fbpx

Burzliwe losy hrabiny d’Orsay

Brenda Joyce

Seria: Powieść Historyczna

Numer w serii: 99

ISBN: 9788383428338

Premiera: 09-05-2024

Fragment książki

Córka ciągle płakała. Evelyn d’Orsay przytuliła ją mocniej do siebie. Obawiała się pościgu; płacz córki mógł wzbudzić podejrzenia i ściągnąć na nich uwagę. Siedziała na przedzie pędzącego wśród nocy powozu wraz ze służącym jej męża, Laurentem, który teraz stał się człowiekiem od wszystkiego. Jej mąż leżał nieprzytomny na tylnym siedzeniu między żoną Laurenta, Adelaide i pokojówką, Bette. Spojrzała za siebie na Henriego i serce zabiło jej szybciej z niepokoju. Mąż wciąż był śmiertelnie blady.
Zaczął podupadać na zdrowiu wkrótce po narodzinach Aimee cztery lata temu. Zaglądał też częściej do kieliszka. Czy jego serce wytrzyma? Czy przeżyje ten szalony, straszny rajd przez noc? Czy przetrwa przeprawę przez kanał La Manche? Na gwałt potrzebny był mu lekarz, w dodatku ta szaleńcza jazda powozem na pewno mu nie posłuży.
Ale jeśli uda im się wydostać z Francji i dotrzeć do Anglii, będą bezpieczni.
– Jak daleko jeszcze? – odezwała się szeptem.
Na szczęście Aimee przestała płakać, zasnęła.
– Myślę, że jesteśmy już prawie na miejscu – odparł Laurent.
Mówili po francusku. Evelyn była Angielką, ale biegle władała francuskim, jeszcze zanim poznała hrabiego d’Orsay, zostając jego żoną niemal z dnia na dzień.
Konie pokryły się pianą i ciężko dyszały. Na szczęście byli już blisko, a przynajmniej tak twierdził Laurent. Wkrótce wzejdzie świt. Wtedy wypłyną statkiem belgijskiego przemytnika, który już na nich czekał.
Znowu spojrzała na starszego od siebie męża. Odkąd poznała i poślubiła Henriego, jej życie przypominało bajkę. Była sierotą bez grosza przy duszy, żyjącą z pomocy ciotki i stryja, a teraz była hrabiną d’Orsay. Był jej najdroższym przyjacielem i ojcem jej córki. Czuła do niego ogromną wdzięczność za wszystko, co dla niej zrobił i za to, co planował dla Aimee.
Teraz tak bardzo się o niego bała. Ból w klatce piersiowej dokuczał mu przez cały dzień. Ale Henri przetrzymał ucieczkę z Paryża i nalegał, żeby nie zwlekali. Ich sąsiad został uwięziony w zeszłym miesiącu za zbrodnie przeciwko państwu. Wicehrabia LeClerc nie popełnił żadnych przestępstw, tego była pewna. Ale był arystokratą…
Mieszkali na stałe w rodzinnej posiadłości Henriego w Dolinie Loary. Ale każdej wiosny Henri zabierał rodzinę na kilka miesięcy do Paryża, żeby chodzić po teatrach, na zakupy i po restauracjach. Evelyn zakochała się w Paryżu od pierwszego wejrzenia jeszcze przed rewolucją. Ale tamto drogie jej sercu miasto już nie istniało i gdyby mieli świadomość, jak zrobiło się w nim niebezpiecznie, tym razem by się tam nie wybrali.
Pomimo rewolucji nadal roiło się w stolicy od bezrobotnych najemników, robotników i rolników, którzy włóczyli się po ulicach, szukając zemsty na każdym, kto coś posiadał, jeśli akurat nie strajkowali lub nie brali udziału w zamieszkach. Spacer po Polach Elizejskich nie stanowił już przyjemności, podobnie jak przejażdżka po parku. Nie odbywały się już interesujące przyjęcia ani porywające opery. Sklepy zaopatrujące wyższe kręgi we wszelkie dobra dawno zamknęły swoje podwoje.
Fakt, że jej mąż, hrabia, był krewnym królowej, nie pozostawał tajemnicą. Ale w chwili, gdy zwykli ludzie zdali sobie z tego sprawę, życie jej rodziny całkowicie się zmieniło. Sklepikarze, piekarze, prostytutki, sankiuloci, a nawet Gwardia Narodowa zaczęli pilnować jej i jej bliskich. Za każdym razem, gdy otwierano drzwi, widać było na zewnątrz wartowników. Za każdym razem, gdy opuszczała mieszkanie, była śledzona. To było tak, jakby podejrzewano ich o zbrodnie przeciwko państwu. A potem LeClerc został aresztowany.
Evelyn nabrała lęku przed wychodzeniem z domu. Przestała wychodzić. Od tego momentu stali się prawdziwymi więźniami ludu. A potem dwóch francuskich urzędników przyszło do Henriego. Evelyn bała się, że go aresztują. Ale uprzedzili go tylko, że nie wolno mu opuszczać miasta i Aimee ma pozostać w Paryżu. A fakt, że tak powiedzieli, że w ogóle wiedzieli o córce, podziałał jak nic innego. Natychmiast zaczęli planować ucieczkę.
Aimee zasługiwała na wszystko co najlepsze. A na pewno nie na to, żeby stać się kolejną niewinną ofiarą tej strasznej rewolucji!
Ale najpierw musieli dostać się w Breście na statek przemytnika, a potem przepłynąć kanał La Manche do Wielkiej Brytanii. A Henri musiał przeżyć.
Dotarli na obrzeża Brestu, wjeżdżając w obszar małych domków. Ona i Laurent spojrzeli na siebie ponurym i stanowczym wzrokiem.
Kilka chwil później powietrze nabrało słonego zapachu. Laurent skierował zaprzęg na żwirowy dziedziniec gospody, która znajdowała się zaledwie trzy przecznice od portu. Na nocnym niebie kłębiły się chmury, czasem pogrążone w ciemności, czasem rozświetlone blaskiem księżyca. Gdy Evelyn przekazała pokojówce córkę, napięcie w niej wzrosło. Gospoda wydawała się zatłoczona, dochodziły z niej liczne głosy. Może i dobrze, w tłumie nikt nie zwróci na nich uwagi.
A może jednak zwróci.
Evelyn czekała z Aimee, śpiącą w jej ramionach, podczas gdy Laurent wszedł do środka po pomoc dla jej męża.
Była ubrana w jedną z sukienek Bette i ciemny płaszcz z kapturem, który nosił inny służący. Henri również był ubrany jak zwykły człowiek.
W końcu pojawił się Laurent i właściciel gospody. Evelyn nasunęła na głowę kaptur, gdy podeszli i opuściła wzrok. Mężczyźni zabrali Henriego z powozu i wnieśli go do środka bocznym wejściem. Trzymając na rękach Aimee, Evelyn podążyła za nimi razem z Adelaide i Bette. Szybko weszli na górę.
Kiedy Evelyn zamknęła drzwi za dwiema służącymi, odetchnęła z ulgą, ale nie odważyła się jeszcze zdjąć kaptura. Wzrokiem dała znak Adelaide, żeby nie zapalała więcej niż jedną świecę.
Gdyby zauważono ich zniknięcie, francuskie władze mogłyby wydać nakaz ich aresztowania. Dołączono by opisy osób i ich prześladowcy szukaliby czteroletniej dziewczynki o ciemnych włosach i niebieskich oczach, schorowanego i wątłego, siwego, starszego arystokraty średniego wzrostu oraz młodej kobiety w wieku dwudziestu jeden lat, ciemnowłosej, niebieskookiej, o jasnej cerze, wyjątkowo pięknej.
Evelyn obawiała się, że za bardzo się wyróżnia. Przykuwała uwagę i to nie tylko dlatego, że była o wiele młodsza od męża. Kiedy przyjechała do Paryża jako szesnastoletnia narzeczona, okrzyknięto ją najpiękniejszą kobietą w mieście. Wbrew jej opinii jej urodę uważano za niezwykłą i zapadającą w pamięć.
Henriego ułożono wygodnie w jednym łóżku, a Aimee w drugim. Laurent i gospodarz odeszli na bok, rozmawiając przyciszonymi głosami. Evelyn pomyślała, że obaj mają posępny wyraz twarzy, ale też sytuacja była poważna. Uśmiechnęła się do Bette, która miała łzy w oczach i wyraźnie wyglądała na przestraszoną.
– Wszystko będzie dobrze – odezwała się Evelyn dla podniesienia jej na duchu.
Były w tym samym wieku, ale nagle poczuła się o całe lata starsza.
Gospodarz wyszedł i pospieszyła do Laurenta, który wyglądał na zszokowanego.
– Co się stało?
– Kapitan Holstatter wypłynął z Brestu.
– Co? Niemożliwe. Jest piąty sierpnia. Jesteśmy na czas. Dostał połowę zapłaty z góry!
Laurent był blady jak ściana.
– Trafił mu się bardzo cenny ładunek i odpłynął.
Była w szoku. Nie mieli jak przepłynąć kanału La Manche! I nie mogli pozostać w Breście, to było zbyt niebezpieczne!
– W porcie jest trzech brytyjskich przemytników – powiedział Laurent, przerywając jej rozmyślania.
– Brytyjscy przemytnicy zwykle szpiegują dla Francji – stwierdziła.
– Jeżeli mamy wyruszyć natychmiast, mamy do wyboru albo odnaleźć jednego z nich albo poczekać tutaj, dopóki nie zorganizujemy czegoś innego.
Jak to się stało, że musiała podjąć najważniejszą decyzję w ich życiu? Zawsze o wszystkim decydował Henri! Odwróciła się i spojrzała na Aimee. Serce zabiło jej szybciej.
– Wyruszymy o świcie zgodnie z planem – zdecydowała nagle. – Dopilnuję tego!
Sięgnęła do walizki, która leżała obok łóżka. Uciekli z Paryża z dużą ilością kosztowności. Wyjęła plik asygnat, walutę rewolucji, a następnie odruchowo wyciągnęła wspaniały naszyjnik z rubinami i diamentami. Od lat należał do rodziny jej męża. Włożyła obie rzeczy za dekolt sukni.
– Jeśli chce pani skorzystać z usług jednego z Anglików, gospodarz radzi szukać statku o nazwie Wilk Morski. Z czarnymi żaglami, największy przemytniczy statek w porcie.
– Jak dostać się do nabrzeża?
– To trzy przecznice stąd. Kapitan nazywa się Jack Greystone.
Chciało jej się płakać. Stłumiła tę chęć. Naciągnęła kaptur i ostatni raz spojrzała na śpiącą córkę.
Pospiesznie opuściła pokój i poczekała, aż Laurent zasunie rygiel od środka, po czym ruszyła wąskim, ciemnym korytarzem. Schody prowadziły do holu gospody, skąd wchodziło się do części ogólnej. Kilkunastu mężczyzn piło tam alkohol, głośno rozmawiając. Wybiegła na zewnątrz, mając nadzieję, że nikt jej nie zauważył.
Księżyc wynurzał się co jakiś czas zza chmur, dając nieco światła. Evelyn ruszyła szybkim krokiem, nie widząc nikogo przed sobą ani wśród cieni po obu stronach ulicy. Obejrzała się za siebie. Serce jej zamarło.
Dwie, męskie sylwetki pojawiły się za nią.
Zaczęła biec, dostrzegając w oddali kilka masztów ze zwiniętymi żaglami z bladego płótna. Po kolejnym zerknięciu przez ramię zobaczyła, że mężczyźni również biegną, zdecydowanie za nią.
– Arrêtez-vous! – zawołał jeden z nich ze śmiechem. – Przestraszyliśmy cię? Chcemy tylko porozmawiać!
Ogarnął ją strach. Uniosła spódnice i pobiegła w stronę nabrzeża. Od razu zauważyła, że za pomocą lin na wysięgniku ładowano ogromną beczkę na pokład dużego okrętu o czarnym kadłubie i czarnych żaglach. Pięciu mężczyzn stało na pokładzie, sięgając po nią.
Znalazła Wilka Morskiego.
Zatrzymała się, z trudem łapiąc oddech. Dwóch mężczyzn obsługiwało wyciągarkę. Trzeci stał w pewnej odległości, przyglądając się czynnościom. W świetle księżyca widać było jego jasne włosy.
– Nous voulons seulement vous parler. Chcemy tylko z tobą porozmawiać.
Evelyn obróciła się i stanęła twarzą w twarz z dwoma mężczyznami, którzy za nią podążali. Byli w jej wieku, brudni, zaniedbani i nędznie ubrani, zapewne robotnicy rolni i bandziory.
– Libérez-moi – odparła perfekcyjną francuszczyzną.
– Dama! Przebrana za służącą! – zauważył jeden z nich, ale porzucił już radosny ton.
Zbyt późno zdała sobie sprawę, że grozi jej coś więcej niż tylko zaczepka, miała zostać zdemaskowana jako arystokratka i, być może, jako hrabina d’Orsay. Ale zanim zdążyła zareagować, nieznajomy na nabrzeżu odezwał się bardzo cicho po angielsku:
– Rób, o co dama cię prosi.
Mężczyźni odwrócili się do niego, podobnie jak Evelyn. W tym momencie księżyc wynurzył się zza chmur i zrobiło się jaśniej. Evelyn spojrzała w parę szarych, zimnych jak lód oczu i zamarła.
Ten mężczyzna był niebezpieczny.
Miał zimne i twarde spojrzenie. Był wysoki, miał jasne włosy. Nosił zarówno sztylet, jak i pistolet. Z kimś takim zdecydowanie lepiej było nie zadzierać.
Przeniósł wzrok z niej na dwóch mężczyzn. Powtórzył polecenie, tym razem po francusku.
– Faites comme la dame a demandé.
Natychmiast ją puścili, odwrócili się i pospiesznie odeszli. Evelyn znowu spojrzała w oczy wysokiemu Anglikowi. Może i był niebezpieczny, ale właśnie ją uratował i być może był Jackiem Greystonem.
– Dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Jesteś Angielką.
Zwilżyła wargi, świadoma, że patrzą sobie w oczy.
– Tak. Szukam Jacka Greystone’a.
– Jeśli jest w porcie, nic mi o tym nie wiadomo. Czego od niego chcesz?
Ogarnęło ją przerażenie, bo z pewnością ten postawny mężczyzna, emanujący autorytetem i władzą, był przemytnikiem. Któż inny mógł pilnować załadunku na czarny okręt?
– Polecono mi go. Zależy mi, żeby go znaleźć.
– Usiłujesz wrócić do domu?
– Mieliśmy wyruszyć o świcie. Ale ten plan upadł. Powiedziano mi, że Greystone tu jest. Muszę go znaleźć. Nie mogę pozostać w mieście.
– My?
– Mój mąż, córka i trójka przyjaciół.
– Kto udzielił ci takiej informacji?
– Właściciel gospody Abelard.
– Chodź ze mną – rzucił nagle, odwracając się od niej.
Nie miała wyboru. Albo był Greystonem, albo zabierał ją do niego. Evelyn pobiegła za nim, wchodząc po kładce na statek. Nie spojrzał na nią, przechodząc przez pokład i Evelyn szybko go dogoniła. Pięciu mężczyzn, którzy ładowali beczkę, odwróciło się i wbiło w nią wzrok.
Kaptur zsunął się jej nieco. Naciągnęła go mocniej, gdy podszedł do drzwi kajuty. Otworzył je i zniknął w środku. Zawahała się. Dopiero co zauważyła działa wzdłuż burt. Jako dziecko widziała statki przemytnicze; ten okręt wydawał się gotowy do bitwy.
Przeraziła się jeszcze bardziej, ale musiała trzymać się podjętej decyzji. Weszła za nim do środka.
Zapalał świece w latarniach. Nie podnosząc wzroku, powiedział:
– Zamknij drzwi.
Przeszło jej przez myśl, że jest teraz sam na sam z całkowicie obcym człowiekiem. Tłumiąc niepokój, zamknęła drzwi. Pozbawiona tchu powoli odwróciła się w jego stronę.
Stał przy dużym biurku pokrytym mapami. Przez moment widziała tylko wysokiego mężczyznę o szerokich ramionach, ze złocistymi włosami związanymi niedbale z tyłu głowy, z pistoletem i sztyletem wetkniętymi za pasek.
Wtedy zdała sobie sprawę, że on również na nią patrzy.
Uświadomiła sobie, że był porażająco atrakcyjny, męski i piękny. Miał szare oczy, gładkie rysy twarzy i wydatne kości policzkowe. Złoty krzyżyk błyszczał mu na szyi, widoczny spod rozpiętej, białej koszuli. Miał na sobie skórzane spodnie i wysokie buty, i dopiero teraz dostrzegła, jaką siłą i smukłością odznaczała się jego wysoka, muskularna sylwetka. Koszula przylegała do jego szerokiego i płaskiego torsu, a spodnie opinały jego nogi niczym druga skóra. Nie miał nigdzie ani grama tłuszczu.
Nie bardzo wiedziała, czy miała kiedykolwiek do czynienia z kimś tak męskim i w jakiś sposób było to denerwujące.
Ona również była obiektem intensywnej obserwacji. Oparł się biodrem o biurko i wpatrywał się w nią tak samo otwarcie, jak ona w niego. Oblała się rumieńcem. Wydawało jej się, że próbował dojrzeć rysy jej twarzy, częściowo zasłoniętej kapturem.
Zobaczyła małe, wąskie łóżko po przeciwnej stronie pomieszczenia. Dotarło do niej, że sypiał tutaj. Na drewnianej podłodze leżał ładny dywanik, a na małym stoliku trochę książek. Poza tym wnętrze było skromnie urządzone i całkowicie użytkowe.
– Nazywasz się jakoś?
Drgnęła, czując mocne bicie swojego serca. Jak powinna odpowiedzieć? Ponieważ wiedziała, że za nic nie powinna ujawniać, kim jest.
– Pomoże mi pan?
– Jeszcze nie wiem. Moje usługi są drogie, a jesteście dużą grupą.
– Musimy wrócić do domu. A mąż pilnie potrzebuje lekarza.
– A więc fabuła się zagęszcza. Jak bardzo jest chory?
– Czy to ważne?
– Czy może dojść na własnych nogach na statek?
– Bez pomocy nie.
– Rozumiem.
Nie wydawał się poruszony jej trudną sytuacją. Jak go przekonać, żeby im pomógł?
– Proszę – szepnęła, robiąc krok do przodu. – Mam czteroletnią córkę. Bardzo mi zależy, żeby zabrać ją do Wielkiej Brytanii.
Nagle oderwał się od biurka i powoli zbliżył się do niej.
– Jak bardzo?
Zatrzymał się przed nią, dzieliły ich centymetry. Serce biło jej jak oszalałe. Co on sugerował? Bo chociaż odezwał się obcesowo, spoglądał na nią badawczym spojrzeniem. A może jej się wydawało?
– Na tyle, na ile to możliwe – wyjąkała.
Nagle sięgnął do jej kaptura i zsunął go, zanim zdążyła się zorientować, co robi. Od razu otworzył szerzej oczy.
Napięcie w niej wzrosło do granic. Zamierzała zaprotestować. Gdyby chciała ściągnąć kaptur, zrobiłaby to! Kiedy przesuwał powoli spojrzeniem po jej twarzy, jej opór zgasł.
– Teraz rozumiem dlaczego ukrywałaś twarz.
Zamarła. Czy on wyraził komplement? Czy uważał ją za atrakcyjną, a nawet piękną?
– Grozi nam niebezpieczeństwo – wyszeptała. – Boję się, że zostanę rozpoznana.
– Oczywiście. Czy twój mąż jest Francuzem?
– Tak. I w życiu tak się nie bałam.
– Domyślam się, że byłaś śledzona?
– Nie wiem, możliwe.
Nagle sięgnął ręką do jej twarzy. Evelyn zaparło dech w piersiach, gdy wsunął jej kosmyk włosów za ucho. Palcami musnął jej policzek, a ona niemal zapragnęła rzucić mu się w ramiona. Jak mógł zrobić coś takiego? Przecież byli sobie obcy.
– Czy twój mąż został oskarżony o zbrodnie przeciwko państwu?
– Nie… ale nakazano nam nie opuszczać Paryża.
Zwilżyła wargi, usiłując odczytać jego spojrzenie, ale miał kamienny wyraz twarzy.
– Pomoże nam pan? Proszę.
Nie mogła uwierzyć, jak płaczliwie to zabrzmiało. Ale on wciąż stał blisko. Co gorsza, zdała sobie sprawę z ciepła i żaru jego ciała. I chociaż była kobietą średniego wzrostu, przy nim poczuła się mała i krucha.
– Zastanawiam się nad tym.
W końcu powoli odszedł od niej. Zaczerpnęła powietrza, ignorując dziką chęć powachlowania się najbliższym dostępnym przedmiotem. Czy zamierzał odrzucić jej prośbę?
Spojrzał na nią i przerwał niezręczną ciszę:
– Muszę wiedzieć, kogo przewożę.
Nienawidziła oszukiwać, ale nie miała wyboru.
– Wicehrabiego LeClerc – skłamała.
Znowu omiótł spojrzeniem jej twarz.
– Wezmę zapłatę z góry. Tysiąc funtów za każdego pasażera.
– Mam niecałe sześć tysięcy funtów!
– Jeśli was śledzono, będą kłopoty.
– A jeśli nas nie śledzono?
– Opłata wynosi sześć tysięcy funtów.
Sięgnęła za dekolt sukni i wręczyła mu asygnaty.
– Dla mnie są bezwartościowe – prychnął.
Ale odłożył je na biurko.
Znowu sięgnęła za dekolt. Nie odwrócił wzroku, a ona zarumieniła się, wyjmując diamentowo-rubinowy naszyjnik. Zachował niewzruszony wyraz twarzy. Evelyn podeszła do niego i podała mu ozdobę.

Evelyn długo żyła w przeświadczeniu, że los okazał się dla niej wyjątkowo łaskawy. Pozbawioną środków do życia szesnastolatkę pojął za żonę francuski arystokrata, hrabia d’Orsay. Zapewnił jej dostatnie i beztroskie życie w pięknej rezydencji nad Loarą. Tę sielankę niszczy wybuch rewolucji. Błękitna krew to teraz wyrok śmierci, dlatego Evelyn z mężem i córeczką planują ucieczkę do Anglii. Na pokład przyjmuje ich Jack Greystone, owiany złą sławą przemytnik. Evelyn ma nadzieję, że to ich pierwsze i ostatnie spotkanie, bo łobuzerski wdzięk Jacka przyciąga ją jak magnes.

Gra zmysłów, Od pierwszego wejrzenia

Karen Booth, Joanne Rock

Seria: Gorący Romans DUO

Numer w serii: 1296

ISBN: 9788383428208

Premiera: 30-04-2024

Fragment książki

Gra zmysłów – Karen Booth
Corryna Lawson dodawała właśnie do bukietu piękną peonię, kiedy wokół niej zapadła ciemność. Muzyka, której słuchała podczas pracy, nagle ucichła. Wyeksponowane od strony ulicy ozdobne elementy mające zachęcić klientów kwiaciarni przestały być widoczne.
– Co się do cholery dzieje? – spytała z irytacją, ale nie doczekała się odpowiedzi, bo cały personel firmy Royal Blooms był już nieobecny. Nawet Hannah Waters, najwyższa rangą pracownica kwiaciarni, wyszła przed co najmniej dwiema godzinami.
Corryna lubiła zostawać w sklepie po jego zamknięciu i projektować roślinne elementy dekoracyjne przy dźwiękach muzyki. Zawsze kochała kwiaty i doskonale się wśród nich czuła. A poza tym nie spieszyło jej się do domu, bo wiedziała, że nikt tam na nią nie czeka.
Od czasu rozwodu mieszkała samotnie.
Po omacku znalazła leżący na stole telefon i włączyła latarkę, a potem podeszła do frontowych drzwi, omijając stojące na jej drodze wiadra z kwiatami.
Wielkie okna wystawowe wychodzące na centrum miasteczka Royal były pogrążone w mroku. Wyglądało na to, że pozbawione prądu zostały również wszystkie sklepy po drugiej stronie ulicy.
Corryna wyszła na dwór i zmrużyła oczy, bo oślepiły ją na chwilę reflektory przejeżdżających samochodów. Zdążyła jednak dostrzec gromadę klientów narożnej knajpki Royal Diner, którzy wychodzili z lokalu i wydawali się równie zaskoczeni jak ona.
Okolica tonęła w ciemnościach.
Zdała sobie sprawę, że wielkie chłodnie znajdujące się na zapleczu sklepu są wypełnione kwiatami o wartości tysięcy dolarów.
Kunsztowne roślinne kompozycje miały uświetnić zbliżające się wesele słynnego autora bestsellerów, Xaviera Noble’a, oraz hollywoodzkiej aktorki i producentki, Ariany Ramos.
Corryna mieszkała w Royal od niemal ośmiu lat, więc wiedziała, że państwo Noble, rodzice Xaviera, należą do najbardziej szanowanych członków miejscowej elity. Zaślubiny ich syna mające się odbyć za niecałe trzy miesiące już teraz uchodziły za najważniejsze wydarzenie towarzyskie roku, a Corryna była bardzo zadowolona z tego, że właśnie jej powierzono scenograficzną oprawę przyjęcia weselnego.
– Cześć, Corryna – powitała ją Morgan Grandin, właścicielka luksusowego butiku sąsiadującego z jej kwiaciarnią, oświetlając latarką zamek w drzwiach swojego sklepu. – Niech diabli wezmą tę awarię. Nie znoszę zamykać interesu przedwcześnie, ale przecież w tych warunkach nie da się pracować.
Corryna zgasiła latarkę komórki, aby nie dopuścić do wyładowania baterii.
W świetle księżycowej poświaty widziała wyraźnie bladą twarz Morgan i jej jaskrawo rude włosy.
– Jak długo twoim zdaniem może potrwać ta awaria? – spytała.
– Rozmawiałam przed chwilą z moją siostrą Chelsea – odparła Morgan, wzruszając ramionami. – Jej mąż, Nolan, mówi, że całe miasto tonie w ciemnościach. Kto wie, ile czasu może potrwać naprawa tak skomplikowanej instalacji. Mam nadzieję, że to kwestia godzin, a nie dni.
– Dni? – powtórzyła z przerażeniem Corryna. – Przecież… przecież to chyba niemożliwe…
Wiedziała, że tak długa przerwa będzie ją kosztować wiele tysięcy dolarów. Taka perspektywa byłaby dla niej katastrofalna. Choć wypłacała sobie żałośnie niską pensję, kwiaciarnia z trudem wychodziła na swoje.
Utrata tak cennego towaru pogrążyłaby ją w długach na wiele miesięcy.
– Muszę uratować kwiaty. Trzymam je w chłodni, która nie funkcjonuje bardzo sprawnie. Zaczną więdnąć za kilka godzin, a ja podczas weekendu muszę obsłużyć kilka ślubów. Co mogę zrobić?
Morgan podeszła do niej trochę bliżej i spojrzała na witrynę Royal Blooms.
– Nie znam się na handlu kwiatami, ale myślę, że powinnaś zdobyć dostęp do jeszcze jednej chłodni. A ponieważ ta awaria objęła całe miasto, musisz też znaleźć właściciela chłodni dysponującego agregatem prądotwórczym.
Corryna z trudem powstrzymała się od płaczu.
– Tak… – wykrztusiła przez ściśnięte gardło. – Masz oczywiście rację.
– Takim sprzętem dysponuje TCC – mruknęła Morgan, mając na myśli Klub Teksańskiego Stowarzyszenia Hodowców, który był najważniejszym ośrodkiem życia towarzyskiego miasteczka Royal. – Ale dowiedziałam się przypadkiem, że ich agregat nie funkcjonuje. Podobno kupili nowy i nie potrafią go uruchomić.
– Nie masz żadnej innej koncepcji? – spytała Corryna coraz bardziej drżącym głosem. – Jestem bliska rozpaczy.
– Kto jeszcze może dysponować dużą chłodnią i agregatem? – Morgan zmarszczyła brwi. – Chyba jakaś restauracja…
Odpowiedź na to pytanie nasunęła się Corrynie, gdy tylko Morgan je zadała. Problem polegał na tym, że to wyjście wcale nie budziło jej entuzjazmu.
Doszła jednak do wniosku, że dramatyczne sytuacje wymagają dramatycznych metod działania.
Znała od dawna tę zasadę, więc postanowiła sprawdzić w praktyce jej słuszność.
– Może Sheen?
– Jak ja mogłam o tym nie pomyśleć? – spytała Morgan, chwytając przyjaciółkę za ramię. – Oczywiście! Oni dysponują wszystkim, co może nam być potrzebne.
Głos Morgan był tak przepojony entuzjazmem, że Corryna z trudem zdobyła się na ochłodzenie jej zapału. Uznała jednak, że tylko prawda może ułatwić jej wybrnięcie z trudnej sytuacji.
– Jedynym problemem jest Colin Reynolds – oznajmiła, krzywiąc się z niechęcią na dźwięk tego nazwiska.
Jej zdaniem właściciel i szef kuchni restauracji Sheen był aroganckim, niesympatycznym i pazernym groszorobem.
– On mnie nie znosi, a ja odwzajemniam to uczucie.
– Niemożliwe! Przecież wszyscy cię kochają!
– Ale nie Colin – warknęła Corryna, krzywiąc się z niechęcią. – Przeżyliśmy dwie nieprzyjemne konfrontacje. Było to dawno, ale on na pewno je pamięta.
– Naprawdę? – spytała Morgan, szeroko otwierając oczy.
Corryna dopiero teraz przypomniała sobie, że przyjaciółka uwielbia plotki, od których było gęsto w ich małym miasteczku.
– Jasne. Nasze pierwsze starcie miało miejsce w Silver Saddle. Poszłam do tej knajpy, żeby się dowiedzieć, komu Ariana i Xavier zlecili scenograficzną oprawę swoich uroczystości weselnych. Colin zaczepił mnie przy barze, więc mu powiedziałam, że jestem przypadkiem beznadziejnym i niech sobie znajdzie kogoś innego do pogaduszek. Miałam wrażenie, że umniejszam swoją wartość, ale on zrobił obrażoną minę.
– Czy z tego wynika, że się nie umawiacie?
– W gruncie rzeczy nie. Chcę powiedzieć, że nie miałabym nic przeciwko temu, ale musiałoby to nastąpić w sprzyjających okolicznościach. Nie mogę traktować poważnie takiego faceta jak on. Jego związki z kobietami mają krótki żywot.
– Podobno niezły z niego playboy.
– Też o tym słyszałam. Trzeba przyznać, że jest bardzo przystojny. Ma jakieś metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szatynowe włosy i zielone oczy. Ale jest antypatycznym dupkiem. Dwa dni później rozwiązał umowę o współpracy Sheen z moją kwiaciarnią, narażając mnie na poważne straty. A w dodatku wykazał się obraźliwą pewnością siebie. „Moi klienci doceniają moje potrawy, a nie twoje kwiaty!”, tak napisał. Myślę, że po prostu chciał się na mnie odegrać. Ma tak wybujałe ego, że nie potrafi pogodzić się z odmową.
– Chciałabym przedstawić ci inny sposób wybrnięcia z tej sytuacji, ale czuję się bezradna. Żadna inna restauracja nie ma chłodni mogącej pomieścić twoje kwiaty.
– W takim razie nie mam wyboru. Muszę zawieźć do niego cały ten kwitnący bałagan.
– Czy nie chcesz do niego najpierw zadzwonić?
Corryna energicznie potrząsnęła głową.
Była przekonana, że Colin bez namysłu odrzuciłby jej prośbę.
– Muszę wykorzystać element zaskoczenia – wyjaśniła z uśmiechem. – Jeśli zjawię się u niego z ciężarówką pełną kwiatów, będzie mu o wiele trudniej powiedzieć: „nie ma mowy”.
– A co zrobisz, jeśli go nie zastaniesz?
– Jestem pewna, że będzie na miejscu. Ma opinię maniakalnego pracoholika.
Zupełnie jak ja, dodała w myślach.
– Widzę, że sporo wiesz o facecie, którego podobno nienawidzisz.
W dniu, w którym Colin rozwiązał umowę z Corryną, istotnie przyjrzała się jego przeszłości, korzystając z internetu. Chciała poznać jego słabe strony, ale niestety nie znalazła w sieci żadnych kompromitujących informacji. Dowiedziała się, że zrobił błyskawiczną karierę w branży restauracyjnej i uchodzi za niezwykle utalentowanego biznesmena.
Poza tym urodził się w bogatej rodzinie i zarobił mnóstwo pieniędzy jako błyskotliwy inwestor.
– Ja po prostu słucham tego, co opowiadają sobie moi klienci.
– Jeśli chcesz, mogę ci pomóc w załadunku tych wszystkich kwiatów – zaproponowała Morgan, gwałtownie zmieniając temat.
– Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem.
– Oczywiście. Bierzmy się do roboty.
Weszły do sklepu, otworzyły tylne drzwi, przy których zaparkowana była furgonetka, i zaczęły ładować do niej wiadra z kwiatami.
Dwadzieścia minut później wszystko było gotowe.
– Dziękuję ci bardzo, Morgan.
– Nie ma za co. Życzę powodzenia podczas negocjacji z Colinem.
– Dzięki. Jestem pewna, że ta rozmowa nie będzie łatwa.
Usiadła za kierownicą, uruchomiła silnik i ruszyła w kierunku restauracji Sheen.
Światła uliczne nie działały, więc musiała pokonywać dobrze sobie znane odcinki drogi wyjątkowo ostrożnie. Chwilami odnosiła wrażenie, że wylądowała na jakiejś odległej planecie.
Zbudowana ze szklanych płyt restauracja Sheen była zwykle rzęsiście oświetlona i przypominała szkatułkę pełną klejnotów. Tego wieczoru tonęła w ciemnościach, a jedynym dowodem na sprawne funkcjonowanie generatora prądu był słaby blask palącej się w głębi lokalu pojedynczej lampy.
Corryna wjechała na parking i ustawiła swój pojazd obok absurdalnie kosztownego samochodu Colina, czarnego SUV-a marki Jaguar.
Przeprowadzając w internecie amatorskie dochodzenie dotyczące Colina Reynoldsa, dowiedziała się, że jest on człowiekiem niezwykle bogatym i ustosunkowanym.
Teraz przypomniała sobie różne epizody związane z jego przeszłością bajecznie bogatego playboya i poczuła się jeszcze bardziej onieśmielona.
Nadal miała możliwość wycofania się z tego przedsięwzięcia, ale uświadomiła sobie, że grozi jej bankructwo z powodu braku prądu, więc zacisnęła zęby i wysiadła z furgonetki.
Wiedziała, że musi stanąć twarzą w twarz z nienawistnym jej przystojnym podrywaczem, ale postanowiła jak najszybciej załatwić sprawę i wrócić do samochodu.
Colin Reynolds nie był mężczyzną, w którego towarzystwie miałaby ochotę długo przebywać.

Od pierwszego wejrzenia – Joanne Rock

Siedział w fotelu z nogami na blacie biurka, rozkoszując się smakiem dwudziestosiedmioletniej irlandzkiej whisky. Gdy zobaczył przednie światła pojazdu wjeżdżającego na parking restauracji, natychmiast wstał i podszedł do okna.
Szybko rozpoznał namalowane na drzwiach furgonetki kolorowe godło firmy Royal Blooms, a kiedy ujrzał wysiadającą z niej Corrynę Lawson, z niedowierzaniem potrząsnął głową.
Chyba mam zwidy, pomyślał z przerażeniem.
Wypił dwie szklaneczki whisky, a w wieku czterdziestu dwóch lat nie mógł już polegać na swoim wzroku z takim przekonaniem jak kiedyś, ale… to chyba niemożliwe, żeby złożyła mu wizytę Corryna.
Szybkim krokiem zbliżył się do frontowych drzwi, otworzył je i stanął na progu.
– Jeśli przyjechałaś na kolację, to restauracja jest nieczynna – oznajmił władczym tonem.
Mimo panujących na dworze ciemności twarz Corryny wydała mu się zadziwiająco piękna. Emanowała z niej promienna pogoda ducha i pociągająca seksowność.
Właśnie dlatego zaczepił ją przed kilkoma tygodniami przy barze w Silver Saddle, narażając się na bolesną odmowę.
– Nie przyjechałam tu po to, żeby jeść kolację – oświadczyła lodowatym tonem. – Potrzebuję twojej pomocy.
Colin wahał się przez chwilę, a potem doszedł do wniosku, że powinien sięgnąć po gałązkę oliwną i doprowadzić do poprawy ich stosunków.
– Możesz na mnie liczyć. Co mógłbym dla ciebie zrobić?
Podeszła do niego trochę bliżej i spojrzała mu w oczy. Miała na sobie dżinsy podkreślające szczupłość bioder i białą bluzkę idealnie przylegającą do ciała.
Widział w życiu wiele pięknych kobiet i zaciągnął niektóre z nich do łóżka, ale uroda Corryny zdawała się pochodzić z innego wymiaru rzeczywistości.
Wyglądała bardzo seksownie, a równocześnie sprawiała wrażenie delikatnej panienki z dobrego domu.
– Ile będzie mnie to kosztowało? – spytała nieśmiało.
– Nic. Powiedziałaś, że potrzebujesz pomocy. O co chodzi?
– Jak wiesz, całe miasto tonie w ciemnościach, a ja, w odróżnieniu od ciebie, nie mam agregatu prądotwórczego. Natomiast w mojej furgonetce więdną kwiaty, za które zapłaciłam kilka tysięcy dolarów.
– Domyślam się, że chcesz skorzystać z chłodni.
– Owszem, jeśli mi na to pozwolisz.
– Nie ma sprawy. Moje skromne pomieszczenia są do twojej dyspozycji.
– Naprawdę? Mówisz poważnie? – spytała z niedowierzaniem.
– Jak najbardziej. Weźmy się do tego od razu.
Podszedł do furgonetki, otworzył tylne drzwi i ujrzał mnóstwo kwiatów. Zdał sobie sprawę, że będzie mu trudno znaleźć dla nich miejsce w chłodni, ale nie mógł już wycofać się z obietnicy.
– Błagam cię o zachowanie ostrożności. Podczas nadchodzącego weekendu muszę obsłużyć dwa wesela.
– Dlaczego zakładasz, że nie będę ostrożny?
– Och, sama nie wiem… chyba powiedziałeś coś, z czego wynikało, że nie przepadasz za kwiatami.
– Pewnie mnie źle zrozumiałaś.
Wyładował z furgonetki kilka wiader i ruszył w stronę restauracji. Minął salę jadalną, dotarł do kuchni i zatrzymał się przy ogromnej chłodni. Gdy otworzył jej drzwi, poczuł na twarzy powiew zimnego powietrza.
– Pospieszmy się. Mój agregat ma ograniczoną wydajność, więc nie należy go przeciążać.
– Rozumiem – mruknęła, wchodząc do lodowatego pomieszczenia.
– Stawiaj te kwiaty w głębi i postaraj się nie wpadać na półki, na których leży mrożona wołowina. Ona też kosztowała sporo.
Corryna pochyliła się, by ustawić wiadra na podłodze, a on ujrzał jej kształtne pośladki i poczuł ukłucie żalu. Był przekonany, że gdyby w tamtym barze nie odrzuciła jego awansów, mogliby przyjemnie spędzić razem kilka wieczorów.
– Wiem, że trzeba zachować ostrożność, więc nie musisz mnie pouczać.
Westchnęła i spojrzała mu w oczy.
– Przepraszam cię za mój agresywny ton. Chyba przyznasz, że mam prawo być zdenerwowana.
– Nie musisz mi nic tłumaczyć. To ja przepraszam za moje głupie uwagi. A teraz weźmy się do roboty, bo trzeba ratować twoje kwiaty.
Pospiesznie ruszyli w stronę furgonetki i zaczęli ją rozładowywać. Zanim skończyli, musieli sześcio- lub siedmiokrotnie przebyć drogę od samochodu do chłodni i z powrotem.
– Dziękuję, Colin – powiedziała Corryna, kiedy praca dobiegła końca.
– Czy mogę ci zaproponować małą whisky?
– Powinnam wracać do domu.
– Jesteś bardzo zmęczona, a ja wiem, że masz za sobą ciężki dzień. Możesz sobie pozwolić na chwilę odpoczynku. Usiądziemy wygodnie, żeby porozmawiać, a ty mi powiesz, dlaczego mnie nie lubisz.
– Przecież to ty mnie nie znosisz.
– Czy nie pamiętasz, że usiłowałem cię poderwać w Silver Saddle? A ty szybko mnie spławiłaś. Zrobiłem to, bo wyglądałaś cudownie, a ja odkryłem, że bardzo mi się spodobałaś.
– Widzę, że nie potrafisz kłamać.
– Właśnie dlatego nigdy tego nie robię. Jestem jak otwarta książka. A poza tym nigdy nie zapraszam na drinka ludzi, których nie lubię.
– Sama nie wiem…

Gra zmysłów - Karen Booth Florystka Corryna Lawson otrzymuje propozycję zaprojektowania oprawy wesela lokalnej elity. To dla niej życiowa szansa. Gra o sukces staje się jeszcze bardziej podniecająca, kiedy stronę kulinarną imprezy ma się zająć przystojny i bogaty szef kuchni Colin Reynolds. Oboje od początku kłócą się z sobą, aż iskry lecą, co któregoś wieczoru kończy się gorącym seksem. Od tej pory Corryna ciągle czuje na sobie jego wzrok i wie, że Colin jej pożąda... Od pierwszego wejrzenia - Joanne Rock „Postanowiła zgodzić się na propozycję Olivera, bo to mogła być jej ostatnia szansa, by zobaczyć świat poza pracą. Świat spadających gwiazd i ustronnych stolików na koncertach. Przez kilka miesięcy mogła doświadczać życia, o jakim wcześniej nawet nie śniła. Odwróciła się do Olivera, który wciąż trzymał rękę na jej plecach, lecz na myśl o tym, co zamierzała powiedzieć, zaschło jej w ustach. A może to jego rozpalone spojrzenie tak na nią zadziałało?...”

Miłość nas znajdzie

Chantelle Shaw

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1235

ISBN: 9788383424682

Premiera: 16-05-2024

Fragment książki

Rafa Vieri uśmiechnął się zadowolony. To było to. Kontrakt, który gwarantował, że nawet jego wrogowie będą musieli uznać go za godnego następcę ojca. Sfinalizowanie tego kontraktu wzmocni pozycję Vieri Azioni jako największego holdingu finansowego w Europie.
Przyjrzał się skupionym członkom zarządu Vieri Azioni siedzącym przy wypolerowanym mahoniowym stole w sali konferencyjnej. Wyczuwał napięcie, podskórną ekscytację, jak zawsze, gdy w grę wchodziły miliony.
Naprzeciwko niego zasiadł Carlo Landini, białowłosy mężczyzna, szef Banca Landini, najbardziej prestiżowego prywatnego banku we Włoszech. Rafa wykorzystał swój urok i siłę perswazji, by przekonać Carla do odsprzedania mu kontrolnego pakietu akcji. Banca Landini nadal działałby samodzielnie, z własnym zarządem, z bezpiecznie ulokowanymi aktywami, a Vieri Azioni odniósłby ogromne korzyści.
Kilku dyrektorów miało wątpliwości co do powierzenia Rafaelowi funkcji dyrektora generalnego Vieri Azioni po nagłej śmierci jego ojca dwa miesiące wcześniej. Wytykano mu jego reputację playboya i niedawny burzliwy rozwód z Tiffany.
Jednak ostatnio Rafa stał się wzorem cnót, starając się zaimponować zarządowi. Musiał udowodnić Landiniemu, że porzucił skandalizujący styl życia, z którego słynął wcześniej jako zawodowy koszykarz w Stanach. Osiemnaście miesięcy temu powrócił do Włoch na prośbę ojca i rozpoczął pracę u jego boku. Był absolwentem zarządzania, dlatego zorientowanie się w sytuacji firmy przyszło mu dosyć łatwo.
Rafa wiedział, że Carlo zamierzał przekazać Banca Landini swojemu jedynemu synowi, ale Patrizio Landini został znaleziony martwy na jachcie na Bahamach. Wszystko wskazywało na to, że zmarł po przedawkowaniu kokainy. Jego śmierć sprawiła, że Carlo został bez następcy. Po tych przerażających doświadczeniach pogrążony w żałobie biznesmen nie chciał, by z zasłużonym bankiem jego rodziny kojarzyła się kolejna afera.
– Zaczynajmy – powiedział Rafa. – Czy jest pan gotowy?
Carlo potwierdził skinieniem głowy.
– Przekonałeś mnie, Rafa, że mój bank będzie bezpiecznie i z korzyścią dla wszystkich zarządzany przez Vieri Azioni pod twoim kierownictwem.
Carlo podniósł długopis, ale zamarł z ręką uniesioną nad dokumentem, gdy drzwi sali konferencyjnej otworzyły się z hukiem.
Co, do cholery?
Rafa wpatrywał się w młodą kobietę, która wpadła do pokoju. Jego konsternacja szybko przerodziła się w gniew. Poinstruował asystentkę, by nikt, pod żadnym pozorem, nie zakłócał tego spotkania!
Kobieta zamarła, jak królik na widok reflektorów samochodowych. Wszyscy w sali konferencyjnej skupili na niej wzrok. Miała jasnoróżowe włosy, równie jaskrawe jak jej pomarańczowa koszulka i postrzępione na kolanach dżinsy. W nosidełku przed sobą trzymała maleńkie dziecko, choć widać było tylko pukiel ciemnych włosów i dwie pulchne nóżki.
Intensywne wspomnienie Loli jako niemowlęcia sprawiło, że nagle wszystko wokół przestało istnieć. Był pod jej urokiem od chwili, gdy wziął ją w ramiona. Jego księżniczka, jego mała dziewczynka… Tak myślał, w to wierzył, zanim jego kłamliwa, niewierna żona wstrząsnęła jego światem.
Z bezwzględnością, która czyniła go mistrzem pod koszem, która wzniosła na wyżyny reputację firmy i wyrobiła mu opinię twardziela, Rafa wepchnął swoją przeszłość do pudełka z napisem „nie otwierać”.
Wstał.
– Przepraszam za tę przerwę – zwrócił się do Carla, starannie skrywając frustrację, bo umowa mogła być już zawarta.
Zazwyczaj opanowana osobista asystentka Rafy, roztrzęsiona wbiegła do sali.
– Panno Bennett, to jest prywatne spotkanie. Musi pani natychmiast wyjść. – Asystentka zwróciła się po angielsku do kobiety, której jaskrawe włosy i ubrania drastycznie kontrastowały z szarością garniturów wokół.
– Giulio, cosa sta succedendo? O co chodzi? – spytał wściekle Rafa.
– Przepraszam – mówiła pobladła asystentka. – Tłumaczyłam pannie Bennett, że nie może jej pan teraz przyjąć. Mam wezwać ochronę?
– Nie dam się stąd wyrzucić! – krzyknęła kobieta, podbiegła i zatrzymała się tuż przed Rafą. – Rafaelu Vieri, poznaj swojego syna.

Ivy usłyszała zbiorowe westchnienie zszokowanych biznesmenów. Miała nadzieję, że porozmawia z ojcem Bertiego na osobności, ale wpadła w panikę, gdy zagrożono wezwaniem ochrony i wyrzuceniem jej.
– Czy to jakiś żart?
Lodowaty głos Rafaela Vieri sprawił, że zrobiło jej się zimno. Odkryła, przeszukując internet, że mówiono na niego Rafa, że kiedyś był znaną gwiazdą koszykówki i notorycznym playboyem.
– Nie. To nie żart.
Była wściekła, że zachowywał się, jakby był w szoku. Jej siostra przecież napisała mu o dziecku. Inna sprawa, że do tej pory nie odpisał.
Gemma nie opowiadała Ivy zbyt wiele o mężczyźnie, z którym miała krótki romans, co było dziwne, ponieważ zawsze zwierzały się sobie ze wszystkiego. Zdradziła jedynie, że Rafael Vieri był dyrektorem generalnym firmy Vieri Azioni.
Ivy, owszem, obawiała się jego reakcji, długo się zastanawiała, czy przywieźć Bertiego do Włoch. Bała się tej wizyty. Ale co innego mogła zrobić, kiedy Gemma umarła?
Smutek ścisnął jej serce, kiedy myślała o swojej siostrze, a technicznie rzecz biorąc, przyrodniej siostrze, bo miały tylko tego samego ojca. Pomimo dziesięciu lat różnicy zawsze były sobie bliskie. Gemma stała się powierniczką i najlepszą przyjaciółką Ivy po rozstaniu jej rodziców, zwłaszcza że szalone życie miłosne matki oznaczało brak czasu dla córki.
Po śmierci Gemmy Ivy została prawną opiekunką Bertiego. W ostatnich słowach do umierającej siostry obiecała, że pomoże dziecku znaleźć ojca.
Recepcjonista zajmował się kimś innym i nawet na nią nie zerknął, kiedy weszła do siedziby firmy. Nie zastała Rafy w biurze dyrektora generalnego i już miała wrócić do windy, kiedy usłyszała głosy w dalszej części korytarza.
Elegancka kobieta powiedziała jej, że signor Vieri jest zajęty. Ivy rozpoznała po głosie kobietę, z którą wykłócała się przez telefon, próbując umówić się na spotkanie z Rafą.
– Pamiętam, rozmawiałyśmy, panno Bennett – powiedziała asystentka. – Niestety, nie chciała pani powiedzieć, jaki jest powód wizyty.
W tym momencie rozdzwoniły się telefony i Ivy wykorzystała chwilowe zamieszanie, by wbiec do sali konferencyjnej.
Teraz czuła się nieswojo, bo skupiła uwagę wszystkich zebranych, chociaż interesował ją tylko jeden człowiek. Rafa Vieri patrzył na nią, jakby nie do końca wierzył w to, co widział. To te różowe włosy, pomyślała. W ponurej, mokrej Anglii pod wpływem impulsu przefarbowała włosy, żeby poprawić sobie humor. Zaczerwieniła się, gdy zobaczyła, że Rafa zerka na jej stare dżinsy i trampki.
Trzy miesiące temu jej życie zmieniło się nieodwracalnie, kiedy musiała wziąć odpowiedzialność za swojego siostrzeńca, i od tamtej pory nie miała ani czasu, ani energii, by pomyśleć o sobie. Codziennie wciągała dżinsy i cały dzień opiekowała się Bertim, a nocami opłakiwała Gemmę.
W internetowym profilu Rafy podano, że miał ponad metr dziewięćdziesiąt. W zawodowej lidze koszykówki, gdzie wielu graczy miało ponad dwa metry wzrostu, nie wyróżniałby się, ale zdecydowanie górował nad Ivy, więc musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
Zdjęcia w serwisach społecznościowych nie oddawały jego oszałamiającej urody i szlachetnych rysów. Miał seksowne usta zawsze z półuśmieszkiem i blask zmysłowej obietnicy w szarych oczach. Ivy doskonale rozumiała, dlaczego Gemma zadurzyła się bez pamięci. W rzeczywistości Rafa był jeszcze doskonalszy, chociaż się nie uśmiechał, a jego spojrzenie niemal ją zmroziło.
Zdradzieckie ciało Ivy zareagowało na jego męską moc. Skóra nagle zrobiła się za ciasna, a dziewczęce serce zatańczyło wściekle w przypływie emocji, które ją zdezorientowały i przeraziły. Jak to możliwe, że pociągał ją ojciec dziecka zmarłej siostry?
Odetchnęła powoli, kiedy Rafa odwrócił wzrok i rozejrzał się po sali. Jakiś starszy mężczyzna, który siedział przy stole, wstał, wyraźnie zdenerwowany, odsuwając dokumenty.
– Rafa, czy ta przerwa jest konieczna? Sala konferencyjna nie jest odpowiednim miejscem na załatwianie prywatnych spraw. Będę musiał przemyśleć moją decyzję.
– Jeszcze raz proszę przyjąć moje przeprosiny – powiedział Rafa z udawaną swobodą. – Proponuję krótką przerwę na poczęstunek.
Położył dłoń na ramieniu Ivy, która zadrżała, dziwnie podekscytowana.
– Tędy, proszę – rozkazał krótko, kierując ją w stronę drzwi.
Na chwilę zatrzymał się obok swojej asystentki.
– Giulio, poproś, by podano szampana i kanapki, ja zajmę się naszym gościem.
Ivy dosłownie się trzęsła, idąc obok Rafy długim korytarzem. Pierwsza reakcja nie była obiecująca, ale potrzebowała jego pomocy. Nakaz eksmisji zmusi ją do opuszczenia mieszkania zaraz po powrocie. By pomóc Bertiemu, musiała odłożyć na bok zarówno dumę, jak i rozpacz. Dlatego zabrała go do ojca.
Wykorzystała resztki oszczędności, by opłacić tani lotu do Rzymu i zarezerwować pobyt na dwie noce w najtańszym hotelu, jaki udało jej się znaleźć.
– Tu, proszę.
Wprowadził ją do gabinetu z oknami od podłogi do sufitu i panoramicznym widokiem na Rzym. Pomimo klimatyzacji, po plecach Ivy ściekał pot, koszulka kleiła się do ciała. Zmęczyła się dwudziestominutowym spacerem od hotelu do tego miejsca, bo Berti był naprawdę ciężki. Na dodatek cały czas się wiercił, najpewniej z głodu. Paski nosidełka wrzynały się w ramiona, a przecież dźwigała jeszcze mleko, pieluchy, chusteczki i wszystkie inne akcesoria potrzebne czteromiesięcznemu bobasowi.
Nagle ogarnął ją przypływ czułości. Kochała to maleństwo całym sercem i była zdecydowana zrobić wszystko, by mu pomóc. Matka Gemmy zmarła wiele lat temu. Ich ojciec był rozwiedziony i założył nową rodzinę. Widział Bertiego tylko raz i nie zainteresował się wnukiem. Podobnie jak matka Ivy, która w ogóle nie czuła się związana z Gemmą.
Rafa zatrzasnął drzwi. Wyglądał odpychająco. Zamarła. Jak miała go przekonać do uznania Bertiego? Podniosła rękę, żeby odgarnąć włosy, i zerknęła na maleńki tatuaż przedstawiający motyla. Gemma była zafascynowana motylami i symboliką nadziei z nimi związaną. Kiedy u małej Ivy zdiagnozowano raka, Gemma powiesiła motyla nad szpitalnym łóżkiem i kazała jej wyobrażać sobie przyszłość wolną od chorób. Tatuaż z motylem po wewnętrznej stronie nadgarstka był bezcennym prezentem od siostry.
Ivy wzięła głęboki oddech i poczuła w sobie spokój.

Rafa zerkał na kobietę z różowymi włosami, która swoim wtargnięciem prawdopodobnie zrujnowała najważniejszy kontrakt w dziejach firmy. Śpiewała coś do dziecka, które wyjęła z nosidełka. Gdyby nie ten niemowlak, Rafa kazałby wyprowadzić pannę Bennett z budynku.
Dziecko zapłakało, przywołując wzruszające wspomnienia. Rafa pamiętał noce, które spędzał, kołysząc Lolę w ramionach i próbując zachęcić ją do snu. Jeszcze wtedy wierzył, że miał wszystko, czego mógł sobie życzyć, ale jego szczęście okazało się iluzją zbudowaną na kłamstwach Tiffany.
Po rozwodzie złożył przysięgę, by już nigdy nie zaufać żadnej kobiecie. Również z tego powodu nie chciał mieć dzieci. Kiedy odkrył, że Lola nie jest jego córką, czuł się, jakby wyrwano mu serce. Nie zniósłby ponownie tak intensywnego bólu.
Rafa opadł na krzesło. Był zdesperowany, by znaleźć pozory normalności w sytuacji, która coraz bardziej przypominała nieprawdopodobną fabułę jednego z kiepskich filmów, w których występowała jego była żona.
– Jesteś aktorką? Kogo masz odegrać? – spytał bez zbędnych formalności.
Może jednak to czyjś głupi dowcip? A może konkurencja zapłaciła pannie Bennett za sabotowanie spotkania, by nie dopuścić do podpisania umowy z Landinim?
Patrzyła na niego zdumiona. Rafa zauważył, wbrew sobie, że miała zdumiewająco piękne, ogromne oczy z ciemnobrązowymi, niewiarygodnie długimi rzęsami.
– Nie jestem aktorką! W przeszłości byłam tancerką na statku wycieczkowym, ale od kiedy mam Bertiego, nie mogę wykonywać tej pracy.
Zdjęła plecak i rzuciła go na biurko Rafy.
– Muszę przygotować mu mleko – wyjaśniła.
Pogrzebała w plecaku i wyjęła butelkę oraz gotowy preparat dla niemowląt. Trzymając chłopca na ramieniu, zręcznie wlała mleko do butelki.
– Jestem Ivy Bennett. Siostra Gemmy. – Niecierpliwie przyglądała się Rafaelowi. – Musisz ją pamiętać. Poza tym pisała do ciebie cztery miesiące temu.
– Nie znam nikogo o imieniu Gemma. Ciebie też nigdy wcześniej nie spotkałem.
Miało zabrzmieć lekceważąco, wyszło zaczepnie.
Ivy zdjęła nosidełko, więc nie mógł nie zauważyć, że koszulka przylgnęła do jej niewielkich, jędrnych piersi.
Odchylił się na krześle i przyglądał jej się uważnie. Była drobna i szczupła, dżinsy eksponowały kształtne biodra. Krótko podcięte włosy otaczały twarz w kształcie serca. W niczym nie przypominała czarujących supermodelek, z którymi zwykle się umawiał, ale w jej urodzie elfa było coś, co przykuwało uwagę. Zastanawiał się, jaki był jej naturalny kolor włosów. Prawdopodobnie jasnobrązowy, jak jej rzęsy, pomyślał. Spojrzeniem zatrzymał się na zmysłowej pełni jej ust i nagle dopadło go silne pożądanie.
Celibat zdecydowanie mu nie służył. To niewątpliwie długie miesiące bez seksu wywołały jego nieuzasadnioną reakcję na tę okropnie ubraną kruchą osóbkę. Jego ostatni romans zakończył się, jeszcze zanim ojciec doznał zawału serca. Szok, żal i odpowiedzialność za firmę sprawiły, że nie miał ani czasu, ani ochoty na randkowanie, a przygody z panienkami na jedną noc już dawno przestały go bawić.
Ivy Bennett powiedziała, że pracowała jako tancerka. Jej sylwetka świadczyła, że przynajmniej to było prawdą. W myślach widział jej smukłe ciało pod swoim, jej małe piersi wciśnięte w jego klatkę. Obserwował rumieniec, który oblał jej policzki, szyję i dekolt, i cicho przeklął swoje libido, które ożywiło się w tak nieodpowiednim momencie.
Ich spojrzenia się spotkały i w jej oczach rozpoznał świadomość, że była obserwowana. Szybko odwróciła wzrok, ale i tak wyczuł, że też była nim zainteresowana.
Zawsze wiedział takie rzeczy, właściwie odkąd był nastolatkiem, ale ostatnio rzadko dawał się skusić zaproszeniem w oczach kobiety, tym bardziej kobiety, która zakłóciła tak ważne spotkanie i fałszywie go oskarżyła.
Nie mógł się doczekać powrotu do sali konferencyjnej, by ratować umowę z Landinim.
Zacisnął zęby, gdy Ivy podeszła do sofy i usiadła z dzieckiem na kolanach.
– Czy mogę nakarmić Bertiego podczas naszej rozmowy?
Kiedy patrzył, jak dziecko łapczywie zasysa mleko, myślami znów wrócił do przeszłości. Kiedy urodziła się Lola, próbował spędzać z nią jak najwięcej czasu. Skracał sesje treningowe, by ją wykąpać lub przynajmniej zdążyć na wieczorne karmienie.
Sezon w profesjonalnej koszykówce trwał sześć miesięcy, drużyny krążyły od stanu do stanu. Harmonogram gier nie sprzyjał życiu rodzinnemu. Tiffany narzekała, że się nudzi, czuła się samotna, kiedy grał mecze na wyjeździe.
Długo się nie nudziła, pomyślał ponuro. To Tiffany zdecydowała o zakończeniu ich związku, a rozprawa rozwodowa obnażyła jej kłamstwa.
Cóż, Ivy była niezaprzeczalnie ładna, ale też ewidentnie kłamała.
– Nie ma o czym rozmawiać! Dobrze wiesz, że nie jestem ojcem twojego dziecka i żądam wycofania fałszywego oskarżenia. Możesz się uważać za szczęściarę, jeśli nie pozwę cię o zniesławienie.
Jej oczy Bambi zrobiły się wielkie jak spodki.
– Nie jestem matką Bertiego. Ale ty jesteś jego ojcem – tłumaczyła spokojnie. – Berti jest dzieckiem mojej siostry. Gemma poznała cię trzynaście miesięcy temu, kiedy pracowała na statku wycieczkowym. Byłeś jednym z pasażerów. Zaszła z tobą w ciążę, ale kiedy napisała ci o dziecku, oczywiście nie odpisałeś. Stary numer – powiedziała z goryczą. – Mężczyźni się bawią, kobiety rodzą dzieci.
– Wystarczy! – krzyknął. – Nigdy nie byłem na statku wycieczkowym. Szczerze mówiąc, to nawet nie wyobrażam sobie, żeby dać się uwięzić na morzu z setkami nudziarzy.
Ivy zmarszczyła nos i z jakiegoś powodu wyglądała jeszcze bardziej słodko. O, nie! Był wściekły, że nie kontrolował niechcianej reakcji na tę dziewczynę.
– Gemma powiedziała mi, że na pokładzie „Ocean Star”, podczas rejsu wokół Karaibów, poznała mężczyznę, który przedstawił się jako Rafael Vieri. Zwykle pracowałyśmy na tym samym statku, ale awansowałam na liderkę tancerek na innym statku firmy, „Ocean Princess”. – Ivy skrzywiła się. – Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, że wdała się w romans, bo tam zwalniają nawet za flirtowanie z pasażerami. Chyba naprawdę ją zauroczyłeś, skoro zaryzykowała utratę pracy.
Rafa zaklął siarczyście.
– Powtarzam, nie spotkałem twojej siostry na żadnym statku wycieczkowym. – Jego irytacja rosła. – Da się to wytłumaczyć. Mogła spotkać kogoś, kto tak samo się nazywał. Rafael i Vieri to dość popularne imiona i nazwiska we Włoszech.
Rafa otrzymał imię po ojcu. Ale myśl, że jego ojciec pracoholik mógłby spędzić tygodnie na łodzi, z dala od biura, wydała mu się niedorzeczna, i od razu odrzucił ten pomysł.
– Gemma powiedziała, że ojciec dziecka jest właścicielem firmy o nazwie Vieri Azioni. Dlatego wiedziałam, gdzie cię znaleźć.
Posadziła chłopca i poczekała, aż mu się odbiło.
– Jego prawdziwe imię to Roberto – wyjaśniła, kiedy zauważyła, że Rafa wpatrywał się w malucha. – Gemma dała mu włoskie imię, bo ma włoskie korzenie, ale tak jakoś się przyjęło, że nazywamy go Berti.
– To też włoskie imię, ale to dziecko nie jest moje! Roberto, Berti, czy jak go tam nazywacie, nie jest mój! – krzyknął z wściekłością.
Nie musiała wiedzieć, że kiedy uprawiał seks, był obsesyjnie ostrożny, by nie ryzykować nieplanowanej ciąży.

Rafael Vieri po śmierci ojca zostaje dyrektorem generalnym rodzinnej firmy. Stara się udowodnić członkom zarządu, że nie jest już nieodpowiedzialnym playboyem. Udaje mu się wynegocjować ważny kontrakt, lecz gdy już ma dojść do jego podpisania, wybucha skandal. Niejaka Ivy Bennet twierdzi, że Rafael jest ojcem jej siostrzeńca. Rafael nigdy nie widział na oczy ani Ivy, ani jej siostry. Jest wściekły, że Ivy zniweczyła jego zawodowe plany, lecz jej urok i szczere oczy sprawiają, że postanawia wyjaśnić sprawę, a przy okazji bliżej ją pozna

Na falach namiętności

Anne Marsh

Seria: Gorący Romans

Numer w serii: 1295

ISBN: 9788383428147

Premiera: 09-05-2024

Fragment książki

– Masz dziewięćdziesiąt dni. Albo udowodnisz, że jesteś prawdziwym Mastersonem, albo się pożegnamy.
Declan Masterson uwielbiał wyzwania, ale tym razem zdumiał się. Odkąd wraz ze swoim bratem Nashem trafił pod skrzydła swojego adopcyjnego ojca i zamieszkał w egzotycznym świecie Hollywoodu, starał się sprostać żądaniom J.J. Nie zawsze mu się udawało. W przeszłości na słowa krytyki reagował, wyruszając w kolejną szaloną eskapadę, ale to się zmieniło, kiedy J.J. wyznaczył go na swojego następcę.
– Pożegnamy? To znaczy?
Siedział w fotelu, uważnie obserwując ojca. Ten zdjął marynarkę i podwinął rękawy koszuli; sprawiał wrażenie odprężonego, ale był to człowiek, przy którym stale należało mieć się na baczności.
– Że stracisz robotę. Przestaniesz być tymczasowym dyrektorem generalnym Masterson Entertainment. Zgłosił się chętny na kupno studia.
Declan zacisnął zęby. Ostatnie dwa lata przygotowywał się do tego, by samodzielnie zarządzać rodzinną firmą. Wiedzę zdobywał sam, od podstaw, a teraz wszystko może stracić. Dlatego, że nie jest i nigdy nie był prawdziwym Mastersonem.
– Potroiłem zyski. Znam się na tej robocie. Obaj to wiemy.
Masterson Entertainment produkowało filmy we współpracy z innymi studiami. Właśnie mieli podpisać kolejną umowę. Gdyby J.J. faktycznie sprzedał ME, Declan mógłby założyć własną wytwórnię – jako aktor dorobił się fortuny – ale musiałby wtedy zrezygnować z kilku ważnych dla siebie projektów. A tego za nic w świecie nie chciał.
– Swoimi przygodami ośmieszyłeś nasze nazwisko. W ciągu ostatnich paru lat wspiąłeś się na najwyższe kasyno w Las Vegas, byłeś w czołówce wyścigu megavalanche we francuskich Alpach i pływałeś wśród żarłaczy białych.
To prawda, ale oprócz tego kierował Masterson Entertainment oraz wyprodukował hit kinowy, który przyniósł znacznie większy zysk od oczekiwanego.
Tak, miał opinię playboya. I nie potrafił usiedzieć w miejscu. Ciągle szukał nowych wrażeń, ekscytujących przygód. Siła, która pchała go naprzód, pozwoliła mu zostać jednym z najbardziej popularnych aktorów kina akcji, a także rozwinąć karierę w ME. Ponieważ jednak na planie filmowym nie bywał codziennie, to w wolnym czasie wspinał się, ścigał na rowerze i motorze, szalał na nartach oraz z powodzeniem brał udział w regatach żeglarskich. A gdy nie ścigał się, nie grał w filmie i nie zajmował się biznesem, poświęcał czas kobietom.
– Nie byłoby w tym nic złego, gdybyś znał umiar – ciągnął J.J. – ale ty wszystko obracasz w spektakl. Oświadczyłeś się jakiejś aktoreczce, wspinając się na jej balkon. O północy, w samych bokserkach, z cukierkiem w kształcie pierścionka kupionym na stacji benzynowej.
Declan wyszczerzył zęby.
– Improwizowałem; jubiler był już zamknięty. Zapomniałeś dodać, że dostałem kosza, a paparazzi wszystko nagrali.
Tamtego wieczoru jego honor mocno ucierpiał, ale całe zajście było w sumie zabawne, przynajmniej dopóki zdjęcia z oświadczyn nie trafiły na łamy gazet i do portali plotkarskich.
Oświadczył się spontanicznie Jessie St. Chiles, z którą grał w ostatnim filmie. Przyjaźnili się, czasem z sobą sypiali, ale sam dobrze wiedział, że nie nadaje się na męża. Jego biologiczny ojciec wcześnie porzucił rodzinę, z kolei żona J.J. rozwiodła się z mężem po pół roku małżeństwa. Oboje z Jessie potraktowali całe wydarzenie jak świetny dowcip.
– Kiedy ludzie słyszą twoje imię i nazwisko, zastanawiają się, jaki tym razem numer wytniesz.
– Rozgłos działa na korzyść firmy – zauważył Declan.
– Owszem. Kiedy jednak ścigałeś się w Alpach, przez dwa tygodnie nie było z tobą kontaktu. Umowa koprodukcyjna nie doszła do skutku i dziesięć filmów przeszło nam koło nosa. Bo pan dyrektor był nieuchwytny. Nie jesteś Mastersonem.
– Z urodzenia na pewno nie – przyznał Declan.
Miał osiem lat, a Nash sześć, kiedy J.J. ich adoptował. Z rodzonym synem nie utrzymywał stosunków. Wersje się różniły: albo Revere w wieku siedemnastu lat porzucił dom ojca w Malibu, albo został z niego wyrzucony. Tak czy owak, od tamtej pory nie dał znaku życia.
J.J. położył na biurku zdjęcie szatynki ubranej w białą koszulkę polo z wyhaftowanym napisem „Martha’s Kids”.
– To córka Bryanta Palsgrave’a, inwestora z Wall Street, członka jednej z najstarszych rodzin w Nowej Anglii. Brat dziewczyny może w przyszłości zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych.
– Wspaniale – mruknął Declan, nie bardzo wiedząc, do czego ojciec zmierza.
Życie, jakie wiedli zamożni ludzie z wyższych sfer, było na ogół potwornie nudne. Na szczęście jego i ich drogi rzadko się krzyżowały. Bogacze unikali aktorów, szczególnie pochodzących z klasy robotniczej; fakt adopcji niczego nie zmieniał.
Po chwili J.J. położył na biurku drugie zdjęcie z informacją o regatach. Uczestnicy mają płynąć dwuosobowymi łodziami kilowymi siedmiometrowej długości o niedużym zanurzeniu i jednym maszcie.
Declan parsknął śmiechem; jako nastolatek ścigał się na większych.
– Wyścig odbędzie się za miesiąc, wokół Martha’s Vineyard. Załoga to jeden miejscowy i jeden celebryta. Zwycięzcy otrzymają milion dolarów, które mogą przeznaczyć na dowolny cel charytatywny. Charlotte Palsgrave potrzebuje partnera, a ja jestem winny przysługę jej ojcu.
– Chyba żartujesz – burknął Declan. Brał udział w poważnych regatach z pełną załogą podczas ekstremalnych warunków pogodowych. Nie zamierzał partnerować rozpieszczonej bogatej księżniczce…
Ojciec pochylił się, zaciskając pięść.
– Nie. Popłyniesz z Charlotte i pomożesz jej wygrać. W dodatku będziesz kulturalny i czarujący. Nie życzę sobie żadnych skandali. Udowodnisz, że jesteś godnym dziedzicem fortuny Mastersonów. W zamian poinformuję oferenta, że nie sprzedam mu Masterson Entertainment i przepiszę firmę na ciebie. Będziesz miał pełną kontrolę.
Okej, to tylko wyścig, w dodatku łatwy do wygrania, pomyślał Declan. Jedno okrążenie, potem kilka zdjęć do prasy i już nikt mu nie podskoczy.
– Wygraj – rzekł J.J. – a wszystko będzie twoje.
Declan nie bardzo wiedział, co ojcem kieruje: dlaczego rozważał sprzedaż ME. Miał niemal patologiczną potrzebę sprawowania kontroli; uwielbiał wymyślać najróżniejsze wyzwania dla „swoich chłopców”. Nash nie wytrzymał; pięć lat temu porzucił studio filmowe i skupił się na własnej spółce naftowej. Declan postąpił podobnie, ale po dwóch latach uległ pokusie i wrócił. Co mu pozwoliło trwać przy J.J.? Świadomość nagrody, jaka go czekała. Ale podczas lat pracy w Hollywood sporo się nauczył. Choćby tego, że nie wystarczy umowa ustna.
– Przygotuj kontrakt – powiedział. – W zamian za trzydzieści dni bez skandalu i wygranie regat przekazujesz mi Masterson Entertainment.

Książę z bajki i szara myszka. Wiadomo, jak się ta historia skończy.
Nieprawda, pomyślała Charlotte; ja nie wiem. Była spięta, z trudem panowała nad nerwami. Miała ochotę się rozpłakać, ale nie mogła. Ludzie by zobaczyli i jej tajemnica by się wydała. Od kilku miesięcy żyła w strachu. Niekiedy korciło ją, by wykrzyczeć prawdę, przyznać się do pomyłki, przeprosić. Bo popełniła koszmarny błąd, którego będzie żałowała do końca życia. Ten wyścig był jej ostatnią szansą, by naprawić zło, więc naprawdę potrzebowała księcia z bajki, który pomoże jej wyjść z opresji.
Gdyby wiedziała, jak potoczy się jej życie, wszystko lepiej by sobie zaplanowała.
Kupiłaby szałowe szklane pantofelki…
A może jakaś dobra wróżka… Na wszelki wypadek zerknęła w dół. Niestety na nogach wciąż miała granatowe tenisówki. Była zdana na siebie. W takich chwilach słyszała z tyłu głowy karcący głos ojca, który ciągle miał do niej o coś pretensje. Coraz częściej potrafiła ten głos ignorować, ale dziś jej ciężko wypracowana pewność siebie całkiem ją opuściła.
Znajdowała się w ekskluzywnym klubie jachtowym na Martha’s Vineyard, w dodatku postanowiła uczestniczyć w mającym się odbyć za trzy tygodnie wyścigu po otwartych wodach oceanu. Jakby tego było mało, miała płynąć w towarzystwie sławnego księcia z bajki, Declana Mastersona, który nie cierpiał szczegółowo rozpisanych planów, a ona chciała wszystko zaplanować i wygrać ten cholerny wyścig.
Stał otoczony miłośnikami żeglarstwa oraz tłumem reporterów. Co ich przyciągało? To, że był znaną hollywoodzką gwiazdą, tymczasowym szefem wielkiego studia filmowego i emanował seksapilem. Falujące jasne włosy, duże piwne oczy, mocno zarysowana szczęka pokryta dwudniowym zarostem, usta…
Ach, te usta. Całe szczęście, że to, co mówił, działało jej na nerwy, inaczej miałaby ochotę godzinami się w nie wpatrywać. Nie tylko zresztą wpatrywać. Stanowił dzieło sztuki. Dzieło sztuki obdarzone wdziękiem i charyzmą, którą włączał i wyłączał wedle swojego widzimisię. Na pewno zawarł pakt z diabłem.
Ciesz się, że to on jest w centrum uwagi, a nie ty, powiedziała do siebie. Oglądała na YouTubie sporo instruktaży, jak pozować do zdjęć, Declan jednak czynił to naturalnie, po prostu błyskał zębami w uśmiechu.
Nieważne; nie zamierzała stawać do konkursu o tytuł Miss Obiektywu. Przed kamerą dosłownie zamierała. Na szczęście jej życie nie kręciło się wokół spraw medialnych, pracowała poniekąd na „zapleczu”. Była dyrektorem Martha’s Kids, organizacji non-profit, która finansowała kolonie i obozy dla osieroconych dzieci. Dla niej takie obozy były ucieczką od domowych kłótni, szansą na zabawę i zawarcie nowych przyjaźni.
Chciała dać taką szansę innym dzieciom.
– Charlotte – usłyszała głos złotowłosego Adonisa – chodź tu do nas.
Jej nogi ruszyły w kierunku głosu. Czuła potężną siłę przyciągania. O Boże, ratunku!
Przystanęła i użyła swojej sekretnej broni: prawdy.
– Nie jestem ci potrzebna, ale dzięki. – Uśmiechnęła się, bo była dobrze wychowana.
Declan utkwił w niej uważne spojrzenie. Ludzie, nawet gdy na nią patrzyli, rzadko ją widzieli. Nic dziwnego, niczym specjalnym się nie wyróżniała; miała zwyczajną twarz i średniej długości ciemnoblond włosy. Z kosmetyków używała tylko kremu z filtrem i nosiła odzież sportową. Niektórzy pewnie uważali ją za nudziarę, ale to jej nie przeszkadzało; ważne, że się dobrze czuła.
To znaczy czuła się dobrze, dopóki narzeczony jej nie rzucił, niszcząc jej marzenia i zabierając z sobą niemal roczny budżet Martha’s Kids. Dlatego zgłosiła się do wyścigu żeglarskiego i poprosiła o pomoc ojca, który mimo wielu wad był liczącym się członkiem miejscowej społeczności.
Miała szczęście: jako partnera dostała Declana. Po pierwsze, jego ładna buźka i ogromna popularność sprawiały, że sponsorzy chętnie zasilali konto fundacji, a po drugie, potrafił żeglować. Szansa wygrania była duża, a nagroda w postaci miliona dolarów wyrówna braki w kasie. O ile Declan zgodzi się wesprzeć Martha’s Kids.
– Nie odmawiaj, kotku. – Obdarzył ją uśmiechem. – Jesteśmy partnerami.
Prychnęła pod nosem. Partnerstwo zakłada równy podział obowiązków, a w tych sprawach wolała mieć więcej do powiedzenia; Declan niech wypina dumnie pierś i szczerzy zęby.
– Do wyścigu zostały trzy tygodnie. Zegar tyka. Spotkamy się, Gwiazdo, na pomoście, kiedy skończysz pozować.
Wyciągnął do niej opaloną rękę. Miał na sobie luźne spłowiałe szorty oraz biały T-shirt opinający umięśniony tors. Potargane włosy, przymrużone oczy i zarost zdawały się mówić: „Dopiero wstałem; nie ciekawi cię, z kim spędziłem noc?”.
Wyobraziła sobie, że z nią, w tym luksusowym hotelu, w którym kręcił swój ostatni film. Była tam scena, kiedy bohater z bohaterką, szczęśliwi, że przeżyli atak terrorystów, zdzierają z siebie ubranie. Na wszelki wypadek, by nie wyczytał nic z jej spojrzenia, przeniosła wzrok na jego stopy.
– No dobra, jedno zdjęcie – mruknęła, ignorując wyciągniętą dłoń.
Wiedziała, że Declan nie przejdzie do następnego punktu – treningu – dopóki jest czymś zajęty, a ona musiała ćwiczyć jak najwięcej, jeśli chciała wygrać. W przeciwieństwie do niego, światowej klasy regatowca, który zwyciężał na Malcie, we Francji i różnych krajach karaibskich, miała ambiwalentny stosunek do wody. Uwielbiała z plaży obserwować ocean, ale gdy ostatni raz podeszła do niego zbyt blisko, omal nie utonęła.
Declan poruszył zapraszająco palcami. Najchętniej by go zamordowała. Nie, najpierw muszą wygrać wyścig, by mogła zorganizować dzieciakom letnie kolonie, a potem… potem może zabić Gwiazdora.
Chociaż bez obcasów mierzyła metr siedemdziesiąt pięć, przewyższał ją o piętnaście centymetrów. Gdy stanęła obok niego, z wdziękiem przejął sprawy w swoje ręce. Otoczył ją ramieniem, przytulił i lekko obrócił przodem do fotografów. Rozległ się trzask migawek. Po chwili opuścił ramię i odsunął się. Szkoda, pomyślała. Gdy ktoś poprosił, aby ponownie zapozowali, pokręcił głową.
– Pani zgodziła się na jedno zdjęcie. – Sięgnął po białą lnianą bluzę, którą rzucił na krzesło, i wciągnął ją na T-shirt.
Ze stojącego naprzeciwko tłumu padło pytanie, które prędzej czy później musiało paść:
– Czy zdecydowaliście już, komu przekażecie nagrodę?
Charlotte otworzyła usta, ale Declan ją uprzedził.
– Myślimy o organizacji pomagającej zwierzętom.
– Ale jeszcze nie podjęliśmy decyzji – dorzuciła Charlotte. Nikt nie zwracał na nią uwagi; patrzyli, jak książę zapina bluzę. – Ja głosuję za Martha’s Kids.
Declan na pewno ją słyszał, ale nie przejął się tym, co powiedziała. Wymienił sześć organizacji prozwierzęcych.
– Musimy to przedyskutować. – Mrugnąwszy do niej, okręcił się na pięcie i ruszył w stronę łodzi.
Psiakość! Jeśli pierwszy tam dotrze, przejmie kontrolę, tak jak to on. Gdyby miała odrobinę więcej odwagi, wepchnęłaby go do wody. Wystarczyłoby przyśpieszyć, dogonić, potrącić. Nic prostszego. Ale zależało jej na wygraniu, poza tym była miła i kulturalna, a mili i kulturalni ludzie nie wpychają innych do wody, nawet tych, którzy na to zasługują. Ale bardzo ją korciło!

Charlotte i Declan biorą udział w charytatywnym wyścigu żeglarskim. Zostali dobrani w parę przez ich ojców. Charlotte nie darzy Declana sympatią. Uważa, że jest zarozumiałym hollywoodzkim aktorem i chce odnieść zwycięstwo, by kolejny raz zabłysnąć. Declan zaś jest zdania, że jego wspólniczka, skądinąd apodyktyczna, złośliwa i uparta, ma w sobie coś intrygującego. Coraz bardziej mu się podoba i wcale tego nie ukrywa. Charlotte toczy z sobą walkę. Boi się, że ktoś taki jak Declan szybko ją porzuci, ale chętnie dałaby się ponieść namiętności...

O czym marzy królowa

Michelle Smart

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1236

ISBN: 9788383424712

Premiera: 09-05-2024

Fragment książki

Elsbeth Fernandez wkroczyła do cerezjańskiej katedry pod rękę ze swoim kuzynem Dominikiem. Nie mogła pojąć, dlaczego trzymał ją tak mocno. Była przecież posłuszna jego życzeniu i szła do ślubu z księciem Amadeem. Zawsze była uległa. Dominic rządził jej ojczystym księstwem Monte Cleure i jego słowo stanowiło tam prawo, zwłaszcza dla żeńskiej części jego rodziny.
Jej przystojny książę, którego spotkała wcześniej tylko raz na ich przedślubnym przyjęciu, stał w oddali przy ołtarzu. Ich małżeństwo zostało zaaranżowane bez udziału Elsbeth, jak zresztą wszystko w jej życiu, ale kiedy mężczyzna negocjujący jego warunki zapytał ją na boku, czy tego chce, nie zawahała się powiedzieć „tak”. Szczerze mówiąc, jej książę mógłby być największym brzydalem świata, a i tak zgodziłaby się go poślubić. Miała więc szczęście, bo był najprzystojniejszym księciem Europy.
Był taki wysoki! Nie mogła się nadziwić różnicy wzrostu między nimi, ciesząc się skrycie, że przewyższał Dominica o dobre trzydzieści centymetrów. Wydawał się nie mieć na sobie ani grama tłuszczu, w przeciwieństwie do jej otyłego kuzyna i większości mężczyzn z rodu Fernandezów, lubiących się objadać. Jej książę – Elsbeth zaczęła na własny użytek tak go nazywać od momentu, kiedy polecono jej go poślubić – miał umięśnione ciało. Wyrzeźbione. Jego twarz również sprawiała wrażenie rzeźby, z wycyzelowaną linią szczęki, wyrazistym łukiem górnej wargi i długim, prostym nosem.
Miała nadzieję, że będzie dobrym mężem. A przynajmniej na tyle, na ile może nim być książę. Wiedziała, że jej powinnością jako żony przyszłego króla jest uległość wobec niego pod każdym względem. Miała się odzywać tylko wtedy, kiedy się do niej zwracał, nigdy nie wyrażać swoich opinii na tematy poważniejsze niż aranżacja kwiatowa i, co najważniejsze, urodzić mu tyle dzieci, ile będzie pragnął. Modliła się o to. Nie chciała go zawieść w żadnej kwestii, ale brak potomstwa mógł skutkować rozwodem i odesłaniem jej do Monte Cleure. To przydarzyło się jej ciotce. Po trzech latach bezdzietnego małżeństwa została odsunięta i zastąpiona nowym modelem.
Od czasu ich przyjęcia przedślubnego co noc modliła się o to, by obdarzyć swojego księcia dziećmi i nie dawać mu pretekstu do odesłania jej do Monte Cleure, a potem zasypiała, śniąc o nim.
Miała wielką ochotę pobiec środkiem nawy do swojego księcia, ale szła statecznym krokiem, myśląc o tym, że kiedy opuści tę katedrę, nie będzie już poddaną Dominica.
Publiczny wizerunek królewskiej rodziny Berrutich był ogólnie znany, ale Elsbeth niewiele wiedziała o ich życiu prywatnym. Zastanawiała się, jakim człowiekiem za zamkniętymi drzwiami jest jej książę. Jednak jakakolwiek przyszłość ją czekała, nie mogła być przecież gorsza od obecnego życia w rodzinie Fernandezów. Bóg nie mógł być tak okrutny, prawda?

Amadeo przyglądał się, jak jego oblubienica spokojnie podąża w jego kierunku pod ramię z mężczyzną, którym gardził najbardziej na świecie. Postarał się, by na jego twarzy nie malowała się niechęć do nich obojga. Widział w tym małżeństwie tylko jeden pozytyw – Elsbeth była ładna. Nawet bardzo, co przyznawał niechętnie. Elegancko uczesane jedwabiste blond włosy odsłaniały owalną twarz, a w jej wielkich błękitnych oczach lśniła ekscytacja. Kiedy się do niego zbliżała, na jej ponętnych ustach pojawił się uśmiech.
Taki sam entuzjazm okazywała podczas przedślubnego przyjęcia. To był jedyny raz, kiedy się z nią spotkał. Pomimo wszystkich tych jej uśmiechów, które wkrótce stały się irytujące, prawie się nie odzywała. Ani razu nie zainicjowała rozmowy. Odpowiadała na zadawane jej wprost pytania z uśmiechem, który nie słabł, ale wydawała się całkowicie bezmyślna.
Amadeo już i tak odczuwał niesmak, że do końca życia miał być związany z przedstawicielką rodziny Fernandezów, a despota, narcyz i megaloman Dominic zostanie jego krewnym. Narzeczona mimoza pogłębiła tylko jego niezadowolenie. Nie było jednak innego wyjścia w sytuacji, gdy oba ich narody znalazły się na krawędzi wojny handlowej i dyplomatycznej. Brat Amadea zaognił tylko stan rzeczy. A potem, kiedy już udało się nad tym zapanować, jego siostra dolała jeszcze oliwy do ognia. To małżeństwo było jedynym sposobem na ugaszenie całego tego pożaru. Amadeo był gotów poślubić kuzynkę osobistego wroga dla dobra monarchii i narodu, na którego czele pewnego dnia miał stanąć. Przez całe swoje życie robił to, co było dla nich najlepsze, tłumiąc własne skłonności i pragnienia. Gdyby jego rodzeństwo skuteczniej tłumiło swoje, nie musiałby teraz stać tutaj.
Narzeczona w końcu do niego podeszła. Jako następca tronu Amadeo zawsze wiedział, że powinna nią zostać kobieta dobrze urodzona. W końcu jego żona miała pewnego dnia zostać królową małżonką. Elsbeth ze swoim rodowodem doskonale nadawała się do tej roli. Spodziewał się jednak, że poślubi kogoś, kogo będzie lubił i szanował, i czyje towarzystwo sprawiać mu będzie przyjemność. Z tych trzech wymogów Elsbeth nie spełniała żadnego. Świadomy, że ta uroczystość jest transmitowana na cały świat, sięgnął po jej małą dłoń i obdarzył Elsbeth wystudiowanym uśmiechem. Błękitne jak u dziecka oczy lśniły niczym diamenty na jej tiarze. Ochoczo odwzajemniła uśmiech. Z uwagi na ponad sto milionów par oczu obserwujących jego reakcję odegrał przed kamerami swoją rolę, mówiąc zgodnie z prawdą:
– Wyglądasz pięknie.
Zarumieniła się na ten komplement, co zarejestrowały kamery. Media bez wątpienia już ją uwielbiały. Wyobraził sobie komentarze dziennikarzy na temat bajkowej, uszytej z białej koronki i jedwabiu sukni ślubnej, podkreślającej, ale nie eksponującej obfity biust panny młodej – nie było ani odrobiny dekoltu – i smukłą talię, ze spódnicą rozkloszowaną niczym wachlarz flamenco.
Trzymając się za ręce młoda para odwróciła się plecami do zgromadzonych i stanęła przed biskupem.

Elsbeth nigdy nie spotkała się z takimi wiwatami i owacjami. Ulice zapełnione były rozentuzjazmowanymi ludźmi. Kiedy wkraczała do katedry, towarzyszyły jej głośne okrzyki, a kiedy oboje stamtąd wychodzili, podniosła się wrzawa, mogąca unieść w powietrze dachy domów. Czekał na nich orszak konnych powozów. Jej romantyczny małżonek pomógł jej wsiąść do pierwszego z nich, a następnie usiadł obok i wziął ją za rękę.
Aplauzy zdawały się nie mieć końca. Poddani jej męża wiwatowali na ich cześć przez całą drogę do bram zamku. Gdy już tam dotarli, policzki bolały Elsbeth od uśmiechów, a nadgarstek od machania. Jak w najcudowniejszym śnie stanęła u boku Amadea, by powitać gości. Przybyło ich tak wielu. Tyle głów państw i celebrytów, że na dachach roiło się od snajperów, a okoliczne tereny zapełniali uzbrojeni po zęby funkcjonariusze. W mieniącej się od złota i srebra zamkowej sali bankietowej zjedli posiłek złożony z dwunastu dań.
Elsbeth starała się to wszystko chłonąć, by w przyszłości móc wrócić pamięcią do tych chwil, ale w oszołomieniu mogła się skupić jedynie na swoim świeżo poślubionym małżonku. Był taki czarujący! Wychowana w pałacu królewskim pośród obłudnych żmij nie była na tyle naiwna, by myśleć, że nie robił tego na pokaz, ale poświęcał jej mnóstwo uwagi, nieustannie sprawdzając, czy jedzenie jej smakuje i czy ma napełniony kieliszek. Był nie tylko księciem, ale i dżentelmenem!
Czujne spojrzenie jej matki przypominało jednak, że jej małżonek – dżentelmen czy nie – jest przyszłym królem i ma wobec niej swoje oczekiwania i standardy, których, jak się spodziewał, będzie się trzymała. Elsbeth nie była tak głupia, by tego nie robić.
Gdy po kilku godzinach ich posiłek dobiegł końca, przenieśli się do jeszcze piękniej udekorowanej sali recepcyjnej na przyjęcie weselne. Uchwyciła spojrzenie Clary, żony swojego nowego szwagra, która obdarzyła ją tak promiennym uśmiechem, że Elsbeth zrobiło się ciepło na sercu. Dominic kilka miesięcy temu porwał Clarę i zmusiłby ją do małżeństwa, gdyby brat Amadea, Marcelo, jej nie uratował, sam się potem z nią żeniąc. Elsbeth bała się z tego powodu spotkania z nią na przyjęciu przedślubnym, ale Clara powitała ją serdecznie i dała jej do zrozumienia, że nie obwinia Elsbeth za czyny jej kuzyna. Jej nowa szwagierka Alessia również była dla niej bardzo miła. Elsbeth cieszyła się, że te urocze młode kobiety stały się jej nową rodziną i miała nadzieję, że pewnego dnia zostaną jej przyjaciółkami.
Jej książę pochylił się do niej i szepnął:
– Czas na nasz taniec.
Serce mocno jej biło, kiedy pośród okrzyków i gwizdów prowadził ją na środek parkietu. Kiedy tańczyła z nim po raz pierwszy, podekscytowana perspektywą ucieczki z Monte Cleure, myślała tylko o tym, by wszystkiego nie zepsuć, robiąc na nim złe wrażenie. Przez miesiąc, jaki upłynął od tamtego pierwszego tańca, nieustannie o nim marzyła. Kiedy więc znowu znalazła się w jego ramionach z piersiami lekko przyciśniętymi do jego umięśnionego brzucha, straciła głowę.

Amadeo tańczył ze swoją nową żoną, dopóki na parkiecie nie zrobiło się tak tłoczno, że zostali do siebie przyciśnięci. Ona nie odezwała się ani słowem, na jej twarzy malował się ten sam uśmiech, towarzyszący jej od momentu przybycia do katedry. Czy w tej pięknej głowie miała cokolwiek poza powietrzem?
– Napijemy się czegoś? – zaproponował, pochylając się do niej. Wyczuł lekki, delikatny zapach, idealnie pasujący do jego mdłej oblubienicy. Zrobiło mu się niedobrze.
– Jeśli masz ochotę – odpowiedziała promiennie. Zaciskając w duchu zęby, poprowadził ją z powrotem do ich stolika. Nie wykonała pierwszego ruchu, by opuścić parkiet, czekając, że on przejmie inicjatywę. Podczas przyjęcia opróżniła swój kieliszek, ale nie podjęła żadnej próby, by poprosić kogoś z obsługi o jego napełnienie. Pozostałby pusty, gdyby Amadeo nie zapytał, czy nie napiłaby się jeszcze wina. Odpowiedziała z promiennym uśmiechem:
– Tak, poproszę.
Kogo on poślubił? Chodzącą i gadającą nakręcaną lalkę, jaką w dzieciństwie bawiła się jego siostra?
Kiedy dotarli do stolika, kątem oka zauważył, że jego brat Marcelo daje mu znaki, zerkając na parkiet. Zobaczył wysoką postać ich nowego szwagra Gabriela tulącego w objęciach ich malutką siostrę. Odetchnął z ulgą. To Gabriel negocjował kontrakt ślubny Amadea i Elsbeth. Miał też jednonocną przygodę z Alessią, podczas której ona zaszła w ciążę. Amadeo i ich rodzice zmuszali ją potem, by za niego wyszła, a tydzień temu wyrzuciła Gabriela z zamku i kazała mu nigdy nie wracać. Normalnie Amadeo podjąłby się mediacji, ale siostra była tak zrozpaczona rozpadem swojego krótkiego małżeństwa, że po raz pierwszy powstrzymał się od ingerencji. Instynkt najwyraźniej dobrze mu podpowiedział, bo wrócili do siebie bez jego pomocy. Popijając szampana, przyglądał się teraz, jak Marcelo bezwstydnie chwyta Clarę za pupę, a ona w odpowiedzi żartobliwie wymierza mu policzek, po czym całuje go namiętnie w usta. Do tego małżeństwa Amadeo także ich przymuszał. Ale podobnie jak Alessia i Gabriel, znaleźli miłość i szczęście, którego czasami im zazdrościł.
Ta jego zazdrość miała nieraz gorzki smak. Marcelo mógł wyjechać i zaciągnąć się do armii, przeżywając niezwykłe przygody. Amadeo nie mógł tego zrobić, bo był następcą tronu. Każdy swój krok, każde słowo, jakie wypowiadał, i każdą czynność wykonywał z godnością, jakiej wymagała pełniona przez niego funkcja. Rzucanie się z helikoptera na ratunek porwanej kobiecie, tak jak to zrobił Marcelo, było poza jego zasięgiem. Rodzeństwo uważało go za sztywniaka i uparciucha. Jeśli taki był, to dlatego, że musiał. Ścieżka jego życia została wytyczona od samego poczęcia i zawsze wiedział, że zbaczanie z niej może sprowadzić niebezpieczeństwo na całą jego rodzinę. Jego rodzeństwo ostatnio dało się porwać emocjom, czego skutki mogły być katastrofalne. Amadeo musiał posprzątać za nich ten bałagan. Usłyszał śmiech Marcela i ujrzał, jak jego siostra kradnie mężowi pocałunek na parkiecie. Opróżniając kieliszek, spojrzał jeszcze raz na swoją oblubienicę i poczuł ucisk w piersi. Sam nigdy nie był podatny na młodzieńcze emocje, przez które jego rodzeństwo traciło głowy, ale miał nadzieję na coś więcej niż bezmyślna twarz Fernandezówny.
Kiedy przyjęcie dobiegło już końca i jej książę podziękował gościom, Elsbeth ruszyła labiryntem szerokich korytarzy do swoich apartamentów. Z niecierpliwością czekała, by ujrzeć prywatną przestrzeń, którą wraz z mężem uczynią swoim domem. Podążyła za nim przez duży pokój recepcyjny do jeszcze większego salonu z wysokimi sufitami i mnóstwem okien wykuszowych. Jego wystrój w kolorach ciemnego różu i złota zaskoczył ją swoim kobiecym charakterem. Lekki zapach farby zdradzał, że został świeżo odnowiony.
– Co o tym myślisz? – zapytał ją Amadeo.
– Jest piękny – odparła. Nie śmiała mu powiedzieć, że wolałaby odważniejsze kolory i mniej kiczowate meble, nawet jeśli odniosła wrażenie, że urządzono go z myślą o niej.
Amadeo pochylił głowę i otworzył kolejne drzwi. Instynkt podpowiedział jej, dokąd prowadziły. Serce mocno jej zabiło.
– To główna sypialnia – powiedział zdawkowo.
To, co tam zastała, przyprawiło ją o zawrót głowy. Sypialnia była ogromna i miała wysokie sufity, większość dębowej posadzki pokrywał piękny, wzorzysty bladoniebieski dywan. Łoże z baldachimem i zasłonami z bladoniebieskiego adamaszku było prawdziwym dziełem sztuki. U jego stóp stał niebieski aksamitny szezlong, ściany pokrywała kremowa boazeria, a wszystko oświetlał ogromny kryształowo-złoty żyrandol. To był pokój godny królowej, nie tylko księżnej. Wyczuwając zapach świeżej farby, Elsbeth pomyślała, że Amadeo musiał zrezygnować z własnych preferencji, by stworzyć pokój z myślą o niej. Chociaż nie trafił w jej gust, serce przepełniła jej wdzięczność, że włożył w to tyle wysiłku. Tym gestem udowodnił, że jestlepszym człowiekiem niż mężczyźni w jej rodzinie.
Wskazał na idące za nimi dwie dyskretne pokojówki i powiedział do Elsbeth:
– Wezmę prysznic w jednej z łazienek dla gości, a ty się przygotuj. Zjawię z powrotem, gdy będziesz już gotowa.
Uśmiechnęła się, starając się ukryć ulgę, że nie chciał sam zdejmować z niej sukni ślubnej. Kolejny dowód na to, że jest dżentelmenem!
Po zdjęciu sukni, którą starannie zawinięto w bibułkę i zapakowano do pudła, Elsbeth usiadła przy swojej toaletce antyku, by pokojówka wyszczotkowała jej włosy. Te przygotowania do nocy poślubnej wydały jej się niezwykle romantyczne. Koszula nocna, którą wybrała dla niej matka, chociaż jej samej nie przypadła do gustu, również sprawiała takie wrażenie. Uszyta z białego jedwabiu na cienkich ramiączkach i skromnie skrojona pod szyję, sięgała jej do połowy łydki. Zdaniem matki idealnie pasowała dla dziewicy oddającej się mężowi. Elsbeth miała ochotę założyć lekki szlafroczek w kolorze szałwii, ale matka uznała, że jest zbyt wyzywający.
Po kąpieli i umyciu zębów, z twarzą oczyszczoną z makijażu i nawilżoną, lśniącymi włosami i w ładnej koszuli nocnej, była gotowa. Przełknęła gulę strachu, która nagle pojawiła jej się w gardle, i uśmiechnęła się do pokojówek.
– Możecie już odejść. Proszę, powiedzcie… – przełknęła ponownie – proszę, powiedzcie księciu, że go oczekuję.
Kiedy została sama, wzięła głęboki wdech i wsunęła się pod kołdrę. Wypróbowała wiele pozycji, ale w końcu oparła się o wezgłowie i, z sercem bijącym mocniej niż kiedykolwiek, czekała na swojego księcia.
To oczekiwanie zdawało się nie mieć końca. A im dłużej trwało, tym natarczywiej dźwięczały jej w uszach surowe rady matki. „Poczekaj, aż on zrobi pierwszy krok. Bądź uległa. Rob, cokolwiek sobie zażyczy. Nie uskarżaj się, jeśli to będzie bolało. Daj mu dziecko”.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Biorąc jeszcze jeden głęboki wdech, przywołała na usta uśmiech i zawołała radośnie:
– Proszę.

ROZDZIAŁ DRUGI

Kiedy Amadeo przestąpił próg sypialni, aż go zemdliło. Tak jak się spodziewał, jego nakręcana lalka była już w łóżku z tym irytującym uśmiechem na twarzy, oczekując, że wypełni swój małżeński obowiązek.
– Czy zajęłam właściwą stronę łóżka? – spytała. – Przesunę się, jeśli wolisz spać po tej stronie.
To był pierwszy raz, kiedy zagaiła rozmowę.
Amadeo zdjął szlafrok i położył go na fotelu antyku.
– To nie ma znaczenia.
Zauważył, że jego nagość wywołała rumieniec na jej policzkach, wszedł więc szybko do łóżka i zakrył się pościelą, by oszczędzić jej dalszego rumienienia się. Nie miał pojęcia, dlaczego Dominic uważał, że panna młoda dziewica ma wyjątkową wartość. To tylko potwierdzało, jak bardzo był chory na głowę. Amadeo pierwszy przyznawał, że tradycje powinny być kultywowane dla utrzymania królewskiej mistyki, ale ideę panny młodej dziewicy uważał za przeżytek.
Wolałby kogoś doświadczonego. Kogoś z odrobiną intelektu i osobowości. Ale zaproponowano mu Elsbeth, a ona była chętnym pionkiem w tej grze. Oboje byli pionkami, pomyślał ponuro. On pragnął odsunąć zagrożenie dla monarchii Ceresu, jakie przyniosłaby wojna z Monte Cleure. Elsbeth chciała po prostu zostać królową.

Książę Amadeo ma poślubić księżniczkę z rodu Fernandezów. Elsbeth, choć piękna, nie wzbudza jego zainteresowania. Wydaje mu się uległa i bez charakteru. Nie o takiej żonie marzył, ale dla dobra monarchii jest gotów się poświęcić. Jednak z czasem Elsbeth zaczyna go intrygować. Amadeo zdaje sobie sprawę, że jej sztuczny uśmiech to tylko maska, pod którą kryje się zagadkowa, inteligentna i pełna pasji kobieta. Życie z nią nie będzie nudne, jak się spodziewał…

Pocałunki to za mało

Sue MacKay

Seria: Medical

Numer w serii: 693

ISBN: 9788383428161

Premiera: 30-04-2024

Fragment książki

PROLOG

Tilda Simmons zamrugała i znów zamknęła oczy przed jasnym rażącym światłem.
– Odejdź – powiedziała cicho.
– Witam, Matildo. Jestem Toby, pielęgniarz. Miała pani wypadek.
Czuła pulsujący, rozsadzający ból głowy.
– Pamiętam. Tak mi się zdaje. – W drodze do pracy straciła panowanie nad kierownicą na oblodzonej drodze.
– Spała pani od chwili, gdy panią tu przewieziono. Przeszła pani operację twarzy. Chirurg plastyczny wszystko pani wyjaśni, jak tylko będzie wolny.
– Dziękuję. – To stąd ten ból głowy.
Pielęgniarz nie poda jej szczegółów, to nie jego zadanie.
– Proszę powiedzieć, jak bardzo boli panią głowa.
W skali od jeden do dziesięciu?
– Sześć – odparła.
Uniósł brwi z niedowierzaniem, ale powiedział tylko:
– Mam silne środki przeciwbólowe. Chirurg chce, żeby je pani teraz wzięła.
Innymi słowy pielęgniarz dopilnuje, by je połknęła.
– Rozumiem. Mówiąc szczerze, chętnie coś wezmę, jestem trochę zamroczona. – To skutki uboczne znieczulenia. Dla niej to było coś nowego, ale jako pielęgniarka na bloku operacyjnym widziała to częściej, niż potrafiłaby zliczyć.
– Miło mi to słyszeć.
Chwileczkę.
– Powiedział pan, chirurg plastyczny? – Ma uszkodzone tkanki i blizny? Na twarzy? – Co się stało?
– Powoli. – Toby dotknął jej ramienia. – Miała pani szczęście. Rana jest tuż przy linii włosów. Poza tym operował panią najlepszy chirurg. – Przyglądał się jej bacznie. – A tak przy okazji jest pani w szpitalu Western General.
– Co ze mną nie tak? – Wpadła w panikę. I znów poczuła na ramieniu mocną dłoń pielęgniarza.
– Spokojnie. Uderzyła się pani w głowę. To normalna reakcja na szok i operację.
Skinęła głową i poczuła ostry ból za oczodołami.
– Może pan złamać zasady i powiedzieć mi, jakie mam obrażenia? – Za skarby świata nie mogła sobie przypomnieć, co jej mówiono, zanim ją zawieziono na blok operacyjny.
– A to już moja rola. – Obok pielęgniarza pojawił się drugi mężczyzna. – Gary Cook, jestem chirurgiem plastycznym. – Stojąc obok łóżka, ciągnął: – Chyba uderzyła pani głową w kierownicę. Przecięła pani lewy policzek. Wszystko pozszywałem. Czoło też wymagało założenia szwów. Złamała pani lewy obojczyk, ale zdaniem ortopedy nie wymaga operacji. Wystarczy czas i odpoczynek. Doznała pani także wstrząśnienia mózgu, więc przez kilka tygodni zalecam imprezową abstynencję.
Nawet gdyby nie leżała w szpitalnym łóżku, szanse na jakąś imprezę były marne. James nie lubił, kiedy wychodziła zabawić się z przyjaciółkami.
– Ile punktów w skali Glasgow?
– Cztery. W tej chwili to normalne. Operacja przeszła bez problemów. Teraz musi pani dojść do siebie. Rekomenduję, żeby została pani tutaj dwie doby. Będziemy panią obserwować, zanim podejmiemy ostateczną decyzję.
– Dziękuję. – Czuła, że powieki jej opadają i nie znajdowała siły, by je podnieść. Najwyraźniej nie poradziła sobie za kółkiem i teraz płaci za to cenę. Oczami wyobraźni zobaczyła, jak pędzi autem prosto na ceglaną ścianę. Z jej ust wypłynął jęk. Mogło być dużo gorzej.
– Jest pani bezpieczna, Matildo – rzekł pielęgniarz.
Następną rzeczą, jakiej była świadoma, był dźwięk monitora za głową, gdy się znów obudziła.
Toby założył jej mankiet ciśnieniomierza.
– Witam z powrotem, Matildo.
– Cześć – wydusiła. Od tej pory w kontaktach z pacjentami postara się nie być tak idiotycznie radosna.
– Od jednego do dziesięciu, jak bardzo boli panią głowa?
Dwanaście.
– Siedem.
– Porozmawiam z chirurgiem i spytam, czy możemy podać pani silniejszy środek. Chciałaby pani napić się wody?
– Proszę. – W ustach miała sucho.
– Zaraz przyniosę. I powiem mężowi, że może do pani wejść. Krąży po poczekalni i nie może się doczekać, aż panią zobaczy. Był niezadowolony, że go nie wpuściliśmy, kiedy pani spała, ale jak pani wie, sen jest teraz najważniejszy.
James tu jest? Przecież wyjechał służbowo do Banff. A wyjeżdżał w kiepskim nastroju, bo poprzedniego dnia nie odebrała jego rzeczy z pralni.
– Jak dawno miałam ten wypadek?
– Cztery godziny temu.
A zatem James zawrócił. Spodziewałaby się, że po kłótni będzie trzymał się na dystans. Trochę się nawet wzruszyła. Owszem, ostatnio często się nie zgadzali, a jednak wrócił, by ją zobaczyć.
– Rozbiłaś mój samochód. – James stanął w nogach łóżka, mierząc ją wzrokiem. – Jest zniszczony. Włożyłem tyle ciężkiej pracy w to, żeby jeździł jak najszybciej i wyglądał jak najlepiej, a ty wsiadasz do niego i go rozbijasz.
Zapomnij o tym, nic się nie poprawiło. Jak w ogóle mogła pomyśleć, że znów będzie dobrze?
– To był wypadek – odparła zmęczonym głosem. – Wpadłam w poślizg, była gołoledź.
– Co z tego? Jak nie radzisz sobie z samochodem o dużej mocy, nie powinnaś nim jeździć. Naprawdę cię nie obchodzi, co zrobiłaś? – Naprawdę go nie obchodzi, co się z nią stało i czy z tego wyjdzie?
– Przykro mi. – To prawda, bo lubiła ten samochód, ale chętnie usłyszałaby, że James się o nią martwi, a może nawet ją kocha. Nie była jakąś tam kobietą, która rozbiła jego ukochane auto.
– Przykro ci? – wrzasnął. – Myślisz, że to ktoś naprawi? Ty idiotko. Twoje „przykro mi” nie pokryje kosztów.
– Wyjdź, James. – Dowiódł, że jej nie kocha. – Wyjdź.

Lachlan ze zdumieniem słuchał słów płynących z pokoju, gdzie leżała kobieta po wypadku i operacji. Co to za człowiek? Żeby krzyczeć na żonę w tej sytuacji? Nawet nie spytał o stan jej zdrowia, nie okazał cienia troski, jakby liczył się wyłącznie samochód.
Wstał zza biurka i ruszył do pokoju pacjentki. Była zdenerwowana, zmęczona i zgnębiona.
– Przepraszam, pan Simmons?
– A kto pyta?
– James, uspokój się, dobrze? – powiedziała z trudem.
– Jestem Lachlan McRae, drugi z chirurgów plastycznych na oddziale – rzekł do roztrzęsionej kobiety. – Niestety usłyszałem pani męża. – Pewnie słyszał go cały oddział.
– James nosi nazwisko Connell, nie Simmons.
– Panie Connell, żona dziś rano przeszła poważną operację. Teraz musi odpoczywać. – Urwał, czekał, aż mężczyzna spyta, jak poszedł zabieg.
– Mam nadzieję, że pan wie, co robi. Jej twarz wygląda koszmarnie.
Po raz pierwszy w swojej karierze Lachlan miał chęć z całej siły walnąć faceta pięścią w twarz, by poczuł ból, z jakim zmagała się jego żona.
– To nie ja panią operowałem, ale wiem, że przez jakiś czas blizny będą widoczne. Później pani Matilda nawet nie będzie pamiętała, że była ranna i miała blizny.
– Myślisz, że przywrócisz mój samochód do stanu, w jakim był dziś rano? – James znów krzyczał.
Kobieta wzdrygnęła się zażenowana.
– James, zamknij się – szepnęła.
– Co? Nie chcesz, żeby ludzie wiedzieli, jaka z ciebie kretynka?
Lachlan patrzył na pacjentkę, która powoli obróciła się na bok, plecami do męża, po czym rzekł:
– Panie Connell, muszę prosić, żeby pan stąd wyszedł. Żona musi odpoczywać – powtórzył nieco głośniej.
– Zostanę, jak długo zechcę! – krzyknął mężczyzna.
Czy krzyk był jego jedynym argumentem?
– Proszę nie podnosić głosu. To jest szpital. Tu leżą chorzy ludzie. Nie tolerujemy takiego zachowania. – Teraz Lachlan podniósł głos, co nie było w jego zwyczaju, ale chciał chronić pacjentkę. – Radzę panu wyjść.
– Potrzebujecie pomocy? – W drzwiach stanął Toby, a był to duży mężczyzna o szerokich barach. Jeśli tylko chciał, samym spojrzeniem przyprawiał ludzi o dreszcz.
– Myślę, że nie. Pan Connell właśnie wychodzi.
Zapadła cisza. Wszystkie oczy zwróciły się na męża Tildy Simmons. Nawet ona lekko się odwróciła.
– Zobaczymy się później. – James opuścił pokój. Toby usunął się na bok, przepuszczając go w drzwiach.
– Dzięki, Toby. – Lachlan westchnął.
– Dawał pan radę. – Toby wszedł do środka i zwrócił się do Matildy: – Wróciłem panią niepokoić. Jak tam z bólem?
– Pięć – odparła. – Nic mi nie jest, naprawdę. Jestem pielęgniarką, znam się na tym.
– Gdzie pani pracuje? – spytał Lachlan.
– Na bloku w St. Michael’s, w Gastown.
– To dlatego na siebie nie wpadliśmy. Nie operuję tam.
– Jest tam dobry zespół. – Powoli słabła.
– Mogę pani coś przynieść? – Pragnął jej pomóc w każdy możliwy sposób.
– Mój telefon?
– Jeśli jest w torebce – wtrącił Toby. – Leży na bocznym stoliku. Ma pani szczęście. Ratownik znalazł torebkę w samochodzie, przyjechała razem z panią.
– Podać ją pani? – zapytał Lachlan.
– Może pan wyjąć z niej telefon? – Uśmiechnęła się lekko. – Nie ma tam nic, co gryzie, naprawdę.
Jej uśmiech głęboko go poruszył, a nie powinien. To tylko pacjentka. Wciąż jednak był zły na jej męża, więc może to dlatego.
– Dobrze wiedzieć, bo potrzebuję palców do pracy. – Sięgnięcie w głąb kobiecej torebki było jak spacer po polu minowym. Co prawda nigdy tego nie robił, ale gdy pracował w Stanach, przyszył rękę żołnierzowi, który wszedł na minę. – Proszę.
Podał jej telefon i wyszedł na korytarz. Oparł się o ścianę i zamknął oczy. Fatalny związek tej kobiety to nie jego problem. Nagle pomyślał o Kelly, swojej zmarłej żonie. Nigdy się do niej nie odezwał tak jak Connell do Matildy. Ten człowiek nie ma pojęcia, jakim jest szczęściarzem, że jego żona żyje. Cztery lata wcześniej pewien kierowca zasnął za kierownicą samochodu i wjechał w auto Kelly. Zmarła na miejscu. Od tamtej pory serce Lachlana było puste. Wątpił, by kiedykolwiek tę pustkę zapełnił.
– Janet? Mówi Tilda.
Na dźwięk zestresowanego głosu z pokoju za plecami Lachlan się wyprostował.
– Jestem w szpitalu. Miałam wypadek. – Pauza. – Wszystko dobrze. Słowo. – Pauza. – Miałam zabieg, na twarzy. – Gdy się znów odezwała, mówiła przez łzy. – Dłużej tego nie zniosę, Janet. Starałam się być dla niego dobra.
Lachlan znów wciągnął powietrze. Dla niego i Kelly miłość była czymś łatwym i oczywistym. Od pierwszego dnia się wspierali, mieli wspólne plany. W pokoju za jego plecami Matilda pytała zmartwiona:
– Mogę u ciebie przez chwilę pomieszkać, jak stąd wyjdę? Do czasu, kiedy coś sobie znajdę? Skończyłam z Jamesem.
Lachlan oddalił się. Wygląda na to, że Matilda Simmons ma dość swojego małżeństwa, ale to może być tymczasowa sytuacja. W tej chwili nie myśli logicznie, najpierw musi wyzdrowieć. Zresztą cokolwiek zrobi, to nie jego sprawa.

Rok później

Dźwigając plecak, weszła do hali przylotów lotniska w Phnom Penh i rozejrzała się, szukając mężczyzny trzymającego kartkę z jej nazwiskiem. Spodziewała się, że w ten sposób zechce zwrócić na siebie jej uwagę. A może będzie polegał na pamięci? Jeśli w ogóle rozpoznał jej nazwisko. Gdy przeczytała, kto odbierze ją z lotniska, bardzo się zdziwiła. Okazuje się, że ten świat jest mały, a także, że jej umysł w tamtym nieszczęsnym momencie całkiem sprawnie działał, skoro była przekonana, że rozpozna tego człowieka.
Matilda Simmons.
Spojrzała na mężczyznę z kartką i zaśmiała się pod nosem. Lachlan McRae, chirurg plastyczny, nie zmienił się ani trochę od chwili, gdy go widziała na oddziale, gdzie dochodziła do siebie po wypadku. To nie on ją operował, ale zaglądał do jej pokoju. Dobrze zapamiętała, że jest przystojny. Męską wyrzeźbioną twarz pokrywał lekki zarost, który dodawał mu atrakcyjności. Szybko odsunęła tę myśl. Miała dość mężczyzn, ograniczała się do przelotnych romansów tylko po to, by się przekonać, że wciąż działa na mężczyzn. James zabił w niej potrzebę bycia kochaną.
Wychowana tylko przez babkę Tilda tęskniła za większą rodziną i myślała, że spełni swoje marzenie, gdy zakochała się w Jamesie. Okazało się, że według niego miłość polega na podporządkowaniu się jego pomysłom na życie. Ufała mu, bardzo go kochała, a on tak jej odpłacił. Jeśli tego chcą od niej mężczyźni, woli być sama. Nawet gdy formalności rozwodowe zostaną sfinalizowane, nie zamierzała szukać faceta, któremu odda serce.
Nawet takiego jak ten, który się do niej uśmiechał, jakby ją rozpoznał. Z bliznami na twarzy musiała wyglądać inaczej. Teraz nosiła dłuższe włosy; zakrywały najgorsze blizny, które co prawda już zbladły zgodnie z obietnicą doktora Cooka.
Ruszyła naprzód z wyciągniętą ręką.
– Witam, Lachlanie. Zabawne, że będziemy pracować razem dla tej samej organizacji charytatywnej.
– Witam, Matildo. – Uścisnął jej dłoń.
Miał ciepłe palce. A może po długim locie była zmęczona i trochę zmarznięta, choć tu panował wilgotny upał.
– Byłem zaskoczony, widząc twoje nazwisko na liście, ale to miła niespodzianka.
Poczuła ciepło i zainteresowanie, choć nie większe niż każdym innym kolegą z pracy.
– Miałem odebrać jeszcze jednego kolegę, ale przyleci dopiero jutro rano.
– Czyli jedziemy do szpitala?
Z informacji w internecie wynikało, że to godzina drogi, a ona miała dość siedzenia w jednym miejscu. Wolałaby wziąć prysznic i pójść na spacer, wiedziała jednak, że to niemożliwe, dopóki nie dotrą na miejsce.
– Mogę wziąć bagaż?
W plecaku miała trochę za dużo ciuchów i butów, poza tym parę książek do czytania po pracy, ale to jej problem.
– Nie trzeba, dzięki.
– Okej, proszę tutaj. – Wyprowadził ją na zewnątrz. – Odpowiadając na twoje pytanie, noc spędzimy w mieście. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. Na jutro rano nie zaplanowano żadnych operacji. Harry, nasz szef, zasugerował, żebyśmy przenocowali w hotelu, skoro rano mam odebrać z lotniska Dave’a. Przynajmniej się wyśpisz, bo u nas jest dosyć głośno.
– Świetnie. – Wygląda na to, że ktoś się o nią troszczy.
– Harry zarezerwował pokoje w małym hoteliku. Miałabyś ochotę coś zjeść? Radzę położyć się o rozsądnej godzinie, żeby szybko przywyknąć do zmiany czasu.
Nagle wszystko wróciło. Niski głos tego mężczyzny, gdy James się na nią wściekał. Najwyraźniej nic się nie zmieniło. Wciąż mówił niskim ciepłym głosem. A jednak była różnica. W oczach miał zabawne iskierki. Oczywiście chciał tylko, by poczuła się w Kambodży jak w domu, choć to nie była jego rola.
– Taki miałam plan. Nie wiem, czy uda mi się zasnąć, ale przynajmniej spróbuję.
Dotarli do sporego parkingu i lawirowali między pojazdami różnej maści.
– Długo jesteś w Phnom Penh? – spytała.
– Trzy tygodnie, zostaję jeszcze dwa. Wspaniałe miejsce. Ludzie są tu otwarci i mili, bardzo pracowici, choć często im się nie przelewa. To mój pierwszy wolontariat, ale myślę, że jeszcze to powtórzę. A ty?
– Też jestem pierwszy raz. – Dwa lata temu zgłosiła się jako wolontariuszka do pracy w klinice w Laosie, ale Jamesowi nie spodobał się ten pomysł. Stwierdził, że nie ma prawa zostawiać go samego na cały miesiąc. Ostatecznie skapitulowała. – To doskonała sposobność, żeby poznać mieszkańców innego kraju i ich życie.
– Z całą pewnością. Jesteśmy na miejscu. – Lachlan zatrzymał się obok samochodu z widocznymi wgnieceniami. – Samochód należy do szpitala.
– Pamięta lepsze czasy. – Zaśmiała się i ziewnęła.
– O tak. Spałaś trochę w samolocie? – Wziął od niej plecak i położył na tylnym siedzeniu.
Nie przypominała sobie, by dawniej tak ją intrygował, ale wtedy jej myśli skupiały się na Jamesie i jego cholernym samochodzie. Tak czy owak była wówczas mężatką i nie spojrzałaby dwa razy na innego. Teraz była wolna i nadal starała się nie patrzeć, choć z innych powodów. Małżeństwo to absolutne oddanie. Będąc sama, dbała o swoje serce, już nie wierzyła, że znajdzie mężczyznę godnego miłości.
Lachlan wydawał się teraz bardziej swobodny i zrelaksowany niż dawniej. Gdyby szukała partnera do wspólnej zabawy, ciekawie byłoby poznać go bliżej. Ale nikogo takiego nie szukała. Nawet na jedną noc? Może. Zadrżała. Skąd jej to przyszło do głowy? Miał tu zostać tylko dwa tygodnie. Mogłoby im się udać albo nie. Znów ziewnęła. Nie mogła zaprzeczyć, że do jej życia ostatnio wkradła się nuda. Czy zdała sobie z tego sprawę dopiero teraz?

Tilda podróżuje po świecie w nadziei, że łatwiej wyrzuci z pamięci despotycznego męża, z którym właśnie się rozwiodła. W ramach wolontariatu trafia do szpitala w Kambodży, gdzie spotyka znanego jej z Vancouveru chirurga Lachlana McRae. Lachlan sprawia teraz wrażenie bardziej otwartego i zrelaksowanego niż dawniej. Gdyby szukała partnera, chętnie poznałaby go bliżej. Ale Lachlan wyjeżdża już za dwa tygodnie, więc mają mało czasu. Co prawda kilka razy się pocałowali, ale na tym się kończyło. Nieoczekiwanie Lachlan proponuje, by po przyjeździe do Vancouveru się spotkali...

Przyjęcie na Manhattanie, Żona z temperamentem

Emmy Grayson, Caitlin Crews

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1239

ISBN: 9788383424743

Premiera: 16-05-2024

Fragment książki

Alexandra Moss spoglądała na Central Park, a jej oczy napawały się oznakami wszechobecnej wiosny – zieloną trawą, obsypanymi kwiatami drzewami wiśni i zatłoczonymi chodnikami. Jej palce zacisnęły się na teczce z czarnej skóry, którą trzymała w dłoniach. Kilka dni temu właściciel podniósł czynsz za niewielki sklepik w SoHo, który wynajmowała, a najważniejsza klientka, panna młoda, gwiazda oper mydlanych, postanowiła zbiec z kochankiem i zrezygnowała z całego zamówienia na kwiaty. Był to wystarczający cios finansowy, by Alexandra musiała zwolnić swoją pomocnicę Sylvię, przez co teraz pracowała od świtu do zmierzchu, układając bukiety, monitorując zamówienia online, media społecznościowe i robiąc wszystko to, czym trzeba się zająć, gdy prowadzi się kwiaciarnię w Nowym Jorku.
Dziesięć tysięcy dolarów rozpłynęło się w mgnieniu oka, tak samo jak szansa, by pokazać, że „Dzwoneczek” może obsługiwać eleganckie i drogie przyjęcia.
Odwróciła się od przeszklonej ściany i spojrzała na pusty, mahoniowy stół. Szybko rozwijająca się firma inwestycyjna Pearson Group właśnie przeniosła się na czterdzieste szóste piętro Carlsona, ekskluzywnego budynku, w którym swoje siedziby miały firmy public relations, agencje reklamowe i organizacje finansowe.
To jej koleżanka Pamela, menedżerka luksusowej firmy cateringowej, zasugerowała jej obsługę imprez korporacyjnych. Alexandra nie była do tego przekonana. Podczas studiów robiła praktyki w kilku korporacjach, ale zawsze wyobrażała sobie, że „Dzwoneczek” będzie obstawiał przyjęcia takie jak śluby i urodziny.
Jednak wraz z pogarszającą się sytuacją jej sklepu zmieniała nastawienie. Pamela podsunęła jej listę firm i zbliżających się wydarzeń. Alexandra od razu przejrzała ją w poszukiwaniu znajomych nazwisk.
Siedem lat temu jej ojciec, David Waldsworth, wylądował w więzieniu, gdy zawaliła się jego piramida finansowa. Większość ofiar stanowili pracownicy fizyczni i rodziny z klasy średniej. „Waldsworthowie musieli wiedzieć” krzyczały media, by ostatecznie zniszczyć reputację jej rodziny. Tydzień po rozprawie zaczęła kupować w lumpeksach, nie mogąc znieść myśli, że jej jedwabne bluzki i spódnice były kupione za pieniądze z oszczędności weteranów wojennych albo ze skromnych emerytur staruszków. Większość majątku rodziny, w tym penthouse, prywatny samolot, dom w Hamptons i domek letniskowy na Malediwach, została sprzedana, by pokryć długi ojca i założyć fundusz odszkodowań dla jego ofiar. Fundusz, który nadal był o kilka milionów mniejszy od kwoty, jaką ukradziono. Alexandra odetchnęła z ulgą, gdy te wystawne dowody perfidii Davida znikły raz na zawsze.
Teraz, po dziewięciu latach odbudowywania swojego życia, znowu była bliska utracenia wszystkiego.
Obawiała się układów z Pearson Group. Ich firma przypominała tę, którą próbował stworzyć David, po tym jak roztrwonił fortunę Waldsworthów. Tylko że on budował na plecach ciężko pracujących ludzi, którzy mu zaufali. Wszystko, by rodzina utrzymała status nowojorskiej elity.
Mnóstwo ludzi z wyższych sfer pamiętało skandal, ale Pamela wspomniała jej, że nowy dyrektor generalny Pearsona niedawno przeprowadził się do Nowego Jorku z Los Angeles. Musiała więc zaryzykować. W najgorszym razie zostanie odeskortowana do wyjścia przez ochronę, ale jeśli uda jej się podpisać kontrakt, który uratuje jej biznes, będzie też mogła pokazać mieszkańcom miasta, na co ją stać, zanim odkryją tożsamość jej ojca i ją skreślą.
A stało się to już zbyt wiele razy. Miała nawet problem ze znalezieniem lokalu dla „Dzwoneczka”. Jej wypatrzone miejsce, sklepik na rogu, położony niedaleko księgarni jej przyszłej bratowej, był marzeniem, na które oszczędzała i miała nadzieję, że zwolni się akurat w momencie, gdy będzie gotowa zaczynać.
Jakimś cudem się zwolnił. Sen jednak trwał krótko, gdy agentka nieruchomości dowiedziała się, kim był ojciec Alexandry. Wyznała, że jej własny ojciec stracił oszczędności życia, inwestując w fundusz Waldsworthów.
Alexandra odgoniła nieprzyjemną, gorącą falę wstydu, która przetaczała się przez nią za każdym razem, gdy przypomniała sobie pełne wstrętu spojrzenie agentki i bezceremonialne wyrzucenie za drzwi. Skupiła się na wiązance, którą przyniosła, i przyjrzała się krytycznie układowi kwiatów. Według listy Pameli w planie wydarzeń Pearson Group figurowały brunch w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej, seria kolacji pod prywatnym adresem w Hamptons i duże przyjęcie rozpoczynające oficjalną działalność w firmy w Metropolitan Museum of Art.
– Chcą podbić serca potencjalnych inwestorów – powiedziała Pamela, gdy wyszły na kawę w zeszłym tygodniu. Była to tradycja, którą utrzymywały od pierwszego spotkania w college’u. – Z tego co słyszałam, celują w klientów, o których można przeczytać w Forbesie. Ta firma się nie patyczkuje, kimkolwiek są. Wszystko jest owiane tajemnicą, ale to działa, ludzie o nich mówią. Teraz w mieście każdy chce być zaproszony na ich przyjęcia.
Postanowiła przygotować próbkę kompozycji. Elegancka wiązanka składała się z białych róż, hyzopów anyżowych i okalających je kwiatów lawendy, wszystko utrzymane w delikatnej, wiosennej palecie kolorów. Nic pretensjonalnego, co mogłoby odwracać uwagę od ważnych biznesowych rozmów, ale coś wystarczająco wyjątkowego, by pokazać, że Pearson potrafi być jednocześnie tradycyjny i nowoczesny.
Pogłaskała palcem aksamitny płatek róży. Delikatna, jedwabista tekstura przywołała wspomnienie wypełnione zapachem fiołków i drzewa cedrowego, mieniące się bursztynowo. Gdy otworzyła oczy, wciąż czuła nerwowe skrzydła motyli w brzuchu, a jej ciało płonęło z żądzy. Jego usta znajdowały się zaledwie milimetry od jej ust.
– Na pewno tego chcesz? – zapytał ochrypłym głosem, który zdradzał jego pożądanie. Mimo to wciąż się powstrzymywał, nie chcąc jej zranić ani pospieszać.
Kochała go za to. Nie sądziła, że jest możliwe kochać kogoś bardziej. Nagła fala odwagi kazała jej go pocałować, wplątując palce w jego gęste włosy i przyciskając swe nagie biodra do jego.
Oderwała dłoń od róży. Osiem i pół roku. Dziewięć we wrześniu. Zwykle lepiej sobie radziła ze wspomnieniami nachodzącymi ją znienacka. Może róże to nie był dobry pomysł.
Zanim zdążyła zrobić coś głupiego, na przykład wyrzucić róże do śmietnika, otworzyły się drzwi sali konferencyjnej.
Niezwykle szczupła kobieta w czarnej ołówkowej spódnicy i czerwonej jedwabnej bluzce stanęła w drzwiach. Jej włosy o kolorze platyny układały się idealnie wokół twarzy, wyprostowane i lśniące. Alexandra nerwowo poprawiła niesforny brązowy kosmyk za uchem. Dawniej jej ojciec i jego trzecia żona, Susan, namawiali ją na zrobienie sobie jasnych refleksów na „tych zwyczajnych włosach”, twierdząc, że podkreśliłyby jej orzechowe oczy. Teraz nie mogła sobie pozwolić na nic więcej niż podcięcie końcówek.
Powinna była lepiej się ubrać, poświęcić trochę pieniędzy na markowe ciuchy, zanim przyszła niezapowiedziana do budynku takiego jak Carlson i prosiła o rozmowę z Laurą Jones, dyrektorką działu organizacji wydarzeń. Firma na swojej stronie ogłosiła, że rozpocznie działalność za dwa tygodnie i zapraszała interesantów do kontaktu z asystentką dyrektora generalnego, Jessicą Elliot, która właśnie przed nią stała.
– Dyrektor generalny zaprasza. – Serce Alexandry na moment się zatrzymało. Przełknęła ślinę.
– Dyrektor generalny?
– Tak.
– A pani Jones?
Oczy asystentki odrobinę się zwęziły.
– Rozmawiała pani bezpośrednio z panią Jones?
Nie. Po mejlach, wydzwanianiu i próbach umówienia spotkania z innymi firmami z listy Pameli, zdecydowała się po prostu przyjść do Pearson Group z wiązanką i pokazać pani Laurze Jones, co potrafi. Postawić wszystko na jedną kartę i być pewną, że zrobiła, co mogła, by ratować swój sklep.
Nie sądziła jednak, że będzie prezentować swoje możliwości przed tajemniczym dyrektorem.
– Po prostu myślałam, że jako szefowa działu wydarzeń…
– Większość naszego zespołu jest w tym tygodniu na szkoleniu korporacyjnym w Szanghaju.
Dobrze, przecież sobie z tym poradzi. Nie mogła tylko zrozumieć, dlaczego dyrektor generalny miałby być zainteresowany spotkaniem z florystką. Jednak zamiast analizować jego pobudki, musiała skorzystać z okazji najlepiej, jak potrafiła.
– Jasne, to bardzo miło z jego strony, że znalazł dla mnie czas.
Perfekcyjnie wyskubana brew wygięła się w łuk, malując na twarzy Jessiki coś na kształt rozbawienia.
– On nie jest miły. Zainteresował się panią.
– Mam nadzieję, że w dobrym znaczeniu tego słowa.
– Okaże się. – Asystentka elegancko wzruszyła ramionami i spojrzała na zegarek na nadgarstku. Był srebrny i inkrustowany diamentami, sądząc po tym, jak odbijał światło. Pewnie Cartier. – Ma pięć minut, ani sekundy dłużej. Proszę za mną, panno Moss.
Alexandra wzięła swoje portfolio pod jedno ramię, drugim podtrzymując wiązankę. Usiłowała trzymać się maksymalnie prosto, podążając za sekretarką.
Przez cały tydzień nie udało jej się zajść tak daleko, więc stres zdążył już wywołać u niej lekkie zawroty głowy. Próbowała dotrzymać tempa Jessice przemierzającej pewnie przeszklone korytarze. Nie miała pojęcia, jak ta kobieta dawała radę poruszać się tak szybko na jedenastocentymetrowych szpilkach. Alexandra ledwie nadążała w płaskich czarnych balerinach.
Jej zdenerwowanie sięgnęło zenitu, gdy skręciły za róg i zatrzymały się przed podwójnymi, mahoniowymi drzwiami. Czy to możliwe, żeby serce biło tak szybko i nie była bliska omdlenia? Przyszłość jej firmy zależała od tego, jak poradzi sobie na tym spotkaniu. Ale poza tym żadnej presji. Zero.
– Oczekuje pani.
– Dobrze. Dziękuję. A jak się nazywa?
– Powie pani.
– Co…?
Jessica rzuciła jej ostatnie spojrzenie pełne litości, zanim ją wyminęła i odeszła w głąb korytarza, postukując złowróżbnie obcasami.
Alexandra odwróciła się powoli do drzwi. Spotkała mnóstwo ekscentrycznych i egoistycznych milionerów w przeciągu dwudziestu lat, gdy była znana jako Alexandra Waldsworth. Mężczyzna czekający na nią w gabinecie pewnie po prostu lubił mieć władzę.
Uświadomienie sobie tego wcale nie rozluźniło jej napiętych mięśni karku, ale zapukała do drzwi.
– Wejść – doleciał ją przytłumiony, głęboki głos, z ledwie echem akcentu. Brzmiał prawie jak…
Dosyć. Trzeba się było skupić.
Przywołała wspomnienie, które od lat pchało ją do przodu – jej ojciec w pomarańczowym kombinezonie więziennym, patrzący na nią z wściekłością zza szyby w sali widzeń. Gdy w końcu wstała, w drodze do wyjścia została uraczona przez niego ostatnią obelgą.
– Beze mnie nigdy ci się nie uda!
Myślał, że zniszczył jej pewność siebie, że grzecznie do niego wróci, ale sprawił, że stało się coś zupełnie przeciwnego. Tylko wzmocnił jej ducha, uwolnił ją i pomógł odejść z głębokim postanowieniem, że udowodni mu jego pomyłkę.
To był jeden z takich momentów. Niezależnie od tego, co się wydarzy, będzie mogła wyjść z podniesioną głową, wiedząc, że zrobiła wszystko, co było w jej mocy. Wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi z uprzejmym uśmiechem na twarzy.
– Dzień dobry. Dziękuję, że zechciał się pan spotkać… – Głos uwiązł jej w gardle, gdy zrobiła kilka niepewnych kroków. Zamrugała kilka razy, mając nadzieję, że wyobraźnia płata jej figle.
Niestety nie miała omamów. Wysoki, barczysty mężczyzna ubrany w doskonale dobrany garnitur Armaniego i czerwony krawat siedział za jednym z największych biurek, jakie kiedykolwiek widziała. Lata wyostrzyły mu rysy, kwadratowa szczęka i prosta, elegancka linia nosa zostały podkreślone przez brak brody. Jego perfekcyjnie wystylizowane włosy były krótsze po bokach, a dłuższe na środku, gdzie zaczesano je tak, by żaden kosmyk nie próbował się znaleźć w niewłaściwym miejscu. Rozparł się na krześle i skupił na niej spojrzenie swoich bursztynowych oczu, które przewiercało ją na wylot.
– Alexandra Waldsworth. – Dźwięczny ton jego głosu ogarnął ją i pobudził krew do szybszego krążenia w żyłach, chociaż każda wymówiona sylaba ociekała lodowatą pogardą.
Zauważyła, że jej wizytówka leży na środku blatu biurka z czarnego orzecha. Pojęła, że musiał ją sprawdzić, i poczuła mdłości.
Znów spojrzała mu w oczy, ledwie utrzymując się na nogach pod jego pełnym wrogości spojrzeniem. Dlaczego w ogóle zgodził się z nią spotkać, a nie kazał Jessice wyrzucić ją za drzwi? Pewnie chciał powiedzieć jej w twarz, żeby nigdy więcej nie próbowała przestąpić lśniących progów Pearson Group.
– Teraz Alexandra Moss – odparła, zadowolona, że jej głos nie zdradzał zdenerwowania. Uniósł jedną brew.
– A więc poślubiłaś jednego z pięknych i bogatych?
– Nie. To nazwisko panieńskie matki. Lata temu przestałam używać nazwiska Waldsworth.
– Ostatnio, jak o tobie słyszałem, spotykałaś się z synalkiem jakiegoś potentata naftowego z Princeton. – Jego usta wykrzywiły się szyderczo, aż prawie się wzdrygnęła. – O imieniu jak samochód.
– Royce.
Nie zamierzała mówić nic więcej. Jaki sens miałoby wyjaśnianie, że to ojciec zmusił ją do spędzania czasu z Roycem, by zachęcić jego rodziców do zainwestowania w Fundusz Waldsworthów? Że kiedy raz Royce próbował ją pocałować, zachowywał się raczej jak radosny szczeniak niż potencjalny kochanek?
– Nie wyszło wam?
– Nie. – Wskazała na okna i niesamowity widok na Nowy Jork. – Nieźle się urządziłeś, Grant. Gratulacje.
– Panie Santos – poprawił ją. – Jestem członkiem rady, dyrektorem generalnym i założycielem Pearson Group. – Jego wzrok przeniósł się na wiązankę w jej dłoniach. Cień uśmieszku przebiegł przez jego usta. – A więc teraz używasz fałszywego nazwiska, by sprzedawać kwiaty. Jak ten świat się zmienia.
Poczucie winy nie pozwalało jej ruszyć się z miejsca, a przyjemne ciepło w żyłach zastąpił palący żar wstydu. Zasługiwała na jego wzgardę.
On ją kochał, wspierał ją, pomagał jej. A ona, kiedy przyszło co do czego, ugięła się pod siłą gniewu ojca zamiast postawić się i walczyć o mężczyznę, którego kochała. Mężczyznę, który najwyraźniej teraz lubował się w rzeczach dużych i wspaniałych.
Przeszklone ściany z oszałamiającą panoramą miasta, czarne półki uginające się pod ciężarem książek o finansach, a obok nich fantazyjnie rozstawione rzeźby, nagrody i kilka zdjęć Granta pozującego z jakimiś poważnie wyglądającymi ludźmi. Skórzane krzesła rozstawione wokół szklanego stolika kawowego pod oknem. To wszystko, tak zimne i surowe, nie pasowało do Granta Santosa, którego znała dziewięć lat temu.
– Przepraszam, panie Santos. – Nie miała pojęcia, jak dawała radę tak spokojnie mówić, ale ten pewny, choć cichy ton głosu pomógł jej wytrzymać jego spojrzenie. – Gdybym wiedziała, że jest pan dyrektorem Pearson Group, nie zabierałabym panu czasu.
Zrobiła kilka kroków w przód, czując, jak materiał spodni z lumpeksu ociera się o jej nogi, i ułożyła wiązankę na biurku.
– Proszę to przyjąć w ramach przeprosin. Sama znajdę drogę do wyjścia.
Odwróciła się i odeszła, tak jak poprzednio, gdy widziała go ostatni raz. Tak jak wtedy gorące łzy cisnęły jej się do oczu i znowu czuła, jak serce rozpada jej się na pół. Ale tym razem nie miała ochoty odwrócić się i rzucić się w jego ramiona. Tym razem chciała znaleźć się możliwie najdalej od niego.
Jej dłoń była już na klamce, gdy zatrzymał ją dźwięk jego słów.
– Wciąż ma pani dwie minuty. – Jej palce zacisnęły się na polerowanym srebrze. Skupiła całą siłę woli, by się odwrócić i znów spojrzeć mu w twarz.
– Słucham?
Skinął na wiązankę.
– Powiedziałem pannie Elliott, że dam pani pięć minut. Wciąż ma pani dwie, by sprzedać mi, cokolwiek chciała nam pani opchnąć. – Spojrzał na kwiaty lekceważąco.
Irytacja przytłumiła wszystkie inne uczucia. Kwiaty były pasją jej życia. Jej matka przelewała w nią swoją głęboką miłość do roślin przez tych kilka drogocennych lat, zanim zmarła na raka. Całe dzieciństwo Alexandry wypełniały kwiaty i ich znaczenia. Dały jej też potem szansę na nowy początek, na porzucenie zawodów, do których zmuszał ją ojciec.
– Ma pan dobre oko, panie Santos. To hyzopy anyżowe, rodzimy, nowojorski gatunek dzikiego kwiecia.
– A dlaczego przyniosła mi pani dzikie kwiecie?
Odetchnęła głęboko, by się uspokoić, i otworzyła skórzane portfolio, z którego wyjęła prezentację. Rozkładając ją na biurku, walczyła z pokusą, by uciec. Jego opalony palec dotknął pierwszej strony, tak jakby miał zabrać się za czytanie, ale Grant nie spuszczał wzroku z jej twarzy.
– Chcecie oczarować potencjalnych klientów Pearson Group.
Jego przystojna twarz nie zdradzała najmniejszych emocji, żadnego tiku czy grymasu. Skostniały wyraz sprawił, że zrobiło jej się przykro. Był taki czas, gdy to oblicze odkrywało przed nią każdą jego myśl.
– Jak pani doszła do takiego wniosku?
– Krążą plotki, że organizujecie kilka wydarzeń w przeciągu najbliższych tygodni. Zapewne służą wywołaniu wrażenia na potencjalnych klientach. – Postukała palcem w kartkę, uważając, by ich dłonie się nie spotkały. – Mogę wam w tym pomóc.
– Odstawiając na bok ciekawość, kto był tak wspaniałomyślnie wygadany, by rozpowszechniać informacje o moich prywatnych sprawach, proszę mi powiedzieć, w jaki sposób pani bukiecik chwastów miałby pomóc przekonać klientów dysponujących miliardami dolarów do zainwestowania w Pearson Group?
– Zostało udowodnione, że dekoracje kwiatowe podczas wydarzeń korporacyjnych poprawiają opinię gości o przestrzeni, w której się znajdują, o wydarzeniu, a nawet o jego gospodarzu – wyjaśniła gładko, czując pewność siebie w temacie, którym zajmowała się zawodowo.

Przyjęcie na Manhattanie - Emmy Grayson Florystka Alexandra Moss ubiega się o zlecenie udekorowania przyjęcia dla nowojorskiej korporacji. Spotyka się z dyrektorem, którym okazuje się Grant Santos – jej dawny ukochany, z którym zerwała. Grant jest przekonany, że nie był dla niej dość dobry. Ona – córka milionera, on – wówczas ogrodnik. Po latach los zamienił ich miejscami. Grant zatrudnia Alexandrę, by jej pokazać, jak bardzo pomyliła się co do niego i że on wciąż ją kocha… Żona z temperamentem - Caitlin Crews Arystokrata Ago Accardi miał całą listę kandydatek, z którymi mógłby się ożenić. Jednak kiedy jego brat porzucił narzeczoną w ciąży, Ago, jako człowiek honoru, postanawia ją poślubić. Może to nawet dobry wybór – Victoria jest piękna, cicha i uległa. Podporządkuje się wszystkim zasadom Accardich. Już kilka dni po ślubie Ago odkrywa, że życie z Victorią wcale nie będzie tak przewidywalne, jak zakładał…

Sekrety książęcych pamiętników

Louise Allen

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 637

ISBN: 9788383428352

Premiera: 09-05-2024

Fragment książki

Jej Wysokość Sophia Louisa Andrea Delavigne, księżna St Edmunds, usiadła na wielkim rzeźbionym krześle, wzięła głęboki oddech i spojrzała w dół, aby upewnić się, że jej ręce leżą nieruchomo i nie zdradzają niczego poza spokojną pewnością. Widok liliowego jedwabiu jej sukni wywołał dreszcz przyjemności, przez który na chwilę straciła koncentrację.
Kolor. Po roku ciągłej czerni wiedziała, że minie więcej niż tydzień, zanim przestanie odczuwać radość z noszenia kolorów, nawet stonowanych. Mały Freddie chyba z trudem przyzwyczajał się do jej widoku, ale miał zaledwie rok i nigdy nie widział matki ubranej w coś innego niż suknie przypominające upierzenie wrony.
Sophia poczuła lekki ból, gdy przypomniała sobie jego twarz tamtego ranka siedem dni temu, kiedy wyciągnął rękę, by dotknąć jej spódnic i podniósł zdziwiony wzrok na jej twarz.
– Mamo?
– Tak, to mama – powiedziała. – Zobacz, jaką ładną suknię mam na twoje pierwsze urodziny.
Uśmiechnął się do niej, a jego niebieskie oczy, tak podobne do oczu ojca, rozszerzyły się, gdy ją obserwował. Potem wydał z siebie chichot, którego zdecydowanie nie odziedziczył po zmarłym księciu.
– Ehm…
Spojrzała w górę i zobaczyła Duncana Granta, który czekał tuż za drzwiami.
– Panie Grant.
– Wasza Wysokość – powiedział jej przyjaciel formalnie, Jak zawsze, gdy nie byli sami. – Przybył.
– W takim razie wprowadź go, proszę.
Wierzyła, że każdy, komu Duncan ufał i kogo polecał, poradzi sobie z tą sytuacją. Dzięki niemu problemy znikają jak poranna mgła, twierdził, kiedy poszła do niego sześć dni temu, blada i zszokowana odkryciem.
To ją uspokoiło. Duncan zawsze był jej podporą, od czasu, gdy jako ośmioletni syn pastora wyłowił pięcioletnią lady Sophię Masterton z wiejskiego stawu i zdołał przemycić do rezydencji tak, by nikt jej nie zauważył, nawet niania. Jeśli znalazł dla niej specjalistę od rozwiązywania problemów, to pewnie byłego stróża prawa z Bow Street albo wojskowego. Duncan był przecież w wojsku, choć niechętnie o tym opowiadał.
– Nicholas Pascoe, Wasza Wysokość.
Zatem Kornwalijczyk, pomyślała Sophia, a potem na chwilę zamarła, gdy Pascoe wszedł do pokoju. Nie był to przeciętnie wyglądający mężczyzna w średnim wieku z czerwoną twarzą i brzuszkiem. Nie był to też krzepki oficer z bronią przy boku. Nie, w ogóle nie kojarzył jej się z bronią.
Wysoki, ciemny, elegancki i bardzo niebezpieczny.
Stał prosto i wpatrywał się w jej oczy, dlaczego więc odniosła wrażenie, że mógłby opisać pokój i wszystko, co się w nim znajdowało, z najdrobniejszymi szczegółami?
Jednak ona była księżną St Edmunds. Przez dwadzieścia lat przygotowywano ją do pełnienia tej funkcji. To nauczyło ją skutecznie ukrywać prawdziwe uczucia. Być może była to najważniejsza lekcja ze wszystkich.
– Panie Pascoe. Dzień dobry.
– Dzień dobry, księżno. I wystarczy Pascoe.
Tylko taki człowiek śmiałby zwracać się do niej per księżno, a nie Wasza Wysokość. Jakby ten poszukiwacz przygód sugerował, że jest nie tylko dżentelmenem, ale i arystokratą. Jej obowiązkiem było znać na wylot zawartość przewodników genealogicznych. W obu najważniejszych było kilka osób o nazwisku Pascoe, ale tego konkretnego nie pamiętała.
Sophia pozwoliła sobie na okazanie lekkiego niezadowolenia, ale zupełnie się tym nie przejął. Księżna nie rumieniła się, gdy patrzyli na nią mężczyźni, poza tym w spojrzeniu Pascoe nie było nic impertynenckiego, a jednak nagle poczuła, jak jej policzki robią się ciepłe. Wiedziała, że jest bardzo świadomy jej kobiecości.
– Proszę usiąść, Pascoe.
– Wolę stać, proszę pani.
Niech go diabli. To oznaczało, że musiała nadal patrzeć na jego smukłą, odzianą w czerń sylwetkę prezentowaną w całej okazałości.
– Pan Grant zapewne wyjaśnił panu, że znalazłam się w sytuacji, która wymaga rozwiązania – zaczęła.
– Powiedział mi, że ma pani problem, księżno. Moim zajęciem jest usuwanie problemów.
– A jak pan to osiąga?
– Dyskretnie i trwale, zapewniam. A środki nie muszą pani martwić, księżno
– Są legalne, jak mniemam? – wtrąciła, nagle wyobrażając sobie, jak z chłodną skutecznością Pascoe pozbywa się ciał.
– Oczywiście, skoro pani nalega – powiedział z kamiennym wyrazem twarzy.
– Tak, nalegam – odrzekła, zanim zdała sobie sprawę, że się z nią droczy. Było to niepokojące, ludzie nigdy nie drażnią księżnej, nawet młodej i owdowiałej.
– Proszę wyjaśnić naturę problemu, który wymaga rozwiązania – powiedział.
Mówił spokojnym tonem, jak jej lekarz, gdy pytał o objawy łagodnego rozstroju żołądka. Przygotowała się, że będzie musiała zdradzić szczegóły swojego małżeństwa, o których wolałaby nigdy nikomu nie mówić.
– Byłam drugą żoną zmarłego księcia – powiedziała spokojnie. – Pierwsza księżna była niestety bezdzietna. – To było oczywiście powszechnie wiadome. Reszta już mniej. – Zmarły książę przez wiele lat miał kochankę. Tę samą przez cały czas. Miała oddzielny apartament we wszystkich domach księcia, również w tym.
Pascoe uniósł lekko brwi. To, że arystokrata utrzymywał kochankę, nikogo nie dziwiło, ale to, że zajmowała ten sam dom, co jego żona, było szokujące.
– I pani tolerowała tę sytuację? – zapytał.
– Odziedziczyłam. Mąż był ode mnie starszy o trzydzieści lat. – Teraz to ona uniosła brwi. – Na pewno orientuje się pan, że nasz związek nie był oparty na miłości, więc dlaczego Jego Wysokość miałby zmieniać z mojego powodu styl życia?
Została wychowana tak, by znać swoje obowiązki i dobrze je wypełniać. Miała być idealną żoną utytułowanego mężczyzny, rodzić mu dzieci, oczywiście synów, i to jak najszybciej, oraz dbać o to, by jego życie i dom wyglądały tak, jak sobie tego życzył. Nie obejmowało to próby usunięcia jego kochanki. Kobiety, którą poślubiłby, gdyby była damą, a nie tancerką.
Książę również znał swoje obowiązki, zatem przede wszystkim musiał zawrzeć małżeństwo z dobrze urodzoną damą o nienagannej reputacji. Fakt, że jego pierwsza żona okazała się bezpłodna i chorowita, był dla niego ciosem. Nie dlatego, że ją kochał, ale dlatego, że ponad wszystko pragnął dziedzica. Pół roku po jej śmierci, choć nadal powinien być w żałobie, pięćdziesięcioletni książę poślubił lady Sophię Masterton, najstarszą, dwudziestoletnią córkę markiza Radleya.
– Mój mąż, jak pan z pewnością wie, był człowiekiem o wielkich wpływach politycznych oraz powiernikiem księcia regenta. Znał wszystkich i, co ważniejsze, znał ich sekrety i słabości. – Wzięła głęboki oddech. – Przez całe dorosłe życie prowadził pamiętniki. Bardzo szczegółowe, bardzo szczere. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zademonstruję skalę problemu.
Wstała, a Duncan Grant, który stał dyskretnie z tyłu pokoju, otworzył drzwi.
– Jeśli pójdziesz ze mną, Pascoe, pokażę ci gabinet zmarłego księcia.

Nick podążył za wyprostowaną postacią. Liliowe spódnice kołysały się, gdy szła, choć nie wyglądało to na zamierzony efekt. Księżna wydawała się zupełnie nieświadoma własnego powabu.
Chociaż Nick zrobił rozeznanie i znał wiek księżnej, Grant nie wspomniał o jej urodzie. Być może, jeśli znało się kobietę od piątego roku życia, nie zwracało się uwagi na jej wygląd. To było jedyne wytłumaczenie. Jego kolega z wojska nigdy wcześniej nie skarżył się na wzrok czy niechęć do płci przeciwnej.
Księżna była dość wysoka, smukła, ale niepozbawiona krągłości. Miała miodowo–blond włosy i oczy o orzechowo–zielonym odcieniu, ocienione długimi, ciemnymi rzęsami. Blada cera, smukłe, eleganckie dłonie ozdobione dwoma prostymi pierścionkami. Dama w każdym calu, elegancka i powściągliwa w okazywaniu emocji.
Zatrzymała się przed bogato zdobionymi drzwiami.
– Czy Grant wyjaśnił naturę problemu?
– Nie. Powiedział tylko, że coś zniknęło i pani wolałaby sama wyjaśnić tę kwestię.
Domyślił się, że ma to coś wspólnego z pamiętnikami, bo nie była kobietą, która wspominałaby o błahostkach. Otworzyła drzwi, a on wszedł za nią do pokoju, który mógłby służyć jako ilustracja gabinetu arystokraty w Repozytorium Ackermanna. Było tam masywne biurko, ciężkie aksamitne zasłony w oknach, półki z książkami, które wyglądały na podręczną biblioteczkę i kilka skórzanych foteli.
Jeden wysoki regał miał podwójne szklane drzwi i kilka zamków. Półki wypełniały tomy oprawione w czerwoną skórę ze złoconymi tłoczeniami na grzbietach.
– Pamiętniki mojego męża – powiedziała księżna. Sięgnęła po łańcuszek zawieszony na szyi i wyciągnęła klucz.
Nick stłumił myśl, że metal jest ciepły od jej skóry. Patrzył, jak otwiera drzwi, a kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że pozłacane napisy to daty.
– Na pierwszy rzut oka jest tu co najmniej pięćdziesiąt tomów – zauważył.
– Książę zaczął prowadzić pamiętnik, gdy w wieku osiemnastu lat wstąpił na Uniwersytet Oksfordzki. Często zapełniał więcej niż jeden tom rocznie, zwłaszcza w ostatnich latach. Jednorazowo oprawiał tuzin pustych tomów i sam dodawał daty na grzbietach. – Oparła dłoń o krawędź drzwi. – Na początku nie zdawałam sobie sprawy, że coś jest nie tak. Oczywiście nadzoruję porządek, także w pokojach, które nie są obecnie używane. Dopiero gdy zorientowałam się, że ona odeszła, przyszło mi do głowy, by upewnić się, że nic nie zostało… usunięte. – Gestem wskazała na najniższą półkę. Nick zobaczył, że ostatnie cztery tomy nie miały napisu na grzbietach. – Te są niezapisane. Zostały wyjęte z tamtej szafki, żeby uzupełnić lukę.
– Kiedy mówi pani „ona”, zakładam, że chodzi o kochankę pani zmarłego męża? – Księżna skinęła głową. – Zatem odkryła pani stratę zaledwie kilka dni temu. Kiedy się wyprowadziła?
Usta, które uważał za pełne i miękkie, stwardniały i przypominały teraz cienką linię.
– Zgodnie z warunkami testamentu zmarłego księcia zachowała prawo do korzystania z apartamentu w tym domu przez rok po jego śmierci. Zostawił jej również kamienicę w Londynie. Starałam się nie spotykać z nią przez ten rok, co było dość łatwe w tak dużym domu, ponieważ jej pokoje miały własne wejście na parterze. Po roku i jednym dniu poszłam jej powiedzieć, że musi wyjechać. Nie chciałam, by przebywała tu dłużej, niż nakazywał testament.
– I odeszła?
– Tak. Wyglądało na to, że mieszkanie zostało ogołocone ze wszystkiego, co wartościowe. Miała własne stajnie i służbę, więc mogła dokonać tego bez wiedzy mojego personelu, zwłaszcza we wczesnych godzinach porannych. Mam wszelkie powody, by wierzyć, że jest bardzo sprawna, dobrze zorganizowana.
– Jak się nazywa? – zapytał. Powinien był ustalić to na samym początku, ale ta kobieta go rozpraszała.
– Nazywa siebie Estellą Doucette. Nie sądzę, że to prawdziwe nazwisko.
– Słodka gwiazda? Poetycki wybór.
Księżna wzruszyła ramionami eleganckim ruchem, który był bardziej francuski niż fałszywe imię Estelli.
– Kiedy ją poznał, była tancerką i nie miała jeszcze dwudziestu lat. Przypuszczam, że teraz ma około trzydziestu pięciu. Przyszło mi do głowy, że skoro ogołociła apartament, mądrze byłoby sprawdzić sejf w gabinecie męża, gdzie przechowywana jest biżuteria. Jednak był nienaruszony. Nie wiem, co sprawiło, że zajrzałam do pamiętników. Zgodnie z testamentem księcia powinny być zamknięte przez siedemdziesiąt pięć lat. Byłam pewna, że mam jedyny klucz. Okazało się, że nie ma ostatnich tomów, a na ich miejscu stoją te niezapisane. – Zamknęła drzwi regału. – Proponuję wrócić do salonu.
– Będę musiał obejrzeć jej apartament i zbadać ten pokój.
– Później. Duncan Grant pokaże ci wszystko, co zechcesz. Oprócz pozostałych pamiętników.
Wyszła, nie oglądając się, by sprawdzić, czy podąża za nią, a Nick przypomniał sobie, że księżne są przyzwyczajone do bezwzględnego posłuszeństwa pracowników i służby. To może być interesujące, bo po wojsku miał dość słuchania rozkazów.
Księżna zadzwoniła po herbatę.
– Usiądź, proszę, Pascoe. – Wskazała fotel po drugiej stronie niskiego stołu. Z jej tonu wynikało, że to nie była sugestia, a ponieważ chciał, by się odprężyła, posłuchał. Usiadł wygodnie, skrzyżował nogi i przyglądał się jej, podziwiając przy okazji portret Gainsborough nad jej ramieniem.
– Czy może pani opisać Estellę Doucette?
– Nigdy nie widziałem jej twarzą w twarz, tylko z daleka. Mojego wzrostu, szczupła, ciemnowłosa. Oczywiście zapewne piękna – dodała, ponownie lekko wzruszając ramionami. – Mój mąż był koneserem wszystkiego, co piękne.
– Tolerowała pani jej obecność pod swoim dachem przez cały rok po śmierci męża?
Jej wyraz twarzy pozostał niezmieniony, ale dostrzegł błysk w jej dużych, zielonych oczach. Gniew?
– Duncan Grant powiedział, że powierzyłby ci swoje życie. Skoro ja powierzyłabym mu moje, a co ważniejsze, życie mojego syna, to będę z tobą całkowicie szczera.
To, pomyślał Nick, byłoby miłą odmianą. Wielu klientów uważało, że może zdziałać cuda, nie znając wszystkich faktów – zwykle tych, które uważali za wstydliwe.
Księżna złożyła ręce na kolanach. Szmaragd osadzony w pierścionku na jej lewej dłoni mienił się w promieniach słońca. Nie była tak spokojna, na jaką chciała wyglądać.
– Zostałam wychowana na żonę wysoko postawionego mężczyzny i matkę jego dziedzica. Doskonale wiem, co należy do moich obowiązków. Po pierwsze, instrukcje zawarte w testamencie mojego męża muszą zostać wykonane dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Dlatego pozwoliłam tej kobiecie pozostać tu przez rok po jego śmierci. Nie zamierzałam dać jej ani dnia dłużej. Po drugie, muszę dopilnować, by mój syn został wychowany do pełnienia funkcji, do której się urodził. Nie mogę pozwolić, by nazwisko rodziny zostało zbrukane skandalem. Jeśli treść pamiętników zmarłego księcia stanie się powszechnie znana lub zostanie wykorzystana w niegodziwy sposób, wówczas rodzina zostanie obrzucona błotem. – Uśmiechnęła się słabo. – Chcę, by syn wyrósł na szczęśliwego i zdrowego chłopca, który rozumie swoje obowiązki, ale nie jest nimi przytłoczony.
– Książę zmarł zaraz po narodzinach syna?
– Tej samej nocy. Świętował narodziny z przyjaciółmi i najwyraźniej stracił równowagę na szczycie głównych schodów.
Nick widział te schody – długi, prosty ciąg marmurowych stopni schodzących na marmurową podłogę. Tak, mężczyzna w średnim wieku, z głową pełną wina, miałby niewielkie szanse na przeżycie upadku.
– Tragedia.
– Tak – zgodziła się. – Jednak chcę, by mój syn w miarę możliwości cieszył się dzieciństwem.
Wątpił, czy zamierzała wyjawić, jak mało brakuje jej męża. Musiała z niecierpliwością wyczekiwać końca roku żałoby i pozbycia się kochanki męża. Nie mogła się doczekać życia bez mężczyzny, który mógłby być jej ojcem.
Czy pod tą opanowaną powierzchownością kryła się namiętna kobieta? A może namiętność wygasła przez to małżeństwo?
– Wierzy pani, że Estella Doucette zabrała dzienniki i zamierza sprzedać je wydawcy, który wypromuje je tak, by wywołać skandal? Mogę sobie wyobrazić, że przyćmiłyby one wyczyny lady Caroline Lamb. Albo wspomnienia Harriette Wilson.
– Tak. Albo zamierza wykorzystać groźbę publikacji do wyłudzenia pieniędzy od osób, o których książę pisał. Albo jedno i drugie. Kiedy zobaczyłam, że niektórych brakuje, przeczytałam pozostałe tomy z ostatnich lat i mogę sobie wyobrazić skandal, jaki wywołałaby ich publikacja. Mój mąż miał dostęp do rządu. Był dobrze zaznajomiony z każdym, kto się liczy, wiedział wiele o księciu regencie. Jestem przeciwna kradzieży, wymuszeniom i wywoływaniu skandali. – Księżna pochyliła się do przodu, a Nick odkrył, że nie jest w stanie oderwać wzroku od zielonej głębi jej spojrzenia. – Ale przede wszystkim nie chcę, by skandal zaszkodził mojemu synowi.
Odsunęła się nieco i wzięła głęboki wdech. Domyślił się, że nie poddawała się łatwo gniewowi, ale o syna walczyłaby jak lwica.
– Frederick nie będzie postrzegany jako syn człowieka, który obalił rząd, zhańbił osoby publiczne i, co gorsza, ujawnił sekrety rodziny królewskiej.
Książę regent jest całkowicie zdolny do zrobienia tego osobiście, prawie zripostował, ale ugryzł się w język. Czy księżna miała poczucie humoru? Nie widział jeszcze żadnych oznak, ale nie rozmawiali o śmiesznych sprawach.
– Jest pani gotowa je odkupić? Przelicytować wydawców albo tych, których mogłaby szantażować?
– Nie. – Riposta była natychmiastowa. Zaciekła. – Nie dam tej kobiecie ani grosza z pieniędzy Fredericka.
– Chce pani, żebym je ukradł?
– Chcę, żebyś odzyskał skradzioną własność. To jest różnica.
– Bobrze. Będę potrzebował adresu jej kamienicy, a potem natychmiast wyruszę do Londynu.
– Niezupełnie natychmiast, Pascoe. Muszę mieć dzień na spakowanie się i zorganizowanie domu.
– Pani też zamierza jechać? Ale…
– I zabiorę z sobą syna.
Nick nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś sprawił, że zaniemówił. Księżna nie tylko oczekiwała, że będzie ją eskortował do Londynu, ale zamierzała także zabrać dziecko. Miał bardzo małe doświadczenie z dziećmi. Właściwie to żadnego. Wiedział jednak, że wymagają stałej uwagi, dużej ilości bagażu i, jak na małego księcia przystało, prawdopodobnie armii służących.
Jednak nie wyglądało na to, by księżnej to przeszkadzało.
– Jak sobie życzysz, księżno.
Pracodawca zawsze dostawał to, za co płacił, więc Nick tylko skorygował w myślach swoje dzienne stawki.

***

Sophia zamknęła mocno drzwi swojego salonu i podeszła do okna, ale zieleń rozległych trawników, blask jeziora i misternie przycięte żywopłoty po raz kolejny nie przyniosły jej ukojenia. Miała problem i wcale nie była pewna, czy lekarstwo nie okaże się kolejnym.
Nicholas Pascoe odnosił się do niej z szacunkiem, choć w nieodpowiedni sposób. Był inteligentny. Nie kłócił się z nią, choć Sophia podejrzewała, że jej decyzja, by podróżować z dzieckiem, mocno go zaskoczyła. Zachowywał się jak idealny dżentelmen. Dlaczego więc nie miała żadnych wątpliwości, że jest bardzo świadomy jej kobiecości? To była niepokojąca nowość. Wiedziała, że August, choć zawsze nieskalanie uprzejmy, nawet w łóżku uważał ją jedynie za naczynie do noszenia jego dziedzica, panią domu i niezbędną ozdobę.

Księżna Sophia, młoda wdowa, sumiennie wypełnia postanowienia testamentu. Zgodnie z wolą zmarłego męża przez rok użycza gościny jego wieloletniej kochance i pilnie strzeże pisanych przez niego pamiętników. Pełne pikantnych faktów notatki zaszkodziłyby wielu wpływowym ludziom, w tym księciu regentowi. Gdy kilka tomów znika, Sophia zleca ich odzyskanie Nicholasowi Pascoe. Tajemniczy Walijczyk jest znanym w towarzystwie specjalistą od trudnych spraw. Sophia jest zdumiona, że przy tym cynicznym mężczyźnie po raz pierwszy staje się świadoma swojej kobiecości. Nie zamierza zdradzać, jak bardzo zawrócił jej w głowie, ale miłość jest zbyt cenna, by ją ukrywać…

Sztuka uwodzenia

Madeline Martin

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 638

ISBN: 9788383428314

Premiera: 23-05-2024

Fragment książki

Jej Wysokość Sophia Louisa Andrea Delavigne, księżna St Edmunds, usiadła na wielkim rzeźbionym krześle, wzięła głęboki oddech i spojrzała w dół, aby upewnić się, że jej ręce leżą nieruchomo i nie zdradzają niczego poza spokojną pewnością. Widok liliowego jedwabiu jej sukni wywołał dreszcz przyjemności, przez który na chwilę straciła koncentrację.
Kolor. Po roku ciągłej czerni wiedziała, że minie więcej niż tydzień, zanim przestanie odczuwać radość z noszenia kolorów, nawet stonowanych. Mały Freddie chyba z trudem przyzwyczajał się do jej widoku, ale miał zaledwie rok i nigdy nie widział matki ubranej w coś innego niż suknie przypominające upierzenie wrony.
Sophia poczuła lekki ból, gdy przypomniała sobie jego twarz tamtego ranka siedem dni temu, kiedy wyciągnął rękę, by dotknąć jej spódnic i podniósł zdziwiony wzrok na jej twarz.
– Mamo?
– Tak, to mama – powiedziała. – Zobacz, jaką ładną suknię mam na twoje pierwsze urodziny.
Uśmiechnął się do niej, a jego niebieskie oczy, tak podobne do oczu ojca, rozszerzyły się, gdy ją obserwował. Potem wydał z siebie chichot, którego zdecydowanie nie odziedziczył po zmarłym księciu.
– Ehm…
Spojrzała w górę i zobaczyła Duncana Granta, który czekał tuż za drzwiami.
– Panie Grant.
– Wasza Wysokość – powiedział jej przyjaciel formalnie, Jak zawsze, gdy nie byli sami. – Przybył.
– W takim razie wprowadź go, proszę.
Wierzyła, że każdy, komu Duncan ufał i kogo polecał, poradzi sobie z tą sytuacją. Dzięki niemu problemy znikają jak poranna mgła, twierdził, kiedy poszła do niego sześć dni temu, blada i zszokowana odkryciem.
To ją uspokoiło. Duncan zawsze był jej podporą, od czasu, gdy jako ośmioletni syn pastora wyłowił pięcioletnią lady Sophię Masterton z wiejskiego stawu i zdołał przemycić do rezydencji tak, by nikt jej nie zauważył, nawet niania. Jeśli znalazł dla niej specjalistę od rozwiązywania problemów, to pewnie byłego stróża prawa z Bow Street albo wojskowego. Duncan był przecież w wojsku, choć niechętnie o tym opowiadał.
– Nicholas Pascoe, Wasza Wysokość.
Zatem Kornwalijczyk, pomyślała Sophia, a potem na chwilę zamarła, gdy Pascoe wszedł do pokoju. Nie był to przeciętnie wyglądający mężczyzna w średnim wieku z czerwoną twarzą i brzuszkiem. Nie był to też krzepki oficer z bronią przy boku. Nie, w ogóle nie kojarzył jej się z bronią.
Wysoki, ciemny, elegancki i bardzo niebezpieczny.
Stał prosto i wpatrywał się w jej oczy, dlaczego więc odniosła wrażenie, że mógłby opisać pokój i wszystko, co się w nim znajdowało, z najdrobniejszymi szczegółami?
Jednak ona była księżną St Edmunds. Przez dwadzieścia lat przygotowywano ją do pełnienia tej funkcji. To nauczyło ją skutecznie ukrywać prawdziwe uczucia. Być może była to najważniejsza lekcja ze wszystkich.
– Panie Pascoe. Dzień dobry.
– Dzień dobry, księżno. I wystarczy Pascoe.
Tylko taki człowiek śmiałby zwracać się do niej per księżno, a nie Wasza Wysokość. Jakby ten poszukiwacz przygód sugerował, że jest nie tylko dżentelmenem, ale i arystokratą. Jej obowiązkiem było znać na wylot zawartość przewodników genealogicznych. W obu najważniejszych było kilka osób o nazwisku Pascoe, ale tego konkretnego nie pamiętała.
Sophia pozwoliła sobie na okazanie lekkiego niezadowolenia, ale zupełnie się tym nie przejął. Księżna nie rumieniła się, gdy patrzyli na nią mężczyźni, poza tym w spojrzeniu Pascoe nie było nic impertynenckiego, a jednak nagle poczuła, jak jej policzki robią się ciepłe. Wiedziała, że jest bardzo świadomy jej kobiecości.
– Proszę usiąść, Pascoe.
– Wolę stać, proszę pani.
Niech go diabli. To oznaczało, że musiała nadal patrzeć na jego smukłą, odzianą w czerń sylwetkę prezentowaną w całej okazałości.
– Pan Grant zapewne wyjaśnił panu, że znalazłam się w sytuacji, która wymaga rozwiązania – zaczęła.
– Powiedział mi, że ma pani problem, księżno. Moim zajęciem jest usuwanie problemów.
– A jak pan to osiąga?
– Dyskretnie i trwale, zapewniam. A środki nie muszą pani martwić, księżno
– Są legalne, jak mniemam? – wtrąciła, nagle wyobrażając sobie, jak z chłodną skutecznością Pascoe pozbywa się ciał.
– Oczywiście, skoro pani nalega – powiedział z kamiennym wyrazem twarzy.
– Tak, nalegam – odrzekła, zanim zdała sobie sprawę, że się z nią droczy. Było to niepokojące, ludzie nigdy nie drażnią księżnej, nawet młodej i owdowiałej.
– Proszę wyjaśnić naturę problemu, który wymaga rozwiązania – powiedział.
Mówił spokojnym tonem, jak jej lekarz, gdy pytał o objawy łagodnego rozstroju żołądka. Przygotowała się, że będzie musiała zdradzić szczegóły swojego małżeństwa, o których wolałaby nigdy nikomu nie mówić.
– Byłam drugą żoną zmarłego księcia – powiedziała spokojnie. – Pierwsza księżna była niestety bezdzietna. – To było oczywiście powszechnie wiadome. Reszta już mniej. – Zmarły książę przez wiele lat miał kochankę. Tę samą przez cały czas. Miała oddzielny apartament we wszystkich domach księcia, również w tym.
Pascoe uniósł lekko brwi. To, że arystokrata utrzymywał kochankę, nikogo nie dziwiło, ale to, że zajmowała ten sam dom, co jego żona, było szokujące.
– I pani tolerowała tę sytuację? – zapytał.
– Odziedziczyłam. Mąż był ode mnie starszy o trzydzieści lat. – Teraz to ona uniosła brwi. – Na pewno orientuje się pan, że nasz związek nie był oparty na miłości, więc dlaczego Jego Wysokość miałby zmieniać z mojego powodu styl życia?
Została wychowana tak, by znać swoje obowiązki i dobrze je wypełniać. Miała być idealną żoną utytułowanego mężczyzny, rodzić mu dzieci, oczywiście synów, i to jak najszybciej, oraz dbać o to, by jego życie i dom wyglądały tak, jak sobie tego życzył. Nie obejmowało to próby usunięcia jego kochanki. Kobiety, którą poślubiłby, gdyby była damą, a nie tancerką.
Książę również znał swoje obowiązki, zatem przede wszystkim musiał zawrzeć małżeństwo z dobrze urodzoną damą o nienagannej reputacji. Fakt, że jego pierwsza żona okazała się bezpłodna i chorowita, był dla niego ciosem. Nie dlatego, że ją kochał, ale dlatego, że ponad wszystko pragnął dziedzica. Pół roku po jej śmierci, choć nadal powinien być w żałobie, pięćdziesięcioletni książę poślubił lady Sophię Masterton, najstarszą, dwudziestoletnią córkę markiza Radleya.
– Mój mąż, jak pan z pewnością wie, był człowiekiem o wielkich wpływach politycznych oraz powiernikiem księcia regenta. Znał wszystkich i, co ważniejsze, znał ich sekrety i słabości. – Wzięła głęboki oddech. – Przez całe dorosłe życie prowadził pamiętniki. Bardzo szczegółowe, bardzo szczere. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli zademonstruję skalę problemu.
Wstała, a Duncan Grant, który stał dyskretnie z tyłu pokoju, otworzył drzwi.
– Jeśli pójdziesz ze mną, Pascoe, pokażę ci gabinet zmarłego księcia.

Nick podążył za wyprostowaną postacią. Liliowe spódnice kołysały się, gdy szła, choć nie wyglądało to na zamierzony efekt. Księżna wydawała się zupełnie nieświadoma własnego powabu.
Chociaż Nick zrobił rozeznanie i znał wiek księżnej, Grant nie wspomniał o jej urodzie. Być może, jeśli znało się kobietę od piątego roku życia, nie zwracało się uwagi na jej wygląd. To było jedyne wytłumaczenie. Jego kolega z wojska nigdy wcześniej nie skarżył się na wzrok czy niechęć do płci przeciwnej.
Księżna była dość wysoka, smukła, ale niepozbawiona krągłości. Miała miodowo–blond włosy i oczy o orzechowo–zielonym odcieniu, ocienione długimi, ciemnymi rzęsami. Blada cera, smukłe, eleganckie dłonie ozdobione dwoma prostymi pierścionkami. Dama w każdym calu, elegancka i powściągliwa w okazywaniu emocji.
Zatrzymała się przed bogato zdobionymi drzwiami.
– Czy Grant wyjaśnił naturę problemu?
– Nie. Powiedział tylko, że coś zniknęło i pani wolałaby sama wyjaśnić tę kwestię.
Domyślił się, że ma to coś wspólnego z pamiętnikami, bo nie była kobietą, która wspominałaby o błahostkach. Otworzyła drzwi, a on wszedł za nią do pokoju, który mógłby służyć jako ilustracja gabinetu arystokraty w Repozytorium Ackermanna. Było tam masywne biurko, ciężkie aksamitne zasłony w oknach, półki z książkami, które wyglądały na podręczną biblioteczkę i kilka skórzanych foteli.
Jeden wysoki regał miał podwójne szklane drzwi i kilka zamków. Półki wypełniały tomy oprawione w czerwoną skórę ze złoconymi tłoczeniami na grzbietach.
– Pamiętniki mojego męża – powiedziała księżna. Sięgnęła po łańcuszek zawieszony na szyi i wyciągnęła klucz.
Nick stłumił myśl, że metal jest ciepły od jej skóry. Patrzył, jak otwiera drzwi, a kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że pozłacane napisy to daty.
– Na pierwszy rzut oka jest tu co najmniej pięćdziesiąt tomów – zauważył.
– Książę zaczął prowadzić pamiętnik, gdy w wieku osiemnastu lat wstąpił na Uniwersytet Oksfordzki. Często zapełniał więcej niż jeden tom rocznie, zwłaszcza w ostatnich latach. Jednorazowo oprawiał tuzin pustych tomów i sam dodawał daty na grzbietach. – Oparła dłoń o krawędź drzwi. – Na początku nie zdawałam sobie sprawy, że coś jest nie tak. Oczywiście nadzoruję porządek, także w pokojach, które nie są obecnie używane. Dopiero gdy zorientowałam się, że ona odeszła, przyszło mi do głowy, by upewnić się, że nic nie zostało… usunięte. – Gestem wskazała na najniższą półkę. Nick zobaczył, że ostatnie cztery tomy nie miały napisu na grzbietach. – Te są niezapisane. Zostały wyjęte z tamtej szafki, żeby uzupełnić lukę.
– Kiedy mówi pani „ona”, zakładam, że chodzi o kochankę pani zmarłego męża? – Księżna skinęła głową. – Zatem odkryła pani stratę zaledwie kilka dni temu. Kiedy się wyprowadziła?
Usta, które uważał za pełne i miękkie, stwardniały i przypominały teraz cienką linię.
– Zgodnie z warunkami testamentu zmarłego księcia zachowała prawo do korzystania z apartamentu w tym domu przez rok po jego śmierci. Zostawił jej również kamienicę w Londynie. Starałam się nie spotykać z nią przez ten rok, co było dość łatwe w tak dużym domu, ponieważ jej pokoje miały własne wejście na parterze. Po roku i jednym dniu poszłam jej powiedzieć, że musi wyjechać. Nie chciałam, by przebywała tu dłużej, niż nakazywał testament.
– I odeszła?
– Tak. Wyglądało na to, że mieszkanie zostało ogołocone ze wszystkiego, co wartościowe. Miała własne stajnie i służbę, więc mogła dokonać tego bez wiedzy mojego personelu, zwłaszcza we wczesnych godzinach porannych. Mam wszelkie powody, by wierzyć, że jest bardzo sprawna, dobrze zorganizowana.
– Jak się nazywa? – zapytał. Powinien był ustalić to na samym początku, ale ta kobieta go rozpraszała.
– Nazywa siebie Estellą Doucette. Nie sądzę, że to prawdziwe nazwisko.
– Słodka gwiazda? Poetycki wybór.
Księżna wzruszyła ramionami eleganckim ruchem, który był bardziej francuski niż fałszywe imię Estelli.
– Kiedy ją poznał, była tancerką i nie miała jeszcze dwudziestu lat. Przypuszczam, że teraz ma około trzydziestu pięciu. Przyszło mi do głowy, że skoro ogołociła apartament, mądrze byłoby sprawdzić sejf w gabinecie męża, gdzie przechowywana jest biżuteria. Jednak był nienaruszony. Nie wiem, co sprawiło, że zajrzałam do pamiętników. Zgodnie z testamentem księcia powinny być zamknięte przez siedemdziesiąt pięć lat. Byłam pewna, że mam jedyny klucz. Okazało się, że nie ma ostatnich tomów, a na ich miejscu stoją te niezapisane. – Zamknęła drzwi regału. – Proponuję wrócić do salonu.
– Będę musiał obejrzeć jej apartament i zbadać ten pokój.
– Później. Duncan Grant pokaże ci wszystko, co zechcesz. Oprócz pozostałych pamiętników.
Wyszła, nie oglądając się, by sprawdzić, czy podąża za nią, a Nick przypomniał sobie, że księżne są przyzwyczajone do bezwzględnego posłuszeństwa pracowników i służby. To może być interesujące, bo po wojsku miał dość słuchania rozkazów.
Księżna zadzwoniła po herbatę.
– Usiądź, proszę, Pascoe. – Wskazała fotel po drugiej stronie niskiego stołu. Z jej tonu wynikało, że to nie była sugestia, a ponieważ chciał, by się odprężyła, posłuchał. Usiadł wygodnie, skrzyżował nogi i przyglądał się jej, podziwiając przy okazji portret Gainsborough nad jej ramieniem.
– Czy może pani opisać Estellę Doucette?
– Nigdy nie widziałem jej twarzą w twarz, tylko z daleka. Mojego wzrostu, szczupła, ciemnowłosa. Oczywiście zapewne piękna – dodała, ponownie lekko wzruszając ramionami. – Mój mąż był koneserem wszystkiego, co piękne.
– Tolerowała pani jej obecność pod swoim dachem przez cały rok po śmierci męża?
Jej wyraz twarzy pozostał niezmieniony, ale dostrzegł błysk w jej dużych, zielonych oczach. Gniew?
– Duncan Grant powiedział, że powierzyłby ci swoje życie. Skoro ja powierzyłabym mu moje, a co ważniejsze, życie mojego syna, to będę z tobą całkowicie szczera.
To, pomyślał Nick, byłoby miłą odmianą. Wielu klientów uważało, że może zdziałać cuda, nie znając wszystkich faktów – zwykle tych, które uważali za wstydliwe.
Księżna złożyła ręce na kolanach. Szmaragd osadzony w pierścionku na jej lewej dłoni mienił się w promieniach słońca. Nie była tak spokojna, na jaką chciała wyglądać.
– Zostałam wychowana na żonę wysoko postawionego mężczyzny i matkę jego dziedzica. Doskonale wiem, co należy do moich obowiązków. Po pierwsze, instrukcje zawarte w testamencie mojego męża muszą zostać wykonane dokładnie tak, jak sobie tego życzył. Dlatego pozwoliłam tej kobiecie pozostać tu przez rok po jego śmierci. Nie zamierzałam dać jej ani dnia dłużej. Po drugie, muszę dopilnować, by mój syn został wychowany do pełnienia funkcji, do której się urodził. Nie mogę pozwolić, by nazwisko rodziny zostało zbrukane skandalem. Jeśli treść pamiętników zmarłego księcia stanie się powszechnie znana lub zostanie wykorzystana w niegodziwy sposób, wówczas rodzina zostanie obrzucona błotem. – Uśmiechnęła się słabo. – Chcę, by syn wyrósł na szczęśliwego i zdrowego chłopca, który rozumie swoje obowiązki, ale nie jest nimi przytłoczony.
– Książę zmarł zaraz po narodzinach syna?
– Tej samej nocy. Świętował narodziny z przyjaciółmi i najwyraźniej stracił równowagę na szczycie głównych schodów.
Nick widział te schody – długi, prosty ciąg marmurowych stopni schodzących na marmurową podłogę. Tak, mężczyzna w średnim wieku, z głową pełną wina, miałby niewielkie szanse na przeżycie upadku.
– Tragedia.
– Tak – zgodziła się. – Jednak chcę, by mój syn w miarę możliwości cieszył się dzieciństwem.
Wątpił, czy zamierzała wyjawić, jak mało brakuje jej męża. Musiała z niecierpliwością wyczekiwać końca roku żałoby i pozbycia się kochanki męża. Nie mogła się doczekać życia bez mężczyzny, który mógłby być jej ojcem.
Czy pod tą opanowaną powierzchownością kryła się namiętna kobieta? A może namiętność wygasła przez to małżeństwo?
– Wierzy pani, że Estella Doucette zabrała dzienniki i zamierza sprzedać je wydawcy, który wypromuje je tak, by wywołać skandal? Mogę sobie wyobrazić, że przyćmiłyby one wyczyny lady Caroline Lamb. Albo wspomnienia Harriette Wilson.
– Tak. Albo zamierza wykorzystać groźbę publikacji do wyłudzenia pieniędzy od osób, o których książę pisał. Albo jedno i drugie. Kiedy zobaczyłam, że niektórych brakuje, przeczytałam pozostałe tomy z ostatnich lat i mogę sobie wyobrazić skandal, jaki wywołałaby ich publikacja. Mój mąż miał dostęp do rządu. Był dobrze zaznajomiony z każdym, kto się liczy, wiedział wiele o księciu regencie. Jestem przeciwna kradzieży, wymuszeniom i wywoływaniu skandali. – Księżna pochyliła się do przodu, a Nick odkrył, że nie jest w stanie oderwać wzroku od zielonej głębi jej spojrzenia. – Ale przede wszystkim nie chcę, by skandal zaszkodził mojemu synowi.
Odsunęła się nieco i wzięła głęboki wdech. Domyślił się, że nie poddawała się łatwo gniewowi, ale o syna walczyłaby jak lwica.
– Frederick nie będzie postrzegany jako syn człowieka, który obalił rząd, zhańbił osoby publiczne i, co gorsza, ujawnił sekrety rodziny królewskiej.
Książę regent jest całkowicie zdolny do zrobienia tego osobiście, prawie zripostował, ale ugryzł się w język. Czy księżna miała poczucie humoru? Nie widział jeszcze żadnych oznak, ale nie rozmawiali o śmiesznych sprawach.
– Jest pani gotowa je odkupić? Przelicytować wydawców albo tych, których mogłaby szantażować?
– Nie. – Riposta była natychmiastowa. Zaciekła. – Nie dam tej kobiecie ani grosza z pieniędzy Fredericka.
– Chce pani, żebym je ukradł?
– Chcę, żebyś odzyskał skradzioną własność. To jest różnica.
– Bobrze. Będę potrzebował adresu jej kamienicy, a potem natychmiast wyruszę do Londynu.
– Niezupełnie natychmiast, Pascoe. Muszę mieć dzień na spakowanie się i zorganizowanie domu.
– Pani też zamierza jechać? Ale…
– I zabiorę z sobą syna.
Nick nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś sprawił, że zaniemówił. Księżna nie tylko oczekiwała, że będzie ją eskortował do Londynu, ale zamierzała także zabrać dziecko. Miał bardzo małe doświadczenie z dziećmi. Właściwie to żadnego. Wiedział jednak, że wymagają stałej uwagi, dużej ilości bagażu i, jak na małego księcia przystało, prawdopodobnie armii służących.
Jednak nie wyglądało na to, by księżnej to przeszkadzało.
– Jak sobie życzysz, księżno.
Pracodawca zawsze dostawał to, za co płacił, więc Nick tylko skorygował w myślach swoje dzienne stawki.

***

Sophia zamknęła mocno drzwi swojego salonu i podeszła do okna, ale zieleń rozległych trawników, blask jeziora i misternie przycięte żywopłoty po raz kolejny nie przyniosły jej ukojenia. Miała problem i wcale nie była pewna, czy lekarstwo nie okaże się kolejnym.
Nicholas Pascoe odnosił się do niej z szacunkiem, choć w nieodpowiedni sposób. Był inteligentny. Nie kłócił się z nią, choć Sophia podejrzewała, że jej decyzja, by podróżować z dzieckiem, mocno go zaskoczyła. Zachowywał się jak idealny dżentelmen. Dlaczego więc nie miała żadnych wątpliwości, że jest bardzo świadomy jej kobiecości? To była niepokojąca nowość. Wiedziała, że August, choć zawsze nieskalanie uprzejmy, nawet w łóżku uważał ją jedynie za naczynie do noszenia jego dziedzica, panią domu i niezbędną ozdobę.

Eleanor uważa, że dama nigdy nie okazuje uczuć. Jej chłód zraża zalotników, a jedyny, który ją adorował, zaręczył się z inną. Jeśli Eleanor nie znajdzie męża, czeka ją smutny los ubogiej starej panny. Zdesperowana matka wysyła ją na lekcje wdzięku do znanej w Londynie kurtyzany, która prosi o pomoc przyjaciela z dzieciństwa, księcia Charlesa Pembertona. To z nim Eleanor ma doskonalić sztukę uwodzenia, lecz ich rozmowy bardziej przypominają wymianę ciosów niż towarzyski flirt. Charles żyje z pasją, Eleanor uważa uczucia za wulgarne. On ceni miłość, ona twierdzi, że wierzą w nią jedynie głupcy i poeci. Skoro tak bardzo się nie lubią, dlaczego z niecierpliwością wypatrują każdej kolejnej lekcji?

Ucieczka do szczęścia

Dani Collins

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1234

ISBN: 9788383424705

Premiera: 30-04-2024

Fragment książki

Vienna Waverly zaparkowała przed własnym domem, którego jeszcze nigdy nie widziała. Jej brat, Hunter, kupił go zaledwie miesiąc wcześniej, w bardzo dziwnych okolicznościach.
– Czy mogę przeznaczyć trochę akcji z twojej spółki inwestycyjnej na kupno domu, nie mówiąc ci dlaczego? – spytał ją nagle któregoś dnia. – Daję słowo, że wszystko będzie zgodnie z prawem.
– Nie wątpię. Ale sądziłam, że chcesz po prostu rozwiązać nasze spółki inwestycyjne.
Dla każdego z nich Hunter założył fasadową spółkę inwestycyjną, by w ten sposób zapewnić bezpieczeństwo posiadanych środków podczas sporu sądowego z drugą żoną ojca.
– Ostatecznie tak zrobię, ale teraz pojawił się pewien problem – powiedział Hunter.
– Jaki problem? – spytała.
Vienna żyła w bliskich relacjach z bratem, choć była to bliskość trochę powierzchowna. Zawsze wspierali się nawzajem, zatrzymując jednak część informacji dla siebie. Choć bardzo kochała Huntera i zrobiłaby dla niego wszystko, ta konkretna prośba wydawała jej się bardzo dziwna.
– Dom ma pięćdziesiąt lat – kontynuował Hunter, energicznym tonem biznesmena. – Jest zasilany z własnych baterii słonecznych i ma własną stację filtrów wody. Lokalizacja – doskonała. Obecni właściciele wynajmują go jako apartament letniskowy, jest więc w pełni wyposażony i w dobrym stanie technicznym. Po kupieniu natychmiast zakończę wynajem i oczywiście nie będziesz się musiała o nic martwić. Sam będę pokrywał wszelkie koszty napraw, opłat i podatków, a za kilka miesięcy wszystko ci wyjaśnię. Wtedy będziesz mogła zrobić z tym domem, cokolwiek będziesz chciała. Ale do tej pory, proszę, nie mów o tym nikomu, nawet Nealowi.
Utrzymanie sprawy w tajemnicy przed mężem – z którym właśnie zamierzała się rozwieść – nie stanowiło akurat żadnego problemu.
– A Amelia wie o tym?
– Powiem jej… – Hunter zawiesił głos. – W stosownym czasie.
Hunter był żonaty od zaledwie pięciu czy sześciu tygodni, a kobieta, którą poślubił, też potrafiła w przeszłości trzymać różne rzeczy w tajemnicy – choćby to, że była z Hunterem w ciąży. Ujawnienie tego faktu wywołało olbrzymi skandal, prowadząc ostatecznie do odwołania, dosłownie w ostatniej chwili, ślubu Huntera z jedną z najlepszych przyjaciółek Vienny.
Jednak gdy prawda o dziecku wyszła na jaw, okazało się, że Hunter i Amelia rzeczywiście mają się ku sobie. Dlaczego więc teraz chciał ukryć sprawę kupna domu nawet przed nowo poślubioną żoną?
– Pilnie potrzebuję twojej zgody, Vi – naciskał Hunter.
– I naprawdę nie powiesz mi nic więcej?
– Nie mogę.
Ponieważ istniały też rzeczy, o których sama nie chciałaby informować Huntera, Vienna czuła, że musi mu zaufać w ciemno.
– Okej, kupuj. Zgadzam się.
– Dzięki – powiedział z wyraźną ulgą Hunter. – Nie robiłbym tego, gdyby to nie było ważne.
– Wiem.
Gdy wylądowała w Nanaimo, drugim co do wielkości mieście na wyspie Vancouver w Kolumbii Brytyjskiej, czekał już na nią wynajęty przez firmę SUV – z pełnym bakiem paliwa i niezbędnymi zakupami spożywczymi w bagażniku. Vienna nie powiedziała Hunterowi, dokąd jedzie, ale poprosiła jego asystenta o przekazanie mu jej nowego numeru telefonu, na wszelki wypadek.
Wtedy, gdy wybije przysłowiowe szambo…
A miało to nastąpić już za chwilę, jak tylko Neal otrzyma dokumenty rozwodowe. Pijarowcy Vienny otrzymali już instrukcje, by właśnie w tym momencie przejść do ofensywy, przedstawiając rozwód jako rzecz nieodwołalną.
Nigdy wcześniej Vienna nie zachowywała się w sposób tak podstępny i bezwzględny, ale jej wcześniejsze prośby o cichy, polubowny rozwód spotkały się z zarzutami udawanej krzywdy, obietnicami, że nadal będą się mogli starać o dziecko, a nawet zakamuflowanymi groźbami wyjawienia mediom sekretów rodziny Waverly.
Poprosiła więc najpierw Neala o przestrzeń dla siebie. Przeprowadziła się do mieszkania w Toronto, a Neal został w Calgary. Po cichu wymieniła prawo jazdy, ustawiła przekierowanie wiadomości na inny adres mejlowy i otworzyła osobny rachunek bankowy. Dopóki podtrzymywała iluzję małżeństwa, biorąc udział w imprezach służbowych Neala i zapraszając go na spotkania własnej rodziny, Neal nie zgłaszał sprzeciwu.
Jednak zwierzył się kilku osobom, że Vienna wyprowadziła się z domu. Zapewne przez przypadek akurat takim, które stanowiłyby doskonały materiał na wiarygodnych świadków w sądzie.
Vienna wiedziała, że Neal będzie odgrywał rolę ofiary i utrzymywał, że pozew rozwodowy spadł na niego jak grom z jasnego nieba. I że chce naprawiać związek. W grę wchodziły za duże pieniądze, żeby rozstać się tak po cichu, tracąc prestiż bycia szwagrem Huntera Waverly’ego.
Rozpad jej małżeństwa to istna kopalnia złota dla internetowych serwisów plotkarskich – skandal był nieunikniony. Z tym Vienna już się pogodziła, planując wszystko najlepiej, jak potrafiła. Zaczekała do chwili, aż Hunter i Amelia wyruszyli wreszcie w spóźnioną podróż poślubną, by chociaż dla nich znacznie ograniczyć siłę rażenia.
Teraz musiała już tylko sama się ukryć. Adres widoczny w akcie notarialnym przywiódł ją do Tofino – jednego z najbardziej wilgotnych miejsc w kraju, położonego na zachodnim krańcu Kanady, zanurzonym w słonych wodach Pacyfiku.
Z westchnieniem ulgi Vienna wysiadła z samochodu. Zmęczona jazdą z jednego na drugi brzeg wyspy, z przyjemnością rozprostowała kości, wciągając nosem cedrowo-sosnowo-świerkową woń. Przez szum oceanu przebijało się cmokanie poukrywanych w gałęziach wiewiórek.
Wysoki, smukły dom, posadowiony prawie na samym brzegu skarpy, w momencie powstania musiał być postrzegany jako coś awangardowego.
Robił wrażenie miejsca od dłuższego czasu niezamieszkałego. Naturalne otoczenie budowli nadawało jej klimat zapomnianego zamku, z fosą z krzaków jeżyn i z pniami drzew w charakterze strażników.
Zgodnie z dokumentami zakupu kod do zamka szyfrowego powinien być cofnięty do ustawienia fabrycznego – czterech zer – jednak po wstukaniu takiego szyfru drzwi się nie otworzyły.
Zamknięte było również boczne wejście przez garaż. Zdenerwowana tym faktem, Vienna poszła obejrzeć dom od tyłu.
Przeszklone drzwi do salonu wychodziły na duży taras z przestrzenią jadalną wyposażoną w olbrzymi kamienny grill. Rozpostarta ponad wierzchołkami drzew szeroka panorama oceanu sprawiła, że Vienna stanęła jak wryta.
Dziękuję, braciszku – pomyślała z wdzięcznością.
Spojrzała na tylną ścianę budynku zawierającą trzy zestawy dużych okien widokowych i znajdujące się między nimi dwa zestawy drzwi przesuwnych, wyposażonych w również przesuwne moskitiery.
Czyżby jedne drzwi były otwarte? Moskitiera była wprawdzie zasunięta, ale nie było widać za nią szkła.
Z drżącym sercem Vienna odsunęła moskitierę i weszła do środka.
Salon był czysty jak łza. I wszystko w najlepszym porządku.
Wchodząc głębiej, zawołała:
– Halo! Czy ktoś tu jest?
Spojrzała na stół. W drewnianej misce spoczywały prawdziwe świeże owoce! Dwa jeszcze zielone banany, pomarańcza i błyszczące czerwone jabłko ze świeżą naklejką.
Przez ażurowe schody znajdujące się w drugiej części salonu Vienna zobaczyła ustawione pod frontowym oknem biurko, a na nim laptop – zamknięty, ale podłączony do gniazda – oraz kubek do kawy.
Ktoś tu zdecydowanie musi być!
Na schodach wiodących z podpiwniczenia rozległ się nagle odgłos kroków.
Przerażona Vienna odwróciła się, by wycofać się tą samą drogą, którą weszła. Był to wprawdzie jej dom, ale nie była przecież idiotką…
– Kim pani jest? – Głęboki, nieprzyjazny głos zjeżył jej włosy na głowie.
Gdy spojrzała w stronę, z której dochodził, ujrzała nie niechlujnie wyglądającego bezdomnego, ale wysportowanego, przystojnego trzydziestokilkulatka, w szarym tiszercie i krótkich spodenkach, roztaczającego wokół siebie niebezpieczną aurę.
Gładko ogolona szczęka była jak wykuta ze stali. Stając wyzywająco na masywnych, umięśnionych nogach nieznajomy zdawał się zabijać ją spojrzeniem.
Pod jego wzrokiem czuła się jak wiewiórka, którą można by przegonić jednym machnięciem miotły. Mężczyzna uniósł brwi, żądając odpowiedzi.
Utarczki słowne nie były mocną stroną Vienny, ale musiała przecież jakoś zaznaczyć swój tytuł własności. To nie ona była tu intruzem.
– Kim pan jest? – spytała grzecznym, ale zimnym tonem. – To jest mój dom.
– Nieprawda – odparł z tak absolutną pewnością siebie mężczyzna, że Vienna poczuła nagły ucisk w żołądku i natychmiast spuściła z tonu.
– Mam potwierdzenie transakcji w telefonie… – Spojrzała na ręce, ale były w nich tylko kluczyki do samochodu, w którym został telefon. – To Bayview Drive 1183? Dobrze odczytałam numer na słupku? – spytała, wskazując przez okno na podjazd.
Gęste brwi nieznajomego ściągnęły się w geście zaskoczenia.
– Proszę o wyjaśnienie, co pan robi w moim domu – powtórzyła pytanie.
– Vienna? – spytał mniej pewnie mężczyzna.
Serce Vienny podskoczyło do gardła. Przybyła tu przecież po to, by nikt jej nie rozpoznał.

Jasper Lindor miał właśnie rozpocząć codzienne ćwiczenia w zorganizowanej w podpiwniczeniu siłowni, gdy usłyszał nieudaną próbę wstukania kodu do drzwi wejściowych. Gdy zamieszkał w tym domu, zmienił oczywiście kod fabryczny na swój własny kod. Wiedział też, że oficjalną drogą nie próbowałby się dostać do domu ani płatny zabójca, ani chcący go aresztować policjanci.
Słysząc więc po chwili pomruk odsuwanej moskitiery i kobiecy głos wewnątrz domu, poczuł przypływ irytacji.
Gdy wyszedł schodami na poziom salonu, nieznajoma kobieta już zmierzała do wyjścia.
Ale rewelacyjny tyłek – przemknęło mu przez głowę. Obcisłe dżinsy idealnie opinały piękne pośladki o kształcie zbliżonym do kształtu serca. Pozbawiony rękawów top odsłaniał wysportowane i opalone ramiona. Rozpuszczone ciemne włosy, okraszone dostępnymi tylko w eleganckich salonach fryzjerskich pasemkami w odcieniu popielatego blondu, zwisały swobodnie do połowy pleców. Cała postać błyszczała blaskiem dostępnym wyłącznie za duże pieniądze.
– Kim pani jest? – spytał, omiatając salon wzrokiem.
Odwróciła się w jego stronę i… zobaczył, że jest przepiękna.
– Kim pan jest? – spytała z wyniosłą, protekcjonalną miną. – To jest mój dom.
– Nieprawda. – Jasper wiedział, do kogo należy dom i, usłyszawszy wyrecytowany przez kobietę adres, usiłował odświeżyć sobie w pamięci znane mu z internetu zdjęcia właścicielki.
– Vienna?
Vienna zdrętwiała i na jej twarzy odmalowało się zmieszanie wynikające z niemożności rozpoznania osoby, z którą rozmawiała.
– Przysłał cię tu Hunter? – Jasper natychmiast podążył w myślach do swojej siostry i jej nowo narodzonego dziecka. – Czy coś się stało?
– To ja tutaj zadaję pytania – upierała się trochę nienaturalnie Vienna. – Kim pan jest? Ten dom miał być pusty. Hunter twierdził, że nie będzie już wynajmowany. Czy on wie, że pan tutaj jest?
– Tak – odpowiedział ostrożnie Jasper. Świadomość, że stoi przed nim siostra Huntera wcale go nie uspokajała. Vienna była szczerze zaskoczona jego obecnością i nie wiedziała, kim on jest, tym bardziej więc mogła pokrzyżować mu plany.
– Pracuje pan dla Huntera? Kim pan jest? – domagała się odpowiedzi.
– Naprawdę nie wiesz?
– Gdybym wiedziała, to po co miałabym pytać?
– To powiedz mi najpierw, dlaczego tu przyjechałaś. Jesteś tu z kimś? Z mężem? – Jasper przypomniał sobie, że Vienna jest zamężna i rzucił okiem przez okno na podjazd.
– Albo z kimś innym? – spytał z cieniem uśmiechu.
Vienna źle odebrała insynuację niewierności w stosunku do męża. W jej oczach pojawił się gniew i poczucie zagrożenia.
– Jestem tu z mężem. I lepiej, żeby pan stąd znikł, zanim wejdzie mąż! – powiedziała zuchwale.
– I po co tak kłamać? – spytał znużonym głosem Jasper. – Brzydzę się kłamstwem.
– A ja brzydzę się ludźmi, którzy oskarżają mnie o rzeczy, o których nie mają zielonego pojęcia. Czy wreszcie dowiem się, kim pan jest i co pan robi w moim domu?
Jak na kobietę, Vienna była wysoka i miała smukłą, choć niezaprzeczalnie kobiecą figurę. Była piękna, a nawet bardzo piękna – nie mógł opędzić się od tej myśli Jasper.
– Nazywam się Jasper Lindor i jestem bratem Amelii.
Vienna straciła na chwilę oddech, jakby zobaczyła ducha.
– Możesz to jakoś udowodnić? – spytała, wyraźnie drżąc. – Amelia otrzymała wiadomość, że nie żyjesz. Hunter nie utrzymywałby czegoś takiego w tajemnicy przed nią.
– Amelia wie, że żyję. Podobnie jak nasz ojciec. Widziałem się już nawet raz z nimi. Ale nie jestem jeszcze gotowy, żeby otwarcie mówić o powodach swojego zniknięcia, więc Hunter pozwolił mi się tutaj zatrzymać.
Vienna zmarszczyła czoło, próbując zdecydować, czy może mu uwierzyć na słowo.
– Na górze mam paszport – powiedział Jasper. – Mam go przynieść?
– Nie trzeba. Teraz widzę podobieństwo – mruknęła Vienna, przyglądając mu się dokładniej.
Przekrzywiła głowę i nieco się rozluźniła.
– To dlatego Hunter tak dziwnie się zachowywał przy zakupie tej nieruchomości? – spytała trochę cieplejszym tonem. – Nie miałam pojęcia, że jednak żyjesz i zatrzymałeś się tutaj. To musiała być wielka ulga dla całej twojej rodziny, gdy się dowiedzieli, że wszystko jest okej.
„Okej” to spore nadużycie – pomyślał Jasper. Prawie nie sypiał. Nieustannie ścigała go myśl o śmierci przyjaciela. Czuł się zagrożony nawet niespodziewanym pojawieniem się kobiety, która – fizycznie – była mniej więcej tak samo niebezpieczna, jak wełniany koc.
– Dlaczego tu przyjechałaś? – zapytał trochę niegrzecznie.
Vienna otrzeźwiała. W jej oczach pojawił się błysk urazy, szybko przesłonięty długimi rzęsami.
– Żeby mieć trochę czasu dla siebie.
– I wybrałaś właśnie ten dom? Ze wszystkich waszych posiadłości? – Jasper nie wiedział, ile dokładnie nieruchomości posiada rodzina Vienny, ale poszedłby z każdym o zakład, że było to co najmniej kilka różnych apartamentów, domów czy domków.
– Mam prawo przyjechać do dowolnego miejsca, które stanowi moją własność.
Z informacji dostępnych na jej temat w internecie – a Jasper wiele się nią nie interesował, bo nie wydawała się osobą ważną z punktu widzenia jego problemów – Vienna wręcz kwintesencjonalnie wpisywała się w utarty obraz dziedziczki fortuny: kobiety pustej i powierzchownej. Do każdego zdjęcia pozowała w klasycznie doskonałym stroju, z takim samym, nic nieoznaczającym, uśmiechem. Niezależnie od tego, czy był to bal charytatywny, uroczystość wręczenia nagród, czy wypowiedź na temat odwołanego ślubu brata. Nie piastowała żadnego stanowiska, nie miała dzieci i co rusz pakowała się w jakieś problemy, a i tak zawsze wychodziła na swoje…
– Hm, ten dom jest już zajęty. Ja też muszę być teraz sam. – Jasper zdobył się na niewielki uśmiech. – Dlatego właśnie nikt nie wie, że tu jestem.
– Gdybym o tym wiedziała, to bym tu nie przyjechała – przyznała Vienna z założonymi rękoma, patrząc przez ramię na swój samochód zaparkowany na podjeździe. – Ale teraz nie mogę już pojechać w żadne inne miejsce. Ktoś może mnie rozpoznać i zaraz zjawi się tłum paparazzi. A czeka mnie właśnie ostatni etap wstydu dla całej rodziny: rozwód. – Vienna żartobliwie uniosła brwi, by podkreślić, jak wielką hańbę oznaczało to w oczach niektórych ludzi.
Na dźwięk słowa „paparazzi” Jasper aż podskoczył.
– Możesz sprowadzić pod moje drzwi reporterów?! – Wzburzona krew zdawała się napływać mu do oczu.
Vienna odrzuciła głowę do tyłu i spojrzała na niego rozżarzonym wzrokiem.
– To nie są twoje drzwi, tylko moje. Ale nie bój się, podjęłam wszelkie środki ostrożności. Nikt nie wie, że tutaj jestem. Mój SUV jest oficjalnie wypożyczony przez firmę. Korzystam z telefonu na kartę, jak jakiś baron narkotykowy, a do kontaktu z moimi pijarowcami używam tylko szyfrowanych czatów. Zadałam sobie wiele trudu, by skutecznie odizolować siebie, a także Huntera, Amelię i Peyton od całego medialnego zgiełku. I nie zamierzam się czuć winna, że moja obecność tutaj jest dla ciebie niewygodna. To jest mój dom i na razie nigdzie się stąd nie ruszam.
Obecność Jaspera była dla Vienny trochę przerażająca. Wprawdzie nie był uciekinierem próbującym uniknąć sprawiedliwości, ale robił wrażenie naprawdę silnego mężczyzny, w typie samotnika, mocno zirytowanego niespodziewanym naruszeniem jego prywatności.
– Jesteśmy przecież dorośli – zauważyła Vienna nieco bardziej pojednawczym tonem, nie potrafiąc jednak do końca ukryć napięcia w głosie. – I jesteśmy rodziną. Oboje mamy też głęboką motywację, by utrzymać naszą obecność tutaj w tajemnicy.
Jasper nie wyglądał na przekonanego. Vienna wskazała ręką otaczające ich pomieszczenia.
– Jest chyba wystarczająco dużo miejsca, żeby nie wchodzić sobie w drogę. Przywiozłam własne jedzenie i mam zamiar rozwijać swoje talenty rysunkowe. Chyba nie zamierzasz mnie stąd wyrzucić?
– Nawet nie bardzo mogę… – zgodził się Jasper, głosem pełnym sarkazmu. – Mi casa es tu casa.

Ale nieużytek – pomyślała Vienna, wychodząc przed dom, by zabrać z samochodu torebkę, zaczerpnąć świeżego powietrza i ukoić nerwy.
Co jej odbiło, żeby się upierać, że musi tu zostać? Odczucia Jaspera jawiły się jako potencjalny koszmar. Wychowana przez macochę Vienna doskonale wiedziała, jak czuje się człowiek, którego obecność – z konieczności i z bólem – musi być jakoś tolerowana.
Ale przecież to mój dom – przypominała sobie co chwilę.
Włożyła już tyle wysiłku w to, żeby odpowiednio pozałatwiać swoje sprawy, że nie widziała powodu, dla którego teraz miałaby się ugiąć pod presją.
Powoli wróciła do domu i zdobyła się na deklarację:
– Zajmę jeden z pokoi gościnnych. Nie martw się, nie będziesz się musiał wyprowadzać z głównej sypialni.

Pochodząca ze znanej rodziny Vienna Waverly decyduje się na rozwód. Wie, że media nie dadzą jej spokoju, ucieka więc z Toronto w zacisze zachodniej Kanady. Ze zdumieniem odkrywa, że w jej domu ukrywa się uznany za zaginionego Jasper Lindor. Jasper jest kuzynem jej bratowej i Vienna słyszała o fałszywych oskarżeniach kierowanych przeciw niemu. Ponieważ oboje chcą się ukryć przed światem, zgadzają się mieszkać dalej razem. Od pierwszej chwili czują do siebie pociąg tak silny, że nie potrafią mu się oprzeć. A przecież ani dla Vienny, ani dla Jaspera nie jest to dobry czas na miłość…

W słońcu Bora Bora

Maya Blake

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1237

ISBN: 9788383424729

Premiera: 23-05-2024

Fragment książki

Javid Al-Jukrat nigdy nie rzucał słów na wiatr.
Akceptował swoje liczne wady, a nawet się szczycił, że ma opinię kobieciarza. Często zwodziło to ludzi i nie traktowali go poważnie, aż było za późno. Ale zawsze dotrzymywał słowa i potrafił spełniać swoje obietnice.
Dlatego odnosił sukcesy w dyplomacji. Z tego też powodu jego cierpliwy brat, szejk i władca Jukratu, wielokrotnie gryzł się w język i pozwalał Javidowi zajmować się tym, w czym się wyróżniał.
Dzięki temu Javid mógł teraz odpoczywać po odniesieniu kolejnego dyplomatycznego zwycięstwa. Podniósł głowę z jedwabnej poduszki, otworzył jedno przekrwione oko i skupił wzrok na stojącym w nogach łóżka młodym adiutancie.
– Dostaniesz potrójną premię na święta i zapewnię ci stanowisko asystenta w dowolnym miejscu na świecie, jeśli teraz odejdziesz i pozwolisz mi spać jeszcze przez godzinę. A wiesz dobrze, co potrafię.
Jego głos brzmiał ochryple od nadmiaru alkoholu i zbyt entuzjastycznego podejścia do uciech cielesnych. Ale kto by go krytykował? Lubił towarzystwo kobiet i nie bał się wyrażać uznania dla rozochoconych pań w swojej sypialni. A zajęcia z ostatniego wieczoru wymagały od niego szczególnie… dobrej kondycji.
Otworzył drugie oko i westchnął z ulgą, widząc, że na szczęście jest sam w wielkim łożu w swoim kalifornijskim apartamencie. Czerpał radość z przebywania w towarzystwie, ale nie lubił gości pozostających na noc bez jego wyraźnej zgody. A rzadko jej udzielał.
Spojrzał z powrotem na adiutanta, którego chciał odprawić.
– Wasza Książęca Mość, nie wykonywałbym dobrze swojej pracy, gdybym nie dopilnował, że zostanie pan niezwłocznie poinformowany o pilnych sprawach, jakie się pojawiły… – powiedział wyraźnie spięty asystent.
Javid jęknął i naciągnął poduszkę na głowę, nie słuchając reszty słów. Szybko zapragnął powrotu giętkiej i pełnej życia rudowłosej, którą zajmował się ochoczo do wczesnych godzin rannych. Z pewnością Wilfred by mu nie przeszkadzał, gdyby ona wciąż była w łóżku. Co takiego ważnego miał do przekazania o piątej rano?
Minęło kilka minut błogiej ciszy, ale Javid porzucił nadzieję, że Wilfred opuści jego sypialnię. Usiadł więc z trudem, czując ból głowy zapowiadający piekielnego kaca.
– Zastanów się dobrze nad kolejnym ruchem, Wilfredzie. Jeśli ta sprawa nie dotyczy dobra mojego brata lub szwagierki, matki albo kuzynów, możesz zostać bezrobotnym w ciągu pół godziny.
Trzeba przyznać, że Wilfred dobrze rozpoznał ten ton. Jego pan odzywał się takim głosem podczas rozmów dyplomatycznych, kiedy zamierzał wytoczyć ciężkie działa. W wielu salach obrad na całym świecie znano tę jego barwę głosu i ci, którzy byli na tyle mądrzy, by usłyszeć ostrzeżenie, zwykle spełniali życzenia Javida.
Z tego powodu brat pozwalał mu na wszystko i dlatego właśnie Javid uwiódł tyle kobiet na wysokich stanowiskach państwowych, ile chciał.
– No i jak? – warknął ponownie, czując, że traci cierpliwość.
Wilfred nieco zbladł, ale wyprostował się, nie zamierzając odejść. Właśnie ze względu na tę niezachwianą determinację Javid go zatrudnił. Adiutant nigdy się nie cofał, obojętnie jak bardzo Javid szczekał i gryzł. Niewielu potrafiło radzić sobie z jego nastrojami. W ciągu trzech lat miał już sześciu asystentów, a Wilfred wytrwał już całe osiemnaście miesięcy.
Nie przetrwałby jednak dłużej, gdyby dalej tak stał, nic nie mówiąc, jakby wyczuwał nieuchronny wybuch. Wreszcie zdecydował się odezwać.
– Chodzi o Ich Wysokość, króla Adnana i królową Yasmin z Riyaalu.
Javid westchnął. Jedynymi ludźmi, o których naprawdę dbał na tym świecie, byli jego brat, nowa szwagierka Lauren i bratanek. Swoją troską mógłby też objąć mieszkańców Jukratu, którym władał Tahir, ale tylko dlatego, że brat całe życie troszczył się o poddanych, a więc Javid go w tym wspierał.
Poza tym… Pomyślał o ojcu, który zmarł, nie pozbywając się niechęci do drugiego syna. Javid nigdy nie usłyszał od niego dobrego słowa. Uśmiechnął się gorzko. Odwdzięczał się za tę niesprawiedliwość życiem w nadmiarze, wiedząc, że to wzbudza gniew ojca. Oddalili się od siebie na długo przed tym, jak staruszek wydał ostatnie tchnienie.
A jeśli chodzi o pozostałą przy życiu matkę…
Przestał się uśmiechać. Wiedział, czego się po niej spodziewać. Nie udawała, że go kocha, a on nie udawał, że go to obchodzi. Pozwolił jej bezwstydnie używać rodowego nazwiska, by mogła wieść prym w paryskich kręgach towarzyskich, jeśli tylko nie musiał uczestniczyć w pełnych obłudy obiadach i spotkaniach rodzinnych, na które ściągała Tahira. W ciągu ostatnich pięciu lat zamienił z nią zaledwie kilka słów – większość z nich na niedawnym ślubie brata – i wcale go to nie martwiło.
Zignorował ucisk w klatce piersiowej i zmrużył oczy, spoglądając na asystenta.
– Ostatnie siedem dni wypoczynku w Kalifornii miało być dla mnie prezentem po miesiącach zmagania się z kuzynem i licznymi problemami nękającymi jego królestwo. Wiesz o tym, bo sam dbałeś o to, żeby mi nie przeszkadzano podczas tego wyjazdu. Dałem ci kilka wolnych dni, żebyś mógł je spędzić w pięciogwiazdkowym hotelu, pamiętasz?
– Oczywiście, Wasza Książęca Mość.
Javid się skrzywił. Obojętnie ile razy prosił adiutanta, żeby zwracał się do niego po imieniu, gdy byli sami, Wilfred zawsze odmawiał.
– Czemu więc znowu zawracasz mi głowę Adnanem i Yasmin?
Spełnił przecież obietnicę daną Tahirowi, nawet z nawiązką. Sześć miesięcy, które na początku zgodził się spędzić w Riyaalu, korygując błędy zgubnej polityki Adnana, przedłużyło się do dziewięciu, a niewiele osób podjęłoby się tego zadania. Javid musiał kroczyć po cienkiej linie pomiędzy frustracją a dyplomacją. Tyle razy gryzł się w język, że aż się dziwił, że ten organ nadal funkcjonuje.
Spełnił jednak swój obowiązek i pomógł Adnanowi uniknąć kilku międzynarodowych skandali i sporów handlowych z sąsiadami i całym światem. Zostawił kilka zaufanych osób na wysokich stanowiskach, by królestwo jego nieostrożnego kuzyna nie znalazło się znowu na krawędzi upadku lub, co gorsza, aby nie doszło do zamachu stanu wywołanego przez zirytowanych poddanych.
Zadowolony z dobrze wykonanej pracy, poleciał prywatnym odrzutowcem do Kalifornii w wielkim stylu świętować swój sukces i odzyskanie swobody. Nie miał pojęcia, czemu Wilfred z takim uporem zawraca mu głowę.
– Brat próbował skontaktować się w panem przez kilka godzin, Wasza Książęca Mość. Kiedy mu się nie udało, poprosił swojego asystenta, żeby zadzwonił do mnie do hotelu.
– Po co?
Wilfred odchrząknął i odparł poważnym głosem:
– Król Adnan i królowa Yasmin wracali z letniej rezydencji i ich helikopter się rozbił. Wrak odkryto wczoraj rano. Niestety, nikt nie przeżył.
Ręka Javida przeczesująca włosy opadła na bok. Kuzyn był uparty i lekkomyślny, nie potrafił rządzić krajem, ale należał do rodu, a Yasmin… spodziewała się pierwszego dziecka.
Javid wstał z łóżka i podszedł do wielkiego okna z widokiem na Santa Barbara. Teraz zrozumiał, dlaczego adiutant go obudził. Tahir próbował przekazać mu tę smutną wiadomość, zanim powiedzą o tym w mediach.
– Jego Wysokość nadal chciałby z panem rozmawiać – przypomniał Wilfred.
Javid westchnął ciężko, przypuszczając, że jego wakacje zostaną mocno skrócone. Tahir pewnie chciałby go zobaczyć na pogrzebie. Być może nawet zwróci się do niego po radę, zastanawiając się, kto byłby najlepszym kandydatem do podjęcia obowiązków, które jego młody kuzyn tak nagle porzucił w wyniku tragicznego wypadku.
Odwracając się od okna i ruszając do przestronnej łazienki, Javid układał już w głowie listę kandydatów. Wielu chętnie skorzystałoby z szansy objęcia tronu, ale wiedział, że tylko garstka naprawdę podoła temu zadaniu, nie upajając się władzą i nie wpadając w te same pułapki, w jakie wpadał jego zmarły kuzyn.
– Powiadom mojego brata, że mogę z nim porozmawiać za piętnaście minut. I przygotuj odpowiednie oświadczenia i wieńce, żeby je dostarczyć do pałacu.
– Tak jest, Wasza Książęca Mość. – Wilfred już kierował się do drzwi, szykując się do wykonania polecenia.
Piętnaście minut później Javid był już ubrany w szyty na miarę ciemny garnitur i nieskazitelnie białą koszulę wsuniętą w spodnie. Krawat tkwił na swoim miejscu, tygodniowy zarost znikł, a włosy były starannie uczesane. W rekordowym czasie gustujący w rozrywkach książę zamienił się z powrotem w schludnego dyplomatę. Inni pomyśleliby, że przemienia się jak kameleon. Javid jednak traktował swoją zdolność przeobrażania się za przejaw trzeźwego myślenia i bezkompromisowej siły woli. Wiedział, czego chce i bez skrupułów osiągał swoje cele.
Czekał teraz w prywatnym gabinecie na nawiązanie połączenia. Na ekranie pojawiła się twarz Tahira i Javid wstrzymał oddech, z napięciem przyglądając się bratu. Wiedział, skąd się ono wzięło.
Nie mieli szczęśliwego dzieciństwa. Tahirowi, jako następcy tronu, było o wiele trudniej. Javid przypuszczał, że sam bezwstydnie oddawał się uciechom życia po to, by skupić na sobie uwagę, którą zwykle cieszył się brat.
Tahir, świeżo po ślubie, wydawał się żyć zgodnie w małżeństwie z kobietą, którą znał od lat. Choć Javid życzył mu wszystkiego najlepszego, to jednak nie mógł uwierzyć, że brat naprawdę jest szczęśliwy. Dlatego teraz bacznie go obserwował, żeby ocenić, czy jego rzekome zadowolenie jest prawdziwe, czy też tylko udaje, okazując fałszywe uczucia tak jak matka.
Tahir skupił wzrok, jakby wyczuwał myśli Javida, który spytał:
– Czy to pewne, że oboje zginęli?
– Tak, to zostało potwierdzone. Oficjalne oświadczenie zostanie wydane dziś rano, ale w wiadomościach już wspominają o wypadku.
– W takim razie zmienię plany i postaram się być na pogrzebie. Przygotuję też listę kandydatów na tymczasowego władcę, zanim zbierze się rada, która… – Przerwał, gdy twarz brata przybrała osobliwy wyraz.
– Rada już się zebrała – wtrącił Tahir. – Spotkaliśmy się dziś rano. Wziąłbyś w niej udział, gdybyś był dostępny.
Javid szybko obliczył różnicę czasu i poczuł się trochę nieswojo.
– No cóż, już jestem dostępny – odparł stanowczo, urażony lekką naganą. Spełnił przecież swoje dyplomatyczne obowiązki i wyjechał odpocząć.
Szkoda, że opuścił zebranie rady, ale na dłuższą metę nie miało to dużego znaczenia. Przynajmniej trochę odetchnął. Pragnął wolności od czasu, kiedy się zorientował, że przebywanie w pobliżu rodziców oznacza przede wszystkim odrzucenie i wzajemne oskarżenia. Doskonałe wyniki, jakie osiągał w nauce dyplomacji, stały się dla niego idealną drogą do pełnienia królewskich obowiązków z dala od ojca. W wieku zaledwie dwudziestu jeden lat opuścił Jukrat i rzadko tam przyjeżdżał.
Kupił domy w Kalifornii, Kairze, na Pacyfiku Południowym i w kilku innych miejscach na świecie. Mając prywatny odrzutowiec i nieograniczone fundusze do dyspozycji, żył po swojemu, samotnie, no chyba że akurat potrzebował na chwilę towarzystwa. Nie zamierzał zmieniać stylu życia ani za niego przepraszać.
Co z tego, że budzenie się u boku coraz to innej kobiety zaczynało tracić swój urok. To był tylko etap przejściowy. Javid miał na tyle zdrowy apetyt, że wytrzymywał okresy posuchy. Musiał po prostu ponownie odwiedzić znane rewiry lub odkryć nowe. Albo jedno i drugie. A może nadszedł czas, żeby kupić nowy wielki jacht, który sobie obiecał, opuścić stały ląd i wypłynąć na otwarte morze z jedną lub trzema blondynkami.
Brat odchylił się do tyłu, spoglądając na niego przenikliwie, jakby wiedział o wiele za dużo.
– A więc jesteś dostępny? – podjął.
– Tak, ale jeśli nie chodzi ci o to, żeby mnie poprosić o pomoc w utworzeniu nowej rady, to po co dzwonisz?
– Dzwonię, bo podjęto pewne decyzje, o których powinieneś się dowiedzieć.
– Jeśli mój wkład nie był konieczny, to dlaczego mam się dowiadywać czegoś po fakcie?
Na ustach Tahira pojawił się cień uśmiechu.
– Nie powiedziałem, że nie był konieczny. Wprost przeciwnie, teraz jest niezbędny.
– Przestań owijać w bawełnę, bracie. Jeśli mnie nie potrzebujesz, to mam w planie kilka spraw, którymi muszę się zająć.
Tahir przestał się uśmiechać.
– Potrzebuję cię. Być może teraz bardziej niż kiedykolwiek, ponieważ jesteś jedynym kandydatem.
– Do czego? – Javida nagle ogarnęły złe przeczucia. – Lepiej nie potwierdzaj tego, co przyszło mi do głowy – ostrzegł posępnym głosem.
– Niestety, to niemożliwe. Wiesz dobrze, że Adnan nie miał innych bliskich krewnych oprócz nas. A ja odpadam z oczywistych powodów. Co oznacza…
– Nie! – Javid wstał gwałtownie i odwrócił się od ekranu, jakby dzięki temu mógł powstrzymać to, co nieuniknione. – Nie dzisiaj ani jutro. Nigdy!
Twarz Tahira stężała.
– To już zostało postanowione.
Javid odwrócił się z powrotem.
– Lepiej sobie ze mnie nie żartuj. Pamiętaj, z kim rozmawiasz. Nic nie jest definitywnie postanowione, zwłaszcza gdy jedna ze stron stawia zdecydowany opór.
– Wiem, z kim rozmawiam. Jesteś największym buntownikiem, jakiego znam. Potrafisz wywoływać skandale, ale też dokonywać dyplomatycznych cudów… jeśli tylko zechcesz. Czy pozwoliłbyś zniszczyć wszystko to, co właśnie pomogłeś naprawić w Riyaalu?
– Nie powinieneś przedstawiać mi swojej decyzji jako ostatecznej. Zwłaszcza kiedy dotyczy tego, czego nie chcę. Rządzenie było twoim przeznaczeniem, nie moim.
Wzrok brata wydawał się nieugięty.
– Mylisz się.
– Co takiego? – spytał Javid zirytowany.
– Wchodzisz do sali obrad i przekonujesz do siebie wszystkich obecnych. Potrafisz sprawić, że życie w kraju zmienia się na lepsze. Oszukujesz siebie, myśląc, że nie masz na nic wpływu. Wszystko, co robisz, poprawia czyjś los. Czy to nie jest jakiś rodzaj władzy?
Javid słuchał zdziwiony.
– To absurd.
Tahir nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w brata stalowym wzrokiem.
– Mam czterech całkiem dobrych kandydatów na rządy tymczasowe – dodał Javid, po czym podał nazwiska z listy, którą sobie ułożył, zanim wziął prysznic.
Brat skinął głową i odparł:
– Wszyscy doskonałe się nadają na twoich doradców.
Javid potarł się po nosie, czując silniejszy ból głowy.
– Nie słuchasz mnie – warknął.
– Słucham, bracie, intuicji, która mi podpowiada, że nikt oprócz ciebie lepiej się do tego nie nadaje. W ciągu kilku miesięcy rozwiązałeś problemy ekonomiczne Riyaalu i uchroniłeś ten kraj od upadku. Masz lepsze umiejętności niż wszyscy kandydaci razem wzięci.
– Ale pomijasz jedną sprawę: nie chcę tego stanowiska.
Tahir spojrzał na niego twardo i w tym momencie Javid przypomniał sobie ojca. Jasne oczy brata nie wyrażały aż tyle krytyki i pogardy co oczy ojca, ale i tak Javida przeszedł dreszcz, powstrzymując go od wyrażenia tego, co miał na myśli.
– Należysz jednak do naszego rodu, Javidzie, a Riyaal cię potrzebuje. Czy po tym, ile się natrudziłeś, żeby pomóc poddanym Adnana, naprawdę zamierzasz ich teraz zawieść?
To było uderzenie poniżej pasa. Ale pod wieloma względami Javid szanował brata za jego bezwzględność. Obaj mieli tę cechę, której Javid nie wahał się wykorzystywać, kiedy mu to pasowało. Byłby rozczarowany, gdyby Tahir próbował się do niego przymilać.
Poczuł się jeszcze bardziej rozgniewany, gdy brat kiwnął głową komuś poza ekranem. Kiedy rozległo się pukanie do drzwi gabinetu i wszedł Wilfred z teczką oprawioną w skórę, Javid nie musiał jej otwierać, by wiedzieć, co zawiera.
Adiutant włączył drugi ekran, na którym ukazał się człowiek z listy kandydatów wytypowanych przez Javida na stanowisko tymczasowego władcy, a wtedy poczucie nieuchronności stało się jeszcze silniejsze.
– Co on tu robi? – spytał Javid, piorunując brata wzrokiem.
– Twój asystent i przyszły szef sztabu będą świadkami twojego zobowiązania, żebyśmy mogli puścić wszystko w ruch.
– Wydaje ci się, że sprawa jest z góry przesądzona, ale mam własne żądania. A właściwie kilka.
– Przeczytaj najpierw dokument – odparł Tahir – a przekonasz się, że niektóre z nich przewidziałem.
Javid otworzył umowę zawartą w teczce, mianującą go władcą królestwa, którego nie chciał. Wędrował wzrokiem po tekście i w pewnej chwili spojrzał na brata.
– Piętnaście lat? Chcesz, żebym się do tego zobowiązał na tyle czasu, zanim w ogóle rozważy się wybór nowego władcy? Żartujesz chyba.
– A ile proponujesz?
– Pięć – warknął Javid, myśląc, że to i tak za dużo.
– Dwanaście.
– Nie. Siedem. To wystarczająco dużo.
– Dziesięć. Wiesz najlepiej ze wszystkich, ile czasu zajmuje ugruntowanie dobrych i trwałych rządów.
Javid zacisnął szczękę. Sam rekomendował dziesięć lat na takie sprawy podczas negocjacji dyplomatycznych. Załatwiono go jego własną bronią.
– No dobrze, dziesięć i ani sekundy dłużej.
Tahir się uśmiechnął, a Javid, powstrzymując irytację, powrócił do czytania, tyle że na następnej stronie omal się nie zakrztusił z niedowierzania.
– Panna młoda? Chcesz, żebym się ożenił i już wybrałeś dla mnie narzeczoną?
W oczach brata pojawił się błysk współczucia, choć już spoważniał.
– Niestety, bracie, rada uznała tę część za niepodlegającą dyskusji. Tak postanowiono, chociaż nie do końca się z tym zgadzam. Dzień przed koronacją, za trzy tygodnie, poślubisz kuzynkę zmarłej królowej.

Gdy w katastrofie lotniczej ginie królewska para, Javid, jako najbliższy krewny, dziedziczy po nich tron. Będzie się też musiał ożenić z kuzynką zmarłej królowej – Anais Dupont. Anais jest jedyną kobietą, która zawsze pozostawała obojętna na jego urok. Na wieść, że ma zostać żoną Javida, stawia warunek, że będzie to białe małżeństwo. Javid, zaintrygowany decyzją pięknej Anais, zamierza ją do siebie przekonać. Liczy, że podczas podróży poślubnej pomoże mu romantyczna sceneria wyspy Bora Bora…

Wielka wygrana, Przedstawienie czas zacząć

Lucy King, Sharon Kendrick

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1238

ISBN: 9788383424736

Premiera: 30-04-2024

Fragment książki

Wielka wygrana – Lucy King

Gdyby kilka tygodni temu ktoś mi powiedział, że w środku listopada znajdę się na pokładzie motorówki płynącej na prywatną wyspę Nicka Morgana, pięć tysięcy mil od londyńskiego mieszkania, które dzieliłam z innymi współlokatorami, i to z zamiarem poproszenia Nicka o pomoc, postukałabym się w głowę.
Przez wzgląd na mojego starszego brata, Seba, z którym się przyjaźnił, Nick i ja utrzymywaliśmy poprawne relacje, ale tak naprawdę nigdy nie było nam po drodze.
Poznaliśmy się, kiedy rozpoczął naukę w prestiżowej szkole z internatem, w klasie, do której chodził mój brat. Obaj mieli po trzynaście lat, a ja jedenaście. Seb i ja byliśmy dziećmi miliardera i finansisty, który ufundował później dla szkoły nowe centrum nauk ekonomicznych. Nick był nieprzeciętnie inteligentnym synem samotnej matki, wywodził się z ubogiego środowiska i dostał się do szkoły w ramach programu stypendialnego. Uważał, że jestem rozpuszczona i próżna, ja zaś twierdziłam, że jest nadętym snobem.
Od tamtego czasu nasze losy uległy dramatycznej zmianie, ale relacje pozostały chłodne i w zwykłych okolicznościach prędzej piekło by zamarzło, niż zdecydowałabym się nawiązać z nim kontakt.
Ale potem wygrałam sto osiem milionów funtów na loterii i niemal na dzień dobry zostałam ograbiona prawie z połowy tej kwoty, co zmieniło wszystko.
– Potrzebujesz pomocy profesjonalisty, Millie – powiedział Seb, gdy zadzwoniłam do niego kompletnie spanikowana. Skołatane serce i mokre od potu dłonie były oznakami opóźnionego szoku z powodu wygranej, pułapki, jaką zastawili na mnie oszuści, oraz uświadomienia sobie, jak bezbronna jestem na bardzo wielu poziomach. – Skontaktuj się z Nickiem. Zajmuje się zarządzaniem pieniędzmi i jest w tym świetny.
Seb miał rację. Przez ostatnią dekadę Nick dorobił się fortuny na doradztwie finansowym dla największych graczy na rynku oraz na sprzedaży parkietów konsultingowych, które sam opracował. Rozpoczął karierę jako zwolennik ryzykownych produktów inwestycyjnych, pracując w znanych firmach, by następnie zmienić podejście na bardziej wyważone, kiedy otworzył własną działalność. Cieszył się doskonałą reputacją i wysokim zaufaniem, dlatego, choć niechętnie, musiałam przyznać, że jeśli ktokolwiek miałby się zajmować moją świeżo nabytą fortuną, to właśnie on.
Był tylko jeden mały problem.
– Nick mnie nienawidzi – powiedziałam, przypominając sobie jego zaciętą twarz i lodowate spojrzenie szarych oczu, jakim przeważnie mnie zaszczycał.
– Nieprawda.
– Mówię ci, że tak.
– Nawet jeśli, to jakie to ma znaczenie?
– Może nie chcieć mi pomóc.
– Szczerze wątpię. Zarobi niezłą prowizję. Nie sądzę, by odmówił.
– Sam ma przecież kupę kasy – powiedziałam, widząc oczami wyobraźni nasze spotkanie, na którym Nick kiwa głową, słuchając, co mam do powiedzenia, a następnie wskazuje mi drzwi. – Naprawdę może mu zależeć na pieniądzach?
– Zależy mu wyłącznie na pieniądzach – odparł Seb z naciskiem. – Mówię poważnie, Mills, Nick zajmie się tobą. To facet, którego potrzebujesz, wierz mi.
Nie potrzebowałam żadnego faceta, a już najmniej takiego, który mną pogardzał. Nie chciałam też, by ktokolwiek się mną zajmował. Gdy osiem lat temu ojciec stracił cały majątek dosłownie w ciągu jednej nocy, a było to na miesiąc przed moimi dwudziestymi pierwszymi urodzinami, zaliczyłam bolesne zderzenie z rzeczywistością. Nauczyłam się wtedy, jak ważna jest samowystarczalność oraz niezależność, i zaciekle ich broniłam. I choć od czasu do czasu ceniłam towarzystwo mężczyzn, to jedyny stały chłopak, jakiego do tej pory miałam, rzucił mnie, gdy tylko dotarły do niego wieści, że zostałam bez grosza przy duszy. To doświadczenie było tak straszne, że nie miałam ochoty więcej go powtarzać.
Wraz ze stoma ośmioma milionami funtów spadł na mnie ciężar odpowiedzialności. Nie wiedziałam nic o inwestowaniu poza tym, że można na nim zyskać, ale też stracić, a moja niedawna przygoda z oszustami była nader oczywistą sugestią, że być może odziedziczyłam po ojcu skłonność do fatalnych decyzji finansowych. Potrzebowałam pomocy, uczciwie przyznaję, dlatego za radą Seba uznałam, że lepiej zwrócić się o pomoc do kogoś, kogo jako tako znałam, niż do zupełnie obcej osoby.
Wysłałam wiadomość do Nicka, który odpisał, że jeśli chcę się z nim spotkać, to muszę polecieć na drugi koniec świata. I tak po dwudziestu czterech godzinach wypełnionych męczącym lotem, wściekła, że poleciałam tam niemal na kiwnięcie palcem, a zarazem szczęśliwa, że nie wysłał mnie od razu do wszystkich diabłów, znalazłam się prawie u celu podróży.
Motorówka, do której wsiadłam w Dar es Salaam, ślizgała się po roziskrzonych słońcem, szafirowych wodach, a w oddali coraz lepiej widoczna stawała się ciemniejsza bryła lądu. Przyłożyłam dłoń do czoła, by osłonić oczy przed ostrym słońcem i, próbując rozproszyć zdenerwowanie, które ścisnęło mi żołądek, obserwowałam otaczającą mnie scenerię.
Wspaniały, lekko zaokrąglony pas plaży z jasnym piaskiem i strzelistymi palmami wyglądał jak zdjęcie w folderze turystycznym. Było to miejsce tak idealne i hipnotyzująco piękne, że nie zauważyłam zmiany koloru wody na lekko szmaragdowy ani tego, że łódź zwolniła, a sternik zgasił silnik. Dopiero uderzenie o coś twardego wyrwało mnie z zamyślenia i odwróciłam gwałtownie głowę, by sprawdzić, co się dzieje. Dopłynęliśmy, a na brzegu czekał już komitet powitalny.
Jednoosobowy.
Nick.
Ze skrzyżowanymi na piersi ramionami stał na lekko falującym pomoście pontonowym i przyglądał mi się enigmatycznie.
Miał poważną twarz, ciemne oczy, mocno zarysowaną szczękę, ale na tym podobieństwa do Nicka z moich wspomnień się kończyły. Gdy lekko poruszyłam głową, taksując resztę sylwetki, poczułam dziwną suchość w gardle i delikatne mrowienie skóry. Zwykle gładko ułożone włosy Nicka były dłuższe i lekko zmierzwione. Zamiast garnituru miał na sobie turkusowe szorty z tropikalnym nadrukiem. W miejscu nieskazitelnie białej koszuli, której dwa górne guziki były zawsze odpięte, znajdowało się cytrynowożółte polo.
Co się tutaj dziejeo? – zastanawiałam się, nieco rozstrojona nieoczekiwanym widokiem opalonych bicepsów i umięśnionych nóg. Nie pamiętałam go w tak swobodnym wydaniu. Może był chory? I gdzie, do diaska, podziały się jego buty?
– Cześć, Nick – powiedziałam z promiennym uśmiechem, odkładając te rozważania na później. Dziwną reakcję somatyczną, jakiej przed chwilą doświadczyłam, złożyłam na karb wyczerpującej podróży.
– Jak zawsze miło cię widzieć, Amelio – odpowiedział, łapiąc linę rzuconą przez sternika i ciągnąc motorówkę ku pomostowi.
Pomimo zamieszania przy wysiadaniu, omal się nie skrzywiłam, słysząc tak ewidentne kłamstwo. Mierziło mnie zresztą każde kłamstwo. Najważniejsza relacja mojej młodości, ta, którą miałam z ojcem, okazała się największym kłamstwem w całym moim życiu. Ceniłam szczerość, nawet jeśli miałaby być brutalna.
Dlatego nie odpowiedziałam grzecznościowym „wzajemnie” ani też nie zareagowałam wywróceniem oczu na dźwięk pełnej wersji mojego imienia, ponieważ, lecąc na wysokości trzydziestu pięciu tysięcy stóp nad Egiptem, wpadłam na pomysł prostej, acz dojrzałej strategii naszego dzisiejszego spotkania.
Po pierwsze, zignorować przeszłość i skoncentrować na teraźniejszości.
Po drugie, zachowywać się profesjonalnie od początku do końca.
I wreszcie, być może najważniejsze, zachować spokój i nie dać się sprowokować do głupich zachowań czy gestów, gdyby Nickowi przyszło do głowy odgrywać się za dawne nieporozumienia.
Zamiast tego miałam wykonać kilka głębokich wdechów i być oazą spokoju.
– Dziękuję – odpowiedziałam gładko, kiedy wyciągnął rękę, by pomóc mi przejść z łodzi na pomost. Chwilę później mnie puścił i zafrasowany patrzył na ogromną walizkę, którą James, który mnie przywiózł, próbował właśnie dźwignąć w górę.
– Jak długo zamierzasz tu zostać?
– Niedługo – odpowiedziałam, trąc dłonią o spódnicę i próbując pozbyć się tego irytującego mrowienia.
– Wygląda na to, że spakowałaś się na miesiąc.
– Dwa tygodnie – sprostowałam.
Rzucił mi zaskoczone spojrzenie.
– Chcesz zostać na dwa tygodnie?
– Bez obaw, nie zamierzam ich spędzić tutaj.
Potrafiłam rozpoznać, że nie jestem mile widziana. Nawet mi to nie przeszkadzało. Byłam przyzwyczajona do radzenia sobie samej. Nauczona doświadczeniem, wiedziałam, że nie należy zbytnio wierzyć w relacje, takie czy inne. W dość bolesny sposób nauczyłam się, jak zmienni bywają ludzie, kiedy ci, których uważałam za swoich przyjaciół, a był wśród nich mój chłopak, zostawili mnie na pastwę losu.
Nie mogłam polegać nawet na rodzinie. Ojciec, którego zawsze uwielbiałam, odsunął się ode mnie emocjonalnie, gdy się dowiedział, że matka ma romans z trenerem personalnym. Postanowił wtedy przekierować wszystkie swoje wysiłki na odzyskanie jej. Z kolei dzięki mojej roli w rozpadzie ich małżeństwa z matką miałam skomplikowaną relację, mówiąc oględnie. Brat zaś, będący jedyną osobą, na którą mogłam liczyć, mieszkał pięć tysięcy mil i osiem stref czasowych ode mnie, więc i tak był poza zasięgiem.
Nie było to dla mnie nic nowego. Zaakceptowałam ten stan dawno temu i przystosowałam się. A jeśli samowystarczalność i gruba skorupa, którą wykształciłam, oznaczały, że nie pozwalałam się nikomu zbliżyć i nie miałam z kim porozmawiać o moich nadziejach i obawach ani podzielić się dylematami związanymi z wygraną na loterii, cóż… Poczucie osamotnienia raz na jakiś czas to była niska cena za samowystarczalność. Prawdziwa przyjaźń, miłość czy wreszcie małżeństwo wymagały takiego poziomu zaufania, na jaki po prostu nie mogłam sobie pozwolić. Zaangażowanie emocjonalne prowadziło w moim przypadku tylko do chaosu, cierpienia i złamanego serca. O wiele łatwiej, a przede wszystkim bezpieczniej dla mnie i dla innych było trzymać się od tego wszystkiego z daleka.
– Nie wiedziałem, że potraktujesz nasze spotkanie jak zaproszenie do spędzenia urlopu – powiedział Nick, a dosadność jego wypowiedzi wyrwała mnie z rozważań.
– Nie zrozumieliśmy się. Mam zarezerwowany pokój w hotelu na Zanzibarze.
W najlepszym hotelu na Zanzibarze, należało dodać. To był mój pierwszy urlop zagraniczny od ośmiu lat. Liczyłam na dwa tygodnie pełnego relaksu, indywidualną obsługę, bar w basenie z wodospadem i willę tylko dla siebie. Wszystko to zamiast wleczenia się żółwim krokiem do biura i z biura, gdzie pracowałam jako menedżer, oraz oglądania listopadowej pluchy. Zamierzałam siedzieć na leżaku co najmniej przez pół dnia i czytać książkę, a także chodzić na masaże, ćwiczyć jogę, jeść homara na kolację i wrócić do Londynu w doskonałym nastroju.
Jak za dawnych czasów. No może niezupełnie jak za dawnych czasów. Za dawnych czasów mogłabym także nurkować z tatą i podziwiać cuda rafy koralowej, co było naszym wspólnym hobby.
– Helikopter przyleci po mnie za godzinę – dodałam, strząsając z barków ciężar emocji, takich jak żałoba i strata, cierpienie i zdrada, które wciąż potrafiły mnie dopaść, choć minęło siedem lat, sześć miesięcy i dwudzieścia jeden dni, odkąd tata nagle zmarł.
– Dobrze. Im szybciej ustalimy, czego ode mnie oczekujesz, tym lepiej – rzucił obojętnym tonem i ruszył przodem, dźwigając w jednej ręce moją walizkę.

Przedstawienie czas zacząć – Sharon Kendrick

Szliśmy około pięciu minut piaszczystą ścieżką, która przecinała zieloną gęstwinę. Miałam zatem czas, by się zastanowić nad dziwaczną reakcją na dotyk jego dłoni, kiedy pomagał mi wysiąść z motorówki.
Nie było w tym w sumie nic zaskakującego, jeśli wziąć pod uwagę, że pomimo wieloletniej znajomości nigdy przedtem nie było między nami kontaktu fizycznego. Ani razu. Jako gburowaty nastolatek Nick emanował niechęcią, a po moich szesnastych urodzinach i słynnej imprezie przy basenie, podczas której nieodwracalnie zrujnowałam możliwość zbudowania z Nickiem przyjaznej relacji, każdy kontakt fizyczny między nami mógł się zakończyć odmrożeniem.
Po szkole spotykaliśmy się przeważnie z okazji wizyt Seba, który raz na jakiś czas przylatywał ze Stanów. Zwykle wymienialiśmy chłodne „cześć” i siadaliśmy jak najdalej od siebie. Widocznie dlatego pierwszy kontakt fizyczny między nami musiał być szokiem dla mojego organizmu.
Nie mówiąc o ciosie w splot słoneczny, jakim było stwierdzenie, że Nick nie może się doczekać, aż wyjadę. Fakt, że zabolało mnie to, mógł sugerować, że zależało mi na tym, co Nick sobie o mnie myśli. Ale to nie był ten przypadek. Jego uporczywe milczenie i niewypowiedziana dezaprobata dla mojej osoby – kiedyś uzasadniona – dziś pozbawiona była sensu. A jeśli nie potrafił ruszyć z miejsca i przyjąć do wiadomości, że nie jestem już tamtą rozpieszczoną i zapatrzoną w siebie nastolatką, to był to jego problem, a nie mój.
Być może ukłuło mnie to, ponieważ aż do tej chwili nigdy otwarcie nie wyrażał swojej wrogości, a wyartykułowanie jej było dla mnie jednoznacznym dowodem. A może przez stres i brak wsparcia byłam po prostu bardziej niż zwykle wyczulona na kąśliwe uwagi, niezależnie od tego, kto był ich autorem. Któż to mógł wiedzieć? I jakież to w ogóle miało znaczenie? Najważniejsze, by Nick pomógł mi zarządzać fortuną, która ledwo trafiła w moje ręce, a już spowodowała tyle problemów.
Zarośla zaczęły się przerzedzać, a ścieżka skończyła się wraz z moimi rozmyślaniami, które straciły na moment znaczenie wobec widoku, jaki miałam przed oczami. Dwupiętrowa willa wybudowana z drewna pomalowanego na biało i posiadająca niezliczone okna oraz szklane drzwi, w których odbijało się słońce, robiła wrażenie pałacu. Wysokie kolumny na parterze podpierały werandę okalającą pierwsze piętro i zapewniały cień położonemu niżej tarasowi. Sporych rozmiarów prostokątny basen miał przezroczyste ścianki, przez co woda w nim wyglądała jak słup kobaltu. Szeroki pas soczyście zielonej trawy odgradzał dom od plaży, za którą widać było spokojne wody oceanu. Liście palm szumiały poruszane lekkimi podmuchami wiatru, a kolorowe kwiaty w doniczkach zdobiły dziedziniec. Jeśli chodziło o tropikalne raje, ten był nie do przebicia, a widziałam już kilka w swoim życiu.
– Uroczy dom – powiedziałam, co było solidnym niedopowiedzeniem, gdyż tak naprawdę musiałam pozbierać szczękę z podłogi, zanim ruszyłam za Nickiem po szerokich stopniach prowadzących na taras.
– Lubię go.
– Widzę teraz, dlaczego wolisz spędzać zimy tutaj.
– Nie przepadam za śniegiem, mrozem i szarówką od świtu do zmierzchu.
– Czy ja wiem… – powiedziałam, uświadamiając sobie nagle, że pot za chwilę zacznie ściekać mi po skroniach i kompletnie zrujnuje mój wygląd. Nie miałam tylko pojęcia, dlaczego tak mi to przeszkadzało. – Gorąca czekolada, ogień trzaskający na kominku i kaszmirowe swetry. Czego tu można nie lubić?
– Zima to nie dla wszystkich gorąca czekolada i kaszmirowy sweter – powiedział tonem belfra i poczułam, że się czerwienię, choć nie miało to nic wspólnego z upałem.
Racja, wygłupiłam się. Pamiętam, jak brat opowiadał mi, że matka Nicka musiała wybierać, czy kupić jedzenie, czy opał. Miałam wtedy pewnie ze trzynaście lat i, szczerze mówiąc, nie rozumiałam takiej sytuacji, poza tym mało mnie obchodził chuderlawy i małomówny kumpel Seba. Wzruszyłam pewnie tylko ramionami i natychmiast wyrzuciłam to z głowy. Był to jeden z wielu momentów w moim życiu, z których nie jestem dumna.
– Chyba nie – powiedziałam, łajając siebie w myślach za to, że plotę, co mi ślina na język przyniesie. – Zresztą podobno kaszmir przyciąga mole.
Nick rzucił mi pełne niedowierzania spojrzenie i przez otwarte szklane drzwi wszedł do jasnej i przestronnej kuchni wielkości mojego mieszkania, które dzieliłam z dwójką innych współlokatorów. Postawił moją walizkę na podłodze i podszedł do błyszczących drewnianych szafek po drugiej stronie pomieszczenia.
– Napijesz się czegoś?
Umierałam z pragnienia. Odstawiłam torebkę na długi blat wyspy kuchennej i przycupnęłam na stołku barowym. Solidna porcja ginu z tonikiem i aromatyczną gałązką rozmarynu byłaby cudownym lekiem na moje wewnętrzne rozedrganie. Ale nie było nawet południa, a ja nie chciałam ujrzeć kolejnej plamy na moim i tak niezbyt dobrym wizerunku.
– Kawa byłaby świetna.
Odwrócił się do ekspresu, który wyglądał jak machina zdolna polecieć w kosmos. A kiedy ekspres zaczął wydawać z siebie sycząco-bulgocące dźwięki, skorzystałam z okazji, by się lepiej przyjrzeć Nickowi.
Nic dziwnego, że tak mnie zszokował swobodny strój Nicka. Przeważnie nosił garnitur jak większość pracowników umysłowych. Zwykle też spotykaliśmy się w większym towarzystwie i moja uwaga była rozproszona na tyle, że nigdy nie zwróciłam uwagi ani na jego barczyste ramiona, ani umięśnione przedramiona schowane pod marynarką.
Z całą pewnością nie widziałam go też nigdy wykonującego tak prozaiczną czynność jak wsypanie łyżeczki cukru do macchiato. Skupiłam się całkowicie na jego ruchach, oszczędnych, lecz precyzyjnych, a przez to fascynujących. Miał piękne ręce i znałam już ich dotyk. Jeśli krótkie podanie mi ręki wywołało niemalże szok, to co by się stało, gdyby objął mnie nimi w pasie, przesunął po biodrach lub piersiach…
Obraz Nicka porzucającego ekspres i kawę oraz biorącego mnie w ramiona wdarł się do mojej świadomości i podgrzał i tak już rozgorączkowane upałem ciało. Zaschło mi w ustach.

Wielka wygrana - Lucy King Amelia Huntington-Smith wygrywa na loterii miliony funtów. Chcąc zainwestować te pieniądze, decyduje się poprosić o poradę przyjaciela swojego brata, geniusza finansowego Nicka Morgana. Niechętnie się do niego zwraca, bo nigdy nie miała z nim dobrych relacji i jest przekonana, że Nick jej nie lubi. On jednak reaguje natychmiast na jej prośbę. Zaprasza Amelię na swoją wyspę na Oceanie Indyjskim. Tam będą mieli dużo czasu na omówienie spraw finansowych i nie tylko… Przedstawienie czas zacząć - Sharon Kendrick Mia zaraz po ślubie dowiaduje się, że Theodoros Aeton ożenił się z nią dlatego, że jej dziadek podarował mu w zamian grecką wyspę. Ucieka jeszcze przed weselem. Gdy po kilku latach Theodoros odnajduje ją w Londynie, Mia sądzi, że chodzi mu o uzyskanie rozwodu. Jednak on prosi ją, żeby pojechali razem do Grecji i udawali przed jej umierającym dziadkiem, że znowu są razem. Mia przystaje na to, mimo że spodziewa się, jak trudna będzie dla niej codzienność z mężem. Ona bowiem wciąż go kocha, a dla niego to przecież tylko gra pozorów…