fbpx

Co wiemy o miłości

Stella Bagwell

Seria: Gwiazdy Romansu

Numer w serii: 163

ISBN: 9788327693365

Premiera: 09-02-2023

Fragment książki

– Czyli mam rozumieć, że ta mała ikonka z sercem i kluczykiem zrewolucjonizuje zwyczaje randkowe całego narodu. Wystarczy, żebym dotknął jej palcem, a ona magicznie zaprowadzi mnie do kobiety, którą pokocham od pierwszego wejrzenia. – Wesley Robinson odsunął smartfon z drwiącym prychnięciem. – Co za stek bzdur.
Vivian Blair spojrzała gniewnie na mężczyznę siedzącego za szerokim mahoniowym biurkiem. Nie obchodziło jej, że jest jej przełożonym, a zarazem kierownikiem działu badań i rozwoju w Robinson Tech. Ani że nigdy przedtem nie spotkała tak seksownego faceta. Ten projekt był jej dzieckiem.
– Słucham? – zapytała, nie kryjąc oburzenia. – Ta mała ikonka, którą właśnie nazwał pan stekiem bzdur, jest produktem pana firmy. Firmy należącej do pańskiej rodziny. Zapomniał pan, że sam pan zaakceptował ten projekt miesiące temu?
Wesley zignorował jej wybuch.
– O niczym nie zapomniałem, Vivian.
Przez sześć lat jej pracy w firmie Wes Robinson tylko kilka razy zwrócił się do niej po imieniu, co za każdym razem robiło na niej potężne wrażenie.
– W takim razie dlaczego tak lekceważąco się pan o nim wypowiada? Był pan przekonany, że zarobimy na nim kupę kasy.
Wes nonszalancko odchylił się na fotelu. Zsunął z nosa szylkretowe okulary i spojrzał na nią z zadowolonym uśmieszkiem. Vivian poczuła bardzo nieprofesjonalną pokusę, żeby pokazać mu język.
– Nadal uważam, że zarobimy na tej aplikacji – odparł. – I to sporo. Ale jestem gotów się założyć, że po kilku miesiącach popularność aplikacji zacznie spadać, ponieważ ludzie uświadomią sobie, że nie spełnia obietnic. Zaryzykuję założenie, że początkowa sprzedaż aplikacji zrekompensuje jej krótką żywotność.
Pochyliła się do przodu.
– Proszę wybaczyć moją śmiałość, panie Robinson, ale pan się myli – oświadczyła. – Moje badania dowodzą, że zgodność charakterów jest kluczem do znalezienia idealnego partnera. Aplikacja przedstawi użytkownikowi listę pytań. Jeśli odpowie zgodnie z prawdą, algorytm połączy go z idealnym partnerem.
– Wybacz, ale to pic na wodę. Jak myślisz, czy kiedy mężczyzna dosiada się do kobiety w barze, to ma w głowie listę pytań? Oczywiście, że nie. Interesuje go tylko odpowiedź na jedno pytanie: uda się, czy się nie uda. Nie obchodzi go, że ta kobieta jada rybę dwa razy w tygodniu, chodzi piechotą milę dziennie i ma kota.
– Przypominam, że ta aplikacja nie jest instrumentem do zawierania znajomości na jedną noc! To pomoc dla samotnych ludzi, którzy szukają partnera na całe życie. Słyszał pan już kiedyś o takiej koncepcji?
Wes skrzywił się ironicznie i Vivian pozwoliła sobie przez moment podziwiać jego rysy. Doszła do wniosku, że w wieku trzydziestu trzech lat zdecydowanie osiągnął szczyt atrakcyjności. Wielu kolegów i koleżanek Vivian z Robinson Tech miało problem z odróżnianiem Wesa od jego brata bliźniaka, Bena, nowo mianowanego dyrektora operacyjnego firmy. Ale Vivian nigdy ich nie pomyliła. W odróżnieniu od brata, Wes rzadko chodził w garniturze i pod krawatem, częściej w dżinsach lub bojówkach. Styl ubierania się nie był jedynym, co ich odróżniało. Trudno byłoby znaleźć dwa bardziej odmienne charaktery. Bena był energiczny i towarzyski, Wes cichy i pełen rezerwy.
– Rozumiem, że mówisz o małżeństwie – powiedział wyraźnie znudzony. – Przez ostatni miesiąc tyle się o tym nasłuchałem, że wystarczy mi na całe życie.
Vivian domyśliła się, że mówi o ślubie Bena, który miał odbyć się za dwa tygodnie, w walentynki. Wes nigdy nie miał dziewczyny na stałe, a na pewno nie był zaręczony. Ale tak naprawdę nie miała pojęcia, co ten mężczyzna robi w wolnym czasie. Była tylko jedną z wielu osób, które pracowały dla rodziny Robinsonów.
– Co innego mogę mieć na myśli? Jeśli ktoś znajdzie swoją drugą połówkę, małżeństwo to naturalna kolej rzeczy – stwierdziła. Podniosła wzrok na swojego pracodawcę, który skrzywił się z niezadowoleniem. Zdała sobie sprawę, że przypadkiem dowiedziała się całkiem sporo o jego życiu prywatnym, choć nigdy nie planowała, żeby ta rozmowa zamieniła się w debatę o randkowaniu, miłości i seksie. Vivian nie rozmawiała na takie tematy z mężczyznami.
– Małżeństwo nie jest powodem, dla którego konsumenci będą kupować tę aplikację – powiedział cierpko. – Ale niezależnie od ich motywów, ten koncept nie zadziała. W relacjach między kobietą i mężczyzną chodzi o chemię. To ta iskra łączy ludzi, a nie zgodne upodobania.
Iskry? Vivian pomyślała, że może i byłoby fajnie, gdyby mężczyzna wziął ją w ramiona i rozpalił jej zmysły, ale namiętność nie trwa wiecznie. Miała okazję zobaczyć na przykładzie rodziców, co się dzieje, kiedy namiętność wygasa i zastępuje ją codzienność. Jej matka wypruwała sobie żyły, żeby wychować trójkę dzieci, gdy ojciec odszedł i związał się z młodszą kobietą. Teraz jej matka żyła samotnie, zbyt rozczarowana, żeby szukać szczęścia.
– Może pociąg fizyczny zbliża ludzi, ale to nie on sprawia, że ich związek przetrwa próbę czasu – utrzymywała. – I to jest problem, który rozwiąże Mój Idealny Partner. Dlatego aplikacja odniesie sukces. Trwałe związki naszych użytkowników będą najlepszą reklamą.
– Doceniam pani entuzjazm, pani Blair.
Wyraźnie się z nią nie zgadzał i ten fakt denerwował Vivian o wiele bardziej, niż powinien. Niby rozumiała, że ten projekt nie ma nic wspólnego z osobistymi poglądami, chodziło o zyski. Jednak cyniczne opinie Wesa na temat relacji damsko-męskich wciąż doprowadzały ją do szału.
– Mimo to uważa pan, że się mylę – odparła. – Jeśli jest pan taki pewny, że to będzie niewypał, to dlaczego zaakceptował pan ten projekt? Za dwa tygodnie, w walentynki, aplikacja zadebiutuje. Nie uważa pan, że jest trochę za późno, żeby się wycofać?
– Skąd pomysł, że chcę się wycofać? Pani Blair, przede wszystkim jestem biznesmenem. Wierzę, że konsumenci są naiwni, i nabiorą się na te głupoty. Jeśli chodzi o mnie, to skuteczność aplikacji niezbyt mnie interesuje.

Wes patrzył, jak Vivian Blair prostuje się, sięgając do górnego guzika bluzki. Wyglądało na to, że udało mu się wyprowadzić ją z równowagi, co nieco go zaskoczyło. Dotąd zawsze była w jego obecności chłodna i opanowana. Przez sześć lat pracy dowiodła, że jest zaangażowaną, pomysłową i inteligentną pracownicą. Jej praca zawsze robiła na nim wrażenie, ale jako kobieta nigdy go nie interesowała. Aż do teraz, kiedy spiorunowała go wzrokiem.
Zaskoczony, na moment zapomniał, że ma przed sobą podwładną. Nigdy nie myślał o Vivian Blair jako o kimś więcej niż koleżance z pracy, mądralińskiej programistce z głową na karku. Ubierała się schludnie i skromnie. Jedyna biżuteria, jaką nosiła, to skromny sznur pereł albo krzyżyk na delikatnym złotym łańcuszku. Jej pantofle były płaskie i nudne. Jej błyszczące, miodowobrązowe włosy sięgały ramion, ale rzadko nosiła je rozpuszczone.
Nie, Vivian Blair nie należała do kobiet, za którymi mężczyźni oglądają się na ulicy. Ale teraz pasja błyszcząca w jej oczach zaintrygowała Wesa…
Pochylił się do przodu, oparł łokcie na blacie biurka i zmusił ją, żeby spojrzała mu w oczy.
– Ma pani z tym problem? – zapytał.
– Niby dlaczego? Pana praca to zarabianie pieniędzy. Moja to tworzenie produktu, na którym można zarobić. Dzięki mojej aplikacji odniesiemy sukces.
Wyraźnie walczyła o odzyskanie spokoju. Wes odkrył, że obmyśla ripostę, która znów wytrąciłaby ją z równowagi. Oglądanie tego byłoby zabawne. Ale nie był tutaj po to, żeby się dobrze bawić, i nie miał na to czasu. Nie, kiedy jego brat bliźniak, dyrektor operacyjny Robinson Tech, oczekiwał od Wesa, że każdego dnia położy na jego biurku nowy lukratywny projekt.
– Wróciła pani na właściwe tory, pani Blair.
Sięgnęła po mały notes i długopis.
– Czy dalej planujemy jutro udzielić wywiadu na żywo?
– Oczywiście. Dzisiaj rano rozmawiałem z producentem Dzień dobry, USA. Wchodzimy o dziewiątej piętnaście czasu centralnego. Spodziewam się, że będzie pani gotowa.
– Gdzie chcą to nakręcić? W sali konferencyjnej?
– Tutaj, w moim gabinecie. – Wskazał okno za sobą. – Będziemy siedzieć przed szybą, żeby tłem była panorama miasta. Wiesz, ludzie zbyt zajęci i zaganiani, żeby znaleźć partnera na randkę, więc pomagają sobie aplikacją – dodał z przekąsem.
– Chodzi o coś więcej niż o znalezienie partnera na randkę. To…
Wes podniósł rękę, zanim zaczęła kolejne kazanie o zgodności charakterów i stałych związkach. Nie chciał niczego na stałe i z całą pewnością nie szukał żony. Oglądanie matki, cierpiącej przez zbyt wiele lat w pozbawionym miłości małżeństwie, upewniło go, że nie chce tego samego dla siebie.
– Proszę zostawić te wykłady na jutro – poradził. – To konsumentów ma pani przekonać, nie mnie.
Vivan przycisnęła notes do piersi i Wes mimowolnie zastanowił się, czy kiedykolwiek trzymała tak mocno mężczyznę. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Ale przecież nie miał pojęcia, jak wygląda jej życie prywatne. Całkiem możliwe, że poza murami Robinson Tech porzucała profesjonalny wizerunek i zamieniała się w dziką kocicę. Uśmiechnął się na tę myśl.
– Ma pan pojęcie, jakie pytania będzie zadawał prowadzący? Chciałabym jak najlepiej się przygotować.
– Podczas tego spotkania miałaś mnóstwo do powiedzenia na temat swojego produktu – przypomniał jej. – I jestem pewien, że jutro też nie zabraknie ci słów. Po prostu wyjaśnisz, na czym polega nasz produkt i jak działa. Ja natomiast będę promował naszą firmę. To będzie świetna reklama.
Vivian położyła notes na kolanach, odsłaniając subtelną krzywiznę swoich piersi pod białą koszulą. Wes skarcił się w duchu. Do diabła, co z nim było nie tak? Naprawdę nie musiał ukradkiem pożerać wzrokiem koleżanek z pracy. Miał mnóstwo kobiet gotowych w każdej chwili pójść z nim na randkę. Na pewno nie powinien interesować się Vivian.
– Tak, reklama jest tym, czego potrzebuje również nasza aplikacja – odparła sztywno. – Mam nadzieję, że wszystko pójdzie gładko.
– Dlaczego miałoby nie pójść?
– Nigdy wcześniej nie występowałam w telewizji.
– Jest na pewno wiele rzeczy, których nigdy pani nie robiła, pani Blair. Zawsze musi być ten pierwszy raz.
– Świetny sposób, żeby kogoś uspokoić!
– Nie jestem pani niańką, pani Blair.
– Dzięki Bogu.
Powiedziała to tak cicho, że w pierwszej chwili Wes myślał, że się przesłyszał. A kiedy doszedł do wniosku, że usłyszał dobrze, zirytował się.
– Co pani powiedziała? – zapytał ostro.
– Pytałam, czy jest jeszcze coś, co chce pan ze mną przedyskutować.
W każdej innej sytuacji pracownik, który wyskoczyłby z takim tekstem, dostałby od Wesa naganę. Ale z jakiegoś powodu postanowił odpuścić Vivian Blair.
– Nie. Proszę być w moim gabinecie nie później niż o ósmej czterdzieści pięć. Nie chcę żadnych błędów ani wpadek.
– Obiecuję, że będę na czas. – Vivian wstała i ruszyła w stronę drzwi.
– Pani Blair! – zawołał za nią, zanim zdążył się powstrzymać. – Czy jutro, podczas wywiadu, mogłaby pani nie wyglądać tak… poważnie? Byłoby dobrze, gdyby pani strój był bardziej… odpowiedni do prezentacji takiej romantycznej aplikacji.
Wyprostowała się jak struna, patrząc na niego z oburzeniem i niedowierzaniem.
– Innymi słowy, seks się sprzedaje – syknęła. – To właśnie próbuje mi pan powiedzieć?
Wes uświadomił sobie, że pewnie zabrzmiało to prostacko. Ale Vivian powinna rozumieć, że biznes to biznes. Mimo to coś w jej oburzeniu sprawiło, że zalała go fala gorąca. Miał nadzieję, że w przyćmionym świetle Vivian nie zauważyła jego zażenowania.
– Pani Blair, nie ma powodu, żeby czuła się pani urażona. Nie próbuję wykorzystać pani ani tego, że jest pani kobietą. Próbuję sprzedać produkt. Pani atrakcyjny wygląd może pomóc, a na pewno nie zaszkodzi.
Vivian była kilka metrów od niego, ale i tak widział, jak westchnęła ciężko. Przez ułamek sekundy czuł pokusę, żeby znowu zobaczyć ten ogień w jej oczach. Najwyższym wysiłkiem woli zmusił się, żeby zostać na miejscu i zachowywać się, jak przystało na przełożonego.
– A jaki będzie pana udział w tym przedstawieniu, panie Robinson? Planuje pan wydepilować pierś i rozpiąć koszulę do talii?
Minęła chwila, zanim Wes przetrawił jej pytanie, ale kiedy mu się to udało, wybuchnął śmiechem.
– Touché, Vivian. Sądzę, że na to zasłużyłem.
– Owszem, zasłużył pan – odparła sucho, po czym obróciła się i wyszła z pokoju.
Patrząc, jak zamykają się za nią drzwi, Wes uświadomił sobie, że minęły całe dni, odkąd się z czegoś śmiał. Dziwne, że to przemądrzała kobieta wywołała uśmiech na jego twarzy.
Kręcąc głową z niedowierzaniem, obrócił się z powrotem do biurka i sięgnął po stertę raportów.

Vivian była pewna, że wszyscy zauważą jej wzburzenie. Aż do dzisiaj nigdy nie pozwoliła sobie myśleć o Wesie Robinsonie jako o kimś więcej niż swoim szefie. Starała się być odporna na jego urok. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę, że aby go dojrzeć ze swojej ligi, musiałaby użyć lornetki. Ale ich spotkanie tego ranka pozwoliło jej zobaczyć go w innej odsłonie niż zwykle. I nie podobało jej się to, co zobaczyła.
– Cześć, Viv. Gotowa na lunch?
Vivian przycisnęła palce do czoła i obejrzała się na George’a Townsenda stojącego przy jej biurku. Był wysokim, tęgim mężczyzną po pięćdziesiątce, o rudych włosach i gęstej brodzie w tym samym kolorze. Poza rodzicami, mieszkającymi tysiąc kilometrów od niego, nie miał żadnej rodziny. Wydawało się, że traktowanie współpracowników jako swojej rodziny mu wystarcza. Prawie wszyscy w dziale traktowali George’a jak dziwaka. Poza Vivian.
Przez lata wspólnej pracy zbliżyła się do George’a. Teraz traktowała go bardziej jak brata niż współpracownika. Ceniła sobie relację z człowiekiem, którego uważała nie tylko za komputerowego geniusza, ale też za dobrego człowieka. Nie obchodził go jej wygląd, ani stan konta bankowego.
– To już? Nie jestem jeszcze głodna. – Właściwie to w tej chwili czuła się tak źle, że wątpiła, czy przez resztę dnia uda jej się cokolwiek przełknąć. Wspomnienie zarozumiałych odzywek Wesa Robinsona wciąż sprawiało, że gotowała się z oburzenia.
– Już prawie dwunasta – odparł, marszcząc brwi. – Kupiłem nam ciasto z jeżynami – dodał kusząco.
Vivian westchnęła, odłożyła ołówek i wstała. Dla George’a była w stanie się poświęcić.
– No dobrze – powiedziała. – Wyloguję się i możemy iść.
Razem przeszli przez biuro i weszli do sporego pokoju socjalnego wyposażonego w rząd szafek, lodówkę, mikrofalówkę, kuchenkę i ekspres do kawy. Mimo że była pora lunchu, przy długich stołach siedziało tylko kilka osób. Siedziba Robinson Tech mieściła się w centrum Austin, więc większość pracowników z działu Vivian jadła lunch na mieście. W promieniu kilkuset metrów było kilka dobrych restauracji, które potrafiły sprawnie obsłużyć spieszących się klientów. Ale Vivian zwykle przynosiła swoje jedzenie i zostawała w biurze.
– Wygląda na to, że większość twoich koleżanek wyszła – stwierdził George, kiedy usiedli naprzeciwko siebie. – Najwyraźniej nie przeszkadza im zimno.
Vivian też nie przeszkadzało zimno, ale nie lubiła siedzieć przy stoliku z grupą rozchichotanych kobiet, które rozmawiały o modzie i facetach.
– Wiatr dzisiaj rano był bardzo zimny – zgodziła się. – Dotarłam do pracy, zanim moje auto w ogóle zdążyło się nagrzać.
Ubierając się tego ranka, zdecydowała się na cieplejszy strój: ciemnoszare spodnie i oksfordki. Szary sweter, który włożyła na białą bluzkę koszulowaą, wydawał jej się całkowicie odpowiedni, ale teraz, patrząc na siebie, zaczęła wątpić w swoje wyczucie stylu.
Niech diabli wezmą Wesa Robinsona! Co on w ogóle wiedział o kobietach, seksie i romantyzmie?
Pewnie więcej, niż ty, Vivian, przyznała w duchu. Minęły tygodnie od twojej ostatniej randki, która była równie ekscytująca, co oglądanie gąsienicy wspinającej się na źdźbło trawy.
– No, w gabinecie pana Robinsona musiało być bardzo ciepło – skomentował George między kęsami kanapki. – Wyglądałaś na zgrzaną, kiedy wróciłaś do siebie.
Vivian obrzuciła go zirytowanym spojrzeniem.
– Zauważyłeś?
George uśmiechnął się.
– Po prostu akurat podniosłem głowę. Coś poszło nie tak?
– Po prostu nie zgadzam się z jego poglądami, to wszystko. Szczerze mówiąc, będę szczęśliwa, kiedy kampania mojej aplikacji się skończy. Jestem programistką, George. Nie pracuję w marketingu.
– Ale udzielisz tego wywiadu dla telewizji?
Grymas na twarzy Vivian dokładnie wskazywał, co myśli o wystąpieniu w ogólnokrajowej telewizji oglądanej przez miliony ludzi.
– Nie mam wyboru. Pan Robinson chce, żebym wytłumaczyła, jak działa aplikacja.
– To ma sens. W końcu to twoje dziecko – zauważył George.
Vivian wyciągnęła rękę przez stół i poklepała go po ramieniu.
– Nigdy nie stworzyłabym tej aplikacji bez twojej pomocy, George. To ty jesteś czarodziejem. Moim zdaniem jesteś w stanie wytłumaczyć, jak to działa.
George zaśmiał się.
– Tylko pod względem technicznym.
Vivian stała tego ranka prawie dziesięć minut w Garcia’s Deli tylko po to, żeby kupić jedną z pysznych kanapek z wieprzowiną, ale teraz każdy kęs zdawał się utykać jej w gardle.
– Pytania dla korzystających z aplikacji zostały opracowane przez zespół psychologów. Wierzę, że to ma sens. I ty też powinieneś wierzyć, George. Inaczej nasze dziecko będzie niewypałem.
George wzruszył ramionami.
– Nie martwię się. Już mieliśmy kilka wpadek i przeżyliśmy. Nie wszystko, co tworzymy, musi odnieść sukces.
Tak, w czasach ekspresowego rozwoju technologii trudno było przewidzieć, na co klientela wyda swoje ciężko zarobione pieniądze. Ale Vivian wiedziała z

Wes wierzy, że miłość to wynik reakcji chemicznej. Krótka chwila oszołomienia, która odbiera nam rozum. Jest sceptyczny, gdy Vivian, jego podwładna, prezentuje mu aplikację dla sfrustrowanych singli szukających partnera. Wystarczy smartfon, by znaleźć szczęście? Bzdura, ale na pewno można na tym sporo zarobić. Zgodne zainteresowania to gwarancja udanego związku? Tak twierdzi Vivian, gdy wspólnie analizują ten projekt. Każde broni swoich racji, ale może zamiast szukać definicji miłości, powinni się skupić na własnych uczuciach.

Jesteś mi coś winna

Abby Green

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1147

ISBN: 9788327691378

Premiera: 23-02-2023

Fragment książki

Ashling Doyle była tak zdenerwowana, że chwytała krótkie, gwałtowne oddechy, co przyprawiało ją o zawroty głowy. Nie spodziewała się, że to miejsce będzie aż tak… onieśmielające.
Schowana przed ludzkim wzrokiem za dużą rośliną doniczkową, znajdowała się w jednym z kultowych historycznych londyńskich hoteli. Odbywała się tu właśnie jedna z najbardziej ekskluzywnych imprez w kalendarzu towarzyskim miasta. Tutaj powietrze miało zapach drogich perfum.
Ashling nerwowo po raz kolejny dotknęła głowy, chociaż peruka trzymała się pewnie. Nie była przyzwyczajona do długich włosów opadających jej na ramiona. Ani do żywego rudego koloru, który szokował ją, ilekroć spojrzała na swoje odbicie.
Zadrżała, gdy ktoś otworzył pobliskie drzwi i mroźne zimowe powietrze owiało jej odsłonięte ciało. Bardzo dużo odsłoniętego ciała. Spojrzała na swoją obcisłą czarną sukienkę na ramiączkach i bezskutecznie próbowała podciągnąć ją nad piersiami. Na dole sięgała jej dobrych kilka cali powyżej kolan i mieniła się przy każdym ruchu od kryształowych ozdób w materiale. Była mało gustowna.
Rozmawiała ze stojącym obok niej mężczyzną w garniturze. Na nazwisko miał Carter. Poznała go dopiero tego wieczoru. Podał jej szczegóły zadania, które miała wykonać. Miał ją nadzorować.
– Wszystkie kobiety ubrane są w długie wieczorowe suknie… Czy nie będę się wyróżniać?
Carter rzucił jej wymowne spojrzenie.
– Wyglądasz idealnie. Pamiętaj, że nie jesteś tu gościem. Grasz rolę.
Znalazła się tutaj, bo zgodziła się wyświadczyć przysługę koleżance z amatorskiej grupy teatralnej, która nie mogła przyjść. Spojrzała jeszcze raz na tłum przez prześwit w liściach.
– To on? Ten mężczyzna w środku? Z ciemnymi włosami?
Facet w klasycznym czarnym smokingu nie powinien wyróżniać się spośród setek innych podobnie ubranych mężczyzn, ale tak było. I to nie tylko dlatego, że był wyższy i szerszy w ramionach od innych. Miał w sobie coś, co Ashling wyczuwała nawet z tej odległości. Siłę. Charyzmę. Seksualny magnetyzm.
– Tak, to on. Rozmawia właśnie z blondynką.
Ashling zaniepokoiła się. Nie było wcześniej mowy o żadnej kobiecie. Carter wziął ją za rękę i wypchnął zza rośliny.
– To jest ten moment. Zrób to teraz.
Zawahała się.
– Jeśli nie pójdziesz teraz, właściwa chwila minie i nie dostaniesz zapłaty– odezwał się zza jej pleców.
Zaburczało jej w brzuchu. Potrzebowała pieniędzy, by ukończyć kurs instruktora jogi, inaczej nigdy się nie ustatkuje. Wzięła głęboki wdech, żeby opanować nerwy, i przeszła przez tłum, aż znalazła się tuż za mężczyzną.
Z bliska wydawał się jeszcze wyższy. Przy jej niewielkim wzroście metr pięćdziesiąt przerastał ją o dobre trzydzieści centymetrów, a miała buty na obcasach. Jego plecy wydawały się niewiarygodnie szerokie. Szyty na miarę smoking pięknie na nim leżał.
Ashling nie miała pojęcia, kim jest ten człowiek. Dostała tylko scenariusz. Powiedziano jej, że to zwykły żart sytuacyjny. Złożyła to na karb kaprysów bogaczy robiących dziwne rzeczy, ponieważ mogą… z nudów.
Nie mogła wiele zdziałać wpatrzona w jego plecy, więc obeszła go i stanęła tuż przed nim. I natychmiast straciła zdolność logicznego myślenia.
Był… tak cudowny, że zapierał dech w piersiach. Miał krótkie ciemne włosy, ciemne oczy i bardzo męską sylwetkę. Mocną szczękę i wysokie kości policzkowe łagodziły jego zaskakująco zmysłowe usta.
Uśmiechał się do stojącej u jego boku wysokiej blondynki, ale jak tylko zauważył Ashling, ten uśmiech zgasł. Jego wzrok padł na jej sukienkę, wybraną – z czego właśnie zdała sobie sprawę – specjalnie dla tego efektu. Pomimo metki znanego projektanta wyróżniała się na tle innych niczym tandetna bombka wśród czystej wody klejnotów. Stojąca obok mężczyzny kobieta miała na sobie białą suknię o kroju tak eleganckim, że musiała być uszyta ręcznie w atelier w Paryżu. Ashling zarejestrowała to, nawet na nią nie patrząc.
Wyszła ze swojego transu i zapominając o wszystkim poza rolą rzuciła się mężczyźnie na szyję.
– Tu jesteś, kochanie. Wszędzie cię szukałam.
Wycisnęła pocałunek na jego brodzie, jedynej części jego twarzy, do której mogła dosięgnąć. Poczuła jego zapach – mocny i drzewny, z nutą czegoś bardziej egzotycznego. Wywołał drżenie w jej brzuchu. Więcej niż drżenie, prawdziwe tsunami. Z wrażenia zamarła.
Mężczyzna położył dłonie na jej ramionach, odklejając ją od swojego ciała, ale nie puszczając jej. Obrzucił ją piorunującym spojrzeniem.
– Kim, do diabła, jesteś? Nigdy w życiu cię nie widziałem.
Ashling nie musiała odwoływać się do żadnych umiejętności aktorskich, by okazać przerażenie. Wyraz jego twarzy i ton budziły grozę. Wiedziała, że może się spodziewać takiej reakcji, w końcu była dla niego zupełnie nieznaną osobą. Ale nie spodziewała się, że to tak bardzo ją poruszy.
Powiedziała drżącym głosem, o co wcale nie musiała się starać:
– Ależ, kochanie, ostatnia noc była najcudowniejszą nocą w moim życiu. Powiedziałeś, że jestem wyjątkowa. Jak możesz teraz mówić, że mnie nie znasz?
Kątem oka Ashling dostrzegła, że kobieta w bieli sztywnieje.
– Co, do diabła…? – Mężczyzna był autentycznie zmieszany. – Nie znam cię. – Obrzucił ją pogardliwym spojrzeniem. – Nigdy nie dotknąłbym takiej kobiety jak ty.
Ashling zlodowaciała. Nagle zapomniała, dlaczego się tu znalazła. Wiedziała tylko, że stoi przed fascynującym mężczyzną, który wywarł na niej kolosalne wrażenie. I który ją odtrącał.
Wróciły echa innej, podobnej sytuacji… Podchodzi do mężczyzny w tłumie. Stuka go w ramię. On się odwraca. Nie poznaje jej. Musi powiedzieć własnemu ojcu, że to ona – jego córka. Jego pierworodna nieślubna córka. Na twarzy mężczyzny pojawia się przerażenie. Łapie ją za ramię, odciągając na bok. Z dala od ludzkiego wzroku…
Próbowała desperacko skupić się na roli, ale niedawna przeszłość i teraźniejszość zazębiły się boleśnie, gdy mówiła:
– Więc teraz, tutaj, wśród twoich przyjaciół, nie jestem ciebie warta?
Skrzywił się.
– Opowiadasz bzdury.
– Z tego co pamiętam, wczoraj wieczorem nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Ile to razy nie rozmawialiśmy? Dwa? Trzy razy? Powiedziałeś mi, że jestem najlepszą, jaką kiedykolwiek miałeś.
Ktoś gwałtownie wciągnął powietrze. Ta blondynka? Ashling poczuła podmuch przeciągu na swojej odsłoniętej skórze. Powoli wracał jej rozsądek. Zdała sobie sprawę, że wybiegła znacznie poza scenariusz i została jej może sekunda, zanim jej marny kamuflaż zostanie zdemaskowany.
Uniosła brodę.
– Wiem, kiedy nie jestem mile widziana. Do łóżka jestem wystarczająco dobra, ale nie na tyle, by stanąć w twoim świecie u twojego boku. – W oczach miała łzy. – Wykorzystałeś mnie. Cóż, jestem więcej warta.
Odwróciła się i przepchnęła przez milczący tłum, drżąc z nadmiaru adrenaliny i emocji. Uczuć, na które nie było tu miejsca. Poszła prosto do apartamentu, w którym wcześniej się przebrała. Carter już tam czekał. Wyrwała spod gorsetu sukienki mały mikrofon i oddała mu go. Było jej niedobrze.
Carter się uśmiechał.
– Świetna robota. Ta improwizacja była genialna. Będę miał dla ciebie więcej zleceń.
Ashling wzdrygnęła się.
– Zrobiłam to tylko dlatego, że Sarah nie czuła się dobrze. To chyba nie dla mnie. – Nie była pewna, czy chce po tym wszystkim zajmować się dłużej aktorstwem.
Mężczyzna otaksował ją spojrzeniem.
– Szkoda, bo jesteś bardzo naturalna. – Wręczył jej opasłą kopertę z pieniędzmi. – Może to sprawi, że zmienisz zdanie.
Ashling spojrzała na kopertę z niechęcią. Wydała jej się skażona. Brudna.
– To miał być żart… – powiedziała – ale nie odniosłam takiego wrażenia.
Carter zmrużył oczy.
– Sama zamieniłaś to w coś innego. Miałaś wygłosić tylko dwie linijki tekstu, a potem się stamtąd wynieść.
Jej zażenowanie wzrosło. Miał rację, zareagowała z przesadą, bo nie spodziewała się, że ten mężczyzna zrobi na niej takie wrażenie. Nie przypuszczała, że tak osobiście odbierze to, że ją odepchnął.
– Kim on w ogóle jest? – spytała.
Carter wzruszył ramionami.
– To po prostu jakiś miliarder. Uwierz mi, on już o tobie zapomniał.
– Więc po co w ogóle było mnie zatrudniać?
Carter skrzywił się.
– Nie zadaję pytań, gdy ktoś chce wynająć moich aktorów na prywatną imprezę. Kto wie, dlaczego ludzie robią takie rzeczy? – Rzucił w nią kopertą. – To łatwe pieniądze, zabieraj je i idź już sobie. Jeśli zmienisz zdanie, wiesz gdzie mnie znaleźć.
Ashling chwyciła kopertę, ale kiedy chwilę później wyszła z hotelu, bez peruki i we własnych ubraniach, poczuła mdłości. Mijając po drodze schronisko dla bezdomnych, weszła do środka i przekazała pieniądze kierownikowi.
Spojrzał na nią zaskoczony.
– Dziękuję, panienko. Jesteś pewna?
Przytaknęła i uciekła. Cały ten wieczór był koszmarnym doświadczeniem, które nigdy nie powinno się powtórzyć. Dziękowała swoim szczęśliwym gwiazdom, że już nigdy więcej nie spotka tamtego mężczyzny.

Cztery lata później…

Był ciepły letni wieczór. Ashling Doyle na wpół szła, a na wpół biegła ulicą w dzielnicy Mayfair, gdzie po obu stronach wznosiły się białe eleganckie domy ze stiukami. Miała wrażenie, że wszystkie okna niczym oczy patrzą na nią z dezaprobatą, bo brukała tę ekskluzywną część Londynu wymiętą, zlaną potem sobą.
Była bliska histerii, odkąd jej najlepsza przyjaciółka Cassie poprosiła ją o przysługę. Z pozoru łatwą do wykonania i niekłopotliwą. Miała tylko odebrać z pralni i dostarczyć szefowi Cassie smoking na przyjęcie odbywające się tego wieczoru. Nie mogła odmówić. Asystentka przyjaciółki zachorowała, a Cassie wylatywała tego dnia służbowo na dwa tygodnie do Stanów Zjednoczonych. Cassie nie zrozumiałaby, dlaczego, u licha, Ashling nie może zrobić dla niej takiej drobnostki. Tylko że Cassie nie miała pojęcia, dlaczego to nie był drobiazg. Nie bez powodu, odkąd zaczęła pracować dla swojego szefa, szybko awansując na stanowisko jego asystentki, Ashling zawsze znajdowała wymówkę, by nie wpadać do niej do pracy ani na żadną jej firmową imprezę. Cassie tłumaczyła to sobie tym, że Ashling nie znosiła wszystkiego, co wiązało się z korporacją i dyscypliną. Ale to nie dlatego Ashling unikała szefa Cassie, Zacharego Temple’a, jednego z najpotężniejszych finansistów w londyńskim City. Jego firma Temple Corp przyćmiewała wszystkie inne instytucje finansowe swoimi innowacyjnymi metodami. Zachary Temple był człowiekiem, do którego rząd zwracał się o pomoc i który jednym pstryknięciem palców mógł sprawić, że gospodarka się zachwieje. Co o wiele ważniejsze, był także tym mężczyzną, którego Ashling miała nadzieję już nigdy w swoim życiu nie spotkać. Kim był, zorientowała się dopiero wtedy, gdy Cassie pokazała jej zdjęcie w gazecie, mówiąc:
– To on! To mój nowy szef.
Ashling opowiedziała przyjaciółce o tamtym wieczorze sprzed czterech lat, ale wtedy nie znała jeszcze jego nazwiska. Teraz jednak wiedziała już, kim był. Z przerażenia zrobiło jej się niedobrze. Nie miała odwagi ani serca, by powiedzieć Cassie, że jej szef był właśnie tym mężczyzną, którego bez powodu publicznie upokorzyła. Jej wyrzuty sumienia i wstyd jeszcze urosły przez te lata, kiedy Cassie mówiła o nim ściszonym, pełnym szacunku tonem. Jej przyjaciółka nigdy nie potrafiła zrozumieć antypatii Ashling.
– On naprawdę gra ci na nerwach, prawda, Ash? A nigdy go nawet nie spotkałaś!
Nie przeszkodziło to jednak Cassie beztrosko opowiadać Ashling o jego legendarnej wręcz dbałości o szczegóły, która wykraczała poza biuro i dotyczyła również jego życia osobistego, a także kobiet, które starannie wybierał na swoje kochanki. Z których żadna nie zostawała nią zbyt długo.
Ashling aż za dobrze pamiętała kobietę, która tamtego wieczoru stała u jego boku. Wysoką, chłodną blondynkę niczym z filmu Hitchckocka. Wytworną. Wyrafinowaną. Mającą wszystkie te cechy, których Ashling wówczas brakowało. I brakowało jej nadal.
Zwolniła kroku. Przed nią wyłonił się dom Zacharego Temple’a. Wyróżniał się pośród innych. Wolnostojąca rezydencja w środku Londynu była warta więcej, niż ona sama mogłaby zarobić w ciągu dekad. Nie mówiąc już o przypominającym pałac jego wiejskim domu pod Londynem, o którym opowiadała jej Cassie, ani o apartamencie na Manhattanie czy o jego pied-à-terre w Paryżu. Ashling wątpiła, by zgromadziła w całym swoim życiu dość pieniędzy, by mieć na własność choćby skromną kawalerkę. Zarabiała wystarczająco dużo, by się utrzymać, i była dumna ze swojej niezależności. Ale jej wypłaty przychodziły nieregularnie, co wynikało z charakteru jej niezliczonych źródeł dochodów.
Na myśl o ponownym spotkaniu z tym mężczyzną ogarnęło ją przerażenie. Bała się, że mógłby ją rozpoznać, nawet jeśli wyglądała zupełnie inaczej niż tamtego wieczoru cztery lata temu. Miała teraz blond włosy obcięte na boba, zaczesane do tyłu w niedbały kucyk. Nie była umalowana i miała na sobie jaskrawe sportowe ubranie.
Zmusiła się, by wejść po schodach. Była spóźniona. Stanęła przed masywnymi czarnymi drzwiami. Z obu ich stron stały małe drzewka w doniczkach. Instynktownie wyciągnęła rękę i dotknęła liści, żeby sprawdzić, czy są prawdziwe. W tym momencie drzwi się otworzyły, co dobrze się składało, bo nie mogła dostrzec śladu dzwonka czy kołatki. Zamrugała na widok mężczyzny w liberii. Wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażała surowego, siwowłosego lokaja.
– Dzień dobry… to znaczy… dobry wieczór. Jestem Ashling Doyle, przyjaciółka Cassie… eee… Cassandry James, asystentki pana Temple’a. Poprosiła mnie o przyniesienie dla niego smokingu. – Uniosła ramię, wskazując na trzymany w ręku czarny pokrowiec.
Sięgając po niego, lokaj skrzywił się i powiedział:
– Pan Temple bardzo się niepokoił, bo jest już mocno spóźniony…
– Peters, czy to ta cholerna dziewczyna z moim smokingiem?
Słysząc ten cenzorski ton, Ashling upadła na duchu. Miała nadzieję, że uda jej się uciec, unikając spotkania z nim. Ale w tym momencie Zachary Temple wyłonił się zza pleców lokaja, mówiącego właśnie:
– Tak, proszę pana, to pański smoking. Zaraz dostarczę go do pańskiego pokoju. Samochód będzie czekał od frontu za piętnaście minut.
Peters odwrócił się i zostawił Ashling w drzwiach, wpatrzoną w mroczne oblicze Zacharego Temple’a. Miała wrażenie, że stoi w oślepiającym snopie potężnych reflektorów. Nie mogła się ruszyć.
Temple miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Nic nie wskazywało na to, że ją rozpoznaje. Nie miała pewności, czy odczuła ulgę, czy rozczarowanie.
Wydawał się wyższy, niż pamiętała. Szerszy w ramionach. Jeszcze bardziej przystojny. Miał szeroki tors, pod czarną koszulką polo rysowała się imponująca muskulatura. Jego gęste ciemne włosy, ostrzyżone krótko jak w wojsku, miały tendencję do kręcenia się. Ten szczegół sprawił, że nagle skoczył jej puls.
– Lepiej wejdź do środka, jesteś zgrzana – odezwał się.
Ashling zamrugała, jakby wychodząc z transu, i uświadomiła sobie, jak bardzo było jej gorąco. Przybiegła tu od najbliższej stacji metra, a było przecież blisko trzydzieści stopni. Nic dziwnego, że jej nie rozpoznał… Ale nie mogła dłużej ryzykować, kręcąc się w pobliżu. Cofnęła się.
– To nic. Cassie chciała, żebym dostarczyła smoking, a ja jestem…
– Spóźniona o jakąś godzinę. – Zachary Temple spojrzał surowo na zegarek.
Ashling przygryzła nerwowo wargę.
– Przepraszam… Wybierałam się do pralni zaraz po zajęciach, ale jedna z moich uczennic…
Temple zmarszczył brwi.
– Uczennic?
– Uczę jogi.
Nic na to nie odpowiedział, więc Ashling próbowała wypełnić paplaniem niezręczną ciszę.
– Jak już mówiłam, właśnie wychodziłam, kiedy jedna z moich uczennic dostała ataku paniki. Musiałam jej pomóc się uspokoić i zostać z nią, dopóki nie przyszedł po nią jej chłopak… Nie mogłam zostawić jej samej w takim stanie.
– Czy joga nie ma wywoływać w ludziach wręcz przeciwnego efektu?
– Tak naprawdę może wyzwolić silne emocje.
Spojrzał na nią, jakby mówiła w niezrozumiałym dialekcie. Ale potem odsunął się od drzwi.
– Powinnaś napić się wody.
Wbrew temu, co podpowiadał jej instynkt, nie odmówiła grzecznie i nie poszła sobie. Jak we śnie przekroczyła próg i znalazła się w cudownie chłodnym holu rezydencji Zacharego Temple’a. Był ogromny, z marmurową czarno-białą posadzką wiodącą do umiejscowionych centralnie schodów. Kryształowy żyrandol rzucał wokoło opalizujące światło.
Temple zamknął za sobą drzwi. Musiał chyba telepatycznie porozumiewać się z pracownikami, bo w tym momencie pojawiła się ubrana na czarno pokojówka i podała Ashling szklankę wody z cytryną i lodem.
– Dziękuję… – Wzięła szklankę od młodej kobiety, która zaraz zniknęła w korytarzu.
Ashling upiła łyk, próbując ochłonąć. Nie nawykła do ludzi tak beznamiętnych, jak Temple. Sama miała żywe usposobienie i starała się dbać o dobre samopoczucie u innych. A on wpatrywał się w nią jak w jakiegoś dziwoląga.
– Mieszkasz razem z Cassie… jesteś jej przyjaciółką z dzieciństwa?
Przytaknęła, złorzecząc w duchu przyjaciółce za to, że poprosiła ją o tę przysługę.

Ashling Doyle nie może odmówić przyjaciółce przysługi i w jej zastępstwie idzie do biura, by dostarczyć szefowi Zacharemu Temple’owi przesyłkę. Cztery lata temu na przyjęciu publicznie upokorzyła Zacharego. To było zlecenie, którego się podjęła jako początkująca aktorka. Ku jej zdumieniu Zachary prosi, by zastąpiła jego asystentkę podczas negocjacji w Paryżu. Ashling nabiera przekonania, że nie pamięta ich poprzedniego spotkania…

Na moich warunkach, Intrygująca piekność

Millie Adams, Jadesola James

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1149

ISBN: 9788327691354

Premiera: 16-02-2023

Fragment książki

Na moich warunkach – Millie Adams

Maximus King spojrzał na stojącą w drugim końcu sali balowej Ariannę Lopez, która do wczoraj była otoczoną złą sławą gwiazdeczką, próbującą ze wszystkich sił odzyskać dobre imię. Wizerunek był wszystkim w dzisiejszych czasach, rządzonych przez social media. Adrianna popełniła największą zbrodnię: była piękna, bogata i sprawiała wrażenie samolubnej, przez co popadła w niełaskę u użytkowników internetu, którzy patrzyli na nią jak na należący do nich przedmiot. Odbudowanie jej wizerunku było teraz jego zadaniem. Dzisiejszy wieczór okazał się wielkim sukcesem. Wydarzenie charytatywne było pełne przepychu i dopięte na ostatni guzik. A ona wyglądała teraz bardziej jak anioł, a nie jak kobieta upadła.
Zadanie zostało wykonane.
Wciąż była taka, jak przed dwoma tygodniami: płytka, niedorzeczna i samolubna. Świat jednak zapomniał o histerii, w jaką wpadła, gdy wręczono jej bukiet róż, z których nie wszystkie były idealnie białe, nie miało więc znaczenia, co kryło się w jej sercu. Tylko to, co widzieli ludzie. Wizerunek był w końcu najważniejszy. Nie może być inaczej w świecie, gdzie każdy aspekt prywatnego życia staje się publiczny. Być może dlatego z tak wielką, wręcz perwersyjną przyjemnością wykorzystywał wizerunek do tego, by się za nim chować. Bo nikt, nawet rodzina, nie wiedział, kim tak naprawdę jest Maximus King.
Poprawił krawat, odwrócił się i ruszył do wyjścia. Nagle usłyszał za sobą stukot obcasów. Zatrzymał się. Wiedział, że to była Arianna. Zwrócił uwagę, jaki dźwięk wydają jej obcasy w kontakcie z marmurową podłogą. Nie dopuszczał, by ktokolwiek wziął go z zaskoczeni.
– Wychodzisz?
– Tak – odparł.
– Myślałam, że może… wyjdziemy razem. W końcu tak dobrze nam się razem pracowało. Pomyślałam, że moglibyśmy… przenieść to na inny grunt. – Położyła delikatną, wypielęgnowaną dłoń na jego ramieniu, a jej dotyk przeszył go chłodem. Jednak się uśmiechnął. Ten ujmujący uśmiech playboya, za którego uważał go cały świat.
– Nie dzisiaj.
– Nie dzisiaj? – Otworzyła szerzej oczy. – Miałam wrażenie, że zawsze masz na to ochotę.
Posłał jej najlepszy i najbardziej wypróbowany uśmiech – jak stuprocentowy playboy.
– Już ktoś na mnie czeka w łóżku, kochanie. – Mrugnął na potwierdzenie swoich słów. – Trzeba się umawiać z wyprzedzeniem.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia. Samochód czekał już na niego przed hotelem. Zgodnie ze zwyczajem rozejrzał się wokół, wsiadł do samochodu i ruszył ulicami San Diego do pięknej posiadłości na wzgórzu. Miał stamtąd cudowny widok na ocean, z tyłu natomiast chroniły go góry.
Bardzo dużo okien.
Wszystkie kuloodporne.
Znów był to element fasady, pozorna otwartość i kruchość.
Zaparkował samochód przed domem i wysiadł, używając czujnika na odcisk palca, dzięki któremu dostał się do domu. Wiedział, że coś jest nie tak, gdy tylko wszedł do pogrążonego w ciemności pokoju. Zatrzymał się i sięgnął do kieszeni marynarki, gdzie miał schowany niewielki pistolet z tłumikiem. Zawsze miał go przy sobie. Wszedł trochę dalej, ale nic nie słyszał, wyczuwał tylko jakby obcy prąd powietrza. Nauczył się, by słuchać instynktu. Od tego zależało przeżycie, a on wciąż był żywy.
– Wolałabym, żebyś mnie nie zastrzelił.
Dobiegający z ciemności kobiecy głos brzmiał słodko i miał wyraźny akcent.
– Kim jesteś? – zapytał.
Usłyszał ruch dobiegający z salonu i po chwili zobaczył ubraną na biało postać, która podążała w jego stronę. Weszła w plamę księżycowego światła wpadającego przez wychodzące na ocean okna. Drobna, o długich blond włosach i okrągłej, bladej twarzy, której rysów nie mógł dostrzec w bladym świetle.
– Jestem księżniczką Annick, dawniej z dolnego lochu, obecnie z pałacu.
Coś zaświtało mu w głowie.
– Annick – powtórzył.
Znał to imię. Księżniczka Annick.
– Kto cię przysłał?
– Sama się przysłałam – odparła. – Korzyść wynikająca z bycia wolnym człowiekiem. A ja jestem wolna – wydała z siebie cichy dźwięk, który przypominał śmiech. – To coś niezwykłego, jeszcze nie zdążyłam się przyzwyczaić.
– Jesteś księżniczką z Aillette, zgadza się?
Znał odpowiedź. Nie potrzebował jej potwierdzenia. Ledwie rok temu wykonywał tam pewne zlecenie, co oznaczało, że poznał historię tego kraju. Traktował swoją prace bardzo poważnie, więc nigdy nie przystępował to realizacji, dopóki nie poznał wszystkich szczegółów. Jeśli chodzi o rząd Stanów Zjednoczonych, nie istniał tam ktoś taki jak Maximus King. Jego praca i jakiekolwiek ślady, które mogłyby do niego prowadzić, były tak dobrze ukryte, że jedynie geniusz byłby w stanie go namierzyć. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że było to możliwe. Stąd kuloodporne okna. Wciąż jednak nie miał pojęcia, jak ta kobieta się tu znalazła, do tego posiadając pełną wiedzę o jego obu życiach.
– Oui – odparła. – To ja.
– Wykonałem już pracę dla twojego kraju, Annick, więc nie wiem, co tutaj robisz.
– Och, to właśnie ma związek z tamtą pracą, panie King.
– Nie udzielam konsultacji po wykonaniu zadania.
– Ale w związku z pańskim działaniem powstał pewien problem.
– Odsuwanie dyktatorów od władzy rozwiązuje problemy, a nie je tworzy.
– A co z pustką, która po nich pozostaje?
– Za to już nie jestem odpowiedzialny.
– A więc za co pan jest?
– Tak jak mówiłem. Otrzymuję polecenie od służb bezpieczeństwa. Zbieram zespół lub działam na własną rękę, w zależności od sytuacji. Wydaję rozkazy. Odchodzę. Zakładam, że potem rząd wysyła odpowiednich ludzi, którzy zajmują się resztą.
– Ha! Dobrze by było – powiedziała. – Trzy miesiące wsparcia, a potem co? Znikają. Nie mam wystarczających środków ani narzędzi, żeby rządzić krajem, który wciąż nie do końca wierzy, że jestem do tego gotowa.
– Twierdzi pani, że nie ma środków, a jednak się tu pani znalazła.
– Jestem bardzo przebiegła – odparła.
– Nie byłaś zaangażowana w reżim? – Przeszedł na ty. Tak będzie łatwiej.
– Stanowczo nie. Jak mówiłam, trzymano mnie pod kluczem i od czasu do czasu pokazywano publicznie, na dowód, że żyję. I przyznaję, że mam jedną słabość, a mianowicie zależy mi na moim życiu. Nie chciałam być martwa.
– To dość popularne pragnienie – odparł.
– To prawda.
– A więc czego chcesz, Annick? Oprócz tego, że nie chcesz być martwa.
Spojrzała na niego i przez chwilę miał wrażenie, że się waha. Na ułamek sekundy dostrzegł w jej oczach słabość.
– Chciałabym, żebyś wrócił ze mną do Aillette.
– Nie ma mowy.
– Jeszcze nie wiesz, jaką mam propozycję.
– Nie muszę.
– Myślę, że powinieneś mnie wysłuchać.
– Chyba przeceniasz to, co chcesz mi zaproponować. Mam tu wszystko – powiedział, wskazując na posiadłość, o którą w ogóle nie dbał. W środku był martwy, a to oznacza, że nie bał się śmierci. Annick jednak nie musiała o tym wiedzieć. Wystarczyło, żeby wiedziała to, co reszta świata, choć niepokoił go fakt, że była w posiadaniu pewnych informacji. Wiedziała, że był odpowiedzialny za śmierć dyktatora Aillette.
Annick była świadoma jego podwójnego życia. A to stanowiło problem. Nie bawił się jednak w pozbywanie się drobnych kobiet. Rozprawiał się tylko z tymi, którzy na to zasłużyli. Tymi, którzy popełnili prawdziwe zbrodnie. Nie uważał się za dobrego człowieka, ale starał się utrzymywać na świecie ład i porządek. Próbował naprawić to, co mu się nie udało wiele lat temu. Nic nie przywróci życia Stelli. On ocalał, a ona odeszła i nic nie mógł na to poradzić, niezależnie od tego, jak wielu zbrodniarzy usunie z tego świata. Uważał jednak, że w ten sposób spłaca swój dług. W jakiś sposób wprowadza choć odrobinę ładu we wszechświecie.
Annick spojrzała na niego i uniosła barki.
– Nie proszę o wiele. Chcę tylko, żebyś wrócił ze mną do kraju i występował w roli mojego ochroniarza.
W końcu udało jej się uciszyć brutala. Zrobiła naprawdę porządny wywiad na temat Maximusa Kinga, zanim zjawiła się w San Diego, żeby stanąć z nim twarzą w twarz. Był naprawdę fascynującą postacią. Odkryła, że wcale się go nie boi, choć może powinna. Nie można jej było jednak tak łatwo przestraszyć.
W dzieciństwie straciła całą rodzinę i od tego czasu trzymano ją pod kluczem. Otrzymała solidną edukację, żeby ją ucywilizować. Myśleli, że będzie lojalna.
Ale ona całe życie kłamała, był to jej sposób na przetrwanie. Teraz w końcu miała szansę na zadośćuczynienie, mogła naprawdę coś zrobić. Sprawić, że te lata farsy nie pójdą na marne. Musiała tylko przekonać tego playboya, który według jej informacji był tajnym zamachowcem, żeby został jej ochroniarzem. Potrzebowała u swego boku mężczyzny. W tym tkwił problem.
Annick była realistką, w innym wypadku nie przetrwałaby dziesięciu lat niewoli. Świat bywał okrutny i nikogo nie obchodziło, że była tylko dzieckiem. Nie było miejsca na sentymenty, gdy w grę wchodziła władza. Zmuszono ją, by w ukochanym kraju grała rolę figurantki, musiała stawać u boku ludzi, których nienawidziła, robiąc dobrą minę do złej gry. Wszystko po to, żeby świat myślał, że Aillette miało dobrze funkcjonujący rząd.
A prawda wyglądała zupełnie inaczej.
Jej naród cierpiał.
Reforma! Rewolucja!
Z tymi słowami na ustach ci ludzie wpadli do pałacu i zniszczyli jej rodzinę. Teraz, kiedy odzyskała władzę, zrobi wszystko, żeby jej naród już nigdy nie cierpiał. Potrzebowała jego ochrony – bardziej dla swojego ludu niż dla siebie. Nie bała się niebezpiecznych mężczyzn, przez lata miała z nimi do czynienia, więc umowa z kimś takim jak Maximus King w ogóle jej nie niepokoiła.
– Chcesz, żebym wrócił z tobą do Aillette?
– Nie tylko chcę. To jest rozkaz.
– A jeśli odmówię?
– Nie zawaham się przed ujawnieniem twojej tożsamości.
– Widzisz, żeby to zrobiło na mnie wrażenie – jego głos był teraz twardy – musiałoby mi bardziej zależeć na własnym życiu.
Blefował. Przynajmniej taką miała nadzieję. Jeśli nie, to miała problem.
Ale blefował. Na pewno.
Teraz przyszła pora na coś, czego nienawidziła. Groźby przyprawiały ją o mdłości, nie chciała się do nich uciekać. Ale zrobi to, co będzie trzeba.
– Twoja siostra Violet? Jest księżniczką i chyba mieszka w Monte Blanco. Co się stanie z nią i jej krajem, jej mężem, jeśli świat dowie się, że jej brat jest płatnym zabójcą?
W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Dobrze.
– Igrasz z ogniem, Annick.
– Życie to niebezpieczna zabawa, czyż nie? A co z Minervą? Twoja urocza siostra i jej piękne dzieci. Jej mąż. Twoja matka i ojciec. Co z nimi? Jeśli twoja tożsamość będzie znana, oni również znajdą się w niebezpieczeństwie.
– Ośmielasz się grozić mojej rodzinie?
– To nie są groźby. – Pokręciła głową. – Po prostu mówię, jak jest. To nie groźba, ale rzeczywistość.
– Gdzie niewinnym ludziom i dzieciom grozi śmierć.
– W moim kraju zginęło ich już wystarczająco dużo – powiedziała. – Jeśli nie ugruntuję swojej pozycji w kraju, ryzykuję kolejną rewolucją. Może inwazją ościennego państwa? To jest rzeczywistość, a ja nie zamierzam podejmować ryzyka.
– A jednak zaryzykowałaś, żeby tu przyjechać. – Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej małe urządzenie. Po chwili w pomieszczeniu zapaliły się światła.
Zamrugała. Widziała jego zdjęcia, ale nie oddawały mu sprawiedliwości. Był bardzo potężnym mężczyzną o szerokich barkach i ciemnobrązowych włosach. Miał wyjątkowo przystojną twarz. Jeszcze nigdy nie widziała mężczyzny o tak pięknych rysach. Uroda to naprawdę zaskakująca rzecz. Była to kwestia układu twarzy i kości pokrytych skórą w odpowiedni sposób. W jego przypadku jednak rezultat był naprawdę niezwykły.
Poczuła coś dziwnego w dole brzucha. Wrażenie było obce, nie doświadczyła czegoś podobnego. Trochę przypominało strach, ale było to coś innego. Nie bała się. Wtedy zauważyła, że wciąż miał w dłoni pistolet. W pełnym świetle broń była doskonale widoczna, choć od początku zdawała sobie sprawę, że po nią sięgnął. Przeczuwała jednak, że prawdziwym zagrożeniem był on sam.
– Nie zabijaj mnie.
– Nie mam takiego zamiaru. Aby wyjść naprzeciw naszym życzeniom – twoim, aby żyć, i moim, aby nie strzelić do kobiety – najlepiej będzie, żebyś już poszła i zapomniała, że ta rozmowa kiedykolwiek miała miejsce.
– Nie mogę. Naprawdę nie mogę, bo muszę to zrobić dla moich ludzi. Rozważałam naprawdę wiele rozwiązań. Czy zależy ci na władzy? Jako mój ochroniarz, moja… prawa ręka będziesz bardzo potężnym człowiekiem.
– Nie. Nie sądzisz, że jeśli by mi na tym zależało, zająłbym jedno z miejsc, które dzięki mnie zostało puste?
– I to jest dziwne – odparła. – Większość ludzi pragnie władzy, nieprawdaż?
– Pewnie tak, do pewnego stopnia. Czasem się jednak zastanawiam, czy zdają sobie sprawę, z czym to się tak naprawdę wiąże.
– Celna uwaga. Mnie osobiście władza nie kusi, muszę jednak po nią sięgnąć, bo to mój obowiązek. Jest mi przeznaczona. Cała moja rodzina nie żyje.
– Przykro mi. Ty jednak przedstawiłaś mi scenariusz, według którego moja rodzina może umrzeć.
– Nie chcę tego, Maximusie Kingu. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Pragnę tylko, żeby mój kraj był bezpieczny. Chcę, żebyś mi pomógł ustabilizować sytuację, którą sam zainicjowałeś.
– Powtórzę jeszcze raz, że to nie była moja inicjatywa.
– A czyja?
– Twoich wschodnich sąsiadów, w Lackland. Podejrzewam, że mieli swoje powody, by odsunąć tyrana od władzy.
– Tak, aby potem sięgnąć po władzę, a tego też nie chcę. Więc widzisz, w jakiej sytuacji się znalazłam. Potrzebuję pieniędzy. Czy nie chciałbyś mieć takiej władzy?
– Jak mówiłem, władza mnie nie pociąga.
– Więc dlaczego to robisz? Po co ci to wszystko, ta praca, która jest tylko przykrywką? Odbudowujesz wizerunek hollywoodzkich gwiazd? I zabijasz ludzi na zlecenie.
– Wypełniam powierzone mi misje. W efekcie giną ludzie, którzy sami zabiliby wielu innych. Wielu niewinnych.
– A więc ty razem z rządem decydujecie, kto jest dobry, a kto zły? Czy to nie jest władza? Zabawa w Boga? Bawisz się z opinią publiczną, a potem z ludzkim życiem. Nie wmówisz mi, że nie lubisz władzy. Nie jestem tak głupia, żeby w to uwierzyć.
Nie była pewna, czy nie posunęła się za daleko. Nie bała się go, ale była świadoma, że jeśli przekroczy granicę, rezultat będzie co najmniej niepożądany. A to już ją przerażało. Nie miała innej opcji. Nie miała pojęcia, jak inaczej ugruntować swoją pozycję w kraju, który znalazł się w tak opłakanej sytuacji.
– Co jeszcze jesteś gotowa mi zaoferować?
Odetchnęła głęboko, żeby dodać sobie odwagi. Była na to przygotowana.
– Siebie. Moje ciało.
Przyjrzał się jej uważnie.
– Nie obraź się, ale nie mam na to ochoty.
Zmrużyła oczy, czując się upokorzona.
– Co to znaczy?
– Nie muszę posuwać się do czegoś takiego, żeby zdobyć kobietę. Jeśli jej pragnę, to dostaję to, czego chcę.
– Ale mnie nie dostaniesz.
– I to ma być dla mnie szczególnie kuszące?
Wzruszyła ramionami.
– Żaden mężczyzna mnie nie miał. To pewnie szokujące, zważywszy na to, że spędziłam tyle czasu w uwięzieniu. Podejrzewam, że to nie lada wyczyn, prawda? Żeby zachować moją czystość jako walutę na przyszłość. Dziewictwo jej w cenie.
Przyglądał jej się beznamiętnym wzrokiem.
– Czyżby? Tutaj jest to coś bardzo nietrwałego, czego pozbywa się przy pierwszej lepszej okazji.
– Cóż, nie w moim przypadku. Doświadczyłam prawdziwych okropności, odebrano mi wiele, ale nie to. Jestem gotowa oddać to tobie.
– Nie zależy mi na twoim dziewictwie, księżniczko. Moje również nie było mi potrzebne. Pozbyłem się go dwadzieścia lat temu i za nim nie tęsknię.
– W takim razie pieniądze. Mam bogatą w minerały ziemię. Złoto i ropa, złoża są nienaruszone. Dyktatorzy chyba nie grzeszyli inteligencją. Jednej rzeczy mi nigdy nie brakowało – czasu. Więc spędziłam go na zgłębianiu wiedzy. Dużo czytałam i odkryłam, że mój kraj posiada wiele ukrytych zasobów. Potrzebuję jednak inwestora, który się tym zajmie. I muszę żyć. Nie mogę umrzeć, bo inaczej to nie będzie mieć znaczenia. A do tego potrzebuję ciebie.
– Myślisz, że możesz mnie kupić?
– Twoje usługi są na sprzedaż. Nie udawaj, że chodzi tylko o zasady. Gdyby tak było, pracowałbyś za darmo, ale tak nie jest.
– Nikt nie pracuje za darmo.
– No właśnie. O to mi chodzi. Nikt nie pracuje za darmo i od ciebie tego też nie oczekuję. Zapewnij mi ochronę, a ja cię za to wynagrodzę. Uważaj to za kolejną misję, ale tym razem naprawisz to, co sam zepsułeś.
– Uważasz, że potrzebujesz ochrony? Że jesteś w niebezpieczeństwie? Na jak długo?
– Wkrótce zostanę koronowana i myślę, że… na pewien czas. Koronacja jest odkładana, bo chcą się upewnić, że po czasie spędzonym w niewoli wciąż nadaję się na królową…

 

Intrygująca piekność – Jadesola James

Laurence James Stone od lat nie jadał sam w hotelowej restauracji.
Nie miał pojęcia, dlaczego zdecydował się na to akurat dziś wieczorem. Położony w śródmieściu Manhattanu okazały Park Hotel emanował spokojną elegancją, ale pamiętający lepsze czasy budynek był już nieco podniszczony i urządzony w tradycyjnym stylu. Dlatego rzadko zaglądali do niego młodzi i bogaci nowojorczycy.
Jedzenie było tu jednak wyborne, a obsługa bez zarzutu. Za kilka godzin w wielkiej sali balowej hotelu Stone miał pełnić rolę gospodarza największej od miesięcy imprezy towarzyskiej z udziałem miejscowych celebrytów i polityków.
Tego wieczora jego agencja reklamowa, która właśnie weszła na nowojorską giełdę, miała się znaleźć na ustach wszystkich. Stone i jego wspólnik biznesowy, Desmond Haddad, wierzyli, że wkrótce wycena firmy przekroczy barierę miliarda dolarów. Ta magiczna liczba od lat spędzała Laurence’owi sen z powiek. Szła za nim jak cień. Już był bardzo bogatym człowiekiem, ale teraz miał grać w zupełnie innej lidze.
Przyjechał do hotelu nieco wcześniej i od razu ruszył windą na ostatnie piętro do swojego apartamentu zaprojektowanemu jako osobny penthouse. Laurence miał za sobą ośmiogodzinny lot z Berlina i chciał chwilę odpocząć, ale pusty żołądek dał mu znać o sobie.
Wziął szybki prysznic, przebrał się i zjechał na dół do restauracji. Marzył, by zjeść w spokoju w zacisznym miejscu. Podczas lotu musiał towarzysko gawędzić o wszystkim i o niczym z namolnym sąsiadem i odebrać szereg telefonów od ważnego klienta, który miał kupić pakiet akcji agencji…
Nie znosił takich pogaduszek tak, jak większość ludzi nie znosi dentysty.
– Nie bądź takim snobem – z uśmiechem skarcił go Desmond, gdy Laurence zaczął narzekać na zmęczenie.
Haddad był całkowitym przeciwieństwem Stone’a. Sporo od niego młodszy nosił koszule w krzykliwych kolorach od najlepszych projektantów i – co nieraz irytowało Laurence’a – zawsze emanował optymizmem. Różnili się też fizycznie. Desmond był wysoki i szczupły. Uprzejmy wobec ludzi. Uwielbiał wytworne i gwarne przyjęcia. Laurence był poważny i skupiony na pracy, która stanowiła całe jego życie.
Gdy tylko wylądowali, Desmond z uśmiechem na ustach wyrwał wspólnikowi laptop i służbowy telefon komórkowy.
– Tylko na kilka godzin. Wyluzuj się. Wytrzymasz bez zaglądania na strony naszej kampanii reklamowej. Zobaczymy się na wieczornym przyjęciu. Nie wierzę, że urodziłeś się w bogatej rodzinie. Tyrasz, jakbyś miał milionowe długi.
Mówił prawdę. Jego wspólnik dorastał w bogatym domu. Nie przypadkiem spotkali się w znanej ekskluzywnej szkole średniej Exeter, gdzie uczyła się młodzież tylko z zamożnych rodzin. Majątek ojca Laurence’a, znanego senatora, i tak bladł przy bajkowej, zbudowanej na ropie, fortunie dynastii Haddadów. Desmond wydawał rodzinne pieniądze z radosną beztroską. Laurence nie potrafił mu wytłumaczyć, dlaczego za wszelką cenę chce zbudować swoją całkowicie niezależną od rodziny potęgę finansową.
– Ech, ty bogaty biedaczyno – lekceważąco i żartobliwie mawiał Desmond. – Twój problem polega na tym, że jesteś taki cholernie poważny.
I może miał rację.
Z westchnieniem ulgi Laurence spostrzegł, że restauracja jest pusta. Tylko przy jednym stoliku stojącym obok marmurowego kominka siedziała samotna młoda kobieta.
– Proszę wybaczyć. Personel jest w wirze przygotowań do przyjęcia. Część restauracji jest nieczynna – wyjaśnił kelner, prowadząc Laurence’a do stolika tuż obok stolika kobiety.
Laurence prawie nie słuchał, jak kelner z pamięci recytuje listę drogich win. Wybrał pierwsze z brzegu. Marzył, by pobyć samemu. Od niechcenia spojrzał na siedzącą obok kobietę. Z apetytem i radością w oczach zajadała się tak ogromną porcją swojego dania, że Laurence musiał stłumić śmiech. Musiało być piekielnie drogie. Na jej stoliku spostrzegł talerzyk z kawiorem, ostrygi i stek ze świeżą gorczycą. Do tego butelka drogiego francuskiego wina.
– Stek z grilla? – zapytał kelnera, wskazując na sąsiedni stolik.
– Tak. W stylu Rockefellera.
– Więc poproszę. I młode ziemniaki ze śmietaną.
Kelner zniknął tak samo bezszelestnie, jak się pojawił. Laurence został sam. Był zirytowany, bo do przejrzenia poczty elektronicznej musiał użyć teraz prywatnej komórki, na której nie miał zainstalowanych wszystkich potrzebnych aplikacji. Nie używał tego telefonu od tygodni. Poczuł ulgę, gdy wreszcie udało mu się zalogować. Zaczął czytać raporty o oglądalności ich ostatniej akcji reklamowej.
Dopiero teraz poczuł się jak u siebie w domu… Czyli w pracy.
Kelner postawił na stole Laurence’a talerz z przystawkami i podszedł do młodej kobiety.
– Podać coś jeszcze, proszę pani? – zapytał z troską w głosie.
– Nie, dziękuję – odparła.
Mówiła cichym, prawie niesłyszalnym głosem, który mimo to emanował zmysłowością. Laurence odwrócił głowę w jej stronę. Głos wydał mu się znajomy w ten ulotny sposób, który sprawia, że coś intryguje nas na tyle, że szukamy w pamięci odpowiedzi, dlaczego. Laurence ją znalazł. Przeżył déjà vu. Spojrzał na twarz sąsiadki. Wielkie oczy o najczystszym brązowym koloru, jakich nigdy nie widział. Pełne umalowane jagodowoczerwoną szminką usta z górną wargą z uroczym łukiem Kupidyna i dołeczki na policzkach.
Powoli odwrócił głowę i znów spojrzał na wyświetlacz telefonu.
Śliczna, pomyślał jakby od niechcenia. Spojrzał na nią raz jeszcze, gdy wstawała, by zaspokoić ciekawość, czy ciało kobiety dorównuje twarzy. I znowu doznał déjà vu. Skąd ją zna? Studiował w Anglii, więc na pewno nie stamtąd. Wyglądała też o wiele za młodo – i zbyt ubogo – jak na klientkę jego firmy. Może była jedną ze stażystek, które każdego lata przewijały się przez agencję? Niemożliwe. Unikał ich przecież jak ognia.
– Doliczyć pani do hotelowego rachunku? – spytał kelner.
– O, tak, proszę – odpowiedziała tym samym miękkim kulturalnym głosem. – Apartament siedemset – dodała.
– Ach, tak, nasz penthouse. – Kelner ukłonił się.
Usłyszawszy tę wymianę zdań, Laurence niemal zerwał się z miejsca. Kobieta musiała się pomylić, bo… podała właśnie numer jego apartamentu!
Nieznajoma jednak bez wahania z uśmiechem podpisała rachunek. Wypiła ostatni łyk szampana z wysokiego kryształowego kieliszka, spojrzała na Laurence’a i przesłała mu nieśmiały uśmiech. Po chwili zalotnie spuściła powieki i lekko wytarła serwetką pełne suta.
Co za tupet?
Laurence nie wiedział, jak ma się czuć. Rozbawiony, zirytowany czy wściekły? Sadząc z menu zamówionego przez nieznajomą, stał się właśnie uboższy o kilkaset dolarów… A ta mała kanciara nawet nie mrugnęła okiem!
Już miał za nią ruszyć, gdy zadzwonił telefon. Kątem oka dostrzegł tylko delikatne, ale i zmysłowe krągłości kobiety odchodzącej lekkim krokiem z wdzięcznymi ruchami bioder.
Spojrzał na imię na wyświetlaczu i… natychmiast zapomniał o pięknej, jedzącej za jego pieniądze, kobiecie.

– Co to, u diabła, znaczy? Jesteś w Dubaju?
Laurence niemal krzyczał do telefonu. Na szczęście restauracja była już pusta.
– Aurelio? – W jego pytaniu brzmiało żądanie wyjaśnień.
W odpowiedzi usłyszał głośne westchnienie swojej partnerki Aurelii Hunter. W myślach już gorączkowo kalkulował. Dubaj to dziewięć godzin lotu. Nie ma szans, by zdążyła mu towarzyszyć na wieczornym przyjęciu.
– Aurelio! – powtórzył.
– Chwilkę – odparła.
W jej głosie wyczuł irytację. Usłyszał jakby szelest pościeli i melodyjny głos Aurelii skierowany do kogoś innego.
– Co? – rzuciła do telefonu.
– Jak to „co”? Miałaś tu być! – odpowiedział z naciskiem na ostatnie zdanie.
Aurelia zamilkła. Po chwili Laurence usłyszał jej głośny ironiczny śmiech.
– Mówisz poważnie? – spytała.
Był śmiertelnie poważny. Czuł też, że właśnie traci coś niezwykle ważnego.
– To wcale nieśmieszne – odparował. – Mieliśmy siedzieć obok Muellerów. Wiesz, jak są dla mnie ważni.
– Naprawdę nie wiesz, o co chodzi? – Jej śmiech przeszedł w znudzone westchnienie.
– Dopóki mi łaskawie nie wyjaśnisz… – odpowiedział.
Głos Aurelii nabrał teraz dobrze znanego Laurence’owi wystudiowanego chłodu.
– Chyba nie dostałeś żadnego z moich esemesów. Nie oddzwaniałeś.
Laurence w pośpiechu przejrzał ostatnie wiadomości, których przedtem nie odczytał. Do diabła, są! Rzucił na nie okiem i przeklął pod nosem.
– Miło, że w końcu przeczytałeś – powiedziała pełnym złośliwej ironii głosem.
Laurence Stone nie cierpiał zaskoczeń. Wzbierała w nim złość i oburzenie.
– Rozumiem, że z nami koniec? – spytał przez zaciśnięte zęby.
– Przykro mi, Laurence – westchnęła.
– Kończysz esemesem?
– A co miałam zrobić? – fuknęła Aurelia. – Cały tydzień nie odbierasz telefonów. Kierują mnie do sekretarki. Tak robi partner? Nie będę czekać w kolejce jak twoi klienci!
– Ale dlaczego? – spytał bez przekonania w głosie.
– Spotkałam kogoś…
Oszołomiony Laurence przez chwilę wpatrywał się pustym wzrokiem w wyświetlacz telefonu.
Jego zaręczyny ze starą koleżanką ze szkoły trwały już rok. Przyjaciele spodziewali się szybkiego ślubu. Jako szefowa odziedziczonej po ojcu potężnej spółki technologicznej, Aurelia nie miała czasu na randki, ale mnóstwo do nich okazji. Spotkali się przypadkiem na przyjęciu i odnowili starą znajomość. Zawarli przyjacielski układ. On miał jej towarzyszyć na ważnych dla niej przyjęciach biznesowych. I odwrotnie. Wspólnie pozowali do zdjęć. Laurence był jej tak pewny, że czasem nawet nie odbierał telefonów.
Ten ostatni szczegół zdecydował zapewne o jego porażce.
– Naprawdę mi przykro – Aurelia przerwała milczenie. – Jak to powiedzieć… – wahała się przez chwilę. – Zaczęło się pewnie z miesiąc temu, a ostatnio nabrało szalonego tempa. To… coś… zupełnie innego… Wysłałam ci mejla, żebyś mógł sobie zorganizować resztę sezonu.
Wciąż klnąc pod nosem, Laurence nerwowo zaczął przeglądać pocztę. Gdyby zachował spokój, zdziwiłby go ton głosu Aurelii. Był tak miękki, jak nigdy przedtem. Naprawdę się zakochała, pomyślał. Gdyby nie to, że wystawiła go do wiatru w tak ważnym momencie, pewnie nawet cieszyłby z jej szczęścia.
– Pięknie. Mam nadzieję, że dobrze się bawisz w Dubaju, ale na Boga goszczę wieczorem wielkiego klienta. Czeka mnie też kilka innych imprez…
– Idź sam – odparła.
Mówiła teraz zdecydowanym głosem. Usłyszał trzask zapalniczki. Aurelia głęboko zaciągnęła się papierosem. Oczyma wyobraźni widział, jak leżąc na jedwabnej pościeli, od niechcenia bawi się niesfornym loczkiem swoich włosów.
– A jeśli znajdziesz kogoś do towarzystwa, pamiętaj, by odpowiadać jej na mejle, esemesy i telefony, dobrze?
– Chyba naprawdę nie rozumiesz, jak bardzo poplątałaś mi szyki.
Może rozumiała, ale miłość pewnie odebrała jej zdrowy rozsądek.
Klienci agencji lubili dobijać targu z ludźmi ustatkowanymi życiowo. W grę wchodziły ogromne pieniądze. Nic dziwnego, że bogaty klient czuł się pewniej, gdy widział, że podpisuje umowę z kimś, kto ma żonę czy stałą partnerkę. Konto, które taki klient powierzał firmie, lądowało wtedy w rękach człowieka rozumiejącego, czym jest związek i co znaczy dbać i uszczęśliwiać drugą osobę.
Było to abecadło reklamowego biznesu.
Laurence nie rozumiał związków lub może po prostu nie chciał ich rozumieć. Zrezygnował z nich dawno temu, ale wiedział, jak powinny wyglądać, i musiał odgrywać swoją rolę. Z góry wykluczał romantyczny związek i miłość. Nie miał nań czasu ani ochoty. Właśnie dlatego Aurelia była dla niego idealną partnerką. Żadnych zobowiązań, seksu i żadnych pogmatwanych następstw rozstania.
– Zrozum mnie… – zaczęła, ale Laurence już się rozłączył.
Po chwili zablokował jej numer. Postępował jak rozzłoszczony dzieciak. Ale miał problem, który musiał szybko rozwiązać. Aurelia w jednej chwili odeszła w niepamięć. Dziś wieczorem może uda mu się usprawiedliwić przed Muellerami jej nieobecność, ale czekały go kolejne gale, uroczyste przyjęcia, weekendowe wyjazdy i kolejni klienci…
Przypomniał sobie nieznajomą…
Kobiety! Najśmieszniejsze istoty pod słońcem.

Katherine Asare jedno wiedziała na pewno: kłamstwa są o wiele bardziej przekonujące, gdy samemu w połowie się w nie wierzy. Dlatego powtarzała sobie tę dewizę, gdy drżąc z zimna, stała w damskiej toalecie Park Hotel. Było zimniej, niż myślała, ale nie mogło być inaczej, skoro miała na sobie tylko czarne koronkowe stringi. Drżącymi palcami rozsunęła suwak plecaczka i wyjęła jedwabną sukienkę, którą wypożyczyła z jednej z wypożyczalni designerskich kreacji. Obejrzała ją bacznym wzrokiem. Krój pochodził z zeszłego sezonu, ale sukienka wyglądała modnie. Pasowała do jej smukłej figury i ciemnej karnacji skóry. Była też w jej ulubionym, głębokim trawiastozielonym kolorze, który w świetle połyskiwał, uwydatniając odcień jej skóry.
Nie miała zaproszenia na wieczorną galę, musiała się więc jakoś wmieszać w tłum gości. Chciała spotkać Sonię Van Horn i liczyła na jej dobry nastrój. Ta kulturalna i miła dama w średnim wieku nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale była prezeską szacownego Hunt Society – klubu towarzyskiego, do którego dostępu Katherine szukała od wielu miesięcy.
Choć należała do niego tylko niewielka grupa nieprzyzwoicie bogatych miłośników jeździectwa, był jednym z najstarszych i najlepszych takich klubów w stanie Nowy Jork.
Katherine chciała nawiązać kontakty z ludźmi, którzy lubili uspokajać własne sumienie, wpłacając dotacje na różne szlachetne cele, nie brudząc sobie przy tym rąk obwieszonych wartą dziesiątki tysięcy dolarów biżuterią.
Jakość ponad ilość – powtarzała sobie, obciągając sukienkę wzdłuż swoich kształtnych i smukłych bioder.
Katherine – zwana przez przyjaciół Kitty – była założycielką fundacji pomagającej przybranym dzieciom urządzić się w normalnym dorosłym życiu. Z własnego doświadczenia wiedziała, że nie wystarcza masowe wysyłanie mejli z broszurami i telefoniczne akwizycje. Przejrzała historie wielu organizacji charytatywnych i doszła do wniosku, że największe sukcesy osiągają te założone przez bogatych patronów lub przez nich firmowane. Na ich konta wpływały miliardy. Żadna jednorazowa dotacja nie równała się zobowiązaniu do wspierania danej osoby czy instytucji społecznej przez całe życie.
Kitty szukała takich właśnie sponsorów.
Szybko zapięła suwak sukienki i przejrzała się w lustrze.
Do roboty, powiedziała do siebie. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę sali balowej Park Hotel.
Nie była to dla niej pierwszyzna. Wiedziała, że wszyscy zgromadzeni poświęcili miesiące – i miliony dolarów – na przygotowania do tej wyjątkowej gali. Panie z góry zaplanowały kupno mającej olśnić wszystkich biżuterii i kreacji z najdroższych światowych domów mody. Makijaże i fryzury świadczyły o wizytach w najdroższych nowojorskich salonach piękności. Panowie nie zostawali dłużni. Wszyscy w szytych na miarę garniturach. Tego wieczora francuski szampan miał się lać strumieniami.
Kitty oczywiście nie miała takich pieniędzy. Fryzurę wymyśliła sama. Sukienkę miała oddać do poniedziałkowego popołudnia. Inaczej groziła jej dopłata. Nie spędzało jej to jednak snu z powiek. Przeciwnie. Nigdy nie chciała być jedną z tłumu tych ludzi. Lata temu sięgnęła szczytu swoich marzeń, by szybko rozbić się o twardą rzeczywistość. Uczyła się jednak na błędach. Odrobiła lekcję. Nadzieja jest daremna. Podobnie jak poleganie na ludziach. Nie potrzebowała ich. Potrzebowała tylko ich pieniędzy. I to dużo.
Miała encyklopedyczną pamięć do nazwisk, twarzy oraz ludzkich historii i bez najmniejszej żenady wykorzystywała ten talent. Ci, których zdążyła poznać, zostawali donatorami szybciej niż ci, o których nic nie wiedziała. I chociaż zewnętrzny blichtr bogactwa tych ludzi stanowił tylko ładną fasadę bolesnej wewnętrznej pustki, ich pieniądze były niezwykle użyteczne.
I tylko one liczyły się dla Kitty.
Bo poza nimi cały ten przepych i niewiarygodne marnotrawstwo budziły w niej odrazę. Ledwie kilka przecznic od eleganckiego Park Hotel dziś wieczorem na ulicach spali ludzie w skleconych z tektury szałasach. Bezdomni i zapomniani przez bogaty świat nowojorskiej śmietanki. Kiedyś sama dzieliła ich los. Społeczna niesprawiedliwość budziła w niej gniew i sprzeciw. Teraz jednak wykorzystywała to, czego nauczyła się przez lata, by wyrywać z tego świata jak najwięcej i przekazywać najbardziej potrzebującym, biednym i porzuconym.
Ludziom takim, jak kiedyś ona sama.
Dobrze pamiętała tamtą dziewczynę – siebie z przeszłości.
Szybko odrzuciła wspomnienia. Myśl o tym, co i jak straciła, sprawiała, że ściskał jej się żołądek, a oczy zachodziły łzami.
Nawet teraz. Po latach.
Musiała się tylko skupić i wejść na bal.
Z satysfakcją spostrzegła, że pasuje do innych obecnych. Jej wypożyczona designerska sukienka nie odbiegła elegancją od innych kreacji. Poza tym zjadła właśnie królewską kolację… Uśmiechnęła się do siebie na myśl, jak poleciła kelnerowi dopisać koszt do… nie swojego rachunku… Tak, była to dziecinada, ale Kitty przez chwilę czuła się jak współczesny Robin Hood.
Wróciła myślami do restauracji.
Mężczyzna siedzący przy stoliku obok zamówił równie drogie dania, ale pewnie nawet ich nie dojadł… Myślała o tym ze wstrętem. Nieznajomy siedział w półcieniu bijącym od ognia kominka, ale i tak widziała jego szerokie ramiona, gładką skórę dłoni i idealnie skrojony garnitur. Był też pewnie przystojny. Wszyscy bogaci są…
Otrząsnęła się z tych myśli i rozejrzała się po sali. Przechodząc koło lustra, dyskretnie w nie spojrzała. Zdziwiona zobaczyła, że ma szeroko otwarte i nieco zalęknione oczy. Zbyt zalęknione… Jakby tego wieczora miało się zdarzyć coś niespodziewanego… Mocniej ścisnęła wysadzaną sztucznymi perełkami kopertówkę.

Na moich warunkach - Millie Adams Księżniczka Annick przez kilka lat była izolowana przez swoich przeciwników politycznych. Teraz zyskuje szansę, by objąć należną jej władzę. Potrzebuje jednak wsparcia i ochrony. Odnajduje Maximusa Kinga, najlepszego specjalistę do zadań specjalnych, który kiedyś już pomógł jej rodzinie, i prosi, by zapewnił jej bezpieczeństwo. Maximus zgadza się, ale żeby mógł rzetelnie wywiązać się ze swojego zdania, musi być przy księżniczce przez cały czas. Proponuje małżeństwo, bo tylko dzięki niemu będzie mógł być przy pięknej Annick w dzień i w nocy... Intrygująca piekność - Jadesola James Katherine Asare wchodzi bez zaproszenia na przyjęcie dla nowojorskich elit, licząc, że uda jej się pozyskać darczyńców dla swojej fundacji. Szybko zostaje zauważona przez organizatora przyjęcia, Laurence’a Stone’a, który chwilę wcześniej usłyszał, jak poleciła kelnerowi zapisać rachunek za swój obiad na jego konto. Laurence chce wyprosić Katherine z przyjęcia, jednak nie może się oprzeć wrażeniu, że skądś zna tę piękną dziewczynę. W oczach Katherine widzi, że ona też go rozpoznała…

Pewnej nocy w Mediolanie

Dani Collins

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1145

ISBN: 9788327691392

Premiera: 16-02-2023

Fragment książki

Oriel Cuvier otworzyła drzwi pokoju hotelowego, spodziewając się zobaczyć urodzinowy bukiet róż. Zamiast niego w środku zastała mężczyznę z mopem.
Zaskoczone spojrzenie Oriel powędrowało od żółtego wiadra aż do samej góry, gdzie znajdowała się para fascynująco ciemnych oczu, pobudzających zmysły niczym espresso, które wypiła godzinę temu.
– Mi scusi. Powiedziano mi, że pokój pusty – odezwał się po włosku, ale język wyraźnie sprawiał mu trudność. – Ja sprzątnąć podłogę.
Głos miał zmysłowy jak typowy Włoch, choć ciemna karnacja sugerowała raczej pochodzenie wschodnioazjatyckie. Oriel zawsze miała niewytłumaczalną słabość do ludzi z tego zakątka świata, choć jej rodzina pochodziła z Europy Wschodniej.
– En Français? – zaproponowała. – Or English?
– Angielski – powiedział z wdzięcznością. Tym językiem posługiwał się niemal tak perfekcyjnie jak absolwent brytyjskiej szkoły z internatem. – Powiedziano mi, że nie będzie pani cały dzień i mam sprzątnąć rozlaną wodę.
Miał smukłą twarz z wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi, zmysłowe usta, lekko zmierzwione, modnie przycięte włosy i trzydniowy zarost. Był od Oriel wyższy, a jego szerokie barki prawie rozsadzały kombinezon roboczy.
– Nikogo nie wzywałam – odpowiedziała Oriel.
– Z kim rozmawiasz? – usłyszała w słuchawce głos swojego agenta Paytona.
– Sekundę, zaraz do ciebie wrócę. – Oriel przypomniała sobie, że przecież była w trakcie rozmowy telefonicznej i uniosła dłoń do ucha, w którym tkwiła bezprzewodowa słuchawka, by mężczyzna wiedział, że nie mówi teraz do niego. – W pokoju jest ktoś z obsługi hotelowej, ale to chyba pomyłka.
– Dostałem wiadomość od pokojówki. – Sprzątający sięgnął do kieszeni po telefon.
– Pokojówek też jeszcze u mnie nie było – odparła, zastanawiając się przez cały czas, jak to możliwe, by ktoś tak przystojny i najwyraźniej dobrze wykształcony mył podłogi w hotelu. Z taką sylwetką spokojnie mógł być modelem albo kaskaderem. Kamera uwielbia takich przystojniaków.
Mimo że na co dzień miała do czynienia z przystojnymi mężczyznami, to od dawna żaden nie zrobił na niej aż tak dużego wrażenia. Mężczyzna emanował taką energią, że miała potrzebę się cofnąć, a jednocześnie pragnęła pozostać w zasięgu jego aury. I choć tacy przystojniacy rzadko na nią działali, miała ogromną ochotę, odrzucić włosy na plecy, przechylić głowę i czekać, jak dalej rozwinie się sytuacja.
– Odeślij go – polecił Payton.
Prawdopodobnie tak właśnie powinna zrobić. Ostatnio koncentrowała się wyłącznie na karierze, bo tylko dzięki niej czuła, że coś w życiu osiągnęła. Przez resztę czasu odczuwała pustkę, która kazała jej nie ustawać w pogoni za pochwałami i uwielbieniem. W co zapewne nikt by nie uwierzył. Według wielu miała wszystko, czego można chcieć – zdrowie, pieniądze, inteligencję i niezależność, a także urodę, która w stu procentach odpowiadała współczesnemu kanonowi piękna.
Wyśmiano by ją, gdyby przyznała, że ma kompleksy albo czuje niedosyt, dlatego postanowiła wspiąć się na szczyt kariery, odrzucając wszystko, co mogłoby ją rozpraszać. W tym, oczywiście, romanse.
Z zafascynowaniem wpatrywała się, jak nieznajomy przesuwa kciukiem po ekranie smartfona i wpatruje się w niego. Po chwili podniósł głowę. Nie zdążyła odwrócić głowy, więc musiał zobaczyć jej rozanielone spojrzenie.
– Pomyliłem piętra. Zresztą kolega już mnie wyręczył – powiedział, odrobinę tylko zakłopotany, i schował telefon do kieszeni. Patrzył jej prosto w oczy.
Oriel poczuła, że kolana lekko się pod nią uginają. Umiała rozpoznać, gdy mężczyzna był nią zainteresowany. Rzadko takie zainteresowanie odwzajemniała, ale teraz nie zamierzała się wycofać. Jakże przyjemnie było poczuć się bezradną wobec zaciekawienia nieznajomego, który przyglądał się jej wąskim sztruksowym spodniom podkreślającym talię i kusej bluzce w kwiaty odsłaniającej fragment brzucha.
Chyba podobało mu się to, co widział, ale w jego spojrzeniu było coś więcej. Jakby poszukiwał odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania. Oriel nie była pewna, jak zinterpretować to natarczywe nieco spojrzenie i chyba wolałaby standardowy uśmiech zwycięzcy lub jakiś komplement. Miała dziwne przeczucie, że ten właśnie mężczyzna zmieni jej życie. Jej serce wypełniła niewytłumaczalna ekscytacja.
– Czy mogę jeszcze jakoś pomóc, skoro już tu jestem? – spytał mężczyzna dość obojętnym tonem.
Magia, którą Oriel wyczuwała dotąd w powietrzu, rozpłynęła się błyskawicznie. Musiała błędnie odczytać jego intencje i to zbiło ją z tropu. Widocznie czekał, aż go zwolni, stąd to przedłużające się milczenie. Miała nadzieję, że nie zauważył, jak się na niego gapiła.
– Właściwie tak. – Zarumieniła się znowu i przeszła parę kroków, by zatrzymać się w progu sypialni. – Wentylator strasznie hałasuje. – Kilkakrotnie budziła się przez niego zeszłej nocy. – Nie miałam jeszcze czasu tego zgłosić. Może mógłby pan to naprawić?
– Zobaczę, co się da zrobić – powiedział po chwili i Oriel mogłaby przysiąc, że zastanawia się, czy nie ma w jej prośbie jakiegoś podstępu.
Przecisnął się obok, a ona wykorzystała tę chwilę, by jeszcze raz spojrzeć w ciemne jak czekolada oczy. Gdyby tylko zrobił pierwszy krok, oddałaby się mu bez najmniejszego zawahania. Nigdy wcześniej nie czuła się tak przy żadnym mężczyźnie. To była czysta magia, która wykraczała ponad standardowy flirt.
Jednak wyraz twarzy mężczyzny zmienił się i Oriel wyczuła, że została zdyskwalifikowana, choć nie wiedziała, z jakiego powodu. Zawsze miała problem z odrzuceniem, które rezonowało w taki sposób, że czuła się gorsza i obrzucała samą siebie najgorszymi oskarżeniami. Oczywiście, wiedziała, skąd to się bierze. Była adoptowanym dzieckiem, w dodatku jedynaczką. W jej mniemaniu osoby posiadające rodzeństwo były w jakiś sposób odporniejsze na przeciwności losu. U niej natomiast każde, nawet najdrobniejsze niepowodzenie urastało do rangi dramatu.
Oriel z pewnością nie miała w tej chwili trzeźwego oglądu sytuacji i dla niej to nieodwzajemnione zainteresowanie było osobistą porażką.
Mężczyzna zaczął od oględzin włącznika. Zauważyła, że nie nosi obrączki. Nie miał też jaśniejszego śladu na palcu, który świadczyłby o tym, że wcześniej ją zdjął. Zirytowała się, że zwraca uwagę na takie szczegóły.
– Nie wpuściłaś go chyba? – W słuchawce znowu rozległ się głos Paytona.
– Wszystko w porządku, nie martw się – mruknęła.
– Tak właśnie rodzą się skandale! – odparł agent alarmującym tonem i Oriel była pewna, że załamuje w tej chwili ręce nad jej lekkomyślnością.
– Skandale? Żyję praktycznie jak zakonnica – odparła Oriel.
Przysiadła na pufie, celowo odwracając się do mężczyzny plecami. Starała się nie myśleć o tym, że jego buty, dość drogie trapery, nie pasują do kogoś wykonującego jego zawód.
– Jeśli ktoś widział, że go wpuściłaś, może to dotrzeć do Duke’a Rhodesa – ostrzegł Payton.
Racja, pomyślała Oriel. Po to przecież dzwonił Payton. Poznała starzejącego się gwiazdora kina akcji na koktajlu przedwczoraj wieczorem.
– Naprawdę myślisz, że powinnam jechać z nim na premierę w Cannes? Jest dwa razy starszy ode mnie.
– Spodobałaś mu się.
– Rozmawialiśmy najwyżej przez pięć minut. Nie wiem, czy miałeś kiedyś tę przyjemność? Jego oddech cuchnie popielniczką.
– Taki ma wizerunek. Nie pokazuje się bez papierosa albo cygara w ręce.
– I szklanki szkockiej w drugiej – zauważyła Oriel, wzdrygając się ze wstrętem.
– Spójrz na to inaczej. Każdy jego film to sukces kasowy. Paparazzi uganiają się za nim. Jeśli cię z nim sfotografują, twoja kariera nabierze rozpędu.
– Wiem o tym, ale to mój jedyny tydzień wakacji w tym roku i będę musiała go skrócić o dwa dni. – Rodzice Oriel świętowali niedługo trzydziestą rocznicę ślubu. Bardzo chciała ich odwiedzić.
– Z Cannes polecisz bezpośrednio do Tours. Jego agencja obiecała za wszystko zapłacić.
Payton był jednym z bardziej cenionych agentów w branży. To on torował drogę modelkom, które gotowe były porzucić wybieg na rzecz międzynarodowych kampanii reklamowych, a potem także filmu. Dzięki niemu nie dzieliła już mieszkania z pięcioma innymi dziewczynami, tylko mogła mieszkać w luksusowym hotelu, jak tutaj, w Mediolanie.
Niezależnie od wszystkiego, była zdania, że strategia Paytona to pójście na łatwiznę. Wolała zawdzięczać sukces własnej pracy. Była to także kwestia szacunku do samej siebie. Kto miał ją szanować, jeśli ona nie będzie tego robić?
– Ciekawe, czego oczekuje w zamian ktoś taki jak Duke Rhodes?
W tym momencie rozległo się głuche tąpnięcie i towarzyszące mu przekleństwo. Oriel zerwała się na równe nogi i obejrzała za siebie.
Mężczyzna, który widocznie wszedł na jej łóżko, leżał teraz na nim, przygnieciony wentylatorem. Z czoła ściekała mu wąska strużka krwi.
– Muszę kończyć. Potem do ciebie zadzwonię – rzuciła pospiesznie, wyjmując słuchawki z uszu.

– Niech się pan nie rusza. Zadzwonię po pomoc.
Vijay Sahir z trudem usiadł i zsunął wentylator na dywan.
– Nic mi nie jest.
Był trochę oszołomiony i miał parę siniaków, ale to była wyłącznie jego wina. Zamiast skupić się na ustaleniu, dlaczego wentylator tak głośno pracuje, rozglądał się po całej sypialni i nadstawiał uszu, by wyłapać treść rozmowy, a dodatkowo jeszcze fantazjował o lokatorce apartamentu, przy czym łóżko odgrywało w tych fantazjach dość istotną rolę. Nie zwrócił uwagi na podejrzanie odstającą obudowę i wiatrak poluzował się, przygniatając go swoim ciężarem.
– Mój Boże, to popsute dziadostwo mogło mi w nocy spaść na głowę! – powiedziała z przerażeniem Oriel, po czym przypomniała sobie, że mężczyzna krwawi. – Ma pan rozcięte czoło. Trzeba wezwać pomoc, a ja będę musiała złożyć skargę na ten przeklęty wentylator. To się mogło o wiele gorzej skończyć. I dla pana, i dla mnie.
– Proszę tego nie robić, bo wyrzucą mnie z pracy! – Mężczyzna rzucił się w poprzek łóżka i złapał Oriel za nadgarstek.
Nie zwolniliby go. Nie mogli tego zrobić, ponieważ w ogóle tutaj nie pracował, ale Oriel o tym nie wiedziała, a on nie mógł jej powiedzieć prawdy, więc na razie trzymał się pierwotnej wersji.
– Skoro tak… – Nawet z zafrasowaną twarzą była bez wątpienia najpiękniejszą kobietą, jaką Vijay kiedykolwiek spotkał.
Według udostępnionych mu informacji w jej żyłach płynęła mieszanka krwi rumuńskiej i tureckiej. Po urodzinach adoptowała ją para z Francji. Vijay przysiągłby, że z urody przypominała Hinduskę, a na żywo wyglądała jak kopia legendarnej gwiazdy Bollywood, Lakshmi Dalal. Miała takie same brązowe oczy, delikatne rysy i owal twarzy, kruczoczarne pofalowane włosy, aktualnie w lekkim nieładzie. Nieumalowane pełne usta były teraz ściągnięte i wyrażały determinację.
– Nie pozwolę im pana zwolnić – zapewniła, prostując się. Jej pewność siebie opierała się na statusie i pieniądzach, pomyślał z lekkim poirytowaniem.
Nie bądź hipokrytą, Vijay. Sam do biednych nie należysz.
A wkrótce miał się stać jeszcze bogatszy, co nie zmieniało faktu, że miał awersję do rozpuszczonych spadkobierczyń wielkich fortun.
– Jestem tu od niedawna – dodał, nie wdając się w szczegóły. Mogła go uznać za pracownika na umowie próbnej albo świeżo przybyłego do Włoch imigranta. Obie te wersje były równie dalekie od prawdy.
Półświadomie przesunął kciukiem po jedwabistej skórze, jakby to miało ją przekonać. Wstrzymała oddech i obrzuciła go zaskoczonym spojrzeniem. Gdy na nią patrzył, nie mógł skupić myśli. Z trudem przypominał sobie, że Oriel Cuvier jest głównym tematem jego zlecenia. Albo osobą, która zupełnie przypadkowo była podobna do gwiazdy Bollywood. Tak czy siak, to od niej zależało dobro siostry Vijaya, dla której gotów był zrobić wszystko.
Puścił wreszcie jej dłoń i wstał.
– Proszę dać mi godzinę, wszystko naprawię – obiecał. – Muszę tylko pójść po narzędzia.
Nie był co prawda elektrykiem, ale przykręcenie wentylatora nie powinno być problemem. Był poluzowany, dlatego hałasował podczas pracy.
– Niedługo mam spotkanie – powiedziała Oriel, spoglądając na zegarek.
– Mogę wejść sam i nie będę hałasować – zapewnił.
Miał nielegalnie zdobytą kartę, która otwierała wszystkie drzwi. Wiadro i mop były tylko rekwizytami.
Spojrzenie Oriel zsunęło się na chwilę w dół na plakietkę z imieniem i nazwiskiem mężczyzny umieszczoną na przedniej kieszonce kombinezonu.
– Pan nadal krwawi. Proszę usiąść – poleciła stanowczym głosem i zniknęła w łazience.
Dotknął brwi. Krew ściekała mu po skroni. Otarł ją rękawem.
– Nic mi nie będzie, proszę sobie nie zawracać głowy – zawołał za nią.
Wróciła z apteczką w ręce.
– Proszę usiąść, opatrzę ranę. To w końcu moja wina. Gdybym nie kazała panu sprawdzić tego wentylatora, nic by się nie stało.
Vijay zawahał się, po czym usiadł na łóżku i zamknął oczy, próbując sobie nie wyobrażać kuszącego dekoltu, gdy stanęła tuż przy nim, pochylając się, by ocenić, jak poważnie się zranił. Przeszło mu przez myśl, że to dobra okazja, by powiedzieć prawdę.
Potrzebuję tylko pani DNA i już stąd znikam.
Ale to tylko sprowokowało tysiące pytań. Szansa, że Oriel była spokrewniona z Lakshmi Dalal była bliska zeru. Dlatego uważał klienta, który zlecił im zbadanie sprawy, za oszusta, który wykorzystał podobieństwo Oriel do Lakshmi, aby położyć łapę na pieniądzach, jakie Vijay i jego siostra zarobiliby po fuzji ViKay Security Solutions z większą międzynarodową spółką.
W przypadku, gdyby klient jednak mówił prawdę i Lakshmi rzeczywiście miała dziecko, o którym dotąd nikt nie wiedział, Vijay był zobowiązany zapewnić pełną dyskrecję. Tak czy owak, cała ta historia i zlecenie zakrawały na przekręt. Bukując lot do Europy, Vijay w zasadzie chciał wykluczyć tę minimalną niepewność. Udał się do Mediolanu, by zdobyć od Oriel materiał DNA do badań. Wystarczyło udawać pracownika hotelu jeszcze przez parę minut, ukraść jej szczoteczkę do zębów i wrócić do domu.
Usłyszał, że Oriel oddziera plaster, potem wyczuł woń alkoholu i chłodny dotyk wacika. Szczypało, więc skrzywił się lekko.
– Przepraszam – odezwała się Oriel i lekko podmuchała, by nie czuł dyskomfortu. Gwałtownie otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że patrzy prosto w zagłębienie między jej piersiami. Świerzbiły go palce, by dotknąć kształtnych jak jabłka piersi i masować je tak długo, aż Oriel zacznie błagać, by ją wziął tutaj, na jej łóżku.
Świadomie oparł obie dłonie na narzucie, ale i tak wyczuwał delikatny zapach kremu do ciała, co zawojowało jego myślami do tego stopnia, że wyobraził sobie, jak zanurza twarz w dekolcie bluzki, a jego język bez trudu odnajduje drogę do jednego z sutków.
– Już po bólu – powiedziała i ujęła jego twarz w obie dłonie, po czym musnęła ustami miejsce naklejenia plastra.
Był tak zszokowany czułością tego gestu, że gwałtownie cofnął głowę.
– Co ja robię! – Opuściła ręce, ale nie cofnęła się. – Mam młodszego kuzyna, który… Ale pan nie jest przecież dzieckiem… Tak mi wstyd – powiedziała, opuszczając powieki.
– Zrobisz to jeszcze raz? – spytał, niewiele myśląc.
Uniósł głowę wyżej i wpatrywał się w usta Oriel. Przez dłuższą chwilę trwali w bezruchu. On z zadartą głową, ona schylona nad nim. Wreszcie powoli opuściła głowę jeszcze niżej i poczuł jej usta na swoich. Niczym skrzydła motyla, który usiadł na płatkach róży. Łagodny dotyk, ciepło jej ciała i smak pocałunku uderzyły mu do głowy. Objęła go mocniej, a ich języki starły się w zmysłowym tańcu. To był zdecydowanie najlepszy pocałunek w jego życiu. Przewróciłby ją na łóżko i zaczął się z nią kochać, ale zbyt bardzo podobało mu się to, że to ona miała kontrolę nad nim i swobodnie zmieniała tempo pocałunku z powolnego i badawczego na szybkie i zachłanne. Poddawał się temu bez oporu, tylko jego dłonie pieszczące jej plecy i talię zdradzały, że pragnie więcej. Jęknęła głośno, gdy wsunął dłonie za pasek jej spodni i dotknął gładkich pośladków. Przesunęła się do przodu, napierając na jego krocze. Palce zagłębiły się w jego włosach, pieszcząc skronie, potem kark. Był gotowy na kolejny krok. Objął ją mocniej w pasie i skręcając lekko tułów, łagodnym ruchem pchnął ją na poduszki. Teraz mógł całować jej szyję i to miękkie zagłębienie u jej nasady. Złapała go za kombinezon i pociągnęła na siebie.
Mon Dieu. Stop!
Niech to szlag! Nie był pracownikiem hotelu, co i tak by go nie tłumaczyło. Nakłamał, żeby się tu dostać, a teraz…
W jednej chwili oprzytomniał i zerwał się z łóżka, ale miał wrażenie, że cudowny zapach jej skóry został z nim. Spojrzał po sobie, mając nadzieję, że obszerny kombinezon skrywa nagłą erekcję. Oriel usiadła na łóżku. Palcami próbowała doprowadzić do porządku potargane włosy.
– Nie powinniśmy…
– Pójdę już – powiedział i tak zrobił.

Na szczęście spotkanie Oriel ograniczało się do przymiarek. Musiała tylko stać bez ruchu i nic nie mówić. W obecnym stanie nie była zresztą zdolna do jakiejkolwiek aktywności. Myśli miała całkowicie zajęte odtwarzaniem najcudowniejszego pocałunku w całym swoim życiu.

Gdy Vijay Sahir przychodzi do hotelowego pokoju modelki Oriel Cuvier, by naprawić usterkę, Oriel z wrażenia traci głowę. Nigdy nie widziała tak przystojnego mężczyzny. Bez zastanowienia pierwszy raz w życiu spędza noc z nieznajomym. Nie wie, że Vijay wcale nie jest pracownikiem hotelu, a ich spotkanie nie jest przypadkowe. Vijay chciał zdobyć materiał genetyczny Oriel, by potwierdzić jej biologiczne korzenie. Odnajduje Oriel ponownie dwa miesiące później i przynosi informacje, które odmienią jej życie. Ona jednak też ma mu coś do powiedzenia… Druga część miniserii ukaże się w marcu

Pokaz mody, Zakochana królowa

Emmy Grayson, Jackie Ashenden

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1148

ISBN: 9788327691361

Premiera: 02-02-2023

Fragment książki

Pokaz mody – Emmy Grayson

Rozbłysły światła. Transowy rytm muzyki zapulsował w żyłach Anny Vegi. Zatrzymała się na wybiegu i uśmiechnęła lekko do obiektywu kamery. Po chwili przeklęła w duchu, przypominając sobie, że pouczono ją, by była podczas pokazu tajemnicza i mroczna.
Za późno. Starała się nie potknąć w szpilkach na nieprawdopodobnie wysokich obcasach, które rytmicznie stukały o szklaną powierzchnię wybiegu. Gdy doszła do fontanny, odwróciła się, by rzucić publiczności ostatnie spojrzenie, po czym zniknęła za udrapowanym materiałem scenografii.
Podchodząc do szklanych drzwi, wzięła głęboki oddech.
Za nimi czekała cała armia stylistów i fryzjerów.
– Uczeszcie Annę!
– Nie, nie. Różowe usta, nie karminowe!
– Ostatnia suknia to tiul i organza!
Zamknęła oczy, by nikt nie dostrzegł w nich śladów dumy i bólu. Ta suknia była czymś zupełnie innym. Ukłonem w stronę pierwszej formalnej sukienki, którą otrzymała od matki na okoliczność zrobienia rodzinnej fotografii.
Matka byłaby dumna. Anna po raz pierwszy zaprojektowała coś autentycznie własnego i osobistego. Nie kolejny, asekuracyjny wzór, jakich było na rynku wiele. Ten był jej.
Jednak matka nie mogła być tego świadkiem. Zadbał o to nieodpowiedzialny kierowca na bocznej drodze, wśród mokradeł Luizjany.
Otworzyła oczy. Pomyślała, że gdyby miała świadomość, że to ona będzie prezentowała tę suknię, nie zaprojektowałaby aż tak głębokiego dekoltu. Ale kiedy zadzwoniła do niej Kess, prosząc, by jak najszybciej przyleciała do Rzymu ze swoimi sukienkami, natychmiast wpakowała ją i kilka swoich starszych realizacji do walizki.
Coś, co początkowo miało być załataniem dziury po wycofaniu się jednego z projektantów, nagle zamieniło się w debiut Anny na wybiegu, gdy się okazało, że jedna z dziewczyn dostała zatrucia pokarmowego.
Kess zawsze wspierała Annę, więc mimo przerażenia postanowiła, że musi pomóc przyjaciółce.
Złoto na jej sukience błyszczało w blasku świateł. Kreacja zupełnie odbiegała od poprzednich, pastelowych i delikatnych projektów, które wykonywała. Wszystko zmienił tekst tego przeklętego artykułu. Od tamtej pory te rzeczy wydawały jej się blade. Nudne.
Dziewicze.
Anna wzdrygnęła się. Musiała przyznać, że artykuł odniósł pewien pozytywny skutek. Wkurzył ją i postanowiła pokazać, na co ją stać. W efekcie zamówiła materiał, który został użyty właśnie do tej sukni.
– Wszystko w porządku?
To była Kess. Stanęła przed nią w fioletowym, przylegającym, jedwabnym kostiumie, sięgającym kostek, z głębokim rozcięciem na posągowym, hebanowym dekolcie. Wyglądała zjawiskowo.
Anna spróbowała obdarzyć przyjaciółkę uspokajającym uśmiechem, podczas gdy ktoś układał treny sukni przy jej nogach.
– Coś odrobinę innego od t-shirtów i dresów podczas wieczornej nauki.
Kess uśmiechnęła się.
– Odrobinę. Nie jesteśmy już w Granadzie.
– Kess! – Głos menedżera sceny przebił się przez otaczający zgiełk rozmów, suszarek i pulsującej muzyki.
Kess ścisnęła jej dłoń i szybko odeszła. Po paru sekundach menedżer krzyknął do Anny, by przygotowała się do wyjścia. Wsunęła stopy w pasujące do kreacji złote szpilki.
Ostatni raz i nie będziesz musiała tego robić już nigdy w życiu – powiedziała do siebie w duchu.
Asystent zajmujący się wypuszczaniem dziewczyn na wybieg spojrzał na nią przelotnie, po czym uśmiechnął się lekko. Anna pomyślała, że musiała wyglądać żenująco. Nie miała doświadczenia w modelingu i poczuła się jak oszustka. Nie była modelką, lecz początkującą projektantką, w dodatku znaną bardziej ze względu na prywatne wybory życiowe niż dzięki swojej pracy.
Przygryzła nerwowo wargę. Znów była przerażoną małą dziewczynką, która właśnie straciła rodziców. Całymi latami jej ciotka i wujek mówili, że jest słaba. Tak często, że sama w to uwierzyła. Podobnie jak w to, że musi być od kogoś zależna.
Ktoś ją jednak ośmielał. Twierdził, że może robić to, co chce, i być tym, kim tylko zechce.
Lecz nie jego kochanką.
Zamknęła oczy. To nie był czas na ponowne przeżywanie jednej z największych życiowych porażek.
– Wychodzisz! – usłyszała głos asystenta.
Otworzyła oczy, wyprostowała ramiona i ruszyła przed siebie. Ponownie była na wybiegu. Dźwięki migawek aparatów i błysk fleszy przebił się nawet przez oszałamiająco głośną muzykę i migające światła reflektorów.
I wtedy to się stało.
Obcas z prawej strony złamał się, a Anna straciła równowagę. Zachwiała się raz, drugi i przechyliła w stronę krawędzi wybiegu. Rozległo się głośne westchnienie publiczności. Fragmenty sukni opadły jej na twarz, przez co nie mogła już widzieć nic z tej fatalnej, kompromitującej sceny.
Wylądowała na czyichś kolanach. Miała pewność, że to był mężczyzna. Silne ramiona ujęły ją, ratując przed dalszym upadkiem. Opadła na umięśniony tors i poczuła nutkę znajomego, korzennego zapachu bursztynu.
– Przepraszam, ja… – Słowa zamarły na jej ustach, kiedy odsunęła materiał z twarzy i spojrzała prosto w błyszczące oczy.
Oczy mężczyzny, którego kiedyś kochała.
Antonio Cabrera.
Flesze aparatów wokół nich intensywnie błyskały. Instynkt podpowiedział Annie, by ukryła twarz w dłoniach i uciekła w tłum, lecz ten akt tchórzostwa nie rozwiązywałby niczego. Poza tym zrujnowałaby w ten sposób pokaz Kess i potwierdziła słowa, które Antonio powiedział do niej przed laty.
„Jesteś po prostu dzieckiem, Anno”.
Wzięła głęboki oddech, po czym spojrzała Antoniowi prosto w oczy.
– Czy mogłabym prosić cię o pomoc? – spytała miękko.
Uniósł kącik ust.
– Inną niż uratowanie dziewicy z opresji?
Ostatni raz rozmawiali przed dziesięcioma laty. Myślała, że pamiętała głos Antonia, lecz jego głęboki, atłasowy ton poruszył wszystkie komórki jej ciała.
Spokojnie – powiedziała do siebie w duchu. – Masz pracę do wykonania.
– Muszę pozbyć się tych obcasów. Pomożesz mi wstać?
Zanim zdołała zaprotestować, jego dłoń zanurzyła się w trenach sukni i podciągnęła je do góry, aż do połowy łydki. Rozpiął zapięcie fatalnego buta i zsunął go ze stopy. Po chwili powtórzył to z drugą nogą. Zmuszała się do tego, by nie westchnąć z przyjemności pod wpływem jego dotyku.
Powinna czuć się zawstydzona i upokorzona, lecz tak nie było. Podobnie jak wścibskie flesze i otaczający plotkarski szept nie spowodowały, że zamarła przerażona. W tej chwili to się nie liczyło.
– Dziękuję.
Ich oczy spotkały się na ułamek chwili, rozpalając w niej zarzewie ognia. Płomień ten znikł tak szybko, jak się pojawił.
– Anno!
Odwróciła się i zobaczyła podbiegającą do nich Kess.
– Już wracam na wybieg.
Uśmiechnęła się do przyjaciółki, próbując zignorować fakt, że wszyscy zgromadzeni obserwowali jej mały dramat. Odwróciła się na kolanie Antonia i zaczęła podnosić się z miejsca. Usłyszała jego lekkie chrząknięcie.
– Och! Przepraszam, chyba cię nie…?
Wstał lekko i płynnie, trzymając ją w ramionach, po czym postawił na wybiegu.
Przełknęła ciężko ślinę i odwróciła się w kierunku publiczności. Rozległ się gromki aplauz.
Uśmiechnięta ruszyła przed siebie, podtrzymując treny sukni w dłoni. Przyjazna reakcja publiczności ośmieliła ją, a epizod z Antoniem rozproszył stres. Teraz jednak, gdy wszystkie oczy skierowane były na nią, nie mogła pozbyć się myśli, że właśnie pogrążyła cały pokaz.
Kiedy doszła do końca wybiegu i przyjęła pozę, miała przeczucie, że Antonio cały czas nie spuszczał z niej oczu. Uniosła podbródek i uśmiechnęła się nieznacznie do wymierzonych w nią obiektywów. Odwróciła się.
Kątem oka dostrzegła wzrok Antonia. Zdołała jednak skupić się i wykonać wreszcie zadanie, którego się podjęła.
Bardzo jej pomógł tego wieczoru, to nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Wiedziała, że powinna wysłać kartkę z podziękowaniami lub jakiś inny dowód wdzięczności do jego rodzinnej posiadłości w Hiszpanii. Kiedy wcześniej oferowała mu swoje serce, on bezwzględnie je odrzucił i złamał. Przez te wszystkie lata nie szukał z nią kontaktu, a był przecież kiedyś jej przyjacielem. Jej siłą. Jej pierwszą miłością.
Była dumna, że nie uległa pokusie spojrzenia mu w oczy. Tym razem to Anna była tą, która odeszła.

Anna usiadła przed słynną Fontanną di Trevi. Była dwudziesta trzecia i mały placyk, na którym przeważnie znajdowały się całe setki turystów, opustoszał. Była tam niemal sama.
Okazało się, że wypadek Anny nie odbił się negatywnie na odbiorze pokazu. Wręcz przeciwnie, zwrócił jeszcze większą uwagę na Kess, jej gościnnie występujących projektantach oraz całej firmie Hampton Events.
Wspólnie z przyjaciółką udały się na spacer. Teraz Kess odeszła na bok, by zadzwonić do swojej matki w Nigerii, i Anna miała chwilę na spokojną kontemplację tego wyjątkowego miejsca.
Upalny dzień zastąpiła przyjemna, ciepła noc. Anna wsłuchiwała się w delikatny szum wody. Było cudownie. Aż do chwili, kiedy przypomniała sobie zawstydzający incydent podczas pokazu. Najbardziej denerwowało ją, że e wszystkich obecnych tam osób to akurat Antonio ją uratował. Mężczyzna, który przed laty tak bezwzględnie ją odrzucił.
Ponownie przyjrzała się temu niezwykłemu arcydziełu rzeźby i inżynierii.
Kaskady wody wytryskiwały spod stóp Okeanosa i spływały po trzech kamiennych spocznikach wprost do potężnego basenu, z migoczącymi w toni setkami błyszczących monet. Kess wyjaśniła jej, że jedna wrzucona moneta zapewniała powrót do Rzymu. Dwie wrzucone monety zwiastowały rychłe zakochanie się…
Przed oczami stanęła jej twarz Antonia, młoda, a zarazem tak dojrzała. Miał wtedy dziewiętnaście lat…
Był jeszcze przesąd związany z trzema monetami. Te wróżyły szybki ślub.
Anna kiedyś marzyła o małżeństwie, miłości i dzieciach. Nie wykluczała tego w dalekiej przyszłości, ale odkąd zwolniono ją z funkcji menedżerki modowej w jednym ze sklepów odzieżowych, postanowiła przestać egzystować, a zacząć żyć. Pełnią życia.
Coś, co powinno być jej porażką, stało się nowym początkiem. Wyprowadziła się z Granady, wynajęła niewielkie mieszkanie w Paryżu i przez rok, korzystając ze swoich skromnych oszczędności i sprytu, poświęciła się projektowaniu. Rozsyłane portfolio nie spotkało się jednak ze zbyt dużym zainteresowaniem. W dodatku została nieprzychylnie zrecenzowana przez Lea White’a, znanego dziennikarza modowego. Po publikacji była na niego wściekła, lecz dzięki niej zrozumiała, dlaczego projekty zostały zignorowane przez świat mody. Nabrała dzięki temu większej pewności siebie, bez której nie powstałaby złota suknia, a ona sama nie postawiłaby stopy na wybiegu.
Rzuciła okiem w stronę Kess. Tak wiele jej zawdzięczała. Była pierwszą osobą po Antoniu, która tak bardzo w nią uwierzyła i wspierała na nowo obranej drodze. Drodze, którą dawno temu zaszczepiła w niej matka. Dzięki niej wyzwoliła się spod wpływu wujostwa, które dość mocno wpływało później na jej życie. Wiedziała, że ani wujek Diego, ani ciotka nie chcieli dla niej źle. On po prostu widział w Annie odbicie swojej wcześnie zmarłej siostry.
Lekka bryza owiała jej twarz. Ponownie spojrzała na krystaliczną wodę w fontannie.
– Jeśli wrzucisz tam monetę, na pewno jeszcze kiedyś wrócisz do Rzymu.
Zesztywniała. Znała ten głos, choć czas nadał mu jeszcze głębszy ton. Poczuła ogarniające ją ciepło. Cudowne i uzależniające.
Ujrzała przed sobą wyciągniętą rękę, na której spoczywała błyszcząca moneta. Jako dziecko wielokrotnie trzymała tę dłoń. Gdy wspinali się stromą, górską ścieżką lub przemierzali długie aleje krzewów winorośli. Wówczas to był jej azyl. Odetchnięcie od ciężkiej atmosfery panującej w zastępczym domu.
Później ta sama dłoń odsunęła ją od siebie.
– Rzym jest przepiękny – powiedziała, czując niedobór powietrza w płucach. – Ale po co wracać w te same miejsca, kiedy świat ma jeszcze tyle do zaoferowania?
Przez chwilę milczał. Później nonszalanckim pstryknięciem wrzucił monetę w wodną toń.
Podniosła wzrok, by spojrzeć mu w oczy.
W jej piersiach stado motyli z łopotem zerwało się do lotu. Gdy odchodził, nie miał nawet dwudziestu lat, a jego słodki uśmiech niemal wywoływał w niej ból. Teraz wyglądał jeszcze lepiej.
Seksowny, wysoki i posępny. Miał na sobie czarny jedwabny garnitur od Armaniego o prostym kroju, który podkreślał jego szerokie barki i umięśnione ramiona. Mimo że był niższy od swoich braci, to i tak znacznie górował wzrostem nad Anną.
Jego mahoniowy wzrok rozpalał w niej iskry. Mocną szczękę i wystające kości policzkowe pokrywał kilkudniowy ciemny zarost. U kogoś innego mógłby sprawiać wrażenie niechlujności, lecz w Antoniu podkreślał tylko jego surową męskość. Kasztanowe włosy, przystrzyżone po bokach, na górze były grube i pofalowane.
Usta, które znała, nie były już aż tak delikatnie, kiedy uśmiechnął się zmysłowo.
– Witaj, Anno.

!Dios Mio!
Umysł Antonia Cabrery zalała potężna, niespodziewana fala pożądania, kiedy patrzył na Annę.
Od kilku lat rozwijał swoje zdolności biznesowe jako dyrektor Cabrera Properties, zwłaszcza trzech luksusowych hoteli należących do spółki. Miał doskonałą reputację. Dojście do tego kosztowało go bardzo dużo wysiłku.
Przez głowę Antonia przebiegło pytanie, co pomyśleliby partnerzy biznesowi, gdyby mogli w tej chwili poznać jego myśli? Jego dawne fantazje nijak się miały do tego, co przeżył, kiedy ujrzał ją, stawiającą pierwsze kroki na wybiegu. Miała na sobie złotą suknię, która błyszczała jak rozgwieżdżone niebo. Lecz prawdziwe poruszenie poczuł, gdy przeniósł wzrok na dwa pasy cienkiego materiału, które zasłaniały jej piersi, odkrywając jednocześnie nagą skórę dekoltu sięgającego niemal talii.
Uśmiechała się nieśmiało. Na ustach miała szaroróżową pomadkę i patrzyła przed siebie z uniesionym podbródkiem. Ruch jej ramion, gdy podążała wzdłuż wybiegu, sprawił, że krew w żyłach Antonia zawrzała.
Żar ten prawie wyrwał mu się spod kontroli, kiedy Anna nagle wylądowała na jego udach.
Oddychał ciężko przez nos.
Zakazana. Dawna przyjaciółka. Złamał jej serce. Dziewica.
Ten zestaw myśli pojawił się w głowie Antonia, kiedy przebiegł wzrokiem po jej niezwykle długich, zgrabnych nogach. Anna Vega wyrosła na olśniewającą kobietę. Szczupłą, lecz nie tak chudą, jak w dawnych czasach. Zdecydowanie wyczuwał krągłość bioder na swoim ciele i wcięcie talii, kiedy przytrzymał ją, ratując przed upadkiem.
Czarno-brązowe włosy sięgały jej prawie do pasa. Kuszące, różowe usta i te hipnotyczne oczy… Jedno w kolorze bursztynu, drugie błękitne.
Była oszałamiająca i bardzo seksowna. Zaskoczyło go, że postanowiła wstać i dokończyć swoją rolę po tym nieszczęśliwym incydencie. Nie wyobrażał sobie, że dawna Anna byłaby w stanie przełamać się w takim trudnym momencie.
Antonio był pewien, że Diego nie wspominał nic o modelingu. Mówił tylko, że przyjaciółka Anny namówiła ją, by zaprezentowała swoje projekty na pokazie mody w Rzymie.
– Martwię się o nią – powiedział Diego, kiedy dwa dni wcześniej zjawił się w biurze Antonia. – Straciła pracę, potem uciekła do Paryża… I jeszcze ten artykuł w czasopiśmie, gdzie wywleczono jej osobiste sprawy… Będzie pan niedługo we Włoszech. Czy mógłbym mieć prośbę? Chodzi o sprawdzenie, czy wszystko u niej w porządku Nie była to pierwsza myśl, jaka przyszłaby Antoniowi do głowy, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich on i Anna się pożegnali. Nie był również zwolennikiem nadopiekuńczości, która cechowała starego kamerdynera. Jednak Diego sprawował tę funkcję w domu Cabrerów od ponad trzydziestu lat i po raz pierwszy prosił swoich pracodawców o cokolwiek.
Antonio dowiedział się więc, gdzie przyjaciółka Anny organizowała pokaz, i zarezerwował na niego bilet. Sprawdził firmę Hampton Events oraz samą Kess. Postanowił także udać się na after-party, by dyskretnie obserwować Annę, po czym niepostrzeżenie wymknąć się stamtąd.
Lecz kiedy Anna pojawiła się na wybiegu, był tak zaskoczony, że niemal opadła mu szczęka. Każda z kreacji, którą na sobie prezentowała, była jej autorstwa i wyraźnie podkreślała kobiece kształty. Kilka pierwszych projektów było naprawdę udanych, ale gdy wyszła w złotej sukni, nie potrafił oderwać od niej wzroku.
Tak go poruszyła, kiedy padła w jego ramiona, że był jeszcze bardziej zdeterminowany, by ją zobaczyć w zwykłym ubraniu, bez wyzywającego makijażu. Chciał przekonać samego siebie, że jednak nie jest aż tak olśniewająca.
Anna, bez makijażu i strojów couture, okazała się jeszcze piękniejsza. Miała szczupłą twarz z wyraźnymi kośćmi policzkowymi i dużymi, szerokimi ustami. Obrazu całości dopełniało urzekające, dwukolorowe spojrzenie jej oczu.
Miała na sobie biały t-shirt i czarną kurtkę oraz obcisłe dżinsy. Powinna była wyglądać dość neutralnie, ale ten strój sprawił, że Antonio kompletnie pogrążył się w wypukłościach jej piersi i długich nogach.
– Wszystko u mnie dobrze.
Ta szorstka informacja pomogła mu otrząsnąć się ze swoich nieprzyzwoitych wyobrażeń.
– Trochę tu inaczej niż w Granadzie. – Ruchem głowy skazał fontannę.
– Zakładam, że przywykłeś do widoku takich wytwornych miejsc.
Zmarszczył brwi. Zaskoczyło go, że nie przyjęła monety. Dawna Anna przycisnęłaby pieniążek do piersi, wyszeptała życzenie i natychmiast wrzuciła go do fontanny. Antonio poczuł rozczarowanie tym małym aktem odrzucenia.
– Tak, sporo podróżuję. Lecz ty chyba też. Diego wspominał mi, że mieszkałaś w Paryżu.
Wyraz ust Anny odrobinę zmiękł.
– Było miło.

 

Zakochana królowa – Jackie Ashenden

Książę Cassius De Leon, drugi w kolejce do tronu Aveiras, siedział w swojej limuzynie. Na zewnątrz czekały cztery, niezwykle piękne kobiety, które marzyły, by towarzyszyć mu tej nocy. Nie zamierzał jednak dokonać pośpiesznego wyboru. Nie lubił się śpieszyć z decyzjami dotyczącymi wyboru partnerki, z którą spędzi upojną noc.
Czy urocza brunetka o ponętnym spojrzeniu okaże się gorąca czy nieśmiała?
Czy apetyczna rudowłosa śmieszka z zaraźliwym uśmiechem pozwoli mu przejąć kontrolę czy zechce go zdominować?
Być może wysoka blondynka, przypominająca mitologiczną amazonkę, okaże się bardziej wymagająca od drugiej brunetki o nieprzyzwoitym śmiechu?
Tylko czy miał ochotę wymagać czegokolwiek od kobiet na jedną noc? Mimo wszystko decyzja sprawiała mu trudność, ponieważ wiedział, że wybierając jedną, sprawi przykrość pozostałym. A może wcale nie musiał dokonywać wyboru? Może mógłby mieć wszystkie cztery jednocześnie? W końcu wieczorami rozsadzała go energia.
Nagle, drzwi limuzyny otworzyły się z impetem, a obok niego usiadła wróżka. Nie, tak naprawdę to nie była wróżka, ale drobna, delikatna kobieta, ubrana w najbardziej skąpą małą czarną, jaką w życiu widział. Jej porcelanowa karnacja zlewała się prawie ze srebrzystymi, opadającymi swobodnie na ramiona prostymi włosami. Spoglądała na niego spod pomalowanych na niebiesko powiek i nieumiejętnie wytuszowanych rzęs.
Książe Cassius zamrugał z niedowierzeniem, gdy zrozumiał, że jego nieproszona towarzyszka jest nastolatką. Co, u licha, robiła w jego limuzynie niepełnoletnia kobieta? Nie było to wprawdzie pierwsze takie wydarzenie w jego życiu, ale zatrudniony personel zwykle lepiej selekcjonował towarzystwo dla niego.
– Wasza wysokość – powiedziała dźwięcznie – przepraszam. Ale ja… naprawdę potrzebuję… żebyś zrujnował moją reputację.
– Co?! – wykrzyknął z niedowierzaniem Cassius i znów zamrugał oczami.
– Musisz zszargać moją reputację. To pilne. Dziś w nocy. Albo najlepiej teraz, jeśli to możliwe.
To prawda, że był kobieciarzem i nie odmawiał niczego, co mogło sprawić mu przyjemność, ale nie dotyczyło to nastolatek. Jeśli ta młoda dama myślała inaczej, to znaczyło to, że jego reputacja jest jeszcze gorsza, niż myślał.
– Po pierwsze – powiedział wreszcie – ile masz lat?
– Dwadzieścia, nie jestem dzieckiem. – Wpatrywała się w niego ogromnymi szarymi oczami.
– Oczywiście, że jesteś – westchnął. – Na twoje szczęście albo i nieszczęście, nie jestem zboczeńcem. Wysiadaj z limuzyny, maleńka. Dziś wieczorem będę się bawił z prawdziwymi kobietami.
Nieznajoma zmarszczyła brwi, sięgnęła do małej przewieszonej przez ramię srebrnej torebki, wyjęła z niej okulary i wprawnym ruchem założyła na nos.
– Słuchaj, nie potrzebuję, żebyś mi nic robił. Chcę tylko, żeby wszyscy myśleli, że się mną zabawiłeś.
Cassius wiedział, że powinien zawołać ochronę i pozbyć się jej natychmiast, ale z jakiegoś niepojętego powodu tego nie robił. Przecież na zewnątrz czekały cztery piękności, które mógł dostać na skinienie palca.
Nieznajoma kobieta zaintrygowała go i zaimponowała swoją śmiałością.
– Zakładam, że teraz wyjaśnisz mi, czemu uważasz, że chcę, by wszyscy myśleli, że przerzuciłem się na nastolatki. – Książę rozparł się wygodnie w swoim fotelu i czekał na sensowne wyjaśnienia.
– Przecież nie jestem nastolatką. – Nieznajoma popatrzyła na niego z politowaniem, do czego również nie przywykł. – Główny powód jest taki, że moi rodzice chcą wydać mnie za mąż za agresywnego gbura. Jeśli w świat pójdzie plotka, że przespałam się z tobą, nie będzie mnie już chciał, ponieważ nie będę dziewicą.
Cassius już otwierał usta, by jej grzecznie odmówić, gdy nagle usłyszał coś go powstrzymało.
– Ten mężczyzna to Stefano Castelli.
Stefano Castelli był głową jednego ze starych arystokratycznych rodów. Był bezdzietnym pięćdziesięciolatkiem, który nie ukrywał, że po śmierci żony szukał nowej kobiety, która zapewni mu spadkobierców. W tych poszukiwaniach zachował jednak sekret, którym były jego niekonwencjonalne gusta seksualne. Ten mężczyzna był prawdziwym potworem i gdyby to dziecko zostało mu oddane za żonę, już następnego dnia przestałoby nim być.
– Jak masz na imię? – zapytał zaciekawiony.
Wiedział, że jeśli w grę wchodzi ukartowane małżeństwo, dziewczyna również musi pochodzić z arystokratycznego rodu.
– Inara Donatti. Pomożesz mi?
Cassius nigdy nie słyszał o Donattich. Z drugiej strony, nigdy nie przywiązywał wagi do swojego królewskiego drzewa genealogicznego. Być może należeli do nowobogackich, którzy desperacko pragnęli wkraść się do ich arystokratycznego rodu, aby wzmocnić własną pozycję społeczną. Mimo wszystko jeśli to, co mówiła, było prawdą, to wydanie jej za mąż za Stefana Castellego było poważnym przestępstwem.
Cassius rzadko wyświadczał ludziom przysługi, ponieważ skupiał się wyłącznie na swoich przyjemnościach, ale nie podobało mu się to, co usłyszał.
– Potrzebuję więcej informacji, głównie o twoim prawdziwym wieku.
– Nie rozumiem, jak niby… – Dziewczyna wyglądała na zirytowaną.
– Miło było cię poznać. – Cassius wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął wybierać numer ochrony.
– Szesnaście.
Zawarcie małżeństwa w wieku szesnastu lat nie było nielegalne, gdy uzyskało się zgodę rodziców, ale było przestępstwem, gdy w grę wchodziło nakłanianie. Zwłaszcza jeśli chodziło o związek z kimś takim jak Stefano.
– Rozumiem – powiedział ostrożnie. – Dlaczego twoi rodzice tak bardzo chcą tego związku?
– Ponieważ moja rodzina chce być częścią arystokracji.
– A co z innymi członkami rodziny, którzy mogliby ci pomóc? Nie masz innych przyjaciół?
– Jestem jedynaczką i nikt nie sprzeciwi się mojemu ojcu. – Potrząsnęła głową i opuściła wzrok.
Wiedział, że dziewczyna znajduje się w trudnej sytuacji, zwłaszcza gdy rodzice podejmowali za nią prawne decyzje, zanim skończy osiemnaście lat.
Mogę jej pomóc. Nikt nie odmawia księciu. A może to jedyna szansa, żeby pokazać ojcu, jaki naprawdę jestem? – zadał sobie pytanie.
Książe nie był zainteresowany tym, co myśli o nim jego ojciec, ale od czasu, gdy jego starszy brat wstąpił na tron, Cassius miał się stać jego prawą ręką. Nie rozumiał, dlaczego miałby się dostosować do wymagań ojca, skoro sam nigdy nie miał zostać królem.
Mimo wszystko dziewczyna przyszła do niego i widziała w nim swojego wybawcę. To była nowość, ponieważ od lat jego rodzina widziała w nim wyłącznie rozczarowanie, a kolejne kochanki – przyjemność i korzyści materialne. Nikt nigdy nie patrzył na niego tak, jakby był bohaterem i odpowiedzią na ciche modlitwy. Spodobało mu się to.
Tyle że bycie wybawicielem tej dziewczyny było niezwykle trudne. Nie dość, że była niepełnoletnia, to jeszcze pod prawną opieką rodziców. Znalezienie dla niej schronienia nie było niczym trudnym, ale Cassius wiedział, że nikt nie jest ponad prawem, nawet członkowie rodziny królewskiej.
Oczywiście, mógłby złożyć doniesienie na policję, ale wymagało to czasu na udowodnienie nadużycia i składanie licznych zeznań, a Inara go nie miała.
Mógł również poprosić o pomoc króla, ale jego ojciec i brat nigdy nie patrzyli życzliwie, na jego styl życia i wszelkie poczynania. Poza tym jakaś cząstka jego nie chciała prosić ojca o pomoc. Chciał sam ocalić tę dziewczynę. Tylko jak miał to zrobić? Wszystko byłoby prostsze, gdyby ktoś mógł zostać prawnym opiekunem tej dziewczyny, ale doskonale wiedział, że było to niemożliwe, ponieważ jej rodzice nadal żyli.
– Wystarczy, że spędzimy wspólnie kilka godzin, a kiedy się rozstaniemy, wszyscy pomyślą, że…
– Wszyscy pomyślą, że mam ciągoty do nastolatek! Fakt, nie dbam zbytnio o swoją reputację, ale nie chcę, żeby takie plotki ciągnęły się za mną latami.
– Nie pomyślałam o tym. – Znów spuściła wzrok.
– Najwyraźniej. – Starał się utrzymać suchy ton głosu. – Ponadto uwierz mi, że choć dziewictwo jest cenione w niektórych kręgach, Stefano Castelli nie przejąłby się zbytnio, gdybyś je utraciła. On chce tylko spadkobierców.
– To co mam zrobić? – Wyglądała na wystraszoną. – Może powinnam wyjechać z kraju? Może mogłabym…
– I dokąd pojedziesz? Zakładam, że nie masz ani paszportu, ani pieniędzy. Nawet jeśli ci się to uda, znajdzie cię policja i odeśle do rodziny.
– W takim razie lepiej już pójdę. Nie mam wyboru. – Odwróciła głowę w stronę okna. Było jasne, że starała się powstrzymać łzy.
– Zaczekaj. – Cassius podjął decyzję.
Była wystraszona i w poważnym niebezpieczeństwie, a jednak przyszła do niego. Nie do jego wielkodusznego brata, który nie byłby w stanie skrzywdzić muchy, ale do niego. Do niegodziwego kobieciarza i imprezowicza, który mógł skorzystać z okazji i wyrzucić ją jak śmieć. W jej oczach nie był rozpustnikiem i zatwardziałym playboyem, a jej wybawieniem i bohaterem… jej potencjalnym zbawcą. Wiedział, że jest tylko jeden sposób, by uchronić dziewczynę przed gniewem rodziców i szponami potwora. Musiał sam się z nią ożenić. Liczył się z tym, że swoją decyzją wywoła ogromny skandal i narazi się na gniew rodziny, ale nie dbał o to. Zamiast tego, mógłby być wreszcie bohaterem dla chociaż jednej osoby na świecie, zapewnić jej bezpieczeństwo i uszczęśliwić jej rodzinę, która zapewne nie posiadałaby się z radości, mając za zięcia księcia, a nie jakiegoś pomniejszego lorda. Czyniąc to, stałby się jej opiekunem do dnia, w którym ukończyłaby osiemnaście lat. To tylko dwa lata, a później się rozwiodą. Z pewnością było to niekonwencjonalne rozwiązanie, ale byłaby dzięki niemu bezpieczna.
Inara wpatrywała się w niego wielkimi oczami, czekając na jego decyzję jak na zbawienie.
– Jest jeden sposób, w jaki mogę ci pomóc, ale obawiam się, że może ci się nie spodobać.
– Nic nie może być gorsze od poślubienia Stefana Castellego. – Wzdrygnęła się na samą myśl o nim.
– To zależy – powiedział Cassius. – A co powiesz na poślubienie mnie?

– Jego wysokość przybył.
Inara podniosła wzrok znad mejla, którego pisała do kolegi z Helsinek.
– Co? Już? – Zamrugała i popatrzyła na starszego lokaja Henriego, który był przyzwyczajony do jej roztargnienia.
– Z całą pewnością. Wasza wysokość siedzi w lawendowym pokoju.
Serce Inary zabiło mocniej. Lawendowy pokój nie należał do najczystszych, a jej mąż cenił porządek.
Henri i jego żona Joan utrzymywali posiadłość w należytej czystości, ale mimo wszystko to miejsce odbiegało od królewskich standardów.
Inara poczuła, że robi jej się gorąco, oddech przyśpieszył niemiłosiernie, a dłonie pokryły się lodowatym potem. Reagowała tak za każdym razem, ilekroć ją odwiedzał. Od pięciu lat była mężatką i wciąż była w nim zakochana równie mocno, jak na początku ich znajomości, podczas gdy on ledwo przyznawał się do jej istnienia.
Nie, to było kłamstwo. Tak naprawdę regularnie ją odwiedzał, dbał o jej dobrobyt i bezpieczeństwo, mimo skandalu, jakie wywołał ich ślub. Chociaż prasa nazwała ją „zapomnianą żoną księcia”, nie obchodziło jej to. Chronił ją przed rodzicami, pozwolił skończyć szkołę i iść na studia, by mogła kontynuować swoje zainteresowania związane z matematyką. Choć przez większość czasu była sama, odwiedzał ją, zabierał na lunche, podczas których rozmawiali na różne tematy. Inara uwielbiała te wizyty, miała go wtedy na wyłączność.
Jednak wszystko zmieniło się dwa lata po ślubie, kiedy cała jego rodzina zginęła w wypadku, a Cassius został królem. Wtedy regularne wizyty ustały z dnia na dzień.
– Przecież zostało tam tuzin filiżanek! – Inara wytarła dłonie w sukienkę.
– Wszystko jest uporządkowane – przerwał Henri w ojcowski sposób. – Wasza wysokość nie musi się o nic martwić.
Inara uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, po czym uniosła dłoń do swoich włosów, zastanawiając się, czy powinna coś z nimi zrobić. Henri pokręcił znacząco głową, co nieco ją uspokoiło. Zresztą nie było czasu na zamartwianie się wyglądem. Król nie lubił, gdy kazano mu czekać.
Królowa przeszła obok swojego biurka i weszła do szerokiego korytarza, który biegł przez całą długość dworku. Przeprowadziła się tutaj ze stolicy, gdy jej mąż objął tron. Tradycyjna letnia posiadłość królowych Aveiras ukryta była wśród pól i lasów, a ona kochała ją za spokój i prywatność, które oferowała. Tutaj żyła z dala od miasta i jego szaleńczego tempa, które zakłócało jej spokój. Była odgrodzona od blasku fleszy i skierowanych na nią oczu całego świata, w których zawsze czuła się mała, prosta i nieodpowiednia.
Cassius odwiedzał ją tylko kilka razy w roku. Wolał, żeby to ona pojawiała się w mieście, by jako jego królowa spełniała swoje obowiązki. Dlatego teraz nie rozumiała, dlaczego przyjechał bez zapowiedzi. Żołądek skurczył jej się nieprzyjemnie, ale postarała się stłumić nerwy. Nie chciała, by coś zakłóciło radość ze spotkania z mężem.
Drzwi do salonu były otwarte, więc od razu go zobaczyła. Stał odwrócony plecami, w swoim pięknym szafirowym garniturze. Jego splecione z tyłu dłonie ozdabiał umieszczony na środkowym palcu błyszczący sygnet rodu Aveiras.
Pierś Inary zadrżała. Zawsze czuła się tak w jego obecności. Próbowała ukryć reakcje swojego ciała, gdy przebywała w jego pobliżu, w końcu nie miała już szesnastu lat. Podejrzewała, że i tak wiedział, że jest w nim zadurzona po uszy. W końcu był dużo starszym, doświadczonym i niesamowicie inteligentnym mężczyzną. Była mu wdzięczna za to, że nawet jeśli ją rozgryzł, nigdy o tym nie wspomniał i wybaczał jej zająknięcia oraz sposób, w jaki na niego patrzyła. Czuła, że to błogosławieństwo, że widują się od czasu do czasu.
– Jak się masz? – spytał, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wpatrując się w wiszący nad kominkiem lawendowy pejzaż, któremu zawdzięczało nazwę to pomieszczenie.
– Dobrze. – Z rozedrganiem w głosie wytarła dłonie w boki lnianej sukni. – Rozmawiałam z profesorem Koskinenem o teorii, nad którą aktualnie pracuję. To naprawdę interesujące. Spojrzałam na niektóre…
– Jestem pewien, że tak – przerwał jej, wciąż patrząc na obraz. – Ale obawiam się, że nie przyszedłem tu omawiać twoich teorii.
– Więc czemu tu jesteś? – Poczuła, jak radość ze spotkania słabnie.
Powoli odwrócił się do niej, a serce Inary zacisnęło się jak pięść. Cassius de Leon, król Aveiras, był po prostu najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Przewyższał swoją urodę większość mężczyzn, a do tego był zbudowany jak średniowieczny wojownik. Jego włosy były czarne jak węgiel, oczy ciemnobursztynowe, a rysy jego twarzy zniewalały każdego, kto znajdował się w pobliżu.
Kiedy spotkała go po raz pierwszy, był znanym playboem, który gościł w sypialniach wielu kobiet na terenie Europy i poza nią. Te dni jednak już się skończyły. Zmienił się nie do poznania. Był zimnym, sprawiedliwym autorytetem, który trzymał w garści całe królestwo i nie pozwalał sobie na żadne nadużycia. Znany książę playboy zniknął, ustępując miejsca nieugiętemu królowi. Królowi, który był jej mężem.
– To całkiem proste. Jestem tutaj, bo chcę rozwodu.

Cassius spodziewał się, że żona przytaknie mu w swój stały sposób, po czym zaproponuje filiżankę herbaty oraz rozmowę o nowych odkryciach matematycznych. Sześć miesięcy temu, kiedy widzieli się ostatni raz, opowiadała mu o ciemnej materii, którą odkryła wraz z grupą zaprzyjaźnionych naukowców. Zniknął wtedy w przeciągu kilku minut.
– Rozwodu? – Jej głos, zwykle dźwięczny i słodki, zabrzmiał ochryple i ciężko.
Wyglądała, jakby dźgnął ją nożem. Nie wiedział, co powinien o tym sądzić. Zgodzili się, że się rozwiodą, kiedy stanie się pełnoletnia, ale później, gdy został królem, cały plan runął. Rozwód był wtedy ostatnią rzeczą, o której chciał myśleć. Po śmierci króla i dziedzica tronu Aveiras potrzebowało stabilności. Od tamtego czasu minęły trzy lata, a naród potrzebował dziedzica tronu. Cassius był jedynym żyjącym członkiem królewskiej rodziny, więc zapewnienie dziedziców rodzinnej spuścizny było konieczne. Potrzebował kobiety, która mogłaby być dla niego prawdziwą żoną, urodzić mu dzieci oraz zająć obok niego prawowite miejsce na tronie. Kogoś, kto miał autorytet i wdzięk poprzedniej królowej Aveiras – jego matki.
Mgliste szare oczy Inary pociemniały za szkłami okularów, a jej dłonie zacisnęły się w pięści. Jej luźna sukienka była tak zwiewna i prześwitująca, że z łatwością można było zobaczyć ukrytą pod nią bieliznę. Jej majtki były koronkowe i ciemnoniebieskie, a stanik prawie przezroczysty i fioletowy. Casius wiedział, że nie powinien patrzeć na nią w ten sposób. Nie teraz, gdy jego dni gorącego kochanka odeszły w zapomnienie. Srebrzyste włosy Inary były jak zwykle w nieładzie. Wyglądały, jakby nigdy ich nie czesała. Na prawym policzku miała jasnoniebieską linię, jakby niechcący zarysowała się długopisem.
To nie jest dobry materiał na królową ¬– pomyślał.
Nigdy nim nie była, ale kiedy się z nią żenił, była to ostatnia rzecz, jaką brał pod uwagę.
– Ale ja… – Inara próbowała wydobyć z siebie słowa. – Czy mogę zapytać dlaczego?
– Będę szczery. Potrzebuję spadkobierców. – Patrzył na nią beznamiętnie. – Potrzebuję też królowej, która będzie aktywnie wspierała mnie jako króla i oddawała się w pełni królewskim obowiązkom.
– Och… – powiedziała ledwo słyszalnie Inara. – Rozumiem.

Pokaz mody - Emmy Grayson Początkująca projektantka mody Anna Vega prezentuje swoją nową kolekcję podczas pokazu mody w Rzymie. W pięknej złotej sukni sama wychodzi na wybieg. Niefortunnie łamie obcas, traci równowagę i spada na kolana najbliżej siedzącego mężczyzny. Byłaby to straszna porażka, gdyby nie fakt, że tym mężczyzną jest Antonio Cabrera, jej pierwsza i jedyna miłość…. Trzecia część miniserii Zakochana królowa - Jackie Ashenden Książę Cassius De Leon ożenił się z Inarą Donatti, żeby rodzina nie musiała poślubić dużo starszego mężczyzny. Umówili się, że Inara będzie mieszkać osobno, a po jakimś czasie się rozwiodą. Niespodziewanie dwa lata później Cassius zostaje królem. Potrzebuje żony, która stanie u jego boku jako królowa. Postanawia zwolnić Inarę z przysięgi małżeńskiej, bo ona nigdy nie widziała się w tej roli. Jednak Inara zakochała się w Cassiusie i nie chce się z nim rozstawać…

Rajd rozpalonych serc

Annie Claydon

Seria: Medical

Numer w serii: 678

ISBN: 9788327691422

Premiera: 02-02-2023

Fragment książki

Do tego momentu wszystko układało się znakomicie.
Załoga w składzie doktor Emma Owen (kierowca) i pielęgniarka Val Sterling (nawigatorka) pokonała połowę trasy rajdu klasycznych samochodów. To był Rajd Trzech Stolic: początek w Edynburgu w Szkocji, potem Cardiff w Walii, zakończenie w Anglii, w Londynie. Przedsięwzięciu patronowała Fundacja GDK promująca krwiodawstwo i dawstwo organów.
Zainteresowanie sponsorów przekroczyło oczekiwania. Rano Val oderwała się na chwilę od obowiązków pilotki i przeliczyła, ile pieniędzy zdobyły dla fundacji za każdą przejechaną milę. Jeszcze tylko tydzień i będą mogły odebrać zadeklarowane kwoty. Emma zapiszczała z radości, jakby darowizny leżały już w banku…
Świętowanie z wyprzedzeniem zawsze prowadzi do nieszczęścia. Od tej chwili wszystko zaczęło się sypać.
Silnik mini z rodowodem z lat sześćdziesiątych zeszłego wieku kilkakrotnie tracił moc na trasie i zaczął się poważnie krztusić na linii etapowej mety w Birmingham.
Emma zaparkowała na poboczu i pociągnęła za uchwyt zwalniający zatrzask maski. Zirytowana, gestem dłoni próbowała odgonić ekipę miejscowej telewizji. W tym samym momencie Val wysiadła, zahaczyła nogą o ciągnący się po ziemi kabel, huknęła głową o nawierzchnię i na kilka sekund straciła przytomność.
Ratownicy z karetki, którą natychmiast wezwano, zgodzili się z opinią Emmy: Val należy zbadać w szpitalu. Pilotka buntowała się, ale ostatecznie dała się ułożyć na noszach. Emma przekazała kluczyki jednemu z porządkowych i mimo protestów Val wdrapała się do karetki, by jej towarzyszyć.
W szpitalu przesiedziała trzy godziny. Val zatrzymano na dalsze testy i obserwację. Zarzekała się, że następnego dnia stawi się na starcie, Emma miała jednak wątpliwości. Kazała przyjaciółce odpoczywać, uspakajała ją, że znajdzie kogoś na kilka dni na jej miejsce.
Sprawy wcale się nie poprawiły po powrocie na rajdowy parking. Mini odholowano do alei serwisowej. Emma próbowała zapalić silnik. Zakasłał i zgasł.
– Dopiero teraz wróciłaś? ¬– George Evans stał obok z rękami w kieszeniach kombinezonu. Przynajmniej nie pytał, czy w wszystko jest w porządku. Odgłosy, jakie wydał silnik, były oczywistą odpowiedzią.¬¬
– Tak, Val zatrzymali na noc, ale powinna tu być z samego rana.
George kiwnął głową i podrapał się za uchem. Pięć lat wcześniej przeszedł na emeryturę. Teraz wraz z żoną Tess korzystał z życia. Był entuzjastą klasycznych samochodów i uczestniczył w rajdach, by sprawdzać, co się da wycisnąć z błękitnego alfa romeo, rocznik 1946. Entuzjazm podsycało angażowanie się Tess w zbieranie funduszy na szczytne cele. Stali się parą, u której zwykle szukano porady.
– Myślisz, że Val będzie w na tyle dobrej formie, żeby kontynuować jazdę?
– Sama ją przebadam, jak tu przyjdzie. Nie zgodzę się, żeby dalej jechała, jeśli coś jej dolega.
– I co wówczas zrobisz?
– Może obędę się bez pilota. Najpierw sprawdzę, co z tym silnikiem. Pewnie to zablokowany przewód paliwowy. Zobaczymy, czy uda się naprawić przez noc.
George wydął usta. Oboje wiedzieli, że wszystko zależy od tego, gdzie zatkał się przewód.
¬– Idź do hotelu, zjedz coś i walnij się do łóżka. Spotkamy się tu jutro i spróbuję ci pomóc.
Już chciała odpowiedzieć, że zostanie na noc i sama naprawi samochód, ale się powściągnęła. George był zbyt dobrym mechanikiem, by odrzucić jego ofertę. A przy tym nie traktował jej protekcjonalnie, jakby nie miała pojęcia, który klucz do czego służy.
– Dziękuję, George. Jak zwykle masz rację.
– Zmykaj. Rano sprawy będą wyglądać lepiej.

Poranna impreza promująca krwiodawstwo i rejestrację dawców organów zaczęła się o dziewiątej. W pobliżu klasyków na kółkach zebrał się spory tłumek. Przedstawiciele fundacji byli na posterunkach w swoich budkach z ulotkami informacyjnymi i kartami dawców. Nieco dalej stał autokar i dwa mikrobusy. Rozlokowała się tam ekipa brytyjskiej służby zdrowia z informacjami o objazdowym pobieraniu krwi.
George i Tess siedzieli na składanych krzesełkach tuż obok mini. Dwie siwe głowy pochylone ku sobie… Po czterdziestu latach małżeństwa wciąż mieli wiele tematów do rozmowy.
– Mam herbatę. ¬– Tess pomachała w kierunku Emmy termosem.
– To na potem. – George powitał ją uśmiechem. – Najpierw praca.

Koło pierwszej zadzwoniła Val. Wróciła do hotelu i czuła się dobrze. Ale otrzymała wiadomość ze szpitala w Liverpoolu, gdzie pracowały wraz z Emmą, że znaleziono dawcę dla jednego z poważnie chorych pacjentów. Jako koordynatorka transplantacyjna powinna wracać do pracy… Czy Emma bez niej sobie poradzi?
– O mnie się nie martw. Przeszczep ma pierwszeństwo. Na pewno dobrze się czujesz?
Val potwierdziła, ale wciąż przepraszała, że sprawia zawód. Emma skłamała, że ma już kogoś do roli nawigatora na kolejny odcinek. Próbowała mówić optymistycznie, choć czuła się przygaszona. Obiecała Val, że skontaktuje się z nią po powrocie do Liverpoolu i wypiją za rajdowe sukcesy oraz za zdrowie pacjenta z przeszczepem.
– Rzeczywiście kogoś znalazłaś? – Tess, z kanapkami i termosem świeżo zaparzonej herbaty, usłyszała koniec rozmowy. George stał tuż obok.
– Nie, ale w Liverpoolu potrzebują Val. Mają pacjenta, który od dawna czeka na przeszczep nerki i trzustki. Znaleźli dawcę. Nie chcę, żeby czuła się winna.
– To idź szukać pilota. George skończy… – Tess urwała, widząc, jak George kręci głową.
George wiedział. Emma powiedziała mu, że mini było samochodem jej ojca. „Pomagała” mu w naprawach i serwisach, gdy jeszcze musiała wdrapywać się na błotnik, by zobaczyć, co jest pod maską. Jako szesnastolatka zaprojektowała naklejki na boczne drzwi i nadkola. Gdy wyjechała na studia, ojciec czekał na jej pierwszy przyjazd podczas ferii, by rozebrać z nią silnik na części pierwsze. Potem zmogła go choroba. Od jego śmierci upłynął rok. Udział w rajdzie był w dużej mierze składanym mu hołdem. Dlatego tak jej zależało, by dojechać do mety.
– To samochód Emmy. Przeczyściliśmy przewód, teraz trzeba wszystko poskładać do kupy. Zostawmy tu Emmę, a my poszukamy dla niej pilota.
George zaczął ściągać kombinezon. Emma uśmiechnęła się z wdzięcznością.

Pozostawało podłączenie przewodu do gaźnika. George i Tess wciąż się nie pojawili. Nie oczekiwała, że poszukiwania zakończą się powodzeniem. Przygnębiała ją myśl, że będzie musiała wycofać się z rajdu.
Pochyliła się nad silnikiem i poczuła, że coś ociera się o jej kolano. Podskoczyła. Wpatrywała się w nią para brązowych ślepków. Obrazu dopełniało jedno wyprostowane i jedno zwisające ucho, pstrokaty tułów i merdający ogon.
– Griff! – Pisnęła i poczuła suchość w gardle.
Griff nie był problemem. Kłopotem nie był także jego właściciel, David Kennedy, prezes fundacji GDK. Przekazano jej jednak, że Davida wezwano poprzedniego dnia do Londynu, a obowiązki przejął syn.
Josh Kennedy, transplantolog, był zatem chwilowo odpowiedzialny za psa i za kwestie organizacyjne związane z rajdem. Jej serce zaczęło bić jak szalone. Josh był również jej ekskochankiem.
Poznała go trzy lata wcześniej, gdy szukała w fundacji porady w sprawie jednego z pacjentów. David Kennedy pomógł jej i przedstawił ją synowi, czego skutkiem był trzymiesięczny szalony romans z ponurym finałem. Zastanawiała się nawet, czy wziąć udział w rajdzie. Uznała jednak, że Josha da się dość łatwo unikać.
Udawało się przez tydzień. Zapewne dlatego, że on jej również schodził z drogi. Kilka razy zaobserwowała, że gdy ją z daleka zauważył, gwałtownie skręcał. Najwyraźniej jednak ten cichy układ właśnie dobiegł końca. Jakby mało spadło na nią nieszczęść…
Podniosła oczy i spojrzała mu w twarz.
– Cześć. Słyszałem, że Val miała wypadek. Wszystko z nią w porządku? – Przynajmniej nie zaczął od pytań, dlaczego nagle go rzuciła…
– Wszystko dobrze. Rozmawiałam z nią parę godzin temu.
Uśmiechnął się. Tym cudownym uśmiechem, który rozpromieniał mu błękitne oczy, a w którym było i ciepło, i odrobina przekory.
– To się cieszę. Jakieś problemy z przewodem paliwowym?
Nie trzeba być geniuszem, by postawić diagnozę, skoro trzymała w ręce końcówkę przewodu.
¬– Na to wygląda. Ale sobie poradzę. Odblokowywaliśmy ten przewód z tatą kilka razy.
– Słyszałem o śmierci twojego ojca. Strasznie mi przykro. Jak daje sobie radę mama?
Jej rodzice lubili Josha. Ojciec gadał z nim godzinami o wszystkim: od medycyny przez archeologię po problemy ze znalezieniem części zamiennych do klasycznych samochodów. A potem trącał Emmę i mówił szeptem, by nie dopuściła, by ten facet ją zostawił.
Skończyło się na tym, że to ona odeszła.
– Jako tako. Szuka sobie zajęć. – Odwróciła twarz. Ciepło w jego głosie powodowało, że chciało się jej zapłakać.
Nadal stał w miejscu, choć Griff krążył wokół niego na smyczy.
– Chciałem… ee… chciałem cię o coś zapytać…
Z tonu wynikało, że pytanie może się jej nie spodobać. Stanęła wyprostowana.
– Słyszałaś, że ojca wezwano na nadzwyczajne posiedzenie zarządu w Londynie?
Pewnie pytanie dotyczy rajdu. Jako pełniący obowiązki organizatora Josh z pewnością poważnie podchodził do swojej roli i, jak to miał w charakterze, planował każdy szczegół.
– Słyszałam. Coś ważnego?
– Jakieś wątpliwości co do organizacji rajdu. Ojciec już to wyjaśnił. – Wzruszył ramionami. – Ale nie wraca tutaj, pojechał prosto do Liverpoolu.
– Tak, Val mi… – Ugryzła się w język. Mało się nie wygadała, że została bez nawigatora. – Słyszałam, że znaleziono dawcę do przeszczepu, a twój ojciec wszystko nadzoruje. To dobra wiadomość.
– Ale oznacza, że jako pilot zostałem bez kierowcy, a chciałbym dojechać do końca. Domyślam się, że Val też jest w drodze do Liverpoolu.
Zastygła. Rozwiązanie było oczywiste i zarazem nie do przyjęcia.
– Tak. George i Tess poszli znaleźć mi kogoś na zastępstwo.
Nie wyobrażała sobie tygodnia w mini z byłym kochankiem. Josh z pewnością znajdzie kogoś, kto będzie chciał poprowadzić daimlera. Pewnie ustawi się kolejka…
– Rozmawiałem kilkanaście minut temu z George’em i Tess. Na razie nie znaleźli chętnego. Pomyślałem, że moglibyśmy oboje pojechać daimlerem. Będzie komfortowo. Mogłabyś pilotować albo prowadzić, jak wolisz. Dokonamy odpowiednich zapisów w polisie ubezpieczeniowej.
– Nie ma mowy. – Ta kwestia nie podlegała dyskusji. – Ten samochód zaczął rajd i go skończy.
– Ze względu na pamięć o ojcu? – Josh natychmiast dodał dwa do dwóch.
– Tak, ze względu na pamięć o ojcu. Na pewno kogoś znajdziesz.
Odsunął kosmyk blond włosów z czoła, jak zwykle, gdy szukał rozwiązania problemu.
– No to możemy pojechać twoim mini, ja jako pilot. W ten sposób oboje zaliczymy rajd i zainkasujemy od sponsorów zadeklarowane pieniądze.
– W mini nie ma wiele miejsca… – Tyle tylko przyszło jej do głowy. Może powinna postawić sprawę jasno: po kilku godzinach jazdy będziemy skakać sobie do gardła!
– Moglibyśmy spróbować. – Wzruszył ramionami. – Szkoda, żeby te pieniądze przepadły.
Nieustępliwość była jego cechą szczególną.
– Sam spróbuj. – Wskazała na samochód.
Otworzył drzwi po stronie pasażera, przesuwając fotel do przodu. Griff natychmiast wskoczył do środka i rozłożył się na tylnym siedzeniu. Wsiadł i odsunął fotel do tyłu, by kolana nie opierały się o deskę rozdzielczą.
– Da się przeżyć.
Może, pomyślała, jeżeli będzie trzymać łokcie przy sobie, by nie utrudniać jej zmiany biegów…
Westchnęła.
– Masz samochodową uprząż dla psa?
– Tak, wpina się do zatrzasków pasów bezpieczeństwa.
Kiwnęła głową. Zatrzaski na tylnym siedzeniu były jedynym nieautentycznym dodatkiem. Ojciec zawsze stawiał bezpieczeństwo na pierwszym miejscu.
– Mam również pled – ciągnął – żeby Griff nie zostawiał na siedzeniach sierści…
– W porządku – mruknęła. – Zobaczymy, jak nam pójdzie na jutrzejszym odcinku i zdecydujemy co dalej. Jeżeli uda mi się uruchomić silnik.
Josh wygramolił się z mini. Griff wyskoczył za nim i otarł się Emmie o kolana, jakby rozumiał, że stał się członkiem załogi.
– Dziękuję. – W kącikach jego ust widać było uśmiech. – Nie musisz się martwić. Nie przyniosę z sobą bagażu. W mini zabrakłoby miejsca.
Cały Josh: uśmiech, wdzięk, subtelna aluzja do zaszłości.
– To dobrze. – Odwróciła twarz, by zgasić rozbawienie. – Lepiej jechać bez dodatkowych obciążeń. – Zdała sobie sprawę, że główne ryzyko nie leży w tym, że zaczną sobie skakać do gardła, lecz w pokusie, by odnowić z nim bardziej intymny kontakt. Ale to zmartwienie na jutro. – Muszę skończyć tę robotę. – Wskazała na silnik.
– Pomóc ci?
– To zajęcie dla jednej osoby. Wyślę ci esemesa z informacją, czy się udało.
Niezamierzenie ujawniła, że nie usunęła jego numeru z listy kontaktów w telefonie. Ba, dała do zrozumienia, że doskonale wie, że tego nie zrobiła. Josh prawdopodobnie odnotował tę wpadkę, ale nie dał po sobie tego poznać. Przynajmniej tyle należy mu zaliczyć na plus, uznała.
– Jak się nie odezwiesz, sam zadzwonię. – Odszedł, lekko pociągając psa.
Wniosek był oczywisty. On też nie wymazał jej numeru z pamięci telefonu.

Ta kobieta wciąż ma w sobie ogień. Miedziane loki wetknęła za kołnierz kombinezonu, ale pamiętał, jak wyglądały rozrzucone na poduszce.
Mogła mu odmówić i trzymać go na dystans, tak jak podczas pierwszego tygodnia rajdu. Bił się z myślami, czy zwrócić się do niej z propozycją wspólnej jazdy i doszedł do wniosku, że nie ma wyboru. Zarówno ze względu na sponsorów, jak i z uwagi na potrzebę zapewnienia jak największej liczby samochodów uczestniczących w rajdzie. Wygląda na to, wyjaśnił sobie, że doszła do tej samej konkluzji.
– Musimy się sprawdzić – zwrócił się do Griffa.
Pies odpowiedział pytającym spojrzeniem.
– Okej, ty nic nie musisz. – Griff miał niepokorny charakter, który znakomicie korespondował ze spontaniczną naturą Emmy. Ale Josh musiał udowodnić, że potrafi dać się porwać chwili.
Jako adoptowany syn Davida Kennedy’ego cieszył się przywilejami, jakie zapewniała pozycja ojca. Otrzymał dobre wykształcenie i wiele drzwi stało przed nim otworem. Pod wieloma względami był kopią Davida, a to, że biologicznym ojcem był pierwszy mąż matki, nie miało dla niego znaczenia.
Rodzony ojciec wyrzucił z domu żonę i syna, gdy Josh był jeszcze maluchem. Nie mieli nic, a matka nie występowała o pomoc społeczną z obawy, że dziecko zostanie umieszczone w rodzinie zastępczej.
Przez dziesięć lat żyli w biedzie, przenosząc się z mieszkania do mieszkania, aż Georgie poznała Davida. David Kennedy zakochał się w kobiecie, która odmawiała poddania się przeciwnościom losu. Josh wniósł do tego układu czupurną krnąbrność. Po co starać się dopasować, skoro wkrótce wylądują z matką w jakimś nowym miejscu?
David i Georgie pozostali jednak razem. Pobrali się. Josh nie miał wcześniej nikogo, do kogo mógł mówić „babciu”. Nowa babcia, matka Davida, nie przystawała do angielskiego stereotypu. Ciemnoskóra Amerykanka z angielskim akcentem z wyższych sfer pachniała drogimi perfumami. Okazywała mu mnóstwo serca i zabawiała opowiadaniami o swoich podróżach. Ba, nie miał nikogo, kogo mógłby nazwać „tatą”. To, że nagle znalazł się mężczyzna, który opiekował się nim i okazywał mu zainteresowanie, było nowością, nie zawsze docenianą. Bardziej był zafascynowany szykowną babcią. Ale nie umknęło jego uwadze, że matka jest szczęśliwa.
David był spoiwem rodziny. Adoptował Josha i robił wszystko, by chłopiec miał poczucie stabilnego domu. Z czasem, wbrew nawykowi, by nie ufać nikomu z wyjątkiem matki, Josh zaczął go lubić, potem kochać.
Matka zmarła nagle, kiedy był nastolatkiem. Mimo uczuć do Davida uciekł z domu. Uznał, że w ten sposób zaoszczędzi przybranemu ojcu zachodu z przekazaniem go opiece społecznej. David go jednak odnalazł i zapowiedział, że odszuka za każdym razem, gdy będzie próbował uciec. Josh dostał zakaz wychodzenia z domu przez miesiąc i został zobowiązany do pomocy w ogrodzie. Podczas wspólnej pracy David nieustannie z nim rozmawiał.
Emma poznała mężczyznę, którego ukształtował David Kennedy. Josh nigdy nie opowiadał jej o okresie życia, kiedy był wystraszonym i zbuntowanym dzieciakiem. Emma ze swym spontanicznym stosunkiem do życia i miłości przypominała mu matkę. To rzutowało na jego postawę. Planował rodzinę i dom przesycony atmosferą stabilności, której brakowało mu przez pierwsze dziesięć lat życia. Źle reagował na zachowania Emmy, które wydawały się zagrożeniem tej wizji.
Wybrała jedyne możliwe i sensowne wyjście. Odeszła od niego. Złamała mu serce, lecz zdawał sobie sprawę, że była to jego wina. Nie zadzwonił jednak, nie wytłumaczył swojego postępowania, nie próbował naprawić związku. Zrobił to, co robił jako dziecko: udawał, że nic się nie stało.
Teraz, myślał, wygląda na to, że Emma zgadza się, by przeszłość nie rzutowała na ich kontakty. Nie chodzi o to, by zapomniała o ich związku, to byłoby niemożliwe, ale może potrafi wybaczyć…?

Tydzień w jednym samochodzie z byłym kochankiem? To brzmi jak najgorszy koszmar. Przed taką perspektywą staje doktor Emma Owen, gdy w rajdzie samochodów klasycznych jej pilotka ulega wypadkowi. Zastępuje ją przystojny chirurg Josh Kennedy – z którym Emma była kiedyś blisko. Przez pewien czas łączył ich romans, ale dzieliła różnica charakterów. Ona była spontaniczna, on wszystko musiał mieć zaplanowane. Tylko w łóżku dogadywali się znakomicie. Emma powtarza sobie, że nie wolno jej ulec Joshowi po raz drugi...

Sekretne motywy lorda Sinclaira

Lara Temple

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 608

ISBN: 9788327693303

Premiera: 23-02-2023

Fragment książki

Krew dudniła Olivii w uszach, odbijając się echem w pustce kościoła pod wezwaniem świętej Małgorzaty. Celowo wybrała godzinę, kiedy w kościele mogło być niewiele osób, ale nie spodziewała się, że będzie pusty. I ciemny.
Z pewnością gdyby zawołała, ktoś by usłyszał, prawda? Hans Town nie było modną częścią Londynu, ale za to szacowną. A może najlepiej było po prostu podkulić ogon i uciec…
Za późno.
Mężczyzna wyłonił się z ciemności na dalekim końcu nawy. Obszerny płaszcz unosił się wokół niego jak skrzydła. Nie zdziwiła się, że nazwali go Grzesznym Sinclairem. Kiedy ruszył w jej stronę szybkim, płynnym ruchem, a ona zauważyła jego czarne jak smoła włosy i wyraziste rysy, zrozumiała to przezwisko.
– Panie Sinclair, dziękuję za przybycie – powiedziała, gdy zatrzymał się przed nią, wyciągając z kieszeni płaszcza kartkę papieru.
– Nie dziękuj, to nie jest wizyta towarzyska. To pani wysłała tę osobliwą notatkę?
– Tak. Lordzie Sinclair…
– Czego chcesz i dlaczego, do diabła, musiałaś wybrać tak niewygodną lokalizację?
– Jest wygodna dla mnie. Lordzie Sinclair, ja…
– Nie widziałem tu innego powozu. Jak pani przyjechała?
Zamrugała. Nawet nie zaczęła, a już traciła kontrolę nad sytuacją.
– Jakie to ma znaczenie? Lordzie Sinclair, ja…
– To ma znaczenie, ponieważ wolę wiedzieć, z czym mam do czynienia, kiedy spotykam się z głupią panną w pustym kościele pośrodku niczego. Jeśli to jakiś plan, by mnie usidlić, powinienem cię ostrzec, że pomyliłaś się w doborze ofiary…
Zakłopotanie Olivii zniknęło.
– Myślisz, że sprowadziłam cię tutaj, żeby cię usidlić? Boże, jest pan taki próżny!
Jego oczy zwęziły się, a ona poczuła strach. Być może drwina nie była najlepszym pomysłem.
– Lordzie Sinclair… – zaczęła ponownie i zawahała się. Wzięła kolejny głęboki oddech. – Lordzie Sinclair.
– Znam swoje imię – powiedział niecierpliwie. – Aż nazbyt dobrze. Przestań je powtarzać i przejdź do sedna.
– Mam pewne informacje na temat twojego ojca.
– Tak jak ja, i bardzo niewiele z nich jest dobrych. Co z tego?
– Mam dowody, które rzucają nowe światło na okoliczności jego śmierci. Możliwe, że nie wszystko było tak, jak się to przedstawia.
– Podnieś woalkę.
– Dlaczego?
– Ponieważ lubię widzieć twarze ludzi, którzy mnie okłamują.
Olivia zawahała się. Po chwili podwinęła gruby koronkowy welon przymocowany do kapelusza. Ciemne oczy Sinclaira studiowały jej twarz z lekką kpiną i wzgardą.
– Nie wyglądasz na głupią. A teraz zacznijmy od nowa. Dlaczego mnie tutaj wezwałaś?
– Mówiłam ci, że mam pewne informacje na temat okoliczności śmierci twojego ojca.
– Rozumiem. A czego chcesz w zamian za te tak zwane informacje?
Zawahała się.
– To zależy.
– Niezbyt mądre podejście do negocjacji. Powinnaś od razu określić, ile są warte twoje kłamstwa. Albo ile jestem według ciebie wart ja.
– Ale właśnie to próbuję ustalić.
Roześmiał się, niskim ciepłym śmiechem, który jednak jej nie uspokoił.
– Chcesz listę moich aktywów? Jesteś zdecydowanie najbardziej nieudolną szantażystką, z jaką się spotkałem, moja droga, a spotkałem już kilkoro.
– Nie mówiłam o twojej zasobności – odpowiedziała chłodno. Wiedziała, że będzie trudnym rozmówcą, ale nie przewidziała, że również irytującym. Nie była wcale pewna, czy chce mieć do czynienia z tym człowiekiem.
– Przychodzi mi do głowy tylko jedna dziedzina, w której mogłabym się przydać, ale jest tu trochę zimno. Mam powóz czekający na zewnątrz, więc jeśli chcesz…
– Nie, nie chcę! – wykrzyknęła, nie mogąc powstrzymać irytacji. Naprawdę, gdyby tylko był cicho przez chwilę i pozwolił jej pomyśleć. Wiedziała, że nic dla niego nie znaczy, ale spodziewała się trochę większego zainteresowania jej historią. Czy naprawdę w ogóle go nie obchodziła? Skoro tak, nie było sensu kontynuować. Tyle że ona bardzo potrzebowała pomocy. Mercer, jej zarządca, był skarbem, ale działał tylko wtedy, gdy mówiono mu dokładnie, co ma robić, a ona nie wiedziała, w którą stronę go skierować.
– Czy jesteś pewna? Jesteś urokliwa, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zobaczyć, jak daleko…
– Och, czy mógłbyś być cicho? Muszę się skupić. Nie miałam pojęcia, że będziesz tak irytujący!
Przynajmniej to wymazało kpiący uśmiech z jego twarzy. Czekała na gniew, żałując, że nie trzymała języka za zębami, ale on tylko ujął ją za łokieć, kierując w stronę wyjścia.
– Chodź ze mną.
– Nie, puść mnie!
Jej zmieszanie przerodziło się w panikę. Wyrwała rękę z jego uścisku. Podniósł ręce i zrobił krok do tyłu.
– Uspokój się. Nie skrzywdzę cię, ale tu jest za zimno. Jeśli chcesz ze mną porozmawiać, możesz to zrobić w powozie. Jeśli nie, to dobranoc.
Jego słowa były spokojne, ale szybki krok, gdy kierował się do wyjścia, dawał do zrozumienia, że nie żartował. Olivia wpatrywała się w jego oddalającą się postać z nienawiścią, która ją zdumiewała. Kusiło ją, by zacząć krzyczeć, ale zamiast tego napełniła płuca zimnym powietrzem, opuściła woalkę i ruszyła za lordem Sinclairem.
Dotarła do drogi i przez chwilę pomyślała, że jest za późno, ale wtedy zobaczyła powóz na wąskiej uliczce obok kościoła. Sinclair bez słowa otworzył drzwi powozu.
Musiała być szalona, skoro rozważała wejście do powozu z Grzesznym Sinclairem. Szalona, zdesperowana albo głupia. Cóż, była zdesperowana.
– Lordzie Sinclair, czy moglibyśmy…
Westchnął i wsiadł do powozu.
Chwyciła spódnice i poszła w jego ślady. Po wejściu do środka wcisnęła się tak daleko w kąt, jak tylko mogła. Rzucił w jej stronę pled.
– Przestań się zachowywać jak wściekły kociak. Przykryj się, zanim zamarzniesz. Twój płaszcz jest nieodpowiedni na taką pogodę. Masz dziesięć minut, żeby opowiedzieć swoją historię.
Złożyła ręce i zaczęła:
– Mój ojciec chrzestny, Henry Payton, został znaleziony martwy. Konstabla wezwała kobieta o nazwisku Marcia Pendle, która twierdziła, że jest kochanką Henry’ego i że zmarł podczas… No cóż, w łóżku. Wiem jednak, że nie jest ona szacowną wdową, za jaką się podaje, ale kurtyzaną w lokalu na Catte Street . Zapłacono jej za złożenie tego oświadczenia. Jestem pewna, że nie była kochanką mojego ojca chrzestnego.
–To lojalne z twojej strony, choć naiwne. Ale jak ta nikczemna, choć banalna historia ma się do mojego ojca?
– Cóż, nie ma, nie bezpośrednio. Przynajmniej na razie nie. Ale wśród rzeczy, które mój ojciec chrzestny zostawił w wynajętym domu, gdzie zmarł, były listy napisane do niego przez pana Howarda Sinclaira. Była też notatka, która brzmiała: „Jeśli to prawda, Howard Sinclair został skrzywdzony i coś trzeba z tym zrobić”. Pod spodem napisał imię Jasper Septimus i podkreślił je kilka razy. Nie wiem, czy istnieje jakiś związek między tą notatką a jego śmiercią i kłamstwami Marcii Pendle. Listy wydają się korespondencją biznesową i nie mam pojęcia, kim jest Jasper Septimus. Wiem, że to wszystko jest zagmatwane, ale musiałam sprawdzić, czy może pan rzucić jakieś światło na tę sprawę.
Słuchał z tym samym drwiącym spokojem, z jakim zbył ją wcześniej, jakby oglądał mierną sztukę. W końcu przemówił.
– Przyznaję, masz bardzo żywą wyobraźnię. Pozwól mi sprawdzić, czy udało mi się nadążyć za fabułą. Przepraszam, dwiema połączonymi fabułami, zupełnie jak w wodewilu. W pierwszej z nich ktoś płaci kurtyzanie za kłamliwe stwierdzenie, że jest kochanką twojego ojca chrzestnego. Prawdopodobnie po to, by ukryć okoliczności jego śmierci, które, jak się domyślam, były co najmniej upokarzające. W drugim ojciec chrzestny rozmyśla nad przeszłością i dochodzi do zaskakującego wniosku, na podstawie słów Jaspera Septimusa, którego imię jest obelgą samą w sobie, że mój ojciec został skrzywdzony. I ta rewelacja być może ma coś wspólnego z pierwszą opowieścią. Czy tak to wygląda w twoich fantazjach?
Widać było, że jest człowiekiem zimnym, ale spodziewała się usłyszeć emocje w jego głosie, gdy mówił o śmierci ojca. Nie było nic.
– Nie wymyśliłam tego. To prawda.
– I co z tego?
– Co z tego? – zapytała zszokowana.
– Fakty, które podałaś, nie znaczą wiele, prawda? Na pewno nie mówią o morderczym spisku, który obejmuje dziesięciolecia. Bardziej prawdopodobne jest to, że ty lub ta kobieta próbujecie wyłudzić ode mnie pieniądze. Uznałyście, że pragnę zyskać wiedzę na temat haniebnej śmierci mego ojca. Zapewniam, że nie mam takiej potrzeby. W rzeczywistości, jak być może zauważyłaś, nie kieruję się sentymentami.
– Ignorujesz kolejną możliwość, mój panie.
– Oświeć mnie zatem. Przyznaję, że jestem ciekawy, co twój dość wyjątkowy umysł wyczaruje w następnej kolejności. Jesteś bardzo osobliwą dziewczyną, wiesz?
– Nie jestem dziewczyną. Mam prawie dwadzieścia cztery lata! – Natychmiast pożałowała swojego wybuchu, gdyż rozbawienie w jego oczach pogłębiło się. Za każdym razem dawała się złapać na haczyk. To ona powinna kontrolować sytuację, a jednak pozwoliła mu przejąć stery. Zdjęła pled, kładąc go na siedzeniu obok siebie. – Dobranoc, lordzie Sinclair. Nie będę marnować więcej pańskiego czasu. Najwyraźniej nie jesteś zainteresowany tym, co mam do powiedzenia.
Choć była bliżej drzwi powozu, nie zdążyła nawet sięgnąć klamki, zanim znalazła się tam jego ręka.
– Nie pogrywaj ze mną – powiedział miękko. – Nie dam się nabrać. A już na pewno nie dwudziestoczterolatce, która lubi tajemnice. Zostało ci pięć minut.
– Więc słuchaj, zamiast być taki… napastliwy! To jest dla mnie ważne, a ty ciągle… – Głos jej zadrżał, trzęsła się z zimna i zmęczenia. Przyciągnęła pled i wtuliła dłonie w jego ciepło, czując się jak idiotka. Sinclair nie odezwał się, tylko stuknął w ścianę powozu, który od razu ruszył. Olivia sapnęła i ponownie sięgnęła do drzwi, ale on wysunął rękę, powstrzymując ją.
– Uspokój się. Nie dotknę cię i zabiorę, gdziekolwiek poprosisz, gdy już skończymy. Ale choć nie dbam o wiele, dbam o moje konie i nie będę ich trzymać bez ruchu na tym zimnie. W porządku?
Kiwnęła głową.
– Dobrze. Jak masz na imię? – zapytał.
– Mój ojciec chrzestny nazywał się Henry Payton.
– Pytałem o twoje imię, nie jego.
– Olivia. Olivia Silverdale.
– Olivia Silverdale. Brzmi równie fantazyjnie, jak twoja opowieść. A teraz zacznij od początku. Kim jest ta Marcia Pendle i jak ją wyśledziłaś?
– Mówiłam. Marcia Pendle pracuje w… domu złej sławy na Catte Street.
– Catte Street. Madame Bernieres?
Podniosła pogardliwie brew. Oczywiście znał londyńskie burdele.
– Ta kobieta mówi o sobie Genevieve, ale tak naprawdę jest Marcią Pendle z Norfolk.
Potrząsnął krótko głową. Gdy nie szydził ani nie złościł się, wyglądał bardziej ludzko, ale nie mniej niepokojąco.
– A więc Marcia Pendle to Genevieve. Jak i dlaczego ją wyśledziłaś i dlaczego, na Boga, powiedziała ci, że była zamieszana w śmierć twojego ojca chrzestnego?
– Wyśledziłam ją, ponieważ mój zarządca, pan McGuire, był obecny na przesłuchaniu w sprawie śmierci Henry’ego. Podobno Marcia wspięła się na wyżyny aktorstwa. Mówiła o długoletnim związku, o schadzkach w wynajętym domu, w którym Henry zmarł. Mój zarządca ją śledził i odkrył jej prawdziwą tożsamość i zawód. Odkrył również, że jest bardzo przesądna i co tydzień odwiedza cygańską wróżkę w pobliżu Bishopsgate, która w rzeczywistości nazywa się Sue Davies i jest z Cardiff. Poszłam więc do panny Davies…
– Poszłaś do Bishopsgate, aby odwiedzić wróżkę?
– Tak. A po tym, jak trochę porozmawiałyśmy, zapłaciłam Cygance Sue, jak się nazywa, aby kazała Marcii skonsultować się z okultystą.
– Co? – zapytał zszokowany.
– Nigdy o nich nie słyszałeś? Najwyraźniej są ostatnio dość popularni. Jest bardzo duże zapotrzebowanie na komunikację ze zmarłymi bliskimi. W każdym razie Sue powiedziała mi, że Marcia ma obsesję na punkcie niejakiego George’a, którego kochała, i że poprosiła Sue…
– Poczekaj chwilę… Do diabła, nieważne. Pytania na koniec.
– Dziękuję. Więc kazałam mojemu człowiekowi wynająć dom w niepozornej części miasta, a Sue Davies pomogła mi przygotować scenę, że tak powiem. Podobnie jak Marcia Pendle była kiedyś aktorką, pomogła mi zdobyć odpowiednie ubrania i przedmioty. Następnie wysłała Marcię do mnie, a ja przesłuchałam ją na temat relacji z Henrym.
– Dobry Boże. Moja wyobraźnia przestaje to obejmować. Więc jesteśmy teraz na etapie knowań między udawaną okultystką z Yorkshire, francuską madame z Norfolk i fałszywą Cyganką z Walii. Urocze. Kontynuuj.
– Skąd wiesz, że jestem z Yorkshire?
– Mam ucho do akcentów. Kontynuuj.
– Dobrze. Podczas tej sesji Marcia Pendle ujawniła, że nigdy nawet nie spotkała Henry’ego.
Znowu podniósł rękę.
– Ujawniła. Naprawdę uważasz, że powiedziała ci prawdę?
– Tak sądzę. Mówiłam, że jest bardzo przesądna. Powiedziałam jej, że człowiek, do którego chce dotrzeć, nie spotka się z nią, jeśli ona nie ujawni wszystkiego i nie oczyści swojej duszy.
– Naraziłaś się kobiecie, która według ciebie może być zamieszana w morderstwo? A ona wierzyła, że młoda dziewczyna otworzy dla niej bramę do zaświatów? Nie wiem, która z was jest bardziej szalona…
– Oczywiście nie pokazałam jej twarzy. Byłam mocno zawoalowana i miałam na sobie dość wyzywającą sukienkę, którą dała mi Sue. Nawet zaproponowała, że będzie odgrywać rolę okultystki zamiast mnie, ale to ja musiałam zadawać pytania.
– Widzę – powiedział ostrożnie – że miałem rację co do twojej wybujałej obraźni. Jednak najwidoczniej władze nie mają problemu z tym, że Marcia Pendle jest kurtyzaną, ani z tym, że ich okłamała.
– Najwyraźniej istnieją różne stopnie deprawacji.
– To prawda. Więc wracając do twoich odkryć, zakładam, że zapytałaś, kto zapłacił za to oszustwo?
– Oczywiście. I tu się pogubiłam. Wyjawiła, że nazywał się Eldritch, ale była tak zaabsorbowana komunikacją z Georgem, że wpadła w histerię. Poczułam się okropnie i przerwałam sesję, mówiąc, że George jest przywoływany z powrotem, ale możemy spróbować ponownie za kilka dni, gdy się uspokoi.
– I ona to kupiła?
– Najwyraźniej George nigdy nie przepadał za płaczącymi kobietami, bo moje słowa utwierdziły ją w przekonaniu co do moich zdolności. Więc widzisz, muszę się dowiedzieć, kim jest ten pan Eldritch, ale pan Mercer nic nie wskórał i nie mam pojęcia, co dalej.
– Zaskakujesz mnie. Ale zanim przejdziemy do pana Eldritcha, w pierwszej kolejności jestem ciekawy, skąd pewność, że nie była kochanką twojego ojca chrzestnego?
– Po prostu wiedziałam. I miałam rację.
– Intuicja?
Sardoniczny ton powrócił, a ona wzruszyła ramionami. Powiedziała mu już wystarczająco dużo. Nadszedł czas by zobaczyć, czy w ogóle będzie przydatny, czy też po prostu uzna ją za ekscentryczkę.
– Pomożesz czy nie?
– Pomóc w czym?
– Dowiedzieć się, kim jest ten Eldritch i dlaczego zapłacił za zniesławienie mojego ojca chrzestnego. No i czy ma to związek z podejrzeniami Henry’ego odnośnie śmierci twojego ojca.
– Dlaczego?
– Dlaczego? – Wyrzuciła w górę ręce w geście niedowierzania. – Ponieważ ja nie będę spokojnie patrzeć, jak ktoś rujnuje ludziom życie. Moja matka chrzestna, pani Payton, jest w szoku i cierpi nie tylko z powodu utraty jednego z najwspanialszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek znałam, ale z powodu odkrycia, że ją zdradził. Muszę dowiedzieć się, kto za tym stoi, i sprawić, by za to zapłacił. Niestety nie wiem, jak to zrobić.
Lucas zdusił westchnienie. Żałował, że nie wrzucił jej notatki do ognia, zamiast ulec ciekawości. Gdyby miał choć odrobinę rozsądku, odesłałby ją do domu. Prawdopodobnie była albo szalona, albo bardzo udatnie kłamała, a on nie miał czasu na roztrząsanie takich bzdur, był już spóźniony na spotkanie z wujem. Ale, jak zawsze powtarzał jego brat Chase, ciekawość kiedyś zaprowadzi go do piekła. Może i tak, jednak Chase był równie ciekawski.
Przez chwilę rozważał zabranie jej do wuja. Oswald przejrzałby wszystkie kłamstwa i prawdopodobnie ujawniłby ją jako sprytną oszustkę, którą była. Co prawda wuj był równie ciekawski, jak cała rodzina Sinclairów, ale nigdy nie ulegał na tyle sentymentom, by dać się oszukać. Lucas zwykle też nie, ale jakkolwiek nie przyznałby tego głośno, wzmianki o śmierci ojca wciąż burzyły jego spokój. Potrafił przejść nad większością spraw do porządku dziennego, ale w chwili, gdy wspomniała o jego ojcu, zawahał się. Tylko trochę, ale wystarczająco. Nie mógł odejść bez próby zrozumienia, co się dzieje, a to oznaczało, że musiał lepiej poznać naturę osobliwej dziewczyny siedzącej naprzeciwko niego.
Ale nie dzisiaj. Jakkolwiek wydawała się urażona jego oskarżeniami, jej głos i postawa zdradzały dobre pochodzenie, a każda chwila spędzona teraz w jej towarzystwie mogła im obojgu przysporzyć kłopotów.
– Gdzie mieszkasz?
– Dlaczego pytasz?
– Ponieważ, jakkolwiek mnie kusi, nie mogę zostawić cię w środku nocy samej na ulicy. Zakładam, że gdzieś mieszkasz. To może być wymyślona historia, ale ty wydajesz się zachęcająco cielesna.
Po raz pierwszy spuściła wzrok. Czyli zamierzała skłamać? Interesujące.
– Spinner Street.
– Spinner Street? Czy to nie jest obok kościoła, w którym wyznaczyłaś spotkanie?
– Tak.
– Coraz dziwniej. Czy ta smutna okolica jest teraz zaludniona przez okultystów? Pod jakim numerem odgrywasz swoje przedstawienie?
– Pod piętnastym. Ale… Czy to znaczy, że nie pomożesz? – zapytała, gdy stuknął w ścianę powozu, który zwolnił i zatrzymał się na pustej ulicy.

Lord Lucas Sinclair powinien wyrzucić ten dziwaczny liścik, a jednak posłuchał tajemniczego wezwania. Na miejscu spotkania zastaje pannę Olivię, rozgorączkowaną entuzjastkę teorii spiskowych. Nie zamierza słuchać jej opowieści, nie życzy sobie śledztwa w sprawie śmierci ojca. A gdy jeszcze dowiaduje się, że Olivia pozyskuje informacje, udając medium, najchętniej wsadziłby ją do powozu i odwiózł do domu. Jednak Olivia jest uparta, wie, że wrodzona ciekawość każe Lucasowi przynajmniej sprawdzić, na ile wiarygodne są jej podejrzenia...

Szansa na sukces

Melanie Milburne

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1144

ISBN: 9788327691521

Premiera: 02-02-2023

Fragment książki

Elodie Campbell zerknęła na zegarek i przeklęła soczyście pod nosem. Pierwszy raz udało jej się nie spóźnić na spotkanie i jak na złość kazano jej czekać. Kim był ten ważniak, któremu wydawało się, że może ją tak trzymać w niepewności? Zjadały ją nerwy. To spotkanie było jej ostatnią szansą na finansowanie. Musiało się odbyć! By się nieco uspokoić i zabić czas, przeglądała po raz piąty kolorowe miesięczniki wyłożone w recepcji. W jednym z nich jej zdjęcia z sesji w Dubaju zajmowały kilka stron. Założyła nogę na nogę i machała stopą w tempie sekundnika w zegarze wiszącym nad recepcją. Po kolejnych ośmiu minutach Elodie miała już ochotę krzyczeć tak głośno, by szyby w tym szklanym wieżowcu popękały.
Zazwyczaj to na nią czekano. Im dłużej czekała, tym jej niepokój stawał się trudniejszy do opanowania. Co jeśli to spotkanie skończy się tak jak poprzednie? Poprzedni inwestor wycofał się, gdy usłyszał o jej udziale w sabotażu ślubu, który miał być wydarzeniem towarzyskim sezonu. Dlaczego ciągle się w coś wplątywała? Jeśli nie uda jej się znaleźć nowego inwestora, nie zdoła porzucić kariery modelki bielizny, a miała już dosyć eksploatowania swojej urody dla pieniędzy. Chciała udowodnić, że stać ją na więcej niż tylko eksponowanie zgrabnego ciała. Marzyła jej się własna marka sukien wieczorowych, ale by ruszyć z projektem, potrzebowała wsparcia finansowego.
Kolejne pięć minut wlokło się jak ślimak o kulach. Elodie sapnęła ze zniecierpliwieniem i zerwała się z pluszowej kanapy ustawionej gościnnie w recepcji na ostatnim piętrze londyńskiego biurowca. Podeszła raźnym krokiem do recepcjonistki i przywołała swój najbardziej promienny uśmiech.
– Czy wiadomo już może, o której odbędzie się moje spotkanie z panem Smithem?
– Przepraszam za opóźnienie – odpowiedziała z firmowym uśmiechem młoda kobieta. – Pan Smith wkrótce będzie dostępny.
– Nasze spotkanie było zaplanowane na…
– Rozumiem, panno Campbell, ale pan Smith to szalenie zajęty człowiek. Wykroił dla pani czas w swoim kalendarzu, zazwyczaj tego nie robi. Musiała pani zrobić na nim duże wrażenie.
– Nie sądzę. Nie spotkaliśmy się nigdy wcześniej. Polecono mi pojawić się, żeby porozmawiać o finansowaniu, i to wszystko. Spotkanie miało się zacząć pół godziny temu.
Recepcjonistka zerknęła na migające zielone światełko na konsoli telefonicznej.
– Dziękuję pani za cierpliwość. Pan Smith jest gotowy na spotkanie. Zapraszam, trzecie drzwi na prawo, narożny gabinet.
Narożny gabinet, pomyślała Elodie, to dobrze wróży. Oznacza spotkanie z szefem tego bałaganu, tym, który trzyma kasę. Elodie zatrzymała się przed wskazanymi drzwiami i wzięła głęboki oddech. Zapukała mocno, zdecydowanie. Musi się udać, musi się udać, powtarzała w myślach.
– Proszę.
Panika ścisnęła ją za gardło, a dłoń zamarła na klamce. W głębokim, męskim głosie było coś, co sprawiło, że przeszły ją ciarki. Zaschło jej w ustach. To z nerwów, tłumaczyła sobie. Dlaczego jakiś ważniak Smith brzmiał jak jej były narzeczony? Przerażająco podobnie. Otworzyła drzwi i ujrzała wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę siedzącego za wielkim biurkiem.
– Ty?! – Poczuła, jak jej policzki, i inne części ciała, o których nie chciała teraz myśleć, zaczynają płonąć.
Lincoln Lancaster przywitał ją swym zwyczajowym cynicznym uniesieniem brwi i inteligentnym spojrzeniem szaro-zielonych oczu. Jego zmysłowe usta wykrzywił grymas, który trudno było nazwać uśmiechem. Miał na sobie szyty na miarę garnitur, który leżał jak ulał na jego atletycznej sylwetce. Uosabiał sukces i władzę.
– Dobrze wyglądasz, Elodie. – Omiótł ją leniwym spojrzeniem, budzącym wspomnienia upychane przez Elodie w otchłani niepamięci przez ostatnie siedem lat. Wspomnienia tak przesycone erotyzmem, że zapierały jej dech w piersi. Elodie zamknęła za sobą drzwi i zacisnęła jedną dłoń na torebce, a drugą zwinęła w pięść. Podeszła szybko do biurka.
– Jak śmiałeś uciekać się do kłamstwa, żeby mnie tu zwabić?! Gdybym wiedziała, że Smith to ty, nigdy w życiu bym tu nie przyszła.
Jego oczy rozbłysły rozbawieniem.
– Sama odpowiedziałaś sobie na swoje pytanie.
– Smith? – Parsknęła pogardliwie. – Nie stać cię na coś bardziej oryginalnego? I dlaczego nie wyznaczyłeś spotkania w biurze w Kensington?
– W Kensington od kilku tygodni trwa remont. – Gestem dłoni wskazał jej wygodne, pluszowe krzesło przy biurku. – Usiądź, musimy porozmawiać.
Elodie nawet nie drgnęła. Ściskała pięść tak mocno, że wbijała sobie paznokcie w dłoń.
– Nie mamy o czym rozmawiać.
– Usiądź – rozkazał ostro.
Elodie uniosła wysoko głowę. Przeszył ją prąd, zapowiadający iskrzenie. Kłótnie stanowiły ogromną część ich związku. Dwie silne osobowości ścierały się często, a godziły zawsze w jeden sposób – w łóżku. Na samą myśl o takim rozwiązaniu puls Elodie oszalał.
– Spróbuj mnie zmusić – syknęła lodowatym tonem, by ugasić ogień, który trawił jej lędźwie.
Tylko Lincoln Lancaster tak na nią działał. Sprawiał, że czuła rzeczy, których wcale nie chciała czuć. Niebezpieczne uczucia, które wymykały jej się spod kontroli. Spojrzał na nią, uśmiechając się pod nosem, a jej ciało stopniało natychmiast rozgrzane płomieniem pożądania.
– Kusząca propozycja, ale w tej chwili chciałbym omówić z tobą inną ofertę.
– Ofertę? – Rozprostowała zaciśnięte palce i roześmiała się cynicznie. – Nie jesteś w stanie zaproponować mi niczego, co mogłoby mnie skusić.
Zapadła ciężka od napięcia cisza. Elodie przeszły ciarki. Patrzyli sobie w oczy, a atmosfera gęstniała. Elodie wolałaby nie czuć w tej chwili podniecenia, ale niestety jej ciało miało własne zdanie na temat Lincolna. Podejrzewała też, że świetnie o tym wiedział. Przysiadł na krawędzi biurka, wystarczająco blisko, by dotarł do niej zapach jego wody kolońskiej, cytrusowo świeżej, ale i zmysłowo drzewnej, jak las po deszczu. Nie mogła oderwać wzroku od ocienionej jednodniowym zarostem silnie zarysowanej szczęki. Ileż to razy przesuwała palcami po tej twarzy? Ileż razy wnętrza jej ud podrapał ten zarost? Spojrzenie Elodie zatrzymało się na ustach Lincolna. Wstrzymała oddech. Te zmysłowe usta poznały każdy zakątek jej ciała i potrafiły sprawić, że wstrząsała nim nieopisana rozkosz. Był najlepszym kochankiem, jakiego miała. Jego dotyk rozpalał ją, tylko po to, by potem ugasić pożar jej zmysłów kaskadą spełnienia. Inni mężczyźni, których nie było wielu, rozczarowywali ją. Nikt mu nie dorównywał.
– Może zaczniemy jeszcze raz? – zaproponował zaskakująco łagodnie, ale wzrokiem przeszywał ją na wylot.
– Dobrze wyglądasz, Elodie – powtórzył.
Kiedy chciał być czarujący, trudno mu się było oprzeć. Elodie schowała dumę do kieszeni. Chciała się dowiedzieć, dlaczego zadał sobie tyle trudu, by ją zwabić do swego gabinetu.
– Dziękuję. – Usiadła i znowu zacisnęła palce na torebce spoczywającej na jej kolanach. – Wspomniałeś o jakiejś ofercie?
Lincon wyprostował się i wrócił na swoje miejsce w fotelu za biurkiem. Wsparł się jednym łokciem na blacie, drugą sięgnął po plik kartek.
– Ofertę biznesową – uściślił z niebezpiecznym błyskiem w oku. – Chyba nie spodziewałaś się innej?
Elodie przybrała chłodny wyraz twarzy.
– Nie sądzę, żebyś zamierzał popełnić po raz drugi te same błędy.
Uśmiechnął się półgębkiem.
– Dotarło do mnie, że szukasz inwestora, by uruchomić własną markę odzieżową. – Zastukał palcami w plik papierów. – Chciałabyś poznać moje warunki?
Elodie zwilżyła usta koniuszkiem języka. Czy właśnie stanęła przed szansą spełnienia swoich marzeń? Nigdy nie sądziła, że zostanie modelką, ale wykonywała swą pracę tak dobrze, że odniosła niezamierzony sukces. Opisywano ją jako elegancką, wyrafinowaną, bystrą i seksowną kobietę sukcesu. Nigdy nie odnajdowała się w przypisanej jej roli, choć świat nie miał o tym pojęcia. Lincoln proponował jej drogę ucieczki… Wspomniał jednak o jakichś warunkach. Czy miała odwagę o nie zapytać? W interesach sam doszedł do wszystkiego i uchodził obecnie, za jednego z największych graczy w kraju. Potrafił w rok postawić upadającą spółkę na nogi. Czy uznał jej przedsięwzięcie za godne uwagi?
– Chcesz zainwestować w moją markę? Dlaczego?
Wzruszył ramionami, jego twarz nic nie zdradzała.
– Nigdy nie pozwalam, by zaślepiły mnie emocje, jeśli w grę wchodzi dobry interes.
Czy sądził, że miała szansę odnieść sukces? Dziwne, że to właśnie on w nią uwierzył!
– Myślisz, że może mi się udać?
– A ty? – przeszył ją przenikliwym wzrokiem.
– Ja… – Opuściła wzrok. – Tak sądzę.
– To nie wystarczy. Musisz w siebie uwierzyć, żeby przekonać innych.
Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy.
– Wierzę w siebie. Już od jakiegoś czasu marzę, by wyrwać się z modelingu i udowodnić światu, że mam do zaoferowania coś więcej niż tylko wygląd.
– Marzenia to jedno, determinacja to drugie. Jak bardzo tego pragniesz?
– Bardziej niż czegokolwiek innego.
Jedna brew Lincolna powędrowała do góry.
– Jesteś pewna?
– Całkowicie. – Elodie uniosła wysoko głowę.
Lincoln przesunął papiery po blacie biurka w jej stronę.
– Świetnie. Tutaj znajdziesz moje warunki.
Rozparł się w fotelu w zrelaksowanej pozie, ale jego spojrzenie zdradzało napięcie.
– Wyłożę sumę konieczną na uruchomienie twojej firmy i wprowadzenie marki na rynek.
Wymienił sumę, od której Elodie zakręciło się w głowie. Jej serce biło jak oszalałe.
– Dlaczego?
Uniósł dłoń, by mu nie przerywała.
– Pozwól, że przedstawię ci moje warunki. Zainwestuję tę kwotę w twoją markę, jeśli zgodzisz się zostać moją żoną na pół roku.
Wpatrywała się w niego oniemiała. Żołądek podszedł jej do gardła. Żoną? Chyba nie mówił poważnie? Czy postanowił sobie z niej okrutnie zażartować? I dlaczego tylko na pół roku? Małżeństwo zawierało się przecież na zawsze. Suma, jaką jej proponował, wystarczyłaby nie tylko na uruchomienie firmy, ale także na zatrudnienie pracowników. Ale za jaką cenę? Miałaby mieszkać z nim, spędzać z nim każdy dzień i noc? I ryzykować, że się w nim zakocha? Raz już prawie straciła dla niego głowę i zrezygnowała z siebie. Czy tym razem udałoby jej się tego uniknąć? Elodie odłożyła dokumenty z powrotem na biurko.
– Żartujesz?
Lincoln zaczął się bawić złotym piórem wiecznym, obracając je w długich, silnych palcach.
– Nie.
Elodie zadrżała. Nadal miał jakąś magnetyczną siłę, która potrafiła zawładnąć jej ciałem. Próbowała nie gapić się na jego dłonie, za dobrze pamiętała ich ciepły dotyk. Uniosła wzrok, by spojrzeć mu prosto w oczy.
– Wiesz, że to niemożliwe.
Upuścił pióro na biurko i pozwolił, by potoczyło się po blacie.
– Decyzja należy do ciebie. Masz dwadzieścia cztery godziny na zastanowienie. Po tym czasie moja propozycja stanie się nieaktualna. I nigdy więcej jej nie powtórzę.
Elodie wstała pospiesznie. Miała ochotę spoliczkować go za arogancję. Myślał, że mógł ją kupić? Powinna złapać go za klapy marynarki i… przyciągnąć mocno do siebie? Nie! Jej wyobraźnia próbowała wymknąć się spod kontroli. Musiała nad sobą zapanować, zanim się skompromituje.
– Nie wierzę, że to robisz. Co chcesz osiągnąć?
– Potrzebuję żony na pół roku. Po prostu.
Parsknęła pogardliwie.
– Jestem pewna, że nie brakuje chętnych do tej roli.
– Nie – przyznał bezczelnie. – Ale ja chcę ciebie – dodał aksamitnym głosem. Elodie prawie zemdlała. Musiała mieć się na baczności.
– A ta, z którą byłeś, gdy ostatnio na siebie wpadliśmy? Wyglądała na szaleńczo w tobie zakochaną. Prawie cię udusiła swoim uściskiem.
Lincoln uśmiechnął się, rozbawiony.
– Bo była we mnie zakochana i właśnie dlatego nie nadawała się do tej roli.
Elodie zmarszczyła czoło tak mocno, że nawet botoks nie utrzymałby jej brwi w miejscu.
– Nie rozumiem.
– Nie mogę wybrać na żonę kobiety, która mnie kocha, skoro małżeństwo ma trwać zaledwie pół roku, prawda?
Elodie wsparła się na oparciu krzesła, bo słabła z każdą chwilą. Tylko Lincoln potrafił sprawić, że uginały się pod nią kolana…
– Dlaczego tylko pół roku?
Lincoln wstał, zdjął marynarkę i powiesił ją na oparciu swojego fotela. Poruszał się elegancko, precyzyjnie, ze skupieniem. Zaskoczył ją swą marsową, poważną miną.
– Moja matka jest śmiertelnie chora. Chce, żebym się ustatkował, zanim odejdzie.
– Twoja matka? Przecież powiedziałeś mi, że zmarła parę miesięcy przed tym, jak się poznaliśmy!
Uśmiechnął się ponuro, ale jego oczy pozostały smutne.
– Mówiłem o mojej matce adopcyjnej. Matkę biologiczną poznałem zaledwie dwa lata temu.
Poczuła ukłucie w sercu, tak ostre, że zabrakło jej tchu. Był adoptowany? Dlaczego nigdy o tym nie wspomniał? Znała każdy centymetr jego ciała, wiedziała, jaką lubił kawę, gdzie szył garnitury, co czytał i oglądał najchętniej, jak wyglądała jego twarz, wykrzywiona spazmem rozkoszy… Ale nigdy nie powiedział jej tak ważnej rzeczy o sobie.
– Nigdy nie wspomniałeś, że byłeś adoptowany. Wiedziałeś o tym, gdy…
– Zawsze wiedziałem.
– Czyli postanowiłeś nie powiedzieć mi o tym, nawet po oświadczynach? – Nie zdołała ukryć złości. Dlaczego ukrył przed nią coś tak ważnego? Bo jej nie kochał – odpowiedziała sobie natychmiast. Podobała mu się, ale jej nie kochał. Obchodziło go jedynie jej ciało, nie serce. Nic nowego, pomyślała ze smutkiem.

– Ty natomiast postanowiłaś nie zostać moją żoną, pamiętasz? – przypomniał jej z goryczą, której nie stłumił czas, który upłynął od tamtej pory.
Gorycz napędzała go w pracy i pozwoliła mu osiągnąć fenomenalny sukces w zaledwie siedem lat po tym, jak Elodie nie pojawiła się przed ołtarzem w dniu ich ślubu. Nie musiała wiedzieć, że wyświadczyła mu przysługę i zmotywowała do zbudowania imperium, które gwarantowało mu finansowe zabezpieczenie na resztę życia. Zawsze był ambitny, ale odrzucenie wyniosło jego determinację na nowy poziom. Wszystko, czego się od tamtej pory dotknął, zamieniało się w złoto. Nie pozwalał, by cokolwiek stanęło na jego drodze do sukcesu. Cokolwiek ani ktokolwiek.
Jednak ponowne spotkanie z Elodie obudziło w nim także inne uczucia. Próbował je wyrugować, zepchnąć w otchłań niepamięci, unicestwić… Bezskutecznie. Zawsze zachwycała go jej uroda: długie, falujące rude włosy opadające na szczupłe ramiona, jak u syreny. Miała arystokratyczne rysy i zmysłowe usta. W delikatnym ciele kryła się żywiołowa, waleczna osobowość, ekscytująca, stanowiąca wyzwanie, jakiego potrzebował. Uwielbiał ich dyskusje, przeradzające się w karczemne awantury i kończące się nieuchronnie w łóżku. Na samo wspomnienie jego ciało budziło się do życia. Nikt go tak nigdy nie podniecał. I nikt go tak nie upokorzył. Dlatego złożył jej propozycję – by zakończyć ich związek na swoich warunkach. Nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek potraktował go jak głupca. Elodie odsunęła się i objęła ramionami, jakby chciała się przed nim osłonić.
– Wygląda na to, że słusznie. – Rzuciła mu lodowate spojrzenie, aż przeszyły go ciarki. – Jak mogłeś mi nie powiedzieć czegoś tak ważnego?
Lincoln wzruszył ramionami.
– Z nikim o tym nie rozmawiałem.
– Ale dlaczego? Wstydziłeś się tego? Było to dla ciebie bolesne?
– Nic z tych rzeczy.
Lincoln zawsze wiedział, że jest adoptowany. Jego rodzice adopcyjni byli kochający i bardzo go wspierali. Twierdzili nawet, że tylko dzięki niemu na świat przyszli naturalnie jego młodsi brat i siostra. Miłość do adoptowanego dziecka coś w nich odblokowała. Nie czuł się nigdy gorszy i większość swojego dzieciństwa mógł uznać za szczęśliwe.
– Skoro już rozmawiamy o zatajaniu informacji, dlaczego wolałaś uciec sprzed ołtarza, zamiast porozmawiać ze mną o swoich obawach? Nigdy mi tego sensownie nie wytłumaczyłaś. Nigdy też mnie osobiście nie przerosiłaś.
Elodie poczerwieniała i odwróciła wzrok.
– Przykro mi, jeśli narobiłam ci wstydu. Po prostu… nie mogłam za ciebie wyjść.
Lincoln przeklął paskudnie.
– Mogłaś przynajmniej powiedzieć mi to w twarz. Oszczędziłabyś nam niepotrzebnych wydatków.
– Och, to aspekt finansowy najbardziej cię zdenerwował? – Spiorunowała go wzrokiem. – Wystawne wesele było twoim pomysłem, sam nalegałeś, żeby za wszystko zapłacić.
– Tylko dlatego, że nie chciałem obciążać twojej matki kosztami. Wiedziałem, że ojciec się nie dołoży.
Elodie schyliła się po leżącą na podłodze torebkę i skryła przed nim twarz za kaskadą opadających włosów. Wyprostowała się i oznajmiła beznamiętnie:
– Muszę już iść.
Korciło go, by wsunąć palce w jedwabiste, miedziane pukle, by zatopić w nich twarz i poczuć ich niepowtarzalny zapach. Dopiero po kilku miesiącach w jego domu przestało pachnieć perfumami Elodie.
– Czekam na twoją odpowiedź do siedemnastej.
Ich spojrzenia się spotkały. Posypały się iskry. Jego ciało stanęło w ogniu.
– Już odpowiadam – nie! Głośno i wyraźnie, żebyś sobie oszczędził zawstydzającego powtarzania pytania.
Lincoln wsparł się biodrem o róg biurka i skrzyżował ramiona na piersi. Nie spodziewał się, że uzyska pozytywną odpowiedź już przy pierwszym spotkaniu. Elodie nigdy nie poddawała się bez walki, podziwiał ją za to. Ale z każdą chwilą nabierał pewności, że nie uodporniła się na niego, więc prędzej czy później przyjmie jego propozycję.

Modelka Elodie Campbell chce rozwijać karierę jako projektantka mody. Potrzebuje pieniędzy na wypromowanie swojej marki. Ma nadzieję, że spotkanie z panem Smithem zakończy sukcesem jej poszukiwania sponsora. Jest w szoku, gdy rzekomy pan Smith okazuje się jej byłym narzeczonym, którego porzuciła przed ołtarzem siedem lat temu. Jeszcze bardziej zadziwia ją propozycją, którą Lincoln jej składa… Druga część miniserii

Trudno cię zapomnieć

Lynne Graham

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1146

ISBN: 9788327691385

Premiera: 09-02-2023

Fragment książki

– Kiedy się ożenię? Serio?
Angelino Diamandis przewrócił oczami z sennym rozbawieniem w odpowiedzi na pytanie brata. Nazywany przez przyjaciół Angelem, żartował, że wcale nie jest takim aniołem. Miłościwie panujący książę Temos rozciągnął się na otomanie w niezaprzeczalnie wdzięcznej plątaninie długich nóg i pobłażliwie uśmiechnął się nad filiżanką kawy. Wygląd gwiazdora zrobił z niego ulubieńca paparazzi i dziś szczególnie było widać dlaczego.
Książę Saif z Alharii, ubrany w tradycyjną jedwabną szatę pana młodego, przyglądał się młodszemu przyrodniemu bratu z niezadowoleniem.
– I z czego się śmiejesz? Zapytałem o coś głupiego? Jesteś głową państwa i pewnego dnia, tak jak ja, musisz się ożenić. Angel, żaden z nas nie ma wyboru!
Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane bez użalania się nad sobą, przyznał Angel, ubawiony przesadnym poczuciem obowiązku brata i jego fiksacją na punkcie honoru. Saif od urodzenia żył pod kloszem, jak piękny ptak w złotej klatce. Ojciec uwięził go w gęstwinie ograniczeń, które uważał za konieczne, by zapewnić bezpieczeństwo swojemu jedynemu synowi.
Dla porównania, Angel nigdy nie zaznał ani miłości, ani rodzicielskiej opiekuńczości, chociaż nigdy się do tego nie przyznał. Został wychowany przez służbę, edukowany w szkole z internatem. Rodzice… Cóż, właściwie nic o nich nie wiedział, tak rzadko się widywali. Dopiero jako piętnastolatek zrozumiał, jacy naprawdę są. Przyłapanie matki w łóżku z najlepszym przyjacielem ojca było okrutnym doświadczeniem, pożegnaniem ze światem iluzji. Odkrycie brudów ojca obróciło w pył takie wartości jak zaufanie, uczciwość, miłość. Ale dzięki temu nauczył się, że żadne pieniądze, przywileje czy tytuły nie mogą zrekompensować podstawowego braku przyzwoitości i dobrego smaku.
Angel pozostawił jednak swojego brata z niewinnymi złudzeniami co do matki, która porzuciła syna i pierwszego męża, emira Alharii, aby uciec z ojcem Angela. Królowa Nabila i jej drugi mąż, król Achilles, zginęli w katastrofie helikoptera, kiedy Angel miał szesnaście lat. Nie było powodu, by po latach wyjawić Saifowi całą prawdę o matce, której nigdy nie poznał.
– Nie ma wielkiego wyboru, jeśli chodzi o małżeństwo – przyznał Angel ze smutkiem. – Ale w przeciwieństwie do ciebie nie zgodziłbym się na zaaranżowane małżeństwo z nieznaną panną młodą.
– Znasz stan zdrowia mojego ojca…
– Tak, ale myślę też, że w końcu będziesz musiał przestać chodzić przy nim na palcach, by nie powiedzieć – na smyczy.
Saif zesztywniał, gotowy na polemikę.
– Mówisz tak, bo nie miałem odwagi powiedzieć ojcu, że ukryłem cię tutaj, w zapomnianej części pałacu, by zataić twoją obecność w dniu mojego ślubu.
Angel skinął głową.
– Nie jesteśmy niegrzecznymi dziećmi, które muszą się kryć przed rodzicami – mruknął cierpko. – Nasza matka zdradziła twojego ojca, ale z powodu jej zachowania nie należy pozbawiać nas prawa do przyjaźni.
Saif wyglądał na zmartwionego, ale uczciwość nie pozwalała mu zaprzeczyć.
– Z czasem powiem mu, że jesteśmy braćmi nie tylko na papierze!
Zły na siebie, że zaraził swoimi smutkami starszego brata, Angel zmienił temat.
– Nie dam się wplątać w zaaranżowane małżeństwo, sam sobie wybrałem narzeczoną.
– Jesteś zakochany? – Saif obdarował go uśmiechem pełnym zaskoczenia i aprobaty. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek weźmiesz pod uwagę taką możliwość.
– I miałeś rację – potwierdził Angel. – Nie jestem zakochany w Cassii, a Cassia nie jest zakochana we mnie. Jest po prostu najbardziej odpowiednią kobietą, jaką znam. Pasuje do roli królowej, choć, szczerze mówiąc, nigdy nie rozmawiałem z nią na ten temat. Tyle tylko, że znam jej zdroworozsądkowe poglądy na małżeństwo. Najmocniej przemawia do niej pozycja społeczna, oczywiście poza nielimitowanym dostępem do mojego konta.
– Cassia! – wykrzyknął skonsternowany Saif, którego wyraźnie zaskoczyło znajome imię. – Ta lodowata blondynka? – Saif przerwał i zaczerwienił się z powodu nietaktownej wypowiedzi. – Wybacz mi… Byłem…
Angel machnął lekceważąco ręką i roześmiał się szczerze.
– Nie przepraszaj. Cassia i góra lodowa, która zatopiła Titanica, mają ze sobą wiele wspólnego – odpowiedział Angel z całą powagą. – Ale właśnie taką małżonkę chciałbym mieć. Nie chcę, by moja przyszła żona była emocjonalnie rozchwiana, zbyt wymagająca, z gruntu niewierna lub niedbająca o pozory. Cassia odpowiada moim potrzebom jako władcy Themos. Naszym jedynym zadaniem będzie spłodzenie spadkobiercy. Sądzę, że poradzimy sobie z tym wymogiem, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Co ważne, żadne z nas nie będzie się spieszyć do ołtarza. Mam dopiero dwadzieścia osiem lat, Cassia dwadzieścia pięć. Zgodnie z konstytucją nie mogę zostać koronowany, dopóki nie ożenię się lub nie spłodzę dziedzica.
Saif obrzucił go posępnym spojrzeniem.
– Ten plan się nie sprawdzi, Angel. Jesteś bardziej uczuciowy, niż mógłbyś kiedykolwiek przyznać. Nawet jeśli teraz Cassia wydaje ci się perfekcyjną kandydatką, w pewnym momencie zapragniesz więcej – oświadczył z przekonaniem. – Jestem gotów się założyć.
Angel znów się roześmiał, rozbawiony tak tkliwą wizją przyszłości, i tylko jego szacunek dla brata sprawił, że nie skoczył mu do gardła. Nigdy w życiu nie był zakochany i nie sądził, że jest do tego zdolny. Wierzył, że miłość to jedynie sposób na usprawiedliwienie błędów, przestępstw czy innych brudnych spraw. Matka jest najlepszym przykładem. To ona powiedziała mu, że z miłości do jego ojca opuściła swojego pierwszego męża, ale ani słowem nie wspomniała o Saifie, małym synku, którego porzuciła, ani o tym, że po romansie z księciem Achillesem była już z nim w ciąży.
Angel był dobrym obserwatorem, widział, jak przyjaciele źle się traktują i wykorzystują miłość, by usprawiedliwić oszustwa, kłamstwa i zdradę. Dlatego był realistą. Wiedział dokładnie, jakiego rodzaju żonę dostanie, jeśli poślubi kobietę taką jak Cassia. Ten rodzaj chłodnego dystansu pasowałby mu najlepiej.
– Muszę wrócić na przyjęcie. – Saif westchnął, niezadowolony. – Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że nie możesz tam ze mną być.
– Bracie, miałeś rację, że mnie ukrywałeś – powiedział Angel cicho, odstawiając filiżankę. – To był impuls, by tu przylecieć, spontaniczna reakcja, gdy tylko powiedziałeś mi, że się żenisz. Na pewno ktoś by mnie rozpoznał. Dobrze, że mnie powstrzymałeś. Jedna afera mniej.
Brat spojrzał na niego z zakłopotaniem i Angel stłumił poczucie bezradności – nie mógł nic zrobić, by zmienić sytuację. Jako dziecko zrodzone ze skandalicznego drugiego małżeństwa ich matki, nie mógł oczekiwać, że będzie mile widzianym gościem w rodzinnym kręgu zdradzonego emira. Pewnego dnia wszystko się zmieni, gdy matka natura zabierze emira do lepszego świata, ale raczej nie wcześniej.
Angel odrzucił poczucie żalu, które dopadło go, gdy odprowadzał brata do otwartego korytarza na tyłach pokoi, w których został umieszczony. Pałac Alharii był ogromnym budynkiem, wznoszonym przez wiele stuleci i zdolnym do ukrycia armii, gdyby zaszła taka konieczność, pomyślał cierpko, zerkając przez mur na znajdujący się poniżej dziedziniec. Nachylił się i nagle ujrzał burzę rudych włosów na głowie nieznanej mu osoby.
– Kto to? – usłyszał swoje pytanie. – Ta kobieta na dole bawiąca się z dwójką małych dzieci?
– Nie mam pojęcia – przyznał Saif. – Sądząc po tym nienagannie wykrochmalonym fartuszku, to zapewne czyjaś niania. Prawdopodobnie należy do kogoś z naszych gości.
Należy? Jak pies czy walizka? Czy Saif był rzeczywiście tak oderwany od współczesnego świata, jak się wydawało?
Nawet jeśli, to Angel był inny. Jego dzieciństwo położyło kres wyniosłemu królewskiemu dystansowi. Pracujących nie postrzegał jako ludzi niższej kategorii, żyjących tylko po to, by zapewnić mu komfort.
– To były rude włosy. Rude zawsze wpadają w oko – zauważył Angel zgodnie z prawdą, wciąż ze zniecierpliwieniem spoglądając w dół, na dziedziniec.
To nie mogła być ona! Oczywiście, to nie była ona, tak błyskotliwa i inspirująca w Cambridge, gdzie ją poznał. Niemożliwe, żeby teraz, pięć lat później, zatrudniła się jako niania czy służąca. Właściwie dlaczego nie zapomniał jeszcze o tej nieszczęsnej dziewczynie z jej niezależnością, zawziętym charakterem i niebieskimi oczami, głębszymi i bardziej intensywnymi niż legendarne szafiry Diamandisów?
Zacisnął zęby, podirytowany ciężarem uporczywych wspomnień. Czy to dlatego, że uciekła? Czy nadal był taki pusty, prosty, prymitywnie męski i przewidywalny?
– Fakt, rude włosy dają się łatwo zauważyć – potwierdził Saif, szczerze rozbawiony. – Jesteś zatwardziałym kobieciarzem, Angel. Wszystko, co mówią o tobie światowe szmatławce, jest prawdą, ale wiesz co, przynajmniej cieszyłeś się wolnością i mogłeś być sobą.
– Ty też będziesz, pewnego dnia.
Angel poklepał brata po ramieniu. Obaj wiedzieli, że w tym, co mówił, nie było nawet odrobiny prawdy. Jako posłuszny syn, zapewne wierny mąż i przyszły emir kraju bazującego na tradycji, Saif prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł robić tego, co chciałby robić, ale nie było sensu przypominać mu o tym.
Na szczęście dla Angela, jego poddani nie oczekiwali od monarchy moralnej doskonałości. Mieszkańcy wyspy Themos na Morzu Śródziemnym byli narodem liberalnym i niezależnym. Themos był krajem maleńkim, ale niesamowicie bogatym, popularnym rajem podatkowym, od pokoleń ukochanym przez milionerów i przedstawicieli wyższych sfer.
Rodzina królewska Diamandis wywodziła się z Grecji i rządziła na Themos od piętnastego wieku. Rodzina Angela utrzymywała się przy władzy dzięki rozsądnym sojuszom z potężniejszymi narodami i chociaż armia Themos była niewielka, ogromne zasoby finansowe państwa zapewniały mu komfortowy spokój i pozycję w świecie.
Angel z drżeniem serca przyglądał się temu, co dało się podejrzeć z góry. Widział błysk ognistych włosów spiętych w długi warkocz pod tkanym kapeluszem przeciwsłonecznym. W słońcu warkocz lśnił jak polerowana miedź, przywołując kolejne, niechciane wspomnienia z przeszłości.
Po rozstaniu z bratem, Angel wrócił do apartamentu, który został oddany do jego dyspozycji. Nie mógł uwolnić się od myśli, że tak naprawdę znalazł się w areszcie domowym i pozostanie w nim, dopóki nie wyleci z Alharii. Cóż… Saif nie chciał, by go widziano i rozpoznano.
Angel nie zdawał sobie sprawy, że swoim przyjazdem narobi bratu tyle problemów. Założył, że ceremonia ślubna będzie wydarzeniem medialnym z udziałem tłumów, a nie kameralnym dla najbliższej rodziny państwa młodych. Przybył na wesele z przekonaniem, że wtopi się w tłum i z łatwością uniknie rozpoznania. Gdy się okazało, że nie może uczestniczyć ani w ceremonii zaślubin, ani w przyjęciu, wściekł się.
Jako dorosły, Angel nie doświadczył wielu rozczarowań, nigdy też nie musiał się ukrywać, zwłaszcza samotnie, w wiktoriańskim otoczeniu, bez komfortu, do którego był przyzwyczajony. Nie był też typem osoby, która mogłaby bezmyślnie leżeć przed telewizorem. Na szczęście wkrótce wróci do siebie.
Sięgnął po telefon, który zaczął wściekle wibrować na stole. Pilot jego prywatnego odrzutowca meldował wykrycie usterki w hydraulice podwozia. Angel skrzywił się, nawet gdy został zapewniony, że zespół mechaników będzie pracował nad tym problemem przez całą noc, starając się jak najszybciej unieść go w powietrze i umożliwić powrót do domu. Zaklął pod nosem i zaczął chodzić wte i wewte po perskim dywanie, zastanawiając się, co mógłby zrobić, by zabić czas…

Gabriela ponownie przejrzała kanały telewizyjne w poszukiwaniu czegoś sensownego. Mimo że posługiwała się językiem gospodarzy, nic nie przykuło jej uwagi. Aby pokonać ponury nastrój, wstała i zaczęła się przeciągać w białej bawełnianej sukience, którą włożyła, gdy słońce zaszło, a jej oficjalny dzień pracy dobiegł końca. Praca to pojęcie umowne, pomyślała, bo prawie nic nie robiła podczas krótkiego pobytu w Alharii.
Po zarejestrowaniu swoich usług w międzynarodowej agencji niań miesiąc wcześniej, przyjmowała tylko krótkoterminowe angaże. Kilka złych doświadczeń sprawiło, że stała się ostrożna, a zamierzała być nawet jeszcze bardziej ostrożna przy wyborze stałego pracodawcy. A teraz? Cóż… Zapewnienie opieki nad dziećmi gości weselnych w królewskim pałacu Alharii brzmiało jak absurdalnie ekscytująca, świetnie płatna i bezpieczna praca. Tylko że w rzeczywistości to nowe doświadczenie, choć bezpieczne, wcale nie okazało się ekscytujące. Wręcz przeciwnie. Zmęczona bezczynnością odliczała godziny do powrotu do domu następnego dnia.
Poza dwójką sześciolatków przez godzinę czy dwie nie miała dzieci, którymi mogłaby się opiekować, ponieważ większość gości albo zostawiła swoje pociechy w domu, albo przywiozła ze sobą własne nianie. Ktoś przeoczył to prawdopodobieństwo, zatrudniając ją. W sumie nic nowego, przyznała w duchu z lekką goryczą. Bycie niechcianą już dawno stało się boleśnie znajomą codziennością.
Rodzice i młodszy brat Gabrieli zginęli w wypadku, gdy miała czternaście lat, a wspomnienie tego dnia wciąż sprawiało, że jej skóra lodowaciała. Ta strata i towarzysząca jej rozpacz przeniosły ją prosto z beztroskiej młodości w przerażającą dorosłość, choć nie była na to przygotowana. Młodsza siostra matki, Janine, z urzędu i bardzo niechętnie została opiekunką Gabrieli i praktycznie wszystkie pieniądze, które zostawili jej rodzice, poszły na opłacenie prestiżowej szkoły z internatem. W ten sposób Janine uwolniła się od kłopotliwego balastu.
Gabriela otrzymała doskonałe wykształcenie kosztem miłości, bezpieczeństwa i emocjonalnej stabilizacji. Już rok po utracie rodziców i brata zdecydowała, że po ukończeniu studiów zostanie nianią z najwyższej półki. Naiwnie zakładała, że życie z rodziną, nawet obcą, złagodzi ból z powodu utraty własnej. Tyle że była zbyt młoda i niedoświadczona, kiedy podjęła tę decyzję. Niestety, praca wyglądała inaczej, niż oczekiwała, i Gabriela zastanawiała się, czy jednak nie zająć się na stałe czymś innym.
Zmiana profesji nie powinna stanowić problemu. Obdarzona nieprzeciętnym talentem, mówiła płynnie sześcioma językami i posiadała praktyczną znajomość kilku innych. Uzyskała także najwyższy stopień naukowy z języków nowożytnych na Uniwersytecie w Cambridge. Niestety, perspektywa szukania nowej pracy nie była zbyt kusząca ze względów finansowych, gdyż zarabiała znacznie więcej jako niania. Ponadto ostatnie doświadczenia podkopały jej pewność siebie i sprawiły, że czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy powinna walczyć z tym uczuciem? Zadała sobie to pytanie i wyszła na dziedziniec. Pod dachem paliły się kolorowe latarnie. Wysokie palmy rzucały gigantyczne cienie na terakotową podłogę i fontannę, która doprowadzała wodę do okrągłego stawu. Ciepłe nieruchome powietrze przesycone było zapachem egzotycznych kwiatów, a szum spadającej wody działał kojąco. Nie zachwyciło jej nic w staroświeckim pokoju dziecinnym, w którym spędziła dzień, ani w nielicznych ludziach, których spotkała, ani w jej małej, prostej sypialni, ale dziedziniec był naprawdę pięknym miejscem.
Usiadła na kamiennej ławce, delektując się zapachem i szumem wody. Następnego dnia miała wracać do Londynu i szukać sobie mieszkania. Nie chciała znów egzystować w pokoju gościnnym w domu ciotki. Ona i Janine nigdy nie były ze sobą blisko.
Uniosła głowę i wyprostowała napięte ramiona, by nie ulec nagłemu przypływowi niepokoju. Nie boję się, powtarzała samej sobie. Nikt mnie już nie przestraszy, obiecała sobie, ale strach, że ktoś może spróbować to zrobić, wciąż w niej trwał…

Gabriela Knox poznała księcia Angela Diamandisa podczas studiów i zakochała się w nim. Wiedziała jednak, że pochodzą z tak różnych światów, że bliższa znajomość nie ma przyszłości. Dopiero kilka lat później, gdy niespodziewanie spotyka Angela na weselu jego brata, ulega niewygasłej namiętności i spędza z nim cudowną noc. To miało być ostateczne pożegnanie, zwłaszcza że Angel ma się wkrótce ożenić. Po pewnym czasie Gabriela odkrywa, że jest w ciąży. Będzie musiała powiedzieć o tym księciu… Druga część miniserii

Tydzień z lady Arabellą

Sarah Mallory

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 607

ISBN: 9788327693433

Premiera: 09-02-2023

Fragment książki

Tak jak przewidział wicehrabia, z dala od miast stan dróg pozostawiał wiele do życzenia. Poczuli wielką ulgę, kiedy po wielogodzinnej podróży powóz wjechał przez otwartą bramę do niewielkiego parku.
– Podjazd jest w dobrym stanie jak na posiadłość nieużywaną co najmniej od roku – rzekł Ran. – Miejmy nadzieję, że to samo będę mógł powiedzieć o domu. Chislett twierdził, że mieszka tu kilkoro służących. Jak nazywa się tutejszy ochmistrz? Aha, Meavy. A jego żona jest gospodynią.
– Wciąż uważam, że powinniśmy byli uprzedzić ich o naszym przyjeździe – mruknął Joseph.
– Bez przesady.
– Inaczej będzie pan śpiewał, jeśli nie będą mogli nas przyjąć i trzeba będzie szukać kwatery w Tavistock.
– Wątpię, by do tego doszło. Poza tym nie raz spaliśmy pod gołym niebem.
– Owszem, ale to było po drugiej stronie świata.
Ran roześmiał się i wychylił z powozu, by jak najszybciej ujrzeć Beaumount Hall. Nie rozczarował się. Za zakrętem, w złocistym świetle zachodzącego słońca pojawił się okazały trzypiętrowy budynek.
Wzniesiony z czerwonej cegły, z tynkowanymi pilastrami i bogato rzeźbionymi drzwiami prezentował się imponująco. Randolph uśmiechnął się.
– Możesz być spokojny, Josephie! Dach wygląda solidnie, więc w najgorszym razie będziemy dziś spać na podłodze. – Powóz zatrzymał się przed niskimi stopniami. Ran szybko włożył kapelusz. – Chodźmy. Zobaczmy, jak Meavy zareaguje na nasze przybycie.
Kiedy zostali wprowadzeni do domu, ochmistrz lekko się zdziwił na widok nowego lorda, jednak nie przeżył szoku, jak spodziewał się Randolph. Joseph podał Meavy’emu list polecający od Chisletta, by rozwiać wszelkie wątpliwości, lecz ochmistrz ledwie nań spojrzał.
– Witam, milordzie – powiedział. – Żałuję, że nie otrzymaliśmy wcześniej wiadomości o pańskim przyjeździe.
– Nie było czasu – odparł Ran, podając mu kapelusz i płaszcz. – Jeśli w domu jest jakieś jedzenie, proszę przynieść je do salonu.
– Tak, milordzie. A co podać do picia?
– Wątpię, żebyście mieli kawę.
– Co też pan mówi… Oczywiście, że mamy kawę, milordzie. I herbatę.
– W takim razie proszę o dzbanek kawy. – Spojrzał na Josepha. – Pójdziesz ze mną.
Kamerdyner odezwał się, dopiero gdy Meavy, wprowadziwszy ich do salonu, zamknął za sobą drzwi.
– Zdziwią się, że spożywa pan posiłek w towarzystwie służącego, milordzie.
– Będą musieli się przyzwyczaić. Poza tym nie jesteś moim służącym, tylko adiutantem. Otrzymałeś awans. – Opadł na fotel przed marmurowym kominkiem, w którym wesoło płonął ogień. – Później będę musiał się dowiedzieć, czumu palą w kominku pod nieobecność mieszkańców, ale na razie jestem z tego bardzo zadowolony.
– Tak – odparł Joseph sadowiąc się w krześle. – Mimo wszystko wydaje mi się to dziwne. Służący w liberii i ogień w kominku, chociaż nikt nie wiedział o pańskim przyjeździe.
– Może od czasu do czasu rozpalają ogień, żeby nie wdała się wilgoć… – Ran urwał, gdyż do środka wszedł Meavy z tacą, na której znajdowały się kieliszki i karafka. Za nim do pokoju wkroczyła pulchna kobieta w białym fartuchu, z siwymi włosami okrytymi koronkowym czepkiem. Przedstawiła się jako pani Meavy, gospodyni.
– Kawa zaraz będzie gotowa, milordzie, ale pomyślałam, że może zechce pan napić się wina. – Postawiła tacę z herbatnikami i biszkoptami na stoliku i dodała: – Gdybym wiedziała, że pan przyjedzie, przygotowałabym obiad, ale w sytuacji gdy jaśnie pani spędza dzień poza domem, mam tylko zapiekankę z bekonem i jajkami…
– Chwileczkę. – Ran uniósł dłoń, by przerwać gospodyni. – Jaśnie pani?
Starsza kobieta zamrugała, zdziwiona.
–Tak, milordzie. Hrabina.
– Hrabina? To wdowa po poprzednim lordzie tutaj mieszka?
Zaklął pod nosem. Nie wziął pod uwagę takiej możliwości. Jak Chislett mógł go nie uprzedzić?
Gospodyni zaśmiała się rubasznie.
– Ależ nie, milordzie. Oczywiście mam na myśli pańską żonę.
Randolph udał, że nie słyszy, jak Joseph się krztusi. Z najwyższym trudem zmusił się do opanowania.
– Ach, tak. Lady Westray – powiedział, nie zdradzając się nawet mrugnięciem powieki. – Powiedziała pani, że wyjechała?
– Tak, milordzie. Rano udała się do Meon House na przejażdżkę z lady Meon, zamierzała zjeść tam obiad i zostać na noc.
– Naprawdę? – Nagle zachciało mu się śmiać. Spojrzał na Josepha, wciąż czerwonego na twarzy od kaszlu. – W takim razie zaraz po posiłku się tam udamy. Proszę przynieść nam tę zapiekankę, pani Meavy, a potem, Josephie, rozpakujesz nasz bagaż i przygotujesz mój frak!

Ran z zadowoleniem przyjrzał się swemu odbiciu w dużym lustrze. Skrzywił się, widząc w kufrze obstalowany przez Gilmortonów czarny frak ze złotymi guzikami z herbem Westrayów, jednak teraz kiwnął głową na znak aprobaty.
– Deb i Gil spisali się lepiej, niż myślałem – oznajmił. – Frak, bryczesy, koszula z delikatnego płótna, nawet buty! Pomyśleli o wszystkim, co trzeba, by przekonać wątpiących, że naprawdę jestem nowym lordem.
Stał w sypialni, w której szybko rozpalono w kominku. Joseph delikatnie czyścił szczoteczką nowy kapelusz dopełniający stroju. W pewnej chwili spojrzał z zatroskaniem na swego pana.
– Milordzie, kim może być ta tajemnicza dama udająca pańską żonę? – zapytał cicho. – Zadałem kilka pytań, oczywiście bardzo dyskretnie, ale wszyscy służący powiedzieli mi tylko, że przyjechała dwa tygodnie temu z pokojówką. Opowiadała jakąś bajeczkę, że podobno wyjechał pan w interesach na drugi koniec Anglii.
– I oni w to uwierzyli? – Randolph wpiął brylantową spinkę w fałdy śnieżnobiałego fularu.
– A czemu mieliby nie uwierzyć? – Joseph rozłożył ręce. – Słyszeli, że odnaleziono nowego lorda, który został wezwany, by objąć posiadłość. Nic więcej.
– Nakazałem Chislettowi daleko idącą dyskrecję – rzekł Ran. – A ta pokojówka, jedyna osoba, która mogłaby nam powiedzieć, co się tutaj dzieje, pojechała ze swoją panią do Meon House. – Sięgnął po kapelusz i nasadził go pod zawadiackim kątem na głowę. – Zapowiada się interesujący wieczór.
– Może powinienem z panem pojechać, milordzie. Na wypadek jakichś kłopotów.
– Nie sądzę, abym potrzebował twojej pomocy, przyjacielu. Zostań tutaj i sprawdź, czy dobrze przewietrzono pościel. Wszystko przygotowywano w wielkim pośpiechu, a ja nie chcę złapać jakiegoś paskudnego przeziębienia.
– Po tym, co przeszliśmy, mokre prześcieradło panu nie zaszkodzi, milordzie – burknął Joseph, otwierając drzwi przed wychodzącym Randolphem.

Meon House był oddalony o kilka mil od Beaumount Hall, jednak stangret Randolpha nie znał okolicy i skręcił w niewłaściwą drogę. Gdy dojechali na miejsce, dochodziła już dwudziesta pierwsza. Wszystkie okna były rzęsiście oświetlone, a liczne powozy stojące przed domem dowodziły, że w środku odbywa się impreza znacznie huczniejsza niż zwykła kolacja.
Zaczęło padać; Ran szybko podbiegł do drzwi, które otworzył służący. W kominku w holu trzaskał ogień, a z pokoi dobiegały ożywione głosy. Lokaj sprawiał wrażenie zdezorientowanego, gdy Ran podał mu swoje nazwisko, jednak dama przechodząca przez hol przystanęła i po chwili do nich podeszła. Z gestu, jakim odprawiła sługę, Ran wywnioskował, że ma przed sobą lady Meon. Dama dobiegała już czterdziestki, lecz mimo to wciąż prezentowała wspaniałą figurę, a świetnie skrojona suknia ze złocistego atłasu i błyszczące, wysoko upięte ciemne kędziory dodawały jej powabu. Ran uznał, że dama jest bardzo atrakcyjna i doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
– Lord Westray, co za niespodzianka. – Uszminkowane na czerwono wargi rozciągnęły się w uśmiechu, a wyraz uznania w ciemnych oczach dowodził, że nowo przybyły przypadł lady Meon do gustu.
– Tak, jestem Westray. – Odwzajemnił uśmiech. – Proszę mi wybaczyć, że przybyłem bez zapowiedzi, jednak właśnie przyjechałem do Beaumount i dowiedziałem się, że moja żona jest tutaj. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem w kolacji?
Ujął wyciągniętą ku niemu dłoń i skłonił się, bojąc się, czy ten gest nie zostanie uznany za niedzisiejszy. Ku jego uldze, dama rozpromieniła się.
– Nie, nie, skończyliśmy już posiłek i goście przeszli do salonu. Zaprowadzę pana. – Niespodziewanie przystanęła. – A czy jadł pan kolację, lordzie Westray? Jeśli nie, możemy…
– Jadłem w Beaumount, dziękuję.
– Ach, dobrze. – Wsunęła rękę pod jego ramię. – W takim razie chodźmy, milordzie. Muszę jednak pana ostrzec, że to tylko małe przyjęcie, zaledwie kilka rodzin z sąsiedztwa. W tym odludnym miejscu trudno jest znaleźć odpowiednie towarzystwo. Lady Westray zapragnęła poznać sąsiadów, więc postanowiłam jej to ułatwić. Boże, ależ się ucieszy na pański widok!
– Z pewnością to ja będę bardziej rad, że ją widzę – powiedział pod nosem Ran.
W towarzystwie gospodyni przyjęcia udał się do eleganckiego salonu mieniącego się światłem z żyrandoli i blaskiem klejnotów na szyjach dam. Jeśli nawet przyjęcie można było uznać za niewielkie, to zaproszeni goście z pewnością potraktowali je jako ważne wydarzenie.
W pokoju znajdowało się zaledwie kilkanaście osób, lecz poziom hałasu wskazywał, że goście nie skąpili sobie wina. Dwie stateczne matrony przysiadły na sofie w pobliżu kominka i prowadziły rozmowę, a jakiś starszawy dżentelmen drzemał w fotelu. Pozostali zgromadzili się w pobliżu wykusza okiennego. Lady Meon poprowadziła Rana w ich stronę. Grupkę tworzyły trzy panie i sześciu panów, wyraźnie zainteresowanych damą stojącą tyłem do sali. Rozmawiała o czymś z takim ożywieniem, że połyskliwe spódnice jej czerwonej jedwabnej sukni falowały.
Ran przyglądał się jej z uwagą. Nawet z tyłu wydała mu się atrakcyjna. Miała doskonałą figurę, a jej mlecznobiałe ramiona wdzięcznie wznosiły się nad głębokim dekoltem. Zgrabną szyję zdobiła brylantowa kolia; jasne, wysoko upięte loki lśniły przy każdym ruchu jak złote suwereny prosto z mennicy.
Ran popatrzył na dwie inne kobiety, starsze wiekiem i siwowłose. Z pewnością to nie one podawały się za jego żonę. Zacisnął wargi i poczuł miły dreszcz podniecenia. Czyżby ta dama w czerwonej sukni była…
Lady Meon delikatnie dotknęła rękawa czerwonej sukni.
– Lady Westray, nie ma pani pojęcia, jak się cieszę, przynosząc dobrą nowinę. Oto pani mąż, przyjechał dziś wieczorem do Devon.
Dama odwróciła się gwałtownie, a Ranowi serce zabiło żywiej na widok jej rozkosznego uśmiechu. Uśmiech zbladł, gdy zdziwiona, cicho krzyknęła. Spojrzała na Randolpha, a w jej szmaragdowozielonych oczach pojawił się strach. Ran uśmiechnął się szeroko.
– O, kochanie, chyba cię zaskoczyłem.
Ujął jej dłoń, jednak zanim zdołał zacisnąć palce, dama zemdlała.
Ran nie wahał się ani przez chwilę. Uniósł ją szybko.
Jedna z matron wybuchła śmiechem.
– No, teraz nikt nie może powiedzieć, że nie przeżyła zaskoczenia. Biedactwo… Proszę ją zanieść w jakieś spokojne miejsce, milordzie, żeby mogła dojść do siebie. My cierpliwie poczekamy, aż pan się nam przedstawi.
– Tak, tak, tędy – krzyknęła lady Meon, wyprowadzając Rana z salonu. – Tu, w tym korytarzu, jest mały pokoik. O, tutaj. – Otworzyła drzwi; Ran wszedł do wygodnego saloniku, w którym płonęły świece, a w kominku palił się ogień. – Proszę ją położyć na sofie, milordzie. Zaraz poślę po jej pokojówkę.
– Nie ma takiej potrzeby. – Ran delikatnie umieścił damę na sofie i przysiadł obok na krawędzi. – Ja się nią zajmę.
– Ach, oczywiście. Któż zaopiekuje się nią lepiej niż mąż?
Pani domu z uznaniem patrzyła, jak Randolph rozciera drobne dłonie dziewczyny, chcąc je ogrzać. Uśmiechnął się.
– Nie ma powodu do niepokoju, lady Meon. Jej puls wraca już do normy. Proszę wrócić do gości i zapewnić ich, że milady tylko zemdlała. Niedługo dołączymy do państwa.
– Dobrze, milordzie. Zostawię pana, by mógł pan w spokoju zaopiekować się żoną. Widzę, że się porusza. To dobrze. Ale proszę zadzwonić, gdyby pan czegoś potrzebował.
Lady Meon wyszła, zostawiając Randolpha sam na sam z damą.

Arabella ocknęła się z omdlenia, jednak pozostawała nieruchoma w obawie, że ból za oczami się nasili, gdy tylko je otworzy. Ktoś rozcierał jej ręce; usłyszała też głęboki głos, w którym pobrzmiewała nuta rozbawienia.
– Spokojnie, milady. Jest pani bezpieczna.
Bezpieczna! Serce zaczęło walić jej w piersi, gdy powróciła pamięć. Gościła w Meon House i zabawiała nowych znajomych jakąś opowieścią. Potem lady Meon oznajmiła, że przybył mąż. Nie zdążyła sobie uświadomić, że George już nie żyje. Szybko się odwróciła i ujrzała przed sobą twarz nieznajomego. To był okrutny cios. Przeżyła tak wielki szok i rozczarowanie, że straciła przytomność, teraz jednak była w pełni świadoma i zdawała sobie sprawę, że znalazła się w tarapatach.
Ból głowy mijał; powoli uniosła powieki. Nieznajomy wciąż przy niej był; trzymał jej ręce w mocnym uścisku. Nie przypominał George’a. Był starszy i miał blond, nie brązowe włosy, jaśniejsze od jej własnych, a poza tym, w przeciwieństwie do George’a z ostatnich miesięcy życia, emanował zdrowiem i energią.
Uśmiechnął się i poczuła ochotę, by odwzajemnić ten uśmiech, by dalej leżeć nieruchomo i cieszyć się jego troskliwością. Szybko zamknęła oczy. Boże, co też ona sobie wyobraża!
– Jesteśmy tu sami – powiedział. – Nie musi pani niczego udawać.
– Nie udawałam omdlenia – burknęła, powili siadając. – Kim pan jest?
– Jestem Westray – odparł. – Ale przejdźmy do rzeczy. Kim pani jest?
Przygryzła wargę. Był ubrany zgodnie z wymogami najnowszej mody i miał brylantową szpilkę wpiętą w fular, nosił też złoty sygnet. Czy mógł być nowym lordem? Był zatem przestępcą. Podobno został ułaskawiony, zresztą ludzi deportowano nawet za drobne przestępstwa, takie jak kradzież tkaniny, jednak…
Przyjrzała się jego gęstym włosom, skórze o kolorze charakterystycznym dla kogoś, kto spędza dużo czasu na powietrzu… albo ma za sobą długą morską podróż.
– Słucham – odezwał się, gdy milczała. –Przecież wie pani, że podawanie się za inną osobę jest przestępstwem. Uważam, że należy mi się wyjaśnienie. Zacznijmy od pani nazwiska.
Spojrzała na niego buntowniczo. Chciała powiedzieć, że to on jest przestępcą i czytała o nim w gazetach. Gdy cierpliwie czekał na odpowiedź, jej buńczuczny nastrój zaczął mijać. Nie wyglądał na złoczyńcę. Jednak sam fakt ułaskawienia nie oznaczał jeszcze, że mogła mu zaufać.
Wydawał się odprężony, a nawet rozbawiony, jednak wyczuwała w nim determinację. Wiedziała, że zadowoli go jedynie prawda. Nie miała wyboru.
– Nazywam się Arabella Roffey.
– Proszę mówić dalej.
W jego niebieskozielonych oczach nie było wrogości. Pod wpływem impulsu powiedziała szybko:
– Musiałam tu przyjechać. To jest bardzo ważne. Błagam, proszę mnie nie wydać!
Przesunęła się na brzeg sofy, bojąc się, że kiedy wstanie, ugną się pod nią nogi. Patrzył na nią z rękami złożonymi na piersiach i uśmiechał się. Pomyślała, że jest to uśmiech kota obserwującego mysz.
– To bardzo intrygujące – powiedział pogodnym tonem. – Najlepiej będzie, jeśli mi to pani wyjaśni.
– Ja… –Złożyła dłonie i zacisnęła tak mocno, że aż zbielały jej kostki. – Próbuję odkryć, kto zabił mojego męża.

Arabella jest przekonana, że jej mąż został otruty. Udaje się do posiadłości, w której bawił tuż przed śmiercią, by dyskretnie przeprowadzić śledztwo. Nie chce wzbudzać podejrzeń, dlatego podaje się za żonę lorda Westraya. Wie z gazet, że minie trochę czasu, nim Westray wróci do Anglii, by objąć odziedziczony tytuł i majątek. Ku jej zaskoczeniu staje z nim oko w oko już na początku swej misji. Randolph Westray mógłby ją publicznie upokorzyć, oskarżyć o oszustwo, tymczasem wydaje się… rozbawiony i zaintrygowany. Co więcej, zgadza się przez tydzień udawać jej męża. Niewinna na pozór maskarada okaże się ryzykowną grą, nie tylko dla ich serc.

Wspomnienia letnich nocy, Nie potrafię ci się oprzeć

Joss Wood, Nadine Gonzalez

Seria: Gorący Romans DUO

Numer w serii: 1266

ISBN: 9788327692047

Premiera: 02-02-2023

Fragment książki

Joss Wood – Wspomnienia letnich nocy

Do diabła, a jednak wrócił.
Mack Holloway przeczesał palcami lśniące czarne włosy i potarł brodę, po czym zjechał na starą leśną drogę o milę od Moonlight Ridge, kurortu należącego do jego przybranego ojca, Jamesona Hollowaya. Tym razem nie wpadł tu przejazdem w drodze do innego miasta. Zamierzał zostać przez dwa miesiące.
Zgasił silnik, otworzył drzwi nisko zawieszonego sportowego auta, absurdalnie drogiego i nieodpowiedniego na tutejsze drogi. Spojrzał na gęsty las sosnowy i ogarnęła go panika. Wystarczyłby krótki spacer, a znalazłby się w miejscu, w którym jego życie przybrało inny obrót. Tamtej nocy stracił wszystko, na czym mu zależało: rodzinę, bezpieczeństwo, Molly.
Wepchnął ręce do kieszeni i przyspieszył kroku, gdy poczuł na twarzy muśnięcia zimnej mgły. Wcale nie chciał oglądać miejsca wypadku, ale skoro spędzi w okolicy wiele tygodni, nie może ukrywać się przed przeszłością.
Wiosenny wiatr potargał mu włosy, przykleił koszulę do ciała. Po paru minutach znalazł się w tym miejscu, gdzie auto wypadło z drogi i stoczyło się z nasypu. Z trudem przełknął ślinę. Przypomniał sobie krzyki, wysoki jęk silnika, zgrzyt blach.
Stracił panowanie nad kierownicą i kontrolę nad sobą. Przez niego poszkodowani byli bracia, Grey i Travis. A przecież to on był najstarszy.
Ta jedna noc piętnaście lat temu miała ogromne konsekwencje. Jako nastolatek uważał, że jest niezniszczalny, los dowiódł mu, jak się mylił. Od tej pory rzadko pozwalał sobie na okazywanie emocji i nigdy nie podejmował decyzji pod ich wpływem. Wszystko było racjonalne, wykalkulowane, wyliczone. Rozsądek stał się jego gwiazdą przewodnią.
Nie mógł zmienić przeszłości, ale potrafił kontrolować teraźniejszość i robić plany. Powinien się skupić na dniu dzisiejszym.
Wrócił do Asheville i obiecał się zająć hotelem Moonlight Ridge, gdyż Jameson – człowiek, który zastąpił mu ojca i wyrwał go z systemu opieki społecznej krótko po ósmych urodzinach – spędził tydzień na oddziale intensywnej opieki medycznej miejscowego szpitala po niespodziewanym wylewie krwi do mózgu.
Było już lepiej, Jameson został wypisany do domu, ale czekała go długa rehabilitacja. Warunkiem powrotu do zdrowia było ograniczenie stresu do możliwie minimalnego poziomu. Tymczasem Moonlight Ridge stanowiło powód nieustannych zmartwień.
W drodze powrotnej spojrzał w prawo, w kierunku granic terenu należącego do Jamesona, mniejszej i bardziej luksusowej wersji sławnej posiadłości Biltmore. Obydwa hotele stanowiły w Karolinie Północnej rodzaj instytucji i atrakcji turystycznej. Przez siedemdziesiąt pięć lat do Moonlight Ridge przyjeżdżali arystokraci i politycy, członkowie rodzin panujących, gwiazdy Hollywoodu i miliarderzy z całego świata.
Jameson, właściciel i zarządzający tego ekskluzywnego hotelu, był od dziesięcioleci twarzą uzdrowiska. Żył swoją pracą, ludzie dodawali mu energii i potrafił wymienić z imienia i nazwiska wszystkich wczasowiczów.
To właśnie stało się niemożliwe – przez najbliższe pół roku Jameson będzie pozbawiony kontaktu z gośćmi.
Po wielu wirtualnych sporach z braćmi i przybranym ojcem udało im się wreszcie dojść do kompromisu. Każdy z nich spędzi parę miesięcy w Moonlight Ridge, opiekując się Jamesonem i biznesem. Mack jako najstarszy miał objąć pierwszą zmianę, choć obawiał się ponownego spotkania z Molly. Może jednak uda mu się choć trochę naprawić szkody.
Wiedział, że całkowite odkupienie jest niemożliwe, ale musi się wysilić. Byłoby łatwiej, gdyby Molly nie pracowała jako menedżer hotelu.
Oparł się o błotnik i wyciągnął przed siebie nogi. Odchylił głowę do tyłu, aby złagodzić napięcie w karku.
Poznał Molly jeszcze zanim pojawili się przybrani bracia. Miał wtedy osiem lat, ona, córka głównego księgowego, siedem. Był oczarowany jej blond lokami, oliwkową cerą i fascynującymi zielonkawymi oczami.
Nie okazywała ani cienia lęku przed Jamesonem – dużym, szorstkim mężczyzną o ciemnej karnacji, w niczym nie przypominającym jej niewielkiego, układnego, ale piekielnie dwulicowego koreańskiego ojca – i to pomogło Mackowi przyzwyczaić się do nowego domu z jego licznymi zasadami i obowiązkami. Z pomocą Molly szybko zrozumiał, że Jameson tylko sprawia wrażenie groźnego, ale jest dobrym człowiekiem. Po paru miesiącach z najeżonego małego sieroty stał się pewnym siebie dzieciakiem.
Miał Jamesona, miał Molly i wreszcie czuł się bezpieczny i kochany.
Sześć miesięcy później do ich małej grupy dołączył Grey, a dwa miesiące po nim – Travis. Nawet jeśli różnią się wyglądem, tłumaczył im Jameson – on i Travis mają ciemną skórę, Grey jest biały, a ojciec Macka pochodzi z Korei – to wszyscy teraz noszą nazwisko Holloway i tworzą rodzinę. Ich siłą jest różnorodność, powtarzał przybrany ojciec, różnice należy celebrować, a kolor skóry jest nieistotny.
Jameson, jak się później okazało, zawsze chciał mieć dzieci, ale nie znalazł właściwej kobiety. Zdecydował się na adopcję, kiedy trafił na Macka – dzieciaka, którego matka umarła przy porodzie, a ojciec porzucił, kiedy mały miał siedem lat.
Mack rozumiał, że wygrał los na loterii, miał też nadzieję, że okazał się dobrym synem, skoro tato zaraz po nim adoptował dwóch chłopców w zbliżonym wieku.
Ten pierwszy rok, gdy wszyscy próbowali odnaleźć się w nowej sytuacji, był niewiarygodnie trudny. Nikt z nich nie potrafił zaufać dorosłemu, bali się rozczarowania, byli najeżeni. Jednak Jameson rządził nimi twardo, acz z miłością, i nieustannie im przypominał, że są rodziną i lepiej, aby się przyzwyczaili do tej myśli.
I chociaż nie łączyło ich DNA i wspólna krew, stali się braćmi w pełnym tego słowa znaczeniu. Przez kolejnych dziesięć lat Mack miał ojca i dwóch braci, gotowych oddać za niego życie.
I miał Molly, swoją gwiazdę północną.
W nieunikniony sposób przyjaźń między chłopakiem i dziewczyną przerodziła się w romantyczną miłość. Ostatnie cztery miesiące, spędzone razem, stanowiły najlepszy okres jego życia. Śmiali się, kochali, odkrywali własną seksualność, przekonani, że nigdy się nie rozstaną.
Wypadek zniszczył tę rodzinę. Stracił też najdroższą przyjaciółkę i zarazem ukochaną.
Sam wymierzył sobie karę: przekonany, że nie zasługuje na miłość, opuścił Asheville i bliskich. Przeciął więzy z chirurgiczną precyzją. Skazał się na życie w emocjonalnej pustce. Przez lata cierpiał w milczeniu.
Niechętnie potarł ręką twarz. Rozumiał, że mógł się odezwać do Molly nie raz i nie dwa, i przynajmniej wyciągnąć rękę na zgodę. Upór i obawa przed jej reakcją zwyciężyły, a teraz była mu równie obca jak bracia. Nieuchronne spotkanie go przerażało.
Moonlight Ridge było domem Molly w jeszcze większym stopniu niż jego. Mieszkała tu jako dziecko, pracowała dla Jamesona jako nastolatka i była przez niego traktowana jak córka.
Teraz zarządzała hotelem, a skoro Mack będzie zastępował ojca, jest skazany na ścisłą współpracę z byłą ukochaną. Kiedyś miał nadzieję, że się z nią ożeni, będą żyli długo i szczęśliwie, otoczeni gromadką dzieci.
Wsiadł do auta, ale wciąż nie ruszał. Był spięty i w niczym nie przypominał opanowanego biznesmena, którym był w Nashville.
Zaprojektował swoje życie z żelazną konsekwencją i nie był gotów na zmiany, jednak miał dług wobec Jamesona. Zrobiłby wszystko dla ojca, który dał mu dom i miłość, bezpieczeństwo i rodzinę, kiedy najbardziej ich potrzebował.
Jego przeszłość i teraźniejszość muszą się zderzyć…
Nie wolno stracić zimnej krwi.

Molly Haskell stała przy oknie swego biura na drugim piętrze. Patrzyła na pusty podjazd. Mack zostawił jej krótką wiadomość, że przyjedzie dziś rano. Była zła na siebie, że po piętnastu latach serce nadal bije jej szybciej.
Szmat czasu, dawno powinna o nim zapomnieć. Zmarszczyła brwi, najchętniej by sobą potrząsnęła. Mack nic dla niej nie znaczy.
Jego przyjazd do Moonlight Ridge skomplikuje jej życie zawodowe – bo przecież z uczuciowym nie ma nic wspólnego! – i może utrudnić renowację hotelu.
Umawiała się z Jamesonem tuż przed jego wylewem, że przedstawi mu projekt przywrócenia kurortu do dawnej świetności, jednak choroba go powaliła i karetka odwiozła go do szpitala. Przeraziła się, teraz liczyło się tylko to, żeby znów postawić go na nogi. Biznes może poczekać.
Jameson był jej mentorem, drugim ojcem, człowiekiem, którego podziwiała i kochała, zrobiłaby dla niego wszystko, więc wkładała całe siły w przywrócenie blasku podupadającemu hotelowi, który był oczkiem w głowie starego właściciela.
Jako menedżerka nie miała uprawnień do podejmowania decyzji o radykalnych zmianach. Teraz, co gorsza, będzie musiała je przedyskutować z Mackiem Hollowayem, który według magazynu „Forbes” należał do najwybitniejszych młodych biznesmenów w kraju.
Mack jest wizjonerem, nie nawykł do realizowania cudzych pomysłów. Z pewnością wytknie jej wiele błędów. Westchnęła. Już była na niego zła, a przecież jeszcze nie zdążył przyjechać do Moonlight Ridge.
– Nie dam sobie niczego narzucać – mruknęła.
– Rozmawiasz sama z sobą, Mol?
W drzwiach stanęła Autumn, jej najlepsza przyjaciółka. Poznały się, gdy miały po dziesięć, jedenaście lat. Bogata rodzina Autumn przyjeżdżała tu na wakacje przez dwa lata z rzędu. Kiedy nie pojawili się po raz trzeci, dziewczynki zaczęły korespondować, aż z biegiem czasu przyjaźń stała się wyblakłym wspomnieniem z dzieciństwa. Dwa lata temu w Los Angeles wybuchł skandal związany z ojcem Autumn, znanym hollywoodzkim producentem. Dziewczyna uciekła z Kalifornii i wylądowała w Moonlight Ridge. Współpracowała z hotelem przy organizacji wystawnych wesel i przyjęć.
Przyjaźń odżyła. Autumn była świetną organizatorką imprez i przyniosła hotelowi spore zyski. Teraz stanęła przy Molly i położyła jej rękę na ramieniu.
– Wszystko w porządku?
Dobre pytanie. Oczywiście. Chyba tak.
Molly popatrzyła na reprint obrazu Degasa wiszący na ścianie. Baletnica miała na sobie szeroką spódniczkę, stała na pointach i pochylała się w tanecznym pas. To było jej dziewczęce marzenie – zostać primabaleriną. Miała talent i zapowiadała się na młodą gwiazdę. Niestety, przyszło pamiętne lato i marzenie prysło jak wiele innych mrzonek.
– Nie bardzo – przyznała, przysiadając na szerokim parapecie. – Pracuję tu przez całe życie, poza okresem studiów, a jednak kiedy przyszło co do czego, Jameson sprowadza tu swoich synów, żeby mnie pilnowali.
– Może Mack będzie zbyt zajęty własnymi sprawami, żeby się angażować? – powiedziała przyjaciółka.
– Masz rację – odparła z nadzieją w głosie. – Może bracia zapewnili Jamesona, że mu pomogą, aby go uspokoić. Wiesz, jaki bywa uparty.
Podniosła wzrok na ozdobne stiuki na suficie. Martwiła się o Jamesona, była wyprowadzona z równowagi nieuchronnym spotkaniem dawnej miłości i zirytowana koniecznością dostosowania się do nowego nadzorcy, który zacznie się szarogęsić na jej podwórku.
– Mam chyba prawo być wściekła, że Mack mnie rzucił?
– Molly, minęło dużo czasu. Byliście dzieciakami. Takie związki rozpadają się, dziewięćdziesiąt na sto.
Mack był dla niej kimś ważniejszym niż nastoletni flirt. Zanim został jej chłopakiem i kochankiem, był jej przyjacielem. Ufała mu jak nikomu, poza Jamesonem.
Odszedł bez słowa wyjaśnienia i złamał jej serce. Do dziś źle wspominała te miesiące po jego wyjeździe, wpadła wtedy w ciemną studnię i czuła się najbardziej samotną osobą na świecie. Podjęła wówczas najgłupszą decyzję w życiu, a jej skutki prześladowały ją do dziś.
– Powiedz coś – poprosiła Autumn.
O czym tu mówić? Przyjaciółka wiedziała, że ojciec Molly był dyrektorem finansowym, na którym Jameson się zawiódł. Znała historię jej relacji z Mackiem. Wiedziała, że rodzina Molly zmuszona była opuścić Moonlight Ridge w niesławie, kiedy dziewczynka miała trzynaście lat, ale wciąż było tu wszystko i wszyscy, na których jej zależało, dlatego przy pierwszej okazji wróciła.
Autumn nie wiedziała tylko, że i Molly miała grzeszki na sumieniu.
– Praca z Mackiem będzie kłopotliwa. Wcześniej wiele razy odwiedzał ojca, ale nie próbował się ze mną zobaczyć, choć przecież wiedział, że tu mieszkam. Nie przeprosił mnie za wyjazd, za brak odpowiedzi na moje mejle i esemesy, na nagrania, które zostawiałam mu na komórce.
Molly nie była gotowa darować mu takiego traktowania. Nie jest zabawką, którą się wyrzuca, bo przestała być potrzebna. Od toksycznych relacji ma rodzinę.
Na szczęście z czasem stała się pewna siebie, asertywna i ambitna. Nikt nie będzie nią pomiatał.
– Poradzę sobie z Mackiem Hollowayem.
– Świetnie. A jak? – spytała Autumn.
Molly uświadomiła sobie, że Mack spodziewa się awantury. Jako dziecko i nastolatka nosiła serce w rękawie, łatwo wyrażała emocje. Teraz zamierzała być opanowana i nieprzewidywalna.
– Potraktuję go jak każdego innego pracownika, każdego innego szefa. Będę uprzejma, ale zachowam dystans. Liczy się tylko profesjonalizm.
– Dasz radę?
– Bułka z masłem – zapewniła Molly nieszczerze.
– To dobrze, kochanie, bo właśnie zajechał samochód.
Molly uścisnęła przyjaciółkę i ruszyła w kierunku służbowych schodów, wąskich i krętych. Hotel mieścił się w ogromnym starym budynku z dwoma skrzydłami i miał reprezentacyjne schody dla gości, ale personel musiał być dyskretny, a to oznaczało przemieszczanie się klatkami schodowymi na tyłach domu.
Wykorzystała jeden z wielu sekretnych korytarzy. W czasach prohibicji pierwszy właściciel prowadził bar dla swoich bogatych przyjaciół i znajdowały się tu tajne przejścia i tunele, w których przechowywano alkohol. Przez zamaskowane drzwi wśliznęła się do imponującego holu, pomachała do Harry’ego, który obsługiwał recepcję, i poprawiła kwiaty w pięknie zaaranżowanym bukiecie.
Moonlight Ridge należało do Jamesona, ale ona też je kochała. Zaraz po studiach wróciła tu do pracy, bo wciąż czuła się winna. Teraz już nie potrafiłaby stąd odejść, było to jedyne miejsce, w którym czuła się jak w domu.
Otaczały ją antyki i dzieła sztuki. Kochała przestronne pokoje, grube mury porośnięte bluszczem, rozległy teren z imponującym parkiem i jeziorem znajdującym się na środku posiadłości. Prowadziła wzrokiem samochód parkujący na podjeździe. Poznała sylwetkę kierowcy. Mack wrócił.
W gardle ją dławiło, a przecież dawno zamknęła za sobą drzwi do przeszłości. Nie spędziła piętnastu lat na jej rozpamiętywaniu. Życie toczyło się dalej. Byli inni mężczyźni, może nie tak wielu, ale miała swoją porcję przygód. Nikt na dłużej nie zyskał jej serca. Była singielką z wyboru. Mężczyźni wprowadzają zamęt w uporządkowane życie – nie miała na to ochoty.
Przybrała przyjemny wyraz twarzy, z jakim witała gości. A przecież wciąż miała ochotę nadziać go na zardzewiałe widły. Wyluzuj, Molly, to było dawno i nieprawda.
Na jego widok straciła animusz. Jako osiemnastolatek był długonogi, chudy, niezdarny jak młody źrebak. Teraz nabrał koordynacji i pewności siebie.
Przyjrzała mu się uważnie. Zniknął chłopak, którego kiedyś znała, pojawił się barczysty i wysportowany mężczyzna. Potargana czupryna została starannie ostrzyżona przez fryzjera, czarne włosy i oczy odziedziczył po ojcu, twarz nadal miał pociągłą, ale kilkudniowy zarost był czymś nowym.
Najbardziej zmieniło się jego ciało. Już jako nastolatek wystrzelił w górę i osiągnął blisko metr dziewięćdziesiąt, jednak wtedy był chudy jak szczapa. Teraz miał szerokie ramiona i pierś, a niżej rysował się płaski brzuch. Najwyraźniej był stałym bywalcem siłowni.
Przełknęła ślinę. Niezłe ciacho, pomyślała mimo woli. Poczuła nagłe pożądanie. Wciąż na nią działał tak jak przed piętnastoma laty. Jednak nie była tamtą naiwną ufną nastolatką. Wiedziała, że między seksem a miłością jest wielka różnica i nie zawsze idą w parze. Potrafiła docenić przystojnego mężczyznę, ale to tylko biologia i popęd seksualny. Każda kobieta podświadomie szuka najlepszego dawcy genów dla swoich dzieci.
Na szczęście jest dorosła i trzeba dużo więcej niż atrakcyjne ciało, aby jej zaimponować.
Mack zdawał się jej nie dostrzegać, a kiedy w końcu do niej podszedł, jego twarz była pozbawiona wyrazu.
– Witaj, Molly.
Nawet jego głos był mocniejszy, bardziej seksowny. Starzał się jak dobre czerwone wino.
Kiwnęła mu głową, ale nie poruszyła się, bo jej kolana się uginały.
– Mack… – powiedziała tylko.

 

Nadine Gonzalez – Nie potrafię ci się oprzeć

– To nie jest do spełniania życzeń.
Ta złota myśl padła z ust mężczyzny, który stanął niedaleko. Eve Martin broniła się przed jego urokiem. Niech mężczyźni wygłaszają oczywiste prawdy. Tak, gapiła się z podziwem na wielopoziomową wieżę z kieliszków szampana, ale miała ku temu dobry powód.
Rozpoczęła wieczór, patrząc, jak woda z kranu wypełnia ukruszoną filiżankę z porcelany. Wtedy dopadło ją uczucie beznadziei. Patrzyła, jak woda przelewa się przez brzeg filiżanki i spływa odpływem jak jej nadzieje, marzenia, ambicje i plany, które robiła od dwunastego roku życia. Kiedyś była wschodzącą gwiazdą w swojej dziedzinie. Teraz odchodziła w zapomnienie. Nie chciała tego.
Każdego wieczoru upór zwyciężał beznadzieję. Tego wieczoru kazał jej wyskoczyć z piżamy, wyjść z domu, wsiąść do taksówki i ruszyć do miasta. Poprosiła taksówkarza, by zawiózł ją pod jedyny adres, jaki tu znała – Teksaski Klub Hodowców, znany jako TCC. Dopiero gdy podjechali pod słynny Klub, zrozumiała swój błąd. Miała ochotę na prostą przyjemność, kieliszek wina przy barze. Tęskniła za tym przez tygodnie spędzone w szpitalu.
Wyglądało jednak na to, że odbywa się tu huczna impreza. Eve kręciła się na siedzeniu, niepewna, co zrobić. Taksówkarz nie potrafił jej pomóc. Siedział i głupio się uśmiechał. Ostatecznie ktoś rozwiązał za nią problem. Do samochodu podszedł parkingowy i otworzył drzwi. Zapewne wziął ją za gościa, a dbał o to, by samochody płynnie podjeżdżały i odjeżdżały. Wyciągnął rękę.
– Dobry wieczór pani. Witamy w Klubie.
Te słowa dały jej wstęp do sanktuarium elity Royal. Szła wraz z innymi przestronnym holem do sali balowej. Poczuła się zagubiona i krążyła wokół bez celu, aż dostrzegła ogromną wieżę z kieliszków pośrodku sali. Ruszyła w tamtą stronę i patrzyła jak zaczarowana, gdy kelner stojący na szczycie drabiny napełniał kieliszki o wysokich nóżkach. Od kapiącego kranu do musującego szampana. Jej wieczór zmieniał się na lepsze.
– Wie pani, że to nie jest do spełniania życzeń.
Obok niej stał wysoki ciemnowłosy mężczyzna o ciemnej cerze i brązowych oczach. Miał na sobie granatowy garnitur, ręce trzymał w kieszeniach i starał się spojrzeć jej w oczy. Wyglądał jak spełnienie marzeń.
Kelner zamaszystym gestem uniósł butelkę szampana.
– Zdrowie!
Eve nie potrzebowała zachęty. Nagle poczuła pragnienie i sięgnęła po kieliszek. Ku jej przerażeniu wieża się rozpadła. Wokół leżało potłuczone szkło. Szampan wylał się na jej wiśniową suknię, spływał po nogach i zmoczył buty. Zszokowana wypuściła kieliszek z ręki.
Stojący wokół goście odskoczyli, a ona tkwiła w miejscu jak wmurowana. Kiedy wreszcie się nauczy? Upór zwyciężył beznadzieję, ale nic nie pokona losu. Powinna być mądrzejsza i go nie kusić. Miała teraz tylko jedno życzenie – zniknąć.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Miłość od pierwszego wejrzenia jest dla frajerów, nie? W każdym razie Rafael Arias Wentworth był gotów umrzeć za to stwierdzenie, zanim jego wzrok padł na tę kobietę. Stała zapatrzona na wieżę pośrodku sali. Zwracała uwagę w swej czerwonej sukni, z włosami spiętymi nad szyją, ale on widział głównie karmelową cerę. Kim ona jest?
Odsunął emocje, jakie w nim wzbudziła. Wcześniej tego wieczoru pojechał na obrzeża miasta odwiedzić dilera samochodów. To nie był typ, który sprzedawał rodzinne sedany z klimatyzacją. Prywatnych klientów zapraszano do szarego budynku strzeżonego przez potężne psy, które okazały się słodziakami.
Właścicielem był młody gość, Manny Suarez, który zajmował się renowacją luksusowych aut. Rafael odezwał się do niego z Miami kilka tygodni wcześniej, zanim zdecydował się na przyjazd do miasta. Teraz zdawało się, że znaleźli idealny samochód. Wysłuchawszy cierpliwie paru dziesiątek pytań, Manny powiedział Rafaelowi, by się zdecydował albo zamknął. Rafael wydał więc ćwierć miliona na kabriolet Camaro rocznik 1969. Kopnąłby w opony, ale ich nie było. Na pustakach stała zardzewiała puszka. Wyglądała, jakby ją wyciągnięto z jeziora. A jednak była piękna.
Opuścił warsztat, czując przypływ energii. Spóźniony na koktajl w Klubie, przyciskał gaz do dechy, mknąc ulicami Royal. Jechał fachowo odrestaurowanym jaguarem XK-E z 1972 roku. Klasyczne kabriolety były jego słabością. Najwyraźniej też kobiety w czerwieni.
Na imprezie pojawił się z zawodowego obowiązku. Nie mógł jej zlekceważyć, lecz nie zamierzał się zasiadywać. Miał plan na tego rodzaju wydarzenia: wziąć drinka, zrobić kilka rundek, by zostać zauważonym, a potem się wymknąć. I wtedy ją zobaczył. Bam!
W sercu mężczyzny jest ograniczona ilość miejsca, a tego wieczoru zakochał się w starym chevrolecie. Odstawił kieliszek tequili na tacę przechodzącego kelnera. Wyjdzie, zanim zrobi coś głupiego, najpierw jednak musi poznać imię tego słodkiego cukiereczka. To będzie użyteczna informacja na wypadek, gdyby innego wieczoru chciał się w niej zakochać.
Podszedł do niej, żeby się przywitać. Nie zauważyła go. Stała zapatrzona na lejącego się z góry szampana. Powiedział pierwszą rzecz, jaka wpadła mu do głowy.
– Wie pani, że to nie jest do spełniania życzeń.
Chciał wywołać jej uśmiech, tymczasem ona zmierzyła go groźnym spojrzeniem. Potem nastąpiły dwa szybkie wydarzenia. Drabina uderzyła w wieżę. Wieża się rozpadła. Szkło się stłukło. Rozlał się szampan. Rafael tego nie widział, lecz rozpoznał kobietę. To bez wątpienia jest owiana złą sławą Evelyn Martin. Uczucie, jakie w nim wzbudziła, to nie była miłość, ale coś równie gwałtownego.

Nie było czasu, by się nad tym zastanawiać. W sali rozpętało się piekło. Obok Rafaela jakiś mężczyzna tarł serwetką marynarkę. Jakaś kobieta opłakiwała stan swoich butów. Eve Martin ani drgnęła na widok tej katastrofy. Rafael musiał przyznać, że niezła z niej twardzielka.
– Proszę ze mną. – Otoczył ramieniem jej sztywne plecy i wyprowadził z sali. Szła ze spuszczonym wzrokiem. W holu zapytał, jak się czuje. Milczała. Była w szoku?
– Proszę coś do mnie powiedzieć, żebym wiedział, że nic pani nie jest.
Nabrała głęboko powietrza.
– Umrę ze wstydu.
– W takim razie zadzwonię po ratowników.
– Jestem wrakiem. – Dotknęła palcami mokrego czoła.
Miał wrażenie, że to stwierdzenie ma więcej wspólnego ze stanem jej umysłu niż ciała.
– Chce pani pójść do toalety, żeby się wytrzeć?
Pokręciła głową. Pracownicy Klubu oddzielili taśmą główny hol. Inni podawali ręczniki przemoczonym gościom. Wziął dwa i podał jeden Eve.
– To był wypadek – powiedziała.
– Niecodzienny. – Wytarł ręce.
– Nie chciałam…
– Czego pani nie chciała? Myśli pani, że to pani wina?
– Wzięłam kieliszek.
– Tak to działa – odparł. – Oni nalewają wino, a pani bierze kieliszek.
– Może go jakoś źle chwyciłam.
Albo ma kompleks męczennika, albo wypaczone poczucie rzeczywistości.
– Proszę wybaczyć, że to powiem, ale nie posiada pani takiej mocy.
– Więc co się stało?
– Drabina się przewróciła.
– Aha.
– Tak. To było diabelnie dramatyczne. Przykro mi, że pani to umknęło.
– W porządku. – Odetchnęła z ulgą. – Mam dość dramatów. Dzięki.
– No to chyba skończyliśmy. – Wyjął telefon. – Jaki jest kod pani parkingowego? Przyprowadzi pani samochód.
– Nieważne. Złapię taksówkę.
Schował telefon do kieszeni.
– Podwieźć panią gdzieś? Podrzucę panią do domu.
– Nie – odparła. – Nic mi nie jest. Dziękuję.
– Ocieka pani wodą – zauważył.
– Mam mokre stopy. Myślę, że przeżyję.
– Niech pani nie będzie taka pewna. Jeśli moja kochana babka ma rację, w ciągu dwudziestu czterech godzin nabawi się pani zapalenia płuc i umrze.
– Pańska kochana babka się myli. A pan dość już zrobił. Dziękuję.
– Zanim wręczy mi pani medal, Evelyn, powinna pani wiedzieć, że używam pani jako tarczy.
Błysk w jej oku zgasł.
– Wie pan, kim jestem?
Milczał. Naprawdę nie powinna się dziwić. Wszyscy w mieście o niej czytali. Wiedzieli, kim jest i pewnie interesowali się, gdzie mieszka. To nie jest miłe uczucie, gdy ludzie cię znają, a przynajmniej tak im się wydaje.
– A kim pan jest? – spytała.
Nie miał czasu na odpowiedź. Paul i Jennifer Carlton z Carlton Realty Group, w skrócie P&J, zbliżali się szybkim krokiem.
– Szepnę pani coś na ucho, dobrze?
– O co chodzi? – Szeroko otworzyła oczy.
– Potrzebuję pani pomocy. Proszę udawać, że o czymś rozmawiamy. Niech pani się zachowuje, jakby była pani bardzo zaangażowana.
– Postaram się – odparła.
Jego plan się nie powiódł. Elegancka para, której chciał uniknąć, obsypała go całusami na odległość, poklepała w ramię i zasypała pytaniami.
– Rafael! – zawołali razem.
Evelyn się odwróciła. Rafael. Coś jej zaczęło świtać.
– To prawda, że interesujesz się nieruchomością Richardsona? – spytał Paul.
– Paul, Jennifer, znacie Evelyn Martin?
Zdawkowo kiwnęli głową, po czym podjęli śledztwo.
– Wielu naszych klientów jest zainteresowanych tą nieruchomością – oznajmiła Jennifer. – Jeśli motel pojawi się na rynku, szykuj się na ostrą licytację.
– Może weźmiemy drinka i pogadamy w środku? – zapytał Paul.
– Przepraszam, ale właśnie wychodzimy – rzekła Eve.
– Aha. – Jennifer spojrzała na nią, jakby ta właśnie się tu teleportowała. – Ma pani mokrą suknię.
– Wieża się przewróciła – odparła Eve.
– Mój Boże! – zawołała Jennifer.
– Musimy ją szybko zdjąć – powiedział Rafael.
Rzuciła mu ostre spojrzenie. Okej, przyznał, liczba mnoga to przesada.
– Po prostu zawieź mnie do domu, z resztą dam sobie radę sama.
Paul i Jennifer kręcili głowami, przenosząc wzrok z Evelyn na Rafaela i z powrotem. Rafael chciał się ich pozbyć. To byli znani plotkarze, lada chwila całe Royal będzie huczeć od plotek.
– Muszę zawieźć Evelyn do domu, zanim dostanie zapalenia płuc – oznajmił. – Miło było was spotkać.
– Dobrej nocy – odpowiedzieli.
Rafael odprowadzał ich wzrokiem.
– Gotowa?
– Jasne – odparła w końcu. – Ten wieczór jest do chrzanu. Niech pan prowadzi.
Jej słowa cechowało rozczarowanie. Rafael jej współczuł. Nie przyszła tu po to, by tak skończyć. Rozejrzał się i dostrzegł kelnera z tacą szampana. Pomachał do niego, wziął kieliszek i podał Evelyn.
– Myślałam, że odjeżdżamy.
– Za moment – odparł. – Parkingowy przyśle mi esemesa, jak mój samochód będzie gotowy.

ROZDZIAŁ DRUGI

Rafael Wentworth należał do jednej z najstarszych rodzin w Royal. Eve nie była ekspertką od wszystkiego, co dotyczyło tego miasta, to był konik jej siostry Arielle, ale to wiedziała. Cammie Wentworth bardzo szlachetnie wzięła do siebie siostrzeńca Eve, kiedy ta zachorowała. Nazwisko Rafaela miało moc, a on miał tę świadomość. Nawet się nie przedstawił, pewien, że odgadnie, z kim ma do czynienia.
Poprosił, by za nim poszła. Zrobiła to bez słowa. Wyprowadził ją bocznymi drzwiami na ławkę pod krzewem magnolii. Kilka chwil później Eve sączyła szampana pod teksaskim niebem w towarzystwie dziedzica wielkiej fortuny. Był ostatni dzień bardzo długiego i trudnego stycznia. Noc była kojąco pogodna. Rafel zdjął marynarkę i narzucił jej na ramiona.
– Podobało mi się, jak poradziła sobie pani z P&J.
– Z tą parą? Tak pan ich nazywa?
– Wszyscy tak o nich mówią.
– Wydają się niegroźni.
– Jaka pani naiwna.
– Tego akurat nie można o mnie powiedzieć.
– Okej – odrzekł. – Nie przeczę, że tworzymy zgrany zespół. Może to ten związek z Karoliną Południową.
– Mamy jakiś związek z Karoliną Południową?
– Wszyscy mi tak mówią.
Chyba niewiele o nim wiedziała poza tym, że przez krótki czas był podejrzany o udział w pewnej delikatnej sprawie, która sprowadziła ją do Teksasu. Szybko oczyścił swoje imię, ale powinna wiedzieć, że to nie był ostatni raz, gdy o nim usłyszy. W końcu był bratem Cammie Wentworth, która była jedną z pierwszych osób, które Eve tu poznała. Do dziś pozostawały w kontakcie.
– Niech pan zbyt wiele się w tym nie doszukuje – powiedziała. – Miami ma w sobie coś takiego, że kompletnie obcy ludzie lądują razem w łóżku.
– Nie mógłbym tego lepiej powiedzieć.
Wyjęła z torebki telefon, wyszukała coś i mu pokazała.
– Proszę mnie zawieźć pod ten adres i będziemy kwita.
– Właśnie stamtąd przyjechałem.
– Naprawdę? A gdzie pan był?
Uśmiechnął się chytrze.
– Pewnego dnia, jak będzie pani grzeczna, powiem pani.
Eve też się uśmiechnęła, po raz pierwszy od… pół roku?
– Mogę pana o coś spytać?
– Niech pani pyta.
– Po co pan tu przyszedł? Widać, że nie miał pan ochoty.
– To koszt robienia interesów w tym mieście.
Uniosła kieliszek. W bąbelkach tańczył blask księżyca.
– To naprawdę taki wysiłek?
– Tak myślę – odparł. – Na koniec długiego dnia to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę.
Siedział z łokciami opartymi na kolanach.
– A na co ma pan ochotę?
– Stek, butelkę czerwonego wina, cygaro i moje łóżko.
Brzmiało to dobrze. Wiele by dała za wszystkie te rzeczy prócz cygara.
– A po co pani przyszła?
– Chciałam się zabawić.
Po wielu tygodniach w szpitalu chciała włożyć stare ciuchy i poczuć się jak dawna ona. Ale w ten sposób za wiele by zdradziła. Większość ludzi nie potrzebuje powodu, by wyskoczyć na drinka w piękny wieczór.
– Zabawić? – powtórzył, jakby nie zrozumiał.
Przeliterowała to słowo.
– Zdradzę pani pewną tajemnicę. – Zniżył głos do szeptu. – Jeszcze nikt nie zabawił się w tym klubie. To zakazane.
– Nieprawda. Tu jest pięknie.
Przypłynęła do nich muzyka i gwar rozmów. Impreza znów się zaczęła. Nikt by nie pozwolił, by kałuża szampana zepsuła wieczór.
– Niech się pani nie da oszukać. – Wstał. – Ten klub służy rozmowom o niczym i zdobywaniu pozycji towarzyskiej. Niczemu więcej.
– Jest pan wariatem.
– Kochanie, to prawo Teksasu – rzekł, unosząc palce do nieistniejącego kowbojskiego kapelusza.
Znów się zaśmiała, co było małym cudem. Tego ranka płakała nad kawą. Ostatnie miesiące były ciężkie. Straciła poczucie humoru, zdolność śmiania się z siebie i z innych.
– Myśli pani, że żartuję? Proszę sprawdzić regulamin. Żaden członek Klubu nie powinien się tu w żaden sposób zabawiać. W razie niesubordynacji zostanie pani wyprowadzona.
– Nie jestem członkiem, więc mi wolno.
– Nie? – Podwinął rękawy, światło księżyca posrebrzało jego czarne włosy. – To jak się pani tu dostała?
Po prostu weszła. Nie przyszło jej do głowy, że Klub nie jest dla wszystkich. Uniosła kieliszek do warg, starając się ukryć panikę. Teraz ją stąd wyprowadzą?
W pierwszej chwili nie wydawał się szczególnie zainteresowany jej odpowiedzią. Kiedy cisza się przeciągała, jego zainteresowanie rosło.
– Evelyn, czy pani coś ukrywa?
– Mówią do mnie Eve, nie Evelyn. – Zrobiło jej się gorąco.
– Eve? Co pani ukrywa?
– Nie znałam zasad – oznajmiła. – Jedyny klub, do którego należę, to klub fitness.
– Więc co pani zrobiła, żeby tu wejść?
– Nic. Moja taksówka zatrzymała się przed wejściem. Wstrzymywała ruch, więc parkingowy otworzył drzwi i szybko zabrał mnie do środka.
– Zabrał panią? – Zaśmiał się głębokim śmiechem, aż Eve poczuła się, jakby była na rauszu. – Eve Martin, jest pani szaloną kobietą.
Nie była szalona. Była uosobieniem nudy i przewidywalności. Jej młodsza siostra była zabawna i spontaniczna. Na myśl o niej poczuła ucisk w piersi. Wypiła duży łyk szampana, by się go pozbyć.
– Prawdę mówiąc – podjął – lubię panią.
– Ja też pana lubię.
– Wie pani co? Zastanawiam się, czy moglibyśmy pożenić nasze dwie wizje dzisiejszego wieczoru.
Zgodnie ze swoją naturą Eve zgasiła iskrę zainteresowania, gdy tylko się zapaliła.
– Niczego nie możemy pożenić.
– Szkoda – odparł. – Miałem świetny pomysł.
– Jaki? – Tyle dzwonków ostrzegawczych, że ledwie słyszała własne myśli.
Spojrzał gdzieś w dal i wskazał na zachód.
– Chciałbym panią tam zabrać.
Dojrzała wielki dom na wzgórzu. Z okien wylewało się światło. Wyglądał zapraszająco, jak miejsce, gdzie można dostać kolację. Czy taki miał plan?

Joss Wood – Wspomnienia letnich nocy Mack Holloway przyjeżdża na dwa miesiące do kurortu Moonlight Ridge, aby pomóc ojcu w interesach. Hotelem kieruje obecnie Molly Haskell, która nie jest zadowolona z jego powrotu. Piętnaście lat temu byli w sobie szaleńczo zakochani, razem poznawali abecadło seksu, nagle jednak Mack wyjechał, nie wyjaśniając przyczyn. Nie wybaczyła mu tego, ale teraz znów pożądała go tak samo jak podczas tamtych pięknych dni... Nadine Gonzalez – Nie potrafię ci się oprzeć Rafael zauważa w elitarnym klubie tajemniczą nieznajomą. Spędzają wieczór na rozmowie, a potem Rafael zaprasza ją do swojego hotelu. Ich noc przerasta jego najśmielsze oczekiwania. Umawia się z Eve ponownie. I kolejny raz. Nie ukrywa jednak, że nie chce rezygnować z wolności, choć Eve pociąga go jak żadna kobieta dotąd...

Zaręczyny w blasku fleszy

Charlene Sands

Seria: Gorący Romans

Numer w serii: 1265

ISBN: 9788327692054

Premiera: 09-02-2023

Fragment książki

– Naprawdę to zrobimy? – zapytała Gianna.
Siedzieli na tarasie, skąd rozciągał się widok na wspaniale utrzymaną posiadłość rodziny gwiazdora muzyki country, Gage’a Tremaine. Nie mogła uwierzyć, że zgodziła się udawać jego narzeczoną.
– Masz chłopaka albo kogoś, kto zgłosi zastrzeżenia?
– Właściwie… – zająknęła się. – Teraz nie.
– W takim razie sądzę, że to zrobimy – stwierdził Gage swoim aksamitnym, uwielbianym przez fanów głosem. – Przepraszam, że to mówię, ale idealnie nadajesz się do tej roli. Media się tobą nie interesują, masz szanowany zawód. Posiadasz wiele zalet i od dawna przyjaźnisz się z naszą rodziną. Ta historia ma ręce i nogi.
Wszystko, co mówił, było prawdą, ale słuchając Gage’a, Gianna pomyślała o sobie, że wygląda raczej nieciekawie.
– Nie jestem w twoim typie.
Nie jest ani elegancka, ani modnie ubrana. Nosi okulary, a włosy zazwyczaj upina w byle jaki węzeł na czubku głowy.
– Profesor Marino, czyżbyś chciała powiedzieć, że przerastasz mnie intelektem?
Nie zaczynaj, pomyślała. Czasami podejrzewała, że wcale aż tak bardzo go nie lubi. Zawsze się z nią droczył, robił docinki na temat jej inteligencji i wyglądu. Później uśmiechał się i przepraszał, a ona mu wybaczała.
– Wiesz, że to prawda.
Uśmiechnął się szeroko.
– Wiem. – Jego niewiarygodnie niebieskie oczy pociemniały, twarz spoważniała. – Zdaję sobie sprawę, że proszę o bardzo wiele, ale znalazłem się w cholernie trudnym położeniu i Regan Fitzgerald, moja menedżerka, wpadła na pomysł, jak poprawić mój wizerunek w mediach. Nie jestem święty, ale nie jestem aż tak zły, jak ludzie sądzą. Nawet sprzedaż moich płyt spadła.
– I starasz się o rolę w „Niedzieli w Montanie”.
– Niegrzeczni chłopcy nie dostają głównych ról w filmach familijnych.
– Rozumiem, ale… – znowu się zająknęła. – Na pewno jest mnóstwo innych dziewczyn chętnych pobawić się z tobą w dom, nawet jeśli tylko na niby.
– Nikomu poza tobą nie zaufałbym. Gdyby sprawa wyszła na jaw, byłbym skończony.
– Naprawdę?
Ma do mnie aż takie zaufanie? – zdziwiła się w duchu. Właściwie powinien. Nigdy nie zdradziłaby żadnego Tremaine’a. Jej matka i Rose Tremaine, matka Gage’a, kochały się jak siostry. A gdy Tonette zachorowała, Rose pomogła zapłacić rachunki za szpital, na które młodej pracownicy naukowej lokalnego uniwersytetu Fairmont nie było stać.
– Regan mówi, że gdyby wyszło na jaw, że wynająłem kogoś do roli fałszywej narzeczonej, to po wszystkich skandalach, które wywołałem w ciągu ostatniego roku, byłbym skończony.
– Kilka skandali rzeczywiście było – przyznała Gianna. – Ostatnim razem omal nie straciłeś życia.
Gage ostrożnie dotknął świeżej blizny na szyi, pozostałości po bójce w barze, w której został raniony stłuczoną butelką.
– Nie przypominaj mi. Odebrałem dobrą lekcję.
– Żeby nie spieszyć damie na ratunek?
– Żeby się nie wtrącać, kiedy dziewczyna kłóci się z chłopakiem. Na swoją obronę powiem, że dla mnie wyglądało to tak, jak gdyby pijany kowboj napastował kobietę wbrew jej chęciom.
Gdy przyjechała policja, bar był zdemolowany, a z szyi Gage‘a lała się krew. Na dodatek dziewczyna agresywnego kowboja wzięła go w obronę. Gage’a oskarżono o wszczęcie bójki i zmuszono do zapłacenia za szkody. Tabloidy na pierwszych stronach zamieściły zdjęcia zajścia. Reputacja Gage’a doznała kolejnego uszczerbku.
Pozostałe dwa skandale nie były związane z przemocą, ale zszargały mu opinię. Oszukiwanie partnerki – i znokautowanie reportera, który zadał mu pytanie na ten temat – nie jest sposobem na zdobycie przyjaciół czy wpływów. Gage utrzymywał, że jest niewinny, ale to nie miało znaczenia. Paparazzi używali sobie na nim do woli.
Z domu wyszła Rose z tacą, na której stał dzbanek z herbatą i ciasteczkami. Na jej widok Giannie przypomniały się szczęśliwe czasy, kiedy jej matka i Rose popijały herbatę na tym samym tarasie.
Żołądek jej się ścisnął. Strata matki była wciąż świeżą raną.
– Napij się herbaty, Gianno. – Rose postawiła tacę na stoliku. – Gage, nalejesz?
– Oczywiście, mamo. – Wstał i spojrzał na tacę. – Ale przyniosłaś tylko dwie szklanki.
– Tak. Porozmawiajcie sobie. Przyszłam tylko powiedzieć Giannie, że jeśli ci odmówi, nikt nie będzie wywierał na nią nacisku. – Rose położyła dłoń na ramieniu Gianny. – Wiem, że prosimy o bardzo wiele.
– Pamiętaj, że kiedy pojedziemy w trasę, zawsze będziemy mieli apartament z dwiema sypialniami – odezwał się Gage. – I będziesz miała mnóstwo czasu na swoje badania.
– Umawiamy się tylko na jeden miesiąc, tak?
– Sześć albo siedem tygodni. Wystarczająco długo, żebym wywiązał się ze wszystkich terminów i zaklepał rolę.
Czyli prawie całe lato.
– Co potem?
– Cóż, jeszcze nie opracowaliśmy konkretnego planu. Ale kiedy lato się skończy, musisz wracać do pracy, tak? – Gianna przytaknęła. – Miejmy nadzieję, że do tego czasu burza wokół mnie przycichnie, o ile nie będzie żadnych nowych plotek ani skandali. Czyli kiedyś w przyszłości będziemy mogli rozstać się po cichu.
– Kiedyś w przyszłości? W jak dalekiej przyszłości?
Gage wzruszył ramionami.
– Nie wiem. To ważne?
Rose posłała mu twarde spojrzenie.
– Oczywiście, że ważne. Gianna nie może zawiesić swojego życia na kołku.
Jego założenie, że nie ma życia uczuciowego, zezłościło Giannę. Od czasu do czasu umawia się z kimś na randkę. Podobał jej się Timothy Bellamy, profesor historii na tej samej uczelni, ale byli tylko kilka razy na kawie. Nie zaiskrzyło, bo akurat teraz, z powodu żałoby po matce, nie była w nastroju do romansów.
– Przepraszam, nie pomyślałem.
Gage potarł szorstki podbródek.
Rose złapała spojrzenie Gianny.
– Pamiętaj, jeśli dojdziesz do wniosku, że jednak nie możesz tego zrobić, zrozumiemy to. I zawsze będziesz częścią naszej rodziny.
– Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.
Rose pocałowała ją w policzek i weszła do domu, a Gianna zwróciła się do Gage’a:
– Twoja mama zawsze daje mi odczuć, że jestem tu mile widziana.
– Kocha cię po prostu.
– Tęskni za mamą prawie tak jak ja.
– Twoja mama była niezwykłą kobietą.
– I twoją fanką, nawet jeszcze zanim zostałeś sławny. – Chociaż Gianna nie rozumiała, dlaczego. Nie przepadała za muzyką country. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że jej nie ma.
Każdego dnia serce jej krwawiło i pomyślała, że pomaganie Gage’owi przynajmniej w pewnym stopniu odwróci jej uwagę od żałoby.
– Nie potrafię kłamać – wyznała. – Jestem zwolenniczką mówienia prawdy.
Gage zamrugał, odwrócił głowę i wpatrywał się w Giannę, jak gdyby przetrawiał jej deklarację.
– Większość tego, co powiemy, to prawda. Przyjaźniliśmy się jako dzieci, tego lata odnowiliśmy znajomość i nagle stwierdziliśmy, że łączy nas uczucie…
– Nagle, czyli po tej bójce w barze?
– Widzisz? Całkiem dobrze ci idzie.
– Potrafię rozwiązywać problemy, ale nie kłamać. Musimy opracować wspólną wersję, zanim pokażemy się publicznie.
– To znaczy, że się zgadzasz?
Kiwnęła głową. Wciąż miała wątpliwości, ale nie mogła nie pomóc Gage’owi. Nawet jeśli musiała złamać wszystkie swoje zasady.
– Kiedy odbędą się zaręczyny? – zapytała.
Gage wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ma okazję sprawdzić swoje umiejętności aktorskie. I zda ten test celująco. Ale czy Gianna mu dorówna?

– Wiesz, że ostatnia osoba, która tu mieszkała, zakochała się w moim bracie? – zapytała Lily, siostra Gage’a i Cade’a.
– Poznałam Harper. Idealnie pasuje do Cade’a.
– Wiem. I bardzo się cieszę, że to ja spiknęłam ich ze sobą. Chociaż zrobiłam to bez żadnych ukrytych zamiarów. Kto wie, co się zadzieje między tobą a Gage’em?
Lily uśmiechnęła się do Gianny.
– Błagam, przestań. Między mną i Gage’em nic się nie zadzieje. On… – zająknęła się – nie jest w moim typie.
– Masz swój typ?
– Nie. Tak. Chyba. To ktoś, kto interesuje się sztukami pięknymi, historią i filozofią.
– Rozumiem. Nie ktoś, kto zarabia na życie śpiewem i komu kobiety ścielą się do stóp?
Gianna przewróciła oczami.
– Nie robi to na mnie wrażenia.
Lily nie była przekonana.
– Gage potrafi być czarujący. Może czeka cię niespodzianka?
– Jestem przygotowana na niespodzianki i poradzę sobie z Gage’em. Kiedy przyjdzie czas.
Całymi dniami mogła toczyć z nim dyskusje jak równy z równym. Niepokoiło ją jednak coś innego. Zawsze była wierna swoim zasadom i uczuciom. Uprzedziła Gage’a, że jest zażartą zwolenniczką mówienia prawdy.
– Ten czas może przyjść szybciej, niż myślisz. Do czwartego lipca i rodzinnej fety z okazji Święta Niepodległości został tydzień. To wtedy Gage chce ogłosić zaręczyny.
Wszystko stawało się coraz bardziej realne. Za tydzień zacznie się mistyfikacja z jej udziałem i jakaś niewielka część niej cieszyła się, że będzie miała okazję skupić się na czymś innym niż żałoba. Dominowały jednak niepewność, wątpliwości i obawy. Wstała z kanapy i podeszła do okna z szybami fazowanymi, w których zobaczyła swoje odbicie. Bladą kobietę w okularach i zwyczajnym ubraniu. Odwróciła się do Lily.
– Naprawdę sądzisz, że ktoś uwierzy, że Gage i ja jesteśmy parą zakochanych?
– Gage ich przekona.
Ale Giannie to nie wystarczyło. Potrzebowała czegoś więcej. Musiała nabrać pewności, że udźwignie czekające ją zadanie.
– Potrzebuję twojej pomocy.
– W czym?
– Jesteś dekoratorką wnętrz i masz talent do tych rzeczy. Czy zajmujesz się stroną zewnętrzną?
– Czasami. Odnawiałam i przebudowywałam patia, werandy i tym podobne. Właśnie skończyłam zmieniać otoczenie basenu w posiadłości Goldenów, którzy mieszkają kawałek dalej.
– Mówię o ludziach.
– Chcesz zmienić wygląd?
– Nie chcę, ale chyba musze. Trudno grać rolę narzeczonej, kiedy tak bardzo odbiegam od świata Gage’a. Odpowiedni wygląd może ułatwić mi zadanie.
Lily obrzuciła ją taksującym spojrzeniem. Gianna zdjęła okulary i natychmiast zmrużyła oczy.
– Próbowałaś nosić szkła kontaktowe?
– Tak, ale podrażniają mi oczy.
– Właściwie okulary pasują do twojej twarzy. Nie potrzebujesz kontaktów. I jesteś całkiem ładna. Serio. Musisz tylko wyeksponować swoje atuty. Trochę je podkreślić. Ewentualnie odświeżyć garderobę.
Lily uśmiechnęła się do Gianny.
– Czyli mi pomożesz, tak?
– Jasne. To nie będzie jakaś drastyczna zmiana, ale zdziwisz się, co lekki makijaż i nowa fryzura potrafią zrobić z kobietą. Chodź, pokażę ci kilka sztuczek.
Ruszyła do lustra. Gianna posłusznie podeszła za nią.
– Niektóre rzeczy wymagają podkręcenia. Na przykład ta bluzka. Jest długa i przez to sylwetka robi się niekształtna. Ale popatrz… – Lily podwinęła jej rękawy, rozpięła trzy guziki, a potem związała poły bluzki w węzeł podkreślający talię. – Widzisz różnicę? Już nie jesteś bezkształtną masą, tylko babką z biglem.
Gianna przyglądała się sobie w lustrze. Wciąż było wiele do zrobienia, ale w niecałą minutę Lily udało się nadać jej odrobinę swobodnego stylu.
– Jutro pojedziemy do fryzjera. Zrobią ci pasemka rozświetlające i dobiorą fryzurę. A potem wybierzemy się na zakupy.
– Dzięki.
– Nie ma za co. Ale wiesz, że Gage nie oczekuje od ciebie tego wszystkiego?
– Nie robię tego dla niego, tylko dla siebie.
– Rozumiem. Jesteś wspaniałą przyjaciółką.
Lily objęła ją i mocno uścisnęła. Giannie ciepło zrobiło się koło serca. Jeśli ma odegrać przydzieloną jej rolę, musi cała się w nią zaangażować.
Nigdy nie robiła niczego połowicznie.

Gage stał przed drzwiami domku dla gości. Sądził, że ma jeszcze przynajmniej kilka dni spokoju, ale jego menedżerka była innego zdania. „Musicie się pokazać publicznie przynajmniej kilka razy, zanim się zaręczycie. To będzie wyglądało bardziej wiarygodnie”, stwierdziła.
Nie zgadzał się z jej opinią, ale Regan wiedziała, jak wydobyć go z opresji i nauczył się jej słuchać.
Zapukał i starał się przywołać na twarz uśmiech. Po minucie czekania zapukał ponownie. W końcu drzwi się otworzyły i stanęła w nich Gianna.
Zaniemówił. To jednak ona, pomyślał. Ale zaraz… Włosy miała obcięte tuż za linią ramion, ciemniejsze i lśniące, uczesane z przedziałkiem z boku. Okulary w grubej oprawie powiększały jej piękne zielone oczy. Ubrana była w dżinsową sukienkę bez rękawów z dekoltem odsłaniającym rowek między piersiami. Gianna i piersi? Zawsze nosiła workowate ubrania maskujące kształty.
Policzki jej się zaróżowiły i nie był pewien, czy to nie reakcja na jego spojrzenie. Przesunął wzrokiem w dół. Zobaczył stopy w sandałkach i paznokcie pomalowane bladoróżowym lakierem.
– Nie gap się.
Rzeczywiście się gapił. Oczu od niej nie mógł oderwać, czuł budzącą się w nim fascynację i wcale, ale to wcale, go to nie cieszyło.
– Co zrobiłaś z sobą?
Była to odruchowa reakcja na jej seksowny wygląd. Był na nią zły, że dokonała tak szokującej przemiany. Nie miał pojęcia, jak zareagować.
– Nic.
– Coś zrobiłaś, Mądralo.
– Wydawało mi się, że zaprosiłeś mnie na lody, Matole.
Kąciki ust mu zadrgały, ale udało mu się zachować powagę. Przezwiska z dzieciństwa rozładowały atmosferę.
– Dobrze ci się wydawało. Gotowa?
Gianna długo się opierała, i dopiero kiedy zaproponował lody w najlepszej lodziarni w Juliet, zgodziła się na randkę. Jeśli pamięć go nie zawodziła, potrafiła bez mrugnięcia okiem spałaszować potrójny przekładaniec, czyli deser złożony z trzech porcji lodów o ulubionych smakach z mnóstwem rozmaitych dodatków pomiędzy poszczególnymi warstwami.
Kiwnęła głową.
– Chodźmy i miejmy to z głowy.
Mógł tylko przyklasnąć, chociaż poczuł się urażony jej słowami. W połowie drogi do miasta nie wytrzymał i zapytał:
– Nie narzekam, ale dlaczego to zrobiłaś?
Przez boczną szybę spojrzała na mijany krajobraz.
– Zabrzmiało to tak, jakbyś jednak narzekał.
– Odpowiesz mi?
Głośno wypuściła powietrze z płuc.
– Bo tylko w ten sposób to wszystko nabiera sensu. Rozważyłam wszystkie opcje i doszłam do wniosku, że jeśli ludzie mają uwierzyć, że jesteśmy parą, to muszę wyglądać odpowiednio. Lily mi pomogła.
– Odwaliła kawał dobrej roboty.
– To komplement?
Kąciki ust znowu mu zadrgały. Gianna postawiła sprawę jasno: nie zrobiła tego, aby wywrzeć wrażenie, przynajmniej nie na nim. Była to starannie wykalkulowana strategia, aby ich plan się powiódł. Nie zależało jej na komplementach, ale uznał, że jest jej to winien.
– Wyglądasz pięknie…

Liczne skandale mocno nadszarpnęły wizerunek Gage’a, gwiazdy muzyki country. Menedżerka namawia go do zaręczyn z ogólnie szanowaną Gianną, wykładowczynią uniwersytecką. Znają się od dziecka, ale niespecjalnie lubią, dlatego Gage uważa, że to bezpieczny wybór. Gdy skandal przycichnie, rozstaną się bez żalu. Kiedy jednak Gianna, chcąc poczuć się pewniej w roli narzeczonej celebryty, zmienia styl i wygląd, Gage zaczyna dostrzegać w niej seksowną kobietę. A uściski i pocałunki na użytek publiczności dodają tej relacji pikanterii. Wbrew wszystkiemu Gage zaczyna jej pożądać...