gdy przechodziła przez bramkę kontrolną w holu Vasilou Tower. Jej skóra była lepka, a żołądek ściśnięty w supeł. W głowie miała tylko jedną myśl: uciec.
Szklana winda ruszyła w górę. Strażnik wcisnął odpowiedni przycisk i wysiadł, zanim zamknęły się drzwi. Ilona miała wrażenie, że za chwilę zemdleje. Nie bała się wysokości, odkąd jej starszy brat Midas zaciągnął ją na szczyt urwiska i zagroził, że ją zepchnie.
– To był tylko żart – upierała się macocha. – Chłopcy już tacy są.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie, zapraszając Ilonę do recepcji znajdującej się na ostatnim piętrze budynku. Choć żołądek wciąż dawał jej się we znaki, nie mogła przejść obojętnie obok oszałamiającego wystroju pomieszczenia. Marmurowe kafelki ułożono w ten sposób, by jego żyły tworzyły efekt rzeki. Prowadziły ją przez galerię sztuki wprost do biurka ustawionego przed szklaną ścianą z wygrawerowaną mapą globu. Za biurkiem siedziała milcząca kobieta, a obok niej stał idealnie wypielęgnowany młody mężczyzna, który powitał ją z uśmiechem.
– Jestem Androu. Pan Vasilou niedługo przybędzie. Zapraszam do poczekalni – powiedział melodyjnym głosem i zaprowadził ją do dusznego pokoju z oszkloną fasadą. Znajdował się w nim wyłącznie okrągły stół z polerowanego drewna i cztery krzesła.
To pomieszczenie wydawało jej się więzieniem. Nikt nie zaproponował jej nawet szklanki wody, a jedynym dźwiękiem, który dochodził do jej uszu, było głośne tykanie zegara.
Jeśli Leander Vasilou sądzi, że obrazi ją takim przyjęciem, to jest w błędzie. Była obrażana i poniżana przez całe życie. Zamiast unosić się honorem, była wdzięczna za odrobinę wytchnienia i czasu, który był jej niezbędny do zebrania myśli. Przez chwilę nawet zaczęła się zastanawiać nad tym, w jaki sposób zdobyć nazwisko murarza, który stworzył ten wspaniały efekt marmurowej rzeki. Być może zgodziłby się odtworzyć to dzieło również w jej domu.
Uwielbiała swoją pracę, ale dzisiejszy dzień był doskonałym przykładem tego, dlaczego była tak wyczerpująca.
– Pan Vasilou zaprasza. – W drzwiach znów pojawił się Androu. Ilona rzuciła okiem na zegarek, czekała na niego trzydzieści trzy minuty.
– Dziękuję – odpowiedziała, wstając, a strach znów zagnieździł się w jej brzuchu.
Podążała za nim cudownym klimatyzowanym korytarzem, za którego oknami rozpościerał się widok na całe miasto. Androu zatrzymał się przed masywnymi drzwiami, otworzył je i ruchem ręki zaprosił ją do środka.
Ilona zauważyła, że tu marmurowe żyły pod jej nogami tworzyły efekt góry, na której szczycie znajdowało się zakrzywione biurko z polerowanego mahoniu. Za nim, skąpany we wlewającym się do środka popołudniowym świetle, siedział właściciel tego miejsca, Leander Vasilou. Rozmawiał z kimś właśnie przez telefon, rezerwując mecz tenisa.
Mimo że stała już tam jakąś chwilę, mężczyzna nie przerywał rozmowy ani nie zaprosił jej do zajęcia miejsca przy biurku. Czekała więc z cierpliwością, którą, jako niechciane dziecko, gromadziła przez całe życie, na jakikolwiek gest z jego strony. Zwykle dobrze jej to służyło, chroniąc ją jak pancerny płaszcz przed większością życiowych upokorzeń, ale nie dzisiaj.
Wiedziała, że jest świadomy jej obecności, ale traktuje ją w ten sposób z pełną premedytacją. Chce zaleźć jej za skórę i zranić ją dogłębnie.
Przyglądała mu się ukradkiem.
– Och tak, pamiętam ją bardzo dobrze – powiedział nagle, a jego głos wypełnił się barwami zmysłowych wspomnień.
Ten ton sprawił, że strach w jej brzuchu zamienił się w topniejące masło z miodem, co jednocześnie napawało ją zażenowaniem. Nigdy nie reagowała tak na żadnego mężczyznę. Owszem, umawiała się na randki, ale rzadko pozwalała na coś więcej niż pocałunek na pożegnanie. Co dziwne, mężczyzna, do którego powinna czuć wyłącznie niechęć, sprawiał, że zastanawiała się, jak smakują jego usta. Czuła nieodpartą potrzebę pogładzenia jego zarośniętego torsu, za każdym razem, gdy zobaczyła kilka niesfornych kosmyków wydostających się przy idealnie dopasowanym kołnierzyku.
Poczuła, że jej policzki płoną, a ciało wypełnia się nieprzyzwoitym, pierwotnym pragnieniem. Odwróciła od niego wzrok i zmusiła się do odgrzebania najgorszych wspomnień w swoim życiu, aby ugasić szalejący w niej pożar.
Przypomniała sobie, jak Midas wrzucił jej ukochaną lalkę do ogniska. Była to ostatnia rzecz, którą dostała od matki. To bolesne wspomnienie pomogło jej trzymać się tego, po co tu przyszła. W wieku dziewięciu lat nie miała odwagi wyciągnąć lalki z ognia, ale dziś nie była już taka tchórzliwa.
Leander Vasilou odłożył wreszcie słuchawkę i zakończył rozmowę, po czym obdarzył ją pogardliwym, pozbawionym zainteresowania spojrzeniem.
– Panno Pagonis, podobno chciałaś mnie widzieć – powiedział oschle, nawet nie podając jej ręki.
– Callas – poprawiła go od razu. – Moja matka nie miała ślubu z ojcem, więc używam jej nazwiska. Biorąc pod uwagę, że chcesz przejąć moją firmę, powinieneś znać chociaż moje imię.
– Przejmuję twoją firmę – poprawił ją. – Ilona.
– Nabyłeś czterdzieści procent udziałów w Callas Cosmetic. Nadal mam czterdzieści pięć. Pagonis International jest właścicielem pozostałych piętnastu, więc niby jakim cudem…
– Czyżby?
Jego pytanie sprawiło, że natychmiast przed oczami stanęła jej wiadomość od najmłodszego brata.
„Powinnaś tu być. Podejmują decyzję bez ciebie”.
– Rozumiem, że złożyłeś ofertę kupna udziałów Pagonis. Kieruje tobą lojalność do mojego produktu? Czy chęć dożywotniego zadbania o piękno swojej skóry?
W jego ostrym spojrzeniu pojawił się błysk.
– Nie jest tajemnicą, że chcę przejąć Pagonis, a pierwszym krokiem ku temu jest przejęcie ich dojnej krowy.
Ilona spotkała się z wieloma określeniami nie tylko na swój temat, ale również swojej firmy, to jednak słyszała po raz pierwszy. Midas musiał wiedzieć, że to jego firma jest prawdziwym celem Leandra, dlatego rzucił ją pierwszą na pożarcie. Mogła się tego spodziewać.
– Jestem tu, by odkupić od ciebie ich udziały. Zapłacę więcej, niż wynosi cena rynkowa. Gwarantuje ci, że dobrze na tym wyjdziesz.
– Nie rozumiesz, że Pagonis nie sprzeda ci swoich udziałów?
– Przed chwilą rozmawiałem z jednym z członków ich zarządu. Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi od lat.
– Dlaczego tak zależy ci na tej firmie?
– Chcę odzyskać to co moje, a resztę zniszczyć. – Wzruszył ramionami.
– Co takiego? A co dokładnie jest twoje?
– Technologia rozpoznawania mowy, którą twój brat „opracował” szesnaście lat temu. – W jego głosie słychać było pogardę. – Większość zasług należy się mojemu ojcu, a ja pracowałem z nim nad każdym projektem. Midas namówił nas, żebyśmy pomogli mu we prowadzeniu go na rynek. Później więcej go nie widzieliśmy ani żadnego zysku, który nam obiecał.
To było oczywiste, że Midas ukradł ich projekt.
– To nie wyjaśnia, dlaczego atakujesz moją firmę, a nie inne spółki pozostające pod całkowitą kontrolą Midasa.
– Twoje akcje są najtańsze i najbardziej wystawione na ataki, co jest dla mnie zupełnie nielogiczne, ponieważ to twoja firma w największym stopniu zasila firmę matkę.
Gdyby tylko znał jej rodzinę lepiej, wiedziałby, dlaczego tak się stało.
– Nadal nie rozumiem, co planujesz zrobić z większością udziałów i moją firmą.
– Chcę, żeby uschła i umarła.
– Ale dlaczego? Przecież sam nazwałeś ją dojną krową.
– Bo chcę, żebyście wszyscy zapłacili za to, co zrobiliście mojemu ojcu. Chcę, żebyście poczuli się obrzydzeni błędem, który popełniliście, żyjąc z owoców jego pracy, w zamian doprowadzając go do ruiny.
Być może miał prawo do złości, ale przecież Ilona nikogo nie okradła! Od samego początku niosła ciężar bycia błędem ojca. Leander chciał, by patrzyła, jak jej firma ginie, choć stworzyła ją własnymi siłami z niczego.
– Nie chcę, by niewinni pracownicy stracili pracę – powiedziała, starając się odepchnąć od siebie uczucie goryczy. – Nasi klienci polegają na naszych kosmetykach. Zwłaszcza ci z bliznami na twarzy. Chcesz odmówić im produktu, którego potrzebują do życia?
Prychnął w odpowiedzi i rozparł się w fotelu.
– Wiem, jak to wygląda, gdy szczur skacze z tonącego statku, Ilono.
– Proponuję, żebyś kupił moje akcje za kwotę, którą dał mi ojciec, gdy zatwierdzał mój biznesplan. To było sto tysięcy euro kapitału początkowego i piętnaście procent udziału. Tylko tyle. W zamian chcę tylko, żebyś zatrudnił wykwalifikowanego dyrektora generalnego i zapewnił mnie, że Callas Cosmetic będzie nadal działało, nawet gdy doprowadzisz do upadku Pagonis.
– Twoje czterdzieści pięć procent jest warte dziesięć milionów euro!
– Wiem o tym – zapewniła go. – Zapewniam cię, że jeśli chcesz kupić akcje Pagonis, niszcząc przy tym Callas, będę podbijać cenę, aż zapłacisz trzydzieści milionów euro za piętnaście procent.
– Jesteś beznadziejną negocjatorką. Co będziesz z tego miała?
– Wolność i czyste sumienie. Przyjmuję do wiadomości, że żyłam z owoców pracy twojego ojca. Nie byłam tego świadoma, ale jednak się stało. Niech utrata dziesięciu milionów będzie moim zadośćuczynieniem. Patrzenie na zniszczenie czegoś, co zbudowałam od podszewki, byłoby równie wielkim cierpieniem, ale zakładam, że utrzymasz firmę przy życiu i znajdziesz sposób, by zemścić się na moim bracie, nie pogrążając przy tym setek moich pracowników.
Splótł palce i ponownie prześwietlił ją spojrzeniem.
– Próbujesz chronić Midasa, wręczając mi klucze do swojej firmy? Przysłał cię tutaj, by rzucić twoją firmę na pożarcie, mając nadzieję, że odwróci to uwagę od mojego prawdziwego celu? To się nie uda.
Ilona nie wytrzymała i wybuchła histerycznym śmiechem. Midas był ostatnią osobą, którą chciałaby ochronić.
– Jedynymi osobami, które chcę ochronić, są niewinni ludzie.
Jej pracownicy, zaczynając od kierowników najwyższego szczebla, po sprzątaczy, tworzyli zgrany zespół. Świadomość, że nie będzie ich już widywała, sprawiała jej ból. Nie mogła jednak okazać słabości przed Leandrem. Prawdopodobnie tylko by to wykorzystał. Jedyne, co jej pozostało, to czekać na jego kolejny ruch.
Jego głowa opadła do tyłu, gdy patrzył na nią przez zasłonę swoich gęstych, czarnych rzęs.
– Czy zamierzasz zostać na stanowisku dyrektora generalnego? – zapytał po chwili.
– Nie. Moja firma będzie wykorzystywana jako pionek między tobą a Midasem. Nie zamierzam brać udziału w tej walce. Czy przygotować papiery?
– Twoja chęć ucieczki jest niezwykle podejrzana. – Leander przejechał wzrokiem po jej ciele, sprawiając, że znów coś w niej zapłonęło. Nie mogła tego zrozumieć, przecież powinna go nienawidzić.
– A co jeśli przyjmę twoją ofertę tylko pod warunkiem, że zostaniesz na swoim stanowisku?
Serce Ilony podskoczyło. Zbudowała swoją firmę, wkładając w jej powstanie całą duszę. Nie obchodziło jej, że ojciec, na podstawie skradzionej przez niego technologii, ostatecznie zdecydował, że Midas jest lepszym biznesmenem i mianował go prezesem Pagonis International. Ilona w głębi serca wiedziała, że prześcigała go inteligencją finansową, wiedzą marketingową i umiejętnościami zarządzania. Chociaż odejście od tego, co stworzyła, zabiłoby ją, chęć ucieczki od Pagonis była bardziej pociągająca. Te piętnaście procent udziałów sprawiało, że po śmierci ojca miała wciąż zobowiązania wobec Midasa. Jeśli zrezygnuje ze swoich udziałów, nareszcie będzie mogła odciąć się od niego na dobre.
Będzie mogła być wolna.
– Dasz się skusić? – zapytał nieprzyzwoicie uwodzicielskim tonem.
– Nie – odpowiedziała niewzruszona. – Pomysł bycia parterem biznesowym mężczyzny, który mnie nienawidzi i chce wykorzystać do zniszczenia własnej rodziny, brzmi jak propozycja małżeństwa ze skorpionem.
– Małżeństwo – wtrącił nagle Leander, zrywając się na równe nogi. – Jesteś genialna!

– Co takiego? – Oczy Ilony Callas rozszerzyły się, kiedy Leander zerwał się na równe nogi i ruszył w jej stronę.
Jak mógł wcześniej na to nie wpaść? Małżeństwo z nieślubną córką Pagonisa byłoby idealną zemstą. Przez półtorej dekady rozważał każdą możliwą drogę, która doprowadzi go do zniszczenia ich imperium, ale nigdy nie pomyślał o zbliżeniu się do Ilony.
Choć jej rodzina skrzywdziła go dogłębnie, miał moralne zahamowania przed romansowaniem z kobietą pod fałszywym pretekstem. Jednak teraz, gdy o tym wspomniała, wydało mu się to realne do osiągnięcia.
– Zdaję sobie sprawę, że nie ukradłaś projektu mojego ojca, ale żyjesz z tych zysków, Ilono. Dzięki temu twój ojciec mógł zainwestować w twoją firmę.
Leander postawił na stoliku kawowym dwa wysokie kieliszki, które wypełnił kostkami lodu i wodą sodową, po czym zaprosił ją, by usiadła obok niego. Ilona zajęła skrajne miejsce na kanapie, starając się do niego nie zbliżać.
Jest taka piękna – pomyślał. Wcześniej również nie umknęło to jego uwadze, zwłaszcza podczas jego internetowego śledztwa na temat działalności firmy Callas. Nieraz zastanawiał się, czy uroda Ilony idzie w parze z ciekawym charakterem i nietuzinkowym spojrzeniem na życie, tak jak sobie wyobrażał.
Teraz jedyne, na czym mógł się skupić, to jej figura supermodelki. Była wysoka i szczupła, a zarazem zaokrąglona w najbardziej ponętnych miejscach. Wszystko w niej było naturalne. Poczynając od czarnych, splecionych na karku włosów, po szminkę w najdelikatniejszym odcieniu nude. W jakiś sposób było to bardziej kuszące niż najgłębsza, zmysłowa czerwień.
Miała na sobie prostą złotą biżuterię oraz stonowaną granatową garsonkę. Leander zwrócił uwagę na jej wysokie szpilki z czerwoną podeszwą. Nawet w tym stroju mogłaby mieć każdego mężczyznę, którego tylko by zapragnęła, a mimo to nie było w niej nawet krzty flirtu. Dlaczego więc tak silnie go do niej ciągnęło?
Zwróciła jego uwagę, gdy bezgłośnie wślizgnęła się do jego gabinetu i spokojnie czekała, aż skończy rozmowę. Choć chciał postrzegać ją jak podstępną żmiję, tak jak opisał to Midas, coś w jej wyglądzie było zbyt łagodne, by mógł uwierzyć, że jest zimna i wyrachowana. Porównałby ją raczej do zwiewnego kolibra, którego serce uderza z prędkością mili na minutę.
Nawet teraz, siedząc obok niego, nie dotykała swojej wody, nie rozpoczynała rozmowy. Zachowywała się tak, jak relacjonowała jego recepcjonistka. Nie uskarżała się na jego nieobecność w dusznej poczekalni, nie wykonywała setek telefonów ani nie krążyła po niej. Po prostu czekała.
Leander wiedział, że czekanie jest trudne. W końcu sam czekał wiele lat, by zemścić się na Midasie. Ślub z Iloną byłby jak paliwo rakietowe do mechanizmu, który skrupulatnie wprawiał w ruch. Jednak mimo wszystko nosiła nazwisko Pagonis. Czy można jej było zaufać?
A z drugiej strony, czy to ważne? Wżenienie się w tę rodzinę pozwoliłoby mu czerpać korzyści finansowe, które od początku powinny mu się należeć.
– Z tego co wiem, nie jesteś zamężna. Masz chłopaka? Narzeczonego? – zapytał wreszcie.
– Widzę, że lubisz pchać się w tarapaty – odpowiedziała z przekąsem.
– Ciekawe, że postrzegasz związek z tobą jako tarapaty.
– Czy ja przypadkiem nie pomyliłam spotkań i jakimś cudem jestem na wizycie u terapeuty? – Zaśmiała się.
Nie chciał jej lubić, ale miał słabość do jej sarkastycznych żartów. Porównanie go do terapeuty mocno go rozbawiło.
– Tak naprawdę sam uważam związki za ciężar – wyznał nagle niesiony falą szczerości. – Mam niewiele czasu, bo dużo pracuję. Mało która kobieta jest w stanie to zrozumieć.
Ilona pokiwała tylko głową.
Cóż za tajemnicze stworzenie – pomyślał. Zastanawiał się, co trzeba zrobić, by wywołać w niej prawdziwe emocje. Być może to dzięki jej niewzruszonemu charakterowi Callas Cosmetic odniosło ogromny sukces, mimo licznej konkurencji. Oczywiście, początkowo nazwisko jej ojca oraz jego pieniądze bardzo jej pomogły, ale później odcięła się od nieczystych zagrywek uskutecznianych potajemnie przez jej brata. Była świetnym logistykiem i pozyskiwała pieniądze wyłącznie z legalnych źródeł. Jako osoba, która również rozwinęła swój biznes od zera, Leander wiedział, że musiał istnieć głęboki, emocjonalny bodziec, który pchał ją do przodu każdego dnia. Jego motywacją była wyłącznie zemsta, ale sposób, w jaki Ilona martwiła się o swoją firmę i pracowników, wskazywał na coś mniej mrocznego. To musiała być prawdziwa pasja.
– Gdybyśmy się pobrali… – zaczął, ale już po chwili fantazjował o jej smukłych nogach owiniętych wokół jego talii i swoim języku zagłębiającym się w jej słodkich ustach. Poczuł, jak jego ciało pęcznieje tuż pod rozporkiem.
– Źle zrozumiałeś moje słowa – przerwała Ilona, zakładając nogę na nogę. – Chodziło mi o to, że objęcie stanowiska pod twoim kierownictwem nie skończy się najlepiej. Byłoby podobnie jak z małżeństwem od początku skazanym na porażkę. Nie lubię popełniać oczywistych błędów.
– Dziękuję za wyjaśnienie – odchrząknął. Chciał użyć jej jako konia trojańskiego i zadać śmiertelny cios Midasowi, to było niezaprzeczalne. – Proponuję, żebyś pozwoliła mi wykupić piętnaście procent udziałów Pagonisa. W zamian za to, gdy zrealizuję swój pan, oddam ci wszystkie moje udziały w Callas Cosmetics jako prezent ślubny. Wtedy staniesz się jedyną właścicielką i uwolnisz się od wpływów brata.
Jej oczy rozszerzyły się, a serce zadrżało z radości, gdy tylko pomyślała o takiej możliwości.

 

Romantyczna historia – Millie Adams

Musi istnieć jakieś niemieckie słowo opisujące ambiwalentne uczucie, jakiego doświadczała. Z jednej strony miała ochotę go walnąć, z drugiej zaś pragnęła się z nim spotykać.
Olivia Monroe była przekonana, że takie słowo istnieje, chociaż go nie znała. Podobnie jak nie znała go w innych językach, których znajomość posiadła z racji swojej pracy: angielskim, japońskim czy chińskim.
Za każdym razem, kiedy patrzyła na Gunnara Magnussona, doświadczała tego uczucia.
Ten milioner i filantrop był dla niej przysłowiową ością w gardle.
Odkąd pamiętała, był jednym wielkim problemem.
Kiedy pierwszy raz go zobaczyła, miała sześć lat, a on szesnaście.
Ich ojcowie prowadzili jakieś negocjacje, a ona siedziała w holu, czekając na ich zakończenie. Z nudów postanowiła poczęstować się kawałkiem czekoladowego ciasta, które dostrzegła na stole z przekąskami. Właśnie miała po nie sięgnąć, kiedy do pomieszczenia wszedł wysoki blondyn i jednym ruchem zgarnął jej ciasto.
Spojrzał na nią przelotnie, po czym wyszedł, nie zadając sobie trudu, żeby cokolwiek do niej powiedzieć.
Dopiero później dowiedziała się, że jest synem głównego rywala jej ojca.
Gunnar Magnusson był synem Magnusa Ragnarsona, najbardziej znienawidzonego człowieka w jej rodzinie.
Te urodziny bardzo ją rozczarowały.
W dużej mierze przyczynił się do tego ojciec, każąc jej czekać przed salą konferencyjną.
Jej matka zmarła, kiedy Olive była jeszcze bardzo mała. Ojciec sam zajął się jej wychowaniem, siłą rzeczy wciągając ją w swój świat. Stała się jego integralną częścią. Zanim w życiu ojca pojawiła się matka i ona sama, to właśnie firma była jego największą miłością.
Wiedziała, że ojcu zależało na tym, żeby ten dzień był dla niej wyjątkowy, dlatego zabrał ją potem na sushi.
Starała się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest rozczarowana tym, że nie urządził dla niej przyjęcia z innymi dziećmi, nie zamówił tortu i nie wymyślił żadnych atrakcji. Uczucie rozgoryczenia przelała na Gunnara, który akurat stanął jej na drodze.
Przez kolejne lata natykali się na siebie wielokrotnie, ponieważ ich ojcowie starali się o te same kontrakty i nieustannie ze sobą współzawodniczyli.
Kiedy Gunnar skończył osiemnaście lat, zaczął prowadzić własną firmę, dzięki czemu widywała go znacznie rzadziej. Spotykali się okazjonalnie na jakichś firmowych imprezach, na które przychodził zazwyczaj ubrany w smoking, burząc jej spokój.
Doskonale pamiętała jedną z tych imprez. Miała wówczas piętnaście lat, a on pojawił się w hotelu, sprawiając, że z wrażenia zamarła.
Większość mężczyzn nie wyglądała dobrze w smokingu. Patrząc na nich, miało się wrażenie, że bardzo się męczą. Gunnar natomiast wyglądał w nim niebezpiecznie.
Tak się w niego zapatrzyła, że wpadła na jakąś doniczkową roślinę stojącą pod ścianą i przewróciła się.
Ku jej przerażeniu, to Gunnar właśnie podał jej rękę, żeby pomóc wstać. Uścisk jego ciepłej dłoni sprawił, że poczuła się, jakby była bardzo mała i bardzo delikatna.
Dokładnie tak samo się poczuła, kiedy pożarł jej czekoladowe ciastko. Tyle tylko, że teraz doszło do tego coś jeszcze.
Teraz, kiedy była już dorosłą kobietą, wiedziała, co to było. Całe szczęście, że wtedy nie była tego świadoma. Wystarczająco już się najadła wstydu, kiedy przewróciła się o doniczkę.
Wtedy bowiem po raz pierwszy w życiu poczuła zainteresowanie mężczyzną.
Kiedy miała siedemnaście lat, zmarł ojciec Gunnara.
– Musimy iść na pogrzeb, Olive.
Popatrzyła na ojca skonsternowana.
– Ale przecież zawsze go nienawidziłeś!
– Był moim rywalem. Ale dzięki niemu wiele się nauczyłem. Stałem się lepszy.
Wtedy zdała sobie sprawę z tego, jak skomplikowane są relacje międzyludzkie. I odczuła ulgę. Może jej uczucia do Gunnara wpisywały się w ten kontekst? Jeśli pragnie się śmierci swojego przeciwnika, nie można przecież nazwać tego rywalizacją?
Potrzebujesz oponenta, żeby dać z siebie wszystko.
Po śmierci ojca Gunnar przejął kontrolę nad Magnum Enterprises. A tym samym powrócił do jej życia.
Jej uczucia do niego stały się jeszcze bardziej skomplikowane. Teraz to on zasiadał w pokojach do negocjacji, podczas gdy ona wciąż czekała na zewnątrz.
– Któregoś dnia staniesz z nim łeb w łeb – zwykł mawiać jej ojciec. – I wygrasz. – Uśmiechnął się do niej smutno. – Wątpię, czy tego dożyję. Ale ty… Jesteś piekielnie inteligentna, Olive. Możesz osiągnąć wiele. Ale pamiętaj o jednym: musisz być zdecydowana na wszystko. Nie możesz pozwolić, żeby zaczęły tobą rządzić uczucia. Wtedy będziesz przegrana.
Dobrze zapamiętała te słowa. Zawłaszcza teraz, kiedy weszła do sali konferencyjnej. Tym razem to ona miała stoczyć bitwę.
A jej przeciwnikiem był Gunnar.
Obojgu zależało na tym samym: uzyskać dla swojej firmy intratne zlecenie.
Tyle tylko, że to był projekt, nad którym ojciec pracował przez lata i którego zakończenia nie doczekał.
Chodziło o instalację systemu dotykowego do większości samochodów elektrycznych produkowanych na świecie. Gdyby wygrała, byłoby to ukoronowanie jego wieloletnich starań i ciężkiej pracy.
Gunnar Magnusson od lat był gorącym zwolennikiem stosowania zielonej energii. I choć Ambient była o kilka kroków za nim, Olive bardzo się starała nadgonić stracony czas. Jej ojciec był tradycjonalistą, podobnie zresztą jak ojciec Gunnara. Tyle tylko, że Gunnar przejął firmę po ojcu już dziesięć lat temu, podczas gdy ona dopiero zaczynała. Ciężko pracowała, żeby osiągnąć wytyczone przez ojca cele, ale to wymagało czasu.
Nie miała specjalnych wyrzutów sumienia z powodu metod, jakimi się posłużyła, żeby uzyskać informacje o dzisiejszym spotkaniu. Posunęła się do małego szpiegostwa. Gdyby dostała ten kontrakt, jej firma miałaby mnóstwo pracy przez następne dziesięć lat. A ona nie musiałaby przez ten czas widywać Gunnara…
Prowadzili tę podjazdową wojnę od zawsze.
Magnum stworzył oprogramowanie używane przez większość firm na świecie, w tym przez linie lotnicze, które stosowały je do kontroli lotów. To była globalna dominacja i stawienie jej czoła stanowiło nie lada wyzwanie.
Jej firma bardziej koncentrowała się na tworzeniu wizualizacji i znacznie większy nacisk kładła na estetyczną stronę zagadnienia. W jej opinii wszystkie produkty Magnum były nudne i bardzo do siebie podobne.
Olive nie miała jednak zamiaru się z tym afiszować.
Do spotkania zostało dwadzieścia minut.
Poczuła nagłą potrzebę wypicia filiżanki czekolady. Niech go diabli. Dla jej ojca to współzawodnictwo może było inspirujące, ona jednak nie czuła się zmotywowana.
Powinna czerpać siłę ze swojego wnętrza. A nie mogła tego robić, kiedy Gunnar nieustannie plątał się obok niej.
W tej chwili usłyszała za sobą ciężkie kroki. Odwróciła się i oczywiście ujrzała go we własnej osobie. Wysoki, barczysty, jasnowłosy, obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem, które zdawało się przeszywać ją na wylot.
– Och, nasza mała Olive. Jak miło cię widzieć.
Zawsze tak do niej mówił, co doprowadzało ją do szału.
– Witaj, Gunnar. Nie napadłeś dziś na żadną niewiastę z wioski?
Gunnar uniósł brew.
– Czasami trzeba sobie odpuścić. A dlaczego pytasz? Czyżbyś zamierzała zastosować takie metody w interesach? Z tego co wiem, lubisz uchodzić za osobę, która ku swojej zgubie musi stawiać czoło najlepszym.
– Tylko że zazwyczaj to ja wygrywam. Nie wiem, czy zdołasz zachować palmę pierwszeństwa.
– Niektórzy ludzie bardziej dbają o formę niż o funkcję.
– Nie. Po prostu są firmy, które potrafią dostarczyć klientowi jedno i drugie. – Dotknęła palcem jego piersi, ale natychmiast tego pożałowała. Poczuła bowiem bijące z jego ciała ciepło i wcale jej to nie pomogło.
A to przypomniało jej, jak w dzień pogrzebu jej ojca zabrał ją do pustego domu, żeby nie musiała być w nim sama. I jak usiadł przed nią w fotelu, patrząc ze współczuciem i pozwalając jej się wypłakać. I jak potem owinął ją kocem i zaniósł na górę.
A kiedy postawił ją na podłodze przed drzwiami sypialni, położyła mu rękę na piersi i jak teraz poczuła bijące z niej ciepło.
Miał wtedy na sobie jedynie białą koszulę i zapragnęła go. Wspięła się na palce i przysunęła usta o do jego ust.
– Nie, Olive.
Ta odmowa bolała nawet teraz.
– Idź spać. Jesteś zmęczona i zrozpaczona. Rano mi za to podziękujesz.
Zranił ją. Poczuła się urażona i odrzucona. A kiedy ponownie spotkała go przy okazji jakichś firmowych spraw, zachowywał się tak, jakby to wszystko nie miało miejsca.
Poczuła wówczas jednocześnie ulgę i oburzenie. Cieszyła się, że pominął milczeniem jej próbę pocałowania go, ale była zła na to, że nie był jej obojętny.
Dlatego teraz tym bardziej chciała go pokonać. Doprowadzić do tego, żeby spełniło się marzenie jej ojca. I pozbyć się Gunnara ze swojego życia raz na zawsze.
Ponieważ, chociaż mijały lata, wciąż czuła ten żar. To pragnienie, żeby ją porwał niczym Wiking i uwięził w swoim domu na zawsze…
Cóż, nikt nie musiał o tym wiedzieć. Podobnie jak o tym, że zaczytywała się w średniowiecznych romansach…
Ostatnio na tapecie była Catlin Crews. Nie była to zapewne najbardziej odpowiednia lektura przed spotkaniem z Gunnarem, choć tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. I tak ten mężczyzna był integralną częścią jej marzeń i fantazji dotyczących seksu.
Łatwo jej było wmawiać samej sobie, że jej życie erotyczne było żadne tylko dlatego, że była zajęta przygotowywaniem się do przejęcia Ambient, choć prawda miała znacznie więcej wspólnego z jego osobą, niż chciałaby to przed sobą przyznać.
– To bardzo awangardowy strój. – Wskazał palcem jej ubranie. – Nigdy czegoś podobnego nie widziałem.
– Nie staram się być oryginalna. Próbuję jedynie nie zwracać uwagi na detale, które nie mają nic wspólnego z innowacjami.
– Przyniosłem ci coś.
Wiedziała! Gunnar sięgnął do teczki i wyjął z niej czekoladową babeczkę. No tak, to było jak odruch Pawłowa i on zdawał się doskonale o tym wiedzieć. Przynosił jej taką babeczkę na każde biznesowe spotkanie. A to tylko sprawiało, że atmosfera między nimi stawała się coraz bardziej rozgrzana.
Nigdy nie rozmawiali z potencjalnym klientem na osobności, tylko zawsze razem. Ich walki o to, kto wygra, stawały się już legendą, i ludzie pchali się drzwiami i oknami, żeby być ich świadkiem.
Gunnar twierdził, że ta babeczka jest gałązką oliwną, ale ona w to nie wierzyła. Uważała, że robi to, żeby ja rozzłościć. Prawda była taka, że potrzebowała tego ciastka, dlatego bez sprzeciwu wzięła je z jego ręki.
– Dziękuję.
Podniosła na niego wzrok i delikatnie polizała czekoladową polewę. To, co dostrzegła w jego oczach, upewniło ją w przekonaniu, że ta fascynacja nie jest jednostronna.
– Niezależnie od tego, które z nas zyska ten kontrakt, będzie nim zajęty przez długie lata. Zapewne nieprędko spotkamy się ponownie.
– To prawda.
Okrężnym ruchem języka zlizała wierzchnią część polewy.
– Będę za tobą tęskniła. Albo może bardziej za tymi babeczkami?
– Nie martw się, załatwię ci w cukierni stały abonament.
Przewróciła oczami i dotknęła ręką piersi.
– Być może to pomoże mi znieść to cierpienie. Co zrobisz, jeśli nie dostaniesz tego kontraktu? Czym się wtedy zajmiesz?
– Dostanę go.
– Och, Gunnar. Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. – Uśmiechnęła się smutno.
– Masz czekoladę na zębach – oznajmił ze spokojem, jakby jej słowa nie zrobiły na nim większego wrażenia.
– Oczywiście, że mam. W końcu jem czekoladową babeczkę.
– Mówię ci o tym, bo być może chciałabyś ją zetrzeć przed naszym spotkaniem.
– Zaraz będę gotowa.
Weszła do toalety, żeby się upewnić, że wszystko z jej wyglądem jest w porządku. Nadeszła godzina rozpoczęcia spotkania.
Biedny Gunnar. Nie miał pojęcia, że widziała jego prezentację już kilka miesięcy temu i zdążyła się odpowiednio przygotować.
Zajęła swoje miejsce za stołem i skupiła uwagę na rękach Gunnara. Miał dłonie, które zdecydowanie mogły być rękami Wikinga. Naprawdę nie potrafiła pojąć, jak mogła go tak nienawidzić, a jednocześnie tak bardzo pragnąć pójść z nim do łóżka.
Olive nie należała do pruderyjnych kobiet, ale już dawno uznała, że nie ma sensu tracić czasu na mężczyznę, który nie pociągał jej tak mocno, jak jakaś nowa technologia… albo jak Gunnar Magnuson.
Tylko on potrafił wprowadzić jej ciało w stan gotowości. Wystarczyło, że na nią spojrzał, a tygodniami mogła fantazjować na jego temat. Próbowała spotykać się z innymi mężczyznami, ale ich pieszczoty zupełnie nie robiły na niej wrażenia.
Ta chwila w jej domu, kiedy była tak blisko niego, że czuła jego zapach i ciepło…
Wciąż nie mogła tego zapomnieć, choć oboje zachowywali się tak, jakby to wydarzenie nigdy nie miało miejsca.
Wiedziała, że żaden inny mężczyzna jej nie zadowoli. I na tym właśnie polegał problem.
Gunnar skończył prezentację i nadeszła jej kolej.
– Dziękuję, panie Magnusson. To było niezwykle interesujące. Sądzę jednak, że moja propozycja wyda się panu Yamamoto bardziej kusząca.
Przedstawiła swoją, skupiając się na słabych punkach projektu Gunnara, i zaproponowała własne, nowatorskie rozwiązania. Jej system praktycznie obrócił w pył system Gunnara. Był prosty i przyjazny w obsłudze, a jednocześnie spełniał wszystkie wymogi postawione przez zleceniodawcę.
W rezultacie to jej projekt został wybrany.
– Gratulacje, panno Monroe. Nie mamy wątpliwości, że to pani firma powinna wdrożyć oprogramowanie dla naszej floty.
Gunnar nie zareagował. To nie był pierwszy raz, kiedy z nią przegrał, ale tym razem stawka była ogromna. Uścisnął dłoń pana Yamamoto i uśmiechnął się.
– Być może w przyszłości jeszcze się spotkamy – powiedział.
– Wszystko jest możliwe – odparł dyplomatycznie Japończyk.
Gunnar wyszedł i ruszył pospiesznie korytarzem w stronę wyjścia.
– Będę za tobą tęskniła, ale przez następne dziesięć lat nie będę miała czasu na spotkania.
Zatrzymał się i odwrócił.
– To było zasłużone zwycięstwo. Twój produkt jest naprawdę świetny.
– Dziękuję, nie spodziewałam się takich słów od ciebie.
– Mówię, jak jest. Masz jakieś plany na wieczór?
– Niespecjalnie.
Sushi w hotelowym pokoju i książka.
– Gdzie się zatrzymałaś?
– Niedaleko, na sąsiedniej ulicy.
Drzwi windy zamknęły się za nimi. Popatrzyli na siebie.
– Jak moje zęby?
– Ostre.
– To dobrze. Inaczej by cię nie pogryzły.
– Już i tak zmiażdżyłaś mnie totalnie.
– Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Gunnar wzruszył ramionami.
– To jest biznes. Wygrywa lepszy.
– To prawda.
Nie była pewna, czy byłby równie pobłażliwy, gdyby się dowiedział, w jaki sposób zdobyła informacje o jego projekcie, ale nie dbała o to. Upiekła dwie pieczenie przy jednym ogniu. Nie tylko zdobyła świetny kontrakt, ale również pozbyła się Gunnara ze swojego życia. Wreszcie pozbędzie się obsesji na jego punkcie. Skończą się jej erotyczne fantazje i sny z Gunnarem w roli głównej.
Tak, naprawdę miała powód do zadowolenia.
Zrobiłam to, tato. To ty mnie tego nauczyłeś. Możesz być ze mnie dumny.
– A ty gdzie się zatrzymałeś?
– Chyba w tym samym hotelu co ty.
– No tak, to najlepszy hotel w tej okolicy.
Tak było zawsze. Gunnar myślał podobnie do niej i dzięki temu doskonale ją rozumiał. Czasami nawet zbyt dobrze.
Weszli do pełnego ludzi holu i ruszyli do recepcji.
– Najwyższe piętro.
– Ja też.
Weszli do kolejnej widny i drzwi znów się za nimi zamknęły. Tylko, że teraz czuła, jak mocno bije jej serce.
– Napijesz się drinka, żeby uczcić swoje zwycięstwo?
– Z przyjemnością.
– Świetnie.
Olive czuła, jak coś się w nie budzi. Oczekiwanie?
Kiedy wyszli, poprowadził ją w kierunku przeciwnym, niż był jej pokój. Otworzył drzwi swojego i zaprosił ją do środka.
Ten pokój był zupełnie inny niż jej. Cały czarny, ozdobiony dziełami nowoczesnej sztuki. Z ogromnych okien roztaczał się panoramiczny widok na pełne życia miasto.
– Uwielbiam Tokio – powiedziała.
– Ja wolałbym być na szczycie jakiejś góry.
Odwróciła się i zobaczyła, że Gunnar stoi przy ladzie z rękami opartymi płasko na blacie.
Miał takie piękne dłonie.
– Tak, ale w górach byłbyś zapewne sam.
– Lubię samotność.
– To zupełnie inaczej niż ja. Ja uwielbiam, jak się coś dzieje, jak jest wokół mnie dużo ludzi…
Prawda była taka, że choć pracowała wśród ludzi i miała mnóstwo różnorakich relacji, nauczyła się chronić swoją prywatność.
Bądź przyjacielska, ale nie daj się poznać do końca. Biznesowe spotkania albo negocjacje wyczerpywały ją i potem musiała jakoś odreagować. Zazwyczaj gorąca kąpiel i dobra książka wystarczały.
Cóż, tym razem kąpiel nie wchodziła w grę. A może jednak…?
Coś się między nimi zmieniło. Czuła to i bardzo jej się to nie spodobało.
Samotność była bezpieczna.
Stojąc przed nim, nie czuła się bezpieczna.
Nie mieli o czym rozmawiać.

 

Najlepsza decyzja - Dani Collins Leander Vasilou od lat planuje, jak odegrać się na rodzinie Pagonisów, która bezprawnie wykorzystała technologię opracowaną przez jego ojca i zbiła na niej majątek. Chce wykupić udziały Ilony, przyrodniej siostry Pagonisów. Po rozmowie z Iloną wpada na jeszcze lepszy pomysł – ożeni się z nią. Szantażem skłania ją do wyrażenia zgody. Nie przychodzi mu do głowy, że zakocha się w Ilonie i będzie musiał zmienić plan… Romantyczna historia - Millie Adams Ojcowie Olive Monroe i Gunnara Mangussona byli konkurentami w dziedzinie nowych technologii. Gdy młodzi przejmują prowadzenie firm, podtrzymują rodzinną tradycję, a ognia ich rywalizacji dodaje chemia, która zawsze między nimi była. Gdy Olive wygrywa duże zlecenie, o które oboje się ubiegali, umawiają się na kolację. Kończy się ona wspólną nocą. Po pewnym czasie Gunnar dowiaduje się, że Olive nie grała uczciwie, opracowując projekt do konkursu. Idzie do niej, by wyrazić swoje oburzenie, ona jednak ma dla niego wiadomość, która całkiem odmieni ich życie…

Podróż pełna pożądania

Jules Bennett

Seria: Gorący Romans

Numer w serii: 1281

ISBN: 9788327699701

Premiera: 11-10-2023

Fragment książki

Gorset uciskał ją niemiłosiernie, ale cóż – przyszła na to przyjęcie i nie było już odwrotu.
Zresztą Delilah Preston miała dzisiejszego wieczoru znacznie poważniejsze zmartwienia niż za ciasny strój. Po jaką cholerę zgodziła się na tę randkę w ciemno? Przecież rozwód nie jest jeszcze sfinalizowany.
Lecz Alisha Martin dysponowała niezwykłą siłą perswazji.
I tak oto Delilah znalazła się nagle tutaj, ubrana cała na czarno – od zasłaniającej oczy maski przez gorset i skórzane spodnie aż po szpilki. Nawet paznokcie polakierowała na czarno.
Nie chciała inwestować w specjalny strój, więc zdecydowała się przebrać za cień. Wydało jej się to nawet zabawne i pasujące do obecnego etapu jej życia. Od kilku miesięcy nie miała ochoty do zabawy, ale w końcu, jak tylko będzie chciała, będzie mogła się stąd wymknąć.
Nikt nie powinien mieć tego za złe osobie, której małżeństwo właśnie legło w gruzach.
A zresztą, takie wyjście do ludzi chyba jej się należy po miesiącach samotnego oglądania w domu jednego serialu telewizyjnego za drugim.
Alisha Martin była nową klientką destylarni bourbona o nazwie Angel’s Share, którą Delilah od dziesięciu lat prowadziła z siostrami Elise i Sarą w starej posiadłości zakupionej w samym sercu krainy tego szlachetnego trunku. Jako grupka kobiet musiały się wyróżnić w typowo męskiej branży producentów alkoholi i opuszczony zamek świetnie się sprawdzał w roli wizytówki.
Delilah, zdrobniale Dee, kochała ten wykreowany razem z siostrami świat. Przez te lata dziewczynom udało się poznać wielu wspaniałych ludzi. Ugruntowały swoją pozycję na rynku i zdobyły nowych przyjaciół.
Alisha odwiedziła ich wytwórnię kilkakrotnie w ciągu ostatniego roku, zamawiając dostawy na dobroczynne imprezy prowadzonej przez siebie organizacji charytatywnej o nazwie Home Sweeter Home. Była to cudowna troskliwa osoba, więc nie można było odmówić jej zaproszeniu na bal przebierańców, z którego dochód miał zasilić dzieci z sierocińców.
W ostatniej chwili Alisha przysłała jej esemesa, że na przyjęciu będzie też fantastyczny facet, którego Dee powinna poznać.
No dobra, niech będzie. Pójdzie tam, zostawi stosowny datek i wymknie się po kryjomu. Czarny kostium doskonale się przy tym sprawi. Właściwie to powinna wysłać na tę imprezę Sarę albo Elise, ale siostry były zajęte własnym życiem. Szczęściary…
Delilah wzięła głęboki oddech i po betonowych schodach zaczęła się zbliżać do szklanych drzwi zabytkowego pałacyku The Grandeur, gdzie odbywała się impreza.
W środku uderzył ją gwar złożony z muzyki, śmiechów i głośnych rozmów. Poczuła się zagubiona. Na co dzień wolała ciszę własnego gabinetu, w którym pracowała nad rozwojem przedsiębiorstwa i pozyskiwaniem nowych klientów. Lubiła spokój i odprężający luz, a los ostatnimi czasy uczynił z jej życia siedlisko sporów i bałaganu. Ot, przysłowiowa ironia losu.
I jeszcze ten cholerny gorset. Dawniej nie był aż tak ciasny.
Powstrzymując chęć ciągłego poprawiania na sobie kostiumu, Delilah wkroczyła do sali balowej. Chciała odszukać wzrokiem Alishę, ale w sytuacji, gdy prawie wszyscy mieli na twarzach maski, był to zamiar skazany na niepowodzenie.
Cieszyła się jednak, że sama też kryje twarz, bo a nuż znaleźliby się w tej ciżbie jej byli teściowie?
Gwoli ścisłości – przyszli byli teściowie. Ludzie uwielbiający pokazywać się na podobnych spędach towarzyskich, którzy nie ukrywali niezadowolenia, że syn jedynak poślubił adoptowaną, urodzoną w ubogiej rodzinie dziewczynę.
Zaczęła przedzierać się przez tłum w kierunku podestu, obok którego miała nadzieję spotkać Alishę.
Poda jej tylko pieniądze w kopercie i zniknie równie niezauważalnie, jak się pojawiła, nie spotykając się z rodzicami Camdena i tajemniczym facetem, którego chciała jej przedstawić gospodyni wieczoru.
– Delilah?
Uff, co za ulga.
Alisha, jej nowa klientka i nowa przyjaciółka, w biało-złotym kostiumie bogini wyglądała olśniewająco. Z długimi jasnymi włosami i zielonymi oczami przypominała aktorkę na planie filmowym.
– Tak myślałam, że to ty. Nie wiem, za co się przebrałaś, ale wyglądasz bosko i niesamowicie zgrabnie.
– Przebrałam się za cień – wyjaśniła Delilah. – Ale uwierz mi, ten kostium uwydatnia wszystkie moje fałdki. W rzeczywistości nie jestem aż taka okrąglutka.
To nie do końca była prawda. Większość ludzi wskutek związanego z zerwaniem stresu chudnie, a Delilah przybrała ostatnio na wadze.
To przez to pocieszanie się słodyczami.
– Tak czy owak, cieszę się, że przyszłaś – mówiła Alisha. – Przed chwilą rozmawiałam z człowiekiem, o którym ci wspominałam. Przyszedł tuż przed tobą, zgraliście się idealnie.
Delilah się wzdrygnęła.
– Fajnie, że lubisz swatać – odezwała się – ale ja nie jestem gotowa na poznawanie kogoś nowego. Jeszcze nawet się nie rozwiodłam.
– Przedziwnie się składa – Alisha położyła rękę na ramieniu Dee – bo on przed chwilą powiedział mi dokładnie to samo. Posłuchaj, to bardzo miły facet. Może się zaprzyjaźnicie, pogadacie sobie, skoro oboje przechodzicie przez to samo. Rozmowa zawsze przynosi ukojenie.
Być może. Ale o swojej sytuacji nie mówiła praktycznie nikomu poza siostrami. Nie lubiła ujawniać swoich niepowodzeń. Sama nawet nie do końca wierzyła, że jej małżeństwo to już przeszłość.
Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy: ją z Camdenem łączył tylko fizyczny pociąg i związana z nim chemia. Poza tym zawsze nadawali na różnych falach.
Alisha odgarnęła włosy z twarzy i Dee zauważyła na jej palcu imponujących rozmiarów kamień.
– Coś nowego? – spytała, chwaląc urodę kosztownego świecidełka.
– Tak – przyznała Alisha, promieniejąc. – Właśnie wróciłam z krótkich wakacji, w trakcie których sprawy przybrały nieoczekiwany obrót.
– Brzmi to intrygująco. Chętnie dowiem się szczegółów.
– To długa historia. Umówmy się na jakiś lunch, to wszystko ci opowiem.
A więc gdzie się nie ruszyć, natrafia się na jakąś miłość. Delilah cieszyła się z tego razem ze swoimi przyjaciółmi. Szkoda tylko, że jej własne małżeństwo zamieniło się w bardzo nieszczęśliwy związek.
– O, to właśnie on! – Alisha pomachała komuś będącemu za plecami Delilah. – Przebrany za pirata, ma przepaskę na oku.
Delilah obejrzała się, szukając wzrokiem człowieka, o którym mówiła przyjaciółka. Seksowny, w obcisłych czarnych spodniach i białej koszuli, z lekkim zarostem na szczęce. Gapi się na nią brązowymi oczami. Wydaje się dziwnie znajomy.
Bo to jest… jej mąż.

Camden właśnie miał zamiar podziękować za zaproszenie i powiadomić Alishę, że już musi iść. Może i miał nadzieję kogoś poznać, ale szybko stwierdził, że nie jest na to gotowy.
Na szczęście jego rodzice wyjechali, więc przynajmniej nie musiał się obawiać, że się na nich natknie. Telefoniczny kontakt z nimi w zupełności mu wystarczał, byli wystarczająco natarczywi.
Zlokalizował organizatorkę eventu i ruszył w jej kierunku. Alisha stała obok jakiejś ubranej na czarno kobiety. O cholera…
Może nikt inny by jej nie rozpoznał, ale on i owszem. Od pięciu lat jej ciało nie miało przed nim tajemnic.
– Delilah, to jest pan Camden, o którym ci mówiłam – powiedziała Alisha.
– Miło mi – odrzekł Cam, wyciągając rękę na powitanie.
Dee szeroko rozdziawiła buzię, ale szybko podała przybyszowi dłoń. Ten dotyk…
Czy już do końca życia będzie na niego tak reagować? Gdyby związki między dwojgiem ludzi opierały się wyłącznie na seksie, ona i Camden nigdy by się nie rozstali.
Ale praca zawodowa obojga, nastawienie jego rodziców i brak czysto ludzkiego porozumienia wprowadziły ich małżeństwo w ślepą uliczkę.
Camden chciałby odzyskać żonę, nie ukrywał tego, ale Delilah nie widziała już przed ich związkiem przyszłości. I podsunęła mu do wypełnienia papiery rozwodowe.
Ironia losu polegał na tym, że Camden był specjalizującym się w rozwodach adwokatem. Nie spodziewał się, że jego kancelaria kiedyś zajmie się jego własnym przypadkiem.
– Oj, przepraszam was, macha do mnie człowiek od cateringu – usprawiedliwiła się Alisha, po czym zniknęła.
Delilah złożyła dłonie. Sama nie wiedziała, czy robi to, żeby oczyścić się z jego dotyku, czy też po to, by ślad tego dotyku zachować. Nieważne, grunt że przekonała się, że Camden nadal na nią działa, podobnie jak ona na niego.
Bagaż wspólnych niepomyślnych doświadczeń przygniatał ich oboje. Żadne z nich nie lubiło mieć poczucia klęski, kto zresztą to lubi?
Zwłaszcza rozwiedziony prawnik od rozwodów… Nie tak Camden wyobrażał sobie swoje życie.
– Co ty tu robisz? – syknęła, nachylając twarz w jego kierunku.
– Alisha jest siostrą człowieka, którego właśnie przyjąłem do pracy – wyjaśnił. – A ty skąd ją znasz?
Delilah wskazała palcem kelnera przechodzącego obok z tacą koktajli.
– Ona serwuje tu produkty Angel’s Share – odparła.
– A gdzie Sara i Elise?
– Moje siostry są dziś zajęte, więc padło na mnie.
Widział, że jest z tego powodu wkurzona. Jego Delilah nie lubiła błyszczeć w świetle reflektorów. Kochała każdą cząstkę swojego życia, od pracy począwszy, na małżeństwie kończąc, ale nie lubiła się z niczym obnosić.
On zresztą też lubił mieć ją tylko dla siebie.
Jak na ironię muzyka zmieniła rytm na znacznie spokojniejszy i bardziej romantyczny.
Camden omiótł wzrokiem jej obcisły strój i zakrywającą pół twarzy maskę. Na szczęście usta pozostawały widoczne, a on uwielbiał kontrast jaskrawoczerwonej szminki ze śniadą cerą żony. I ona o tym wiedziała.
Ilekroć gdzieś wychodzili, malowała wargi dokładnie tą kredką, którą teraz miała na ustach. Jego ulubiony, wodzący na pokuszenie odcień…
Ciekawe, ile razy tak się malowała od czasu ich rozstania i swojej wyprowadzki z ich domu?
A fakt, że zostawiła mu dom do dyspozycji, był jeszcze jedną kością niezgody w ich rozwodowym sporze.
Camden wyciągnął dłoń i położył ją w najwęższym miejscu jej talii. Znieruchomiała, a on poczuł wyrzuty sumienia.
Jak mógł doprowadzić do sytuacji, w której jego dotyk jest czymś niepożądanym dla jego własnej żony?
– Zatańcz ze mną – poprosił.
Wbiła w niego spojrzenie ciemnych oczu. Chętnie zerwałby jej z twarzy tę maskę, z drugiej jednak strony było w tej sytuacji coś pociągającego. Może Delilah też tak uważa? Bo jakoś nie cofa się, nie mówi nie.
Ostatnio widywali się wyłącznie w miejscach publicznych, na przykład na gali dla uczczenia wypuszczenia przez Angel’s Share nowego produktu – dziesięcioletniego bourbona. Nie było wówczas sposobności porozmawiania o życiu prywatnym.
– Cam…
Wyjął jej spod pachy kopertową torebkę, odniósł na swój stolik, po czym poprowadził ją na parkiet. Nie opierała się, ale znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że Dee już zaczyna żałować tego kroku. A on wręcz przeciwnie – robił sobie w myślach listę powodów, dla których jego decyzja jest najlepszą z możliwych.
Ruchem doświadczonego tancerza okręcił ją wokół siebie i lekko przytulił do piersi. Położyła mu dłonie na ramionach, czuł ich dotyk przez cienką tkaninę, z której uszyta była jego koszula.
– Nie powinniśmy tego robić – mruknęła, nadal się jednak nie cofając.
Zaczął delikatnie kołysać jej ciałem. Zyskał pewność, że Dee tu nie będzie robić scen. Nie wyrwie mu się, jak to zrobiła miesiąc temu na gali Angel’s Share, kiedy ją pocałował. Tu nie jest na swoim terenie.
– Dlaczego tak mówisz? – zapytał. – Boisz się?
– Ja się niczego nie boję.
– Czyżby? To dlaczego od czasu tamtego pocałunku nie odpowiadasz na moje esemesy?
Spuściła wzrok i Camden zrozumiał: punkt dla niego. W końcu jest wygadanym adwokatem.
Tyle że nigdy nie pragnął wypróbowywać zawodowych umiejętności na własnej żonie. Chciał grać z nią w jednej drużynie. Chciał, żeby już na zawsze była jego.
Ale ona nagle zapragnęła czegoś więcej niż to, co był w stanie jej zaoferować. Czuła, że mąż coraz bardziej zaniedbuje ją na rzecz swojej kariery.
Poza tym jego rodzice nieustannie starali się wbić między nich klin. Przy byle okazji wypominali synowej jej niższy status społeczny. Po nim to spływało i dopiero po długim czasie zauważył, że ją to rani.
Problem narastał, aż pewnego dnia Dee stwierdziła, że ma tego dość. Zrozumiała, że zbyt wiele rzeczy ich różni. Można to rozładowywać w kolejnych kłótniach, ale po nich sprawy z wolna wracają w stare koleiny.
Uznała, że pora przerwać ten zaklęty krąg.
Ale Camden nie był przyzwyczajony do godzenia się ze stratą, zwłaszcza własnej żony. Dee musi zrozumieć, że oni stanowią nierozerwalną całość. Nie wiedział, jak to osiągnąć, ale był zdeterminowany.
– Ten pocałunek to była pomyłka – rzuciła Dee przez zaciśnięte zęby.
– Ja tego tak nie odczułem – odparł, przyciągając ją bliżej siebie. – Wręcz wydawało mi się, że chcesz czegoś więcej.
– To, czego się chce i to, co można mieć, to są dwie różne rzeczy.
A więc jednak go pragnie. Pożądanie nigdy między nimi nie wygaśnie. Wystarczy znaleźć sposób na to, aby Dee mogła zrealizować swoje pragnienia, samemu pozostać wiernym swoim potrzebom, a wszystko wróci do normy.
Obojgu dobrze to zrobi. Zaczną od początku, zbudują solidne podstawy związku.
Dotychczas ich wspólne życie przesiąknięte było wiecznym pośpiechem i nerwami. W końcu oboje prowadzili dobrze prosperujące firmy. On wiecznie w rozjazdach, ona gorączkowo poszukująca klientów dla startującego, założonego wspólnie z najlepszymi przyjaciółkami – a jednocześnie adopcyjnymi siostrami – przedsiębiorstwa.
Camden był cholernie dumny z jej osiągnięć. Może powinien był częściej jej to okazywać?
Teraz musi swoją małżeńską klęskę zamienić w zwycięstwo.
– Nie ma nic złego w robieniu tego, co się chce – powiedział. – Jesteśmy dorosłymi ludźmi, pragniemy się nawzajem.
– Ale to niestosowne.
A więc pośrednio przyznała, że go pożąda. Trzeba jakoś uczcić ten mały krok ku zwycięstwu.
– Niestosowne to jest ignorowanie drugiej osoby w obawie, że jak się za bardzo do niej zbliży, trzeba będzie walczyć z chęcią wyskoczenia z ciuchów – powiedział.
Delilah znieruchomiała, on także.
Patrzyła mu w oczy i on dobrze wiedział, o czym żona teraz myśli. Po pięciu latach małżeństwa w takich kwestiach nie ma się wątpliwości. Delilah nie potrafiłaby teraz okłamać ani jego, ani siebie samej.
Camden nie miał wątpliwości: Dee teraz rozważa, jak by to było, gdyby się z sobą przespali. Czy warto zaryzykować? Wracać do tego, co było dawniej, do nieudanego małżeństwa?
On tego chciał, teraz, zaraz. Znów mieć żonę w łóżku, a o resztę pomartwi się jutro. Zbyt długo żył bez niej. Tamten pocałunek sprzed miesiąca, a dzisiaj jeszcze te skórzane spodnie, uwydatniający biust gorset, jaskrawa szminka na ustach…
Tego się nie da wytrzymać.
I w tym tkwi sedno problemu. On nigdy się nią nie nasyci. I to jest przerażające. Nawet po wielu spędzonych wspólnie latach żadne z nich nie potrafi powstrzymać pożądania.
– Ciągle jesteś najbardziej seksowną kobietą, jaką dane mi było poznać – oświadczył. – Dajmy sobie tę jedną noc. Nie musimy rozmawiać o rozwodzie, nie musimy o niczym myśleć.
Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
– I co, wrócimy na stare śmieci, Cam? Zatracimy się w namiętności i zapomnimy o konsekwencjach?
– O jakich konsekwencjach ty mówisz? Przecież już wypełniliśmy papiery rozwodowe. Nie mamy wobec siebie żadnych oczekiwań. To tylko jedna noc, Dee. U ciebie czy u mnie, jak wolisz.
Uniosła powieki i w jej oczach pojawiła się dobrze mu znana namiętność.
A więc ją ma. Oni z siebie nigdy nie zrezygnują. Ich fizyczna bliskość to coś, czego wcześniej nie doświadczył i czego nigdy później nie odnajdzie, jeśli teraz pozwoli jej odejść.
Był podekscytowany i czuł, że muszą oboje natychmiast opuścić tę salę, bo inaczej dojdzie do skandalu. On pocałuje swoją byłą żonę i obwieści całemu światu, jak podziałał na niego ten gorset.
Nota bene widział go już dawniej w szafie i zastanawiał się, dlaczego go nigdy nie zakłada. Miał nadzieję na jakiś specjalny prywatny pokaz…
– U mnie – wyszeptała. – Nie jestem w stanie wrócić do…
Do domu, chciała pewnie powiedzieć. Kiedy zdecydowała się na rozstanie, on zaproponował, że się wyprowadzi, ale Dee stwierdziła, że chce zacząć nowe życie. Na nowym terenie, bez wspomnień.
A więc nadal go kocha. Wspomnienia tego, co wydarzało się w czterech ścianach domu, który kupił dla nich przed ślubem, byłyby dla niej najwyraźniej zbyt bolesne. On z tego samego powodu starał się jak najrzadziej bywać w – teraz już tylko swoim – domu.
O ile Delilah wyprowadzając się, chciała wykreślić go ze swojego życia, on nie miał podobnych zamiarów. Przeżyli razem dużo pięknych chwil, może trochę się po drodze pogubili, ale czy to coś złego?
Uparcie trzymał się przekonania, że ich małżeństwa nie można uznać za klęskę.
Owszem, podpisał wniosek rozwodowy, ale nie było dnia, żeby tego nie żałował…

Na pozór w małżeństwie Dee było wszystko. Elegancki dom, prezenty, dobry seks. Ale Dee uważa, że mąż poświęca jej niewiele czasu, bo praca zajmuje mu siedem dni w tygodniu. Postanawia wyprowadzić się z ich wspólnego domu i składa pozew o rozwód. Ku jej zdumieniu Camden zaczyna walczyć o ich małżeństwo. Zaprasza ją na cztery dni wakacji na rajskiej wyspie, obiecuje cały czas poświęcić tylko jej, nawet pozbywa się telefonu. Dee zgadza się na wyjazd, traktując to jako pożegnanie. Bo jej zdaniem kilka dni i nocy gorącego seksu nie wystarczy, by zbudować trwały związek. Nie docenia jednak męża...

Prawo do szczęścia

Natalie Anderson

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1192

ISBN: 9788327699206

Premiera: 04-10-2023

Fragment książki

Piątek, godzina 16.05

– Odejdź! Natychmiast!
Odezwał się dzwonek alarmowy. Elsie Wynter mocniej zacisnęła powieki i skuliła się w fotelu. Nie chciała znowu odchodzić.
– Proszę pani? – Tuż nad nią rozległ się czyjś głos. Kobiecy. To nie był on. – Proszę odsłonić okno i zapiąć pasy.
Elsie zamrugała i zdała sobie sprawę, że rzeczywistość i koszmar senny zlały się w jedno. Była w samolocie i leciała w nowe miejsce. Tylko że lądowali dużo wcześniej, niż się spodziewała.
– Proszę pani, pasy. – Steward rzucił jej autorytatywne spojrzenie.
– Oczywiście. – Elsie zawsze słuchała poleceń. Szczególnie tych wydawanych z taką powagą. A potem zerknęła na mężczyznę w średnim wieku siedzącego po drugiej stronie przejścia. – Jesteśmy już w Hiszpanii?
– Przekierowano nas – odpowiedział cicho mężczyzna. – Jakaś kobieta na pokładzie zaczęła rodzić. Ale już się tym zajęli.
– Biedaczka musi być przerażona – mruknęła Elsie.
Odsłoniła okno. Samolot leciał nad bezmiarem szafirowej wody, ale w polu widzenia pojawiła się jakaś duża wyspa. W szczelinach klifów widać było piękne kamienne wille. Na północy wyspa zwężała się, a na końcu mierzei wznosiła się na skałach imponująca budowla. Po części forteca, po części pałac, po części średniowieczne więzienie tortur.
Serce Elsie mocniej zabiło. Rozpoznała ją natychmiast. Miała jednak nadzieję, że się myli. Z pewnością los nie mógł być tak okrutny.
– Gdzie lądujemy?
– W Silvabonie. – Mężczyzna wpatrywał się w okno. – Pięknie tu, prawda?
Pięknie, tak. Była tu już wcześniej. I jeden dzień, jedno spotkanie, jeden człowiek – wszystko zmieniły.
– Podobno pod tym pałacem znajduje się loch – powiedział mężczyzna. – Z mnóstwem skarbów.
Silvabon był środziemnomorskim rajem, olśniewającym i ponadczasowym, prawdziwym skarbem na rozległym morzu. Obfitujące w bogactwa naturalne królestwo umiejętnie wspierało strategiczne sojusze – w minionych wiekach poprzez małżeństwa z innymi rodzinami królewskimi w regionie, a w nowszych czasach poprzez umowy handlowe i dostęp do cenionych szlaków żeglugowych.
Elsie wiedziała, że na trasie z Aten do Madrytu będą lecieć w pobliżu, ale nie zdawała sobie sprawy, że aż tak blisko – nie mówiąc już o tym, że mogliby zostać tam przekierowani. Spędziła tu prawie trzy szczęśliwe miesiące, dopóki nagle nie została stąd bezceremonialnie wyeksmitowana.
Odejdź! Natychmiast! – Ten rozkaz pochodził od samego króla. Wtedy jak idiotka nie mogła pojąć, dlaczego jego ton był tak ostry. Przez sekundę miała nawet nadzieję, że on mógłby… Ale nie, to, co zrobił potem, było jednoznaczne. Więc nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Przyrzekła sobie, że nigdy więcej tu nie wróci.
Teraz tak naprawdę nie wracała. Ich samolot lądował tylko po to, by pozostawić pacjentkę. Reszta pasażerów – w tym ona – nie wysiądzie. Po prostu wystartują ponownie. Nie było powodu do niepokoju.
Na płycie lotniska stała flotylla prywatnych odrzutowców. Z terminalu lotniska i okolicznych budynków zwisały banery. Wpatrywała się w ciemny granat, czerń i złoto – barwy Silvabonu zdobiące każdy budynek. Flagi nie powiewały. Nie było wiatru, który by je unosił. Pogoda była idealna. Wszystko zresztą takie było. Dobrze wiedziała, dlaczego. Żałoba po śmierci starego króla skończyła się i Felipe Roca de Silva y Zafiro miał zostać uroczyście koronowany.
Karetka pogotowia przyjechała na spotkanie z ich samolotem w towarzystwie dwóch wozów strażackich. W ciągu kilku minut zrozpaczoną kobietę wyniesiono na noszach.
– Dziękujemy za państwa cierpliwość i przepraszamy za zakłócenie podróży –odezwał się pilot przez interkom. – Niestety będzie dalsze opóźnienie.
Elsie zabrakło tchu.
– Dostaliśmy pozwolenie na lądowanie wyłącznie z powodu nagłego wypadku medycznego na pokładzie – mówił dalej pilot. – Przestrzeń powietrzna Silvabonu jest zamknięta w ten weekend z powodu koronacji króla Felipego. Dlatego musimy pozostać na ziemi aż do zakończenia uroczystości w dniu jutrzejszym.
Po kabinie rozszedł się zbiorowy jęk, ale Elsie nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku.
– Nie możemy po prostu wystartować ponownie? – zawołał ktoś.
– Zostaną państwo umieszczeni w hotelu tutaj na lotnisku – mówił dalej pilot. – Jeszcze raz przepraszamy za niedogodności. Nasz personel naziemny pomoże państwu zmienić rezerwacje na dalszą podróż.
Elsie nie miała przesiadki w Madrycie. Planowała spędzić resztę lata w Hiszpanii. W Grecji wszystko przypominało jej Silvabon. Chciała zamieszkać w dużym mieście, w którym mogłaby się poczuć anonimowo. Znajdzie pracę w jakiejś kawiarni i nadal będzie oszczędzać pieniądze, by w końcu osiedlić się w zupełnie nowym miejscu. Jej ojczysta Anglia nie wchodziła w grę – wiązało się z nią zbyt wiele smutnych i złych wspomnień. Ale teraz znalazła się z powrotem w miejscu, które przez chwilę uważała za idealne. Dopóki on bezlitośnie nie pozbawił jej złudzeń. Nie mogła nawet pożegnać się z Amalią, jedyną prawdziwą przyjaciółką, którą tu miała. Ale Amalia była przybraną siostrą króla i to nie wchodziło w grę. To bolało. Odebrał jej zbyt wiele.
Wzięła uspokajający oddech. W końcu jedna noc w hotelu na lotnisku to nic takiego. Nikt z pałacu nie dowie się, że się tu znalazła.

– Wasza Wysokość, mamy problem.
Nie były to słowa, które król Felipe chciał usłyszeć od majora Garcii, starzejącego się szefa swojej ochrony. Przygotowania do nieszczęsnej koronacji pochłonęły już zbyt wiele jego czasu. Za niecałe dwadzieścia cztery godziny miał dać swojemu narodowi prawdziwie królewski spektakl. To była pierwsza taka uroczystość od ponad dekady. Ale też ostatnia.
– Jeśli chodzi o samolot z kobietą rodzącą na pokładzie, Ortiz już poprosił o pozwolenie – powiedział. – Myślałem, że już wylądował.
– Owszem, wylądował, Wasza Wysokość.
Felipe podniósł wzrok znad papierów na biurku.
– Więc o co chodzi? Lekarze nie byli w stanie…?
– Zajmują się nią teraz. Dziecko jest wcześniakiem, ale wszystko wskazuje na szczęśliwe rozwiązanie.
– To dobrze. – Felipe spojrzał na dokumenty, które właśnie przeglądał. – A więc…?
– Pozostali pasażerowie muszą pozostać w Silvabonie do zakończenia koronacji. Mogliśmy otworzyć przestrzeń powietrzną tylko na chwilę, żeby samolot wylądował.
Felipe powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Jego agenci ochrony zawsze byli nadmiernie aktywni, a teraz stali się wyjątkowo rygorystyczni. Ale koronacja była w tym momencie priorytetem. Więc chociaż było to niefortunne dla pasażerów samolotu, nie zamierzał powiększać stresu swoich ludzi. Zapewnienie bezpieczeństwa gościom, którzy przybyli na uroczystości, było i tak ogromnym przedsięwzięciem logistycznym.
– Na szczęście samolot nie był pełen i jesteśmy w stanie zakwaterować pozostałych pasażerów w hotelu na lotnisku – dodał major. – Oczywiście zapewniamy im pełną obsługę.
Felipe przytaknął.
– Naturalnie sprawdziliśmy dla pewności listę pasażerów.
Felipe uśmiechnął się pod nosem. Biedny stary Garcia działał niezwykle skrupulatnie. Przed laty stracił już na swojej wachcie jednego przedstawiciela rodu królewskiego.
– Zakładam, że nikt z obecnych na pokładzie nie ma zamiaru zakłócić koronacji?
Zapadła cisza.
Felipe uniósł głowę, Garcia nawet jak na niego stał niezwykle sztywno.
– Znalazł pan coś?
Garcia odchrząknął.
– Na pokładzie jest Elsie Bailey.
Felipe zamarł.
– Znana jako Elsie Wynter. To kobieta, którą Amalia…
– Wiem, kim ona jest – warknął Felipe. Krew w nim zawrzała. Elsie Wynter? Błyszczące ciemnoblond włosy. Ochrypły śmiech powodujący bicie serca. Niepokojąco jasne niebieskie oczy.
– Znalazła się na pokładzie, ale samolot nie miał tu lądować? – spytał ochryple.
Garcia przytaknął.
– Samolot leciał do Madrytu.
A więc to był przypadek. Niezamierzone pojawienie się Elsie Wynter nie powinno go niepokoić.
– Podróżuje sama?
– Tak, sir.
– Proszę przyprowadzić ją do pałacu. Natychmiast. – Te słowa padły, zanim Felipe zdołał je powstrzymać.
Elsie Wynter nie uniknie kary za krzywdę, jaką wyrządziła. Odpowie mu za to. Chciał usłyszeć z jej cholernie pięknych ust, dlaczego zniknęła. Dlaczego zawiodła jego bezbronną przybraną siostrę. Dlaczego skłamała. Felipe nienawidził kłamców tak samo jak ludzi, którzy odwracali się od swoich powinności i odchodzili. Oboje jego rodzice to zrobili. Nie chciał, by Amalia przeżywała to samo. Poniosła już wystarczająco wielką stratę.
– Wasza Wysokość…
– Proszę zachować największą dyskrecję. Żadnych scen. Żadnych świadków –dodał ostro Felipe. – Niech zajmie się tym Ortiz. Zrozumiano?
Spojrzy w chłodne oczy Elsie Wynter jeszcze raz, ale tym razem jej uroda go nie zaślepi. Miał chronić swoją młodszą siostrę, a z powodu tej kobiety zawiódł. Teraz mu za to zapłaci.

Trzy miesiące wcześniej, ranek

– Ona może zagrażać bezpieczeństwu.
Felipe zesztywniał. Zapomniał, że Ortiz, jego najlepszy ochroniarz, stał obok, czekając na jego rozkazy. Felipe zirytował się, ale natychmiast rozzłościł się na siebie za własne roztargnienie.
W zaledwie kilka sekund dał się zauroczyć delikatnemu brzdąkaniu. Nadstawiał uszu, by bardziej wsłuchać się w ten śpiewny, lekko ochrypły głos. Zacisnął zęby, powstrzymując nieoczekiwane pożądanie. Ta kobieta wcale nie była taka, jak sobie wyobrażał.
– Naprawdę tak pan myśli? – mruknął.
Nie spodziewał się, że ona będzie taka piękna. Jej niebiesko-biała sukienka w kwiaty podkreślała jasny błękit oczu. Lekko zwichrzone jedwabiste blond włosy okalały jej słodką twarz o kształcie serca. Wyglądała rozkosznie, a nie niebezpiecznie.
Agenci ochrony Felipego zawsze mocno przesadzali. Od czasu, kiedy jego ojciec zniknął w środku nocy, stali się w swoich działaniach nadgorliwi. Gdyby Felipe ich słuchał, to wszyscy stanowiliby zagrożenie dla bezpieczeństwa, a on nie mógłby swobodnie oddychać. Dlatego właśnie postawił przy Amalii Ortiza. Ten facet działał rozsądnie. A jednak teraz znaleźli się tutaj. Felipe nie mógł zrozumieć, dlaczego ta kobieta mogła stanowić zagrożenie. Ale na sam jej widok każdy mięsień w jego ciele się napinał.
Sześć miesięcy wcześniej został jedynym opiekunem swojej trzynastoletniej przybranej siostry Amalii. Sprowadził ją prywatnym samolotem z Kanady po wypadku, w którym straciła oboje rodziców i sama doznała poważnych obrażeń. Wcześniej się nie znali i to nie było łatwe. Ale nie miał wyboru. Cicha i niecierpliwa Amalia w niczym nie przypominała jego wyobrażeń o normalnej nastolatce. Ale wciąż dochodziła do siebie fizycznie i nadal opłakiwała rodziców. Wycierpiała zbyt wiele jak na dziewczynkę w jej wieku. Ta kobieta była pierwsza osobą, z którą nawiązała jakąkolwiek relację. Amalia nie należała do rodziny królewskiej, nie miała obowiązków z tym związanych i nie powinna znosić uciążliwości życia w pałacu. Ale póki była taka młoda i bezbronna i znajdowała się pod jego opieką, musiał sprawdzić, do kogo tak przylgnęła.
– Zazwyczaj pracuje sama. Piecze ciasta, uzupełnia menu. Kawiarnia jest mała, ale popularna. Jej szef pojawia się później do pomocy – powiedział cicho Ortiz. – Jej cytrynowe ciasto jest naprawdę pyszne.
– Ach tak? – Felipe zerknął na tablicę z menu. Specjalności dnia były wypisane wirującymi, artystycznymi smugami. Ta drobna blondynka pochylająca się teraz nad jego siostrą musiała być wszechstronnie uzdolniona.
Przez ostatnie dwa tygodnie Amalia przychodziła codziennie do tej kawiarni co najmniej na godzinę, czasem na dłużej. Felipe myślał, że może spotyka się z jakimś chłopakiem. Ale nie, to było to kobieciątko w płóciennym fartuchu, przykrywającym jej lekką sukienkę. Ciężkie robocze buty nie pasowały do zwiewnej tkaniny, w uszach miała mnóstwo srebrzystych kolczyków. Lśniły w porannym słońcu, przykuwając jego spojrzenie, co z kolei sprawiło, że zwrócił uwagę jej długą piękną szyję.
Siedziały na tyłach kawiarni, brzdąkając akordy na jakiejś dziwnej małej gitarze. Widok Amalii pochylonej nad blondynką zaalarmował Felipego. Chociaż pokazywała jej tylko, na których progach ma kłaść palce.
– Przebywa w Silvabonie prawie od trzech miesięcy. Amalia odwiedzała ją przez ostatnie dziesięć dni. Nie przeprowadziłem jeszcze kompleksowego dochodzenia – powiedział Ortiz. – Czy mam to zrobić teraz, sir?
Felipe przyglądał się, jak się uśmiechała do Amalii zachęcająco, gdy dziewczynka potrącała cienkie struny.
– Nie, sam ją wypytam.
Zachowywał się jak władczy i nadęty brat, ale zapewnienie bezpieczeństwa Amalii było jego priorytetem.
– Amalio, nie przedstawisz mnie swojej przyjaciółce? – Podszedł do nich.
Zignorował pełną urazy minę siostry, ale reakcja tej kobiety wzbudziła w nim niepokój. Otworzyła szeroko oczy, na policzkach pojawił jej się jaskrawy rumieniec. Felipe był przyzwyczajony do tego, że ludzie na jego widok czerwienieją, jąkają się i spuszczają wzrok… Ale jej zachowanie było inne. Bo chociaż zarumieniła się, to śmiało wytrzymała jego spojrzenie. Może Ortiz miał jednak rację?
– Jak gdybyś nie wiedział, kim ona jest – odparła Amalia. – Widziałam, jak rozmawiałeś z kapitanem Ortizem. Nie jestem głupia.
– A czy ona wie, kim ty jesteś? – zapytał Felipe.
Amalia skamieniała.
– Sugerujesz, że spędza ze mną czas tylko dlatego, że jestem twoją siostrą? Nie wiedziała, dopóki nie powiedział jej o tym jej szef, a wtedy byłyśmy już przyjaciółkami.
Kobieta zerknęła na Amalię z rozbawieniem.
– Chłopaki, ja siedzę tu obok. – Zwróciła te niebieskie oczy z powrotem do niego. – Jestem Elsie Wynter. A ty jesteś król Felipe, przybrany brat Amalii.
Nie wstała w jego obecności, nie było żadnego tam „Wasza Wysokość” ani nawet „Miło mi”. Przedstawiła się lekko kpiąco i śmiało odwzajemniła jego spojrzenie, a on nagle głęboko w trzewiach poczuł, że coś go do niej ciągnie. Spotkał jednak w życiu wiele pięknych kobiet i nie zamierzał dać się wyprowadzić z równowagi.
– Amalia spędza z tobą sporo czasu. – Zacisnął zęby zirytowany, że brzmi jak nadęty, nadopiekuńczy starszy brat. W którego, przyznajmy to, musiał się zmienić.
– Ja tu siedzę, Felipe. – Amalia przewróciła oczami.
– Już najwyższy czas, żebyś stąd wyszła – odparł chłodno. – Spóźniasz się na fizjoterapię. To niegrzeczne.
Amalia westchnęła.
– Przyszedłeś, żeby zaciągnąć mnie z powrotem do więzienia?
– Do więzienia? – Elsie przerwała jej ze śmiechem. – Proszę, nie niszcz moich wyobrażeń na temat życia w pałacu.
Amalia prawie się uśmiechnęła, a Felipe zamilkł, zaszokowany reakcją siostry. Nie widział jeszcze nigdy jej uśmiechu.
– Przepraszam, straciłyśmy poczucie czasu – odezwała się Elsie.
– Amalia zignorowała moje wiadomości. – Zerknął na drogi telefon leżący na stoliku ekranem do blatu.
– Wyciszyła go na moją prośbę.
Dlaczego nie chciała, żeby Amalia odbierała telefon?
– Nie chciałyśmy się dekoncentrować. – Elsie zdawała się czytać w jego myślach.
– Więc spóźniła się z twojego powodu?
– Jasne. – Wzruszyła szczupłymi ramionami, a wtedy jej szyja jeszcze bardziej się odsłoniła. Miał ogromną ochotę dotknąć jej, by sprawdzić, czy była taka ciepła i miękka, jak się wydawało.
– W porządku, Amalio. Rozumiem.
Dziewczynka oddała instrument Elsie i wstała z krzesła z kolejnym dramatycznym westchnieniem.
– On teraz ci każe trzymać się ode mnie z daleka – powiedziała do Elsie. – Proszę, zignoruj go. Tak naprawdę nie jesteśmy nawet spokrewnieni.
Felipe zacisnął zęby. Nie miał wcześniej rodzeństwa. Amalia zresztą też nie miała. A on był bardziej opiekunem niż bratem. Dziewczyna nie miała w swoim otoczeniu żadnych rówieśników, a ta kobieta była raczej w jego wieku. Chciał chronić siostrę przed wszystkim. Co, jak sobie uświadomił, upodabniało go do jego agentów ochrony.
– Ona z pewnością nie jest głupia. – Elsie uśmiechnęła się szelmowsko. – Wie jak uderzyć, prawda? – Wyraźnie nie była onieśmielona.
– Jest bardziej bezbronna, niż myśli – mruknął.
Elsie skinęła głową.
– Wiem, ja też nie jestem głupia.
Zacisnął zęby. Jej oczy, chociaż tak jasne, nie były zimne. Atmosfera między nimi zagęściła się.
– Kim jesteś, Elsie Wynter? – zapytał. – Dlaczego znalazłaś się w Silvabonie?
– Pytasz, jak gdybyś nie kazał mnie już sprawdzić. – Skinęła brodą w stronę wysokiego mężczyzny ze słuchawkami w uszach i bronią pod marynarką, stojącego kilka metrów za nim. I tego drugiego za nim.
– Sprawdzam cię teraz – mruknął i usiadł na miejscu Amalii. Przyglądał się tej kobiecie uważnie. Ona też czuła napięcie między nimi. Zdradzały ją plamy rumieńca na twarzy.
– I czego się dowiedziałeś? – spytała.
Że jest piękniejsza, niż myślał. Że czuł się przy niej spięty. A jednak bardzo chciał jej zaufać. Poznać jej tajemnice, jej przeszłość, przyszłość. I jej smak. Ale tego nie mógł jej powiedzieć.
Kiedy tak się wahał, Elsie zbladła i przełknęła ślinę.
– Nie jestem tu na stałe – powiedziała, zanim zdążył odpowiedzieć. – Amalia usłyszała, jak sobie gram podczas mojej przerwy. Poprosiła mnie, żebym pokazała jej moją mandolinę. Zgodziłam się, zanim dowiedziałem się, kim ona jest.
Więc to była mandolina?
– Ale teraz już wiesz, kim ona jest.
– Mój szef powiedział mi to któregoś dnia, kiedy zjawił się wcześniej. Dotąd byłyśmy tu same. Siedzimy sobie z tyłu, kiedy nie ma ruchu. Ona ma ze sobą oficera, jak wiesz. Właściwie trzech.
– Tak, wiem. Przychodzi tu codziennie. Dlatego znalazłem się teraz tutaj.
– Bo to, że się spotykamy stanowi problem?
– O tym właśnie mam zdecydować – westchnął. – Rodzice Amalii zginęli w katastrofie kolejowej siedem miesięcy temu. Ona też została wtedy ciężko ranna.
– Tak. Powiedziała mi o tym.
– Naprawdę? – O ile się orientował, Amalia nigdy nie rozmawiała o wypadku.

Felipe wkrótce obejmie władzę w kraju. Ma silne poczucie obowiązku i odpowiedzialności i nie pozwala sobie na żadne osobiste przyjemności. Zamęt w jego uporządkowane życie wprowadza Angielka Elsie Wynter, nauczycielka muzyki jego przybranej siostry. Felipe proponuje jej, żeby zamieszkała w pałacu i tam kontynuowała lekcje. Zakochują się w sobie, ale Felipe wie, że jako król nie może zaoferować Elsie zwykłego wspólnego życia. Elsie próbuje go jednak przekonać, że każdy ma prawo do miłości…

Randka z przeznaczeniem

Stella Bagwell

Seria: Gwiazdy Romansu

Numer w serii: 167

ISBN: 9788383420639

Premiera: 11-10-2023

Fragment książki

Wychodząc z banku Yavapai Blake Hollister był taki wściekły, że wpadł na przechodzącą kobietę, omal jej nie przewracając. Na szczęście w porę się zorientował i zapobiegł upadkowi.
– Och, proszę wybaczyć, madam. Nie… – zaczął, ale kobieta wpadła mu w słowo.
– Blake? – spytała. – Blake Hollister? To pan?
Wciąż trzymając ją za ramię cofnął się o krok, by się jej przyjrzeć. Lśniące ciemne włosy, oczy szare jak wody oceanu i pełne szerokie usta uśmiechające się kusząco. Czyżby znał tę piękną młodą damę? Bo ona najwyraźniej go poznała.
– Przepraszam – powiedział z lekkim zakłopotaniem. Nie miał wśród znajomych długiej listy kobiet, zwłaszcza takich o smukłej zgrabnej figurze i twarzy jak ze słodkiego snu. Gdyby tę już kiedyś spotkał, na pewno by to zapamiętał. – Czy my się znamy? – zapytał.
– To było tak dawno, że na pewno pan zapomniał. – Uśmiech rozszerzył się. – Bywałam na ranczu z moją mamą. Była krawcową, szyła i robiła przeróbki dla pana matki Maureen.
Blake’a nagle olśniło. Czy to naprawdę ta zaniedbana nastolatka, która zwykła siadać na podłodze ganku i bawić się z psami, gdy ich matki zajmowały się szyciem i przeróbkami?
– Niech mi pani nie mówi, że jest małą Katherine Anderson! – wykrzyknął. – Bo nigdy nie uwierzę.
– To było wiele lat temu. A ja nawet nie byłam pewna, czy pan wiedział wtedy, jak się nazywam. Teraz nazywam się O’Dell.
Katherine Anderson była o kilka lat młodsza od Blake’a i obracała się w całkiem innych kręgach towarzyskich niż on i jego rodzina. I choć nie zwracał na nią większej uwagi, czasami ją zauważał. Najczęściej dlatego, że zwykle była zbyt poważna jak na swój wiek.
– Przypominam sobie – rzekł. – A twoja mama miała na imię Paulette, prawda?
– Tak.
Uświadomiwszy sobie, że wciąż ściska jej ramię, opuścił rękę i cofnął się.
– Przepraszam, że od razu cię nie poznałem – powiedział skruszony. – Ale … wydoroślałaś.
– Wierz mi, że poczytuję to sobie za komplement – uśmiechnęła się. – Za żadne skarby nie chciałabym wyglądać tak jak wtedy.
– Wybacz, że tak na ciebie wpadłem – tłumaczył się. – W banku coś pokręcili z moimi rachunkami i byłem zły.
– Nie ma sprawy. Miło było na ciebie znowu wpaść, nawet jeśli dosłownie.
– Zgadzam się.
– Cóż, nie będę cię zatrzymywać. – Katherine wyciągnęła do niego rękę. – Może za następne dwanaście lat znowu na siebie wpadniemy.
Blake uścisnął jej dłoń zaskoczony, że jest taka silna i ciepła.
– Hm… masz może chwilę czasu? – spytał, nawet nie zastanowiwszy się nad tym, co mówi. – Jeśli miałabyś ochotę, moglibyśmy wstąpić do Conchity na kawę.
– Mam parę spraw do załatwienia. – Katherine uniosła zdziwiona brwi – ale parę minut mnie nie zbawi.
– Świetnie, ja też mam chwilę czasu. – Blake’a przeszedł dziwny dreszcz.
Kłamca, kłamca. Nie masz wolnej ani minuty. Na ranczu czeka cię masa pracy. Co cię u diabła naszło? Powiedziała, że teraz nazywa się O’Dell, a to znaczy, że jest mężatką. A może nie ma to dla ciebie znaczenia?
Nie ma, uznał. W zaproszeniu dawnej znajomej na kawę nie ma nic zdrożnego.
– Chodźmy tą stroną ulicy. – Wziął ją za rękę. – Aż dojdziemy do końca bloków.
– Chciałam zaproponować to samo. – Katherine kiwnęła głową. – Dopiero początek kwietnia, a upał jak w lipcu. A po tej stronie jest trochę cienia.
Blake czuł delikatny zapach jej perfum, widział połyskujące w słońcu włosy i wdzięczne kołysanie jej bioder.
– Przyjechałaś do miasta na długo? – zapytał.
– Teraz tu mieszkam – odpowiedziała. – Wróciłam prawie trzy lata temu.
– Ach tak. – Blake miał nadzieję, że nie dostrzegła rumieńca na jego twarzy. – Mama wspominała, że wyjechałaś. To było przed kilkoma laty, nie wiedziałem, że wróciłaś. Nieczęsto ruszam się z rancza. Zawsze jest tam coś do zrobienia.
– Nie wątpię – skinęła głową. – Pamiętam, że zawsze panował tam duży ruch.
Ruch? To łagodne określenie ich rodzinnego biznesu, pomyślał Blake. Zarządzając ranczem, nie miał chwili wytchnienia. Gdyby nie musiał tego dnia być osobiście w banku, nie przyjechałby do miasta.
Po chwili doszli do baru. Nieduży otynkowany na różowo budynek stał pod dwoma dużymi drzewami, które dawały przyjemny cień na znajdujący się przed nim ogródek. Blake wskazał maleńki okrągły stolik.
– Usiądź, proszę – zwrócił się do Katherine. – Pójdę po kawę. Jaką byś chciała?
– Zwykłą czarną z łyżeczką cukru.
Katherine usiadła, a Blake wszedł do środka. Za kontuarem jak zwykle stała Emily-Ann Smith. W rogu niewielkiego pokoju radio grało jakiś stary przebój, a wentylator rozwiewał zapach świeżo pieczonych ciastek.
– Kogo widzę! Blake Hollister! – Twarz młodej kobiety rozjaśniła się uśmiechem. – Wieki minęły, od kiedy tu byłeś.
Emily była przyjaciółką z dzieciństwa najmłodszej siostry Blake’a, Camille.
– Witaj Emily-Ann – uśmiechnął się Blake. – Jak leci?
– Nudno mi bez towarzystwa Camille. Czy ona kiedykolwiek wróci do domu?
– Trudno powiedzieć. Chyba dobrze jej się mieszka w Red Bluff, polubiła Kalifornię.
– Mieszka, hm. Raczej się chowa. – Emily-Ann potrząsnęła głową. – Przepraszam, nie powinnam tego mówić. Na co masz ochotę? Może spróbujesz mojej kawy latte?
– Nie, dziękuję. Poproszę dwie zwykłe czarne – odrzekł Blake. – Jedną ze śmietanką, drugą z cukrem.
– Dwie kawy? – zdziwiła się. – Chyba potrzebujesz dziś podwójnej dawki kofeiny. Domyślam się, że zarządzanie takim ranczem jak twoje wymaga niemało energii.
Energii? Nie, wymagało całkowitego oddania i wielu wyrzeczeń, żeby liczące sto siedemdziesiąt lat ranczo nie tylko było opłacalne, ale również się rozwijało. Temu celowi poświęcił ostatnie pięć lat i ono było główną przyczyną, że w wieku trzydziestu ośmiu lat wciąż był kawalerem.
– Ktoś jest ze mną – wyjaśnił. – Czeka przy stoliku na zewnątrz.
Emily-Ann wyjrzała przez małe okienko.
– Och! To Katherine! Idź do stolika, przyniosę wam kawę. Może coś więcej? Brownie jest jeszcze ciepłe.
– Okay, Amily-Ann. – Blake wyjął portfel. – Potrafisz zachęcić. Proszę dwa razy. Jeśli Katherine nie będzie miała ochoty, wezmę dla mojej siostrzenicy – dodał, wychodząc.
– Kawa zaraz będzie – powiedział, siadając obok Katherine. – I dwie porcje brownie. Mam nadzieję, że jesteś głodna.
– Czy trzeba być głodnym, żeby zjeść brownie? – Katherine posłała mu ciepły uśmiech. – Nie wiedziałam, że Emily-Ann obsługuje gości siedzących na zewnątrz. Musisz się cieszyć specjalnymi względami.
– Nie sądzę – zaśmiał się Blake. – Znam ją od dziecka. Chodziły z moją siostrą Camille do szkoły, wciąż się przyjaźnią.
– Ach, tak. Pamiętam Camille. Była chyba o rok młodsza ode mnie. Ale masz jeszcze jedną siostrę, prawda? Vivian?
Najwyraźniej Katherine pamiętała o wiele więcej faktów o jego rodzinie niż on o jej. Nic dziwnego. Hollisterowie mieszkali w hrabstwie Yavapai od ponad stu pięćdziesięciu lat. Nawet jeśli ktoś nie znał ich osobiście, na pewno znał ich nazwisko.
– Tak – odpowiedział.
– Co u twojej rodziny? – spytała. – Jak się mają siostry?
Blake patrzył, jak lekki wiatr unosi jej bluzkę z cienkiego niebieskiego materiału, przez co uwidaczniała się koronka bielizny. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz zwrócił uwagę na ubiór kobiety czy jej zapach. Nie pamiętał nawet, kiedy miał chwilę czasu, żeby z jakąś kobietą porozmawiać. Ale w obecności Katherine czuł się dziwnie podniecony.
– Wszystko dobrze – odparł. – Tyle że tata nie żyje – dodał po chwili. – Umarł przed pięciu laty.
– Tak, mama mi wspominała. Mówiła coś o wypadku na koniu…
– Tak. – Blake zesztywniał. – Było coś z koniem, ale nie wiemy dokładnie, co się stało.
– Witaj, Katherine. – Rozmowę przerwała im Emily-Ann, podchodząc do stolika. – Niezłe towarzystwo sobie znalazłaś – zauważyła kpiąco.
– Blake był na tyle uprzejmy, żeby mnie zaprosić na kawę. Od lat się nie widzieliśmy.
– Nic dziwnego. Blake traktuje nas, mieszczuchów, jak zarazę. Przyjeżdża tylko od wielkiego dzwonu. Miłej pogawędki.
– Lubi sobie pożartować – powiedziała Katherine.
– Nie byłaby sobą, gdyby tego nie robiła. Myślę, że to łatwiejsze niż mówienie o sobie. Nie miała łatwego życia.
– Jak większość z nas – zauważyła tęsknie Katherine.
– A więc, co cię sprowadziło z powrotem do Wickenburga? – zapytał Blake, pragnąc nade wszystko dowiedzieć się, czy jest związana z jakimś mężczyzną.
– Choroba ojca – odrzekła. – Przeszedł udar i nie mógł pozostać bez opieki. Mój brat Aaron nie spieszył się z pomocą, a mamy nie obchodziło, co się dzieje z ojcem. Rozwiedli się, jak miałam osiemnaście lat, po mojej maturze. Wtedy zabrała mnie i Aarona do San Diego. I wciąż tam mieszka, blisko swojej siostry.
– A więc zdecydowałaś się przejąć opiekę nad ojcem – zauważył Blake. – Jak on się teraz czuje?
– Odszedł przed rokiem, ostatniej wiosny – powiedziała ze łzami w oczach. – Po pogrzebie myślałam, że nic mnie nie trzyma w Wickenburgu, ale się myliłam. Mojemu synowi się tutaj podoba. Ma wielu przyjaciół w szkole i ja również nawiązałam nowe przyjaźnie, równocześnie odnawiając stare. Mam pracę, którą lubię. I postanowiłam, że już się nie wyprowadzę.
Ma syna! Blake rzucił okiem na jej lewą rękę, ale nie było na niej śladu po obrączce. Nie znaczy to jeszcze, że nie jest mężatką.
– Przykro mi z powodu twego ojca – powiedział. – Nic nie wiedziałem. – Opowiedz mi o swoim synu – zmienił temat.
– Nick jest moim jedynym dzieckiem. Niebawem skończy jedenaście lat i na razie nie może się zdecydować, czy chce zostać pilotem wojskowym, czy koszykarzem. Może w przyszłym tygodniu zechce być neurochirurgiem. Przynajmniej kocha szkołę. A więc tego jednego zmartwienia nie mam.
Blake poczuł ukłucie zazdrości. Swego czasu planował małżeństwo i kilkoro dzieci, ale dotarł jedynie do zerwanych zaręczyn. Teraz, po trzech latach, w czasie których usiłował zapomnieć o upokorzeniu, jakie spotkało go, gdy został porzucony przed ślubem, nabrał przekonania, że małżeństwo i rodzina nie są mu pisane.
– A co z twoim mężem? – zagadnął. – Kim jest z zawodu?
– Cliff zginął siedem lat temu w wypadku drogowym. – Katherine zwróciła wzrok ku ulicy. – Od tego czasu jesteśmy z Nickiem sami.
Blake nie wierzył własnym uszom. Ta ciepła, piękna kobieta jest od siedmiu lat wdową? Sama wychowuje syna?
– Nie wiem, co powiedzieć, Katherine – odezwał się. – Tyle tylko, że mam nadzieję, że wszystko się ułoży.
– Też bym chciała – uśmiechnęła się blado. – Ale już dość o mnie. Powiedz, co u ciebie. Domyślam się, że jesteś od dawna żonaty i masz co najmniej trójkę dzieci.
– Źle się domyślasz. Miałem raz narzeczoną, ale nigdy nie miałem żony – wyznał. – Ani dzieci. Mogłabyś powiedzieć, że ożeniłem się z ranczem.
To właśnie powiedziała mu Lenore, oddając pierścionek zaręczynowy. Choć mimo upływu czasu to wspomnienie wciąż było świeże, nie zamierzał dzielić się nim z Katherine. Nie musiała wiedzieć, że nie potrafił zatrzymać narzeczonej.

Blake Hollister jest kawalerem! Katherine aż zatkało. Wyglądał, podobnie jak jego ojciec, Joel, na mężczyznę stworzonego na ojca rodziny. A może tylko Katherine chciała go za takiego uważać.
Kiedy ona była w liceum, on miał dwadzieścia sześć lat. Dla niej był najprzystojniejszym mężczyzną pod słońcem. Wysoki, muskularny, z gęstymi czarnymi włosami i regularnymi rysami. Sam rzut oka na niego wprawiał w łopot jej osiemnastoletnie serce. A jeśli przypadkiem spotkał ją i powiedział cześć, miała wrażenie, że znalazła się w siódmym niebie.
Przez te wszystkie minione lata podkochiwała się w nim. Ale nawet jako nastolatka wiedziała, że romantyczne marzenia o nim są tak samo nierealne, jak tęsknota za śniegiem w tej części Arizony w środku lipca.
– Niemożliwe, Blake – powiedziała. – Myślałam, że ty jako pierwszy z braci będziesz miał u boku słodką żonę i gromadkę dzieci.
– Też tak myślałem – odparł, a Katherine zorientowała się, że jej uwaga wprawiła go w zakłopotanie. – Ale nie wyszło. Właściwie tylko mój brat Joe wpadł w małżeńskie sidła. Za parę miesięcy on i jego żona Tessa spodziewają się pierwszego dziecka.
– Gratuluję. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. – Katherine wzięła do ust kęs ciasta.
– Ja też. Są w sobie szaleńczo zakochani, a mama jest niezwykle podekscytowana perspektywą następnego wnuka.
– Następnego? – zdziwiła się Katherine.
– Tak, Vivian ma jedenastoletnią córkę Hannah.
– To Vivian z rodziną mieszka tutaj? Nigdy jej tu nie spotkałam.
– Parę lat temu się rozwiodła. Mieszka z córeczką na naszym ranczu. Prawdę mówiąc, nigdy się nie wyprowadziła. Myślę, że jej eks myślał, że życie na ranczu będzie łatwe.
– Przykro mi. – Katherine starała się ignorować spojrzenie Blake’a, który patrzył na nią tak, jakby nie mógł się zdecydować, czy zostało w niej coś jeszcze z tej biednej córeczki Andersonów, czy może się zmieniła po wyjeździe z miasta.
Siedząc naprzeciw niego, uzmysłowiła sobie, że choć miała ochotę dowiedzieć się czegoś o nim i jego rodzinie, to jednak popełniła błąd, pozwalając zaprosić się na kawę. Odezwały się w niej jakieś dziwne uczucia, przypomniała sobie rzeczy, które starała się zapomnieć.
– Vivian nie był potrzebny taki mężczyzna jak on – zauważył Blake.
Podobnie jak ja nie potrzebowałam kogoś takiego jak Cliff, pomyślała Katherine. W każdym razie takiego, w jakiego zmienił się pod koniec ich małżeństwa.
– Dziwne, że Vivian nie wyszła ponownie za mąż – zauważyła. – Pamiętam, że była taka piękna i pełna wdzięku.
– Wydaje mi się, że jest nieśmiała – powiedział Blake.
– Kiedy wróciłam do Wickenburga, nie spotkałam w mieście nikogo z twojej rodziny. Ale od czasu do czasu dochodziły do mnie jakieś plotki.
– Podejrzewam, że najczęściej na temat Holta – zaśmiał się Blake. – Wciąż lubi ujeżdżanie dzikich koni i szalone party.
– Myślę, że większość niezamężnych kobiet w mieście uważa go za podrywacza. Pamiętam głównie, że w liceum grał w piłkę nożna. A twój brat Chandler w baseball. Byli dobrymi sportowcami – powiedziała, wciąż czując się nieswojo. Samo spojrzenie na szorstką twarz Blake’a przypominało jej, że jest kobietą. Kobietą, której od bardzo dawna nie dotknął żaden mężczyzna.
– Na pewno widziałaś na obrzeżach miasta klinikę dla zwierząt, którą prowadzi Chandler – powiedział Blake. – Jest bardzo oddany swojej pracy. A Holt zajmuje się hodowlą koni. Wie o nich wszystko. Ale już dość o nas. Co porabia twój brat Aaron? – zapytał.
– Jest stróżem prawa. Pracuje jako zastępca szeryfa w hrabstwie Inyo w Kalifornii.
– Dolina Śmierci – zauważył Blake. – Twardziel z niego. Ma żonę?
– Nie. – Katherine zrobiła wymowną minę. – Uważa, że nie nadaje się na męża. I szczerze mówiąc, zgadzam się z nim. Ma cyniczny stosunek do miłości i rodziny. Sądzę, że żadna kobieta by z nim nie wytrzymała.
– Jesteście blisko?
– Cóż, rozmawiamy od czasu do czasu. Troszczymy się o siebie, ale mamy różne poglądy na pewne sprawy. Próbowałam go ściągnąć do Wickenburga przed śmiercią taty, ale nie przyjechał. To boli.
– A twoja matka? – pytał dalej. – Nie chce wrócić?
– Dobrze się czuje w południowej Kalifornii w pobliżu siostry. I mówi, że z Wickenburgiem wiąże się zbyt dużo złych wspomnień.
Zanim się zorientowała, Blake nagle wyciągnął rękę i położył na jej dłoni. Ten fizyczny kontakt omal nie pozbawił jej tchu, ale i tak był nieporównywalny ze słowami, jakie usłyszała.
– Cieszę się, że ty tak nie myślisz, Katherine – rzekł. – Miło mieć cię znowu w domu.
W domu. Czy to naprawdę dom? Od dnia śmierci Cliffa, a tym bardziej straty ojca, zaczynała się zastanawiać, czy kiedykolwiek znowu pozna prawdziwy urok domu. Ścisnęło ją w gardle.
– Dziękuję, Blake – powiedziała. – Kiedy wróciłam, żeby opiekować się tatą, nie wiedziałam, czy postępuję słusznie. Oględnie mówiąc, nasze stosunki były napięte. Ale teraz… na długo przed jego odejściem, pogodziliśmy się. I to jest najważniejsze. Nie sądzisz?
– Zdecydowanie tak.
Blake nie spuszczał wzroku z jej twarzy i cały czas gładził kciukiem wierzch jej dłoni. Wiedziała, że powinna cofnąć rękę i wybiec z kawiarni, ale nie była w stanie.
– Katherine, ja… – zaczął Blake.
Ocknęła się na dźwięk jego głosu, wyrwała rękę i szybko wstała.
– Dziękuję za kawę – powiedziała – ale muszę już iść. O dziesiątej powinnam być w pracy.
– Odwiozę cię – zaproponował.
– Nie ma potrzeby. Mam samochód na parkingu przed bankiem.
– Okay, tylko odniosę naczynia. A więc gdzie pracujesz? – zapytał, gdy wyszli na ulicę.
Katherine poczuła się tak, jakby przeszedł ją prąd. Niezależnie od tego, jaki mężczyzna był u jej boku, taka reakcja była niepokojąca. Ale tym mężczyzną był Blake Hollister, najstarszy syn prominentnej dynastii ranczerów. Mogła go z nią łączyć jedynie przyjazna znajomość.

Przypadkowe spotkanie po latach sprawiło obojgu wiele radości. Teraz Blake zarządza rodzinnym ranczem, a Katherine samotnie wychowuje synka. Jest zdumiona, gdy Blake od razu zaprasza ją na randkę. Był jej pierwszą miłością, jednak sporo starszy, traktował ją jak dziecko. Zresztą jak taka szara myszka mogłaby zainteresować najbogatszego ranczera w okolicy? I choć teraz on zabiega o jej względy, Katherine nadal uważa, że ten związek nie ma przyszłości. Na szczęście Blake wie, jak rozwiać jej wątpliwości…r...

Rejs po szczęśliwych wodach

Becky Wicks

Seria: Medical

Numer w serii: 686

ISBN: 9788327699725

Premiera: 04-09-2023

Fragment książki

Nazwa Neapol pochodzi od greckiego Neapolis, co znaczy nowe miasto. W najbliższym sąsiedztwie znajduje się wiele interesujących miejsc, takich jak Pompeje czy Zatoka Neapolitańska…
Adrienne Marx-Balthus przymknęła oczy, ukołysana głosem audioprzewodnika. Kobieta w okularach o złotych oprawkach od dłuższego czasu nie odrywała od niej wzroku. Niestety, również tutaj ludzie ją rozpoznawali. Następczyni tronu nie może liczyć na to, że po opuszczeniu ojczyzny stanie się niewidzialna.
Kobieta wyciągnęła telefon. Adrienne z wymuszonym uśmiechem wyjęła słuchawki z uszu. Nie miała ochoty być fotografowana pierwszego dnia po przyjeździe do Neapolu, zwłaszcza że odmówiła ojcu udziału w oficjalnej sesji zdjęciowej. Dała znak kelnerowi i zebrała swoje rzeczy.
Ptaki ćwierkały jak szalone, w powietrzu czuć było zapach kawy. Na szczęście ciekawska turystka nie poszła za nią. Trudno jest biegać w szpilkach.
Przypomniała sobie ostrzeżenia ojca, że nie uda jej się schować pod białym fartuchem. Książę Alexander Marx-Balthus, małżonek królowej Lisri, nie był zachwycony decyzją córki, że zamiast pełnić rolę następczyni tronu, zajmuje się własną karierą medyczną.
Adrienne szła, dopijając kawę. Wszystko jej się tutaj podobało: malownicze placyki, uśmiechy przechodniów, intensywne barwy kwiatów. Za nic by nie zrezygnowała z tej szansy.
Była wdzięczna matce za zgodę na wyjazd. Matka wstawiła się za nią u ojca, który wolałby się zająć szukaniem kolejnego kandydata do ręki córki niż kibicowaniem jej naukowym aspiracjom. Tymczasem małżeństwo było ostatnią rzeczą, na której jej zależało. Mając dwadzieścia jeden lat zakochała się w czarującym księciu Xavierze z Molizio. Była zbyt młoda i naiwna, aby przejrzeć prawdziwą naturę swego wybranka.
Miała żal do ojca, że nalegał na formalne ogłoszenie narzeczeństwa mimo odkrycia, jakiemu to kłamcy obiecano jej rękę! Nie, nie chciała przypominać sobie szczegółów tamtego wieczoru na balu, wystarczająco była wstrząśnięta zdradą ukochanego. Kiedy już mleko się rozlało, a gazety pełne były pikantnych szczegółów ich rozstania, papa wciąż przekonywał ją, że Xavier stanowi doskonałą partię, a przecież nie wszyscy znajdują miłość w dynastycznych małżeństwach. Jakby to miało ją pocieszyć!
‒ Wyjdę za mąż z miłości albo wcale – odparła twardo.
Ojciec życzył jej jak najlepiej, pod warunkiem, że jej wybranek będzie miał wystarczająco dużo błękitnej krwi w żyłach. Jak książę Xavier.
Nie ma mowy, pomyślała. Ważna jest tylko praca.
Na drugim końcu placu kolejka skuterów zablokowała przejście, motocykliści wciskali się między samochody. Jak tu gorąco, pomyślała. W domu nawet w najgorętszy dzień czuć było chłodną bryzę z północy.
Gdyby to zależało od ojca, ochroniarz zawiózłby ją prosto do Instytutu, ale przekonała Ivana, że chce się rano przejść. Apaszka na głowie i duże okulary przeciwsłoneczne stanowiły wystarczającą ochronę przed ciekawskimi spojrzeniami.
Minęła psa, który wyrywał się właścicielce, aby pogonić za tłustym gołębiem, i znów wróciła myślami do ostatnich dni w ojczyźnie. Udało jej się postawić na swoim. Będzie praktykowała medycynę i przestanie myśleć o domowych problemach. Tutaj nie ma natrętnych fotoreporterów.
Niespodziewanie stwierdziła, że wyszła na nadmorską promenadę. Wciągnęła w płuca słone powietrze. Przypomniała sobie swoje wyprawy żeglarskie. Któregoś dnia postawi żagle na Amadzie i popłynie wzdłuż wybrzeża Amalfi, tam, gdzie można obserwować delfiny.
Doktor Franco Perretta także jest zamiłowanym żeglarzem. Czytała wywiady z nim w kwartalnikach medycznych. Może kiedyś popłyną razem, aby odkrywać tajemnice niewielkich zatoczek?
Był od niej starszy o kilka lat, a już zdobył światowy rozgłos w onkologii. Ona w ciągu trzydziestu jeden lat niewiele osiągnęła, rodzina wymusiła na niej, aby zawiesiła na kołku karierę medyczną i poświęciła parę lat na obowiązki względem monarchii.
Miesiąc lub dwa po zerwaniu zaręczyn z Xavierem jej ukochany wuj Nicholas zmarł na raka. Ta tragedia doprowadziła ją tutaj, do instytutu badawczego i kliniki onkologicznej w Neapolu. Miała nadzieję, że doktor Perretta doceni jej determinację i zignoruje to, co na jej temat wymyśla prasa. Dziennikarze nadal lubili spekulować na temat jej i Xaviera, zwłaszcza że wciąż była sama.
‒ Kwiaty, signorina? – zawołała kwiaciarka.
Kupiła cały pęk. Będą ładnie wyglądały w szpitalnym gabinecie i stanowią dobry omen na nowy rozdział w życiu. Denerwowała się przez spotkaniem z szefem. Czy Franco Perretta słyszał o niej to i owo? Widział internetowe memy o Księżniczce z Lodu z Lisri?
Irytowały ją, ale nie zamierzała tracić czasu na adoratorów. Ludzie mogą myśleć na jej temat, co chcą. Przez ostatnich pięć lat ciężko pracowała, skończyła studia i zdobyła prestiżową rezydenturę. Doktor Perretta zgodził się nadzorować jej specjalizację. Gdy odniesie sukces, będzie to zawdzięczała swoim kompetencjom, a nie nazwisku.
Przez telefon wydawał się miłym człowiekiem. Ciekawe, czy będzie taki w codziennej współpracy. Wciąż stanowił dla niej niewiadomą. Układała sobie jego obraz ze strzępów informacji.
Franco Perretta urodził się we Florencji trzydzieści sześć lat temu. Był znany w całych Włoszech, więcej ‒ w całej Europie. Mimo młodego wieku miał niezaprzeczalne osiągnięcia w leczeniu raka i badaniach nad nim. Od kogo mogłaby się nauczyć więcej?
Był nie tylko ordynatorem działającej przy jego Instytucie kliniki onkologicznej, dał się też poznać jako filantrop. Dołączył do zespołu po śmierci narzeczonej. Cierpiała na jakiś rzadki rodzaj raka i umarła młodo. W wywiadzie nie podał wielu szczegółów, ale było jasne, że postanowił poświęcić życie na walkę z tą bezlitosną chorobą.
Instytut ufundowany został przez jego ojca, multimilionera i potentata ubezpieczeniowego Marca Perrettę. Teraz finansował badania nad najnowocześniejszymi lekami i terapiami onkologicznymi. Adrienne cieszyła się, że dzięki koneksjom swego szefa znajdzie się na pierwszej linii badań, a także będzie miała okazję wziąć udział w prowadzonych przez klinikę przedsięwzięciach dobroczynnych.
Kobiety w jej rodzinie cieszyły się zdrowiem i długim życiem, a jej matka miała dopiero pięćdziesiąt kilka lat, więc wiele czasu minie, zanim Adrienne zastąpi ją na tronie. Przez najbliższe dziesięciolecia zamierzała realizować swoje badawcze pasje.
Rozległ się pisk i przeraźliwy zgrzyt. Skuter wpadł na auto. Motorzystę wyrzuciło z siodełka, przekoziołkował w powietrzu i wylądował na ziemi.
Natychmiast zrobiło się zbiegowisko. Mężczyźni przeklinali i wymachiwali pięściami. Kierowca skutera podniósł się chwiejnie i zaczął rozpinać kask.
‒ Dobrze się pan czuje? – zapytała go spokojnie. Człowieka w szoku nie należy dodatkowo wystraszyć.
Zamrugał, jakby jej nie zauważył, a potem wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw pod adresem kierowcy samochodu. Gestykulując i krzycząc, podszedł do przewróconego skutera.
Chyba nie stało się nic złego.
‒ Księżniczka? Następczyni tronu Lisri? – Jeden z kierowców wyskoczył z auta i zastąpił jej drogę. – Wasza wysokość, mogę zrobić zdjęcie? Moja żona jest fanką.
Tylko tego brakowało.
‒ Wskakuj, księżniczko. – Tuż za jej plecami rozległ się znajomy głos.
Franco Perretta! Na zielonym sportowym skuterze, w białej koszuli i skórzanej kurtce. Wyższy, niż myślała, obłędnie przystojny.
‒ Skąd…?
‒ Zauważyłem apaszkę na głowie i pomyślałem, że to przebranie kogoś, kto chce się ukryć w tłumie. Proszę się pospieszyć.
Podał jej drugi kask. Jego skuter bardziej przypominał motocykl – sportowy, dobrze utrzymany i drogi. Miała trochę za długą i za wąską spódnicę, ale nie było wyboru. Podciągnęła ją i wskoczyła na siodełko, tuląc do siebie kwiaty. Natrętny kierowca był tuż obok.
‒ Tylko jedno zdjęcie, księżniczko.
Objęła Franka w pasie, płatki kwiatów łaskotały ją w policzek,
a on błyskawicznie ruszył, zostawiając za sobą obłoczek kurzu.
Pomknęli wąskimi uliczkami…

Po zerwaniu z niewiernym narzeczonym księżniczka Adrienne Marx-Balthus zamienia diadem na stetoskop i poświęca się karierze medycznej. Udaje się do znanej kliniki w Neapolu, by pod okiem światowej sławy onkologa, doktora Franka Perretty, zdobyć specjalizację. Stara się dowieść swojemu mentorowi, że zawód lekarza to jej powołanie. W klinice spędza cały dzień, w wolnym czasie zwiedza z Frankiem miasto. Z czasem uświadamia sobie, że Franco ją pociąga. Ona też mu się podoba, ale on tłumi w sobie pożądanie. Jest co prawda milionerem, ale wie, że nie odnajdzie się w kręgu elit, z których wywodzi się Adrienne. Ona ma jednak pewność, że Franco jest mężczyzną jej życia. Musi tylko znaleźć sposób, by zatrzymać go przy sobie....

Ślub w Atenach, Obietnica miłości

Clare Connelly, Lela May Wight

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1197

ISBN: 9788327699367

Premiera: 18-10-2023

Fragment książki

Ślub w Atenach – Clare Connelly

Potężny, silny, niezależny. Alexandros Zacharidis z reguły nie popełniał błędów. Ta sytuacja była zupełnie wyjątkowa.
Odsunął się gwałtownie od leżącej obok kobiety. Opętały go tysiące emocji. Szok.
– Jezu Chryste… – wyszeptał.
Theresa wpatrywała się w niego szeroko otwartymi, niewinnymi oczami o kolorze najszlachetniejszego bursztynu. Miała zaróżowione policzki i usta lekko opuchnięte od namiętnych pocałunków.
– Alex…? O co chodzi? – wyszeptała, szczerze zdezorientowana, co jeszcze bardziej go zaszokowało. Jak mogła nie wiedzieć?
Oszołomiony, odwzajemnił w końcu jej spojrzenie, klęcząc z rękami na biodrach, całkowicie eksponując swoje wspaniałe nagie ciało. Rumieńce Theresy stały się jeszcze bardziej intensywne. Dopiero co się całowali i kochali…
– To był błąd – bąknął.
– Nie rozumiem.
– Byłaś dziewicą – syknął w końcu przez zęby, nie patrząc na nią dłużej.
Jakby nie wystarczyło, że w ogóle przespał się ze znacznie młodszą siostrą swojego najlepszego przyjaciela, Stavrosa, to jeszcze okazał się jej pierwszym kochankiem, a wszystko stało się w dniu… jego pogrzebu. Niewybaczalne. Przeklinał siebie w myślach, używając najgorszych istniejących przekleństw. Ale… to nie była jej wina. Przynajmniej nie całkiem. To on podszedł do niej pierwszy, objął ją, starając się w ten sposób okazać współczucie. Tyle że, gdy stali objęci, smutek i poczucie nieodwracalnej straty szybko zamieniły się w coś zupełnie innego.
– Powinnaś mi była po prostu powiedzieć.
– Ja… nie przyszło mi to do głowy… – Jej głos załamywał się, jakby walczyła ze łzami.
Wiedział, że powinien wyhamować. Odpuścić. Ale nienawidził być zaskakiwany, nie tolerował popełniania błędów. Żadnych, co dopiero kardynalnych.
– Do cholery, Thereso! Co sobie wyobrażałaś, przychodząc tu ze mną? Wiesz, kim jestem, jaki jestem… Dlaczego w ogóle to zrobiłaś?
– Ja… myślałam… – Jej twarz pobladła jak papier. Rozglądała się po pokoju, jakby w poszukiwaniu odpowiedzi, których naprawdę nie znała.
– Zaprosiłem cię do pokoju. Myślałem, że moje zaproszenie jest… zrozumiałe. Czy przyszłaś tu, wiedząc, że chodzi mi o uprawianie seksu?
Brutalna bezpośredniość tego pytania poraziła ją ostatecznie, co jego z kolei powinno było nareszcie ostudzić. Jednak tak się nie stało. Chciał usłyszeć odpowiedź, musiał zrozumieć tę sytuację do końca.
– Chryste! Muszę to wiedzieć! – Wpatrywał się w nią intensywnie, aż powoli pokiwała głową. W jej oczach zobaczył przerażenie.
– Tak… – szepnęła.
– To dlaczego, na Boga, przyszłaś? Przecież byłaś dziewicą! Myślałaś, że przyjmę ten „prezent” z wdzięcznością? Że poczuję się wyróżniony? Cholera, Thereso, powinnaś mi była po prostu powiedzieć. Wcale nie chciałem być twoim pierwszym. Rozumiesz w ogóle, co się stało?
Rozchyliła usta, jakby chcąc coś powiedzieć, lecz nie usłyszał żadnego dźwięku. Zamiast tego poruszyła bezradnie głową na boki, a jej ciemne lśniące włosy falowały na nagich ramionach. Lojalność wobec zmarłego Stavrosa naprawdę powinna go była w końcu otrzeźwić, lecz szok i emocje nadal przesłaniały całą resztę.
– Interesuje mnie tylko seks. Czysty seks. Robię to z kobietami przez cały czas i nie ma to najmniejszego znaczenia ani innego wymiaru. To nie znaczy nic! A ty jesteś jak naiwne dziecko! Na litość boską, Thereso!
Wzdrygnęła się. On znów zapragnął się opamiętać, lecz gniew, większy niż kiedykolwiek wcześniej, zawładnął nim na dobre. Lojalność uważał dotąd za niezachwianą cechę swojego charakteru, a już lojalność wobec Stavrosa nie miała sobie równych. I co się stało? Ciało najlepszego przyjaciela nie zdążyło jeszcze na dobre ostygnąć pod ziemią, a Alex uwiódł jego siostrę.
Wstał i zaczął nerwowo przemierzać pokój, wpatrzony nieruchomo w ścianę. W środku zaś narastała panika i dziwne, nieczęste uczucie, że zaraz zwymiotuje.
– Thereso, ubierz się. Najlepiej będzie, jak już pójdziesz – rzucił pospiesznie i zniknął w przylegającym pomieszczeniu, nie oglądając się za siebie.
Poprzysiągł sobie w tamtym momencie, że dopóki żyje, nigdy więcej nie pomyśli o siostrze Stavrosa ani o chwili swej największej słabości, która rzuciła go na kolana.
Równo miesiąc po ich wspólnej nocy Alex zadzwonił do Theresy. Poczuła się zaniepokojona, lecz jego głos brzmiał wyłącznie rzeczowo. Zero jakiejkolwiek namiętności z tamtego wieczoru, ale także zero gniewu.
– Co u ciebie? – zapytał.
– Alex? Po co do mnie dzwonisz?
– Spaliśmy ze sobą miesiąc temu.
– I co?
– Gdyby zaistniały jakiekolwiek konsekwencje tamtej nocy, to właśnie teraz.
– Ale nie zaistniały.
– Cieszy mnie to. Czyli koniec.
– Czy to naprawdę było aż takie okropne?
– Tak, moja droga. Naprawdę.
Potem rozłączył się. Theresa cieszyła się, że rozmawiali przez telefon, bo w ten sposób nie mógł zobaczyć jej łez. Śmierć brata rozdarła ją na strzępy, noc z Alexem – pogrążyła, lecz nie zamierzała robić z siebie ofiary. Nie chciała, żeby rodzice nadal traktowali ją jak dziecko, pragnęła własnego, dorosłego życia i wymazania z pamięci istnienia Alexa. W tym momencie marzyła o tym, żeby już nigdy więcej go nie zobaczyć.
Tessie wciąż trudno było przywyknąć do widoku palca bez obrączki ślubnej, mimo że od rozwodu minął rok. Dzięki Bogu, zresztą, bo gdyby miała spędzić choćby jeden dzień dłużej z tamtym okropnym człowiekiem, którego niemądrze poślubiła, przestałaby chyba istnieć.
Mimo doświadczeń wyniesionych z niedawno zakończonego małżeństwa, gdy patrzyła w zamyśleniu na błyszczący panel windy mknącej na szczyt pewnego słynnego wieżowca w Atenach, wmawiała sobie, że motylki w brzuchu nie mają nic wspólnego z faktem, że za chwilę stanie – pierwszy raz od czterech lat – twarzą w twarz z Alexandrosem Zacharidisem, a wyłącznie z bardzo szybką jazdą w górę. Wierzyła również w to, że propozycja, którą zamierza mu złożyć, jest jedynie ofertą biznesową, bo tylko takie sprawy interesowały wielkiego Alexandrosa. Z namysłem, lecz jakby nieobecna, zdrapywała z dłoni plamy po białej farbie znajdującej się tam z powodu pejzażu, nad którym pracowała wcześniej tego ranka.
A co jeśli nie uda jej się do niego w ogóle dotrzeć lub go przekonać?
Ich pamiętna wspólna noc odmieniła całkowicie świat Tessy. Nie tylko dlatego, że Alexandros został jej pierwszym mężczyzną, a wszystko wydarzyło się w dniu pogrzebu ukochanego Stavrosa, wiernego przyjaciela Alexa. Przede wszystkim dlatego, że dziewczęca sympatia, czy może zauroczenie, które niewątpliwie żywiła do Alexandrosa praktycznie od dziecka, groziły – po tym, jak została przez niego potraktowana – przeistoczeniem się w coś dokładnie odwrotnego i niebezpiecznego.
Długo cierpiała, gdy ją odepchnął – tak mocno i tak błyskawicznie. Dopiero potem rzeczywistość ją wyprostowała. Złamał jej serce albo… może tak jej się wtedy wydawało? Gdy wydoroślała, przestała wierzyć w wielką miłość, spełnianie się marzeń i przeznaczone sobie serca. Przestała być idealistką.
Nareszcie drzwi windy otworzyły się z metalicznym sykiem, ukazując olbrzymi, supernowoczesny, surowy hol, z podłogą z polerowanego betonu, oświetlony wiszącymi przemysłowymi lampami. Pośrodku tej nietypowej przestrzeni znajdowało się obszerne i długie biurko, przy którym pracowały trzy recepcjonistki. Za nimi, przez przeszklone od posadzki do wysokiego sufitu ściany widać było niesamowitą panoramę miasta, bardziej przypominającą obraz niż prawdziwy widok. Jednak Tessa musiała natychmiast pokonać swoją naturalną, artystyczną chęć do przestudiowania tego z bliska i ze szczegółami, aby być w stanie skupić się wyłącznie na zadaniu, które sobie wyznaczyła.
– Dzień dobry – powiedziała trochę niepewnie do jednej z kobiet. – Czy zastałam pana Zacharidisa?
– Dzień dobry. Czy była pani umówiona?
– Nie.
– W takim razie przykro mi, ale szef ma bardzo napięty grafik i jedyne, co mogę zrobić, to sprawdzić jego wolne terminy w przyszłym tygodniu.
Jednak Tessa miała przed oczami dzisiejsze poranne nagłówki pewnych artykułów w internecie i doskonale wiedziała, że nie ma aż tyle czasu. Zdrowie ojca pogarszało się z dnia na dzień. Jeżeli jej okropny były mąż będzie nadal sprzedawał pikantne historyjki tabloidom, to może to w końcu dotrzeć do taty, i na pewno bardzo źle na niego wpłynie.
Przebojowość nie leżała w naturze Tessy, więc upór był oznaką jej desperacji.
– Wierzę, że znajdzie dla mnie czas od razu. – Tessa ukończyła ekskluzywne szkoły w Wielkiej Brytanii, więc jej akcent brzmiał iście po królewsku, co dało do myślenia recepcjonistce. Wykorzystała to bezwzględnie. – Proszę mu tylko przekazać, że tu jestem. Tessa Anastakos.
– Tessa Anastakos… – przeciągle powtórzyła kobieta, by nagle zerwać się z fotela na równe nogi. – Oczywiście, proszę pani!
Ostatecznie nazwisko Anastakos było dobrze znane nie tylko w Atenach. Recepcjonistka, z prawdziwą gracją, pobiegła w kierunku drewnianych drzwi po drugiej stronie holu. Tessa czekała ze skupieniem na jej powrót.
– Miała pani rację – przyznała, gdy znalazła się znów za biurkiem – pan Zacharidis przyjmie panią od razu.
– Dziękuję.
Pomimo pozornego zewnętrznego spokoju, Tessa była zdenerwowana. Idąc w stronę odległych drzwi, czuła absolutnie wszystko i nic. Cztery lata temu Alexa i Tessę połączyła żałoba. Przez parę doskonałych, magicznych chwil była z nim idealnie zjednoczona i wspierana w nieszczęściu. Niestety czar prysł, gdy zdegustowany, postanowił się jej jak najszybciej pozbyć. Czy teraz też będzie zniesmaczony jej propozycją? Czy jego lojalność wobec jej rodziny okaże się prawdziwa, czy zdoła odłożyć na bok osobiste odczucia i zgodzi się na szalony plan? Lecz za późno teraz na rozterki i wątpliwości. Skoro już tu przyszła, musi myśleć pozytywnie.
Przygotowując się do tego spotkania, sporządziła kilkadziesiąt wersji list zawierających powody, dla których propozycja miała sens. Czego jednak nie zrobiła, to nie wyszukała w internecie żadnych aktualnych materiałów na temat Alexandrosa. Dlatego też, gdy otworzyła drzwi, a on odwrócił się do niej, poczuła się, jakby została staranowana przez betoniarkę. Jasna cholera! Jej kolana zamieniły się w galaretę, w uszach zaczęło szumieć, a w żołądku – przewracać się. W głowie zabrzmiały jego okrutne słowa sprzed czterech lat: Byłaś dziewicą! Myślałaś, że przyjmę ten „prezent” z wdzięcznością? Że poczuję się wyróżniony? Wcale nie chciałem być twoim pierwszym. Interesuje mnie tylko seks. Czysty seks. Robię to z kobietami przez cały czas, i nie ma to najmniejszego znaczenia ani innego wymiaru. To nie znaczy nic! A ty jesteś jak naiwne dziecko!
Wzdrygnęła się na to wspomnienie, tak wyraźne, jakby działo się przed chwilą. Jednak jakimś cudem udało jej się zachować rzeczową postawę na zewnątrz. I teraz, i w wieku dwudziestu dwóch lat mogła być postrzegana jako osoba nad wyraz delikatna, lecz dzieckiem nie była już od bardzo dawna.
– Theresa…
Użył jej pełnego imienia, tak jak zawsze robił to brat. Coś w okolicy serca bardzo ją zabolało.
– Wszyscy mówią na mnie Tessa… Jak się miewasz, Alex?
Mierzył ją badawczym spojrzeniem. Po całym ciele. Bez skrępowania i metodycznie. Niewątpliwie z odrobiną kpiny.
– Świetnie, Thereso, dziękuję – odparł dość szyderczym tonem, nadal używając pełnego imienia.
Ewidentnie chciał ją rozdrażnić. Czyli przyszła tu niepotrzebnie? Ale nie była w nastroju do takich rozważań. Już i tak pół Europy wyśmiewało się z niej po kolejnych rewelacjach Jonathana upublicznionych przez tabloidy.
– Jeśli zamierzasz się ze mnie nabijać, wyjdę od razu – ostrzegła.
Jego oczy zwęziły się, bezwstydnie utkwione w jej twarzy. Zamarła.
Miał na sobie granatowy garnitur, niewątpliwie szyty na miarę, co nie dziwiło przy jego prawie dwumetrowym wzroście. Zdjął właśnie marynarkę, odsłaniając śnieżnobiałą koszulę rozpiętą niedbale pod szyją. Dlaczego akurat widok jego zarostu na szyi wywołał niekontrolowaną i zupełnie niechcianą eksplozję wspomnień, nie miała pojęcia.
Kiedy się ze sobą przespali, miała dwadzieścia dwa lata i była niewinna oraz wychowana pod kloszem przez nadopiekuńczych rodziców. Nie wiedziała niczego o mężczyznach ani o seksie, choć wysłano ją do liceum w Anglii, rodzinnym kraju jej matki, a potem na studia do Nowego Jorku. Teraz naprawdę była już dorosła. Miała nawet za sobą przemocowe małżeństwo. Jej dawne zauroczenie Alexem należało do przeszłości. Skąd więc taka nieoczekiwana reakcja?
Wtedy, przed laty, fascynowały ją setki mikromięśni jego twarzy, które zdawały się poruszać wszystkie naraz, kiedy okazywał jakieś emocje. Podobnie sposób, w jaki jego ciemnobrązowe oczy stawały się prawie szare, gdy był wściekły, lub złote, kiedy się śmiał.
Ostatnich kilka lat odcisnęło swe piętno na Tessie. Była emocjonalnie potłuczona i mimo że sprawiała wrażenie zdecydowanej, w rzeczywistości sama nie umiała przewidywać swoich reakcji. Nie czuła się na przykład w tym momencie gotowa ani na akceptację planu przez Alexa, ani na jego odrzucenie. Po prostu nie wiedziała, jak się zachowa. Stała więc zupełnie nieruchomo, gdy oczy Alexandrosa błądziły po jej twarzy, bez wątpienia zauważając wszystkie istotne zmiany. Nie poruszała się także, kiedy po raz kolejny oglądał centymetr po centymetrze całą jej postać ani nawet gdy zatrzymał wzrok na pantoflach z czerwonymi podeszwami, które założyła tego ranka celowo, by dodać sobie animuszu.
– Dlaczego nie powiesz mi po prostu, w jakim celu tu przyszłaś? – zapytał, krzyżując muskularne ramiona na szerokim torsie, kiedy zakończył rundę oglądania jej nóg, bioder, biustu i dekoltu.
– Ja… – Zabrakło jej słów, co było dla niej obecnie nietypowe. Przełknęła nerwowo, próbując się skupić i odblokować.
– Minęły cztery lata – oznajmił chłodno, z dystansem i bez cienia zainteresowania. – Czy to ma być rozmowa towarzyska, czy masz jakąś konkretną kwestię do omówienia? Śmiało!
– To drugie – zapewniła go lodowatym tonem, idąc w stronę krzesła, w pełni świadoma jego spojrzenia.
Nareszcie usiadła, starannie zakładając nogę na nogę.
– W takim razie oświeć mnie – odrzekł niecierpliwie.
Wciąż ją odpychał i trzymał na dystans. Jak tamtej nocy. Wątpiła w tym momencie całkowicie w powodzenie swojego planu, choć cel był jasny: chciała zrobić wszystko dla ojca i tego, co budował nieugięcie przez całe życie.
– Mam dla ciebie propozycję, która zabrzmi jak… która jest całkiem szalona, ale proszę, żebyś mnie wysłuchał – zaczęła z wahaniem.
Pokiwał głową.
– Oczywiście wszystko, co ci powiem, jest poufne – kontynuowała z przepraszającym uśmiechem. – Muszę być tego pewna.
W sumie nie miała podstaw, by nie ufać Alexowi, ale po tym, co przeszła ze swoim byłym mężem, musiała być ostrożna.
– Słowo honoru, przysięgam z ręką na sercu – potwierdził żarliwie i odrobinę drwiąco.
– W porządku – powiedziała cicho, lecz jej głos lekko drżał. – A więc… z pewnością wiesz, że moi rodzice bardzo cię cenią…
Zmarszczył brwi.
– Czy coś jest nie tak z Elizabeth i Orionem? – zatroszczył się szczerze.
Posmutniała. Straciła już tak wiele, że myśl o życiu, w którym zabraknie ojca, przerażała ją.
– Serce taty przestało reagować na leki, a kolejna operacja, która będzie przez to raczej konieczna, niesie ze sobą ryzyko. W oczekiwaniu na nią zalecają mu unikanie wszelkiego stresu.
Alex nareszcie sprawiał wrażenie zaangażowanego w to, co słyszy.
– Oni… zawsze cię uwielbiali – kontynuowała prawie szeptem. – Po śmierci Stavrosa czerpali wielką radość i pociechę z twoich częstych wizyt. Byłeś jakby łącznikiem ze zmarłym synem.
– Twoi rodzice to wyjątkowi ludzie – przyznał cicho.
– To prawda.
Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. Wiedziała, że jeśli jej plan ma wypalić, musi odwoływać się do szczególnej więzi łączącej Alexa z jej rodzicami, pogłębionej jeszcze po śmierci brata.
– Zawsze mieli nadzieję, że jednak będziemy kiedyś razem – wypaliła nareszcie, opuszczając wzrok, ale wiedząc, że w końcu powiedziała coś ważnego – ale nigdy nie byłam zwolenniczką starodawnego aranżowania małżeństw przez rodziny.
– Zwłaszcza gdyby chodziło o mnie – wycedził.
Wstrzymała oddech. Och, gdyby znał prawdę i wiedział, ile razy jako dziewczynka marzyła o wielkim, tradycyjnym ślubie właśnie z nim, z pięknym Alexandrosem! Niestety teraz, kiedy popróbowała już małżeństwa w realu, upewniła się, że często to katastrofa.
– Wcale nie. – Przygryzła dolną wargę. – Tyle że zawsze byłeś przyjacielem Stavrosa, nie moim.
– Poza tą jedną nocą…
– Ale ta noc nie uczyniła nas przyjaciółmi.
Przymknęła w pewnej chwili oczy, więc na szczęście nie mogła zobaczyć, jak badawczo się jej przypatrywał.
– Powiedz mi, dlaczego tu dziś przyszłaś?
– Bo martwię się o niego. O tatę.
– Ale co się właściwie dzieje?
Było jej tak trudno mówić. Zdała sobie nagle sprawę, że nie rozmawia o tych sprawach z nikim, bo nie ma osoby, której umiałaby zaufać. A sprawiły to ciągłe upublicznianie ich życia przez Jonathana i rozsiewanie okropnych plotek. Od dawna balansowała na skraju. Alex pod tym względem był przeciwieństwem Jonathana.
– On jest naprawdę chory, Alex. Nie wiem, kiedy go ostatnio widziałeś?
– Ładnych parę miesięcy temu…
Czyżby usłyszała coś na kształt poczucia winy w jego głosie?
– W takim razie sam zauważyłbyś różnicę. Schudł. Jest zmęczony cały czas. To takie do niego niepodobne! – Głos załamał jej się na chwilę.

Obietnica miłości – Lela May Wight

Ten drań nie żyje.
Akeem z wściekłością pogniótł dokument i rzucił na podłogę. I oto teraz, na jedwabnym dywanie spoczywała historia życia i śmierci Damiena Hegartsa, spisana w kilku akapitach na drogim papierze. Prawie się zaśmiał. Człowiek, który nazywał go potworem, był martwy.
Powinien poczuć ulgę, ale tak nie było.
Bo teraz nie miała już nic.
Akeem Abd al-Uzza, następca tronu Taliedaa, ponownie spojrzał na pomięty dokument i serce załomotało mu w piersiach. Było tam. Pojedyncze zdjęcie Charlotte.
Przesunął palcem po konturze kobiety na zdjęciu. Pamiętał wszystko, każdy drobny szczegół jej miękkiego ciała, każdy cień, każdy pieprzyk na tle złotych tonów jej skóry.
Oczarowała go swoją uprzejmością.
– Uprzejmość! – zadrwił, i to słowo zabolało.
Przeczesał palcami włosy. Nieoczekiwana żądza wydobyła dawno zapomniane wspomnienia i poruszyła go. Piegi nad jej prawą piersią… Badał je językiem, biorąc sutki do ust, a ona wykrzykiwała jego imię – tak, jego imię – gdy ręką eksplorował najintymniejsze zaułki jej ciała w noc przed tym, zanim go odrzuciła, zanim pozbyła się go, jakby był niczym.
Odepchnął krzesło i podszedł do okna, z którego roztaczał się widok na starożytne miasto poniżej i falującą pustynię w oddali. Ból nigdy się nie zmniejszył. Spojrzał w dół na miasto. Było jego. Zamknął oczy. On, zapomniany spadkobierca, sierota, był władcą. Dlaczego zatem nie mógł zostawić przeszłości w spokoju?
Zostawić ją w spokoju?
Charlotte Hegarts go skrzywdziła, zniszczyła wszystko, co było w nim niewinne. A jednak, po niemal dekadzie, wciąż jej pragnął.
Wściekle.
Za dwa tygodnie zostanie oficjalnie uznany królem i wówczas ciężar korony będzie trzymał go z daleka od przeszłości, z daleka od niej, od pokusy, by rzucić jej w twarz to wszystko, czym wzgardziła.
Po raz ostatni, przed koronacją, będzie się domagać zemsty. To bardzo osobisty akt człowieka, nie króla, i nie zamierzał przegapić okazji, by pokazać, że w jego świecie nie ma już miejsca – ani dla niej, ani dla przeszłości.

Charlotte Hegarts otworzyła dłonie i wilgotna ziemia grudkami spadała na bukową okleinę trumny jej ojca. Nie czuła w sobie nic prócz pustki. Zupełnie nic.
Jej tanie baletki zapadały się w omszałą glebę, gdy odwróciła się plecami do grobu, twarzą do pustych miejsc z tyłu. Nie zjawił się nikt oprócz niej i wikariusza. Ani jedna osoba. Nawet jego kumple do picia, tak zwani przyjaciele, którzy byli przy nim zawsze tam, gdzie alkohol lał się strumieniami… Zrobiła kolejny krok i jeszcze jeden, nienawidząc tego, jak wykrochmalona biała bluzka niemal raniła jej skórę. Mimo to poruszała się, byle jak najdalej od przeszłości, od nadziei i marzeń, które złożyła u jego stóp. Niszczył je po kolei, zawsze wybierając butelkę zamiast córki. I to butelka ostatecznie wygrała, zabierając jej zarówno ojca, jak i nadzieję, że pewnego dnia zwyczajnie ją zauważy, swoją jedyną córkę.
Gdy dotarła do wielkich, czarnych ozdobnych bram, mimo wszystko miała nadzieję, że jednak ktoś o nim pamięta, modli się za niego. Ale na stypie nie przewidziano darmowego alkoholu. Tylko wspomnienia. Tylko ból i żal.
Więc wspomni go dla tych, którzy nie przyszli. Ostatni akt posłusznej córki.
Pójdzie do pubu po drugiej stronie ulicy, gdzie za darmo udostępniono jej salę na zapleczu, i będzie udawać, że smakują jej małe trójkątne kanapki wypełnione pastą rybną i ogórkiem.
Gdy zbliżyła się do drewnianych podwójnych drzwi rozpaczliwie potrzebujących farby, otworzyła je z impetem i… zamarła. Serce przestało pompować krew. Wywołała ducha?
– Akeem? – Zrobiła krok do przodu. – Wróciłeś…
– Tak, Charlotte – potwierdził, leniwie opierając się o blat baru.
Zatrzymała wzrok na jego ustach, na pełnych czerwonych wargach, w których tak źle brzmiało jej imię, jak dziewięć lat temu, kiedy przypomniał jej, kim wówczas była – Charlotte Hegarts, niegodna miłości córka alkoholika z najgorszej dzielnicy Londynu, borykająca się z ubóstwem, marząca o normalnym życiu szesnastolatka…
Boli. Jego obecność. Nie powinno go tu być. Ale był.
Wyprostowała się i utkwiła w nim wzrok. Pojawił się w dniu, w którym nie miała już o co walczyć, z wyjątkiem samej siebie.
– Dlaczego tu jesteś?
Zadała pytanie, które ćwiczyła nocami, by przygotować się na to spotkanie. Podczas tych prób wyobrażała sobie siebie jako personifikację chłodnej obojętności: on błaga ją o wybaczenie, ona wybacza, owszem, lecz wskazuje mu drzwi. Ćwiczyła tę scenę, ale nigdy nie spodziewała się, że to kiedykolwiek się wydarzy, zdecydowanie nie dzisiaj!
Akeem wzruszył ramionami.
– By złożyć ci wyrazy ubolewania.
– Kłamiesz, jak zwykle, Akeem!
Rzuciła w niego oskarżeniem, zanim zdążył odpowiedzieć. Kłamstwem dostał się do jej łóżka, a potem zniknął, zostawiając tylko krótką notatkę.
Wstał i ruszył w jej kierunku, wysoki, wyprostowany, uśmiechając się bezczelnie, prezentując doskonałe uzębienie na tle pełnych ust i krótko przyciętej czarnej brody.
– Nigdy cię nie okłamałem.
Wspomnienie wciąż było żywe. Pamiętała jego ostatnie kłamstwo, zanim wyskoczył przez okno jej sypialni. Złożył pocałunek na jej opuchniętych ustach z obietnicami na jutro i na zawsze.
To kłamstwo bolało najbardziej.
– Jeśli pomaga ci to spać w nocy… – odparła, zdumiona spokojem w głosie.
– Sen jest dobry dla zmarłych. Dlatego nigdy nie śpię.
Nie mogła oddychać. Odsunął na bok gęste włosy i zatrzymał się, piękny jak posąg, tuż przed nią. Czuła, jak niechciany żar wykwita na jej policzkach i schodzi w dół, coraz niżej. Nie podobało jej się to. Ani trochę. Będąc z nią w tej samej przestrzeni powietrznej, kradł powietrze, którego potrzebowała, by przeżyć.
– To musi być wyczerpujące, unikanie demonów nawiedzających twoje łóżko.
Przygotowywała się do tej konfrontacji przez dziewięć długich lat. Co najgorsze, nienawidziła konfrontacji, tymczasem ta chwila nadeszła niepodziewanie, gdy pochylił się z ustami tuż przy jej ustach.
– Nie martw się o moją wytrzymałość – wyszeptał, drażniąc ją gorącym oddechem. – Dotychczas nie zgłaszano zastrzeżeń.
Wiedziała, do czego zmierzał. Chciał jej przypomnieć, że ona też dzieliła z nim łóżko. Spał wtedy, owinięty wokół niej jak druga skóra.
– To, co robisz w swoim łóżku, nie obchodzi mnie – powiedziała, ponieważ rzeczywiście tak było. – Ale tu nie jesteś mile widziany.
– Naprawdę?
Zachowywał się jak niewiniątko, ale Charlotte nie dała się nabrać.
– Naprawdę. Mój ojciec nie chciałby tu ani ciebie, ani twoich kondolencji.
– Kondolencje są dla ciebie, nie dla niego.
– Dziwię się, że w ogóle masz coś dla mnie, i że o mnie pomyślałeś – odparowała.
Przygotowała się na tę rozmowę, ćwiczyła ją. Największe i najlepsze kłamstwo zachowała na koniec.
– Ja nigdy o tobie nie myślę, Akeem.
Jeśli nic nie czuła przy grobie, to teraz poczuła wszystko. Szesnastolatka w niej eksplodowała, przypominając dwudziestopięciolatce, że są sprawy, których nie zakończyła. Tymczasem on – najważniejsza niedokończona sprawa – właśnie zaczął odpinać perłowe guziki kołnierzyka. Powoli odsłonił szyję, z żyłami pulsującymi pod śnieżnobiałą koszulą.
Nie odpowiedział. Po prostu ją obserwował, odrobinę za długo, nie odrywając od niej oczu. Jakiś rodzaj przyciągania sprawił, że nieświadomie zmniejszyła dystans między nimi, wchodząc w magiczny krąg zapachu drewna i piasku, coraz bliższa dotknięcia go. Słowa przyszły jej łatwo, ale nie spodziewała się tak prymitywnej reakcji własnego ciała. Tego nie było w scenariuszu. Nie chciała się zdemaskować, nie mogła, nawet gdyby miała wewnętrznie spłonąć.
– Ja… często o tobie myślę, qalbi. – Jego niski i miękki głos był jak delikatna pieszczota. – Myślę o tym, jakie życie wybrałaś.
– Wybrałam? – powtórzyła łamiącym się głosem.
Minęło dziewięć lat. Nie mogła go całkowicie obwiniać za to, że została tam, gdzie ją zostawił. Ale tak właśnie robiła. Obwiniała go o wszystko.
Skinął głową.
– Mam na myśli tę żałosną egzystencję, którą nazywasz życiem.
– Słucham?
Cofnęła się, nieznacznie, ale wystarczająco daleko, by dać sobie miejsce na zamachnięcie się i uderzenie go prosto w pięknie wyrzeźbiony podbródek. Wiedziała, jak żałosne było jej życie, ale…
– Nie masz prawa mnie osądzać.
– Naprawdę? Mogłaś być kimkolwiek, mieć wszystko! Zamiast tego wybrałaś opiekę nad człowiekiem, który poniżał cię przy każdej okazji.
Zamrugała mocno, by przepłoszyć łzy. Naprawdę mogła być kimkolwiek?
– Mam dwadzieścia pięć lat – przypomniała mu. – Nie jestem martwa.
Mimo udawanej pewności siebie, głęboko odczuła jego słowa. Nie wiedziała, jak inaczej mogłoby wyglądać jej życie. Nic nie wiedziała, poza wszechogarniającą prawdą, że nie miała nikogo ani niczego, co mogłaby nazwać swoim.
– Czy nadal rysujesz?
Westchnęła. Rysunek… Pamiętał o tej jedynej rzeczy, która dawała jej wolność. Ołówek był jak bilet do przygody, jak ucieczka w piękno. Rzuciła to. Swoją sztukę. Swój jedyny talent. Rzuciła to, co kochała, bo ojciec nazwał jej rysunki głupimi, mówił o stracie czasu, gdy powinna się troszczyć o niego. Zniszczył wszystkie jej prace, zdeptał marzenia. A ona mu na to pozwoliła, bo czuła się egoistką okradającą go z cennych chwil. Jak mogła mieć czas dla siebie, kiedy jej tata potrzebował pomocy, by przeżyć? Jak mogła gonić za marzeniem, by zostać portrecistką, skoro tkwiła w brutalnej rzeczywistości?
– Nadal gonisz za marzeniami? – spytał, jakby czytał w jej myślach.
Przełknęła wspomnienie tego, co straciła, co zabrał jej ojciec – sztukę, tożsamość… Ponieważ jedyną wartością, z którą się identyfikowała, była jej sztuka. Jakże szybko pozwoliła marzeniom odejść, jakby nigdy nie istniały… Zresztą, jaki sens miały marzenia?
Skupiła się na twarzy mężczyzny zdeterminowanego, żeby pamiętała, żeby żałowała. On też przesuwał wzrokiem po jej twarzy.
– Marnowałaś życie, wypełniając puste butelki po whisky zimną herbatą, żeby oszukać pijanego ojca. Marnowałaś swoje życie, qalbi, próbując uratować człowieka, który nie chciał być uratowany.
Podniósł rękę. Długie, eleganckie palce przesunęły się w kierunku jej policzka. Cofnęła się, krok po kroku. Był zbyt blisko. Zrobiło się zbyt intymnie. Ale jego słowa dotarły do najgłębszych pokładów świadomości. Miał rację. Nie zrobiła – i nadal nie robi – żadnej z rzeczy, o których szeptali późno w nocy, skryci w jej sypialni… Mieli marzenia i nadzieje…
Co za ból! Po co rozrywać rany? Ojciec jej potrzebował, nawet jeśli nigdy nie docenił poświęcenia. Nie widział, że utrzymując go przy życiu, zapomniała o własnym. Nigdy się nie przyznała, w jaki sposób radziła sobie przy swoich niewielkich dochodach, gdy cofnięto im zasiłek socjalny. Nigdy się nie dowiedział, że odwiedzała banki żywności, ponieważ całe oszczędności wydawał na whisky. Nigdy, ani razu jej nie podziękował, gdy po wejściu w dorosłość łapała dorywcze prace: od cateringu, przez handel, po sprzątanie biur. Skakała z jednej bezsensownej pracy do drugiej… Tkwiła w tej beznadziei przez dziewięć lat, dokładnie tam, gdzie Akeem ją zostawił…
– Nie miałam wyboru! Zrobiłam, co musiałam – powiedziała. – Trwałam przy ojcu, tak jak powinna zrobić dobra córka. – Odetchnęła ciężko. – Był wszystkim, co mi zostało.
– Nieprawda – skorygował ją. – Był wszystkim, co pozwoliłaś sobie zostawić.
– Przestań! – zażądała, nie mogąc złapać tchu.
Nie chciała tego słuchać.
To nie tak miało wyglądać. Dlaczego nie klęczał przed nią, błagając ją o przebaczenie? Przecież to on ją porzucił?
– Czy jesteś kobietą, którą chciałaś być, Charlotte? – zapytał, ignorując jej słowa.
Kiedyś odważyła się uwierzyć, że może być kimś innym, że życie miało jej więcej do zaoferowania niż bycie niańką ojca, ale Akeem rozbił tę wiarę w drobny pył.
Teraz nie miała pojęcia, ani kim była, ani do czego zmierzała. Ale do tego nie zamierzała mu się przyznać. Wystarczyło, że przyznała się przed samą sobą, że opieka nad ojcem stała się jej życiem.
– Przestań! – powtórzyła. – Wyjdź!
Nienawidziła go. Nienawidziła tego, co jej zrobił. Kwestionował wszystko.
– Ale dopiero co przyjechałem.
Spojrzała na niego zmęczona.
– Nie prosiłam cię, żebyś przyjeżdżał.
– Wolisz opłakiwać go samotnie? – Rozłożył ręce, rozglądając się. – W takim miejscu?
– To miło z twojej strony, że mi przypomniałeś. – Uśmiechnęła się niemiło. – Ale nie masz prawa mówić mi, jak i gdzie mam się smucić.
– Wszystko, co powinnaś poczuć, to ulga… Ale masz rację. Nie mam prawa mówić ci, jak masz przeżywać żałobę albo gdzie, bo w ogóle nie jest mi przykro, że ten drań nie żyje. Ale naprawdę przykro mi, że straciłaś ojca, Charlotte – kontynuował. – Wiem, że go kochałaś z powodów, dla których ja…
– Nie czas na to! – przerwała mu.
– Kiedy będzie na to czas? — zapytał.
Patrzyła na białą koszulę i czarną marynarkę, pod którymi prężyło się twarde i muskularne ciało, którego kiedyś tak wściekle pragnęła. Wzięła głęboki oddech, przetarła dłońmi twarz. Czas to zakończyć.
– Czego chcesz? – spytała.
Zbliżył się, stanął tuż przed nią.
– To, czego ja chcę, nie ma znaczenia. To ty potrzebujesz tego, co ja mam, Lottie.
Świat zaśpiewał, gdy użył zdrobnienia sprzed lat.
– Czego mianowicie, Akeem?
– Potrzebujesz mnie.
– Ciebie? – wyszeptała, zniesmaczona instynktowną reakcją swojego ciała na jego niespodziewane oświadczenie.
– Tak.
Uśmiechnął się, a jego brązowe oczy zdawały się płonąć czernią.
– Tak – powtórzył. – Mnie, Akeema Abd al-Uzza.
Jego głęboki głos emanował męskością.
– A nie Akeema Ali? – zapytała.
– Abd al-Uzza to imię mojego ojca.
– Ojca? Ale twoja mama…
Zamknęła oczy. To nie miało znaczenia. Nie chciała wiedzieć. Zmusiła się do złośliwego uśmiechu.
– Akeemie Ali… – wzruszyła ramionami – lub też Abd al-Uzza, jak wolisz, nie chcę cię tutaj i na pewno cię nie potrzebuję.
– Dzisiaj jest początek reszty twojego życia. Czy jest lepszy sposób na rozpoczęcie nowego życia niż rozkoszna noc w moich ramionach, pośród niezmierzonego bogactwa?
– Chcesz mnie zabrać do łóżka? – wykrztusiła.
– Tak. Spędź ze mną jedną noc, w moim łóżku. Jedną noc pełną namiętności, Lottie.
– Dlaczego?
– Nazwij to, jak chcesz… Może… zamknięcie pewnego etapu?
– Wszedłeś tu nieproszony, bo myślałeś, że się z tobą prześpię na pożegnanie? Co za arogancja!
– Czy moja arogancja cię zaskoczyła?
– Tak. Chłopak, którego znałam, nigdy by tego nie żądał.
Przeniosła się pamięcią w przeszłość. Czuła jego niepewne palce na swoim nagim biodrze. Z ustami za jej uchem pytał, czy mógłby sprawić jej przyjemność palcami… Tamten Akeem był delikatny, opiekuńczy – nigdy nie stawiał wymagań. Tymczasem mężczyzny stojącego przed nią po prostu nie znała.
– Nie jestem chłopcem, którego pamiętasz.
Jego głos był jedwabisty, uwodzicielski.
– Przyjemność, której zaznasz w moich ramionach, będzie niepodobna do żadnego z twoich doświadczeń przede mną lub po mnie.
Położył dłoń na najczulszym miejscu jej szyi. Całą siłą woli starała się nie reagować na jego dotyk, chciała pozostać obojętna. Ale nie była obojętna. Znała tylko jego. Czuła to wszystko, czego nie powinna czuć, bo przecież nienawidziła go, prawda?
– Czy mam tu przyłożyć usta? – Wciąż dotykał jej szyi. – Żebyś zrozumiała wciąż żywą siłę przyciągania pomiędzy nami?
– Nie! – krzyknęła.
Nie mogła oddychać ani myśleć o czymkolwiek poza swoim zdradzieckim ciałem, które drżało od intensywności jego spojrzenia, jego dotyku. Pragnęła znaleźć się w jego objęciach. Co z nią było nie tak? W dzień pogrzebu ojca?
Stała na krawędzi, tymczasem Akeem sprawiał, że emocje sięgały zenitu. Nie mogła tego znieść. Nadal na nią działał! Ale mylił się, jeśli sądził, że zapomniała o tym, co zrobił, jak ją porzucił.
– Nie – powtórzyła. – Moje łóżko jest niedostępne dla ciebie.
– To nie w twoim łóżku chcę cię widzieć – poprawił ją z uśmiechem. – Tylko w moim.
– Nieważne – prychnęła. – W żadnym się nie spotkamy. Poza tym… Najwyraźniej to ty potrzebujesz mnie, inaczej by cię tu nie było.
– Uwierz mi, Lottie, musisz zamknąć drzwi do przeszłości, ja zresztą też – podsumował, wodząc kciukiem w górę napiętej linii jej szyi. – Zaryzykuj i chodź ze mną do łóżka.
Nie potrzebowała jego ust na swoim ciele, by zrozumieć, że cokolwiek istniało między nimi, stało się bardziej potężne niż dziewięć lat temu. To rodzaj tęsknoty, pożądania…
Była głupia.
– Nie – wyszeptała, a on szybko opuścił ręce. – Nie mogę.
– Strach powstrzymywał cię, kiedy byłaś dziewczynką. Teraz jesteś kobietą i nadal się boisz?
– Jak to? Ja? – spytała zdezorientowana, bo to on był tym, który uciekł, to on się bał.
– Co masz do stracenia? – zapytał. – Nie posiadasz pracy, rodziny, pieniędzy i wkrótce będziesz bezdomna. Czy chcesz zostać dokładnie tam, gdzie zawsze byłaś, dopóki cię nie wyeksmitują i nie pozbawią wszystkiego, co znasz?
– Skąd to wiesz?
– Łatwo sobie wyobrazić, jakie życie prowadziłaś.
W milczeniu wytrzymał jej pytające spojrzenie. Oczywiście, że wiedział wszystko. Był bogaty. Rozpoznała duże pieniądze w każdym ściegu jego szytego na miarę garnituru.

Ślub w Atenach - Clare Connelly Theresa Anastakos wie, że dni jej ojca są policzone. Chciałaby zrobić coś, co go na koniec uszczęśliwi. Najbardziej byłby zadowolony, gdyby została żoną Alexandrosa Zacharidisa, przyjaciela jej zmarłego brata. Alexandros nigdy nie traktował jej poważnie, ale Theresa zbiera się na odwagę i składa mu propozycję małżeńskiego układu. Liczy, że zgodzi się ze względu na więzy przyjaźni, jakie go łączą z jej rodziną. Tymczasem Alexandros idzie dużo dalej: ożeni się z nią, pod warunkiem, że to nie będzie układ, a prawdziwe małżeństwo… Obietnica miłości - Lela May Wight Książę Akeem został nakryty w łóżku z Charlotte Hegarts, swoją dawną miłością. Akeem wkrótce zostanie królem. Bardzo mu zależy, by nikt nie pomyślał, że jest podobny do ojca, który własne przyjemności przedkładał nad dobro kraju i rodziny. Jedynym wyjściem, by nie dopuścić do takich skojarzeń, wydaje mu się małżeństwo z Charlotte. Tyle że umówili się na jedną noc, a nie na resztę życia. Będzie ją musiał przekonać, żeby zechciała zostać jego żoną i królową…

Ślubu nie będzie

Joss Wood

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1194

ISBN: 9788327699183

Premiera: 11-10-2023

Fragment książki

Za godzinę będzie już mężatką.
Thadie Le Roux zerknęła na bogato zdobioną suknię ślubną leżącą na szerokim łóżku i uniosła dłoń w górę, by dotknąć drobnych jasnych warkoczyków wplecionych w jej własne włosy i upiętych w elegancki kok nisko nad karkiem.
Po całej serii komplikacji, zamieszaniu w mediach oraz historiach obu braci Thadie, którzy przy okazji także znaleźli miłość, ona i Clyde byli nareszcie na finiszu. Za kilka godzin zostanie jego żoną i zmieni nazwisko na Strathern.
Czy Clyde, który czekał na to wydarzenie w swojej suicie na końcu korytarza, był podekscytowany? Ona nie była. W każdym razie nie aż tak bardzo. Ostatnim razem poczuła motyle w brzuchu aż cztery lata temu, w Londynie, kiedy to niespodziewanie dla samej siebie zaprosiła do pokoju hotelowego przystojnego nieznajomego i poszła z nim do łóżka.
Przygoda ta nigdy więcej się nie powtórzyła, ale została jej po niej pamiątka – bliźniacy Gus i Finn.
Nie powinna myśleć o Angusie, a już na pewno nie w dniu swojego ślubu.
Zawiązała mocniej pasek krótkiego szlafroka i usiadła na brzegu łóżka, wpatrując się w szaleńczo drogą suknię ślubną. Wątpliwości, które mnożyły się w ciągu ostatnich trzech miesięcy, przypuściły zmasowany atak. Thadie oddychała płytko. Na całym ciele czuła nieprzyjemne ciarki. Po co to robiła? Clyde jej nie kochał, a ona nie kochała jego…
Zmusiła się do zachowania spokoju. Widziała przecież, dlaczego za niego wychodzi. Clyde obiecał pomóc w wychowaniu chłopców, a to oznaczało, że Thadie miałaby więcej czasu dla siebie. Może mogłaby zacząć znowu projektować, wrócić do pracy choć na część etatu. Chłopcy potrzebowali kogoś, kto zastąpi im ojca, a gwiazda rugby i bohater narodowy, Clyde Strathern, wysportowany, a przy tym inteligentny, był strzałem w dziesiątkę.
Oboje obracali się w tych samych kręgach i poznali się na którejś z imprez sportowych. W przeciwieństwie do swoich porywczych rodziców, Clyde był oazą spokoju. Przebywając w jego towarzystwie, miało się wrażenie żeglowania po spokojnych wodach.
Ich związek był prostą transakcją: Clyde’owi imponował status Thadie. Zależało mu na tym, by wejść do arystokratycznej i bogatej rodziny Le Roux. Thadie zaś pragnęła, by jej synowie mieli ojca. Nigdy nie domagała się, by ją kochał. Jeśli tylko Clyde spełni obietnicę i pomoże jej w wychowaniu Gusa i Finna, uzna to małżeństwo za udane.
Co prawda ostatnio nie spędzał z bliźniakami wiele czasu i nawet zaczęła się zastanawiać, czy aby nie zmienił priorytetów, ale może po prostu była przewrażliwiona. Clyde powiedziałby jej przecież, gdyby miał wątpliwości co do ślubu. Zwłaszcza że ostatnie miesiące były naprawdę okropne. Zupełnie bez powodu anulowano im rezerwację lokalu weselnego i przez pewien czas „ślub roku”, jak go określało wiele mediów w RPA, wisiał na włosku. Uganiali się za nimi paparazzi, dziennikarze wypytywali o to, czy bardzo się kochają, obcy ludzie zamieszczali paskudne komentarze na profilach Thadie w mediach społecznościowych. Thadie musiała poprosić przyrodnią siostrę Clyde’a, by zrezygnowała z roli druhny. I tak była negatywnie nastawiona do tego ślubu. W efekcie nagromadzenia przeszkód Thadie była zestresowana i miała tendencję do popadania w histerię.
Uniosła głowę, słysząc pukanie do drzwi. To była Dodi, jej najlepsza przyjaciółka. Thadie trochę jej zazdrościła. Dodi prowadziła salon sukien ślubnych, doradzała Thadie przy wyborze sukni i sama zajmowała się projektowaniem. Marzyła o tym, by kiedyś stanąć w jednym szeregu z tak znanymi projektantkami mody jak Stella McCartney czy Vera Wang.
Thadie natomiast, zamiast projektować, wychowywała dzieci.
– Czy jest już Liyana? – spytała Thadie, myśląc o swojej eleganckiej matce.
Dodi pokręciła głową.
– Przysłała wiadomość, że pojedzie bezpośrednio do kościoła.
Choć była pewna, że matka wystawi ją do wiatru, poczuła rozczarowanie. Nigdy nie dotrzymywała obietnic, nie była też matką w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Dlaczego więc Thadie oczekiwała, że coś się zmieni w dniu jej ślubu? Byłej supermodelce zapewne nawet nie przyszło do głowy, że ślub córki może być ważnym momentem w ich relacji.
– Niepotrzebnie robiłam sobie nadzieje – mruknęła Thadie. – Choć gdyby żył ojciec, pewnie zapomniałby, że ma mnie poprowadzić do ołtarza, i trzeba by go siłą wyciągnąć z pola golfowego.
– Albo z łóżka kochanki.
Ojciec, który seryjnie zdradzał matkę, był kolejnym wielkim rozczarowaniem w życiu Thadie. Matka też zresztą nie była wielką fanką monogamii.
Rozdarta między dwójką rodziców, w ciąży z mężczyzną, którego nazwiska nawet nie znała, uznała, że ma dość rozczarowań, których życie jej nie szczędziło. Pora było obniżyć oczekiwania i to właśnie zrobiła.
– Jasny szlag! – zaklęła pod nosem Dodi, ściągając na siebie uwagę Thadie.
– Coś się stało?
Podeszła do Dodi, która stała przy oknie.
– Jakieś zamieszanie przy bramie. Widzę reporterów i długie obiektywy.
Och nie, to nie mogła być prawda. Media o niczym nie wiedziały, a goście mieli dopiero pod koniec ceremonii ślubu otrzymać esemesy z informacją o tym, gdzie odbędzie się wesele. Tylko kilka osób znało lokalizację i były to osoby, którym najbardziej ufała. Thadie zamaszystym krokiem ruszyła w stronę drzwi do salonu znajdującego się obok. Synowie, na szczęście, byli pod opieką Jabu, wieloletniego kamerdynera w Hadleigh House oraz ich przyszywanego dziadka.
Ignorując swoich braci oraz ich narzeczone, a także Altę, przyrodnią siostrę Clyde’a, Thadie, odziana nadal w krótki szlafrok, stanęła przed ochroniarzem i poprosiła go, by poszedł po Clyde’a. Minutę później w salonie pojawił się Clyde, ale zamiast popatrzeć na nią, wsunął dłonie w kieszenie spodni od smokingu i wbił oczy w dywan. Wyglądał, jakby się spodziewał kłopotów. Ciekawe.
– Pod bramą jest pełno reporterów – zwróciła się do Clyde’a i Alty. – Nikt miał nie wiedzieć o tym, gdzie będzie wesele, nawet goście! Które z was się wygadało?
Blondynka o jasnej cerze zatrzasnęła trzymany w rękach magazyn mody i wstała. Sięgnęła po kieliszek szampana i wychyliła go do dna.
– Ja to zrobiłam – przyznała bez cienia skruchy w głosie.
Nikt z obecnych nie okazał zdziwienia.
– Tak myślałam – wycedziła Thadie przez zaciśnięte zęby. Alta zawsze była przeciwna ślubowi Thadie i Clyde’a. – Dlaczego?
Alta wymieniła spojrzenia z Clyde’em, który podszedł do barku i nalał sobie whiskey. Lekko potrząsnął szklanką, by zamieszać trunek i dopiero wtedy znowu spojrzał na Altę. Ta w odpowiedzi kiwnęła głową, jakby zachęcając go, by mówił dalej. Tylko dlaczego Clyde potrzebował zachęty?
– Pozwoliłem jej ujawnić miejsce – przyznał Clyde.
– Dlaczego? – powtórzyła pytanie Thadie, a jej głos zniżył się do szeptu, tak była tym zszokowana.
– Clyde i ja mieliśmy nadzieję, że to cię w końcu zmusi do odwołania ślubu.
Thadie popatrzyła na obu swoich braci, których miny nie wróżyły nic dobrego. Uniosła więc rękę, by ich powstrzymać. To była jej bitwa. Nie zamierzała się nikim wyręczać.
– Przepraszam, ale nie rozumiem. Nie chcesz tego ślubu, Clyde?
Clyde nerwowo przeczesał palcami włosy.
– Oczywiście, że nie chcę. Od tygodni próbujemy wszystkiego, by nie dopuścić do ślubu.
– Dlaczego po prostu nie powiedziałeś Thadie, że nie chcesz się żenić? To by było chyba najprostsze? – spytał Micah, z trudem ukrywając wściekłość.
– Po co zawracaliście sobie głowę tymi wszystkimi podchodami? Anulowanie rezerwacji, ujawnienie mediom, że Alta została wyrzucona z funkcji druhny, epatowanie intymnymi szczegółami związku – zapytał Jago, piorunując Clyde’a i Altę spojrzeniem.
– Clyde jest w tej chwili marką, która opiera się na wizerunku miłego faceta i doskonałego dżentelmena. Reprezentuję go i muszę dbać o wizerunek – powiedziała Alta. – Thadie należy do dynastii Le Roux. Jest sławna i uwielbiana. Ty i Micah macie wpływy i władzę, jesteście równie popularni. Zaręczyny z Thadie to było marketingowe złoto. Plan był taki, żeby zerwać zaręczyny po pół roku, kiedy Clyde osiągnie równą wam popularność.
Oszukał ją. Nigdy nie miał zamiaru się z nią ożenić ani tym bardziej być ojcem dla jej dzieci. Thadie poczuła rozczarowanie.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mógł po prostu powiedzieć, że zmienił zdanie.
– Clyde miał zerwać zaręczyny, ale dostał ofertę pracy od bardzo tradycyjnej i stawiającej na wartości rodzinne firmy. Miał zostać jej rzecznikiem. To oferta warta miliony i negocjowanie jej zajęło nam wiele miesięcy. Warunek jest taki, że Clyde nie może być uwikłany w żaden skandal obyczajowy. Zerwanie zaręczyn z uwielbianą przez naród arystokratką byłoby sporym problemem. Ale gdybyś to ty zdecydowała się rzucić Clyde’a, sympatia ludzi byłaby po jego stronie.
Thadie pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Gdybyś mi to wyjaśnił wcześniej, Clyde, moglibyśmy poszukać rozwiązania dobrego dla wszystkich, ale ty wolałeś mnie oszukiwać. To niewybaczalne! Cała moja rodzina była zaangażowana w znalezienie nowego lokalu weselnego, a Jago i Micah za nie zapłacili.
– To bez znaczenia – mruknął Micah.
– Wręcz przeciwnie! – Thadie podniosła głos. – Mogliśmy uniknąć tego całego cyrku, gdybyś był ze mną szczery, Clyde. Nawet dzieci nie oszczędziłeś.
Clyde wzruszył nieznacznie ramionami i to doprowadziło Thadie do furii.
– Strasznie ich rozpieściłaś, zresztą nawet nie interesują się rugby – powiedział znudzonym tonem. Thadie zupełnie nie poznawała mężczyzny, który przed nią stał. A może przymykała oko na to, co jej się nie podobało, bo bardzo chciała, żeby chłopcy mieli pełną rodzinę?
– Przecież oni mają trzy lata!
– Serio? Myślałem, że są starsi. Nieważne… Alta wyjdzie do dziennikarzy i przekaże, że odwołałaś ślub.
Co to to nie!
Clyde w zaledwie kilku zdaniach zdołał zdyskredytować ją jako matkę. Udowodnił, że nie wie nic o jej dzieciach. Czy naprawdę myślał, że Thadie ułatwi mu zdobycie nowej pracy i sama odwoła ślub? Nie do wiary!
Thadie rzadko kiedy traciła równowagę lub zachowywała się nieracjonalnie, ale Clyde’owi udało się doprowadzić ją do ostateczności. Nikt nie będzie zabawiał się kosztem jej dzieci i ich uczuć. Ani tym bardziej robił z niej idiotki.
Pora było kończyć tę rozmowę. Thadie obróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju, kierując się w stronę schodów. Zdaje się, że ktoś za nią pobiegł, ale nie zwracała na to uwagi. W kilkanaście sekund znalazła się przy drzwiach do wiktoriańskiej posiadłości.
– Masz na sobie tylko krótki szlafrok. Nawet nie założyłaś butów… – usłyszała za sobą rozpaczliwy krzyk Dodi. – Dokąd idziesz?
Thadie nacisnęła masywną klamkę i wyszła na zewnątrz, patrząc na tłum reporterów okupujących bramę. Wycelowane w nią długie obiektywy mogły zrobić całkiem niezłe zdjęcia, ale to jej nie wystarczyło. Postanowiła wrzucić byłego narzeczonego prosto pod rozpędzony medialny autobus.

Angus Docherty oparł buty na krawędzi biurka w gabinecie penthouse’u znajdującego się w londyńskim kompleksie biznesowym Canary Wharf. Wpatrywał się w ekran laptopa spoczywającego na udach. Niedawno wrócił z Pakistanu i miał w związku z tym mnóstwo pracy. Świat nie chciał stanąć w miejscu tylko dlatego, że nie było go w kraju przez parę tygodni. Pomimo że był właścicielem międzynarodowej korporacji zajmującej się bezpieczeństwem ludzi, mienia i nieruchomości, od czasu do czasu brał udział w misjach realizowanych na zlecenie zachodnich rządów. Misje te były niebezpieczne i ściśle tajne.
Żołnierz pozostaje żołnierzem do końca swojego życia.
Nadal bawiło go to, że nikt w jego rodzinie nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Podobnie jak w przypadku ojca, dziadka i pradziadka jego przeznaczeniem była służba wojskowa, a celem – dorównanie wybitnym osiągnięciom przodków. Jego prapradziadek był emerytowanym pułkownikiem, pradziadek zmarł kilka dni po tym, jak otrzymał stopień generała dywizji.
Ze wszystkich znamienitych przodków służących w wojsku, to ojciec Angusa doszedł do najwyższej rangi, zostając najmłodszym generałem w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. Generał Colm Docherty odpowiadał jedynie przed Bogiem i czasami przed premierem. Był legendą w kręgach militarnych. Cechowała go nienaganna etyka zawodowa, dyscyplina i koncentracja. Generał był twardym człowiekiem i wymagającym przełożonym.
Pełnego poświęcenia żądał także od syna. Angus miał biegać szybciej, uczyć się pilniej, osiągać więcej i być lepszym, a nawet najlepszym. Akceptacja ojca była uzależniona od tego, jak bardzo zbliżył się do ideału. Porażki nie były tolerowane. Nigdy.
Największą jego porażką było zaś to, że dał się postrzelić. Kula o milimetry minęła tętnicę udową i roztrzaskała kość uda. Incydent ten nie tylko zachwiał nadziejami, jakie ojciec pokładał w Angusie, który miał zostać drugim generałem noszącym nazwisko Docherty, lecz także zasadniczo zmienił relacje Angusa z rodzicami. Odniesione obrażenia wystarczyły, by zwolniono go ze służby, co nawet dziś uważał za osobisty dramat. Nie chciał pracować za biurkiem, a rozstanie z jednostką okazało się raną, która nigdy się nie zagoiła.
Zamyślony, potarł dłonią twarz. Musiał być bardziej zmęczony, niż sądził, jeśli zaczął wspominać rodziców. Ziewnął i przeciągnął się.
Stukanie do drzwi zmusiło go do podniesienia wzroku. Skinął dłonią, zapraszając swojego dawnego druha, z którym służył w jednostce. Heath był pierwszą osobą, jaką Angus zatrudnił, gdy założył firmę Docherty Security.
Heath trzymał w rękach tablet. Angusa zaciekawił uśmiech na jego zazwyczaj poważnej twarzy.
– Coś nowego? – spytał.
Heath potrząsnął głową. Był wyraźnie rozbawiony.
– Oglądam właśnie film z jedną z naszych klientek w RPA. Narzeczony rzucił ją niemal przed ołtarzem, a jej konferencja prasowa bije w sieci rekordy oglądalności.
Angus opuścił nogi na podłogę i wziął od Heatha tablet, by odtworzyć film. Kobieta stojąca przed wycelowanymi w nią mikrofonami i obiektywami miała na sobie kusy szlafrok wykończony koronką i odsłaniający zgrabne nogi. Poły przy dekolcie były na tyle niedbale zasunięte, że on i reszta świata mogli dostrzec kształt piersi i jasnoniebieski stanik. Przeniósł spojrzenie wyżej, na twarz kobiety i poczuł lodowaty dreszcz schodzący w dół kręgosłupa. Thadie…
Zaraz potem jego serce zerwało się do galopu, co zdarzało się niezwykle rzadko. Zabębnił palcami po udzie. Wystarczyło jedno spojrzenie na jej śliczną twarz i ponętne kształty, by podnieść mu ciśnienie.
Niejednokrotnie znajdował się w ogniu walki, słyszał huk bomb eksplodujących dookoła, walczył o swoje życie, został nawet postrzelony, a nie pamiętał, by podobne zdarzenia wytrąciły go z równowagi. Natomiast spojrzenie w smutne oczy w jednej chwili zmieniło go w kłębek nerwów.
Zamyślony obrysował palcem idealnie ukształtowane policzki, szpiczasty podbródek i wydatne usta. Oczy w kształcie migdała były ciemne jak płynna czekolada, a odcień jej skóry przywodził na myśl złoto-brązowy wisiorek z topazem, jaki nosiła babcia Angusa. Policzki i nos miała nakrapiane piegami. Pamiętał, że całując ją, liczył je, starając się nie pominąć ani jednego. Na filmie Thadie miała włosy splecione w długie blond warkoczyki – pasowały jej – pamiętał jednak, że jej naturalne włosy były ciemne i przypominały drobne sprężynki.
Angus nacisnął przycisk odtwarzania i usłyszał dźwięczny i przyjemnie niski głos.
– Jestem tu, by wam powiedzieć, że mój narzeczony, były narzeczony – poprawiła się, unosząc palec wskazujący w górę – nie tylko mnie rzucił, ale też przyznał, że próbował pokrzyżować nasze plany związane z weselem. Sądził, że po tylu niepowodzeniach przy organizacji ślubu sama go odwołam Nie miał odwagi, by zrobić to sam. – Thadie wzięła głęboki oddech, a jej policzki zaczerwieniły się ze złości. Dzięki temu była jeszcze bardziej fascynująca. Po chwili zakryła dłońmi oczy. Był przekonany, że wybuchnie płaczem, ale tak się nie stało. – Mówił, że chciał, bym to ja zerwała zaręczyny, by nikt go nie obarczył winą. Dlatego wyszłam do was, by powiedzieć, że byłam gotowa zostać żoną Clyde’a Stratherna.
Gotowa? Czyżby nie kochała niedoszłego pana młodego? Angus zobaczył, że do kobiety podchodzi dwóch wysokich mężczyzn, podobnych do siebie jak dwie krople wody. Obaj byli ubrani odświętnie, a róże w klapie oznaczały, że byli zaproszeni na ślub. Jeden z mężczyzn zdjął marynarkę i okrył nią ramiona Thadie, po czym odprowadził ją do domu. Drugi stanął przed dziennikarzami.
– Jak większość z was wie, nazywam się Jago Le Roux. Tak jak powiedziała siostra, ślub się nie odbędzie – powiedział z ponurą miną. – Poprosiłbym was o uszanowanie prywatności i pozostawienie nam kilku dni, abyśmy mogli oswoić się z tą sytuacją, ale to zapewne i tak nic nie da, prawda?
Ze wszystkich stron posypały się pytania, ale Jago odwrócił się, by podobnie jak rodzeństwo wrócić do domu. Odtwarzanie wyłączyło się i Angus, wstrząśnięty, co starał się ukryć, podniósł głowę.
– Musisz mi to wyjaśnić – poprosił.
Heath wyciągnął przed siebie nogi i oparł dłonie na brzuchu.

Thadie Le Roux ma poślubić Clyde’a, gwiazdę rugby, który obiecał zaopiekować się nią i jej trzyletnimi bliźniakami. Okazuje się jednak, że zależy mu jedynie na jej arystokratycznym nazwisku i koneksjach. Zawiedziona i oburzona Thadie udziela wywiadu w mediach, wyjaśniając, dlaczego nie dojdzie do ich wyczekiwanego w RPA ślubu. Na drugim końcu świata, w Londynie, ogląda jej wystąpienie Angus Docherty. Natychmiast rozpoznaje Thadie, z którą spędził kiedyś jedną niezwykłą noc. Gdy zdaje sobie sprawę, że to on jest ojcem jej synów, wsiada w samolot i leci do Johannesburga…

Sposób na kłopoty

Julia James

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1193

ISBN: 9788327699190

Premiera: 18-10-2023

Fragment książki

Salvatore Luchesi odsunął się ostrożnie od kobiety, która napierała na niego z zapałem.
– Gio… nie… – powiedział, siląc się na spokojny ton.
– Och, Salva! Nie wiesz, jak za tobą szaleję?
Jej głos brzmiał przymilnie i natarczywie. Przyszła do jego rzymskiego mieszkania nieproszona. Wtargnęła do środka, powołując się na wieloletnią znajomość, zmusiła go, by poczęstował ją drinkiem, a potem dosłownie się na niego rzuciła.
Niemal sapnął zniecierpliwiony. Si, Dio mio! Dobrze wiedział, jak bardzo Giavanna Fabrizzi jest na niego napalona. Ale nawet gdyby nie była córką jego wspólnika w interesach, to i tak gustował raczej w spokojnych długonogich blondynkach, a nie żywiołowych brunetkach i to w dodatku tak młodych jak Gia, zaledwie dwudziestoletnia.
Blondynki podkreślały zalety jego własnego wyglądu. Był wysoki jak na Włocha, ale miał typową dla tej nacji oliwkową karnację oraz ciemne włosy i oczy. Poza tym wiedział, że rysy jego twarzy przyciągają uwagę kobiet, a jego perfekcyjna sylwetka wzbudza zazdrość mężczyzn.
– Gio, cara – odezwał się znowu, cofając się o krok. – Bardzo mi to pochlebia. Każdy mężczyzna czułby się zaszczycony. Ale jesteś córką Roberta. Nie ośmielę się ciebie tknąć!
Chciał, by zabrzmiało to żartobliwie. Gia wydawała się utrapieniem, ale była też bardzo nieprzewidywalna i rozpieszczona przez ubóstwiającego ją ojca, a Salvatore wolał nie doprowadzać do konfliktów.
– Wcale nie zamierzam z tobą romansować, Salva! Zależy mi na czymś więcej!
Wpatrzył się w nią, pełen złych przeczuć.
– I tacie też – dodała. – Powiedział mi! I ma rację. To doskonały pomysł! – Spojrzała na niego zgłodniałym wzrokiem. – Chcę, żebyś się ze mną ożenił!
A więc jednak złe przeczucia Salvatorego się spełniły.

Lanę bolały stopy w zabójczych butach na platformie, kiedy stała za kulisami pośród innych modelek, a potem, gdy przyszła jej kolej, wkroczyła na wybieg przy dźwiękach dudniącej muzyki. Po dziesięciu latach pracy w charakterze modelki potrafiła to robić z zamkniętymi oczami.
Czy naprawdę wydawało mi się to kiedyś takie wspaniałe i ekscytujące? – pomyślała. Obróciła się zwinnie z ręką na biodrze przy końcu wybiegu, pozostała w tej pozie przez odpowiednio długą chwilę, a następnie wróciła. Rzeczywiście tak wyobrażała sobie tę pracę przed laty, ale teraz, gdy zbliżała się jej dwudziesta siódma rocznica urodzin, miała ochotę wreszcie zakończyć karierę. Tyle że mimo zmęczenia nie mogła sobie na to pozwolić.
Pracowała bez przerwy, biorąc udział w pokazach i sesjach zdjęciowych podczas szaleńczego tygodnia mody, który jeszcze się nie skończył. Wciąż miała jeszcze przed sobą przyjęcie dla VIP-ów na zakończenie pokazów, a wszystkie modelki musiały w nim uczestniczyć.
Mniej więcej pół godziny później udzielała się towarzysko, jak to było wymagane, zastanawiając się, kiedy mogłaby się wymknąć. Następnego dnia czekało ją sporo kolejnych zajęć. Popijając wodę mineralną, rozglądała się obojętnym wzrokiem dookoła, patrząc na wysokie modelki, stylistów i redaktorów, niezbędny orszak haute couture, skupiony wokół projektanta i jego głównych asystentów. Mężczyźni zerkali w jej kierunku, ale nie zwracała na nich uwagi. Kiedyś to zrobiła, popełniając w ten sposób największy błąd w życiu.
Jak mogłam być tak głupia i dopuścić do siebie Malcolma?
Wydawał się kimś złym z imienia i z natury. Ale wcześniej tego nie widziała. Chciała wtedy rozpaczliwie się z kimś związać, żeby nie czuć się tak osamotniona.
Posmutniała. Tamten koszmar sprzed blisko czterech lat, kiedy jej rodzice zginęli w karambolu na autostradzie, był nie do wytrzymania. Łatwiej mogła go znieść, spotykając się z Malem. To pomagało jej zapomnieć. Chęć posiadania kogoś przy sobie ją wtedy zaślepiła, nie pozwalając poznać charakteru tego człowieka i jego prawdziwych intencji. Myślała, że o nią dba, ale jemu zależało tylko na tym, by móc się pochwalić dziewczyną modelką. Jako początkującemu aktorowi pomagało mu to piąć się w górę.
Gniew zastąpił smutek na jej twarzy. Okazało się, że Malowi zależało jeszcze na czymś innym. Chodziło o mieszkanie, które kupiła w dzielnicy Notting Hill za oszczędności i pieniądze odziedziczone po rodzicach. Bardzo się nim interesował…
Otrząsnęła się z rozmyślań. Miała tutaj nawiązywać znajomości towarzyskie, a nie rozpamiętywać perfidię Malcolma. Zrezygnowana, napiła się wody i ponownie ruszyła w tłum gości.

Salvatore wziął kieliszek szampana od przechodzącego kelnera i napił się w zamyśleniu, przyglądając się obojętnie w pełni już rozkręconej imprezie. Zaproszono go na londyński pokaz, ponieważ był inwestorem domu mody, ale myślami przebywał w Rzymie, głowiąc się nad problemem, z którym tam się zmierzył. Powiązanym z Gią lub raczej z jej ojcem, ponieważ Roberto, tak jak oświadczyła jego rozpieszczona córka, postrzegał sytuację dokładnie tak jak ona.
– Pasujecie do siebie idealnie! – powiedział Roberto z przekonaniem podczas jednego ze spotkań. – Piękniejszej żony nie znajdziesz. A ja chętnie ci ją powierzę i uchronię w ten sposób przed łowcami posagów! Czy masz jakieś zastrzeżenia do tego, żeby ożenić się z moją córką?
Słuchając tego, Salvatore starał się zachować obojętny wyraz twarzy. Miał wiele zastrzeżeń, by poślubić rozpieszczoną księżniczkę, młodszą od siebie o blisko piętnaście lat.
– Każdy mężczyzna czułby się zaszczycony taką propozycją – ciągnął Roberto. – Nie muszę ci przypominać, Salvatore, jak bardzo jesteśmy już ze sobą powiązani, mając tyle wspólnych przedsięwzięć. Ślub z Giavanną zapewni jedynie, że będziemy kontynuować współpracę i staniemy się jeszcze bliższymi partnerami.
Twarz Salvatorego pozostawała bez wyrazu. Pomysł wydawał się absurdalny. Jego odpowiedź byłaby stanowcza i bezwzględna, a wtedy z pewnością nadeszłaby pora zakończyć z Robertem wspólne interesy, których początki sięgały czasów jego ojca.
Nie stałoby się to jednak od razu. Musiałby doprowadzić do końca toczące się przedsięwzięcia lub też wyplątać się z nich bez strat i komplikacji. Nie chciał, żeby Roberto się z nim spierał lub go blokował, nie zamierzając rezygnować z pomysłu wydania za niego swojej córki. Trzeba było w jakiś sposób go przekonać, że to pomysł skazany na niepowodzenie.
Salvatore postanowił najpierw stać się trudno dostępny. Dlatego skorzystał z okazji i wyjechał do Londynu na pokaz mody. Nie było mu to potrzebne, ale nadarzyło się w odpowiednim momencie. Rozglądał się teraz dookoła, popijając szampana. Kiedy chciał opuścić kieliszek, tłum ludzi nagle się rozdzielił i Salvatore ujrzał postać, która sprawiła, że jego ręka zastygła w powietrzu.
Por Dio, co za fantastyczna dziewczyna! Złociste włosy upięte wysoko, zgrabna i smukła sylwetka w obcisłej szkarłatnej sukni wieczorowej, okrywającej długie nogi. Nie mógł oderwać od niej oczu. W sali było mnóstwo elegancko ubranych modelek, ale tylko ta jedna przyciągnęła jego uwagę.
Bellissima… assolutamente bellissima… Doskonałe rysy twarzy, wyraziste kości policzkowe, szeroko rozstawione oczy… i usta stworzone do całowania.
Czując nagły przypływ energii, ruszył do przodu. W tym momencie blondynka się odwróciła i go ujrzała.

Lana zamarła. Zbliżał się do niej jakiś mężczyzna. Ludzie schodzili mu z drogi, gdy szedł, i szybko zorientowała się dlaczego. Wiedziała też, czemu nagle się ożywiła, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Był wyższy od niej, doskonale zbudowany i ubrany w smoking. Brunet o ciemnych oczach i smagłej cerze.
Zupełnie ją zatkało, gdy patrzyła na jego pięknie wyrzeźbione rysy twarzy, zmysłowe usta i strzeliste brwi. Emanował zamożnością i pewnością siebie.
Nadziany facet. Pewnie to jeden ze sponsorów całego tego interesu, który płaci nam wszystkim i zbiera zyski, jakie dla niego wypracujemy.
Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać, kiedy się przed nią zatrzymał. Nagle poczuła się tak, jakby w zatłoczonej sali nie było nikogo poza nim.

Przystanął, nie spuszczając z niej wzroku. Z bliska wydała mu się jeszcze bardziej niezwykła. Ujrzał jej szmaragdowe oczy. Zabłysły na jego widok. Uniósł w jej kierunku kieliszek z szampanem.
– Nie mów mi tylko, że jesteś modelką… – zagadnął żartobliwie.
Przez chwilę milczała, a potem odparła, naśladując jego ton:
– A ty pewnie jesteś… człowiekiem z forsą. Od razu widać.
Celowo uniosła też kieliszek w takim samym geście jak Salvatore. Zaśmiał się krótko, lecz szczerze.
– No cóż, z pewnością nie jestem jednym z obecnych tu lekkoduchów obojga płci!
Odprężył się, nawiązując nową znajomość, a w głowie rodziły mu się kolejne pomysły. Mógł na chwilę zapomnieć o problemach z Robertem i jego natrętną córką, zajmując się czymś innym. A ta fantastyczna kobieta z łatwością przyciągała jego uwagę.
– Jak myślisz – dodał, próbując wciągnąć ją w rozmowę – co będzie dalej z tą kolekcją?
– Podobno podoba się dwóm redaktorom zajmującym się modą, którzy są tutaj. Ten z Nowego Jorku jest mniej chętny. Ale Chińczyk wyraźnie się uśmiecha. A to spodoba się wszystkim, ponieważ tamten rynek jest ogromny. A więc nie muszę więcej mówić.
– Nie, ale miło się z tobą rozmawia.
Niestety, nie zanosiło się na dłuższą konwersację, bo właśnie ktoś zmierzał w jego kierunku. Jeden z rodaków.
– Signor Luchesi! Mi dispiace! Nie wiedziałem, że tu jesteś…
Elokwentny Włoch otoczył go ramieniem, zapraszając do przyłączenia się do doborowego kręgu osób otaczających słynnego projektanta. Salvatore miał ochotę się wykręcić, zerkając ponownie na urodziwą blondynkę, ale ruszyła w przeciwnym kierunku, uznając najwyraźniej, że został przejęty przez kogoś o wiele od niej ważniejszego.
Westchnął z rezygnacją, pozwalając prowadzić się do nowej grupy gości, gdzie wręczono mu kolejny kieliszek szampana. Postanowił odszukać później jasnowłosą piękność. Nie zamierzał pozwolić, żeby mu się wymknęła.
Dwadzieścia minut później wyplątał się wreszcie z kręgu otaczającego projektanta i rozejrzał się po zatłoczonej sali. Gdzie podziała się piękna blondynka? Nigdzie jej nie było.

Lana stała na przystanku autobusowym, zadowolona, że udało jej się wreszcie uciec z przyjęcia. Odczuwała też jednak lekki żal, jeśli można to tak nazwać.
Chodziło o nadzianego faceta, który podszedł do niej porozmawiać… Zwykle nie angażowała się w żadne znajomości zawierane na tego typu imprezach. Ale człowiek ten naprawdę ją zainteresował.
Dlaczego? Zastanawiała się, patrząc na ruchliwą londyńską ulicę. Odpowiedź pojawiła się nagle wyraźnie w jej myślach i nie mogła jej zlekceważyć. Ponieważ to najprzystojniejszy facet, jakiego w życiu widziałam!
Zupełnie niepodobny do Malcolma, blondyna o wyglądzie plażowego ratownika. Takich miała już na zawsze dość! Człowiek, którego tego wieczoru poznała, był całkiem inny. Ciemnowłosy i czarujący…
Znowu poczuła to samo ożywienie, jakie ogarnęło ją podczas krótkiej z nim rozmowy. Zbyt krótkiej. Westchnęła. Nie miało znaczenia, że się jej spodobał, bo odszedł i tyle. Poza tym nie było sensu pragnąć czegoś więcej. W każdym razie nie teraz, gdy w jej życiu panował zamęt.
Poruszyła obolałą stopą, na szczęście już w butach na niskim obcasie. Znowu była w zwyczajnym wygodnym ubraniu, włosy miała zaczesane w luźny koński ogon, a z twarzy zmyty makijaż. Wyjrzała na ulicę, mając nadzieję, że autobus zaraz przyjedzie. Nie było go jednak.
Zamiast autobusu zbliżała się w jej stronę srebrzystoszara limuzyna z umundurowanym szoferem za kierownicą. Samochód zatrzymał się przy krawężniku. Tylne drzwi się otwarły i wyjrzał z nich mężczyzna w smokingu. Ten, z którym rozmawiała na przyjęciu.
– A więc tu jesteś! – zawołał uradowany.

Rozpoznał ją natychmiast, mimo że była w płaszczu i miała związane włosy. Podziałała na niego dokładnie tak samo jak w chwili, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy. Zdecydowanie miał ochotę widywać ją częściej. Odpiął pas bezpieczeństwa i wysiadł z auta.
– Czemu wyszłaś? – spytał, obrzucając ją wzrokiem. Nawet w zwyczajnym ubraniu i bez makijażu wyglądała świetnie.
– Zawsze wymykam się wcześniej z takich imprez.
Uśmiechnął się.
– Chodź ze mną na kolację.
Ujrzał na jej twarzy zaskoczenie i coś jeszcze, co zarejestrował na instynktownym poziomie swojej męskości. Sprawiło mu to wielką satysfakcję. Dziewczyna pokręciła jednak przecząco głową.
– Kończę na dzisiaj i jadę do domu. Nogi mnie bolą.
Czyżby wyczuł nutę żalu w jej głosie. Wziął ją pod rękę.
– W takim razie podwiozę cię. – Zerknął na drogę. – Autobusu nie widać, a wyglądasz na zmarzniętą. Poza tym zanosi się na deszcz.
Na moment zesztywniała, ale kiedy pierwsze krople spadły z zachmurzonego nieba, pozwoliła mu poprowadzić się do samochodu i wsiadła.
– Dokąd chcesz jechać? – spytał.
Podała mu adres – cichą uliczkę w Notting Hill – a on przekazał go szoferowi za przegrodą, który zawrócił, żeby pojechać przez Hyde Park do Bayswater Road zamiast w stronę Park Lane i hotelu, gdzie Salvatore się zatrzymał.
– Mam nadzieję, że nie musisz za bardzo zbaczać z drogi, ale sam mi zaproponowałeś podwiezienie.
– To dla mnie żaden kłopot – zapewnił z uśmiechem. – Nie zmienisz zdania w sprawie kolacji? W Notting Hill są świetne restauracje.
Znowu pokręciła głową, co go zdziwiło. Kobiety zwykle mu nie odmawiały, kiedy je zapraszał. Przyglądał się jej z uznaniem. Od chwili, gdy ujrzał ją pierwszy raz, nie przestawała go zachwycać.
– Dziękuję za zaproszenie – odparła – ale naprawdę muszę jechać do domu.
Głos miała opanowany, ale przypuszczał, że wcale nie jest taka obojętna, jak pokazuje. Może nawet dobrze, że mu odmówiła. Nie było sensu się spieszyć. Podrywał ją pod wpływem chwili, co zwykle mu się nie zdarzało, a właściwie nigdy. Zazwyczaj starannie planował swoje krótkie romanse i równie ostrożnie wybierał kobiety.
Czemu więc teraz działał impulsywnie przy tej oszałamiającej blondynce?
Pytanie to przemknęło mu przez głowę, ale je odegnał.
– A może wybrałabyś się ze mną na kolację innego dnia?
Gdyby się zgodziła, chętnie przedłużyłby swoją wizytę w Londynie. Przez chwilę zdawała się wahać i tym razem odparła z prawdziwym rozżaleniem:
– Niestety, nie mogę sobie pozwolić na więcej komplikacji w swoim życiu właśnie teraz.
– Więcej? Czy jesteś z kimś związana?
Gdyby była, z pewnością nie chciałby mieć z nią do czynienia.
– Nie… dzięki Bogu! Już nie!
– Złamane serce?
Gdyby rozpaczała po swoim byłym, Salvatore również by się wycofał. Wolał proste sytuacje, jeśli chodzi o kobiety – nie znosił emocjonalnych zawirowań.
– Raczej wyzerowane saldo na koncie – odparła z nutą gniewu w głosie. – Przez mojego byłego chłopaka! To oznacza, że muszę teraz pracować bez przerwy. Nie mam czasu na… rozrywki ani… nic innego.
– Przykro mi.
– Mnie też.
– Co takiego zrobił?
– Zaciągnął kredyt hipoteczny na czterysta tysięcy funtów na moje mieszkanie! A potem zwiał, zostawiając mnie z kredytem do spłacenia!
Znowu gniew błysnął w jej szmaragdowych oczach. Salvatore uniósł brwi. Dla kobiety bez takiego wsparcia finansowego, jakie sam miał, była to całkiem spora suma.
Odwróciła wzrok.
– Przepraszam. Nie wiem, po co o tym mówię. – Wyjrzała przez okno. Dotarli do Notting Hill Gate i jechali teraz przez Kensington Park Road. – To następna przecznica, po lewej! – zawołała.
Samochód zatrzymał się przed ładnym budynkiem w rzędzie szeregowców. Salvatore zerknął na dom. Nic dziwnego, że jej byłemu partnerowi udało się dostać tak dużą pożyczkę. Nieruchomości w tej części miasta nie należały do tanich.
Przyjrzała mu się, jakby czytając w jego myślach.
– To wynik wielu lat pracy w charakterze modelki plus spadek – wyjaśniła. – A ten drań znikł z połową tego! – dodała ze złością, po czym pokiwała głową. – Przepraszam. Nie powinnam zarzucać cię swoimi problemami.
Odpięła pas bezpieczeństwa. Kierowca już otwierał jej drzwi. Odwróciła się do Salvatorego.
– Dziękuję za podwiezienie. I przykro mi z powodu kolacji, ale… życzę ci dobrej nocy – dodała, wysiadając z auta.
Teraz już nie miał wątpliwości, że usłyszał w jej głosie żal. Sam też czuł się zawiedziony. Uniósł dłoń na pożegnanie. Czy powinien spytać ją o imię? Dać jej swoją wizytówkę?
Ale szła już chodnikiem, a potem wbiegła na schody prowadzące do drzwi wejściowych. Wyciągnęła klucz z torebki i po chwili była już w środku.
Nie obejrzała się do tyłu. Szofer wsiadł z powrotem za kierownicę i Salvatore kazał mu jechać do hotelu. A więc będzie jadł kolację w swoim apartamencie sam.
Szkoda.

Lana wpadła w oko Salvatoremu Luchesi od razu, gdy tylko ją ujrzał na pokazie mody. Była jednak pierwszą kobietą, która nie przyjęła jego zaproszenia na kolację. Niedługo potem Salvatore postanawia się ożenić, by uwolnić się od natrętnych zalotów córki wspólnika. Przychodzi mu do głowy Lana. Proponuje, że spłaci jej długi, jeśli ona przez rok będzie jego żoną. Lana zgadza się, lecz oboje ustalają: żadnych uczuć, żadnych planów na przyszłość. Tyle że kilka miesięcy później Lana zachodzi w ciążę…

W imię miłości

Jenni Fletcher

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 623

ISBN: 9788383420592

Premiera: 11-10-2023

Fragment książki

– Belles of Bath, najwyższej jakości słodycze. – Kapitan Samuel Delaney odczytał słowa wymalowane na drewnianym szyldzie obok eleganckiej markizy w żółto-białe pasy, po czym odwrócił się, by spojrzeć zdziwiony na swojego towarzysza. – To sklep z ciastkami.
– Nie byle jaki sklep z ciastkami. – Szanowny Ralph Hoxley postukał palcem w bok nosa. – Najlepsza ciastkarnia w całej Anglii.
– Najlepsza? – Samuel rzucił szybkie spojrzenie dookoła, upewniając się, że nikogo nie ma w zasięgu wzroku, zanim ścisnął ramię znajomego. – Ralph, może nie jesteśmy już najmłodsi, ale uważam, że herbata i ciastka w środku popołudnia…
– Au! – Jego towarzysz potarł delikatnie ramię. – To nie powód, aby mnie atakować. Herbatniki są pyszne, ale nie po to tu jesteśmy.
– Więc dlaczego?
– Zobaczysz za chwilę. A teraz przestań narzekać i chodź.
Samuel zastanawiał się, czy po prostu nie odwrócić się i nie odejść. Swainswick Crescent była mniej palladiańska w stylu niż większość ulic w modnej dzielnicy handlowej, lecz była zbudowana z tego samego charakterystycznego kamienia w kolorze miodu. Miała w sobie coś wyjątkowo urokliwego. Była również odległa o zaledwie pięciominutowy spacer od domu, który jego dziadkowie wynajmowali przy Circus.
– Tam! – Ralph wskazał triumfalnie przez szybę. – Teraz spójrz i powiedz mi, czy nie jest to najbardziej niezwykłe stworzenie, jakie kiedykolwiek widziałeś.
Samuel przewrócił oczami. No tak, mógł przypuszczać, że nie chodzi o słodycze, lecz o kobietę, ale skoro już tu był… Rzucił pobieżne spojrzenie do środka, a potem zajrzał ponownie, ze zdziwieniem stwierdzając, że choć raz Ralph miał rację. Zazwyczaj ich gusta się różniły, ale tym razem „niezwykła” była absolutnie właściwym słowem.
Kobieta stojąca za sklepową ladą była średniej postury, smukła, ale nie chuda, o zgrabnej sylwetce i masie loków związanych na czubku głowy. Wyglądała, jakby dopiero co wstała z łóżka, a efekt potęgował biały fartuszek z falbankami, który przywodził na myśl halkę. Niestety patrzyła w dół, gdyż wiązała wstążkę na puszce w kształcie beczki. Nie potrafił określić koloru jej oczu, choć zaryzykowałby przypuszczenie, że były dość jasne. Poczuł silną potrzebę, by się o tym przekonać. Chętnie zepchnąłby Ralpha z chodnika za to, że zobaczył ją pierwszy…
– Czyż nie jest najbardziej smakowitym kąskiem, jaki kiedykolwiek widziałeś? – Ralph oblizał wargi.
– Niezła. – Samuel odsunął się od okna i założył ręce na piersi. W przeciwieństwie do kolegi nie zamierzał tak jawnie i publicznie okazywać fascynacji kobietą, nawet wyjątkowo pociągającą. – Chociaż to nadal nie wyjaśnia, dlaczego ciągniesz mnie przez pół miasta. Oczywiście podziwiam twoje podboje, ale…
– Ona nie jest jednym z moich podbojów, jeszcze nie, i nigdy nie będzie bez twojej pomocy.
– Naprawdę? – spytał zaskoczony i nieco podbudowany tą wiadomością. Jeśli Ralphowi nie udało się jeszcze jej uwieść, to znaczyło… Nie. Jego życie było wystarczająco skomplikowane bez romantycznych powikłań. Nieważne, że właśnie patrzył na najpiękniejszą kobietę od czasu powrotu do Anglii cztery miesiące temu. A właściwie nie mógł sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek poczuł do kogoś taki natychmiastowy pociąg. – Nie masz zazwyczaj problemów z rozmową z płcią przeciwną.
– Nie mam – prychnął Ralph z irytacją. – Tylko… potrzebuję cię, abyś odwrócił uwagę tej drugiej.
– Której?
– Jędzy, która prowadzi to miejsce. Ona jest… – Jego towarzysz przycisnął nos do szyby, a następnie powiedział poirytowany: – Zaraz, to jest ta druga! To ta jędza!
– Ona? – Samuel rzucił kolejne, bardziej uważne spojrzenie. Kobieta o bujnych włosach nie wyglądała na jędzę, nie na tyle, by usprawiedliwić ton obrzydzenia w głosie przyjaciela, choć musiał przyznać, że w jej sposobie bycia była pewna stanowczość. Wyglądała na pewną siebie osobę, co osobiście uważał raczej za zaletę niż wadę. Cholera, to czyniło ją jeszcze bardziej atrakcyjną.
Pozwolił, by jego wzrok podążał za nią, gdy pracowała. Ściana za ladą składała się w zasadzie z samych półek, na których ułożone były różnych kształtów i rozmiarów puszki, a także stały tace z ciastkami. Zarówno półki, jak i lada wykonane były z ciemnego drewna, ale wnętrze rozświetlały promienie słońca wpadające przez duże, skierowane na południe okna frontowe. Całe miejsce emanowało przytulną, zachęcającą atmosferą, aż poczuł się głodny.
– Mówię o blondynce! – Ralph rzucił mu zirytowane spojrzenie.
– Jakiej blondynce?
– Tam!
Jakby na zawołanie nad ladą ukazała się twarz drugiej kobiety.
– To ona. Tę chciałem ci pokazać. Moja złota nimfa. – Ralph brzmiał, jakby znów się ślinił. – Jej oczy są prawie tak blade jak twoje.
– Ufam, że na tym porównanie się kończy. – Samuel rzucił mu sardoniczne spojrzenie. – Choć lubię wodę, wątpię, czy byłbym dobrą nimfą.
– Ale czyż nie jest rozkoszna?
Samuel zmrużył oczy, przyglądając się krytycznie nimfie, która podawała małą paczkę starszemu panu. Była niezaprzeczalnie atrakcyjna. Z pewnością nie przekroczyła osiemnastu lat, miała delikatne elfie rysy, wąską talię i błyszczące włosy upięte w elegancki kok. Wszystko w niej było gładkie i błyszczące, w przeciwieństwie do chaosu jej towarzyszki. A jednak jego wzrok nieubłaganie powracał do tegoż chaosu.
– No i?– Ralph nie krył zniecierpliwienia. – Co myślisz?
– O nimfie? Wygląda młodo.
– Nie jest taka młoda. Osiemnaście lat.
– A wiesz to, bo…?
– Bo zapytałem ją, gdy byłem tu ostatnio. – Ralph zacisnął usta. – Zanim ta sekutnica nie powiedziała mi, że to nie moja sprawa. Kazała mi wyjść.
– Musiałeś zrobić spore wrażenie.
– Phi. Można by pomyśleć, że jest matką tej dziewczyny, tak się wokół niej kręci. Tak jakby chodziło mi tylko o jedną rzecz!
– A nie chodzi?
– A ty brzmisz jak jej ojciec! – Ralph wyglądał na obrażonego. – Czy mężczyzna nie może sobie pozwolić na odrobinę niezobowiązującego flirtu?
– To zależy. Głównie od tego, czy jest to ten rodzaj niezobowiązującego flirtu, na który pozwoliłeś sobie z pokojówką swojej matki w zeszłym miesiącu.
– To dlatego kazali mi wyjechać z Londynu.
– Właśnie.
Samuel cofnął się o krok i ponownie skrzyżował ręce. On i Ralph przyjaźnili się w szkole, przeżywając wiele młodzieńczych przygód. Jednak los poprowadził ich w różnych kierunkach. Jego do marynarki, Ralpha na uniwersytet. Stracili kontakt i teraz Samuel zaczynał sobie uświadamiać, z jakiego powodu. Nie tylko dlatego, że był zajęty walką z Napoleonem. Lubił myśleć, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat spoważniał, podczas gdy jego przyjaciel nadal interesował się jedynie hazardem, piciem i kobietami. Gdyby nie to, że Bath było tak puste o tej porze roku, być może nie zabiegałby o odnowienie tej znajomości.
Stłumił westchnienie. Szkoda, że nie skorzystał z zaproszenia admirała Northcotta. Kilka godzin dyskusji o taktyce wojny na morzu i studiowanie map z tym siedemdziesięciolatkiem było o wiele ciekawszym zajęciem niż pomaganie Ralphowi w kolejnym podboju. Jednak tego ranka zaproszenie Northcotta wprawiło go w zbytnią melancholię. Już sama tęsknota za okrętem była zła, ale myśl, że jego kariera może się skończyć ledwie rok po zdobyciu upragnionego awansu na kapitana, była nader przygnębiająca. Może jednak nie powinien był tak szybko odkładać munduru? Nosząc go, czuł się tak, jakby wciąż gdzieś należał.
– Po prostu poczekamy, aż ci klienci wyjdą. – Ralph już poprawiał krawat i koronkowe wykończenie mankietów.
– Poczekamy? – Samuel ściągnął brwi, wracając do teraźniejszości. – Nie pamiętam, żebym zgodził się ci pomóc. Jakie dokładnie są twoje intencje?
– Moje intencje? – Wyraz twarzy Ralpha był niemal niedorzecznie oburzony. – Kiedy stałeś się taki świętoszkowaty?
– Mniej więcej w tym samym czasie, gdy nauczyłem się, że wszelkie działania mają konsekwencje. Nie pomogę ci zrujnować reputacji tej dziewczyny.
– Nie mam takiego zamiaru. Jedynie napawam się widokiem piękna. W Bath człowiek musi jakoś spędzać czas. Odwrócisz uwagę przełożonej, żebym mógł spędzić kilka chwil z moją nimfą.
– A jak mam to zrobić, skoro jest według ciebie jędzą?
– Flirtuj z nią! Kiedyś byłeś w tym całkiem dobry, nawet jeśli teraz rozprawiasz wyłącznie o statkach. Wiesz, gdybym spędził tak dużo czasu na morzu, to po powrocie na ląd chciałbym robić o wiele więcej niż tylko flirtować. Czy w Bath nie ma żadnej kobiety, która ci się podoba?
Samuel rzucił szybkie spojrzenie na witrynę sklepu. Tak, zdecydowanie myśl o odwróceniu uwagi tej kobiety, która go zainteresowała, była nieodparcie kusząca.
– Po prostu pomyśl o tym jak o kolejnej bitwie. Wyobraź sobie, że ona jest… …jak nazywał się ten francuski admirał, którego pokonałeś?
– Villeneuve.
– Racja. Wyobraź sobie, że to Villeneuve i musisz ją czymś zająć, a ja umknę jej uwadze jak Nelson. To będzie jak kolejny Trafalgar.
Samuel poczuł, jak mięsień drga mu w szczęce. Pomijając swojego byłego dowódcę, podejrzewał, że Nelson również nie pochwaliłby tego, co zamierzają zrobić. Z drugiej strony co szkodzi trochę się zabawić? Tak dla zabicia czasu?
– W porządku. – Wyprostował ramiona, ignorując wyrzuty sumienia i przygotował się do działania. – Za króla i ojczyznę…

Rozdział 2

– Znowu tu jest. – Anna Fortini poczekała, aż drzwi sklepu zamkną się za ostatnim klientem, po czym zmrużyła oczy i spojrzała w okno.
– Wiem. – Jej asystentka Henrietta przygładziła idealnie uczesane włosy i kokieteryjnie zatrzepotała rzęsami. – To już trzeci raz w tym tygodniu.
– Może tym razem uda nam się go przekonać, by rzeczywiście coś kupił – mruknęła Anna, odgarniając z twarzy niesforne włosy i zastanawiając się, czy zdąży zanieść wiadro zimnej wody do okna na pierwszym piętrze, by oblać obu dżentelmenów. Zapewne nie. Była pewna, że drzwi frontowe otworzą się w chwili, gdy opuści sklep, a nie zamierzała zostawiać Henrietty samej.
Choć pragnęła wierzyć, że popularność jej sklepu wśród młodych mężczyzn w Bath była całkowicie zasługą jej wypieków, doskonale zdawała sobie sprawę, że przychodzą tu z powodu jej nowej atrakcyjnej pomocnicy. Rzadko zdarzał się dzień, kiedy nie musiała przeganiać z lokalu jakiegoś mężczyzny, ale ten konkretny zalotnik okazał się bardziej wytrwały niż inni. Stawał się irytujący.
– Tym razem jest z nim jeszcze jeden dżentelmen – mruknęła Henrietta, podchodząc bliżej.
– Tak, zauważyłam. Bez wątpienia kolejny z twoich wielbicieli.
– Właściwie to patrzy na ciebie – zachichotała Henrietta. – Jest bardzo przystojny. Ciekawe, kto to.
– Jeśli jest podobny do swojego znajomego, to nie jestem go ciekawa. Wyglądają jak dżentelmeni.
– Zawsze mówisz to takim tonem, jakby to była wada. Co masz przeciwko dżentelmenom?
– Mnóstwo! I tym razem żadnego rozdawania ciastek. Częstujemy wyłącznie klientów… nie, przestań! – Anna potrząsnęła głową, chwytając Henriettę za ramię, gdy ta zaczęła machać. – Nie powinnaś ich zachęcać.
– Dlaczego nie? To tylko zabawa. Nie ma w tym nic złego, prawda?
– To zależy od tego, jaki rodzaj zabawy oboje macie na myśli. Bardzo wątpię, żeby wam chodziło o to samo. Nie nauczyłaś się niczego w ostatnim miejscu pracy?
Mina dziewczyny sprawiła, że Anna natychmiast pożałowała tych słów. Henrietta straciła posadę w zakładzie krawieckim po tym, jak syn jej pracodawcy zapałał do niej namiętnym, lecz nieodwzajemnionym uczuciem. Henrietta zapewniła Annę, że nie zrobiła nic, aby go zachęcić. Może tylko powinna bardziej stanowczo odrzucić jego zaloty, lecz nie chciała być niegrzeczna. Została zwolniona bez referencji.
– Przepraszam. – Anna się skrzywiła. – Nie to miałam na myśli.
– Wiem. – Jedną z najbardziej ujmujących cech Henrietty była jej zdolność do wybaczania i zapominania. – I przepraszam za to machanie, ale chciałam tylko być przyjacielska. Chyba nie sądzisz, że byłabym na tyle głupia, by zakochać się w dżentelmenie?
Anna spojrzała na próbki ciastek ułożone na talerzu przed nią. Tak, pomyślała, Henrietcie łatwo zawrócić w głowie. Wystarczą ujmujące maniery i kilka komplementów. W ciągu ostatnich kilku miesięcy naprawdę polubiła tę dziewczynę. Z pewnością była o wiele lepszą pomocnicą niż pani Padgett, jej ponura i niesympatyczna poprzedniczka. Pracowitość i promienne usposobienie Henrietty czyniłyby z niej idealną pracownicę, gdyby nie jej skłonność do spoufalania się z każdym mężczyzną, który choćby spojrzał w jej stronę. Niestety mężczyźni zawsze spoglądali w jej stronę… Nic dziwnego, tak ładna kobieta musiała przyciągać męskie spojrzenia. Oby tylko nigdy nie przekroczyła granicy i nie popełniła żadnego głupstwa.
– Pamiętaj, że bez względu na to, jak honorowi mogą się wydawać tacy dżentelmeni, nigdy nie uważają takich kobiet jak my za damy. – Rzuciła kolejne jadowite spojrzenie w kierunku okna. – I nie będą nas tak traktować.
– Jak możesz być taka cyniczna? – mruknęła Henrietta. – Czasami dżentelmen naprawdę jest dżentelmenem.
– W większości to wilki w owczych skórach.
– Dobry Boże, ktoś mógłby pomyśleć… – Henrietta przygryzła wargę, bo dzwonek nad drzwiami sklepu zabrzęczał ponownie, a dwaj mężczyźni w końcu weszli do środka.
– Może skończ dekorować wystawę. – Anna dała dziewczynie niezbyt subtelnego kuksańca w żebra. – A ja zajmę się klientami. – Następnie uniosła podbródek, opierając obie dłonie na ladzie. Zmusiła się do promiennego uśmiechu. – W czym mogę pomóc, panowie?
– Dzień dobry. – Pierwszy mężczyzna, ten irytujący, zawahał się w połowie kroku, a kosmyk blond włosów opadł mu na twarz, gdy jego spojrzenie podążyło za Henriettą. – Mój przyjaciel i ja właśnie przechodziliśmy obok, kiedy nagle zamarzyliśmy o czekoladzie.
– Jaka szkoda, że u nas nie ma czekolady. Szkoda też, że nie zapytał pan o asortyment podczas jednej z poprzednich wizyt. Sprzedajemy herbatniki. Może spróbuje pan w sąsiednim sklepie…
– Ależ ja uwielbiam herbatniki! – Mężczyzna uśmiechnął się, odsłaniając rząd olśniewająco białych zębów. Zdecydowanie wilk. – Może pani urocza asystentka poleci mi coś specjalnego?
– Ja jestem w stanie polecić…
– Poproszę jedną z dużych puszek – przerwał drugi mężczyzna, zanim zdążyła dokończyć. W jego tonie pobrzmiewała wyraźna nuta polecenia. – Jeśli to nie kłopot.
Anna na niego spojrzała, a potem poczuła lekki zawrót głowy. Była tak skupiona na pierwszym mężczyźnie, że ledwie rzuciła okiem na jego towarzysza. Natomiast teraz nie mogła odwrócić od niego wzroku. Henrietta miała rację, był bardzo przystojny. Miał włosy w kolorze mahoniu, oczy tak jasne, że przypominały góry lodowe i atletyczną budowę. Był ubrany w świetnie skrojoną marynarką, granatową kamizelką i białą koszulą. Jego twarz była szczupła i opalona, co było nieco zaskakujące, bo w Somerset w marcu rzadko świeciło słońce. Pomimo młodego wyglądu – z pewnością nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat – wokół jego oczu widniała sieć drobnych zmarszczek, które stawały się wyraźne, gdy się uśmiechał.
– Kłopot? – powtórzyła, próbując skupić się na jego słowach. – Oczywiście, że nie. Zaraz podam.
Odwróciła się, by wspiąć się na drabinkę przy półkach, ciesząc się, że może odwrócić twarz. W duchu skarciła się za idiotyczną reakcję na jego widok. To był dżentelmen! Wprawdzie przystojny, emanujący autorytetem i mniej irytujący niż jego znajomy, ale czyż przed chwilą nie ostrzegała Henrietty przed wilkami w owczej skórze? Poza tym było jasne, po co wszedł do sklepu. Miał odwrócić jej uwagę, podczas gdy jego towarzysz będzie próbował uwieść asystentkę. Cóż, jeśli myślał, że uda mu się ją tak łatwo przechytrzyć lub oczarować, to był w błędzie.
Sięgnęła po najbliższą puszkę i zaczęła schodzić po drabince, rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę okna. Jak się spodziewała, Henrietta była już pogrążona w rozmowie z pierwszym mężczyzną, który stał zdecydowanie zbyt blisko. Musiała się pospieszyć.
– Proszę bardzo. – Z łoskotem postawiła przed nim prostokątną puszkę. – Zawiera wybór herbatników, w sumie szesnaście, każdy osobno zapakowany w bibułkę.
– Tylko szesnaście? – Jej klient oparł jedno przedramię na blacie, przyglądając się puszce, jakby go rozczarowała. – Mogę zajrzeć do środka?
– Jeśli pan sobie życzy. – Anna zdjęła wieczko, uderzona nagłym impulsem, by poprawić włosy. Nie było sensu tego robić, skoro wieloletnie doświadczenie podpowiadało jej, że loki znów wymkną się z koka. Nie obchodziło jej, co ten dżentelmen myśli o jej włosach. Coś w głębokim tembrze jego głosu sprawiło, że poczuła się skrępowana. Zanim zdążyła się powstrzymać, wsunęła jeden z kosmyków za ucho.
– Proszę. – Odwinęła warstwę bibułki, odsłaniając kremowy okrągły herbatnik, by mógł go zobaczyć, po czym czekała w milczeniu. Wreszcie zniecierpliwiona zapytała: – Czy coś nie tak?
– Nie do końca. Z daleka ta puszka po prostu wyglądała na większą. – Potarł dłonią podbródek, jakby nad czymś się zastanawiał. Zauważyła, że ma na brodzie ślad zarostu. Podniosła wzrok zirytowana, że jakikolwiek dżentelmen może ją tak rozpraszać.
– Obawiam się, że to nasza największa puszka.
– Ach. Szkoda. – Położył dłoń na ladzie obok jej ręki. Tak blisko, że ich palce prawie się stykały. Ku jej zaskoczeniu jego skóra była szorstka i zniszczona. Zupełnie jakby był przyzwyczajony do fizycznej pracy. – Są dla specjalnej damy, na której chciałbym wywrzeć wrażenie.
– Doprawdy? – Cofnęła rękę, a jej policzki zapłonęły. – Więc może rozważy pan dwie puszki? Albo zupełnie inny prezent?
– Jednak te herbatniki wyglądają wspaniale. – Wydawał się niezrażony jej sarkazmem. – Oczywiście, niektórzy powiedzieliby, że jakość jest ważniejsza niż ilość, ale obawiam się, że ta konkretna dama jest raczej… – przerwał, zniżając głos do porozumiewawczego szeptu – …żarłoczna.
– Jestem pewna, że byłaby zachwycona, gdyby to usłyszała. – Anna wyprostowała ramiona, czując, że jej gniew wzrasta z sekundy na sekundę. Jak śmiał opowiadać jej o takich sprawach? Żaden dżentelmen nigdy nie odezwałby się do damy w taki nieelegancki sposób. Jego słowa ją sprowokowały do aroganckiej odpowiedzi: – Cóż, przypuszczam, że rozmiar ma dla niektórych znaczenie. Może już kiedyś rozczarował ją pan czymś niezbyt dużym?

Anna prowadzi cukiernię, która słynie z wybornych herbatników. Niestety większość dżentelmenów przychodzi tu tylko poflirtować z jej urodziwą asystentką. Najbardziej irytuje ją Samuel Delaney, bo on z kolei skupia się na niej, zupełnie jakby sprawdzał, czy zdoła wyprowadzić ją z równowagi. Jego zachowanie utwierdza Annę w przekonaniu, że arystokraci mają za nic uczucia niżej urodzonych. Nie znosi Samuela, ale pewnego dnia jest zmuszona poprosić go o pomoc. Drobna przysługa, którą jej wyświadcza, daje początek serii niezwykłych wydarzeń. Samuel i Anna zostają przyjaciółmi i choć coraz bardziej się lubią, Anna dobrze strzeże swego serca. Samuel musi ją przekonać, że w imię miłości warto zapomnieć o dumie i uprzedzeniach.

Wypijmy za miłość, Gorąca trzydziestka

Karen Booth, Shannon McKenna

Seria: Gorący Romans DUO

Numer w serii: 1282

ISBN: 9788383420066

Premiera: 04-10-2023

Fragment książki

Wypijmy za miłość – Karen Booth

Alexandra Gold miała mnóstwo powodów, by unikać ślubów, bądź co bądź zaledwie czternaście miesięcy temu odwołała własny. Nie wszystko pamiętała, ale pewne obrazy stale do niej wracały: to, jak z płaczem zadzwoniła do matki; jak jechała do Hamptons, by oddać narzeczonemu pierścionek z dziesięciokaratowym brylantem; i oczywiście przezwiska – Uciekająca Panna Młoda, Szalejące Tornado, Bogata Furia – jakie nadano jej w bulwarówkach.
Tak, miała powody, by nie cierpieć ślubów i wesel. A jednak je lubiła. Były dowodem na to, że miłość i nadzieja wciąż kwitną. Nawet jeśli nie w jej życiu, to w życiu innych, choćby jej najlepszej przyjaciółki Chloe Burnett.
– Mama proponuje pływające lampiony. Jak myślisz? – spytała przez telefon przyszła panna młoda.
Alex jechała akurat na spotkanie ze swoim bratem Danielem. W sierpniu pogoda w Nowym Jorku dawała się we znaki: przez miasto przetaczała się fala upałów.
– Znakomity pomysł. Nie wiem, dlaczego sama na to nie wpadłam. – Przełączyła telefon na tryb głośnomówiący i szybko wpisała notatkę.
– Tak się zastanawiam, czy mama nie przesadza.
– To leży w ich naturze – mruknęła Alex, której matka zaszalała, planując jej ślub. Potem okazało się, że również maczała palce przy oświadczynach.
– Ojej, przepraszam! Powinnam się ugryźć w język. Nie gniewaj się.
Alex westchnęła. Jej relacje z matką nie należały do najłatwiejszych, ale to nie z jej powodu odwołała ślub.
– Chloe, wszystko w porządku.
– Na pewno? Ostatni rok był dla ciebie taki trudny, a mimo to pomagasz mi.
– Nie przejmuj się mną. Wychodzisz za mąż, tylko to się liczy.
– Nie prosiłabym cię o pomoc, ale potrafisz wszystko tak fantastycznie zorganizować!
– Dzięki, kochana. – Te zdolności Alex niewątpliwie odziedziczyła po matce, która od trzydziestu lat była jedną z najbardziej rozchwytywanych organizatorek ślubów w północno-wschodnich Stanach. Alex latami obserwowała ją przy pracy, sama jednak wyspecjalizowała się we florystyce. Tworzyła fantazyjne kompozycje kwiatowe dla hoteli, na różne imprezy i konferencje, a także na wesela.
– Masz już osobę towarzyszącą? – spytała Chloe.
– Nie.
– Wydawało mi się, że zeszłym tygodniu kogoś poznałaś.
– Ale odkrył kim, a raczej czym jestem i szybko się zmył. Tak się dzieje za każdym razem. Faceci uciekają na mój widok.
– Nie wiedzą, jaka jesteś; kierują się wyłącznie tym, co przeczytali w tabloidach.
– Nic dziwnego, że są ostrożni. Nikt nie chce znaleźć się w brukowcach.
– Podziwiam cię. Jesteś piekielnie silna.
Silna? Alex miała wrażenie, że większość czasu robi dobrą minę do złej gry.
– Dzięki.
– Przynajmniej odwołałaś ślub, zanim właściciel Little Black Book zaczął bruździć.
Konto LBB pojawiło się w mediach społecznościowych kilka miesięcy temu; anonimowy właściciel zamieszczał paskudne plotki oraz zdradzał tajemnice rodzinne osób, które Alex znała, między innymi Chloe i jej matki.
– Parker boi się, czy drań nie wśliźnie się na nasz ślub.
Narzeczony Chloe, Parker Sullivan, był agentem sportowym, którego klienta Little Black Book jako pierwszego obrał za cel ataku. Parkerowi udzieliła pomocy firma PR-owa Chloe. Parker i Chloe zakochali się, dobre imię sportowca zostało przywrócone, ale Parker oznajmił, że nie spocznie, dopóki nie zdemaskuje anonima.
– Spokojna głowa. Taylor ma zainstalowane najróżniejsze systemy bezpieczeństwa. – Taylor Klein, ich wspólna przyjaciółka, zaproponowała, aby ślub Chloe i Parkera odbył się w letniej posiadłości Kleinów w Connecticut. – Poza tym to ma być w miarę kameralna uroczystość, prawda? I zaprosiłaś dosłownie kilku przedstawicieli prasy.
– Takich, którym ufam. Musiałam, inaczej nad ogrodem Taylor krążyłyby helikoptery.
Alex przemilczała fakt, że ci zaufani przedstawiciele prasy niezbyt pochlebnie wyrażali się o niej po skandalu z odwołanym ślubem. „Biedna rozpieszczona bogaczka” pisali. Nie chciała, by się nad nią litowano. Dlatego postanowiła znaleźć partnera na ślub Chloe – przystojnego faceta, z którym mogłaby tańczyć i pokazać światu, że odmieniła swoje życie.
Samochód, którym jechała na spotkanie z bratem, zatrzymał się przed restauracją.
– Chloe, muszę kończyć. Umówiłam się z Danielem na lunch.
– To co, prosić mamę, żeby kupiła lampiony?
– Nie, ja się tym zajmę.
Pożegnawszy się z przyjaciółką, Alex wysiadła z samochodu. Brat czekał na nią tuż za drzwiami restauracji.
– Cześć, przystojniaku. – Wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. Ciemny zarost połaskotał ją w brodę.
– Wciąż nosisz okulary słoneczne?
– Mniejsza szansa, że mnie ktoś rozpozna i pstryknie mi zdjęcie. Dziś każdy ma przy sobie komórkę.
Podeszła do nich hostessa.
– Państwa stolik czeka.
– Świetnie, dziękujemy. – Daniel odsunął się, przepuszczając Alex przodem.
Szła przed siebie, nie patrząc na innych gości. Na szczęście minęła pora lunchu, w restauracji było dość pusto. Hostessa zatrzymała się przy narożnym stoliku. Alex usiadła tyłem do sali i zdjęła okulary.
– Życzą sobie państwo coś do picia? – Hostessa położyła na stole karty dań.
– Alex?
– Coś zimnego, z niedużą zawartością alkoholu.
– Mamy doskonałe wino różowe.
– Idealnie.
– Dla mnie to samo – poprosił Daniel, po czym wbił wzrok w siostrę. Od roku zapraszał ją na lunch, wypytywał o jej samopoczucie, następnie zdawał sprawozdanie ich rodzicom. – Mów, co u ciebie.
– Roboty mam od groma. Niby jest środek lata, ale my powoli szykujemy się do jesieni. Czeka nas sporo imprez firmowych i ślubów.
– To dobrze. – Ścisnął jej dłoń. – Chociaż wolałbym, żeby tych ślubów było mniej.
– Nie mogę wybrzydzać.
Na stole pojawiły się dwa kieliszki wina. Alex wypiła łyk. Tak, właśnie tego potrzebowała.
– Pomagasz Chloe?
– Właściwie to organizuję całą uroczystość.
– Z kim idziesz?
Alex zaczęła studiować menu, chociaż wiedziała, co zamówi: klasyczną sałatkę cobb, bez jajka, sos oddzielnie.
– Wciąż szukam partnera. Nie wiem, czy skorzystać z aplikacji randkowej, czy czekać, aż jakaś przyjaciółka mnie z kimś umówi.
– Z aplikacji? Serio? A jeśli spotkasz świra? Nie chcę, żebyś znów cierpiała.
Daniel zawsze się o nią troszczył. I do pewnego stopnia czuł się odpowiedzialny za fiasko związane z jej ślubem, bo to on przedstawił jej Henry’ego.
– Tak to się robi w dzisiejszym świecie. Dotąd nikt z przyjaciół nikogo dla mnie nie znalazł. Faceci boją się pokazywać w moim towarzystwie.
– Mam ważne spotkanie w Londynie i chciałem zostać tam przez weekend, ale mogę wrócić wcześniej i…
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale akurat podszedł kelner, żeby przyjąć zamówienie. Poczekała, aż odejdzie.
– Kocham cię, ale nie, dziękuję. Miałabym iść z własnym bratem? Nie gniewaj się, ale już wolę sama.
Daniel odchylił się na krześle i ściągnął brwi.
– Potrzebujesz kogoś, kto cię zna. Kogoś, komu ufasz. I komu ja mogę zaufać – rzekł i nagle rozpogodził się. – Wiem! Ryder! On się idealnie nadaje.
– Ryder Carson? Chyba żartujesz. Na pewno nie poszedłby ze mną na żaden ślub. – Roześmiawszy się nerwowo, Alex opróżniła kieliszek. Dlaczego serce biło jej tak szybko?
– Dlaczego tak uważasz?
Bo mam do Rydera słabość. Bo jest facetem, którego pragnę od ponad dekady. Bo jest twoim najlepszym przyjacielem i partnerem biznesowym. Bo pięć miesięcy temu się z nim przespałam.
– Nie wiem. Po prostu nie sądzę, żeby mu się chciało.
– Spytajmy go. – Daniel ścisnął jej dłoń. – O Chryste, coś sobie przypomniałem! Ryder naprawdę byłby idealny!
– Przestań. Nie wiem, po co się tak upierasz.
– Już ci mówię. Nasza firma próbuje nawiązać kontakt z Geoffreyem Burnettem, wujem Chloe, który, jak sądzę, będzie na ślubie. Ryder miałby okazję z nim pogadać i namówić go na spotkanie z nami. Może zdołalibyśmy przedstawić mu swój projekt i zawrzeć umowę?
A ona miałaby okazję znów się z Ryderem przespać. Skrzywiła się w duchu. Nie, ten pomysł jej się nie podobał. Nie zniosłaby kolejnego upokorzenia. Ryder zranił jej uczucia, kiedy po wspaniałym seksie wymknął się w środku nocy. Być tak potraktowaną przez mężczyznę, do którego od lat wzdycha? Chyba nie ma nic gorszego.
– Chcesz do spraw biznesowych wykorzystać własną siostrę?
– Gdyby nasza firma architektoniczna pozyskała takiego klienta jak Geoffrey Burnett, bylibyśmy ustawieni na lata – oznajmił Daniel. – Moglibyśmy kupić większe biuro, zatrudnić więcej osób i wyprzedzić konkurencję. – Spojrzenie mu złagodniało. – Ale chodzi mi też o ciebie. Ufam Ryderowi; wiem, że cię nie skrzywdzi i że nie będzie cię podrywał.
Hm. Brat mylił się co do kumpla.
– Co powiedziałaś?
– Nic. Ale uważam pomysł za idiotyczny.
– Myślałem, że lubisz Rydera. Bo lubisz, prawda?
Alex zacisnęła powieki. Miała nadzieję, że nie pójdzie do piekła za okłamanie brata.
– Jest w porządku.

Ryder Carson siedział przy biurku, usiłując się skupić na planach architektonicznych przedstawiających kompleks biurowy na Long Island. Zwykle tego typu rzeczy nie sprawiały mu problemów, ale tym razem klient zażyczył sobie wprowadzenia wielu zmian. I chociaż Ryder uwielbiał wyzwania, to jednak był zły na siebie, że nie sprostał jego oczekiwaniom.
Akurat rozbolała go głowa, gdy usłyszał na korytarzu czyjś głos.
– Danielu, to głupi pomysł. Daj spokój. Muszę wracać do pracy.
Ryder wbił wzrok w drzwi. Serce zaczęło mu łomotać, ręce zwilgotniały. Głos należał do Alex Gold, siostry jego partnera biznesowego. Nie widział się z nią od marca, kiedy to poszli z sobą do łóżka. Nikomu nie mówili o tym, co się wydarzyło. I słusznie, gdyż Daniel Gold był nie tylko jego partnerem biznesowym, ale również najlepszym przyjacielem. Swoją firmę Gold and Carson zbudowali na solidnych podstawach: przyjaźni i zaufaniu. Dlatego denerwował się na myśl o ujrzeniu Alex; tamtej nocy wymknął się z jej mieszkania, kiedy smacznie spała.
– To zajmie chwilę – dobiegł zza drzwi męski głos. – Puk, puk. – Daniel nacisnął klamkę. – Można ci na moment przeszkodzić?
– Jesteś sam? – spytał Ryder. Znał odpowiedź, ale potrzebował paru sekund, by przygotować się do spotkania z kobietą, która miała powody być na niego wściekła.
– Z Alex. – Daniel odsunął się, przepuszczając ją.
Weszła z wysoko uniesioną głową, ubrana w czarną sukienkę bez rękawów, która ciasno opinała jej cudowne ciało. Ryder przełknął ślinę. A on dotykał tego ciała, pieścił je. Wprost nie mógł w to uwierzyć: Alex była ukochaną siostrą jego najlepszego przyjaciela i wspólnika, umiłowaną córką człowieka, który dał im, jemu i Danielowi, pieniądze na założenie firmy. Stanowiła zakazany owoc. A on go skosztował. Delektował się nim.
– Cześć – powiedział, wstając.
– Cześć. – Usiadła naprzeciwko biurka, założyła nogę na nogę, eksponując zgrabne opalone łydki oraz szczupłe kostki, i przywołała na twarz uśmiech. Oczy jej lśniły.
To nie była słodka niewinna Alex, którą znał. Nigdy dotąd nie patrzyła na niego tak, jakby chciała go rozszarpać.
– Miło cię widzieć, Alex. Co cię tu sprowadza? – spytał, próbując się wziąć w garść.
Zamiast niej odpowiedział Daniel.
– Słuchaj, wiem, jak możemy rozwiązać nasz problem z Geoffreyem Burnettem, a przy okazji pomóc Alex.
Alex pokręciła głową.
– To kretyński pomysł. Zaraz przyznasz mi rację.
– Zamieniam się w słuch.
– No więc Alex rozpaczliwie poszukuje…
– Naprawdę, Danielu? – warknęła. – Rozpaczliwie?
– Dobra, przepraszam. Alex potrzebuje kogoś, kto by jej towarzyszył…
– Alex poszukuje, Alex potrzebuje. Zapominasz o sobie? – Zerknęła gniewnie na brata. – Sam uznałeś, że to okazja, której ty i Ryder nie możecie zmarnować.
Ryder słuchał ich zaciekawiony.
– Towarzyszył dokąd? Gdzie?
– Na ślub Chloe Burnett – odparł Daniel. – Boi się, że jak pójdzie sama, to pismaki znów się na nią rzucą.
– Nie boję się – wtrąciła Alex. – Po prostu chcę, żeby dali mi święty spokój.
– I pomyślałeś, że mógłbym jej towarzyszyć? – zdumiał się Ryder.
– To chyba logiczne, nie? Ja odpadam, bo dzień przed ślubem wylatuję do Londynu.
– Daniel zapomniał dodać, że nigdzie bym z nim nie poszła – oznajmiła Alex. – To miałoby odwrotny skutek od zamierzonego.
– Jasne – burknął Daniel. Wziął głęboki oddech i po chwili ciągnął: – Przyszło mi do głowy, że jeśli w towarzyskiej sytuacji zdołasz zamienić parę słów z Geoffreyem, to może uda nam się nawiązać z nim kontakt biznesowy. Poza tym z tobą Alex będzie bezpieczna.
– No tak, oczywiście… Bo to twoja siostra.
– Zgadza się, ty byś jej nie podrywał. Bo w przeciwnym razie bym cię zabił. To byłby koniec naszej przyjaźni. Koniec współpracy.
– Koniec, bo byłby martwy – zauważyła Alex.
Ryder popatrzył na Alex, przeniósł wzrok na Daniela i znów na Alex, co było dużym błędem, bo z trudem zdołał oderwać od niej oczy. Znali się od dawna. Lubili się i świetnie dogadywali. Nie myślał o niej w kategoriach romantycznych aż do czasu przyjęcia sylwestrowego u Daniela, kiedy o północy Alex rzuciła mu się w ramiona. Ten pocałunek zmienił wszystko. Pękła tama. Dlatego wiedział, że musi wyjść. Chwycił płaszcz i szybko uciekł z mieszkania Daniela. Zanim zrobi coś głupiego. Zanim zniszczy sobie życie.
Ale potem, w marcu, on i Alex spotkali się na imprezie charytatywnej. Tego wieczoru Daniel był nieobecny, wyjechał z miasta, Alex zaś wyglądała zjawiskowo. Była urocza, zabawna, seksowna. Nie zdołali oprzeć się pokusie: spędzili razem noc. Do dziś go to prześladowało.
– Jakie byłyby wymagania wobec mnie? – spytał.
– Chciałbym, żebyś spędził jak najwięcej czasu z Geoffreyem Burnettem – odparł Daniel, po czym spojrzał na siostrę. – Alex musi tam być na próbnej kolacji, na ślubie i na przyjęciu weselnym. Będziesz więc miał sporo okazji do pogawędek.
Nie o to Ryderowi chodziło, gdy zadał to pytanie, ale może powinien odbyć dwie rozmowy: o sprawach biznesowych z Danielem i osobistych z Alex.
– Okej, chyba dałbym radę. – Takie pogawędki o wszystkim i o niczym, jakie ludzie prowadzą na przyjęciach, strasznie go męczyły. Ale z doświadczenia wiedział, że deweloperzy uwielbiają opowiadać o swoich projektach i planach architektonicznych. Akurat te tematy jego też pasjonowały. – I chyba masz rację. To nam może dać przewagę nad konkurencją.
– Zdecydowanie tak – odrzekł Daniel.
Czyli jedna sprawa załatwiona.
– A teraz Alex. Chciałbym wiedzieć, czego ona oczekuje. – Ryder przeniósł na nią spojrzenie.
Zobaczył w jej oczach błysk. To była ta delikatna, wrażliwa kobieta, która go pociągała. Przestraszył się, a jednocześnie poczuł ukłucie w sercu. Tyle przeszła w ciągu ostatniego roku!
– No, przynajmniej ktoś mnie tu zauważył. – Posłała bratu gorzkie spojrzenie. – Dzięki, Ryder. A czego oczekuję? Żebyś przez trzy dni udawał, że mnie lubisz. Żebyś zachowywał się jak mój chłopak.
– Tylko za bardzo się nie wczuwaj w rolę – wtrącił Daniel.
– Innymi słowy, żebyś był przy mnie, ale nie zwracał na siebie przesadnej uwagi – ciągnęła Alex. – Po prostu masz trzymać mnie za rękę, uśmiechać się, zatańczyć ze mną, przynieść mi drinka.
– Widzisz? To jednak był świetny pomysł! – ucieszył się Daniel. Nagle zadzwoniła jego komórka. – Przepraszam, muszę lecieć. Resztę już sami dogadacie, prawda?

Gorąca trzydziestka – Shannon McKenna
– Głowa do góry, dziewczyno. – Geri, jedna z przyjaciółek Maddie Moss, uniosła kieliszek z mojito, wznosząc toast. – Kosztowne wesele Trix i Terence’a to właściwe miejsce na polowanie na faceta. Nawet się nie obejrzysz, jak znajdziesz sobie parę.
– Nie jestem w nastroju – odparła Maddie, marszcząc czoło. Patrzyła na gości uczestniczących w jednej z wielu imprez składających się na spektakularny weselny weekend. – To niegodne i desperackie. Nie w moim stylu.
– To źle, kochana – odparła Geri ze współczuciem. – Nie masz wielkiego wyboru, co? Rozejrzyj się. Co powiesz na Astona? A może Gabe czy Richie wpadną ci w oko? Hershel, Sam albo Bruce?
Maddie spoglądała na mężczyzn wymienianych przez przyjaciółkę, sącząc margaritę i kręcąc głową.
– Nie – powiedziała. – Żaden z nich.
Geri przewróciła oczami.
– Jak na kobietę, która musi znaleźć męża, jesteś bardzo wybredna. Twoja babka mówi, że masz wyjść za mąż przed trzydziestką. Do urodzin zostały ci dwa miesiące. I chodzi o ślub, nie zaręczyny. Planowanie wesela wymaga czasu, a ty jeszcze nie masz pana młodego. Zegar tyka.
– Wierz mi, jestem świadoma, że czas mija – mruknęła Maddie. – A także kar za przekroczenie terminu.
– Och, przestań narzekać. Tu jest mnóstwo wolnych facetów. W razie czego masz jeszcze szansę w przyszłym tygodniu na ślubie Avy Maddox. Ale spójrz tylko na nich, jak pysznie się prezentują. Aston jest bardzo inteligentny i odziedziczy Hollis Breweries. Gabe ma wspaniały sześciopak. Widziałaś go dziś na plaży?
– Nie mogłam nie zobaczyć, nawet gdybym chciała.
– Wszyscy są przystojni – ciągnęła Geri. – Niektórzy to prawdziwe ciacha. Sam czy Aston. Bruce dobrze się zapowiada jako prokurator okręgowy. Hershel właśnie został dyrektorem operacyjnym w jakiejś firmie elektronicznej. To niezły skład, Maddie. Miej otwarte oczy.
– Za dobrze ich znam. Aston to arogancki dupek. Byłam z nim kiedyś na kolacji, cały czas wrzeszczał do telefonu. Sam mówi wyłącznie o sporcie. Richie, jak się spotkamy, tłumaczy mi jakąś teorię matematyczną.
– Boże dopomóż – mruknęła Geri. – Tobie? Geniuszowi matematycznemu? Nikt go nie uprzedził?
– Najwyraźniej nie – odparła Maddie. – Hershell się mnie boi, co jest nudne. Gabe jest jak nadmiernie podekscytowany szczeniak, poza tym ma stale rozpiętą koszulę i odsłania ten sześciopak.
– Zostaje Bruce – powiedziała Geri. – Ambitny, dynamiczny, zawsze dostaje to, czego chce.
– I zostawia po sobie pamiątki. Hilary rzuciła go cztery miesiące temu, bo zaraziła się od niego chlamydią.
– Cóż, nikt nie jest idealny. Zaczekaj. – Geri zniżyła głos do pełnego podziwu szeptu. – Właśnie zobaczyłam uosobienie ideału. To jeden z drużbów Terrence’a, który nie dotarł na wczorajszą próbną kolację. Trix mówiła, że to jeden z dawnych przyjaciół Terrence’a, jakiś geniusz naukowy, który mieszka za granicą. Ma cudowny tyłek. Poza innymi znamienitymi atrybutami.
Maddie odwróciła się zaciekawiona.
I zamarła. Jack Daly? To on jest jednym z drużbów Terrence’a? I razem z nią znajdzie się w gronie gości?
Po dziewięciu latach był jeszcze przystojniejszy niż w jej wspomnieniach. Miał na sobie jasne luźne spodnie i lnianą białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, odsłaniającym opaloną skórę. Był wysoki i szczupły. Zawsze jej się podobał jego haczykowaty nos i ciemnobrązowe oczy pod ciemnymi brwiami. Był bardziej atletycznie zbudowany niż dawniej, a jego twarz stwardniała.
Gwałtownie odwróciła głowę, gdy Jack spojrzał w jej kierunku. Geri patrzyła zdezorientowana.
– Zrobiłaś się czerwona. To przez tego przystojniaka? Mnie też na jego widok robi się gorąco.
– Znam go – przyznała Maddie.
– O mój Boże, naprawdę? – Oczy Geri zalśniły. – Przedstawisz mnie?
– Mowy nie ma. Ten facet to złe wiadomości. Wyrzuć go z głowy i zapomnij.
Geri na moment rozchyliła mocno czerwone wargi, potem pochyliła się nad stolikiem.
– Jakiś skandalik? Musisz mi wszystko opowiedzieć.
– To nie tak, Geri. Nic zabawnego, żaden pikantny skandal. To smutny, okropny, głupi skandal.
– I tak jestem ciekawa – nalegała Geri. – No dawaj.
Maddie westchnęła sfrustrowana.
– Skoro chcesz. Znasz mojego brata Caleba?
– Każda kobieta zna twojego brata – odparła Geri. – Wszystkie jesteśmy zrozpaczone, że jest już zajęty. A co z nim?
– Caleb i Jack Daly byli najlepszymi przyjaciółmi od szkoły średniej – zaczęła Maddie. – W Stanford byli też współlokatorami. Po studiach stworzyli start-up i nazwali go BioSpark. Recycling enzymatyczny. Hodowali mikroorganizmy produkujące enzymy zdolne do szybkiego rozkładania odpadów z plastiku na wysypiskach śmieci i w oceanach. Stworzyli produkt nazwany Carbon Clean.. Szykowali się do wejścia na giełdę i zarobienia kupy forsy.
– No no, więc Jack Daly ma też rozum – mruknęła Geri z aprobatą. – To niesprawiedliwe.
– To nie jest zabawne – rzekła ostro Maddie. – Jack oszukał mojego brata. Caleb nie był w stanie definitywnie udowodnić, że to Jack stał za przeciekiem do Energenu, jednego z konkurentów BioSparku, choć wszystko na to wskazuje. Jest faktem, że Jack w tajemnicy zamówił akcje Energenu za siedemset tysięcy dolarów dzień przed debiutem Energenu na giełdzie i kilka dni przed pierwszą ofertą publiczną BioSparku. BioSpark gwałtownie stracił na wartości, a Jack poszedł do więzienia.
– Och – mruknęła Geri. – A to rozczarowanie.
– Wyszedł po pół roku z powodu jakichś błędów proceduralnych, co doprowadziło Caleba do szału – ciągnęła Maddie. – To oszust. Zostaw go w spokoju.
Geri przyglądała się Jackowi z namysłem.
– Dziwne. Nie zarobiłby więcej, gdyby trzymał się swojej firmy?
– Wszyscy tak myśleliśmy, ale kto wie, co miał w głowie. Oczywiście twierdził, że został wrobiony, ale dowody przeciwko niemu były przytłaczające.
– Dziwne – powtórzyła Geri.
– Nie gap się na niego. Zwrócisz na nas jego uwagę.
– Wybacz, ale nie mogę. Więc czemu to zrobił?
– Wątpię, czy kiedyś się dowiemy. Caleb i babcia uważają, że był zazdrosny.
– O co? Czy nie stworzyli tej firmy razem jako równoprawni partnerzy? Są też równie przystojni.
– Zazdrosny o rodzinę – wyjaśniła Maddie. – Tak, ja nie znałam rodziców, Caleb i Marcus ledwie pamiętają naszą matkę, ale zawsze mieliśmy babcię i dziadka Bertrama. Nigdy nic nam nie brakowało. Jackowi przeciwnie. Jego ojciec zginął w wypadku podczas pracy, więc Jack wylądował w rodzinie zastępczej. To cud, że dobrze radził sobie w szkole. Miał świetne oceny, dostał stypendium na Stanfordzie, ale trauma z przeszłości zostawiła ślady.
– Oj, to smutne.
– Jak śmiesz mu współczuć? Oszukał Caleba, jego to naprawdę zabolało. Nigdy już nie był taki jak dawniej.
– Współczuję też Calebowi, ale jak mam nie współczuć Jackowi? To twoja wina, Mads. Tak opowiedziałaś tę historię, że się wzruszyłam.
– No to daj spokój, bo jeśli mam coś do powiedzenia, nie zbliżysz się do Jacka.
– W porządku, to zły chłopiec. – Geri przewróciła oczami. – Owszem, zachował się karygodnie. Ale to było dziewięć lat temu, tak? Spłacił dług. A skoro wszedł w biznes z Mossami, musi być piekielnie inteligentny.
– Tak, jest geniuszem. Ale to mu się nie przydało, co?
Geri oparła brodę na splecionych dłoniach, przypatrując się przyjaciółce z zaciekawieniem.
– Mówisz z taką pasją. To pokrzepiające widzieć, jak jesteś ożywiona po miesiącach kręcenia się w kółko, odkąd wyskoczyła sprawa twojego małżeństwa. Policzki ci się zaróżowiły, oczy błyszczą. To intrygujące, Mads.
– Chyba nie ma w tym nic dziwnego, że ta sprawa budzi we mnie emocje? – spytała Maddie zirytowana.
– Nie. Ale skoro ten gość jest drużbą, będziesz stała obok niego podczas ślubu. Będziecie razem na zdjęciach, które zaleją media społecznościowe.
– Caleb się wścieknie – stwierdziła ponuro Maddie. – Gdyby zobaczył Jacka, urwałby mu głowę.
– Kochana, ja widzę tu szansę. – Geri zmrużyła oczy.
– Jakim cudem? Bo ja widzę tylko wielki problem.
– Zastanów się – podjęła Geri. – Może Jack Daly pomógłby ci zmienić zdanie babki?
– O czym ty mówisz, na Boga?
– Jeszcze nie wiem – odparła Geri. – Ale ty utknęłaś, Mads. Może silne emocje, jakie wywołuje w tobie Jack, okażą się przydatne. Tak tylko rzucam, przemyśl to.
– Jestem zdumiona.
– Rozumiem. W każdym razie to może być miłe. On jest naprawdę przystojny. Nie mówię, że masz za niego wyjść. Mogłabyś go wykorzystać dla własnych egoistycznych potrzeb. Udawać, że jesteś nim zainteresowana. Śmiertelnie przerazić tym babkę. Bóg jeden wie, że na to zasłużyła.
– Poważnie sugerujesz, żebym…
– Oczywiście, kochana – odparła Geri. – Ale w każdym żarcie jest ziarno prawdy. I bądź szczera. Kiedy Caleb przyprowadzał tego Adonisa do domu na kolacje i grille, myślałaś o nim. – Przyjrzała się Maddie. – Patrzyłaś na niego z pożądaniem. Przyznaj się.
– No tak – broniła się Maddie. – Oczywiście, że się w nim durzyłam. Ale on mnie nie zauważał. Byłam młodszą siostrą z aparatem na zębach, w okularach.
– Cóż, to przeszłość. Jesteś seksowną laską. Uwielbiam tę niebieską sukienkę bez pleców.
– Dzięki. Ty też świetnie wyglądasz. W żółtym.
Geri poprawiła jasne loki.
– Daj mi tylko znać, gdybyś zdecydowała, że chcesz wykorzystać Jacka. Bo jeśli jest wolny, sama go zatrudnię.
– Ani mi się waż! Obiecaj, że tego nie zrobisz.
– No no, aż mnie dreszcz przeszedł. Mówisz z taką pasją.
– Wcale nie. – Maddie starała się nad sobą panować. – Ten facet jest toksyczny, więc proszę, nie rób tego.
– Och, słodka trucizna. – Geri oparła brodę na dłoni i spojrzała tęsknie na Jacka. – Może spróbuję?
W końcu Maddie też na niego zerknęła. Jack stał przy barze i rozmawiał z przyszłym panem młodym. Wypił łyk piwa i rozejrzał się po sali. Ich oczy się spotkały. Maddie natychmiast odwróciła wzrok, mimo to poczuła dreszcz. Dreszcz pożądania.
Co nie umknęło bystrym niebieskim oczom Geri.
– Dam ci trochę czasu na przemyślnie mojej nieprzyzwoitej sugestii, a potem zacznę robić nieprzyzwoite propozycje.
– Geri! Nie słyszałaś, co mówiłam?
– Cóż, kochanie, powiedziałabym, że jesteś zazdrosna.
– Geri, proszę, przestań – wycedziła Maddie.
– Okej, będę grzeczna. Nie martw się. Ruszaj w tłum, musisz znaleźć sobie męża. Szczęśliwego polowania.
Oczy Maddie mimowolnie powracały do Jacka.
Kłamca. Złodziej. Zdradził przyjaciół. Musiała powtarzać sobie listę jego śmiertelnych grzechów.

Jack patrzył na tę olśniewającą kobietę i wiedział, że skądś ją zna. Tylko skąd? Niebieska suknia bez pleców, kuszące krągłości. Jasnobrązowa skóra, korona z czarnych loczków i zmysłowe wargi. Jedna z najładniejszych kobiet, jakie widział. Było w niej coś znajomego, ale przecież nie zapomniałby takiej twarzy. Warg pomalowanych śliwkowym błyszczykiem. Wystarczyło, że na nią zerknął, i robiło mu się gorąco.
Nie patrzyła na niego, przeciwnie niż zmysłowa blondynka siedząca z nią przy stoliku. No ale taka ładna kobieta jak ta w niebieskiej sukni z pewnością nauczyła się unikać kontaktu wzrokowego, podobnie jak kelner w zatłoczonej restauracji. Sam był kelnerem, więc wiedział, że aby przetrwać w pełnej sali, należy patrzeć przed siebie.
Kobieta zerknęła na niego, po czym uciekła spojrzeniem w bok, gdy ją rozpoznał.
Tak, to Maddie Moss, siostra Caleba.
Wyglądała inaczej. Kiedyś też była ładna, ale on z Calebem mieli wielkie plany i na nich się skupiali, więc gdy się pojawiała, zwykle ją ignorowali. Mała Mads z aparatem i w okularach, chuda, koścista, z niewyparzoną gębą.
Cóż, do diabła. Teraz jest pięknością.
– Wszystko w porządku, stary? – Terrence, przyszły pan młody, pomachał mu ręką. – Zobaczyłeś ducha?
– Nie, ślicznotkę w jasnoniebieskiej sukience.
– No tak. – Terrence gwizdnął. – Masz dobry gust. Trix długo zastanawiała się, czy chce mieć taką atrakcyjną druhnę. Panna młoda nie chce, żeby druhny ją przyćmiły. Ale tak bardzo lubi Maddie, że postanowiła zaryzykować. Maddie jest najbardziej atrakcyjna z ich paczki. Mam się postarać, żeby szła obok ciebie w procesji? I siedziała obok ciebie na przyjęciu?
– Ona jest jedną z druhen Trix? – spytał Jack z przerażeniem.
– No… a czemu tak cię to przeraża? Myślałem, że będziesz zachwycony. Spójrz na nią. Kto by nie chciał spędzić wieczoru w jej towarzystwie?
– Pamiętasz moje problemy z Calebem Mossem?
– Jasne – odparł Terrence. – Ale wiem też, że jesteś niewinny. Co to ma z nią wspólnego?
– Doceniam twoje zaufanie – rzekł szczerze Jack. – Maddie Moss to siostra Caleba.
– O szlag. Nie wygląda na jego siostrę. Była adoptowana czy jak?
– Nie, mieli innych ojców. Ich brat Marcus też miał innego ojca. Azjatę. Ale wszyscy są Mossami. I wszyscy mnie nienawidzą.
– No cóż, kiepska sprawa. Bardzo mi przykro, że ci to zrobiliśmy. Myślisz, że ona będzie robić problemy?
– Nie wiem – odparł Jack. – Nie widziałem jej dziewięć lat, a wtedy była dzieciakiem, więc to wielka niewiadoma. Na pewno mnie poznała. Teraz udaje, że mnie nie widzi. Poproś kogoś innego, żeby został czwartym drużbą, a ja będę tylko jednym z gości i się stąd zmyję, gdyby sprawy się skomplikowały.
– Nie, do diabła – zaprotestował Terrence. – Pozwoliłem Trix urządzić wszystko zgodnie z jej wolą i masz stać obok mnie, jak będę składał przysięgę. Tylko dzięki tobie skończyłem college. To, co się stało z BioSpark, to hańba. Jeśli ta Moss zacznie nas irytować, to ona zniknie. Nie ty.
– Nie wściekaj się na nią za coś, czego jeszcze nie zrobiła – rzekł uspokajająco Jack.
– Trix daje mi znaki. Pora szykować się na przyjęcie przy ognisku. Będziesz tam?
– Tak – zapewnił Jack. – Wybacz, że nie byłem na próbnej kolacji, nie dałem rady. Nie każ czekać twojej pani.
Terrence ruszył do Trix, szczupłej rudowłosej dziewczyny z uśmiechem, który ukazywał wszystkie zęby. Była kłębkiem nerwów, ale szczęśliwym kłębkiem nerwów, a Terrence miał bzika na jej punkcie.
Jack był ogromnie wdzięczny za niedużą, ale cenną grupkę przyjaciół, którzy go nie opuścili po aferze z BioSpark. Miał później kłopoty ze znalezieniem pracy w branży. Nikt nie chciał zatrudnić osoby oskarżonej o przekazanie własności intelektualnej konkurencyjnej firmie.
To się zmieniło dopiero parę lat temu dzięki wpływom niektórych przyjaciół posiadających kontakty w zagranicznych firmach. Przez cztery minione lata pracował w Azji, na Węgrzech i w RPA. Z radością zostawił przypadkowe zajęcia i zajmował się znów biotechnologią, choć na niższym szczeblu, z mniejszym budżetem. Nauczył się być wdzięcznym. Mogło przecież ułożyć się dużo gorzej.
Zerknął na stolik, przy którym siedziała Maddie z przyjaciółką. Nadal unikała kontaktu wzrokowego.
Pewnie nic wielkiego się nie wydarzy. Zapewne będzie udawała, że on nie istnieje. Tak byłoby mądrze, a Maddie miała umysł Mossów.
Terrence nie wiedział o Maddie, ale Trix powinna wziąć to pod uwagę. Ten weekend będzie ciężki i pełen napięć.
Buu, biedactwo. Zabrzmiało to w jego głowie jak szorstki głos ojca. Wiesz, co jest ciężkie, chłopcze? Życie w więziennej celi. Przestań się nad sobą użalać. Tak, jego życie się wykoleiło. Ale żył i był wolny. Nie zgnił za kratkami. I nie ma powodu do biadolenia. Nawet jeśli jego wysiłki, by wrócić do pracy w swojej dziedzinie, nie przyniosły najlepszego skutku, da sobie radę.
Dobrze jest żyć. Koniec z ponurymi myślami, bo inaczej zamieni się w czarną dziurę i wyssie całą radosną energię ze ślubu Trix i Terrence’a. A jednak wspomnienie, że najlepszy przyjaciel i jego rodzina widzieli w nim oszusta, bolało. I to, że nie był w stanie udowodnić swojej niewinności. Ogarnęła go tak wielka frustracja, że omal nie wybuchnął.

Maddie starała się udawać, że doskonale bawi się na plaży. Postawiono tam pawilon ogrodowy. Na ognisku piekły się steki, żeberka i burgery. Stół był zastawiony sałatkami, zakąskami, koktajlami, piwem i winem.
Świadomość obecności Jacka pozbawiła ją apetytu.
Nie zbliżał się do niej, chyba jej nie zauważył. Może nie rozpoznał? Żartował i flirtował z Oksaną, olśniewającą rosyjską modelką. Trix pracowała w dużej agencji modelek, więc wiele z jej przyjaciółek było wyjątkowej urody. Oksana położyła wypielęgnowaną dłoń na jego ramieniu i ścisnęła je, by nie stracić równowagi.
Nie licz na niego, dziewczyno. On pozwoli ci upaść. I to boleśnie. Maddie miała dość, wzięła z baru ekologiczny kubek z drinkiem i ruszyła w stronę wody, by go wypić w błogosławionej samotności..

Wypijmy za miłość - Karen Booth
Rok wcześniej Alex wywołała skandal – odwołała ślub ze znanym milionerem i oddała mu pierścionek wart fortunę. Zbliża się jednak wesele przyjaciółki i nie chce iść na przyjęcie sama. Potrzebuje faceta, który by ją adorował i przy którym mogłaby udawać zakochaną. Jej brat uznaje, że do tej roli znakomicie nadaje się jego wspólnik Ryder, bo przy nim Alex jest bezpieczna. Nie wie, że siostra już raz spędziła z Ryderem gorącą noc i nadal go pragnie...
Gorąca trzydziestka - Shannon McKenna
Maddie musi wziąć ślub przed trzydziestką, by zachować firmę. Uważa żądanie nestorki rodu za bezsensowne, wybiera więc na narzeczonego najmniej odpowiedniego kandydata. Wie, że rodzina nie będzie tym wyborem zachwycona. Jack, były partner biznesowy brata Maddie, uważany jest za szpiega korporacyjnego i drania. Ale jest niesamowicie atrakcyjny i seksowny. Maddie stawia wszystko na jedną kartę i wdaje się z nim w szaleńczy romans..