fbpx

Druga młodość

Traci Douglass

Seria: Medical

Numer w serii: 675

ISBN: 9788327691231

Premiera: 27-10-2022

Fragment książki

– Witamy w szpitalu Los Cabreras.
Sara Parker otworzyła oczy i stwierdziła, że nie znajduje się w klimatyzowanym pomieszczeniu, ale dusznym rozklekotanym samochodzie. Przez okno widziała duży biały namiot otoczony przez brązowe i szare budynki gospodarcze. Wokół kręcili się ludzie w szortach, podkoszulkach i klapkach, niektórzy mieli lekarskie fartuchy. Przetarła oczy, poprawiła się na niewygodnym winylowym siedzeniu i ziewnęła.
– Noah? – zawołała zachrypniętym od snu głosem.
Po pięciogodzinnym locie z Chicago i dwóch godzinach tłuczenia się po wyboistych drogach prowadzących tu z San José, stolicy Kostaryki, Sara była wykończona.
– Nie usłyszał cię – powiedziała siedząca za nią kobieta.
Miała na imię Doreen i była dermatolożką z Barrington. Występowała też w reality show Lekarze z Del Ray. Sara nie oglądała telewizji, nie miała na nią czasu po dodatkowych dyżurach, które orzed wyjazdem w tropiki brała w Chicago Memorial, swojej macierzystej placówce.
Trudno nazwać ten wyjazd urlopem, skoro zgłosiła się na miesięczną misję charytatywną. Szpital Chicago Memorial sponsorował tutejszą placówkę medyczną.
Zerknęła na towarzyszkę w lusterku i odpięła pas. Nie spodziewałaby się po Doreen udziału w podobnym przedsięwzięciu.
Los Cabreras było oddalone od innych miast, znajdowało się niemal na granicy z Nikaraguą. Głównym zadaniem tego polowego szpitala była pomoc dla uchodźców z sąsiedniego kraju, kryjącym się w relatywnie bezpieczniejszej Kostaryce przed mafią narkotykową, szukającym tu pracy i lepszej przyszłości.
Starannie rozjaśnione włosy Doreen i jej nienaganny makijaż zupełnie tu nie pasowały, choć trzeba było przyznać, że kobieta jest w niezłej formie i zapewne nie jest wiele starsza niż czterdziestodwuletnia Sara.
– Rozejrzę się trochę – powiedziała. – Przejdziesz się ze mną?
– Oczywiście. – Doreen też wygramoliła się z auta. – Nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy.
Wilgotne powietrze było niczym gorący okład przyłożony do ciała. Pot zaczął spływać Sarze po czole, kędzierzawe rude włosy skręciły się w loczki. Odruchowo wyciągnęła z kieszeni komórkę i wysłała szybką wiadomość do syna.
Przyjechałam do Los Cabreras. Więcej informacji później.
Skrzydła białego namiotu były podniesione, w środku dostrzegła stanowiska dla lekarzy przedzielone parawanem. Noah, jej przyjaciel, rozmawiał z mężczyzną w fartuchu chirurga. Wokół słyszała mieszankę rozmów po angielsku i hiszpańsku. Miejscowi mówili szybciej niż jej internetowy samouczek. Nie była pewna, czy uda jej się ich zrozumieć.
To zmęczenie. Jutro wszystko wyda mi się łatwiejsze, obiecała sobie.
– Chodźmy, moje panie. Pokażę wam, gdzie będziecie mieszkać. – Noah najwyraźniej był w swoim żywiole.
Sara zazdrościła mu, że tak łatwo przystosowuje się do każdych warunków. Ona nie mogła się odnaleźć, odkąd Luke wyjechał na studia do Kalifornii. Nie wiedziała, że tak ciężko dotknie ją syndrom pustego gniazda.
Pozostała jej praca, więc spędzała w szpitalu każdą wolną chwilę. Brała dodatkowe dyżury, gdy tylko obarczone rodziną koleżanki prosiły ją o zastępstwo.
Kiedy wzięła dłuższy urlop, przez pierwszy tydzień cieszyła się wolnością – nie musiała zrywać się o świcie, dopasowywać się do cudzych planów, nikt jej nie wzywał do pracy w weekendy.
Po tygodniu zaczęła się nudzić i zastanawiać, jak może wykorzystać swoje wieloletnie doświadczenie. Medialne wiadomości na temat wojen gangów narkotykowych w Ameryce Środkowej skłoniły ją do sprawdzenia, jakie są potrzeby organizacji, dla której od dwóch lat pracował Noah. I oto znalazła się w Kostaryce, z zamiarem niesienia pomocy najbardziej potrzebującym.
– Proszę. – Noah wyciągnął z bagażnika jej walizkę i ugiął się pod jej ciężarem. – Coś ty u licha z sobą wzięła?
– Wszystko, co znajdowało się na liście.
– Zapomniałem, jaka z ciebie pedantka – prychnął.
– Wcale nie – zaprotestowała i zaraz się uśmiechnęła. – Dobrze, masz rację, ale dzięki temu jestem dobrą pielęgniarką.
– Jesteś świetna w swoim fachu, bo masz dobre serce i troszczysz się o ludzi – odparł. – Można ci darować pedanterię.
Wyciągnął walizkę Doreen i zaprowadził je do piętrowego baraku szumnie zwanego hotelem pracowniczym. Okna i drzwi dla ochłody zakryto przed słońcem żaluzjami.
Na dole znajdowało się biuro, pod sufitem kręciły się wentylatory, a kartki papieru na biurku szeleściły, poruszane silnym powiewem. Na ścianach w równym rzędzie wisiały dyplomy.
W niczym to nie przypominało nowoczesnej izby przyjęć na pediatrii, w której urzędowała w Ameryce.
– Zgaduję, że nazywasz się Sara Parker – zagadnął ją młody Brytyjczyk i przywitał się serdecznie. – Jestem Tristan. – Miał szczery uśmiech i z miejsca go polubiła. – Noah wiele mi o tobie mówił.
– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – zaśmiała się. – Jesteś tak miły, jak cię opisywał.
– Przedstawię wam doktora Gabriela Novaka. – Przytrzymał lekarza, którego widziały wcześniej w namiocie. – Nasze nowe wolontariuszki, pielęgniarka pediatryczna Sara Parker i lekarka dermatolożka Doreen Dubuque z Chicago.
– Miło mi. – Ciemnowłosy wysoki mężczyzna miał akcent, który trudno było określić. Wschodnioeuropejski?
– Skąd pan pochodzi? – zapytała Sara.
– Jestem tutejszy – odparł. – Przepraszam, ale trochę się spieszę.
– Gabe, skoro idziesz na górę, może zabierzesz walizki pań do ich pokoju? – zawołał za nim Tristan.
Gabe zawrócił i westchnął ciężko.
Większość znanych jej lekarzy obruszyłaby się na taką propozycję, ale doktor Novak potulnie zataszczył na górę ich bagaże, zostawiając nowo przybyłe kobiety z Tristanem.
– Noah mówił mi, że wzięłaś paromiesięczny urlop – zwrócił się do Sary.
– Miałam zamiar wyspać się i odpocząć, ale szybko mi się znudziło. Syn wyjechał na studia, a ja zawsze chciałam zobaczyć kawałek świata, tylko nigdy nie miałam czasu. Przy okazji mogę się przydać.
– Będziemy wdzięczni za każdą pomoc. A pani, doktor Dubuque? Co pani sądzi o naszych polowych warunkach?
– Chętnie ich spróbuję. Dla odmiany. – Doreen uśmiechnęła się szeroko.
– Bardzo przepraszam, ale w tej chwili nie mogę oprowadzić pań po obozowisku. Muszę wypełnić papiery dla fundacji. Po kolacji chętnie będę pełnił rolę gospodarza. Jeśli jesteście spragnione, na blacie stoi baniak z wodą do picia i mycia zębów. Dzielą panie pokój na górze, pierwszy po lewej stronie.
– Dziękuję. – Sara uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Niezwykłym zrządzeniem losu Noah i Tristan poznali się tutaj, w najbardziej nieprawdopodobnym miejscu na ziemi. Przyjaciel wyznał jej, że od początku poczuli niesamowitą więź i stali się nierozłączni. Noah zrezygnował z etatu radiologa na pediatrii w szpitalu w Chicago i przeprowadził się do Kostaryki, aby wraz ze swym partnerem prowadzić polowy szpital na granicy. Sara wciąż miała z nim kontakt i cieszyła się jego szczęściem, choć ubył jej z otoczenia kolejny bliski człowiek.
Wraz z Doreen wspięły się po trzeszczących schodach i pod drzwiami znalazły bagaże. Przeniosły walizki do pokoju. Sara rozejrzała się po ścianach obwieszonych fotografiami. Noah i Tristan. Noah otoczony grupką dzieciaków, gdy doktor Novak stał trochę z boku.
– Które łóżko wolisz? – spytała Doreen.
– Wszystko mi jedno. – Sara wyjrzała przez okno.
Na podwórzu kobieta niosła dwa bezgłowe kurczaki, trzymając je za łapki.
Sięgnęła po komórkę, ale nie było zasięgu.
– Telefony komórkowe nie działają – powiedział od drzwi doktor Novak.
Przystojny z niego facet jak na pięćdziesięciolatka. Wysoki, potargane ciemne włosy, cień zarostu. Atrakcyjni faceci wróżą kłopoty. Nauczyła się tego na własnej skórze, kiedy się rozstała z byłym mężem.
– Tristan powinien panie uprzedzić, ale bywa roztargniony, kiedy nad czymś pracuje.
– Aha. – Zasmuciła się. Rozmawiała z Lukiem przed wyjazdem, ale od tej pory się z nim nie kontaktowała. A jeśli będzie jej potrzebował? Jest wprawdzie dorosły, ale tak trudno zrezygnować z macierzyńskich nawyków.
– Ważny telefon? – zapytał.
– Chciałam sprawdzić, co słychać u syna. I zapewnić, że u mnie wszystko w porządku.
Doktor Novak zmarszczył się, ale nawet grymas dodawał mu chłopięcego uroku.
– Mamy na dole telefon satelitarny używany w stanach wyższej konieczności.
– To tylko tęsknota za synem – bąknęła zawstydzona.
– Troskliwe matki zawsze są u nas na pierwszym miejscu. Jestem pewien, że Tristan nie będzie miał nic przeciwko krótkiej rozmowie.
Biuro na dole było puste. Doktor Novak pogrzebał w szufladach i znalazł telefon. Podał go Sarze.
– Najpierw proszę wybrać kierunkowy do USA.
– Dziękuję! – zawołała za nim, bo już był w połowie drogi do drzwi.
Wykręciła numer syna i czekała. Jeden dzwonek. Dwa. Wreszcie odebrał.
– Luke? Mówi mama.
– Jesteś na miejscu?
Łzy zakręciły jej się w oczach na dźwięk jego głosu.
– Przed godziną dotarłam do szpitala. – Przysiadła na podłodze. – Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Powinnam wrócić? A jeśli coś ci się stanie?
– Nic się nie stanie. Wszystko jest w porządku, mamo – zapewnił syn. – Już o tym rozmawialiśmy. Poświęciłaś dla mnie pół życia. Teraz spełniaj własne marzenia.
Jak ten czas leci. Jeszcze wczoraj to ona przemawiała do niego w ten sposób, gdy przychodził do niej z dziecinnymi problemami. Rower skradziony spod szkoły. Ulubiona świnka morska, która niespodziewanie zdechła. Atak wyrostka robaczkowego w szkole średniej. Role się odwróciły i teraz to on był jej opoką.
– Powiedz prawdę. Jak sobie radzisz na studiach? Nie balangujesz bez opamiętania? Pamiętasz o prezerwatywach?
– Mamo, daj spokój. A ty? Jacyś atrakcyjni wolontariusze w średnim wieku?
Przypomniała sobie doktora Novaka, ale się zawstydziła.
– Mamo, jesteś tam?
– Tak.
– Baw się dobrze. Poznawaj nowych ludzi. Będzie świetnie.
– Na pewno. – Syn ma rację, niepotrzebnie martwi się na zapas.
– Mamo? I pamiętaj, jestem z ciebie dumny. Będziesz zadowolona, że się zdecydowałaś. Obiecuję.

Był już zmierzch, gdy Gabe skończył zajmować się ostatnią pacjentką. Była to mała dziewczynka o imieniu Chuly. Jej mama zachorowała na dengę. Przez dwa dni przedzierały się do szpitala przez tropikalny las. Dziecko upadło i zwichnęło rękę.
Kiedy dotarły do Los Cabreras, małej prowizorycznie unieruchomiono ramię, ale to matka była w gorszym stanie. Rozwinęła się gorączka krwotoczna. Zemdlała w izbie przyjęć. Gabe zaintubował kobietę, podłączył ją pod respirator i założył kroplówkę, aby ją nawodnić.
– Chcę do mamusi – płakała Chuly, gdy zakładał jej stabilizator. Nie potrafił spokojnie patrzeć na cierpienie dziecka.
– Poszukać dla niej łóżka? – zapytał Noah.
– Tak, proszę. W pobliżu mamy.
– Ale… – Noah zawahał się.
– Dzieci czują się pewniej, gdy widzą, co się dzieje. Sam ją położę. Ty zajmij się łóżkiem.
– Jasne, doktorze. – Noah nie wyglądał jednak na przekonanego.
Nieortodoksyjne metody Gabe’a zaskakiwały kolegów, ale wiedział, że nie należy ignorować ani lekceważyć traumy. Przykucnął przy dziewczynce.
– Zabiorę cię teraz do mamy – obiecał po hiszpańsku. – Gotowa?
Chuly wyciągnęła do niego zdrową rączkę i poważnie skinęła głową.
Gabe przeniósł ją na drugi koniec namiotu, gdzie za parawanem leżeli chorzy.
– Mama śpi, bo dostała lekarstwo. Na razie nie będzie mogła mówić, ta rurka pomaga jej oddychać. Słyszy cię i wie, że jesteś blisko. Jutro się obudzi i wszystko będzie dobrze. Noah przygotuje ci spanie zaraz obok. Nie będziesz się bała tej aparatury, prawda?
Chuly kiwnęła głową.
– Gracias.
– Nie ma za co. – Pocałował ją w główkę i posadził na łóżku. – Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zawołaj.
Dziewczynka uspokoiła się i odwróciła do matki. Gabe wycofał się. Nagle poczuł, jaki jest zmęczony i głodny.
Przegapił porę kolacji, będzie musiał przejść się do wioski, zjeść coś w miejscowym barze.
Wziął szybki prysznic w namiocie higienicznym. W hotelu przebrał się w czyste szorty i koszulkę. Był gotów do wyjścia, gdy zatrzymało go ciche pochrapywanie w pokoju po lewej stronie.
Zwykle był samotnikiem. Przez ostatnich dwadzieścia lat uczestniczył w wielu misjach medycznych, pracował z setkami wolontariuszy i miał jeszcze więcej pacjentów, ale z jakiegoś powodu Sara Parker wydała mu się wyjątkowa.
Drzwi były uchylone. Spała.
– Saro? Dobrze się czujesz? – spytał.
Gwałtownie usiadła i przetarła oczy.
– Nie śpię. Nie śpię – zapewniła i rozejrzała się nieprzytomnie po pokoju.
– Jesteś w Kostaryce, Los Cabreras – przypomniał jej.
– Która godzina? – Rudy loczek spadł jej na czoło, różowa bluzka podwinęła się, ukazując pasek kremowej skóry. Nie powinien patrzeć, ale jakoś nie umiał oderwać wzroku.
– Siódma wieczorem. Zjadłaś kolację z innymi?
– Zaspałam. Nie szkodzi, mam batoniki energetyczne.
– Zły pomysł – rozległ się za nimi głos Noaha. – Gabe, jeśli idziesz do Almy, weź ją z sobą. Potrzebuje prawdziwego jedzenia.
– Chodźmy, z Noahem nie należy się spierać.
Dwadzieścia minut później szli polną drogą przez wioskę opustoszałą o tej porze. Wiatr od odległego oceanu poruszał długimi liśćmi drzew mangowych.
W niewielkiej restauracji odsunął dla Sary krzesło i z zadowoleniem wciągnął w płuca zapach czosnku i rozgrzanego oleju.
Przychodził tu od dwudziestu lat, od pierwszego wyjazdu z organizacją charytatywną, kiedy przyzwyczajał się do życia poza Chorwacją i opłakiwał śmierć najbliższych. Właścicielka knajpy, starsza pani o imieniu Alma, znajdowała dla niego zimne piwo Imperial i podsuwała mu butelkę w zamian za jeden uśmiech.
Po roku czy dwóch jego uśmiechy przestały być wymuszone.
Nad głową Sary wisiał plakat z kostarykańską drużyną piłki nożnej, La Sele. Marszczyła nos nad prostym menu, zawierającym te same trzy dania.
– Pomóc ci?
– Dziękuję, nie trzeba. Lepiej czytam po hiszpańsku niż mówię. – Zaczerwieniła się. – Ale dziękuję.
– Nie ma za co. – Mimowolnie zerknął na jej różowe wargi. Oj, stanowczo nie powinien nawet o tym myśleć.
– Co to jest? – zapytała.
– Tego nie chcesz – ostrzegł.
– Czemu?
– To potrawka z morskiej świnki.
– Prawdziwej świnki morskiej?
– Zgadza się.
– Masz rację, nie mogłabym jej zjeść – odparła z uśmiechem.
– Gdzie nauczyłaś się hiszpańskiego?
– W liceum, ale nie używałam go od trzydziestu lat i zdążyłam zapomnieć.
– Gwarantuję, że pod koniec pobytu wszystko sobie przypomnisz.
Alma przyszła przyjąć zamówienie, szeroki uśmiech rozjaśnił jej zmęczoną twarz. Gabe przytulił znajomą na powitanie.
– Kim jest ta ładna Amerykanka? – szepnęła mu do ucha.
– Pielęgniarka. Przyjechała nowa ekipa – wyjaśnił i wycisnął całusa na policzku Almy, ignorując niewypowiedziane pytanie w jej wzroku.
Właśnie dlatego zawsze przychodził sam.
– Enchilada, por favor.
Oboje zwrócili się do Sary, która trochę się speszyła, ale zdołała zamówić rosół.
– Nieźle – pochwalił ją Gabe, gdy Alma podreptała do kuchni.
– Okropnie. – Zawstydziła się i zakryła twarz rękami.
– Najważniejsze, że próbujesz. – Sięgnął przez stół i poklepał jej dłonie. – Uczymy się na błędach.
Ich spojrzenia się spotkały, przełknął ślinę i cofnął ręce. Nagle zapragnął znaleźć się w innym miejscu. Energia go aż rozsadzała, nie mógł usiedzieć spokojnie. Poderwał się, wszedł za kontuar i z lodówki wyciągnął dwa piwa.
– Wziąłem dwa dos imperiale.
– Możemy się tak szarogęsić? – zaniepokoiła się Sara, gdy wrócił do stolika. – Nie chcę wylądować w tutejszym więzieniu.
– Byłaś już w kostarykańskiej pace?
– Nie. – Zaczerwieniła się. – Mój syn studiuje w Kalifornii, słyszałam od niego to i owo.
– Wylądował za kratkami w Kostaryce?
– Co? Ależ nie! – Teraz trudno było zgadnąć, gdzie kończą się płomienne włosy, a zaczyna jej zaczerwieniona twarz. – Luke nigdy… Chciałam powiedzieć, że słyszałam o tym w telewizji.
– Tylko żartuję, Saro. – Parsknął śmiechem i podsunął jej butelkę. – Alma jest moją przyjaciółką. Nic nam nie grozi.
– Aha. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Czy mogłabym dostać wodę mineralną? Nie mam ochoty na alkohol.
– Oczywiście. – Schował piwo do lodówki i wyjął wodę.
– Dziękuję, doktorze Novak – powiedziała, sięgając po butelkę. – Jaka jest twoja specjalizacja?
– Medycyna ratunkowa. A na imię mam Gabe.
– Lubisz adrenalinę?
Na początku kariery lekarskiej dobrze się sprawdzał w sytuacjach na pograniczu życia i śmierci, kiedy ratował rannych i chorych. Lubił swoją pracę.
Potem bomby spadły na jego rodzinny dom w Vukovarze i wszystko się zmieniło. Medycyna stała się pokutą za własne porażki. Ratował innych, bo nie ocalił swoich bliskich. Bólu po ich stracie nie ukoiłoby całe piwo tego świata. Nie opowiadał o sobie. Nikomu. Nie będzie się zwierzał nieznajomej seksownej pielęgniarce…
– Cóż, ma swoje zalety. – Pociągnął łyk piwa, a tymczasem przed nimi pojawiły się zamówione dania. – Lubisz małpy?
– Słucham? Sama nie wiem. Nie miałam z nimi do czynienia.
Podniósł palec, by poczekała, i po chwili wrócił z małpką na smyczy. Mały czepiak wskoczył na krzesło między nimi i zwrócił się pyszczkiem do Sary.
– Jak się nazywa? Jest oswojony?
– Don Juan. I tak, jest aż za bardzo przyjazny wobec ludzi. – Gabe wyciągnął palec i małpka za niego chwyciła.
Uśmiech Sary przyspieszył bicie jego serca.
– Mogę spróbować? – Wyciągnęła palec wskazujący, a zwierzak nim potrząsnął, po czym ukradł marchewkę z talerza.
Rosół rozprysnął się, plamiąc jej bluzkę. Sara roześmiała się i wyciągnęła warzywa z rosołu dla Don Juana. Małpka wskoczyła jej na kolana, jakby to miejsce jej się należało.
Ty szczęściarzu, pomyślał Gabe i zaraz się zawstydził. Co u licha się z nim dzieje? Z jakiegoś powodu poczuł pociąg do tej nieznajomej kobiety, choć wystrzegał się przelotnych związków, nie mówiąc już o prawdziwych relacjach miłosnych…

Życie Sary, pielęgniarki i samotnej matki, ograniczało się do pracy w chicagowskim szpitalu i wychowywania syna. Gdy chłopak wyjechał na studia, postanowiła zrealizować swoje pasje. Poleciała do Kostaryki i zatrudniła się na miesiąc w misji medycznej w tropikalnym buszu. Szefem placówki był przystojny doktor Gabe Novak. Sporo starszy od Sary, obudził w niej pragnienia, o których istnieniu właściwie zapomniała. Zawsze rozsądna do przesady, niespodziewanie dla siebie samej zaczęła z nim flirtować. Bo przecież w ich wieku nie mogą sobie pozwolić na nic więcej...

Jak uwieść szefa, Kąpiel, deser, seks

Joanne Rock, Karen Booth

Seria: Gorący Romans DUO

Numer w serii: 1260

ISBN: 9788327688637

Premiera: 27-10-2022

Fragment książki

Blair Westcott zdecydowanie nie pasowała do stereotypowego wizerunku szpiega korporacyjnego.
Lucas Deschamps ze swojego miejsca w cieniu poza jasno oświetlonym planem zdjęciowym bacznie obserwował najnowszą pracownicę, podczas gdy jego zespół kreatywny przygotowywał sesję fotograficzną w West Village. Blair pewną ręką malowała oko brazylijskiej olimpijki, która zgodziła się promować markę Deschamps Cosmetics, perfekcyjnie blendując cienie, aby osiągnąć efekt kociego oka.
Na wózku obok niej stała rozkładana kaseta z kosmetykami, a z głośnika Bluetooth na toaletce z lustrem płynęła latynoska melodia.
Ale to nie światowej sławy siatkarka przykuwała jego uwagę, lecz właśnie Blair, która cały czas śmiała się i zagadywała do modelki. Brazylijka, z początku spięta, stopniowo się odprężała.
W przeciwieństwie do niego. W obecności utalentowanej makijażystki, którą matka zatrudniła bez konsultacji z nim, nigdy nie czuł się swobodnie. Jako założycielka i właścicielka firmy Cybil Deschamps nie potrzebowała jego zgody, ale w sytuacji, kiedy były mąż i ojciec Lucasa robił próby, aby firmę przejąć, Lucas żałował, że tak późno zwróciła się do niego o pomoc.
Doradziłby jej, by wstrzymała się z naborem nowych pracowników, w obawie, że ojciec mógłby podesłać im szpiega. Uważał, że byłby do tego zdolny.
Zastanawiał się, czy Blair może być tym szpiegiem. Gdy się dowiedział, że poprzednio pracowała dla jednej z firm kosmetycznych z siedzibą na Long Island należącej do konglomeratu, na którego czele stoi właśnie jego ojciec, w jego głowie rozdzwoniły się dzwoneczki alarmowe.
Teraz z kubkiem czarnej kawy w ręce, który podała mu asystentka, mimo że jej o to nie prosił, starał się zebrać w myślach wszystko, co wie o Blair.
Przede wszystkim wydaje się zbyt miła i słodka, aby była prawdziwa. Przynajmniej raz w tygodniu zjawia się w biurze z dużymi pojemnikami własnoręcznie upieczonych ciastek! Kto tak robi? Próbował wyobrazić ją sobie obładowaną paczkami w metrze w godzinach szczytu. Naturalnie wszyscy spieszą jej z pomocą, bo roztacza wokół siebie magiczną aurę niczym księżniczka z kreskówki, do której garną się leśne zwierzątka.
Piorunujący efekt Blair po prostu.
Ale co naprawdę kryje się pod tą urzekającą powierzchownością?
Od sześciu tygodni, czyli mniej więcej odkąd Blair zaczęła u nich pracować, podejrzewał, że w firmie jest kret. Czyżby zbieg okoliczności? Dlatego zaczął się jej bacznie przyglądać. Doświadczenie nauczyło go, że nikt nie jest aż tak uczynny i tak miły jak ona bez ukrytego powodu.
Ale Blair wzbudzała w nim nie tylko podejrzenia, lecz również fizyczną fascynację. Pociągała go, podniecała, rozpalała do czerwoności, co oczywiście nie pomagało mu jej rozpracowywać i tylko potęgowało frustrację.
– Lucasie, zechciałbyś rzucić okiem na efekt końcowy? – Melodyjny głos Blair przerwał mu rozmyślania. Podniósł głowę i napotkał parę wpatrzonych w siebie niebieskozielonych oczu swojej dręczycielki.
Gestem wskazała olimpijkę, potem cofnęła się, aby mógł ją zobaczyć. On jednak nie mógł oderwać wzroku od pełnych ust i zaokrąglonych policzków Blair, w których pojawiały się dołeczki, gdy się uśmiechała. I od figury klepsydry podkreślonej czarnym fartuchem przewiązanym w talii, która skłaniała do zbyt osobistych fantazji na temat kobiecych krągłości. Nagle Blair uniosła brwi w niemym pytaniu i wtedy się zorientował, że wciąż wpatruje się w nią, zamiast patrzeć na siatkarkę.
– Tak mocno marszczyłeś czoło, że pomyślałam, że lepiej zapytam, czy wybrałam odpowiednią paletę kolorystyczną dla Antonii.
Miał wrażenie, że na jedno mgnienie w jej oczach dostrzegł wyzwanie, a może nawet chęć posłania go do wszystkich diabłów. Wszyscy widzieli tylko słodką Blair, ale on był pewien, że pod tą powłoką buzuje ogień.
– Makijaż jest doskonały – zapewnił młodą olimpijkę wciąż siedzącą przed lustrem. Uznał, że bezpieczniej będzie zwracać się bezpośrednio do niej. – Doceniamy twoje zaangażowanie w naszą kampanię.
Gestem toastu uniósł kubek z kawą.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparła Antonia i zbliżyła twarz do lustra, aby ocenić efekt. – Jestem wdzięczna Blair za to, że wyglądam jak ja. Niektórzy wizażyści zakrywają mi piegi grubą warstwą podkładu.
– Piegi są cudowne. – Blair spojrzała w lustro ponad jej ramieniem, ale zamiast spojrzenia Antonii, napotkała spojrzenie Lucasa. – Nawet nam do głowy nie przyszło, żeby je maskować.
W uszach Lucasa zabrzmiało to jak sztuczne gruchanie.
– Gotowi? – zapytał. Szybko połknął łyk gorącej kawy, parząc sobie przełyk. – Czas goni. Chcemy trzymać się planu.
Głos miał schrypnięty. Energicznym ruchem odstawił kubek.
W policzkach Blair pojawiły się dołeczki. Przygryzła wargę i założyłby się, że z trudem powstrzymuje śmiech. Podczas zebrania roboczego przed sesją zdjęciową to właśnie on sugerował, aby użyć więcej pudru, nie tyle dla zakrycia piegów dziewczyny, co dla zademonstrowania jakości nowego produktu, ale kierownik artystyczny i Blair byli przeciwnego zdania.
– Oczywiście. – Blair zdjęła czarną pelerynę okrywającą modelkę. – Poproszę Jermaine, żeby poprawiła Antonii włosy już na planie.
Lucas kiwnął głową, potem zniknął w studio fotograficznym. Wolał obejrzeć zdjęcia z dzisiejszej sesji na ekranie laptopa. Oby tylko znaleźć się jak najdalej od Blair. Dopóki jej nie rozszyfruje, nie może jej ufać. I zdecydowanie nie może ulegać rosnącej z każdym dniem fascynacji nią jako kobietą.
Nawet jeśli pali go ciekawość, czy fascynacja jest wzajemna.
Miał tylko miesiąc na doradzanie matce, jakie zmiany wprowadzić w Deschamps Cosmetics, by zyskać poparcie zarządu i zapobiec przejęciu firmy przez konglomerat ojca. I chciał jak najszybciej uporać się z tym zadaniem. Prowadził własny startup, który znajdował wysoko wykwalifikowanych specjalistów dla przedsiębiorstw poszukujących pracowników zewnętrznych. Ze względu na kłopoty matki tymczasowo ograniczył działalność. Traktował to jako zadośćuczynienie za to, że gdy odkrył prawdę o ojcu, nie powiedział jej, że to kłamca i oszust.
Gdyby jako nastolatek nie zdecydował się milczeć, matka założyłaby firmę po nazwiskiem panieńskim i teraz nie musiałaby bronić się przed wrogimi zakusami byłego męża.
Jeszcze miesiąc i spłaci dług. Miał nadzieję, że jednocześnie uwolni się od obsesji na punkcie Blair Westcott. Uznał, że czas przedsięwziąć pierwsze kroki. Z telefonu wysłał jej mejla:

„Przyjdź do mojego gabinetu o 17”.

Blair Westcott kilkakrotnie przeczytała lakoniczną wiadomość bez podpisu. Wiedziała, kto wzywa ją do gabinetu na spotkanie zaraz po zakończeniu pracy. Lucas Deschamps, następca tronu w firmie matki, od pierwszej chwili czuł do niej niechęć i jawnie ją okazywał.
Teraz jednak nie mogła dłużej się zastanawiać nad podejrzliwością czającą się w jego płowych oczach, kiedy na nią patrzył. Zamknęła laptop, podeszła do wyspy z przekąskami stojącej pośrodku otwartej przestrzeni biurowej w Deschamps Cosmetics i z wiklinowego koszyka na końcu blatu wyjęła świeżo uprany cienki koc.
W firmie panowała swobodna atmosfera sprzyjająca myśleniu twórczemu i nawet w godzinach pracy mogła owinąć się kocem – klimatyzacja zawsze była nastawiona na zbyt niską dla niej temperaturę – i położyć się na jednym z leżaków po ścianą z okien wychodzących na Hudson River.
Z wysokości czterdziestego drugiego piętra patrzyła na statki i barki przepływające obok Statui Wolności, podczas gdy jej koleżanki i koledzy wymyślali nazwy nowych pomadek albo grali w ping-ponga.
Z telefonu dobiegł sygnał nadejścia nowej wiadomości.

„Wybierasz się w ten weekend?”.

Na myśl o chorej matce samej w niewielkim domu, który dla niej wynajęła, Blair poczuła wyrzuty sumienia. Gdy u Amber Westcott zdiagnozowano nowotwór jajnika i potrzebna była operacja, zrezygnowała ze studiów i sprzedała dom na Long Island. Nie miały ubezpieczenia, a rachunki za leczenie były astronomiczne i nawet przy wsparciu fundacji charytatywnej trudne do zapłacenia.
Klinika, w której Amber leczyła się obecnie, cieszyła się dobrą opinią i na szczęście znajdowała się w okolicy, gdzie koszty utrzymania były niższe. W weekendy Blair wsiadała w pociąg jadący wzdłuż Hudson River, a potem w ubera, który dowoził ją w malownicze miejsce u stóp Gór Catskill.
Koszt wynajęcia domku i dojazdów był i tak mały w porównaniu z rachunkami za chemioterapię.

„Zdecydowanie!”, odpisała szybko, dodając kilka wesołych emotikonów. „Stęskniłam się za tobą! Dobrze się czujesz?”.

„Zmęczona. Powinnaś zostać w domu w ten weekend, kochanie. I tak będę cały czas spała”.

Blair żołądek się ścisnął.

„Tym bardziej przyjadę zająć się tobą”.
Palce jej drżały, gdy pisała te słowa. Powinna być przy matce dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ojciec zaraz po rozwodzie ożenił się ponownie, więc zniknął ze sceny, a ona była jedynaczką. W pobliżu mieszkali przyjaciele, którzy wozili Amber do kliniki i później siedzieli przy niej, ale to nie to samo co rodzina.

„Ugotuję rosół z kurczaka taki, jak lubisz”.

Tym razem na odpowiedź musiała czekać trochę dłużej.

„Dam ci znać w piątek, jak się czuję. Teraz trochę przysypiam”.

Blair wysłała matce kilka emotikonów z pocałunkami, potem ciaśniej owinęła się kocem z lekkiego polaru i na moment zamknęła oczy. Niepokój o zdrowie matki wywoływał niemal fizyczny ból.
Wybrała miejsce przy oknie w nadziei, że widok na rzekę odwróci jej uwagę od zagadkowego małomównego szefa i zamartwiania się, skąd weźmie pieniądze na zapłacenie następnego rachunku za chemioterapię.
Nie mogła przyjąć niespodziewanej propozycji pracy, jaką otrzymała trzy dni temu od poprzedniego pracodawcy, About Face. Nie mogła, gdyż chodziło o przekazywanie informacji o produktach i klientach Deschamps Cosmetics, czyli po prostu o szpiegowanie na rzecz konkurencji. Uznała to za nieetyczne, nawet jeśli nie robiłaby niczego niezgodnego z prawem.
Koleżanka, która się z nią skontaktowała, z początku rozbudziła jej nadzieję, mówiąc, że ma dla niej pracę na zlecenie, która pomoże jej uwolnić się od kłopotów finansowych. Ale kiedy zaczęła przedstawiać szczegóły, Blair postanowiła, że nie będzie szpiegiem. Trudno, trzeba poszukać innych sposobów zdobycia pieniędzy na leczenie matki.
Pracę w Deschamps Cosmetics przyjęła tylko dlatego, że Cybil Deschamps zaproponowała jej również zakwaterowanie. Cybil była nie tylko kobietą interesu, ale znaną filantropką należącą do elity towarzyskiej Nowego Jorku. Przeznaczyła jedną z należących do niej kamienic na Brooklynie na „klubową rezydencję dla kobiet”, czyli hotel mieszkalny dla młodych zdolnych dziewczyn z prowincji wzorowany na sławnym Barbizonie. Dla Blair i samo mieszkanie, i współlokatorki, które tam poznała, stanowiły jasny punkt w stresującym okresie życia. Cybil była więc ostatnią osobą, którą chciałaby szpiegować, obojętnie ile pieniędzy by za to dostała.
Owa koleżanka z byłej pracy wymogła na Blair obietnicę, że sprawę przemyśli. Propozycja wydawała się tym dziwniejsza, że koleżanka nalegała na dyskrecję i podkreślała, że Blair wciąż jest związana klauzulą o zachowaniu poufności zawartą w umowie. Blair jednak miała co do tego wątpliwości, gdyż już przecież nie pracowała w About Face.

Tuż przed piątą wyjęła z torebki miętówkę. Świeży oddech jest bardzo ważny w spotkaniu w cztery oczy, mówiła sobie. Idąc na spotkanie z kobietą, a nie z obłędnie przystojnym szefem, zrobiłaby to samo.
Gabinet Lucasa znajdował tylko jedno piętro wyżej, więc postanowiła pójść schodami zamiast jechać windą. Chciała po drodze przygotować się psychicznie na spotkanie z synem Cybil. Lucas był członkiem zarządu Deschamps Cosmetics i Cybil nieraz wspominała, że w ciągu najbliższego roku zastąpi ją na stanowisku dyrektora naczelnego.
Do niedawna jednak nie pojawiał się w siedzibie firmy. Miał własny startup z branży zupełnie niezwiązanej z przemysłem kosmetycznym i Blair zastanawiała się, czy istotnie przejmie przedsiębiorstwo matki, czy może to tylko jej myślenie życzeniowe.
Przy wysokim ciemnowłosym potentacie, który zdawał się przenikać ją wzrokiem, zawsze miała się na baczności. Jego szorstkie komentarze i niezadowolona mina sprawiały, że chciała się do niego podkraść, zacząć się z nim przekomarzać albo go rozśmieszyć.
Albo pocałować.
Zabroniła sobie nawet myśleć w taki sposób o szefie obdarzonym seksapilem, chociaż musiała przyznać, że perspektywa spotkania sam na sam w jego gabinecie przyprawiała ją o dreszcz emocji. Postanowiła jednak, że ich wzajemne relacje muszą pozostać wyłącznie zawodowe. Włożyła do ust drugą miętówkę. Tym razem nie dla odświeżenia oddechu, ale dla uspokojenia.
Stanęła przed gabinetem, podniosła rękę, chcąc delikatnie zapukać, kiedy drzwi otworzyły się z impetem.
– Wejdź, na miłość boską.
Uśmiechnęła się. I nie był to zdawkowy uśmiech, jaki pokazywała kolegom i koleżankom w zespole, ani sztucznie wesoły, do jakiego się zmuszała, kiedy odwiedzała matkę. Coś w niezwykłym zachowaniu Lucasa sprawiło, że przestała się starać. I może to było głupie z jej strony, ale poczuła ulgę.
– Dziękuję, Lucasie. – Zgodnie z jego życzeniem wyrażonym na pierwszym zebraniu z pracownikami zwróciła się do niego po imieniu. – Chyba skorzystam z zaproszenia.
Mijając go, przytrzymała różową powiewną spódnicę, aby się o niego nie otarła.
– Przez szybę wyglądało, jakbyś się skradała.
– W przyszłości postaram się nie skradać – obiecała i opadła na najbliższy fotel. Ku jej zdziwieniu Lucas nie usiadł za biurkiem, tylko zajął fotel obok niej. – W jakiej sprawie mnie wezwałeś? – zapytała.
Bliskość Lucasa, delikatny zapach drogiej wody kolońskiej z nutą dymu, wywoływały przyspieszone bicie serca. Był bez marynarki, którą miał na sobie podczas sesji zdjęciowej, i krawata. Dopasowana czarna koszula opinała tors i mocne ramiona. Blair zauważyła subtelnie rzeźbione rysy twarzy, wysokie kości policzkowe jak u matki, pełne zmysłowe usta i utkwione w siebie złoto-brązowe oczy. Przełknęła ślinę. Żałowała, że nie ma jeszcze jednej miętówki.
– Mam kłopot i liczę na twoją pomoc – zaczął Lucas.
– Zrobię, co będę mogła.
Starała się zachować neutralny wyraz twarzy.
– To dobrze. – Zamilkł i zanim zaczął mówić dalej, zacisnął dłonie w pięści. – Ponieważ chcę, żebyś pomogła mi zlokalizować przeciek w naszej firmie.
Blair żołądek podjechał do gardła, puls jeszcze bardziej przyśpieszył. Mimowolnie zamrugała.
– Prze… – zająknęła się. – Przeciek?
Zastanawiała się, czy Lucas wie o propozycji, jaką dostała od konkurencji.
Rozmowa odbyła się przez telefon, ale ktoś mógł ją podsłuchać, pomyślała. Nie zrobiła niczego złego, oczywiście. Nie ma powodu czuć się winna. Nie ma powodu mówić mu o propozycji, skoro to nie ona jest źródłem przecieku. Poza tym nie sprawdziła, czy koleżanka miała rację, powołując się na klauzulę poufności w umowie z About Face, więc nie wiedziała, jak wiele może ujawnić.
Spojrzenie Lucasa było skupione, nawet intensywne. Przysięgłaby, że świdruje ją wzrokiem.
Poczuła gorąco na karku. Nie może sobie pozwolić na utratę pracy. Nie może pozwolić, aby Cybil i Lucas Deschamps podejrzewali ją o szpiegostwo na rzecz konkurencji.
– Tak, Blair. Podejrzewam, że wśród nas jest kret. – Lucas uniósł brwi, jakby się nad czymś zastanawiał. – Pomożesz mi go znaleźć?

 

Autumn Kincaid była dumna ze swojego optymistycznego podejścia do życia. Zawsze usiłowała cieszyć się każdą jego chwilą. Ta postawa nie chroniła jej jednak przed przykrościami mającymi swe źródło w przeszłości. Takimi jak wpis, który pojawił się tego ranka na plotkarskim portalu internetowym. „Organizatorka wesel porzucona przed ołtarzem; Upokorzenie córki kontrowersyjnego producenta hollywoodzkiego”.
Siedząc za kierownicą srebrnego bmw, minęła bramę Moonlight Ridge, luksusowego, położonego w Asheville w Karolinie Północnej kurortu, na terenie którego aranżowała na partnerskiej zasadzie wesela.
Od dnia, w którym jej narzeczony zerwał zaręczyny, minęły już niemal trzy miesiące. Nie było to epokowe wydarzenie. Wspomniany internetowy brukowiec doniósł o nim tylko dlatego, że dało mu to sposobność do napisania czegoś o jej ojcu, powszechnie nielubianym rekinie rynków finansowych. Obracał on milionami i miał fatalną opinię, za którą często płaciła jego córka.
Westchnęła ciężko, wjeżdżając na parking, a potem wysiadła z samochodu i podeszła do głównego wejścia wielkiej, niemal stuletniej rezydencji, której luksusowe pokoje oraz pomieszczenia wspólnego użytku były ozdobione rzeźbionymi w kamieniu elementami dekoracyjnymi, boazeriami z egzotycznego drewna i marmurowymi posadzkami.
Lubiła organizować wesela na terenie Moonlight Ridge, ale towarzyszący jej od trzech miesięcy negatywny rozgłos postawił dalszą współpracę z tym kurortem pod znakiem zapytania. Nakłoniła niedawno ten nieco staroświecki hotel do pewnych zmian modernizacyjnych mających zwiększyć jego atrakcyjność w oczach stających na ślubnym kobiercu zwolenników nowoczesności, ale rozgłos wywołany przez plotkarski portal bardzo utrudnił jej życie.
Na myśl o fali niedyskretnych publikacji dotyczących jej spraw osobistych poczuła ucisk w żołądku, ale natychmiast przypomniała sobie, że musi patrzeć tylko w przyszłość. Uniosła więc głowę, minęła hol i weszła po szerokich schodach na drugie piętro, na którym mieścił się gabinet jej najbliższej przyjaciółki, Molly Haskell, naczelnej dyrektorki kurortu.
Mimo wszystkich upokorzeń dostrzegała dwie dobre strony swojego położenia. Po pierwsze, nie mieszkała już w Los Angeles i miała dość rozumu, by nie przenieść się do Nowego Jorku, w którym nie uniknęłaby wtórnych wstrząsów wywołanych przez medialny skandal. Osiadła w Asheville, bo w tym spokojnym miasteczku mogła zachować wymarzoną anonimowość.
Drugą jasną stroną była możliwość współpracy z Molly, która namówiła ją do zamieszkania w Asheville i otaczała przyjacielską opieką, ułatwiając uporanie się z problemami natury osobistej.
Molly uniosła wzrok znad biurka i gestem zaprosiła przyjaciółkę do środka, nie przerywając rozmowy telefonicznej. Autumn usiadła w fotelu i spojrzała przez okno na cudowny górski krajobraz.
– Rozumiem – mówiła Molly do słuchawki. – Mam nadzieję, że znajdą państwo inną firmę organizującą wesela.
Autumn poczuła przyspieszone bicie serca. Ze słów przyjaciółki wynikało, że kolejna para nowożeńców rezygnuje właśnie z przyjęcia mającego się odbyć na terenie rezydencji. Zdarzyło się to już kilka razy po opublikowaniu skandalizującego tekstu na portalu. Niedoszły mąż, zrywając zaręczyny, nie tylko złamał jej serce, ale w dodatku naraził na szwank jej karierę zawodową.
– Oczywiście – zapewniła Molly swojego niewidzialnego rozmówcę. – Nasza księgowość natychmiast zwróci zaliczkę. Proszę dać nam znać, gdyby zmienili państwo zdanie.
Odłożyła słuchawkę, odwróciła się do przyjaciółki i powitała ją serdecznym uśmiechem.
– Cześć, Autumn, jak się miewasz?
– Do niedawna czułam się dobrze, ale teraz nie jestem tego pewna. Czyżby to była następna rezygnacja?
– Niestety, tak. Matka Blair Morgan oznajmiła mi przed chwilą, że ten negatywny rozgłos zmusza ją do zmiany decyzji i że nie miała dotąd pojęcia, kim jest twój ojciec.
– Robiłam co mogłam, aby przekonać Blair i jej narzeczonego do mojej koncepcji wesela, ale wiedziałam, że matka panny młodej ma opinię osoby niezdecydowanej, więc nie jestem zaskoczona, tylko zawiedziona.
– Bardzo mi przykro.
– Czy pan Holloway wie o tym nowym tekście o mnie? Jestem ci wdzięczna za to, że zataiłaś przed nim pierwszą falę tych napastliwych plotek.
Jameson Holloway był właścicielem kurortu Moonlight Ridge. Zarządzał nim od wielu lat jako spadkobierca bezdzietnego Tipa O’Sullivana, posiadacza ogromnego majątku ziemskiego.
Autumn nie chciałaby w żadnym wypadku narazić się Jamesonowi, który był dobrym i szlachetnym człowiekiem podziwianym przez wielu mieszkańców Asheville.
– Chyba nie. Mack i ja robimy wszystko, żeby nie docierały do niego żadne stresujące informacje. I nie pozwalamy mu palić cygar.
Autumn roześmiała się bezgłośnie. Jameson przeżył przed kilkoma miesiącami niegroźny wylew, który skazał go na abstynencję od nikotyny. Dochodził obecnie do siebie w swoim domu stojącym na terenie Moonlight Ridge.
Jego trzej adoptowani synowie, Mack, Grey i Travis, rozsiani dotąd po całych Stanach Zjednoczonych, postanowili wrócić do Asheville, by zająć się posiadłością podczas jego rekonwalescencji.
Mack zjawił się jako pierwszy, a Grey i Travis byli oczekiwani za kilka miesięcy. Molly i Mack, którzy przeżyli młodzieńczy romans jako nastolatkowie, zakochali się w sobie ponownie.
Autumn z radością obserwowała szczęście przyjaciółki, choć jej własne życie uczuciowe nie ułożyło się tak, jak oczekiwała.
– Mam nadzieję, że ta afera nie dotrze do świadomości pana Hollowaya. Przecież Jared zerwał nasze zaręczyny trzy miesiące temu, więc sprawa należy już do przeszłości.
– Chciałabym, żeby tak było – powiedziała Molly, podchodząc do przyjaciółki i kładąc dłoń na jej ramieniu. – Wiem, że pragniesz jak najszybciej zapomnieć o tej aferze i zacząć życie od nowa, ale niektórzy mieszkańcy Asheville uwielbiają plotki i nadal rozkoszują się szczegółami całej sprawy.
Autumn spojrzała na Molly z wdzięcznością. Zaprzyjaźniły się jako jedenastoletnie dziewczynki. Rodzina Autumn przyjechała do Asheville z Los Angeles, by spędzić urlop w Moonlight Ridge, a ojciec Molly był pracownikiem Jamesona, który pozwolił mu zamieszkać wraz z żoną i córką na terenie posiadłości.
Stosunki między nimi stały się jeszcze bliższe podczas następnego lata, które rodzice Autumn również postanowili spędzić w Moonlight Ridge. Od tej pory pozostawały z sobą w nieustannym kontakcie, a gdy Autumn doszła do wniosku, że nie wytrzyma dłużej w Los Angeles, przyjechała za namową Molly właśnie do Asheville.
– Doceniam twoją życzliwość i obiecuję, że nie dopuszczę do rezygnacji dalszych klientów.
– O tym właśnie chciałam z tobą porozmawiać – rzekła cicho Molly. – Mack powiedział mi dziś rano, że jego zdaniem wszyscy bracia powinni grać bardziej aktywną rolę w organizacji wesel. Przynajmniej przez jakiś czas… dopóki wrzawa nie ucichnie. Może uda im się nawet podpisać kilka nowych umów z klientami.
– Co oni wiedzą o organizacji wesel? – spytała Autumn, zaskoczona słowami Molly. – Mack jest właścicielem kilku browarów, Travis szefem kuchni, a ten trzeci architektem, prawda?
– Owszem, Grey jest projektantem terenów zielonych. Współpracuje z wielkimi firmami budującymi obiekty przyjazne dla środowiska. Chyba to właśnie z nim będziesz współpracować.
– Architektura i młode pary… to brzmi logicznie – mruknęła Autumn, unosząc wzrok ku niebu.
– Mack chce z nim o tym porozmawiać. On przyjeżdża dziś do Asheville.
– Na jak długo?
– Tylko na lato. Zastrzegł sobie, że nie zostanie dłużej, niż będzie to konieczne… Moim zdaniem to się może udać. Grey potrafi zarządzać dobrze prosperującą firmą i ma talent do liczb. Mieszkał kiedyś w Asheville i zna wiele tutejszych rodzin, co może się okazać przydatne.
Autumn przymknęła oczy i pogrążyła się w myślach. Jej życie układało się pomyślnie, dopóki Jared nie zerwał zaręczyn. Wydawał się idealnym kandydatem na męża: był ambitny, rzetelny i uczciwy. Ale ich pozornie szczęśliwy związek rozpadł się jak domek z kart, kiedy Jared otrzymał ofertę od potężnej nowojorskiej firmy brokerskiej proponującej mu absurdalnie wysokie dochody.
Zaproponował Autumn, aby przeniosła się do wielkiej metropolii razem z nim, ale zrobił to w sposób tak nieprzekonujący, że wyczuła nieszczerość jego intencji. Obawiał się najwyraźniej, że rozgłos towarzyszący jej rodzinie mógłby zagrozić jego karierze.
Nie powiedział tego wprost, ale jego wyraz twarzy i sposób zachowania ujawniły przed nią prawdę. Miała mu za złe tylko to, że powiadomił ją o swojej decyzji dopiero na trzy dni przed ślubem.
Boleśnie przeżyła to rozstanie, ale postanowiła zostać w Asheville i nie żałowała tej decyzji. Dzięki wsparciu Molly rozpoczęła nowy rozdział życia i znalazła poczucie bezpieczeństwa. Z czasem doszła do wniosku, że jej związek z Jaredem nie był oparty na prawdziwym uczuciu.
– To wszystko przeze mnie – wyznała przyjaciółce po namyśle. – Zakochałam się w niewłaściwym facecie.
– Wiem o tym i bardzo ci współczuję – odparła Molly, potakując ruchem głowy.
– Jared i ja po prostu nie byliśmy dla siebie stworzeni.
– To prawda. Ale jestem pewna, że ta niedobra passa nie potrwa długo, a ty osiągniesz sukcesy zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. A Grey okaże się bezcennym współpracownikiem.
– Nadal nie jestem przekonana do tego pomysłu. Co będzie, jeśli odmówię? Moje nazwisko nie widnieje na liście płac kurortu, więc formalnie rzecz biorąc, nie jestem u was oficjalnie zatrudniona.
– Owszem – przyznała Molly, której wyraz twarzy dowodził, że ta rozmowa wprawia ją w zażenowanie. – Jeśli jednak odmówisz współpracy z naszą firmą, stracisz znaczną część dochodów. Czy możesz sobie na to pozwolić? Na twoim miejscu zrobiłabym wszystko, żeby bracia uważali cię za niezastąpionego partnera. Wpływy z organizacji wesel stanowią znaczącą część dochodów kurortu. Jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie, może dojść do bankructwa Moonlight Ridge. Ale nie traćmy czasu na katastroficzne scenariusze. Postaraj się udowodnić Greyowi, że jesteś zdolna do ciężkiej pracy i potrafisz jeszcze bardziej uatrakcyjnić przyjęcia weselne organizowane w posiadłości.
Autumn nie była o tym przekonana, ale wrodzony optymizm skłonił ją do pozytywnego myślenia.
– Okej. Zrobię oczywiście wszystko, co uznasz za wskazane. Nie mam zamiaru zrezygnować z powodu wyboistej drogi albo matki panny młodej, która uzna, że działam jej na nerwy.
– To jest postawa, jakiej oczekiwałam – oznajmiła Molly z szerokim uśmiechem. – A poza tym spójrz na jasną stronę medalu.
– Co masz na myśli?
– To, że on jest kawalerem, a w dodatku niezwykle atrakcyjnym mężczyzną.
– Nie jestem na tyle głupia, żeby wiązać się z facetem, od którego zależy moje życie zawodowe – oświadczyła Autumn, dodając w myślach: „i cała moja przyszłość”.
– To nie znaczy, że współpraca z nim nie może być fascynująca – odparła Molly, a potem nagle zmarszczyła brwi. – Choć szczerze mówiąc, nigdy nie wydawał mi się atrakcyjny towarzysko.
– Opanuj się, Molly. Nie reklamuj go zbyt mocno…

Joanne Rock - Jak uwieść szefa Lucas podejrzewa, że Blair Wescott, nowa pracownica Deschamps Cosmetics, może być szpiegiem korporacyjnym. Pracowała w wielu innych firmach i ma rozległe znajomości. Lucas jej nie ufa, lecz Blair fascynuje go i podnieca, co rodzi w nim frustrację. Lecz gdy Blair zaczyna zachowywać się prowokująco – wszak obiecał jej, że w jego ramionach znajdzie ukojenie – traci dla niej głowę. Ma tylko nadzieję, że w chwili uniesienia Blair się zdradzi... Karen Booth - Kąpiel, deser, seks Autumn jest organizatorką wesel w luksusowym kurorcie. Jej reputacja została ostatnio nadszarpnięta przez zerwane zaręczyny i skandal medialny związany z ojcem. Jeśli chce zachować pracę, musi się zrehabilitować i osiągnąć sukces. Jej wysiłki ma ocenić Grey, jeden z właścicieli kurortu. Od pierwszej chwili między nimi iskrzy. Autumn chciałaby ułożyć sobie życie, Grey jednak unika związków. Nie wierzy w coś takiego jak prawdziwa miłość, ale lubi seks...

Jak zostać księżniczką

Julia London

Seria: Powieść Historyczna

Numer w serii: 90

ISBN: 9788327691187

Premiera: 03-11-2022

Fragment książki

Wdowa Hollis Honeycutt nie mogła się już doczekać, kiedy wreszcie pozwolą jej przekroczyć bramę Pałacu Świętego Jakuba. Stała tu jak ten kołek w płocie, a wszędzie wokół tłoczyli się dżentelmeni i owiewali ją męskimi zapachami, czyli wonią tabaki i cytrusów. Takiej kobiecie jak ona, już nie najmłodszej, ale z temperamentem, której tak bardzo brak zmarłego męża, może i powinno sprawiać to przyjemność, a jednak jakoś nie przypadło jej do gustu. Bo ci dżentelmeni byli strasznie rozgadani i przekrzykiwali się w różnych językach, a także tłoczyli się ponad wszelka miarę. Co chwila któryś z nich ją popychał, a potem, niby skruszony, wykrzykiwał:
– Och! Pardon!
Była bardzo zła, że aby napić się herbaty z siostrą, musi swoje odstać w tej przeklętej kolejce. Owszem, jej siostra, Eliza Tricklebank, która kiedyś mieszkała w Londynie przy placu Bedforda, a więc w miejscu, gdzie na pewno nie mieszkają tylko ci najznamienitsi, obecnie była księżną i przyszłą królową Alucji, a także gościem królowej Wiktorii. Ale to wcale nie znaczyło, że przestała być jej siostrą. Dlatego Hollis, warując przed tą bramą, czuła się jak żebraczka. Do tego wciąż była zniesmaczona wczorajszym spotkaniem, zresztą już nie pierwszym, z odpychającym i zadzierającym nosa panem Shorehamem z Biblioteki Londyńskiej.
Donovan, jej służący, z którym była już tak zżyta, że mówili sobie po imieniu, stał obok niej, z jawną niechęcią spoglądając na dżentelmenów z kolejki, która bardzo powoli posuwała się do przodu. Donovan był jedynym mężczyzną w życiu Hollis, który z niezmąconym spokojem znosił jej paplanie. Chociaż może nie jedynym, bo podobną cnotą obdarzony był również jej ojciec. A także lord Beckett Hawke, z którym łączyła ją bliska znajomość, z tym że Beck po prostu jej nie słuchał. Co innego Donovan, który słuchał jej uważnie, po czym przekazywał, co o tym wszystkim myśli. Nierzadko też zabierał głos, gdy nikt go o to nie prosił. Jak choćby teraz:
– Pozwolę sobie zauważyć, że dziś jesteś pełna determinacji. Chociaż akurat tobie zdarza się to często.
– Owszem, może czasem jestem uparta jak osioł, ale dziś mam do tego wszelkie prawo!
Donovan zaśmiał się i w tym momencie kolejka znów przesunęła się kawałek do przodu. Hollis też, a kiedy spojrzała w bok, zauważyła jakiegoś wysokiego dżentelmena, który wcale nie gadał jak najęty, tylko milczał i stał w tym tłumie jakby na uboczu. Miał ciemne i jak na obecną modę za długie włosy, za to w ramionach był o wiele szerszy niż pozostali dżentelmeni. Chociaż może i nie, wcale nie szerszy, tylko surdut w ramionach był porządnie wywatowany. Natomiast głowę miał dziwnie przekrzywioną i sprawiał wrażenie, jakby czuł się tu zagubiony. Ale nic dziwnego, skoro kolejka gości zaproszonych na herbatę u królowej była koszmarnie długa, a strażnicy pałacowi nie bardzo sobie z tym wszystkim radzili. Po co więc spraszać na herbatę aż taki tłum? Być może po to, by podkreślić znaczenie rozmów pokojowych między Alucją a Weslorią, które miały rozpocząć się w poniedziałek. Więc zaproszono wszystkich reprezentantów obu królestw, by razem posiedzieli przy herbatce w przyjacielskiej atmosferze, dzięki czemu złagodnieją i szybciej dojdą do porozumienia.
Zauważyła, że czarnowłosy dżentelmen o szerokich barach zrobił krok w jedną stronę, potem w drugą, jakby nie mógł się zdecydować. I raptem znikł jej z oczu. Spojrzała więc znów przed siebie, a kolejka posuwała się do przodu i po jakimś czasie doszli wreszcie do wartowni. Donovan podał jednemu ze strażników jej zaproszenie, strażnik odebrał i wszedł do wartowni, a do bramy podchodziło trzech dżentelmenów. Szli bardzo zdecydowanie, nie popatrując na boki, więc Donovan chwycił Hollis pod ramię i odciągnął na bok.
– A co im tak śpieszno… – mruknęła, poprawiając kapelusz, który nieco się zsunął. – Czyżby bali się, że herbata wystygnie?
– Albo że zabraknie ciasteczek – dodał złośliwie Donovan. – Pójdę dowiedzieć się, dlaczego strażnik nie wraca.
Wszedł do wartowni, a do bramy znów podchodziła kolejna grupa dżentelmenów, którzy mogli już wejść do środka. Również szli szybkim krokiem, więc Hollis przezornie usunęła się na bok, ale podczas tego manewru potknęła się o krawężnik i prawie wpadła na ścianę. Na szczęście zapobiegły temu silne ręce, które pochwyciły ją za łokcie i pomogły odzyskać równowagę.
– Och! – Spojrzała w górę, by zobaczyć, kto wybawił ją z opresji, i okazało się, że to ten ciemnowłosy i zagubiony dżentelmen, którego zauważyła już wcześniej.
Z tym że już nie był zagubiony, tylko zaniepokojony, bo przemknął po niej spojrzeniem, sprawdzając, czy dama nie doznała żadnego uszczerbku. A oczy miał duże i jasnobrązowe, natomiast skórę o wiele ciemniejszą niż Brytyjczycy, czyli na pewno był obcokrajowcem. Ponownie omiótł ją wzrokiem i nie czekając na słowa podziękowanie, skinął głową i podszedł do wartowni. Widziała, jak wręczał zaproszenie strażnikowi, który rzucił na nie okiem i oddał mu je, mógł więc już wejść, ale stał niczym wmurowany i rozglądał się wokół. Po chwili wsunął zaproszenie do kieszeni i ruszył z miejsca, ale nie do bramy pałacu, tylko w stronę przeciwną.
W tym momencie pojawił się Donovan i oznajmił:
– Możesz już wejść.
Podprowadził do bramy i pokazał zaproszenie strażnikowi, a on wskazał drzwi, do których trzeba będzie zapukać.
– Raptem połowie Londynu zachciało się napić herbatki – mruknęła Hollis, znaleźli się na zatłoczonym dziedzińcu. – I to sami dżentelmeni! A Beck, kiedy zaprosiłam go kiedyś na herbatę, prychnął i powiedział, że to dobre dla babć i plotkarek.
– Ale to jest herbata u królowej, a nieczęsto dostaje się zaproszenie od Jej Królewskiej Mości!
Podeszli do wskazanych przez strażnika drzwi, a gdy Donovan zapukał, w progu pojawił się jakiś mężczyzna, który odebrał zaproszenie, rzucił na nie okiem i powitał uprzejmie Hollis.
– Witam, pani Honeycutt. Jestem Bellingham, młodszy kamerdyner. Pozwoli pani, że ją poprowadzę. Wracam tu za chwilę.
– Dziękuję – odparła Hollis.
Młodszy kamerdyner wycofał się, a Donovan wyjął z kieszonki zegarek.
– O której przyjechać po ciebie? Może za godzinę?
– Dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby. Eliza na pewno się postara, by odwieziono mnie do domu.
Donovan schował zegarek do kieszonki i odezwał się przyciszonym głosem:
– Pięknie dziś wyglądasz i bardzo dobrze, bo masz okazję rozejrzeć się za przyszłym mężem. Na pewno zjawiło się tu mnóstwo bogatych dżentelmenów.
– Och, przestań… A ty gdzieś się wybierasz dziś wieczorem, Donovanie?
Uśmiechnął się, a Hollis nie mogła oderwać od niego oczu. Był niezwykle przystojny, a kiedy się uśmiechnął, stawał się zniewalający.
– Lepiej nie pytaj! – rzucił żartobliwie. – A jak tam z tobą? Bardzo zdenerwowana?
– Ja? Ależ skąd!
– W takim razie już znikam. Życzę ci, żebyś miło spędziła czas z siostrą i siostrzenicą. A potem opowiesz mi, co tu się działo.
Mrugnął wesoło, skłonił się i odszedł, a kiedy podchodził do bramy, Hollis po raz kolejny zauważyła smagłego i ciemnowłosego dżentelmen, który już nie sprawiał wrażenia, jakby czuł się tu niepewnie. Wręcz przeciwnie, szedł tak szybko, że poły płaszcza powiewały.
W otwartych drzwiach pojawił się znów młodszy kamerdyner.
– Pani Honeycutt?
– Tak, tak, już idę! – powiedziała skwapliwie, przekraczając próg.

***

Cały Londyn z niecierpliwością czeka, kiedy znów zobaczy księżną Tannymeade z domu Tricklebank, która wraz z małżonkiem i nowo narodzoną córeczką, dziedziczką alucjańskiego tronu, niedawno zjechała do Londynu. Księżniczka Cecelia jest podobno uroczym cherubinkiem, po matce o zielonych oczach i ciemnowłosa jak ojciec, i już zaczęły się spekulacje, kto byłby odpowiednim kandydatem na jej męża. W klubie White’a najwięcej dżentelmenów stawia na dwuletniego syna pewnego angielskiego ministra.
Dziwne, że te spekulacje na temat malutkiej księżniczki budzą aż tak wielkie zainteresowanie, kiedy słychać też pogłoski o kłopotach w kręgach królewskich, a niewątpliwie to właśnie powinno zaprzątać uwagę.
Drogie Panie, nie zapominajcie, że sztywna krynolina zagraża Waszemu życiu. Bądźcie bardzo ostrożne, gdy stoicie na klifie. Silny wiatr jest bezlitosny, może zepchnąć ze skały i nieszczęsna istota, w suknie rozdętej jak balon, sfrunie w dół i zniknie pod wodą. A to przydarzyło się pani March z Scarborough.
Korespondentka Honeycutt’s Gazette

Po raz drugi już Hollis była wprowadzana do Pałacu Świętego Jakuba jak ktoś z rodziny królewskiej, ale nie była tym zachwycona. Na pewno czułaby się o wiele lepiej, gdyby wchodziła do swojego saloniku, żeby posiedzieć przy kominku. Ale jak trzeba, to trzeba. Szła więc posłusznie za Bellinghamem najpierw po schodach, na piętro, potem długim szerokim korytarzem, gdzie na ścianach wisiały portrety, pod ścianami stały konsole z marmurowym blatem, a z okien roztaczał się wspaniały widok na Park Świętego Jakuba. Następnie skręcili w bok i weszli w kolejny, też długi korytarz, gdzie wisiało jeszcze więcej portretów, a okna zasłonięte były aksamitnymi kotarami. Przeszli kawałek i Bellingham zapukał dwa razy w drzwi, które ktoś otworzył, a kamerdyner skłonił się i zaanonsował:
– Pani Hollis Honeycutt.
Na co rozległ się radosny okrzyk Elizy:
– Hollis!
Szybko weszła do środka i od razu zobaczyła rozpromienioną Elizę, która podążała ku niej przez tłum gości, a oni skwapliwie odsuwali się na bok, robiąc jej przejście. Szła bardzo szybko. Hollis ledwo zdążyła podać kamerdynerowi kapelusz i pozbyć się salopy, a Eliza już chwytała ją w objęcia.
– Spóźniłaś się, moja droga! Już się bałam, że w ogóle dziś cię nie zobaczę!
– Przepraszam, Elizo, ale musiałam coś przedtem zrobić.
– Dobrze, dobrze, nie gniewam się. – Uśmiechnęła się i zrobiła krok w tył, by przyjrzeć jasnoniebieskiej kreacji siostry. – Piękna suknia – pochwaliła.
– Ale taka obcisła… – zajęczała Hollis.
– Nie narzekaj. Kobieta powinna być w pasie cienka jak osa. Tak przynajmniej twierdzą, ale nie ukrywam, wcale tym się nie przejmuję.
– Bo ty zawsze wyglądasz pięknie, droga siostro.
Taka była prawda. Eliza zawsze wyglądała jak królowa, jakby nie była córką sędziego, tylko przyszła na świat w królewskiej rodzinie i los królowej był jej sądzony. Teraz trochę przytyła, ale nic dziwnego, skoro została matką, no i w oczach siostry zawsze wyglądała pięknie. I żyła jak w bajce. Miała cudownego i przystojnego męża, który ją uwielbiał, miała też córeczkę, słodkiego cherubinka. Mieszkała w pałacu pełnym służby, miała mnóstwo biżuterii oraz piękne suknie. I pewnego dnia rzeczywiście zasiądzie na tronie.
– Proszę wybaczyć, ale bardzo chciałbym przywitać się z szanowną panią!
To oczywiście był Beck, czyli lord Beckett Hawke, starszy brat Caroline, z którą Elizę i Hollis łączyła serdeczna przyjaźń, a on dla Hollis też był jak starszy brat. Zawsze ją wspierał, z tym że potrafił też się wymądrzać jak mało kto. Ale ona tym się nie przejmowała, bo przecież właśnie tacy są starsi bracia.
Niedawno zmarł jego leciwy wuj, a Beck, jako jedyny jego krewny, odziedziczył po nim tytuł i dobra niedaleko Londynu. A teraz siedział wygodnie na obitym czerwonym aksamitem krześle i przechyliwszy głowę nieco na bok, spoglądał na Hollis bacznie, trochę jak dziadek na swoje wnuczęta.
– Wyglądasz pięknie, Hollis. Usiądź tu koło mnie i opowiadaj, co u ciebie. Nie widzieliśmy się przecież kawał czasu.
– A co ty mówisz, Beck! Przecież trzy dni temu byłam u ciebie na obiedzie. I powiedz mi, dlaczego tak się rozsiadłeś, jakbyś szykował się do odbierania czynszu od swoich dzierżawców!
– A dlaczego nie? Czyżby gościom, którzy zawitają do tego pałacu, nie wolno było przysiąść?
– Nie zawsze…
W tym momencie tuż za nimi ktoś wykrzyknął radośnie:
– Hollis! Kochana moja!
Przez tłum gości przebijała się siostra Becka, Caroline, czyli lady Chartier, żona Leopolda, brata księcia Sebastiana. Szła uśmiechnięta, rozkładając ręce, a tuż za nią podążał małżonek. Po krótkiej chwili zatrzymała się przed Hollis, wzięła ją za ręce i cmoknęła w policzek, a książę Leopold jedną z dłoni Hollis wysunął z palców żony, pocałował i powiedział żartobliwie:
– Już się bałem, że gdzieś się zawieruszyłaś, Hollis. Na szczęście jesteś, i jak zawsze piękna.
– Dziękuję! – Hollis zgodnie z etykietą złożyła przed nim dworski ukłon. – A Wasza Wysokość jak zwykle bardzo miły i pogodny, czyli wiejskie życie naprawdę mu służy.
Hollis często bywała w rodzinnej posiadłości Hawke’ów w Sussex, koło wioski Bibury, gdzie Caroline i Leopold ukryli się przed światem po tym, jak mówiono w Londynie o niebywałym skandalu. Nikt nie wierzył, że wytrzymają na wsi dłużej niż jeden dzień, ale okazało się, że nie tylko wytrzymują, ale są bardzo zadowoleni.
Caroline cofnęła się o krok, by lepiej przyjrzeć się sukni Hollis.
– Pięknie wyglądasz. Wiedziałam, że tak będzie, bo umiem dobrać kolor, prawda?
Ta jasnoniebieska i ozdobiona koronką suknia była jej dziełem. Rok temu Caroline odkryła, że umie obmyślić nową suknię jak nikt i teraz damy z całego Londynu chciały mieć kreacje właśnie od Caroline.
– Suknia jest śliczna… – szepnęła Hollis. – Ale taka obcisła.
– Trudno… – zaczęła Caroline, ale nie dokończyła, ponieważ zagłuszyła ją Eliza.
– Hollis! Popatrz tam! Mój aniołek już tu jest!
Hollis spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła, że z tyłu, za Elizą, wśród tłumu dżentelmenów, pojawił się jeszcze jeden dżentelmen, który górował nad wszystkimi. Był to mąż Elizy, czyli Sebastian, książę Tannymeade, przyszły król Alucji. Kroczył dumnie, tuląc w ramionach malutką istotkę.
– Ojej! – zaniepokoiła się Caroline. – Czy takiego maluszka nie powinna nieść niania?
– Może i tak – przyznała Eliza – ale on uwielbia ją nosić. W ogóle jest naszym maleństwem zauroczony.
– Jak my wszyscy… – bąknęła Hollis, nie odrywając oczu od słodkiej siedmiomiesięcznej księżniczki Cecelii, która sprawiała wrażenie, jakby jeszcze przed chwilą spała głębokim snem, bo ciemne włoski miała rozwichrzone, a na jednym z pucołowatych policzków był rumieniec, czyli musiała spać na boczku. Spojrzała na wszystkich czujnie i wtuliła się główką w ramię ojca.
– Witaj, Hollis! – Rozpromieniony książę Sebastian pocałował ją w policzek. – Może chciałabyś potrzymać swoją siostrzenicę?
– O niczym innym nie marzę. – Ostrożnie odebrała od ojca jego latorośl.
Mała księżniczka nie opierała się, ale spoglądała na Hollis już nadzwyczaj czujnie. I była śliczna. Główkę miała obsypaną ciemnymi loczkami, oczy jasnozielone i słodkie, czerwone usteczka. Taki słodki dzidziuś, które chce się wciąż przytulać.
– Po prostu cudo – powiedziała rozczulona Hollis, przyciskając maleństwo do serca. – Kocham ją, i to bardzo. Bardziej już nie można.
– Ona jest prześliczna i przesłodka – powiedziała również rozczulona Caroline.
– A tak! – oświadczyła dumna mama, głaszcząc córeczkę po pleckach. – Nie chcę być zarozumiała, ale powiem szczerze, że ładniejszego dziecka to ja nigdy jeszcze nie widziałam.
Beck, który jednak podniósł na nogi, podszedł do nich, by też rzucić okiem na maleństwo.
– Wujku, a może wujek chce ją wziąć na ręce? – spytała z uśmiechem Caroline.
– O nie! Po pierwsze wcale nie jestem jej wujkiem, a po drugie kiedyś już ją wziąłem na ręce i obśliniła mi całe ramię. I mimo że po tym godnym pożałowania incydencie nadal byłbym skłonny wziąć ją na ręce, widzę przecież, że zakochani w swoim dzidziusiu rodzice nadzwyczaj niechętnie wypuszczają je ze swoich objęć.
I rzeczywiście, bo kiedy tylko malutka Cecelia zaczęła się wiercić, Eliza odebrała ją od Caroline.
– Elizo – zagadnął książę – chyba powinniśmy już zasiąść do stołu.
Dał ręką znak, kogoś przywołując, i natychmiast podeszła do nich ubrana na szaro młoda kobieta, czyli niania. Dygnęła, a Eliza zaczęła protestować.
– Ale ja jej tu tak nie zostawię!
– Przecież będzie pod dobrą opieką – zapewnił mąż.
– Wierzę ci, ale nie chcę rozstawać z nią ani na chwilę, kiedy wciąż mówią o tych zamieszkach.
Sebastian, czyli Bas, wyraźnie sposępniał i zerknął na szwagierkę, czyli na Hollis, jakby szukał u niej wsparcia, ale szybko spojrzała w bok. Bo co powinna teraz zrobić? Udawać, że o niczym nie wie? Przecież doskonale słyszała, o czym rozmawiało dwóch dżentelmenów przed Biblioteką Londyńską, gdy wybrała się tam, by porozmawiać z panem Shorehamem. Gdy podchodziła do drzwi, usłyszała, że ktoś mówi o Weslorii. Byli to dwaj dżentelmeni, którzy stali na chodniku parę kroków dalej i dość głośno rozprawiali. Jeden z nich powiedział, że słyszał pogłoski o zamieszkach w Weslorii.
– Czyżby zapowiadał się zamach stanu? – spytał ten drugi.
– Całkiem możliwe. Gospodarka Weslorii jest w rozsypce, czemu nie należy się dziwić, skoro od lat tam się nie gospodaruje, tylko spekuluje. Premier twierdzi, że jeśli król Maksim nie zdoła obronić się tak skutecznie jak wtedy, w St. Edys, to niebawem dojdzie tam do rebelii… – Wtem dostrzegł Hollis, przerwał swój wywód i spytał: – Może pani w czymś pomóc? Zabłądziła pani?
Coś tam bąknęła i weszła do biblioteki, a potem powiedziała Elizie o tym, co przypadkiem usłyszała, natomiast siostra przekazała to Sebastianowi i Leopoldowi, którzy uznali, że Hollis musiała się przesłyszeć

Hollis prowadzi odziedziczoną po mężu gazetę. Nudne pismo o finansach przekształciła w poczytny magazyn, pełen najświeższych ploteczek i praktycznych porad. Po trzech latach odczuwa znużenie błahymi tematami, pragnie pisać o poważnych sprawach. Nadarza się ku temu świetna okazja, bo w Anglii toczą się rokowania pokojowe dwóch europejskich państw i odbywają liczne przyjęcia dyplomatyczne. Na jednym z nich uwagę Hollis zwraca mężczyzna, który zamiast się bawić, bacznie obserwuje otoczenie. Gdy zdradza jej powód takiego zachowania, Hollis proponuje mu pomoc w jego tajnej misji. Liczy na ekscytującą przygodę u boku interesującego mężczyzny, tymczasem konsekwencje tej decyzji przejdą jej najśmielsze oczekiwania.

Królewskie święta

Caitlin Crews

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1126

ISBN: 9788327685865

Premiera: 27-10-2022

Fragment książki

– Narzeczona czeka, Najjaśniejszy Panie – z tyłu dobiegł nieśmiały głos asystenta króla Oriona. – W prywatnym salonie, zgodnie z pańskim życzeniem.
Orion podziękował, ale się nie odwrócił. Nadal spoglądał w zamyśleniu przez okno na ukochany kraj w listopadowym słońcu. Z wyżyn pałacu rozciągał się widok na największe miasto głównej wyspy wchodzącej w skład królestwa Idylli. Śnieżnobiałe budynki lśniły na tle błękitnego Morza Egejskiego. Uwielbiał ten krajobraz. Podczas długiego burzliwego okresu panowania swojego ojca – obejmującego całe życie Oriona aż do chwili, jaka nastąpiła przed kilkoma miesiącami – często stawał w tym miejscu przy oknie. Podziwiał to wspaniałe, choć niewielkie, królestwo, w którym wydarzyło się wiele wojen, przewrotów pałacowych i tragedii, a mimo to przetrwało.
Wierzył, że Idylla przetrzyma też rządy ojca. Często sobie wyobrażał, co będzie robił, kiedy przyjdzie jego kolej wstąpienia na tron. Pragnął dobra dla swoich poddanych, którzy zasłużyli na o wiele lepszy los niż ten, jaki przypadł im za panowania króla Maxa.
Orion przyrzekł, że uczyni wszystko, by wymazać im z pamięci wybryki i skandale ojca. Zamierzał przywrócić spokój i pogodę ducha mieszkańcom tego wyspiarskiego królestwa. Właśnie przyszedł na to czas, ale Orion nie potrafił wskrzesić w sobie zapału.
– Twoja narzeczona – powtórzył jego brat, książę Griffin, lekko drwiącym tonem, pasującym do pozy, jaką przybrał, rozparty w ulubionym fotelu przy kominku. – Wiesz, że jesteś teraz królem, Orionie? Byłem świadkiem na twojej koronacji.
– Masz na myśli chwilę, w której ślubowałeś mi lojalność? – spytał Orion, nadal się nie odwracając. – Proszę, możesz od razu się wykazać.
– Całe moje życie to akt hołdu dla władcy – odparł Griffin takim samym tonem, po czym zamilkł i dodał po chwili: – Mogłeś się nie zgodzić na zaręczyny. Wprowadzić odpowiednie prawo. Ostatecznie jesteś królem i możesz robić, co chcesz. Myślałem, że to główna zaleta całej tej sprawy.
Orion mógłby tak postąpić. W grę wchodziły jednak inne czynniki, o których Griffin nie wiedział. A co ważniejsze, Orion dał słowo. Król Max zwykle wycofywał się ze swoich przyrzeczeń. Jego obietnice były bez znaczenia. Starszy syn nie zamierzał jednak być taki jak ojciec.
– Gdybym tak postąpił, nie byłbym od niego lepszy – powiedział cicho jedynemu człowiekowi, który wiedział, jak poważnie traktuje swoje przyrzeczenia.
– Od urodzenia go przewyższałeś – odparł Griffin z typową szorstkością, jaką zawsze wyczuwało się w jego głosie podczas rozmów o zmarłym ojcu, którego nikt nie opłakiwał.
Król Max był nie tylko złym władcą, ale też okropnym ojcem i mężem matki swoich dwóch synów. Nie pora jednak teraz na wspominanie krzywd. Orion obiecał poddanym lepszą przyszłość i nie zamierzał się z tego wycofywać. Pamiętał, jak ojciec łamał przyrzeczenia, jedno za drugim, jakby to była jego gra. Beztrosko zdradzał swoją rodzinę i kraj. Orion nie zamierzał iść w jego ślady bez względu na to, jak bardzo nie podobało mu się to, co musiał teraz zrobić.
Kiedy miał szesnaście lat, złożył obietnicę grupie dziennikarzy, którzy nie dawali mu spokoju, domagając się, by zajął się skandalami ojca. Powiedział im wtedy w przypływie młodzieńczego zapału, że gdy zostanie królem, będzie wiódł przykładne życie bez żadnych afer. Posunął się bardzo daleko w dotrzymywaniu swojego przyrzeczenia. Nie widział powodu teraz się z niego wycofywać.
– W takim razie pozostawię cię w twoim męczeństwie – powiedział młodszy brat. – Wiem, jak je uwielbiasz.
W tym momencie Orion wreszcie się odwrócił. Griffin uśmiechnął się i wstał, tak samo nieskruszony jak zwykle. Przeciągnął się jak kot, zadowolony z siebie. Zawsze chełpił się swoim wyglądem. Jako drugi w kolejce do tronu miał w życiu pełną swobodę. Natomiast główny następca musiał przede wszystkim mieć na względzie dobro królestwa. Ich ojciec najwyraźniej nie postępował zgodnie z tą zasadą, ale Orion wziął ją sobie do serca.
– Wszyscy mamy swoje zobowiązania, bracie – skonstatował, starając się, by mimo wszystko zabrzmiało to pogodnie.
– Pamiętam, co ci obiecałem – odparł Griffin. – Chociaż, oczywiście, wystarczyłoby, żebyś kiwnął palcem, a zaoszczędziłbyś nam tego losu. – Zaśmiał się lekko, gdy Orion spiorunował go wzrokiem. – Tylko proszę, nie rób mi kolejnego wykładu na temat tego, co jesteśmy winni naszym poddanym. A raczej twoim. Słyszałem to wszystko już wcześniej. Też będę się starał żyć przykładnie. Wkrótce.
– Wiem, że nie ma sensu tego powtarzać. I tak niczego to nie zmieni. – Orion próbował powiedzieć to z godnością, co nie współgrało z jego nastrojem. Gdyby tylko mógł, w jednej chwili zerwałby zaręczyny, obojętnie, jakie szkody by to przyniosło. Ale nie łamał przyrzeczeń i musiał się tego trzymać.
Griffin przewrócił oczami, jak gdyby czytał w jego myślach. Uniósł rękę na pożegnanie i wyszedł z prywatnego gabinetu brata. Zamierzał wykorzystać ostatnie dni, jakie mu pozostały na hulanki, ciesząc się opinią najbardziej rozpustnego playboya w historii Europy.
Orion stał w miejscy, pełen napięcia i złości, której nie potrafił opanować. Musisz się kontrolować, pomyślał. Nie możesz być taki jak ojciec.
Było to kolejne przyrzeczenie, które sobie złożył. Westchnął. Odkładanie na później nieprzyjemnych obowiązków na nic się nie zdawało, bo i tak będzie musiał je spełnić. Podobnie jak w przypadku wszystkiego innego w życiu, musiał po prostu robić to, co trzeba, nie zważając na osobiste upodobania, jak zawsze.
Uświadomił to sobie w wieku siedemnastu lat, kiedy jego matka, królowa, popełniła samobójstwo. Ojciec okazał się niezdolny do zorganizowania pogrzebu i wolał wyjechać na Karaiby w objęciach młodych aktoreczek. Jego obowiązki wziął więc na siebie Orion. Nie dlatego, że chciał. Był wtedy nastolatkiem i niektórzy nadal traktowali go jak dziecko. Ale mimo swojego wieku zajął się pogrzebem, bo taka była potrzeba.
W kolejnych latach ojciec zachowywał się jeszcze gorzej, wysuwając coraz trudniejsze żądania i zaniedbując kolejne królewskie obowiązki. Wtedy wkraczał Orion i za każdym razem brał je na siebie. Przez całe lata wykonywał sporą cześć zadań monarchy, wiedząc, że ojciec w każdej chwili może się wtrącić i zniweczyć wszystkie jego wysiłki.
Tego dnia miał do czynienia z przykładem machinacji starego króla zza grobu, podobnych do wszystkich poprzednich. Jak gdyby ojciec wciąż miał moc niszczenia czyjegoś życia. Orion musiał więc postąpić tak, jak to było konieczne. Nie z własnej woli, ale z uwagi na dobro królestwa Idylli.
Odsunął się od okna i ruszył do drzwi, odruchowo zerkając na siebie w lustrze. Nie był próżny, ale został władcą i musiał wyglądać porządnie, w przeciwieństwie do niedbającego o siebie ojca. Wiedział, że majestatyczny wizerunek króla zapewnia poddanym większe poczucie bezpieczeństwa. Zawsze miał na względzie ich dobro. Chciał dać im znać, że można mu ufać i wszystko zmierza w dobrym kierunku, a lata wstydu i skandalów mają już za sobą. Zamierzał prezentować się jak król, któremu można wierzyć.
Uznając, że wygląda odpowiednio, wyszedł z gabinetu i ruszył szybko przed siebie. Przestał wzbraniać się przed tym, co nieuchronne. Został zaręczony, choć wcale sobie tego nie życzył. To oznaczało ślub, ponieważ zerwanie zaręczyn równało się złamaniu obietnicy, czyli skandal, a na to nie mógł pozwolić.
Na pałacowych korytarzach panował większy spokój niż za życia ojca, kiedy to wszyscy biegali w amoku, próbując spełniać sprzeczne polecenia króla. Właściwie po wstąpieniu na tron Orion miał mniej obowiązków, bo nie musiał się już zastanawiać, jak zaradzić niekorzystnym skutkom sprzecznych ze sobą dekretów króla Maxa.
Starał się być kompetentny, powściągliwy i rozsądny. Takie cele stawiał przed sobą po przecięciu korony. Idylla od dawna była na świecie obiektem drwin i to musiało się wreszcie skończyć.
Jego narzeczona pewnie jeszcze o tym nie wiedziała. Może miała własne cele i dążenia. Ale obojętnie, jaka była i co sobą reprezentowała, będzie musiała w ten czy inny sposób dostosować się do jego zamierzeń, bo inaczej poniesie tego konsekwencje.
Otworzył drzwi do prywatnego salonu, gotów przedstawić jej swoje plany i oczekiwania… Ku jego zdziwieniu pokój okazał się jednak pusty.
Orion zwykle był przystępny i nie przywiązywał nadmiernej wagi do dworskiej etykiety. Ale przecież został królem. Kiedy był jeszcze następcą tronu, jedynie ojciec kazał mu na siebie czekać, a on już nie żył. Sytuacja, jaką zastał, wydała mu się więc niezbyt obiecującym początkiem małżeńskiego życia.
Chwilę później zauważył, że drzwi na balkon są uchylone. Ściągnął brwi. Nie pasowało to do jego planu. Co więcej, założyłby się – choć nie uprawiał hazardu jak ojciec – że jego narzeczona będzie z niecierpliwością oczekiwała tego spotkania, które odwlekał niemal od dwóch lat. Nie zdziwiłby się też, gdyby stanęła w drzwiach, machając mu przed nosem jednym z brukowców wydawanym przez jej ojca, zadowolona ze swojego zwycięstwa i kapitulacji Oriona.
Tego właśnie się spodziewał. Może nie było to w porządku, ponieważ szczycił się bezstronnością. Albo tylko próbował być sprawiedliwy. W rzeczywistości bardzo niewiele wiedział o lady Caliście Skyros, kobiecie, którą miał poślubić. Lubił ciskać gromy na brata, ale sam też przez długi czas miał nadzieję, że uda mu się uniknąć ożenku.
Lady Calista była najstarszą córką najbardziej nikczemnego obywatela królestwa Idylli, nieustępującego w podłości zmarłemu królowi. Aristotle Skyros pochodził ze szlacheckiego rodu. Guzdrał się ze studiami na różnych uniwersytetach, z których go wydalano, i roztrwonił majątek w wieku dwudziestu trzech lat. Poszczęściło mu się jednak. Jego zawiedziony ojciec wkrótce zmarł i nie mając innego wyboru, pozostawił liczne posiadłości w rękach niespełniającego oczekiwań syna. W licznych wywiadach, jakich Aristotle udzielił na ulubiony temat, czyli o sobie, wyraził niezadowolenie z siedmiu miesięcy życia w ubóstwie, jak to określił, i przyrzekł gospodarować lepiej swoim drugim majątkiem.
Niestety, udało mu się to. Stał się właścicielem wielkiego imperium medialnego, niemal całkowicie skupiającego się na rozpowszechnianiu sensacyjnych historii, pełnych plotek i skandalów. A ci, o których wbrew ich woli pisano w tych gazetach lub wspominano w tandetnych programach telewizyjnych, czuli się zbrukani.
Orion przekonał się o tym osobiście.
Kiedy ojciec oznajmił mu przed trzema laty, że zaaranżował jego przyszłe małżeństwo, Orion nie próbował się sprzeciwiać. Nie było sensu spierać się z ojcem, zwłaszcza gdy był pijany, a często zaglądał do kieliszka. Orion przypuszczał, że jeśli trochę poczeka, to król Max zmieni zdanie. Zdarzało się to często, czasem nawet w ciągu godziny.
Zanim jednak do tego doszło, ojciec zmarł. Ludzie w kraju i na świecie spodziewali się tego, znając jego upodobanie do używek i romansów z podejrzanymi kobietami. A po co w obliczu zbliżającej się śmierci zmieniać to, czym tak się cieszył za życia?
Aristotle Skyros wślizgnął się do pałacu, zanim jeszcze ucichły okrzyki „Umarł król, niech żyje król”. Dał do zrozumienia, że zaręczyny jego córki z nowym władcą Idylli, na jakie zgodził się poprzedni monarcha, wciąż obowiązują.
– Z pewnością sam mogę zdecydować, co obowiązuje, a co jest niczym innym, jak tylko złym snem, z którego nareszcie możemy się obudzić – odparł wtedy Orion.
Aristotle, któremu źle z oczu patrzyło, uśmiechnął się sztucznie.
– Wasza Wysokość może robić, co tylko chce – odparł obłudnie, skłaniając się z wymuszonym szacunkiem. – Podobnie jak ja, jeśli będzie to konieczne.
Orion miał ochotę udać, że nie wyczuwa groźby w jego słowach. Był królem dopiero od kilku godzin i czuł się na tyle naiwny, by myśleć, że należy mu się jakiś okres karencji, pozwalający nabrać większej pewności siebie. Nie było mu to jednak dane.
– Jeśli chcesz mi grozić, Skyros – odparł, powściągając złość – zrób to otwarcie. Nie znoszę udawania.
– Wasza Wysokość ożeni się z moją córką. Bo jeśli nie, to nie będę miał innego wyboru, jak opublikować zbiór fotografii, które od lat znajdują się w moim posiadaniu. Zdjęcia są tak szokujące, że król Max zgodził się zastawić Waszą Wysokość, aranżując wasz przyszły związek małżeński w zamian za to, że będę trzymał je w ukryciu.
Orion uśmiechnął się drwiąco.
– Mój ojciec chętnie zastawiłby mnie nawet w grze w warcaby. Ale co może być gorszego od tego, jak postępował, nie kryjąc się z tym przed światem?
– Wiedziałem, że Wasza Wysokość o to spyta – odparł Skyros z wyraźnym zadowoleniem.
Wtedy po raz pierwszy sytuacja wydała się Orionowi gorsza niż dotąd. Aristotle wyciągnął teczkę na dokumenty i położył ją na stole, aby król mógł przejrzeć jej zawartość. Zawierała trzy zdjęcia.
Kiedy Orion je zobaczył, zrobiło mu się niedobrze. Miał wrażenie, że już nigdy nie poczuje się czysty.
– Chciałoby się, żeby wraz ze śmiercią tego człowieka wszystkie jego skandaliczne czyny zostały zapomniane, prawda? – odezwał się Skyros, powstrzymując pełen satysfakcji uśmiech. – Ale Wasza Wysokość sam widzi, że pewne sprawy nadal mogą się stać aktualne. I co ważniejsze, splamią również obecnego króla, jeśli zostaną ujawnione…
Orion zaniemówił na chwilę. Był bliski wybuchu złości, ale się powstrzymał. Wiedział, że gdyby nad sobą nie zapanował, Skyrosowi z pewnością by się to spodobało.
Wszystko się w nim buntowało. Uleganie szantażowi nigdy nie wydawało się dobrym wyjściem. Od najmłodszych lat wiedział, że nie powinien ulegać niczyjej presji, zwłaszcza po wstąpieniu na tron. Ale jaki miał wybór?
Idylla nie zniosłaby kolejnego skandalu i to jeszcze gorszego od wszystkich poprzednich. Odsunął więc na bok osobiste uczucia i pomyślał o królestwie.
– Nie wiem, jaką umowę zawarłeś z moim ojcem – powiedział w końcu – dlatego też nie mogę jej honorować. Jeśli chcesz, żeby twoja córka została królową, musisz zgodzić się na moje warunki.
– To nie tak ma być – zaśmiał się Aristotle.
Ale im dłużej Orion patrzył na niego z twarzą bez wyrazu, tym słabiej Skyros się uśmiechał, aż w końcu przestał zupełnie.
– Podpiszesz wiążący dokument, zapewniający o dwóch rzeczach. Po pierwsze, zostaniesz skazany na dożywotnie więzienie, jeśli naruszysz jakiekolwiek warunki umowy, które zobowiążą cię do milczenia w sprawie tych fotografii. A po drugie, oprócz więzienia otrzymasz karę grzywny. Tak dużą, że staniesz się niewypłacalny, gdyby ta sprawa wyszła na jaw. Zrozumiałeś?
– Nie wydaje mi się… – wybełkotał Skyros.
Orion spędził całe życie na radzeniu sobie z człowiekiem podobnym do Aristotle’a, a nawet gorszym, ponieważ każde jego słowo było prawem, czy komuś się to podobało, czy nie. Kiedy gniew nieco opadł, poczuł, że mimo woli ma w sobie coś z ojca. Zdawało się, że będzie musiał zmagać się z tym dziedzictwem w nieskończoność. Ale przynajmniej miał w tym wprawę.
– W zamian zgodzę się podnieść rangę waszego niecnego rodu. Ożenię się z twoją córką, bo w przeciwieństwie do ojca jestem człowiekiem słownym. – Patrzył, jak twarz Skyrosa powoli staje się czerwona. – Ale każę też spisać umowę zaręczyn na piśmie. – Wziął telefon komórkowy i wysłał serię wiadomości do asystentów. – Prawnicy przygotują odpowiednie dokumenty, a my w tym czasie poczekamy na zakończenie przeszukiwania twoich posiadłości.
Skyrosowi się to nie spodobało, ale skinął głową, godząc się na taki układ.
Bywało gorzej, pomyślał Orion, otwierając teraz drzwi na balkon. Mężczyźni o jego statusie żenili się z podobnych powodów lub jeszcze gorszych, gdy byli władcami. Małżeństwo rodziców również zostało zaaranżowane, ale przypuszczał, że sam stanie się lepszym mężem niż król Max, nawet gdyby Calista Skyros okazała się wierną kopią swojego odrażającego ojca.
Kobieta stojąca przy balustradzie, wpatrzona w morski horyzont, z pewnością usłyszała jego kroki, ale się nie odwróciła. Nie wiedział, czy uczyniła to umyślnie, by okazać mu nieuprzejmość, czy też zbierała się w sobie przed spotkaniem. W każdym razie skorzystał z okazji, żeby się jej przyjrzeć.
Oczywiście, widział ją już wcześniej na zdjęciach. Asystenci pokazali mu fotografie lady Calisty po kilku godzinach od decyzji króla Maxa. Wiedział, że kształciła się na Sorbonie, a nie na miejscowym uniwersytecie. Zanim jej ojciec rozpoczął swoje knowania, wychowywano ją z myślą, by poślubiła jakiegoś arystokratę, bo taki panował zwyczaj w ich środowisku, a celem tego była kontynuacja szlacheckiego rodu.
Po studiach Calista wróciła na Idyllę, rozpoczęła pracę w firmie ojca i wciąż pięła się w górę. Została w końcu wiceprezeską konglomeratu medialnego, kupczącego kłamstwami i oszczerstwami. Innymi słowy, narzeczona Oriona była kłamczuchą z urodzenia i z wyboru.
Ani trochę nie nadawała się na jego żonę i królową.

Król Orion nie chce się żenić z Calistą, lecz w obliczu szantażu nie ma wyjścia. Jej ojciec, człowiek chciwy i żądny władzy, grozi, że wyjawi publicznie sekrety rodziny królewskiej, jeśli Orion nie poślubi jego córki. Orion nie zna Calisty, lecz nie spodziewa się po niej niczego dobrego. Jest zaskoczony, gdy się przekonuje, że jest piękna, mądra i zupełnie niepodobna do ojca. Nie wie tylko, że ona też jest szantażowana i na polecenie ojca zrobi wszystko…

Lord Hauxton i zbuntowana debiutantka

Laura Martin

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 601

ISBN: 9788327691224

Premiera: 03-11-2022

Fragment książki

– Jeszcze dziesięć minut – mruknął Thomas przez zaciśnięte zęby, z trudem prostując się w siodle. Było przenikliwie zimno, ziemię pokrywała gruba warstwa śniegu, a z chmur znów zaczęły padać miękkie płatki. Nawet po ciemku można było ocenić, że pogoda wciąż się pogarsza. Niebo zasnuwały ciężkie chmury, lodowaty wiatr nie słabł.
Przez grube palto czuł, jak napinają mu się mięśnie pleców, a ramiona zaczynają się garbić. Dobrze będzie dotrzeć w końcu do Hailsham Hall, pozbyć się mokrych rzeczy i ogrzać ciało przy płonącym ogniu. Miał wątpliwości, czy gospodarze będą na niego czekać. Jednak śnieg wszystkim pokrzyżował plany podróży, więc z pewnością przebaczą mu spóźnienie. Marzył o spędzeniu kilku dni w ich towarzystwie, ale tego wieczoru nie miałby nic przeciwko temu, aby iść prosto do łóżka. Jazda przy tej zdradliwej pogodzie była wyjątkowo nużąca i po prostu był wykończony.
Ostrożnie skierował konia w prowadzącą do domu szeroką, obsadzoną drzewami aleję. Widok był przepiękny: ziemia pokryta warstwą nieskazitelnej bieli, oszronione, błyszczące drzewa i ogrody, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność, ponieważ płoty i mury zniknęły pod śniegiem.
Jak we wszystkich wiejskich posiadłościach podjazd był niemiłosiernie długi i Thomas musiał pokonać pół mili, nim mógł wreszcie zsiąść z konia. Dom był pogrążony w ciemnościach, nawet najsłabsze migotanie świeczki nie pojawiło się w żadnym z okien. Thomas wbiegł po schodach i zapukał do drzwi, nasłuchując, czy złowi jakiś dźwięk.
Ku jego zdumieniu, drzwi otwarto niemal natychmiast. W progu stał stary kamerdyner, którego jego przyjaciel Heydon zatrudniał, odkąd Thomas sięgał pamięcią. Mężczyzna musiał być dobrze po sześćdziesiątce, jednak zupełnie nie było tego po nim widać.
– Dobry wieczór, milordzie – powiedział, witając Thomasa stosownym ukłonem, po czym wyjrzał na zewnątrz. – Jechał pan konno przy tej pogodzie?
– Zgadza się.
– A powóz? I bagaż?
– Sądzę, że powinny dotrzeć tu rano. – Wyruszył w drogę w tym samym czasie, co powóz, którym jechał jego pokojowy z bagażem. Śnieg jeszcze nie zaczynał padać, ale na oblodzonych drogach znacznie łatwiej było poruszać się konno niż w nieporęcznym powozie. Emmerson, jego stangret, z pewnością zatrzymał się gdzieś po drodze, żeby poczekać do rana na poprawę pogody.
– Rozumiem, milordzie. – Kamerdyner zręcznie pomagał Thomasowi pozbyć się przemoczonego okrycia i rękawic. – Pokój leśny jest gotowy. Niestety pogoda zatrzymała lorda i lady Heydon w Hampshire, ale przysłali wiadomość, że mamy się pana spodziewać i przepraszali za spóźnienie.
– Słyszałem, że w Hampshire i na zachodzie opady są jeszcze większe.
– To prawda. Czy mam na górę przysłać gorącą wodę? Lub może ubranie na zmianę? – pytał Perkins, gdy zaczęli wchodzić po schodach.
– Nie ma potrzeby budzić ludzi – odparł Thomas. W gorącej kąpieli poczułby się niebiańsko, jednak było już dobrze po jedenastej. Mógł z tym poczekać do rana.
– Oczywiście, milordzie.
W ciągu ostatnich paru lat Thomas zatrzymywał się u Heydona już kilka razy. Książę uczynił Hailsham Hall swoją główną rezydencją dopiero trzy lata temu, po ślubie z Caroline. Thomas doskonale rozumiał, czemu to tutaj postanowili zamieszkać. Mimo sporych rozmiarów rezydencji panowała tam przytulna, domowa atmosfera. Dom był solidny, bez przeciągów i klekoczących okien, znajdował się w pięknej wiejskiej okolicy w hrabstwie Kent, zaledwie dwadzieścia mil od centrum Londynu.
Perkins otworzył drzwi do pokoju leśnego i przepuścił Thomasa przodem.
– Jeśli pan pozwoli, rozpalę ogień. Już po chwili zrobi się ciepło.
Kamerdyner miał już swoje lata i był najstarszym mieszkańcem domu, lecz mimo to bez wahania uklęknął przed paleniskiem i z wprawą zajął się podpałką, tak że nie minęła minuta, jak ogień już buzował.
– Dziękuję.
Perkins ukłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi sypialni.
Łóżko ze stosami pledów i poduszek, w których można się było zagrzebać, wyglądało kusząco, miękko i wygodnie. Thomas pospiesznie zaczął ściągać mokre ubranie i każdą sztukę odwieszał na oparciu krzesła. Był pewien, że zanim się rano przebudzi, jego rzeczy zostaną zabrane i zastąpione czystymi, które pożyczy, póki nie przyjadą jego bagaże. Gospodarstwo Heydona działało sprawnie i z pełnym oddaniem, by zadbać o każdego z gości.
Był przemoczony do suchej nitki, więc rozebrał się do naga i na kilka chwil stanął przed paleniskiem, żeby się ogrzać. Normalnie nie spałby przy rozpalonym kominku, jednak tej nocy postanowił zrobić wyjątek. Ostrożnie rozgarnął drewno pogrzebaczem, żeby ogień wkrótce wygasł, zostawiając tylko ciepły poblask. Po chwili wsunął się pod przykrycie, a jego ciało zagłębiło się w materacu. Czuł się bosko.

Ściągając mocno cugle, Henrietta wstrzymała konia i z grymasem zsunęła się z siodła. Jazda po zasypanej śniegiem drodze stała się zbyt niebezpieczna, a Meribel zaczęła się ślizgać i już dwa razy omal nie straciła równowagi. Za trzecim razem koń mógłby nie mieć tyle szczęścia.
– Prawie jesteśmy na miejscu – powiedziała uspokajająco. Sięgnęła do uzdy i poprowadziła Meribel aleją.
Starała się powstrzymać piekące łzy, które zbierały się pod powiekami. Zawsze była lekkomyślna i działała bez zastanowienia, ale to chyba była najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła. Śnieg już padał, gdy rano wyjeżdżała z Londynu, a chociaż w ciągu dnia na chwilę się uspokoiło, od dwóch godzin znów sypał w najlepsze.
– Nie mogłam zostać w domu – szepnęła do siebie. To prawda. Nawet gdyby za drzwiami domu szalał huragan lub groziła jej trąba powietrzna, nie mogłaby tam zostać. Nie, w żadnym razie. Nie po tym, jak…
Wierzchem dłoni w rękawiczce otarła z policzków zimne łzy. Przełknęła ślinę i za wszelką cenę spróbowała odsunąć wspomnienie kłótni z matką i tego koszmarnego momentu, gdy został zniszczony obraz, nad którym pracowała przez cały rok. To oczywiste, że w tej sytuacji musiała opuścić dom. Nigdy już nie będzie w stanie tam wrócić. Była wściekła na matkę i nie wyobrażała sobie, że zechce ją jeszcze kiedyś widzieć. Jej kuzynka Caroline na pewno chętnie ją przyjmie i pozwoli pogrążyć się w rozpaczy nad utratą obrazu, który przez ostatnie kilka miesięcy był jej całym życiem. A także nad zerwaniem stosunków z matką. Tu znajdzie swój azyl, swoje schronienie.
Przed wyjazdem zostawiła w domu pospiesznie napisaną wiadomość (nawet w skrajnej rozpaczy nie mogła być taka okrutna i zniknąć bez zawiadomienia rodziców, gdzie się podziała), chociaż nie sądziła, żeby matka zamierzała jej szukać tak daleko od Londynu.
– Czekaj tu, Meribel – szepnęła do konia i weszła po schodach. Dom wydawał się uśpiony, na zewnątrz także panowała cisza. Śnieg stłumił wszelkie szelesty i szmery. Zapukała delikatnie do drzwi, nasłuchując, czy usłyszy czyjeś kroki.
Nic. Nawet znaku, że ktoś się tam rusza.
Zapukała trochę głośniej. Miała nadzieję, że nie obudzi całego domu, ale ktoś ją jednak usłyszy, bo inaczej będzie musiała spędzić noc w stajni.
Nadal nic. Z poprzednich wizyt Henrietta pamiętała, że jeden z lokajów nie śpi na górze z resztą służby, ale ma pokój w suterenie, żeby można go było wezwać, gdy ktoś z gości pojawi się późną nocą lub wczesnym rankiem. Niestety wydawało się mało prawdopodobne, że w tym wielkim domu nawet on coś usłyszy. Poza tym nikt jej tu przecież nie oczekiwał.
Jeszcze raz uniosła pięść i tym razem załomotała do drzwi, przepraszając w duchu wszystkich, których ten hałas mógł obudzić. Wstrzymała oddech, nasłuchując z uwagą i omal nie krzyknęła z ulgą, gdy w końcu dotarł do niej jakiś ruch.
Chwilę zajęło, nim odsunięto wszystkie rygle, a kiedy wreszcie drzwi stanęły otworem, Henrietta musiała się powstrzymać, żeby nie chwycić zaspanego lokaja w objęcia.
– Panna Harvey – powiedział, patrząc na nią ze zdumieniem. Minęło kilka sekund, nim się opamiętał i wpuścił ją do środka.
– Ogromnie przepraszam za tak późną porę – zaczęła się tłumaczyć. Czuła jak ją otula ciepło panujące w domu. – I za niespodziewany przyjazd.
– Wezmę pani palto, panienko. Czy ma pani bagaż?
– Nie. – Henrietta skrzywiła się. Caroline pożyczy jej jakieś ubranie; w domu znajdzie się wszystko, czego może potrzebować.
– Lord i lady Heydon…
– Och, proszę w żadnym razie ich nie budzić. Rano wszystko wyjaśnię.
Lokaj pokręcił głową.
– Nie ma ich tutaj, panienko. Przysłali wiadomość, że śnieg zatrzymał ich w Hampshire.
Henrietta przygryzła wargę.
– Nie szkodzi – odezwała się po paru sekundach. – Jestem pewna, że Caroline nie będzie miała nic przeciwko temu, bym zatrzymała się tu na kilka dni podczas jej nieobecności.
– Oczywiście, panienko – rozpromienił się lokaj. – Lady Heydon nawet przysłała wiadomość, żeby przygotować leśny apartament.
– Przygotować…? – Henrietta zmarszczyła brwi. Niemożliwe przecież, żeby Caroline się jej spodziewała. Uznała, że nie będzie tego tłumaczyć służącemu i uśmiechnęła się promiennie. – W takim razie tam dziś przenocuję. – Gdy zatrzymywała się u Caroline i Jamesa, zwykle nie zajmowała tej akurat sypialni, ale w taką noc ucieszy ją każdy pokój z miękkim łóżkiem i ciepłymi kocami.
– Czy mam zaprowadzić panienkę na górę?
– Nie ma potrzeby. Znam drogę. Natomiast chciałam prosić, żeby mojego konia odprowadzono do stajni.
– Oczywiście. – Lokaj podał jej świecę i spojrzał w mroźną noc za drzwiami. – Chyba najpierw włożę palto. Dobrej nocy, panienko.
Przemoczona suknia ciążyła Henrietcie podczas wchodzenia po schodach. Uciekając w pośpiechu z domu w Londynie, nie przebrała się, więc miała na sobie suknię, która bardziej nadawała się do podejmowania gości niż do dwudziestomilowej konnej podróży w śniegu. Płaszcz był cięższy i cieplejszy, lecz mimo to nie był stosowny do jazdy konno przy żadnej pogodzie, o zamieci, która przez ostatnie mile jeszcze bardziej utrudniała podróż, w ogóle nie mówiąc. Poczuje wielką ulgę, gdy będzie mogła zrzucić z siebie te mokre rzeczy i wsunąć się pod ciepłe przykrycie.
Na piętrze szybko skierowała się do leśnego pokoju. Otworzyła drzwi i zaklęła pod nosem, bo w tym momencie świeczka zamigotała i zgasła. Wewnątrz panowała niemal całkowita ciemność, jednak Henrietta z radością dostrzegła, że w kominku wciąż jest żar. Nie dawał wystarczająco dużo światła, żeby coś można było dostrzec, lecz w sypialni panowało cudowne ciepło.
Henrietta zawahała się. Chyba powinna zejść na dół i poprosić o drugą świecę, to jednak opóźniłoby położenie się do łóżka, a czuła się niewymownie zmęczona. Mogłaby też zapalić świeczkę od żaru, lecz w ciemności zapewne skończyłoby się to poparzeniem palców. Trudno, musiała sobie jakoś poradzić. Postanowiła kierować się wyczuciem, po omacku weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Po minucie jej oczy dostosowały się do ciemności i zaczęła dostrzegać kontury mebli.
Ostrożnie podeszła do fotela z wysokim oparciem i przytrzymując się, zdjęła buty. Powoli, sztuka po sztuce ściągała z siebie przemoczone ubranie. Wstrzymała się przy koszulce, ale przesunęła dłońmi po wilgotnej tkaninie i zdecydowanym ruchem rozebrała się z bielizny. Niemądrze byłoby przez skromność cierpieć niewygodę. Przecież zaraz znajdzie się pod przykryciem, a rano poprosi którąś z pokojówek o przyniesienie czystych ubrań.
Czuła się dziwnie, stojąc nago w ciemności, więc pospiesznie ruszyła w stronę łóżka. Odchyliła nakrycie i szybko się pod nie wślizgnęła. Przekręciła się na bok i w tym momencie zetknęła się z czyimś ciałem.
Nie krzyknęła tylko dlatego, że całkiem zabrakło jej tchu. Jej skóra dotykała kogoś ciepłego, muskularnego i bez wątpienia nagiego. Była tak blisko, że czuła nawet najmniejszy ruch, a także to, jak gwałtownie wyrwany ze snu człowiek sztywnieje. Zaczęła się wycofywać, a że robiła to w wielkim pośpiechu, spadła na podłogę. W duchu składała dziękczynne modły, że panujące w pokoju ciemności ukrywają jej nagość.
– Co pani, do diabła, wyprawia? – rozległ się głęboki męski głos, który brzmiał dziwnie znajomo, chociaż Henrietta nie potrafiła go z nikim powiązać.
– Jest pan w moim łóżku…
Parsknął zaskoczony.
– Chyba już się pani zorientowała, że to pani jest w moim łóżku.
Słyszała, jak szuka czegoś po omacku, a po chwili rozległo się zgrzytnięcie krzesiwa.
– Nie! – zawołała. Z całej siły chwyciła przykrycie i gwałtownie pociągnęła je w swoją stronę, starając się okryć nagie ciało.
Zapadła cisza, a po chwili ku uldze Henrietty pudełko z hubką i krzesiwem wróciło na szafkę nocną.
– Panna Harvey – odezwał się mężczyzna. – Czy to panna Harvey?
– Skąd…? – Urwała, starając się uciszyć bicie serca, uspokoić oddech i pozbierać myśli. – Kim pan jest?
– Lord Hauxton.
Wiedziała, że czerwieni się z zażenowania. Poza tym ogarnęło ją dziwne uczucie, którego wolała nie sprawdzać zbyt dokładnie. Lord Hauxton był najbliższym przyjacielem Heydona. Wielokrotnie spotykała go przy różnych towarzyskich okazjach, a teraz wlazła do łóżka, w którym leżał kompletnie nagi i przycisnęła się do niego całym ciałem. Nie mogła przestać myśleć o dotknięciu jego skóry i cudownie twardych mięśniach.
Próbując się podnieść na nogi, ściągnęła z łóżka wszystkie przykrycia. W końcu udało jej się owinąć jednym z prześcieradeł.
– Może mogłaby pani rzucić jeden z koców w moją stronę – powiedział chłodno lord Hauxton. Mimo że było całkiem ciemno, wytężała wzrok, usiłując go dojrzeć. A powinna przecież odwrócić spojrzenie…
Przytrzymując jedną ręką swoje prześcieradło, rzuciła koc w jego stronę. Widziała poruszający się cień, gdy się podnosił i okrywał.
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie ruszyło.
– Czy mogę już bezpiecznie zapalić świecę?
Henrietta zawahała się. Wiedziała, że potrzeba choć trochę światła, żeby mogli rozwiązać kłopotliwą sytuację. Jedno z nich będzie musiało znaleźć inną sypialnię. Byłoby najlepiej, gdyby udało się to zrobić bez informowania wszystkich mieszkańców, że zajmowali jeden pokój, a nawet jedno łóżko. Całe szczęście, że są na wsi. W innym razie jeszcze przed lunchem cały Londyn huczałby od plotek.
– Tak. – Kiedy lord Hauxton pocierał krzesiwo, upewniła się, czy prześcieradło na pewno ją dobrze osłania. W końcu świeca zamigotała, rzucając na pokój miękkie światło.
– Dobry wieczór, panno Harvey – powiedział lord Hauxton, kłaniając się. Poczuła dreszcz, gdy jego spojrzenie przesunęło się po niej. Sama także nie była w stanie oderwać wzroku od jego półnagiego ciała. Koc, który mu rzuciła, był niedbale owinięty w pasie, ale cały tors pozostał nagi i Henrietcie trudno było powstrzymać się od patrzenia.
– Dobry wieczór, lordzie Hauxton – głos jej zadrżał, a wtedy uświadomiła sobie, jak bardzo się denerwuje. On tymczasem był całkiem spokojny, jakby naga kobieta wślizgująca mu się do łóżka nie była niczym nadzwyczajnym.
– No dobrze. Co, na Boga, robi pani w mojej sypialni, panno Harvey? – spytał i zaraz dodał: – Nie żebym narzekał.
Podniosła oczy i zobaczyła na jego twarzy szeroki uśmiech. Najwyraźniej świetnie się bawił każdą minutą tej niezręcznej sytuacji.
– To nie pańska sypialnia.
– Rzeczywiście.
Henrietta cofnęła się myślą do chwili swojego przyjazdu. Przypomniała sobie zaspanego lokaja, jego uwagę o wiadomości od Jamesa i Caroline, w której prosili o przygotowanie pokoju dla gościa. Z pewnością chodziło o lorda Hauxtona. Wiedzieli, że ma ich odwiedzić.
– Wydaje mi się, że wskazano mi niewłaściwy pokój. – Zaczęła się cofać, próbując jedną ręką zbierać przemoczone ubrania, podczas gdy drugą podtrzymywała prześcieradło. – Przybyłam dość późno i lokaj powiedział coś o przygotowanym dla gościa leśnym pokoju. Pewnie myślał, że chodzi o mnie – mówiła szybko. Słowa zlewały się, gdy pośpiesznie próbowała wytłumaczyć zaistniałe nieporozumienie. Nie mogła mieć pewności, czy lord Hauxton nie podejrzewa, że był to z jej strony wybieg, by wejść mu do łóżka i zmusić do zbliżenia lub co gorsza do małżeństwa. – Znajdę inny pokój, gdzie będę mogła spędzić noc – dodała, chwytając buty i omal nie upuszczając pozostałych rzeczy.
– Nie mogę na to pozwolić. Nie byłoby to grzeczne. – Rzuciła mu zdumione spojrzenie. Przez moment myślała, że proponuje, by oboje zostali w tym pokoju. – Proszę zostać tutaj, cieszyć się ciepłem, a ja poszukam drugiego pokoju.
Henrietta podeszła do drzwi i gwałtownie pokręciła głową.
– To żaden kłopot, lordzie Hauxton. Już schodzę panu z drogi. – Sięgnęła do klamki, ale ruch ten sprawił, że kłąb ubrań zaczął wysuwać się z jej ramion. Pośpiesznie próbowała je przytrzymać, a wtedy puściła okrywające ją prześcieradło, które zsunęło się z jej ciała. Przez jedną koszmarną sekundę Henrietta stała jak wmurowana, niezdolna się po nie schylić.
Lord Hauxton postąpił do przodu, podniósł prześcieradło z podłogi, po czym zarzucił je na ramiona Henrietty. Odsunął się od niej dopiero, gdy się upewnił, że dobrze chwyciła końce.
– Dziękuję – szepnęła. Policzki jej płonęły ze wstydu. Odwróciła się szybko i umknęła z pokoju, nie zwracając uwagi na to, że jej mokre rzeczy zostały na podłodze w sypialni.

Henrietta marzy o karierze malarki. Niestety matka odkrywa jej pracownię i w trosce o reputację córki zakazuje „zabawy w sztukę”. Zbuntowana panna, zamiast odgrywać na salonach rolę potulnej debiutantki, ucieka na wieś. W środku nocy przybywa do kuzynki i zostaje omyłkowo skierowana do sypialni, którą już zajmuje inny gość, lord Hauxton. Oboje chcieliby zapomnieć o tym krępującym zdarzeniu, jednak to trudne, skoro z powodu śnieżycy utknęli pod jednym dachem. Gdy poznają się bliżej, dochodzą do wniosku, że ich niefortunnie zawarta znajomość to szczęśliwe zrządzenie losu. Stają się sobie bliscy, ale ich zażyłość zostanie wkrótce wystawiona na ciężką próbę.

Nie wszystko zgodnie z planem

Lynne Graham

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1127

ISBN: 9788327685858

Premiera: 10-11-2022

Fragment książki

Tor Sarantos nie przejął się zaniepokojeniem szefa ochrony na wieść o jego zaplanowanym na wieczór samotnym wyjściu.
– Wiesz, co to za dzień – powiedział po prostu. – Jak co roku, chcę spędzić ten szczególny wieczór samotnie.
– Z całym szacunkiem – nalegał starszy mężczyzna. – Przy twojej pozycji to niebezpieczne.
– Wiem – odparł Tor sucho. – Ale nie zmienię planów.
Przez minione pięć lat tego właśnie dnia Tor nieodmiennie wychodził sam. To była bardzo smutna rocznica śmierci jego żony i córki. Tor nie należał do specjalnie czułostkowych czy sentymentalnych, ale wypadek Kateriny i Sophii był najgorszą porażką w jego życiu. Nieokiełznany gniew, zraniona duma i gorycz doprowadziły do tragedii, o której nie pozwalał sobie zapomnieć. Dlatego przez ten jeden dzień w roku Tor pławił się w nienawiści do samego siebie. W końcu to on zawalił sprawę tak fatalnie, że kosztowało to dwa ludzkie życia, które można było uratować, gdyby tylko potrafił się zdobyć na odrobinę współczucia i wielkoduszności.
Przykre, ale Tor Sarantos nie grzeszył współczuciem ani wielkodusznością. Choć pochodził z ciepłej i kochającej rodziny, był twardy, nieustępliwy i bezwzględny. Bajecznie bogaty bankier i przenikliwy finansista, którego prognozy ceniły sobie zarówno rządy, jak i prywatni inwestorzy. W biznesie odniósł sukces, a w życiu prywatnym porażkę i nie planował ponownie zakładać rodziny.
Obecnie rzadko odwiedzał dom rodzinny w Grecji. Nie tylko dlatego, że ze zrozumiałych względów wolał unikać spotkań z włoskim bratem przyrodnim Sevastianem, ale nie chciał też słuchać coraz bardziej natarczywego nagabywania krewnych. Podczas odwiedzin nieustannie przedstawiano mu „odpowiednie” młode kobiety, chociaż wyraźne dawał do zrozumienia, że nie ma ochoty na ponowne małżeństwo.
Poza wszystkim, już dawno przestał być szczęśliwym mężem swojej pierwszej miłości, a został kobieciarzem, znanym w całej Europie z namiętnych, krótkotrwałych romansów. W wieku lat dwudziestu ośmiu bardzo się oddalił od naiwnych, młodzieńczych ideałów, ale rodzina uparcie nie chciała dostrzec tej zmiany.
Jego rodzice nadal byli w sobie tak samo zakochani jak w dniu swojego ślubu i przekonani, że podobne szczęście jest dostępne wszystkim. Tor nie zamierzał ich informować, że w ich własnym kręgu rodzinnym kwitną niedostrzeżone i niepodejrzewane kłamstwa, oszustwa i zdrada. Wolał, by jego krewni żyli w swojej słonecznej wersji rzeczywistości, w otoczeniu tęczy i jednorożców. Sam przekonał się boleśnie, że raz utracone zaufanie i niewinność są nie do odzyskania.
Przebierając się do wyjścia, odłożył złote spinki do mankietów, platynowy zegarek i wszystkie oznaki bogactwa, wybierając anonimowość spranych dżinsów i skórzanej kurtki. Zamierzał pójść do baru i pić aż do otępienia, rozpamiętując przeszłość, a potem wrócić do domu taksówką. Co roku spędzał ten czas tak samo. Nie pozwalał sobie na zapomnienie, bo to uwolniłoby go od poczucia winy, na co z pewnością nie zasługiwał.

Osiemnaście miesięcy później

Tora zdziwił widok niezwykle poruszonej gospodyni, która stanęła w drzwiach jego domowego gabinetu.
– Czy coś się stało?
– Ktoś zostawił dziecko na progu domu, proszę pana – poinformowała go z zakłopotaniem. – To chłopczyk, mniej więcej dziewięciomiesięczny.
– Dziecko? – Tor nie wierzył własnym uszom.
– Ochrona przegląda taśmy z monitoringu. Znaleziono przy nim list zaadresowany do pana.
– Do mnie? – powtórzył z niedowierzaniem, kiedy podała mu kopertę.
Widniało na niej jego nazwisko wypisane wielkimi literami, flamastrem.
– Czy mam zawiadomić policję?
Tor rozdarł kopertę. Wiadomość była krótka:

Dziecko jest Twoje. Opiekuj się nim.

Oczywiście dziecko nie mogło być jego. Ale może kogoś z rodziny? Miał trzech młodszych braci, którzy bywali w jego londyńskim domu. Może więc chłopczyk był jego bratankiem? Skoro matka zdecydowała się zostawić dziecko i odejść, musiała być zdesperowana.
– Czy zawiadomić policję? – dopytywała pani James.
– Na razie nie. Pozwól mi się nad tym zastanowić.
Na wypadek gdyby był w to zamieszany ktoś z jego krewnych, nie chciał skandalu i prasowych spekulacji.
– Więc co mam teraz zrobić?
– Z czym?
– Z dzieckiem, proszę pana. Nie znam się na opiece nad dziećmi.
– Wezwij nianię z agencji – poradził. – A ja postaram się coś ustalić.
Dziecko? Oczywiście nie mogło być jego. Ale jednocześnie pojawiła się refleksja. Na dobrą sprawę, żadna z form antykoncepcji nie dawała stuprocentowej gwarancji. Wpadki się zdarzały. Kobiety manipulatorki też.
Podobnie jak inni mężczyźni słyszał o kondomach specjalnie dziurawionych szpilkami i innych niesmacznych postępkach, ale nigdy nie spotkał nikogo, komu by to się rzeczywiście przydarzyło.
Starał się myśleć pozytywnie, ale niespodzianie naszło go wspomnienie dziwnej, rozhisteryzowanej kobiety, która wtargnęła do jego biura rok wcześniej…

Osiemnaście miesięcy wcześniej

Pixie otworzyła kluczem drzwi do swojego tymczasowego luksusowego domu. Mieszkało w nim kilka świetnie zarabiających osób, a ona jako studentka pielęgniarstwa mogła tylko potraktować możliwość spędzenia tu dwóch tygodni jako odpoczynek od mieszkania z bratem Jordanem i jego partnerką Eloise, akurat w trakcie rozstania. W małym szeregowcu, który z nimi dzieliła, musiała wysłuchiwać niekończących się kłótni, co było wyjątkowo krępujące.
Dlatego bardzo się ucieszyła, kiedy Steph, siostra jednej z jej przyjaciółek, posiadaczka cennej syjamskiej kotki, postanowiła nie oddawać jej na czas służbowego wyjazdu do hotelu dla zwierząt. Pixie dziwiło, że Steph, która była modelką, nie poprosiła o opiekę nad zwierzakiem współlokatorów. Dopiero kiedy zaczęła zajmować się Coco, zrozumiała, że każdy żyje tu w swoim świecie, nie interesując się sprawami innych, co niweczyło jej nadzieje na wspólnotowe kontakty.
Nie mogła jednak nie docenić możliwości korzystania z luksusowo wyposażonej łazienki i sypialni tylko za opiekę nad bardzo miłą koteczką. A ponieważ pracowała na dwunastogodzinnych zmianach jako praktykantka pielęgniarstwa, możliwość zamieszkania w tym eleganckim miejskim domu spadła jej jak z nieba. Właśnie wróciła z pracy, obiecując sobie długą, relaksującą kąpiel, a Coco podbiegła do niej, domagając się pieszczot po samotnym dniu.
Pixie wykąpała się, starając się nie rozmyślać o odejściu swojej pierwszej pacjentki. Była to młoda, zdrowa kobieta i żadne studia nie mogły jej na to przygotować. Wiedziała, że nie powinna się angażować emocjonalnie, tylko taktownie i empatycznie wspierać pogrążonych w bólu krewnych. Mogła się cieszyć satysfakcją z dobrze wykonanego zadania, ale przeżycie wciąż w niej tkwiło. Miała oczywiście świadomość, że nie powinna przenosić kwestii zawodowych na grunt prywatny, ale nie było to łatwe. Miała tylko dwadzieścia jeden lat, a sześć lat wcześniej przeżyła poważną stratę we własnej rodzinie.
Pozwoliła sobie na bose stopy i wygodną piżamę, bo nikogo poza nią w mieszkaniu nie było. Na imprezowiczów było jeszcze za wcześnie, inni podróżowali w interesach lub dla przyjemności. W tych godzinach, a także wcześnie rano Pixie miała zwykle to miejsce całe dla siebie i jej nietypowe godziny pracy okazywały się plusem.
Zapaliła tylko modną lampę wiszącą nad kuchenną wyspą, podekscytowana doskonałością swojego otoczenia. Profilowane blaty, wymyślne urządzenia, oszklona weranda, wszystko to bardzo jej się podobało. Lubiła marzyć i czasem sobie wyobrażała, że dom należy do niej i sama przygotowuje w tej wspaniałej kuchni posiłek dla wyjątkowego mężczyzny. Wyjątkowy mężczyzna to oczywiście żart, pomyślała z żalem, kiedy w oszklonych drzwiach patia mignęło jej odbicie niewysokiej, krągłej figurki z zielonymi włosami.
Zielonymi! Co też ją naszło, żeby kilka tygodni wcześniej ufarbować sobie włosy na zielono? Jordan i Eloise przekonali ją do tego, kiedy czuła się podle, bo mężczyzna, którym była zainteresowana, ledwo ją zauważał. Antony był pracownikiem paramedycznym, ciepłym i przyjacielskim, dokładnie takim, jak Pixie wyobrażała sobie idealnego partnera.
Farbowanie okazało się kiepskim pomysłem, bo tani barwnik nie dał się zmyć, choć powinien. W dodatku zbyt późno doczytała, że nie był polecany do jasnych włosów. Nie cierpiała swoich jasnych loków od czasów szkolnych, kiedy przezywano ją Pudlem. I nawet nie przez zdeklarowanych wrogów, ale osoby, które uważała za przyjaciół. Ostatnio przekonała się jednak, że włosy zielone są dużo gorsze niż blond, a w dodatku bardzo dalekie od profesjonalizmu. Wypowiedzieli się na ten temat wszyscy, poczynając od jej mentora, po przełożonych i kolegów z pracy. Niestety nie mogła sobie pozwolić na szukanie pomocy u fryzjera. Staż był niepłatny, a z powodu dwunastogodzinnych zmian nie mogła wziąć dodatkowej pracy.
Rozpamiętując zmartwienia, przygotowała sobie grzankę z serem. Na więcej nie było jej stać i nawet Coco jadała dużo lepiej. Nastawiła wodę na herbatę i wtedy usłyszała blisko jakiś dźwięk. Pomyślała, że to kotka, bo wcześniej dała jej do zabawy gumową piłeczkę. Coco była bardzo żywa, ale jak większość kociaków szybko się męczyła i zasypiała w swoim ekskluzywnym, przyozdobionym futerkiem koszu na długo przed tym, jak Pixie położyła się spać. Teraz Pixie czekała na grzankę i rozmyślała o czekającym ją w weekend powrocie do domu brata. Ta perspektywa nie cieszyła jej ani trochę, ale nie miała wyboru. W dodatku do innych kłopotów Jordan stracił pracę i Eloise była na niego wściekła, bo nie szukał nowej, a wydatki rosły zastraszająco. W tej sytuacji Pixie czuła, że jest dla nich jeszcze większym ciężarem.
Jordan zaczął się nią opiekować po nagłej śmierci rodziców. Ona miała wtedy lat piętnaście, on dwadzieścia trzy. Pixie wiedziała, że mógł ją oddać do rodziny zastępczej. Tym bardziej, że z formalnego punktu widzenia byli rodzeństwem przyrodnim, z tego samego ojca i różnych matek, bo ich ojciec owdowiał i ożenił się ponownie. Jednak Jordan nie odwrócił się do niej plecami, chociaż mógł, i dopełnił wielu formalnych wymogów, by zostać jej prawnym opiekunem. Była mu bardzo wdzięczna za opiekę i wsparcie, jakiego jej nie żałował w latach szkolnych i później, na studiach pielęgniarskich.
– Coś tu bardzo dobrze pachnie…
Na dźwięk nieznanego męskiego głosu Pixie omal nie wyskoczyła ze skóry. Odwróciła się pospiesznie i zobaczyła mężczyznę wstającego niespiesznie z leżaka na nieoświetlonej, oszklonej werandzie, gdzie do tej pory siedział niezauważony. Od pierwszej chwili zrobił na niej ogromne wrażenie, bo wyglądał jak chodząca męska doskonałość. Nieopatrznie dała krok do przodu i zderzyła się ze spojrzeniem ostrym, przenikliwym, przejmującym i mrocznym jak nocne niebo.
– Nie widziałam cię tu wcześniej. Kim jesteś? – spytała grzecznie, obawiając się obrazić któregoś ze współlokatorów czy znajomych Steph.
– Jestem Tor – zamruczał. – Miałem zamówić taksówkę i pojechać do domu, ale przysnąłem.
– Nie wiedziałam, że ktoś tu jest – powiedziała Pixie. – Wróciłam z pracy i szykuję sobie kolację. Do kogo przyszedłeś?
Zmarszczył brwi i znów opadł na leżak.
– Bardzo przepraszam, ale nie pamiętam nazwiska. Ruda długonoga o denerwującym śmiechu.
– Saffron – podpowiedziała rozbawiona. – Dlaczego cię tu zostawiła?
– Wybiegła wściekła, bo ją odtrąciłem – odparł, wzruszając ramionami.
– Odtrąciłeś Saffron?
Trudno było w to uwierzyć, bo Saffron, niedoszła aktorka, wyglądała jak supermodelka i ludzie oglądali się za nią na ulicy.
– Zaszło nieporozumienie – wyjaśnił gładko. – Myślałem, że zaprasza mnie na party, ale planowała co innego. Trochę za dużo wypiłem i słabo panowałem nad językiem.
Na pewno nie był pijany. W szpitalu nierzadko stykała się z pijanymi. Zwykle bełkotali, przeklinali i nie byli w stanie stać o własnych siłach. Ten nieznajomy mówił z doskonałą dykcją, bardzo grzecznie, i potrafił zręcznie załagodzić nieprzyjemne wrażenie , jakie mógł wywrzeć, wspominając o odtrąceniu innej kobiety. Pixie była pod wrażeniem mężczyzny o guście na tyle wyrafinowanym, by odrzucić zaloty takiej piękności jak Saffron.
– Co będzie na kolację? – spytał niespodziewanie.
– Zapiekanki z serem. – Pixie zdjęła pokrywkę z patelni i sięgnęła po talerz.
– Pachną fantastycznie.
– Masz ochotę?
Był zupełnie obcy i nie miała wobec niego żadnych zobowiązań, ale jak już wcześniej stwierdziła Eloise, Pixie była typem kobiety, którą mężczyźni będą wykorzystywać. Zresztą sama też zauważyła, że zwyczajnie lubi karmić ludzi i się nimi opiekować. Zaspokajanie ludzkich potrzeb dawało jej satysfakcję, choć Eloise powtarzała, że dla własnego dobra powinna zdusić te skłonności w zarodku.
– Bardzo chętnie. Umieram z głodu. – Jego uśmiech był oszałamiająco piękny i ciepły.
Pixie przełożyła gotową zapiekankę na talerz.

– Bardzo proszę. Dla mnie będzie następna.
Podała mu talerz, nóż i widelec, a on przysunął sobie jeden z wysokich barowych stołków. Choć zajęta przygotowywaniem następnej zapiekanki, była bardzo świadoma jego palącego spojrzenia. To, co czuła przy Antonym i przy tym nieznajomym, było nieporównywalne.
Dziewczyna miała zupełnie niezwykłe włosy. Tor, kontemplujący bladą zieleń loków spadających na wąskie ramiona, nie potrafił znaleźć innego określenia. Jeżeli jednak kobieta mogła dobrze wyglądać w zielonych włosach, to w tym przypadku tak było. Miała też najjaśniejsze niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widział, najmiększe, najbardziej różowe wargi, najgładszą skórę i była tak drobna, że ledwo ją widział przez kuchenną wyspę.
– Ile masz wzrostu?
– Jakieś metr pięćdziesiąt. U mnie w rodzinie wszyscy są niewysocy.
– A lat?
– Dlaczego pytasz?
– Jestem w obcym domu i nie chcę zostać posądzony o zaczepianie cudzego dziecka, a ty wyglądasz bardzo młodo.
– Dwadzieścia jeden. Jestem wykwalifikowaną pielęgniarką. Całkiem dorosłą i niezależną.
– Dwadzieścia jeden to wciąż niewiele – zauważył mimochodem.
– A ty, starcze, ile masz lat? – spytała żartobliwie, przykrywając patelnię i opierając się wygodniej. – Napijesz się kawy?
– Chętnie. Czarną z cukrem – odparł. – Ja mam dwadzieścia osiem.
– I jesteś żonaty. – Zauważyła jego obrączkę. – Co w takim razie robiłeś z Saffron? Przepraszam, to nie moja sprawa – zreflektowała się zaraz.
– Nic nie szkodzi. Jestem wdowcem.
Zamieszała kawę i podała mu kubek.
– Bardzo mi przykro.
– Bywa – odparł sztywno. – Moja żona i córka zginęły pięć lat temu.
Pixie zbladła.
– Straciłeś też dziecko?
Natychmiast wróciło do niej wspomnienie jej pierwszej śmierci w szpitalu. Nieuchronność przemijania i smutek rodziny oddziaływały też na personel medyczny. Ból po stracie żony i dziecka musiał być niewyobrażalny i serce ścisnęło jej się współczuciem. Pobladł, co zdawało się potwierdzać jej odczucia.
– Ogromnie mi przykro.
– Nikt już ich nawet nie wspomina. Jakby minęło sto lat, a nie pięć – zauważył z goryczą.
– W obliczu śmierci ludzie czują się nieswojo. Unikają tematu, żeby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego.
– Albo jakby to mogło być zaraźliwe – dopowiedział sucho.
– Wiem. Moi rodzice odeszli w odstępie dwóch dni i nawet przyjaciele unikali mnie, kiedy wróciłam do szkoły.
– Wypadek samochodowy? – spytał ze współczuciem.
– Nie. Choroba legionistów. Oboje mieli cukrzycę i upośledzony układ odpornościowy, a leczenie przyszło nie dość szybko. Wszyscy myśleli, że to jakiś niegroźny wirus. Tata odszedł pierwszy, mama dwa dni po nim. Byłam zdruzgotana. Nie miałam pojęcia, jak groźna jest sytuacja, a potem było już za późno.
– To dlatego zostałaś pielęgniarką?
– Po części. Chciałam móc pomagać potrzebującym i mieć praktyczny, sensowny zawód. – Uśmiechnęła się smutno. – Prawdę mówiąc, już jako dziecko bandażowałam pluszowe misie i próbowałam ratować porzucone pisklęta. Mój brat mawiał, że chcę zbawić świat.
– Ja też mam brata, ale się nie kontaktujemy.
Najwyraźniej stare powiedzenie, że alkohol rozwiązuje język było prawdziwe, bo mówił dużo więcej niż zwykle. Z natury raczej powściągliwy, więc może to ona tak na niego działała? Zwyczajna i pozornie zupełnie nieseksowna w szarej piżamie w małe różowe flamingi… przynajmniej dopóki nie zauważył zgrabnych, pełnych piersi.
– Dlaczego się nie kontaktujecie? – W niebieskich oczach zabłysło współczucie. – To smutne.
– Wcale nie. Sypiał z moją żoną – odparł Tor, zaskakując samego siebie.
Nigdy wcześniej nikomu o tym nie wspomniał i naprawdę nie zamierzał tego robić.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
– Jak brat bratu mógł zrobić ci coś takiego?
– Nie dorastaliśmy razem i właściwie nigdy nie byliśmy blisko – wyjaśnił niechętnie. – Ale tej zdrady nigdy mu nie wybaczę.
– To oczywiste.
Po tym pierwszym zwierzeniu z niewytłumaczalnego powodu nie potrafił powstrzymać się od kolejnych.
– Tamtej nocy, zanim zmarła, moja żona wyznała, że zakochała się w Sevie, ale walczyła z tym uczuciem, bo chciała być lojalna wobec mnie i sądziła, że jej się to udało.
– Nie powinna była za ciebie wychodzić – powiedziała Pixie z uczuciem. – Powinna była powiedzieć ci o swoich wątpliwościach jeszcze przed ślubem.
– To byłoby z pewnością mniej niszczące niż efekt końcowy.
Jego szczupła opalona twarz wyglądała jak wyrzeźbiona z granitu, ciemne oczy miały twardy wyraz.
– Świadomość, że nasze wspólne lata to fałsz i kłamstwo, była bardzo trudna i źle to zniosłem – dokończył półgłosem.
– Przeżyłeś wstrząs. – Dolała mu kawy.
– To mnie nie usprawiedliwia.
Patrzył na nią z pustką w pięknych ciemnych oczach ze złocistymi refleksami, ocienionych długimi czarnymi rzęsami. Był uderzająco przystojny…

Pięć lat po śmierci żony i córki Tor Sarantos wciąż nie zamierza zakładać nowej rodziny. Jednak nawet potężny bankier nie wszystko ma pod kontrolą. Pewnego dnia pod drzwiami swojego domu znajduje niemowlę, a obok list, że to jego syn, którym musi się zająć. W pierwszej chwili Tor myśli, że to nieporozumienie, lecz potem przypomina sobie Pixie Miller, która kilka miesięcy temu przyszła do niego do biura w zaawansowanej ciąży. To z nią spędził wcześniej jedną niezwykłą noc…

To nie sen, Czy to jest miłość?

Sharon Kendrick, Dani Collins

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1131

ISBN: 9788327686152

Premiera: 10-11-2022

Fragment książki

– Nie, nie mogę… – słowa Hollie zabrzmiały jak stłumiony krzyk rozpaczy.
Trzymała w ręku kiczowaty strój, który miała właśnie założyć.
W sam raz na przedgwiazdkowe przyjęcie. Kusy i złociście zielony. Błyszczał w jaskrawych hotelowych światłach, jeszcze bardziej kłując w oczy. Znów spróbowała wcisnąć go na siebie.
– Naprawdę nie dam rady, Janette…
– Czemu?
Jej szefowa uniosła brwi.
– Bo jest… – Hollie wahała się przez chwilę.
Zwykle wykonywała polecenia potulnie jak baranek. Nie lubiła się stawiać. Wolała od razu zażegnywać kłopoty. Harowała jak wół i bez szemrania robiła wszystko, co jej kazano. Ale tym razem…
– Za mały… – wykrztusiła zduszonym głosem.
Jednak Janette nie znosiła sprzeciwu.
– W twoim wieku nie ma chyba nic zdrożnego w założeniu tak śmiałego kostiumu. Jesteś młoda. Zobaczysz, polubisz odmianę.
– Ale…
– Żadnych ale, Hollie. Sponsorujemy dzisiejsze przyjęcie. Będzie masa VIP-ów. Kelnerka jest chora i ktoś musi ją zastąpić. Musisz tylko parę godzin pobiegać w stroju elfa i rozdawać kanapki. Wielkie mi co! Gdybym była młodsza, sama bym w niego wskoczyła. Zwłaszcza że przyjdzie… Maximo Diaz. – Janette uśmiechnęła się porozumiewawczym uśmiechem. – Nigdy nie mieliśmy takiego klienta. Gruba ryba. Miliardy na koncie. Jeśli sprzedamy mu ten hotel przed Bożym Narodzeniem, dostaniesz wielką premię. Chyba go pamiętasz?
Pamiętała. Nie sposób było zapomnieć wrzawy, jaka wybuchała zawsze, gdy ten przystojny Hiszpan zjawiał się w małym miasteczku Trescombe w hrabstwie Devon. Hollie zaszyła się tu, gdy przez własną naiwność straciła oszczędności całego życia. Kto zapomniałby mężczyznę, który jak mroczny bohater filmu „Anioł zemsty” nagle zstępował na ziemię w garniturze szytym na miarę u najlepszego londyńskiego krawca? Widziała Diaza kilka razy. I zawsze, gdy spojrzał na nią twardym zmysłowym wzrokiem, przeszywał ją dziwny dreszcz. Czuła się jak przyszpilony motyl.
Nie ona jedna. Zawsze, gdy Diaz zjawiał się w agencji nieruchomości, gdzie pracowała, natychmiast jak magnes przyciągał wzrok wszystkich kobiet. Nie odrywały oczu od jego muskularnej sylwetki i ciemnooliwkowej karnacji.
Ten mężczyzna na stałe zajął miejsce w wyobraźni Hollie. Przerażał ją i podniecał. Uosabiał męskość i seksualność. Wypełniał jej wyobraźnię, jak woda wypełnia po brzegi filiżankę.
Podczas swoich krótkich wizyt w agencji Diaz jej nie zauważał. Bo dlaczego wpływowy miliarder miałby zwracać uwagę na zwykłą szarą myszkę siedzącą przy biurku? Czasem podawała mu kawę z leciutkimi herbatnikami, które sama piekła i przynosiła do agencji. Pamiętała, jak kiedyś spróbował jednego w roztargnieniu i spojrzał na niego zdziwiony, jakby nigdy przedtem nie jadł czegoś tak słodkiego. Bo nie jadł. Słowo „słodki” było ostatnim, jakie kojarzyło się z tym mrukliwym mężczyzną. Najchętniej używał słów twardych i szorstkich.
– Pamiętam. – Hollie wróciła ze wspomnień na ziemię. – To bardzo ważny klient.
– Właśnie. Dlatego wszyscy nasi politycy i grube ryby marzą, by się z nim spotkać. Może zrobić tu wiele dobrego. Zwłaszcza gdy przywróci staremu zamkowi dawną hotelową świetność. My też zmienimy wtedy to szpetne biuro na lepsze. Więc nie narzekaj i załóż ten kostium.
Hollie zrezygnowana kiwnęła potakująco głową. Nie miała wyjścia. A jeśli go nie masz, zachowuj się z gracją, pomyślała.
– Dobrze – odpowiedziała.
– W porządku. Biegnij i przebierz się. Zostawiłam ci też moje wysokie szpilki. Będą pasować. I rozpuść włosy. Nie wiem, dlaczego zawsze tak uparcie ukrywasz to, co masz najlepsze!
Hollie wcisnęła strój pod pachę i wyszła na ozdobiony kolorową serpentyną i zalany światłem korytarz hotelu, próbując skupić się na wieczornym przyjęciu. Janette była apodyktyczna i wszelki upór wobec jej poleceń nie miał sensu. Do Gwiazdki brakowało jeszcze dwa miesiące, ale agencja co roku wydawała przedświąteczne przyjęcie.
Boże Narodzenie. Wyczekiwane z utęsknieniem wytchnienie od codziennej szarości. Czas kolęd i świecących lampek na choince. Śniegu, zapachu jodeł i pieszczących ucho dźwięków dzwoneczków. Hollie nie miała rodziny, z którą zasiadłaby do stołu, ale i tak zawsze cieszyły ją święta. Bo niosły jakieś nieokreślone poczucie nadziei. Zmiany na lepsze.
Kochała to uczucie.
Z kolorowej feerii świateł weszła w ciemny korytarz prowadzący do szatni. Miała wrażenie, że nagle zstąpiła do piekła. Zawsze jednak starała się nie tracić humoru.
Strój elfa składał się z obleczonej sztucznym białym futerkiem zielonej sukienki i rajstop w jaskrawe czerwono-zielone prążki. Kątem oka Hollie dostrzegła stojące w kącie przerażająco wysokie purpurowe szpilki.
Jak w nich chodzić?
Rozebrała się i, stojąc przed lustrem, wcisnęła na siebie kostium. Gdy modląc się, by nie puścił w szwach, z trudem zapinała suwak, zrozumiała, skąd brał się lęk przed tą przebieranką.
Z lustra patrzyła na nią inna kobieta. Zaskoczona zamrugała powiekami. Nie myślała nawet o stroju… Kelnerka, dla której go uszyto, musiała być sporo od niej niższa. Futerko sięgało Hollie ledwie połowy ud. I te niebotycznie wysokie szpilki!
Wyglądała jak ktoś obcy. Ktoś, kogo nie znała. Jak jej matka, gdy rozpaczliwie oczekiwała na wizytę ojca Hollie, wierząc, że obcisły ubiór maskuje niedoskonałości ciała. Jak gdyby jedyną rzeczą potrzebną kobiecie, by kochał ją mężczyzna, była zwykła szałowa kiecka! A przecież matce nigdy się nie udawało. Hollie pamiętała wyraz goryczy na jej twarzy, gdy trzaskała drzwiami po wyjściu ojca.
Pamiętała słowa matki.
Nie sprawisz, by pokochał cię mężczyzna, bo oni nie potrafią kochać.
Hollie nigdy nie zapomniała tej lekcji. Ból niespełnionej miłości matki na zawsze pozostał w jej pamięci.
Najchętniej zdarłaby z siebie kiczowaty strój elfa, rzuciła szpilki w kąt i wróciła do swojego skromnego wynajętego domku. Sprawdziłaby nowy przepis na ciasto, które zamierzała upiec w czasie weekendu, i oddała się marzeniom o swoim przyszłym małym biznesie. I niezależności. Jeszcze rok oszczędnego życia i odłoży potrzebną sumę. Tylko tym razem zrobi to sama. Bez przyjaciółki. I nie w anonimowym Londynie, lecz w miejscu, które już sobie upatrzyła – właśnie w malowniczym Trescombe. Tu łatwo można zniknąć wszystkim z oczu i stać się… niewidoczną.
Wtedy zbytnio zaufała swojej rzekomo najlepszej przyjaciółce. Obudziła się dopiero, gdy pewnego dnia zobaczyła swoje puste konto, a przyjaciółka znikła. Hollie dostała twardą i brutalną lekcję. Obiecała sobie, że nigdy nie pozwoli się nikomu oszukać, lecz jej wiara w ludzką naturę rozsypała się jak domek z kart.
Teraz jednak wspomnienie tej lekcji przyszło jej z pomocą. Powinna zrobić wszystko, by przyjęcie się udało. Jeśli Maximo Diaz kupi położony na podmiejskim wzgórzu stary zamek, który kiedyś był hotelem, dla miejscowych nadejdzie złota era. Napłyną turyści.
Hollie pragnęła wziąć udział w tym odrodzeniu. Może tajemniczy Hiszpan nie nadawał się do roli zbawiciela, ale takie jest życie. Czasem sprawia niespodzianki i ze zdziwieniem odkrywamy, że ludzie nie zawsze pasują do prostych schematów, w jakie ich wciskamy. Diaz był bajecznie bogatym gwiazdorem światowego biznesu. Ale czemu miałby nie być też dobrym człowiekiem?
Przypomniała sobie o uwadze Janette i rozpuściła włosy, które miękką falą opadły jej na ramiona i piersi. Miały jasnobrązowy kolor, choć złośliwe koleżanki w szkole nazywały go „mysim”. Teraz lekko przykryły dekolt, którego głębokość ją przerażał.
Włożyła na głowę śmieszny czerwono-zielony kapelusik z dzwoneczkiem i znów spojrzała w lustro.
– Odwagi, gwiazdkowy elfie! – powiedziała mocnym głosem i, chwiejąc się na szpilkach, niezgrabnym krokiem ruszyła do drzwi.

Maximo Diaz nie chciał uczestniczyć w przyjęciu.
Udział w nim traktował jak dopust Boży. Mimo że już prawie dopiął korzystną transakcję kupna zamku, czuł się wyobcowany bardziej niż zwykle.
I znudzony.
Rozglądał się po sali udekorowanej święcącymi wszystkimi kolorami tęczy ozdobami i serpentynami. Jedną ze ścian zajmowała ogromna jodła obwieszona złotymi lampkami i bombkami. Do tej zapadłej dziury z widocznym w dali morzem święta nadeszły już w październiku? Zasłonił dłonią usta, by nikt nie widział, że ziewa.
Tak naprawdę nie chciał teraz być nigdzie. Ani w swoim madryckim, ani w nowojorskim apartamencie. A już na pewno nie w Trescombe. Bo wszędzie, gdzie bywał, zawsze zabierał ze sobą siebie samego. Maximo nie potrafił uciszyć kołaczących mu w głowie myśli. Pierwszy raz w życiu nie umiał się wyłączyć, a to wzmagało jego niepokój.
W przeszłości miewał trudne sytuacje. Kto ich nie miał? Ale czasem Maximo czuł, że miał ich więcej, niż zasłużył. Wracała wtedy do niego pamięć ciemnych i mrocznych zdarzeń, która groziła mu oślepieniem. Zawsze jednak potrafił się odbić i wrócić do życia. Do perfekcji opanował sztukę żelaznej samokontroli. I był dumny, że potrafi dać radę choćby najcięższej przeciwności losu. Z chaosu, jaki czasem funduje nam życie, zawsze wychodził nietknięty i wzmocniony. Odradzał się jak feniks z popiołów. Ale wtedy po jego stronie były młodość, ambicja i żądza sukcesu, które jak tarcza chroniły go przed bólem i zranieniem. Uwierzył, że jest jednym z nielicznych szczęściarzy, których nikt i nic nie zrani. A że ludzie – zwłaszcza kobiety – mieli go za człowieka zimnego i pozbawionego uczuć… Co z tego? Ich problem.
Jednak nawet w najgorszych chwilach nie przypuszczał, że śmierć kogoś, kim pogardzał, przebije mu serce ostrym mieczem.
Nie widział matki przez lata. Nie chciał widzieć kobiety, która dała mu życie. I miał tysiąc powodów. Powinien czuć gniew czy odrazę. Przeklinać brak sprawiedliwości na tym świecie. Lub wszystko to razem. Gdy jednak któregoś dnia zakonnice niespodziewanie wezwały go do przytułku, gdzie umierała kobieta, którą opiekowały się w jej ostatnich dniach, pojechał, by się z nią pożegnać. Zaskoczyła go i rozzłościła własna reakcja. Miał przecież nigdy już niczego nie odczuwać w ten sposób. Trzymał bladą jak papier dłoń matki i czuł, że wzbiera w nim głęboki smutek. Przytłacza poczucie utraty, które pozostanie z nim na zawsze.
Zabraniał sobie takich uczuć. I wtedy i później.
Ale musiał żyć dalej, bo aż za dobrze wiedział, że życie nie ma litości dla słabych. Strząsnąć z siebie kurz bezsensownego żalu tak, jakby nigdy go nie poczuł. Jaki wybór miał ktoś, kto zimną obojętność przekształcił w formę sztuki? Maximo przeszedł nad śmiercią matki do porządku dziennego, bo zawsze tak czynił. I rozgrzeszył się z tego krótkiego wypadu w świat lukrowanego sentymentalizmu, który nigdy go nie pociągał.
Rzucił się w wir pracy i nieuchronnej pogoni za dojściem na szczyt i sukcesem. Pomnażał swoją fortunę na przebudowie infrastruktury jednego kraju za drugim. Budował drogi i linie kolejowe, a jego dochody przyprawiały biznesowych rywali o ból głowy i zazdrość. Na listę swoich inwestycji wpisał sieć luksusowych hoteli. Pieniądze lgnęły do niego jak złoto do króla Midasa. Ale ku zaskoczeniu Maxima bogactwo nie dawało mu satysfakcji, jakiej pragnął. Zwracało za to uwagę i przyciągało pożądliwe spojrzenia pięknych kobiet, które chętnie dawały się zapraszać do którejś z jego nadmorskich letnich rezydencji czy na pokład luksusowego prywatnego odrzutowca. Choć zgromadził fortunę, której przez lata nie wydałaby cała ludność małego miasta, nie zwalniał kroku. Bo kochał sukces. Choćby tylko chwilowy. Kochał go bez pamięci i z wzajemnością. Nie dla pieniędzy, ale dla znanego tylko ludziom bajecznie bogatym chwilowego błysku spełnienia. Jakby cały czas udowadniał komuś, kim jest. Jeśli nie matce i ojcu, którzy go porzucili, to samemu sobie.
– Skusi się pan na coś, panie Diaz?
Miękki kobiecy głos wyrwał go z mrocznej plątaniny myśli. Odetchnął z ulgą i spojrzał na stojącą przed nim z dużą tacą kobietę. Ale jego uwagę przyciągnęły nie maleńkie kanapki, lecz ona sama.
Z pewnością mogłaby go… skusić.
Ta myśl przyszła mu do głowy zupełnie znienacka. Zdziwił się, bo w swoim kostiumie nieznajoma wyglądała dosyć zabawnie. Mimo to poczuł przyspieszone bicie pulsu. Zabawnie? Tak, ale jak seksownie!
Bardzo seksownie.
Przez chwilę pomyślał, że skądś ją zna. Wpatrywał się w nią ze wstrzymanym oddechem. Wyglądała tak… tak… zupełnie niezwykle. Fascynująco. Głęboka zieleń kostiumu podkreślała porcelanową bladość jej skóry, a białe futerko przy odsłoniętych ramionach przyciągało wzrok do kremowego ciała nieznajomej. Skierował wzrok w dół i spojrzał na jej długie jak u modelki nogi, które w wysokich szpilkach zdawały się jeszcze dłuższe.
Seksowne purpurowe szpilki, o jakich fantazjuje większość mężczyzn…
Zdziwiło go, że jakby wbrew jawnie prowokacyjnym wysokim obcasom, na mlecznobiałej twarzy kobiety nie dostrzegł ani śladu makijażu. Widok fali jej włosów, na których tańczył odblask choinkowych lampek sprawił, że poczuł coś, czego dawno nie odczuwał – skryty, ale nieustępliwy przypływ pożądania, który wlewał się w jego żyły jak słodki i ciemny miód.
Zacisnął usta, rugając się w myślach. Widok tej dziwnej kobiety ubranej w jeszcze dziwniejszy kostium poruszył martwe ostatnio libido Maxima. Czyżby był już tak zblazowany, gdy chodzi o seks, że kusi go nawet ta kiepsko odgrywana scenka?
– Hm… Mamy pyszne kanapki… I koreczki…
Jej łagodnie miękki włos sprawił, że znów poczuł gęsią skórkę.
– Z ananasem i serem… Wiem, że nie każdy lubi… Ale szefostwo uznało, że goście mogą chcieć trochę smaku retro – powiedziała Hollie, rumieniąc się.
Jej rumieniec nagle wydał mu się pełen wdzięku.
– Niby czemu? – zapytał.
– Bo Boże Narodzenie to czas głębokiej nostalgii – odparła z wahaniem w głosie.
– Jeszcze do nich daleko.
– Wiem, ale święta zawsze wprawiają ludzi w dobry nastrój. Jakoś milej z lampkami i choinką.
– Nie mnie. – Maximo rzucił okiem na choinkę i kolorowe pudła imitujące prezenty. – Wygląda okropnie.
Hollie spojrzała na niego z wahaniem w oczach.
– Chyba nie lubi pan świąt?
– Mało powiedziane – rzucił chłodnym głosem. – Nie znoszę.
– Och… szkoda… – powiedziała, przygryzając dolną wargę, jakby szukając właściwej odpowiedzi. – Może więc coś do picia? Mogę przynieść…
Maximo miał już na końcu języka ciętą odpowiedź, ale zauważył zmartwiony wyraz twarzy Hollie. Nie jest uczciwe przenosić na innych własne nastroje. Przyszedł na przyjęcie z przymusu. Musiał po prostu odbębnić krótkie rozmowy z miejscowymi radnymi, którzy przydadzą mu się, gdy zacznie realizować swoje ambitne plany. Żadna przyjemność, ale w końcu hostessa też tylko wykonuje swoją robotę.
Jeszcze raz uważnie przyjrzał się jej twarzy, bo piękne czarne brwi ocieniające duże szare oczy wzbudziły w nim mgliste wspomnienie.
– Chyba cię znam? – spytał nagle.
– Może, panie Diaz. Widzieliśmy się parę razy, gdy przychodził pan do naszej agencji. Pośredniczmy w zakupie zamku…
– Ach, tak. Pamiętam. W porównaniu z Janette byłaś oazą spokoju.
Hollie czasem podawała mu kawę. Ale w pracy miała na sobie zwykłe ubranie, a gęste włosy tak ściągnięte do tyłu głowy, że nawet zakonnica uznałaby tę fryzurę za przesadnie skromną. Patrząc na nią, myślał, że gdyby miał rozkręcać biznes w hrabstwie Devon, byłaby idealną sekretarką i chętnie zapłaciłby jej dwa razy więcej niż agencja.
Nie miał wtedy pojęcia, że szary i pozbawiony wyrazu ubiór okrywa tak zmysłowo szałowe ciało. Nie umiał pogodzić tych dwóch dramatycznie sprzecznych obrazów tej samej kobiety.
– Skąd nagła zmiana ról i… strojów? – zapytał.
– Wiem, ten jest okropny – szepnęła, spoglądając w dół na kostium.
– Nie wiem, czy to dobre słowo, ale wyglądasz naprawdę… szałowo – odparł.
– Pan żartuje? – spytała, patrząc na niego zaskoczonym wzrokiem, ale i z nieśmiałą satysfakcją w oczach.
Jej widoczne jak na dłoni skrępowanie uderzyło jego zmysły z siłą huraganu. Sposób, w jaki delikatnie przygryzła dolną wargę, zwrócił uwagę Maxima na zmysłowe usta, na których pojawił się nieco wstydliwy uśmiech. Wprost zapraszały, żeby obsypywać je pocałunkami. Dziwne. Potrząsnął głową, by pozbyć się zaskakujących skojarzeń.
– Dorabiasz po godzinach? – zapytał.
– Trochę… – odparła.
Ściszyła głos tak, że musiał się nachylić, by ją usłyszeć, i nagle przez chwilę poczuł jej zapach. Jak coś tak lekkiego i delikatnego może pachnieć tak zmysłowo i prowokacyjnie?
– Zastępuję chorą kelnerkę…
– Tu jesteś, Maximo! Ukryty w cieniu…
Skrzekliwy głos Janette z siłą sztormu przerwał ich rozmowę. Miała ten sam wyraz twarzy i uśmiech, jakie widział u niej, gdy pierwszy raz przyszedł do agencji. Znał je dobrze, bo takie uśmiechy spotykał w życiu wiele razy. Zwłaszcza u rozwódek w średnim wieku.
– Mam nadzieję, że Hollie zadbała o ciebie.
Janette rzuciła w stronę Maxima kolejny zalotny uśmiech piranii.
– Nie za bardzo narzucasz się panu Diaz, kochanie? – spytała żmijowatym głosem. – Są jeszcze inni goście. Burmistrz nie odrywa od ciebie oczu, więc…
Hollie odeszła, czując na plecach spojrzenie Maxima, który odprowadzał ją płonącym blaskiem wzrokiem.

 

Miłość. Tylko nie to. Ivy Lam skończyła z tym.
Nie była z natury cyniczna, ale na to przyjęcie zaręczynowe szła wyłącznie z uprzejmości.
Jakiś czas temu napisała na czacie do kolegi z liceum, by podpytać go o sprawy związane ze zmianą ścieżki kariery. Krótka wymiana zdań zaowocowała nagłym zaproszeniem od Kevina.
– Jeśli jesteś w mieście, przyjdź na naszą imprezę. Idealne miejsce, by nawiązać nowe znajomości.
Wzięła butelkę wina i… wydała zbyt dużo pieniędzy na sukienkę. To było „nieformalne” popołudniowe grillowanie w jednej z najbardziej ekskluzywnych dzielnic Vancouver, ale potrzebowała zrobić dobre pierwsze wrażenie na potencjalnym pracodawcy.
Wybrała sukienkę w kolorze brudnego różu zdobioną motywem kwiatów, w klimacie lat pięćdzisiątych. Wycięty dekolt pięknie podkreślał jej biust, w bądź co bądź skromnym rozmiarze. Mimo że czuła się bardzo dobrze, jej wysiłki, by się wyróżnić, spełzły na niczym. Większość kobiet miała na sobie odważne topy bez pleców, spódnice w stylu boho i ażurowe sukienki, które opinały ich krągłości. Łatwo było przeoczyć Ivy.
To była kwintesencja jej życia.
Nie była ani introwertyczką, ani ekstrawertyczką. Plasowała się gdzieś pośrodku spektrum, przez co była zbyt nudna, by być w centrum uwagi, ale idealna do wypełniania tła. Kevin miał jednak rację co do listy gości. Można było spotkać tam najlepszych deweloperów w Vancouver, maklerów giełdowych i inwestorów finansowych. Był nawet prawdziwy, żywy… miliarder, jeśli wierzyć plotkom.
Tsai Jun Li był… cóż, nie miało to znaczenia, że rozpalił ogień w jej wnętrzu, kiedy Kevin ich sobie przedstawiał. Ivy nie była tu po to, żeby znaleźć mężczyznę. Dlatego nie przeszkadzało jej to, że Jun Li został odciągnięty kilka sekund później przez jakąś blondynkę. Ivy nie zamierzała skupiać się na mężczyźnie, który by jej nie zechciał. Nie tym razem.
Nawet jeśli był prawdopodobnie, nie wyolbrzymiając, najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Nie. Tak czy inaczej, próba nawiązania kontaktu na tak uroczystym wydarzeniu byłaby niesmaczna, a świętowanie miłości Kevina i Carli tylko przypomniało Ivy o tym, jak spektakularnie zawiodła, jeśli chodzi o własne życie uczuciowe. Trzydzieści minut po przybyciu po cichu opuściła rezydencję Point Grey bez pożegnania. Gdy wyszła na werandę, kwietniowe słońce sprawiło, że kichnęła. Uczulona na miłość, zażartowała gorzko w myślach.
– Zamawiam przejazd w aplikacji – powiedziała w odpowiedzi na propozycję lokaja, by podstawić jej samochód. Nie spieszyła się jednak z uruchomieniem aplikacji. Nie miała ochoty wracać do ojca. Jego nowy związek też był pełen miłości i ciężko jej było przebywać z tą dwójką. Ivy cieszyła się jego szczęściem, ale czuła się samotna i na niezręcznej pozycji.
Ale koniec z użalaniem się nad sobą, przecież postanowiła sobie, że po zakończeniu ostatniej swojej relacji idzie naprzód i nie ogląda się za siebie.
Schroniła się w cieniu ozdobnej śliwy. Całe miasto wyszło na zewnątrz, ciesząc się zaskakująco pięknym i niespotykanie ciepłym wiosennym dniem. Ivy odwróciła twarz w stronę słońca, pozwalając, by ciepło i jasność ogarniały ją z całej siły. Czas na nową Ivy. Odważną, wyrachowaną i skupioną na sobie.
– To fałszywa reklama – usłyszała męski głos.
Ivy spojrzała na schody. Stał na górze i mierzył ją wzrokiem niczym cesarz podziwiający swoje królestwo. Według Kevina trzydziestoletni Chińczyk miliarder był jego „współlokatorem z czasów uniwerku”, gdy obaj studiowali na University of British Columbia. Ivy nie chciała się gapić, ale… zapominała oddychać, był taki przystojny.
Miał krótkie czarne włosy i grzywę zaczesaną do przodu, co nadawało mu zawadiackiego charakteru. Jego brwi były surowe, a idealnie przycięta broda okalała kwadratową szczękę. Kości policzkowe były tak wysokie i ostre, że można by nimi ciąć szkło. Sweter elegancko opinał umięśnione ramiona i podkreślał atletyczną budowę. Podwinął rękawy, odsłaniając przedramiona. Był jak model z pierwszej strony męskiego magazynu. Powinien jeszcze tylko wsunąć dłoń w swoje chinosy w kolorze kości słoniowej i wskazać coś palcem poza kamerą. Jak wyglądałby w bieliźnie? – wyobrażała sobie, rumieniąc się. Ciągle zbliżał się do niej, a jej podziw przerodził się w coś bardziej instynktownego.
Pożądanie.
Mężczyzna zatrzymał się w cieniu drzewa i zwrócił w jej kierunku.
– Pogoda – wyjaśnił i uśmiechnął się delikatnie. – Jutro przyjdzie arktyczny front i zabije wszystkie te kwiaty. – Skinął głową w stronę doniczek wypełnionych wesołymi bratkami. – Albo zaleje je fala tropikalnego deszczu nadciągająca znad Hawajów. Każdy, kto przyjeżdża tu w odwiedziny, myśli, że tak pięknie tu żyjemy. Nic bardziej mylnego.
Sprawiał, że czuła się jak nastolatka, która zatraciła umiejętność mówienia na widok swojego obiektu westchnień. Jak kobieta, która pozwalała mężczyznom tłumaczyć sobie rzeczy, które już wiedziała. Chciała natomiast być jedną z tych wyrafinowanych kobiet, jak ta blondynka, która nie bała się flirtować z mężczyznami wyraźnie spoza jej ligi.
– Wiem – było wszystkim, co zdołała wydusić. – Dorastałam tutaj.
Uniósł brwi ze zdziwieniem.
– Wydawało mi się, że Kevin powiedział, że zna cię ze swojego pobytu w Hongkongu.
– Tak. Pracowaliśmy tam razem. – Kevin, tak samo jak Ivy, wychował się w drugim pokoleniu chińskich imigrantów, w klasie średniej. Jako kolega Kanadyjczyk, który rozpoczął karierę bankową w Hongkongu, wziął ją pod swoje skrzydła na rok, kiedy to pracowała w jego dziale. Stworzyli relację z dynamiką na kształt rodzeństwa, przekomarzali się i żartowali, ale mogła też na niego liczyć w razie jakichkolwiek problemów.
– Przejęłam jego posadę, kiedy odszedł. Sześć miesięcy temu przeniosłam się do Toronto. – Ogromny błąd, jeśli chodzi o rozwój kariery, ale przynajmniej zmusił ją do skonfrontowania się z tym, jak kiepsko pozwalała się traktować ludziom, i był impulsem, by położyć temu kres raz na zawsze. – Mój ojciec nadal tu mieszka, więc wracam, by cieszyć się płynnym ruchem ulicznym i przystępnymi kosztami życia. Wspaniała pogoda nie jest jedyną rzeczą, która uchodzi za atut Toronto – zauważyła z uśmiechem.
– Przysiągłbym, że to miasto nie ma żadnych atutów, ale przyznam ci rację. – Jego usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. Zlustrował ją od stóp do głów z nieskrywaną admiracją.
– Potrzebujesz podwózki? – zapytał, widząc zbliżające się auto. Jej serce podskoczyło i pomyślała: To jest to. Tak właśnie wygląda bycie singielką. Pochlebny rumieniec rozgrzał jej policzki i już była gotowa odpowiedzieć „tak”, kiedy jej stare nawyki przejęły kontrolę i wydukała:
– Mieszkam aż w Richmond. To na pewno nie po drodze dla ciebie.
Ponieważ nie mieściło jej się w głowie, że chciałby spędzić z nią sekundę dłużej, niż było to konieczne. Właśnie w taki sposób znalazła się w pozbawionym emocji związku na odległość, przez… osiem lat.
– Szukam pretekstu, żeby się przejechać – powiedział, gdy kobaltowy kabriolet roadster zatrzymał się przed nimi. Był to samochód z jednym miejscem dla pasażera, o opływowym kształcie i przodzie ostrym niczym dziób jastrzębia. Ivy nie mogła się powstrzymać od przygryzienia wargi.
– Wygląda jak samochód, które duet walczący z przestępczością wykorzystałby do ścigania złoczyńców. – Roześmiała się.
– W takim razie obwiniaj mnie o wysoki wskaźnik przestępczości. Zapomniałem, że go posiadam. Musiałem go doszlifować, zanim mogłem nim jeździć, ale teraz, kiedy to zrobiłem, postanowiłem wysłać go do domu. Rzadko kiedy tu bywam. – Otworzył drzwi pasażera. – Czy naprawdę każesz mi ratować miasto samemu?
Ivy wyśmiałaby każdego, kto ma taki samochód, prawdopodobnie wart siedem cyfr, i nie tylko o nim zapomina, ale też wysyła go dookoła świata jak paczkę. Ten mężczyzna był nie tylko poza jej ligą, on pochodził z innej planety. Okazja na taką przejażdżkę nie zdarza się jednak codziennie.
– Cóż, skoro miasto nas potrzebuje… – Opadła na nisko zawieszone siedzenie, czując się jak kierowca wyścigowy. Sięgnęła do torby po okulary przeciwsłoneczne, tanią parę kocich oczu. On założył parę markowych pilotek, które sprawiły, że wyglądał jeszcze bardziej pociągająco i tajemniczo. Czuła się seksowna i pewna siebie, po prostu będąc obok niego w
tym wspaniałym samochodzie w słoneczny dzień. Sunęli w dół wzgórza uliczką otoczoną drzewami, a kiedy dotarł do głównej drogi, która prowadziłaby ich na południe, on wskazał znak kierujący ich na objazd.
– Mamy szansę wykorzystać ten rzadki, piękny dzień. Jak się zapatrujesz na wybranie dłuższej drogi do domu?
Skinęła głową oczarowana. Dowiódł, że zna boczne uliczki, które doprowadziły ich na most i dalej, dookoła English Bay, kierując się do Stanley Park. Stamtąd wjechał na Lion’s Gate i wrzucił wyższy bieg na autostradzie Sea to Sky. Jej spódniczka powiewała do góry, kiedy nabierali prędkości, a serce zdawało się wciskać w kręgosłup. Rozbrzmiała muzyka, a ona uśmiechnęła się z zachwytem. To było uczucie absolutnej wolności i powinna sobie pozwolić się nim cieszyć, ale ostatecznie zrujnowała sobie frajdę, słuchając głosu rozsądku.
– Wiesz, że skonfiskują ten samochód, jeśli przekroczysz dozwoloną prędkość? – zapytała.
– Najpierw będą musieli mnie złapać – wypalił celną ripostą i uśmiechnął się szeroko, ale zwolnił trochę, zerkając na deskę rozdzielczą i znak, który mijali.
– Pracowałam w dziale compliance. Zboczenie zawodowe – wyjaśniła przepraszającym tonem.
– Nadal pracujesz w bankowości?
– Tak. A ty czym się zajmujesz? – Miała pewne pojęcie na ten temat, ale zastanawiała się, jak mężczyzna taki jak on odpowie na tak postawione pytanie.
– Większość mojej pracy dotyczy międzynarodowych projektów infrastrukturalnych. Mamy wiele kontraktów związanych z Inicjatywą Pasa Drogowego. Jestem prezesem konglomeratu o zróżnicowanym portfolio. Mój ojciec zaczął od urządzeń medycznych i dalej je produkujemy. Moja ciocia z kolei zajmuje się produkcją i dystrybuują ekskluzywnych torebek, co prosperuje absurdalnie dobrze.
– Dlaczego absurdalnie? Każda kobieta potrzebuje modnej torebki, by nosić w niej portfel swojego męża. – To był głupi żart, wycelowany w stronę wszystkich mężczyzn, którzy narzekali, że trzymają torebki w centrach handlowych, ale nie chcieli nosić własnego portfela. Wyraz twarzy Jun Li stał się bardziej czujny.
– Założyłem, że jesteś singielką, ponieważ byłaś sama na imprezie.
„Czyj portfel nosisz?” – wydawał się pytać. Człowieka, który zwodził mnie przez lata i nigdy tak naprawdę mnie nie chciał – powinna odpowiedzieć.
– Jestem świadomie samotna od zeszłego Bożego Narodzenia – powiedziała lekkim tonem, by nie psuć atmosfery swoimi dramatami sercowymi. – A ty?
– Świadomie samotny, odkąd wybrałem taki styl życia.
– Ach. Zapamiętam – powiedziała sucho, słysząc ukryte ostrzeżenie. Chwała dla Jun Li za szczerość.
– Jak daleko jedziemy? – zapytał, a jej serce podskoczyło i natychmiast przyszły jej na myśl słowa „do końca”. Nie miała odwagi tego powiedzieć, a on skręcił w pierwszy zjazd. Droga prowadziła do atrakcji turystycznej z gondolą, którą można było dojechać na sam szczyt góry.
– Nigdy tam nie byłem. A ty?
– Nie.
– Czy dzisiaj jest ten dzień?
Kilka minut później byli już na szczycie i podziwiali górskie widoki.
– Nie obchodzi mnie, czy to miasto jest przereklamowane – powiedziała Ivy, stojąc przy poręczy platformy, która wystawała nad przepaścią. – Bywa naprawdę przepiękne. Dlatego warto znosić gorsze momenty tutaj.
– Ja wolę unikać złych dni i czerpać garściami z tych dobrych – powiedział, po czym odwrócił się do niej.
Chciał ją pocałować. Wiedziała o tym i też tego chciała. Odwróciła się i podniosła wzrok, by spojrzeć mu w oczy. Oboje się uśmiechali.
Nie pozwoliła sobie na zastanawianie się, co to wszystko znaczy. Ten dzień był prezentem od losu dla nich obojga. Kiedy jego usta przywarły do jej ust, jędrne, gładkie i gorące, poczuła, jakby jej ciało wypełniła niesamowita energia.
To była jej szansa, by pójść na przód i uwolnić się od złamanego serca i złych doświadczeń z przeszłości.
W głębi duszy wciąż marzyła o miłości, małżeństwie i dzieciach i miała świadomość, że mężczyzna taki jak on może postawić poprzeczkę, do której żaden inny nie będzie w stanie doskoczyć. Mógł ją zniszczyć, zupełnie nieświadomie.
Powiedziała temu siejącemu strach głosowi, żeby się uciszył i odwzajemniła namiętny pocałunek.
Całowali się, aż oboje stracili oddech. Kiedy podniosła głowę, zorientowała się, że jest wtulona w jego objęcia.
Oblizał usta.
– Co myślisz o byciu otarciem moich łez po rozstaniu? – zapytała, zanim zdążyła pomyśleć dwa razy.
– Świetnie się z tym czuję. – Popatrzył na nią zmysłowo. – Wyjeżdżam jutro rano.
– Ja też – odpowiedziała.
– W takim razie cieszmy się tym dniem.

ROZDZIAŁ PERWSZY

Cztery miesiące później, Singapur

Dokładnie tak jak w kwietniu, Ivy przyjęła kieliszek szampana, tym razem bez zamiaru wypicia go, mimo że była spragniona. Trzymała go w dłoni, by wtopić się w tłum, była bowiem na imprezie, na której znała tylko jedną osobę.
Właściwie to jeszcze jej tutaj nie było. Rzuciła nerwowe spojrzenie na słabo oświetlony bar, na środku którego stało pianino. Tak jakby Jun Li był mężczyzną, którego można przegapić w tłumie.
W tym pięciogwiazdkowym hotelu w Singapurze czuła się jeszcze mniej swobodnie niż na przyjęciu u Kevina. Gośćmi Jun Li byli wiceprezesi i dyrektorzy generalni, którzy mieli dochody na takim poziomie, że przy nich krąg znajomych Kevina prezentował się niczym studenci pracujący w McDonald’s.

Zamiast różowej sukienki, tym razem wybrała inspirowaną krojem kimono czerwoną suknię, która ciasno opinała ją w pasie. Miała nadzieję, że to odpowiedni strój na bankiet firmowy, jednak czuła, że odstaje od reszty gości i bardziej wygląda na pracownicę cateringu niż osobę zaproszoną. Wszystko w tym doświadczeniu było okropne. Przebyła całą tę drogę, by prześladować Juna Li i zasadzić się na niego na oczach jego pracowników, ale w ciągu trzech tygodni, odkąd odkryła, że jest w ciąży, nie mogła skontaktować się z nim normalnymi kanałami. Nie podał jej swojego numeru, a jego media społecznościowe były prywatne. Zgraja asystentów i menedżerów zbywała ją i utrudniała kontakt, najwyraźniej uznając ją za jakąś intrygantkę. Prawda była taka, że wciąż żyła w szoku i wyparciu, w jakiś sposób przekonana, że ciąża nie będzie prawdą, dopóki nie powie o niej Junowi Li. Poza tym musiała mu powiedzieć, zanim poinformuje kogokolwiek innego, ale dotarcie do niego było prawie niemożliwe. W końcu zdecydowała się skontaktować z Kevinem. Oprócz wysłania prezentu ślubnego i życzeń unikała go, ponieważ wolała nie wiedzieć, czy Jun Li powiedział mu o ich romansie. Nie wstydziła się ich krótkiej, choć płomiennej znajomości, ale była to sprawa prywatna. Chciała, by to szczególne wspomnienie pozostało między nimi. Jednak wyczerpawszy wszystkie inne możliwości, zebrała się na odwagę i zaprosiła Kevina na kawę, pod pretekstem przedyskutowania swojej kariery.
– Jeszcze nie znalazłaś swojej ścieżki? – zapytał ze zdziwieniem.
– Zaproponowano mi stanowisko, ale chciałabym zasięgnąć twojej opinii.
To była prawda. Całe jej życie się zmieniało i potrzebowała pracy, którą mogłaby dostosować do potrzeb samotnej matki.
Kilka dni później spotkali się w kawiarni i rozpoczęli luźną rozmową o zbliżającym się ślubie. Był to idealny temat, by zręcznie wpleść w rozmowę prawdziwy powód, dla którego się z nim spotkała.
– Kto jest twoim drużbą? Jun Li? – Wiedziała, że nie.
– Mój brat. Jun Li nie da rady się pojawić. Ma doroczne spotkanie strategiczne w Singapurze. Kevin odstawił kawę, żeby spojrzeć na nią uważniej. – A czemu pytasz? Miałaś nadzieję, że znów go zobaczysz? Carla myśli, że do czegoś między wami doszło, bo oboje wcześniej opuściliście imprezę.
Ivy przez chwilę była w szoku, że ludzie o niej plotkują.
– O tak, racja – zakpiła Ivy po długiej, krępującej ciszy. – Każda kobieta w promieniu kilometra rzucała się na niego, ale Jun Li, chiński miliarder, pojechał ze mną do domu. Pięć minut po tym, jak mnie poznał. – Przewróciła oczami, żeby pokazać, jak bardzo skandaliczna była ta sugestia.
Powinna była przyznać się do wszystkiego i powiedzieć, że tak naprawdę potrzebuje pomocy w dotarciu do niego, ale przekazywanie prywatnych spraw jednego mężczyzny drugiemu wydawało jej się rażącym naruszeniem zasad moralnych.
Po chwili Kevin powiedział:
– Mogłabyś trafić gorzej. Trafiałaś gorzej. – W jego głosie było współczucie, ponieważ wiedział wszystko o jej nieszczęściach z Bryantem.
Kevin zaczął pytać o propozycję pracy, a Ivy straciła szansę na zapytanie, jak Jun Li mógłby zareagować na jej wiadomość. Spotkanie z Kevinem nie dostarczyło jej żadnych nowych informacji, jednak ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu odkryła, że na firmowej stronie internetowej Juna Li znajduje się jego cały plan podróży na najbliższy tydzień. W ten oto sposób dowiedziała się, że dziś wieczorem miał wręczyć jakieś korporacyjne nagrody za najbardziej innowacyjne rozwiązania w branży.

Sharon Kendrick - To nie sen Pracująca w agencji nieruchomości Hollie Walker musi zastąpić kelnerkę podczas świątecznego przyjęcia. Czuje się niekomfortowo w stroju elfa, w zbyt krótkiej sukience i na wysokich szpilkach, lecz to właśnie teraz – a nie gdy siedziała za biurkiem w eleganckim kostiumie – zauważa ją ich najważniejszy klient, hiszpański milioner Maximo Diaz. Po przyjęciu odwozi ją do domu i wstępuje na kawę… Dani Collins - Czy to jest miłość? Jun Li i Ivy Lam poznają się na przyjęciu zaręczynowym przyjaciół w Vancouver. Wymykają się z niego i spędzają razem cudowną noc. Nazajutrz każde z nich wróci do swojego świata i więcej się nie spotkają. Może właśnie to sprawia, że mówią sobie więcej, niż powinni: Jun Li o swojej niechęci do związków i miłości, Ivy – o swoim złamanym sercu. A jednak pięć miesięcy później spotykają się ponownie, ponieważ Ivy jest w ciąży…

W oceanie uczuć

Tara Pammi

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1128

ISBN: 9788327685780

Premiera: 03-11-2022

Fragment książki

Clare Roberts miała wiele planów na życie. Ukrywanie się przed porywaczami, którzy mogli ją uprowadzić i wywieźć w mgnieniu oka, z pewnością nie było jednym z nich. Poślubienie podstarzałego, bezwzględnego gangstera o kiepskiej reputacji i złotych zębach również nigdy nie pojawiło się w jej celach na przyszłość. Wciąż nie mogła uwierzyć, jak życie mogło napisać dla niej taki scenariusz? Przecież tak wiele już wycierpiała. I to od najmłodszych lat.
A wszystko przez jej ojca, który tuż przed śmiercią zaciągnął olbrzymi dług u szefa mafii. Najgorsze było to, że pożyczone pieniądze trafiły wprost na jej konto. W pewnym momencie uznała to nawet za przejaw ojcowskiej miłości i chęci zagłuszenia wyrzutów sumienia za zrujnowanie jej dzieciństwa, ale nie minęło kilka tygodni, by zrozumiała, że to, co uważała za uśmiech losu, stało się zaciskającą wokół jej szyi pętlą.
Jej ojciec wiedział, że umiera. Zdawał sobie sprawę, że zostało mu tylko kilka dni życia, kiedy zdecydował się wykonać ruch, który wywołał całą lawinę nieszczęść. Myślał, że śmierć zabierze nie tylko jego trawione chorobą ciało, ale również tajemnicę zaginionych pieniędzy gangsterów. Nie zdając sobie sprawy z konsekwencji swojej nieodpowiedzialności, wysłał córce środki na rozwój jej wymarzonego biznesu, w który wkładała całe serce. Po wykonaniu przelewu żył zaledwie kilka dni. Za krótko, by Clare mogła przeanalizować skąd jej ociec wziął tak dużą sumę pieniędzy. Pomyślała, że po tym, jak w dzieciństwie porzucił ją na progu domu znienawidzonej ciotki, wreszcie zrobił dla niej coś dobrego, by odkupić swoje winy.
Kiedy pomyślała, że znajduje się na samym dnie przepaści, los pokazał jej, że to nie koniec przykrych niespodzianek, które dla niej zaplanował. Okazało się, że każdy jej ruch śledzi bezwzględny młody człowiek o uśmiechu anioła i manierach diabła, który potrafi przewidzieć każdy jej ruch i bez skrupułów chce w odpowiednim momencie wywieźć ją do jej przyszłego, rozwścieczonego męża, który już planuje dla niej przyszłość u swojego boku. Na samą myśl o tym przeszły ją ciarki.
Aby uciec Zbirowi Numer Jeden – tak nazwała swojego gońca, który chciał jak najsprawniej wykonać polecenie swojego szefa – musiała schować dumę do kieszeni i zrobić kolejną rzecz, przez którą w normalnych okolicznościach nie mogłaby spojrzeć sobie w lustrze w oczy. Musiała się ukryć w jedynym miejscu, w którym gangsterzy nie będą w stanie wyciągnąć po nią swoich szponów. Miejscem tym był pokład jachtu mężczyzny, z którym przespała się niecały miesiąc temu.
Wiedziała, że tamtej nocy nierozważnie zanurkowała w świat seksu i romansu z dyrektorem generalnym, bezlitosnym playboyem i zatwardziałym kawalerem Devem Kohlim, byłym pływakiem i zdobywcą złotych medali oraz twórcą najnowocześniejszej na świecie marki sportowej Athleta, która uczyniła go miliarderem, zanim skończył trzydzieści lat, ale pożądanie zagłuszyło zdrowy rozsądek, pchając ją wprost w silne ramiona Deva.
Clare podziwiała go od momentu, gdy poznała go po raz pierwszy na imprezie PR, którą zorganizowała dla jednego z jego przyjaciół. Powinna była przewidzieć, że jej firma, The London Connection, będzie w przyszłości współpracować również z nim. W końcu zbierała informacje o Athlecie od dawna i wiedziała, że gdy tylko nadarzy się okazja, będzie doskonale przygotowana do zajęcia się sprawami wizerunku jego firmy, zwłaszcza że w jej ocenie obecna nie radziła sobie z tym najlepiej. Dev był klientem, o którego zabiegało wiele firm PR, ponieważ miał opinię niezwykle lojalnego wobec swoich współpracowników. Niektórzy mówili nawet, że bardziej ceni relacje biznesowe od tych zrodzonych z porywów kochliwego serca.
Chociaż w pełni rozumiała, że ich relacja w przyszłości sprowadzi się wyłącznie do interesów, trochę uwierał ją fakt, że po wspólnie spędzonej nocy znów byli tylko partnerami w interesach. Nie, żeby jakoś specjalnie po nim rozpaczała, ale serce chciało czegoś więcej. Chciało tego, czego odmawiano mu stanowczo przez całe dwudziestoośmioletnie życie, więc gdy Dev opuścił łóżko i wyszedł z hotelowego pokoju, poczuła ukłucie żalu i zniknęła z jego życia, zanim da jej jasno do zrozumienia, że to koniec ich uczuciowej przygody. Wolała zniknąć pierwsza, nie narażając się na odrzucenie i kolejny zawód miłosny.
Histeryczny chichot, podsycany wypitymi naprędce kieliszkami szampana, wyrwał się z jej ust. Amy i Bea, jej dwie najlepsze przyjaciółki, a zarazem partnerki biznesowe, umarłyby ze śmiechu, słysząc o jej sercowych rozterkach. Amy wyśmiałaby ją, nie czekając na żadne wyjaśnienia, a Bea miałaby ubaw przez najbliższe tygodnie. Już na początku swojej współpracy ustaliły między sobą zasady, że nie sypiają z klientami, a jeśli już do tego dojdzie, stanowczo odcinają uczucia od interesów. Clare złamała obie z nich.
Bardzo tęskniła za swoimi przyjaciółkami, ale każda z nich była na odległym krańcu kontynentu. Tak chciała opowiedzieć im wreszcie, co zrobił jej ojciec, a później przekląć go na wieki i wypłakać się na ich ramieniu. Tak bardzo chciała opowiedzieć im, że stała się celem mężczyzny, który zamierza zniszczyć jej życie, zanim tak naprawdę na dobre się rozpoczęło.
Nie mogła się jednak teraz z nimi skontaktować. Nie mogła ich narażać w momencie, gdy ucieka przed groźnymi gangsterami. Każdy, kto choć trochę zagłębił się w jej życie, wiedział, że Amy i Bea są dla niej jak rodzina. Nie miała nikogo oprócz nich. Postanowiła więc, że lepiej będzie, jeśli żadna z nich nie będzie wiedziała ani gdzie, ani z kim jest. W końcu już nieraz znikała na długie tygodnie i rzucała się w wir pracy, szukając nowych klientów i zleceń dla The London Connection. W takich chwilach nie kontaktowała się z nikim i ograniczała wszystkie kontakty do minimum. Można powiedzieć, że zaszywała się w swojej jaskini do czasu, aż dopięła na ostatni guzik wszystkie narzucone sobie zadania. Miała nadzieję, że tym razem jej zniknięcie będzie odebrane podobnie.
Oczywiście przyjaciółki Clare nie wiedziały również, i miały się nigdy nie dowiedzieć, że ich nowym klientem stanie się mężczyzna, z którym kilka tygodni temu spędziła noc. To przecież była jedna z zasad, której obiecały się trzymać, ale Athleta była zbyt dużą firmą, aby Clare mogła ogłosić, że zrywa z nią współpracę tylko dlatego, że dyrektor generalny nie wyznał jej miłości po jednej niezobowiązującej nocy.
Dzisiejszego wieczoru miała dostać wyjątkową szansę, by zaimponować Devowi i oczyścić jego niedawno zszarganą reputację, ale goniec śledzący ją całą drogę z Londynu do Sao Paulo pokrzyżował jej plany.
Przez ostatnie dwa tygodnie Clare żyła w strachu, że zostanie porwana w najmniej oczekiwanej chwili. Kiedy miała zamiar wrócić do swojego pokoju hotelowego, zobaczyła Zbira Numer Jeden na głównym pokładzie jachtu, w którym odbywała się konferencja. Niski blondyn, o pucołowatej jasnej twarzy, uśmiechał się do niej anielsko. Niewątpliwie działał jak lep na kobiety. Widziała go już wcześniej pijącego kawę na ulicy, przy której mieściło się jej biuro. Wpadł na nią również pewnego wieczoru, gdy śpieszyła się, by wrócić metrem do domu. Zastanawiała się nawet, czy nie ma halucynacji i przewidzeń, ale teraz, gdy zobaczyła go na pokładzie jachtu Deva, nie miała złudzeń. Kiedy próbował porozmawiać z nią jak dawno niewidziany znajomy, wiedziała już, że musi się jak najszybciej ukryć. Nie oglądając się za siebie, zeszła po spiralnych schodach i starała się nie przewrócić w butach na dziesięciocentymetrowych obcasach.
Szampan znów zaszumiał jej w głowie, a stukot szpilek brzmiał jak złowrogie odliczanie. Z bijącym sercem ukryła się w jednej z prywatnych kajut na poziomie, do którego goście nie mieli wstępu. Przez sekundę zadziwił ją rozmiar pomieszczenia. Duże łóżko z granatową kołdrą wyglądało tak zachęcająco, że mimowolnie zrobiła krok w jego stronę, a dotyk luksusowej, miękkiej bawełny pod palcami uświadomił jej, jak bardzo jest wyczerpana. Podróżowała bez przerwy od tygodnia i nie zmrużyła oka od chwili, gdy sobie uświadomiła, że jest śledzona, wiedziała jednak, że teraz nie może zasnąć.
Po ostatnim tęsknym spojrzeniu na łóżko otrząsnęła się z letargicznej mgły, która pochłaniała jej umysł. Usłyszała znajome kroki na korytarzu. Nie mogła ryzykować. Nie myśląc wiele, schowała się do garderoby, która okazała się wielkości jej mieszkania. Delikatny zapach drzewa sandałowego dotarł do jej nozdrzy i otulił zmysły. Poczuła przyjemny dreszcz na wspomnienie wysportowanego ciała Deva prężącego się pod jej palcami. Wspomnienie czystej intymności, która ich połączyła, uciszyła pulsujący w niej lęk.
Usiadła na ogromnej, okrągłej pufie ustawionej przy oknie i wpatrywała się w bezkres oceanu. Uświadomiła sobie, jak daleko jest od domu, przyjaciół i biznesu, który zbudowała własną krwią, potem i łzami. Uświadomiła sobie również, że po drugiej stronie oceanu jest również mężczyzna, który uważa ją za należne mu trofeum.
Oparła głowę o parapet, choć nie miała w planach zasypiać. Chciała jedynie przymknąć na chwilę oczy, ułożyć dalszy plan działania i choć trochę uspokoić skołatane nerwy.
Marzyła, by impreza dobiegła już końca i wszyscy goście, łącznie z jej prześladowcą, opuścili pokład. Marzyła, by pozostać niezauważoną. Marzyła, by jacht odpłynął w dal.
Choć jej ciało buntowało się na myśl o podróży w nieznane z mężczyzną, który nie miał do niej żadnego sentymentu po obdarowaniu jej najupojniejszą nocą w jej życiu, zdawała sobie sprawę, że playboy miliarder da jej choć chwilowe bezpieczeństwo.

– Obiecaj mi, że dotrzesz na ślub, Dev.
Dev Kholi ucisnął dłonią pulsujące skronie. Ból głowy narastał z powodu natarczywych próśb ze strony jego siostry bliźniaczki. Choć wiedział, że w każdej chwili może odłożyć telefon, ucinając potok jej słów, wyrzuty sumienia sprawiały, że wolał wysłuchać do końca wszystkich postawionych mu zarzutów.
– Nawet nie poznałeś jeszcze Richarda, choć jesteśmy zaręczeni od ośmiu miesięcy. Nie jesteś ciekawy, za kogo zamierzam wyjść? Przestałam cię obchodzić? – Diya ciągnęła swój monolog, nie zwracając uwagi na ponure pomruki brata. Fakt, że jego siostra, młodsza od niego o całe dwie i pół minuty, próbowała wpędzić go w poczucie winy, nie był zupełnie bezzasadny.
Dev nie wrócił do rodzinnego domu w Kalifornii od czasu, gdy skończył szkołę wojskową. Nie widział siostry od osiemnastu miesięcy, mimo że kontakty z rodzeństwem zawsze traktował priorytetowo. Nie pomogły prośby brata, który był prokuratorem generalnym, ani przekonywania starszej siostry, sławnej neurochirurg.
– Kiedy ślub? – zapytał tylko po to, by przerwać nawałnicę słów siostry.
– Dobrze wiesz kiedy – warknęła Diya.
– To nie jest odpowiedni czas, żebym odwiedzał Kalifornię – odpowiedział, starając się wyjaśnić jak najłagodniej. – Wiesz, z czym spotkałem się w mediach. Ta sprawa o molestowanie seksualne, która zagraża dobremu imieniu mojej firmy, nie jest błahostką. Mam cały sztab ludzi, którzy pracują nad oczyszczeniem mnie z zarzutów. Jeśli pokażę się w środku tej burzy, wiesz, co powie… – zająknął się nagle. Siostra nie musiała pytać, kogo ma na myśli. Chociaż starała się wyjaśnić bratu, że nie może żyć przeszłością, Dev wydawał się nieugięty. – Ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, jest słuchanie jego wyrzutów. Jeśli pozostanę wystarczająco daleko, będziemy mogli wciąż udawać, że jesteśmy częścią wspaniałej, odnoszącej same sukcesy hindusko-amerykańskiej rodziny. Chcesz, żeby twój ślub został przyćmiony przez jedną z naszych awantur?
– Jeśli będę musiała spędzić każda minutę ceremonii, rozdzielając ciebie i tatę, zrobię to albo poproszę Richarda, by wam sędziował. Papa go uwielbia – westchnęła Diya.
Ostatnie słowa zraniły Deva dogłębnie. Chciał uderzyć telefonem w lśniący szklany bar i zapomnieć o ślubie. Oczywiście, że jego ojciec aprobował narzeczonego Diyi, odnoszącego sukcesy bankiera inwestycyjnego o nieposzlakowanej opinii. Dev uświadomił sobie, że w wieku dwudziestu dziewięciu lat wciąż jest zazdrosny o coś, czego nigdy nie doświadczył. O podziw ojca. Nikt nie rozumiał, jak głębokie są jego blizny. Nawet Diya. Nawet jego doskonały, posłuszny starszy brat i genialna starsza siostra. Dev zawsze czuł się jak outsider we własnej rodzinie. Zwłaszcza po śmierci mamy. Czasem miał wrażenie, że być może wcale nie jest synem własnego ojca, ponieważ przepaść, która dzieliła jego podejście do niego i do pozostałych dzieci, była kolosalna.
Dopóki nie został odesłany do wojskowej szkoły z internatem, gdy miał zaledwie dwanaście lat, ojciec krzyczał na niego przy każdej okazji, sprawiając, że czuł się nikim. Niechcianym członkiem rodziny.
– Ostrzegam cię, Dev. Jeśli nie pojawisz się na moim ślubie, zabronię ci widywać się z twoim przyszłym siostrzeńcem lub siostrzenicą. Wytnę cię z mojego życia na zawsze! – Choć Diyia krzyczała, wiedział doskonale, że nigdy by tego nie zrobiła. Zbyt dobrze znał swoją wielkoduszną bliźniaczkę.
Dave usłyszał w tle męski, spokojny głos, który starał się załagodzić sytuację. Bez wątpienia był to Richard.
Doskonale wiedział, że nie tak powinno to wszystko wyglądać. Był oddalony o tysiące kilometrów od swojego rodzeństwa. Wiedział też, że gdyby mama żyła, byłaby niezwykle zasmucona tym faktem. Nie takiego życia dla niego pragnęła.
– Zajmę się tym bałaganem w mojej firmie i przyjadę na twój ślub, obiecuję. – Starał się udobruchać siostrę.
– Wiesz, że wszyscy trzymamy twoją stronę, prawda? Nikt z nas nie wierzy w te brednie, które wypisują gazety. Załatw wszystkie swoje sprawy, wypoleruj aureolę i przyjedź na mój ślub. Może zabierzesz ze sobą osobę towarzyszącą? – Choć nie widział jej twarzy, mógł sobie wyobrazić podstępny uśmieszek.
Kiedy chciał wyjaśnić siostrze, że w jego życiu uczuciowym nadal nic się nie zmieniło, a decyzja o pozostaniu zatwardziałym kawalerem jest nieodwracalna, nagle w jego głowie pojawiło się wspomnienie jedwabistych, brązowych włosów i wyrazistych, inteligentnych niebieskich oczu, które przeszywały go kilka tygodni temu. W jego głowie pojawił się obraz kobiety, która uwiodła go i zaciągnęła do łóżka, odbierając mu jego rolę. W końcu to zawsze on mamił swoje ofiary słodkimi słówkami. Ten obraz był tak żywy, że Dev zamilkł na dłużą chwilę.
– A więc poznałeś kogoś! Nie mogę się doczekać, aż ją poznamy! – Podekscytowany głos siostry bliźniaczki szybko sprowadził go na ziemię.
– To nikt szczególny – odpowiedział szybko, choć tak naprawdę czuł inaczej. Clare Roberts nie była kobietą jedną z wielu, o której dało się łatwo zapomnieć.
– Jak uważasz, ale wiedz, że ciocia o ciebie pytała… – roześmiała się Diyia.
Dev jęknął. Ciocia Seema była najdroższą przyjaciółką mamy i najbardziej ambitną swatką po obu stronach Atlantyku. Wiedział, że postawiła sobie za punkt honoru znalezienie mu żony i nie spocznie, dopóki nie podsunie mu pod nos kilku wybranych przez siebie kandydatek.
Rozłączył się szybko, obiecując siostrze, że będzie ją informował o swoich najbliższych planach, nie tylko tych sercowych.
Z westchnieniem rozejrzał się po wnętrzu swojego luksusowego jachtu, który właśnie opuszczał port Santos. Nigdy nigdzie nie przebywał dłużej niż miesiąc. Jego artykuły sportowe były produkowane na całym świecie, dlatego nie musiał zagrzewać nigdzie miejsca na stałe. Zresztą od dawna uważał, że jedynie życie w podróży daje mu radość.
W głębi serca wiedział też, że nie chciał przegapić ślubu Diyi, a to oznaczało, że musiał przyśpieszyć sprawy związane z oczyszczeniem swojego dobrego imienia. Nie mógł sobie pozwolić na spotkanie z ojcem, nie uporawszy się z przygniatającym go skandalem związanym z molestowaniem. Chciał pojawić się na weselu z nieskazitelną opinią, a najlepiej z cudowną kobietą u boku, która skutecznie odstraszy od niego ciotkę Seemę. Jego umysł znów wyświetlił mu obraz Clare, który od trzech tygodni uporczywie próbował odsunąć od siebie.
Choć nie miał dobrej reputacji wśród kobiet, ich wspólna noc zaowocowała jednym z tych rzadkich powiązań międzyludzkich, które nie zdarzają się zbyt często. Czuł je tak mocno, że chciał pierwszy raz w życiu odsłonić swoje uczucia przed kobietą, ale następnego ranka nie zdążył jeszcze dobrze się przebudzić, gdy zobaczył na wyświetlaczu swojego telefonu kilkanaście wiadomości od zarządu i działu PR jego firmy, które skutecznie odwiodły go od romantycznych zamiarów. Spojrzenie na wtuloną w jego ramię, ledwo rozbudzoną kobietę, odrobinę ukoiło jego nerwy. Nie chcąc przerzucać na nią swojego podłego nastroju, wyszedł z pokoju, by odrobinę ochłonąć i dokładnie przeczytać wszystkie prasowe doniesienia na temat tego, co się stało za murami Athlety.
Kobieta, która była nie tylko molestowana, ale również prześladowana w jego firmie, udzieliła wywiadu, który trafił do mediów i rozpętał natychmiastową burzę.

Clare Roberts tuż przed śmiercią ojca dostała od niego dużo pieniędzy. Szybko się jednak okazało, że były to pieniądze pożyczone od mafii, i Clare, zamiast rozwijać firmę, musi uciekać przed gangsterami, którzy domagają się spłaty długu. Ma przeczucie, że byłaby bezpieczna na jachcie milionera Deva Kohliego, który wkrótce wyruszy w długi rejs. Dev został niedawno oczerniony w mediach i potrzebuje pomocy w naprawie wizerunku, a takie właśnie usługi świadczy firma Clare. Clare postanawia ukryć się na jachcie Deva. Przedstawi mu swoją propozycję już na środku morza, bo wtedy nie będzie mógł jej łatwo odprawić…

Zacznijmy jeszcze raz, Powrót do Walencji

Clare Connelly, Michelle Smart

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1130

ISBN: 9788327686145

Premiera: 27-10-2022

Fragment książki

– Co niby mam zobaczyć? – Ton głosu Dimitriosa wyrażał nieskrywaną pogardę dla dziennikarza. Nawet przez telefon potrafił onieśmielić najtwardszego pismaka.
– Mój e-mail. – Dziennikarz nic sobie nie robił ze srogiego tonu rozmówcy.
Dimitirios rzucił szybko okiem na temat wiadomości: „Zadzwoń, żeby porozmawiać”. W e-mailu znajdowała się jedna linijka tekstu: „Artykuł pojawi się w prasie w weekend”. Oprócz tego załączono fotografię chłopca. W jego twarzy Dimitrios rozpoznał coś znajomego, co natychmiast go zaalarmowało. Jego brat bliźniak słynął z zadziwiająco krótkotrwałych romansów. Czy to możliwe, że jeden z nich zaowocował potomkiem? Brukowce byłyby zachwycone tego rodzaju skandalem i z przyjemnością zmieszałyby nazwisko rodowe Zacha i Dimitriosa z błotem, przy okazji narażając na szwank reputację imperium mediowego, które bracia odziedziczyli po ojcu i ciężką pracą utrzymywali w świetnej kondycji.
– Skomentuje to pan?
Ashton pracował dla konkurencyjnej gazety z siedzibą pod Sydney. Dimitrios westchnął ciężko.
– Nie mam pojęcia, jakiej reakcji się po mnie spodziewasz, pokazując mi jakieś przypadkowe zdjęcie. Powinienem je rozpoznać? Bać się? Przykro mi, ale muszę cię rozczarować.
Musiał jak najszybciej porozmawiać z bratem. Gdyby Zach wiedział o dziecku, na pewno wspomniałby o tym, czyż nie? A może nie wiedział? Albo żądny sensacji dziennikarz próbował go sprowokować…
– Może zmieni pan zdanie, gdy podam nazwisko? Annie Hargreaves – wycedził powoli, z nieskrywaną satysfakcją Ashton.
Ciało Dimitriosa zareagowało natychmiast. Mimo że znajdował się na najwyższym piętrze szklanego wieżowca z widokiem na ozłocony zachodem słońca Singapur, poczuł, jakby ciężki głaz wcisnął go w ziemię.
– Słucham? – warknął przez zaciśnięte zęby, choć nie potrzebował, by Ashton cokolwiek powtarzał.
Wszystko, co było związane z przeklętą Annabelle Hargreaves odcisnęło się piętnem w jego pamięci na zawsze. Jej ciało. Jej pocałunek. Jej niewinność. Sposób, w jaki na niego patrzyła tej nocy, gdy się kochali, jakby działo się coś ważnego, coś wyjątkowego. Jakby mógł jej coś dać. Gdyby tylko był tego typu mężczyzną… Obydwoje potrzebowali ukojenia bólu po śmierci jej brata, a jego najlepszego przyjaciela. Nic więcej. Przypomniał sobie, co jej powiedział po tym, jak odebrał jej dziewictwo. Celowo dobrał słowa, które raniły. Zrobił to dla jej dobra. Bo wiedział, że nie mógł jej dać tego, czego pragnęła. Musiał zniszczyć jej dziecinne mrzonki, w których ona i on żyli długo i szczęśliwie.
Dimitrios Papandreo nigdy nie snuł planów rodzinnych, ale po śmierci Lewisa okrucieństwo rzeczywistości dotarło do niego z pełną siłą. W takim świecie nie było miejsca na szczęście i miłość. Sprowadzenie na świat dzieci byłoby skazaniem ich na cierpienie. Zrobił wszystko, by zapomnieć o Annabelle. Ale gdy tylko usłyszał jej imię, natychmiast stracił zdolność trzeźwego myślenia. Wszystkie jego zmysły się wyostrzyły.
– Panna Annie Hargreaves, lat dwadzieścia pięć, Bankstown, Sydney. Samotna matka sześcioletniego syna o imieniu Max. Zechce pan skomentować?
Dimitrios zacisnął mocno dłoń na telefonie. Max. Sześcioletni. Przeklął w duchu, wstał gwałtownie i podszedł do okna. Oparł się dłonią o szklaną taflę i spojrzał w dół, co tylko spotęgowało mdłości, które nim wstrząsnęły. Zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki oddech. Lewis umarł siedem lat temu, niedawno spotkali się z Zachem, by jak co roku uczcić jego pamięć. We trzech byli nierozłączni. Traktowali Lewisa jak brata, a jego śmierć była dla nich szokiem. Los nie szczędził Dimitriosowi trudnych doświadczeń, ale tak rozdzierającego bólu nie doświadczył nigdy wcześniej. Znów stanęła mu przed oczami młodsza siostra przyjaciela, Annabelle… Niemożliwe!
– Plotka głosi, że spędziliście razem noc, dziewięć miesięcy przed narodzinami chłopca.
Plotka? Nie, wiedziałby, gdyby o tym plotkowano. Ashton miał informatora, który wydawał się wiedzieć o wiele za dużo. Annabelle? Od razu odrzucił ten pomysł. Na pewno przyszłaby prosto do niego. Nawet po tym, co jej powiedział…
„Nie rozumiesz, Annabelle? Byłem pijany, tęskniłem za Lewisem i chciałem porozmawiać z kimś, kto to zrozumie. To – wskazał na łóżko – nie miało się nigdy wydarzyć. Nigdy bym się z tobą nie przespał na trzeźwo. Na pewno to rozumiesz!”
– A więc? Potwierdza pan? Poznał pan już swojego syna? – naciskał Ashton.
Syna. Słowo, które eksplodowało w głowie Dimitriosa z siłą dynamitu. Przypomniał sobie słowa umierającego przyjaciela i zadrżał.
„Opiekuj się nią, Dim, proszę. Annie będzie zrozpaczona, nie poradzi sobie. Proszę, miej na nią oko, żeby nic jej się nie stało”.
Wstrząsnęło nim poczucie winy. Zawiódł przyjaciela, nie dotrzymał obietnicy. Nigdy sobie tego nie wybaczył.
– Annie Hargreaves to wieloletnia przyjaciółka rodziny – mruknął, choć wiedział, że to najgorszy z możliwych komentarzy. Dolał tylko oliwy do ognia.
Ashton roześmiał się tak nieprzyjemnie, że Dimitrios miał ochotę rzucić telefonem o ścianę.
– Wygląda na to, że jest kimś więcej.
Dimitrios miał dość.
– Zdajesz sobie sprawę, że zniszczysz życie dziecka, żeby sprzedać trochę więcej egzemplarzy swojego szmatławca? – zapytał lodowatym tonem.
– Przyganiał kocioł garnkowi…
Ashton miał rację. Na tym polegała praca dziennikarza. Nikt nie wiedział o tym lepiej niż Dimitrios, który z pomocą brata w ostatniej dekadzie potroił zasięgi mediów należących do ich konsorcjum. Dawno też stracił nadzieję, że uda mu się zachować choć odrobinę prywatności. Chciał czy nie, stał się osobą publiczną. Zazgrzytał zębami – cała ta sytuacja wystawiała jego cierpliwość na próbę.
– Pozwól, że skontaktuję się z tobą później. – Rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Potrząsnął głową, ale nie mógł się pozbyć natrętnych wspomnień.
– Wiesz chyba, co do ciebie czuję, Dimitriosie…
– Annabelle, Chryste, jeszcze niedawno byłaś dzieckiem! Nie myślałem nigdy o tobie inaczej niż o młodszej siostrze Lewisa. Obiecałem mu, że będę się tobą opiekował.
Annabelle skrzywiła się.
– Ale ja ciebie… myślę, że… Nie. Wiem na pewno, że cię kocham.
Równie dobrze mogła mu przystawić do skroni lufę rewolweru. Panika sparaliżowała go. Popełnił błąd, który uruchomił lawinę. Musiał wybić jej z głowy te romantyczne mrzonki. Nie miał jej nic do zaoferowania.
– To był seks, nie miłość. Nie oszukuj się. W dodatku byłem tak pijany, że prawie nic nie pamiętam.
Zadziałało. Jej śliczną twarz przeszył spazm bólu. I dobrze, pomyślał, powinna mnie znienawidzić za to, co zrobiłem. Zasługuję na to.
– Mam dziewczynę.
Annabelle pobladła.
– Popełniłem błąd i będę go żałować do końca życia.
Do diabła! Nawet teraz, po latach, tamte słowa sprawiały, że czuł do siebie odrazę. Postąpił słusznie, odzierając Annabelle ze złudzeń, ale i tak czuł się jak najgorszy człowiek na świecie. Podszedł do biurka. Spojrzał ponownie na zdjęcie chłopca – wyglądał znajomo, ale Dimitrios nigdy w życiu nie pomyślałby, że to jego syn. Jego i Annabelle. Dlaczego nic mu nie powiedziała?
– Będziesz żałował do końca życia? Nigdy ci tego nie wybaczę! Wynoś się! Zostaw mnie i nigdy więcej nie próbuj się ze mną kontaktować.
Czy była na niego aż tak wściekła, że postanowiła nie powiedzieć mu o dziecku? Czy posunął się za daleko i sprowokował ją do aż tak podłej zemsty? Nie dowierzał, choć dowód miał przed oczami. Annabelle miała dziecko, a on mógł się założyć o całą swoją fortunę, że był jego ojcem. Dimitrios zazgrzytał ponownie zębami i podniósł słuchawkę telefonu stacjonarnego.
– Niech przygotują odrzutowiec do lotu. Muszę natychmiast lecieć do Sydney – warknął do swej asystentki.

– Ja jadłam wcześniej.
Mimo że miał dopiero sześć lat, Max był stanowczo zbyt spostrzegawczy. Przyglądał się Annie swymi wielkimi oczyma, próbując zgadnąć, czy mówiła prawdę.
– Naprawdę – zapewniła go z szerokim uśmiechem. – Jedz kolację.
Max nabił kawałek klopsa na widelec, próbując ukryć rozczarowanie faktem, że trzeci dzień z rzędu jadł to samo. Annie przyglądała mu się z mocno zaciśniętymi ustami.
– Pracujesz dzisiaj, mamusiu?
– Trochę. – Annie zerknęła na laptop stojący na drugim końcu stołu.
Maluch pokiwał poważnie głową i wepchnął mięso do buzi. Tym razem Annie uśmiechnęła się spontanicznie. Rósł tak szybko! I miał taki apetyt, że z przerażeniem myślała o kolejnych zakupach. Usiadła bliżej synka, ściskając w zgrabiałych dłoniach kubek gorącej herbaty.
– Możesz teraz popracować.
– Wolę z tobą porozmawiać.
– Będziesz przez to musiała pracować w nocy.
Nie zdawała sobie sprawy, że Max zauważył jej nieprzespane noce. Ostatnio brała każde dodatkowe zlecenie w pracy. Nie zarabiała kokosów, ale przynajmniej mogła pracować z domu i nie musiała zatrudniać opiekunki, na którą i tak nie byłoby jej stać.
– Nie przejmuj się. Jak klops? – niezręcznie zmieniła temat.
Max, jak zwykle niezawodny, uśmiechnął się i skinął głową. Wyglądał dokładnie jak jego ojciec. Przeszył ją nagły ból, aż musiała odwrócić głowę. Miesiąc temu Max zapytał ją o ojca. Pierwszy raz nie zadowolił się ogólnikową odpowiedzią i zadawał kolejne pytania: „Kto jest moim tatą? Co robi? Dlaczego się z nami nie spotyka? Gdzie mieszka? Nie kocha nas?”. Trudne pytania wymagające zastanowienia i zachowania spokoju. Obiecała sobie, że nigdy nie okłamie syna, ale lawirowanie stawało się coraz trudniejsze. Zwłaszcza że nękało ją poczucie winy z powodu samotnego rodzicielstwa. I nie chodziło tylko o skromne warunki, w których dorastał, choć starała się, jak mogła, by zaspokoić jego podstawowe potrzeby. Ciemna chmura przeszłości zawisła nad jej głową.
Dzień, w którym poszła powiedzieć Dimitriosowi o ciąży, okazał się najgorszym w jej życiu. Była ogromnie zestresowana faktem, że zobaczy go po raz pierwszy, odkąd spędzili ze sobą noc. Założyła najbardziej poważne ubranie, jakie miała, by dostrzegł w niej partnerkę, z którą mógłby iść przez życie. Przygotowała sobie przemowę, w której zwalniała go z jakiegokolwiek obowiązku, ale uznawała, że miał prawo wiedzieć. Kiedy dotarła do jednego z najbardziej prestiżowych barów w Sydney, znalazła go w otoczeniu świty zblazowanych piękności i bogaczy, z olśniewającą rudą kobietą przyklejoną do boku.
Osiemnastoletnia Annie nie potrafiła tego udźwignąć. Uciekła. Złamał jej serce, odebrał godność i odarł ze znaczenia to, co się między nimi wydarzyło. Na zawsze. Po śmierci Lewisa została całkiem sama. Jej chwiejna relacja z rodzicami urwała się pod naporem ich rozpaczy, a tragedia rozdzieliła ich. Matka Annie nie była w stanie przyjąć do wiadomości, że inni także przeżyli boleśnie stratę Lewisa. Noc z Dimitriosem stanowiła spełnienie dziewczęcych marzeń Annie, ale przede wszystkim wyrwała ją z otchłani bólu i samotności. Kochając się z nim, czuła, jak jej dusza leczy się, a życie znowu nabiera sensu. Niestety następnego ranka okrutnymi słowami odebrał jej tę przelotną ulgę i wtrącił z powrotem w mrok rozpaczy.
Miała zaledwie osiemnaście lat, straciła brata, oddała dziewictwo Dimitriosowi, została przez niego odrzucona, odkryła, że jest w ciąży, czego rodzice nigdy jej nie wybaczyli… Uciekła więc od wszystkich, którzy ją zawiedli, by jakoś się pozbierać. Teraz, sześć lat później, zastanawiała się czasami, czy podjęła słuszną decyzję. Czy miała prawo ukrywać przed Dimitriosem istnienie syna?
– Co się stało, mamusiu?
Zorientowała się, że zatopiona w smutnych myślach, przestała się uśmiechać. Natychmiast się rozchmurzyła.
– Nic, kochanie. Kończ kolację, już późno. Pora iść spać.
Od około pół roku wieczorny rytuał trwał o wiele dłużej niż kiedyś. Najpierw, tak jak zwykle, czytała synkowi do snu, potem odpowiadała na tysiąc jego pytań, pozwalała napić się łyk wody, potem Max potrzebował pójść do toalety, a kiedy w końcu otulony kołdrą leżał w łóżku, wołał ją ponownie.
– Mamusiu, boję się!
W takich momentach Annie poddawała się i wbrew poradnikom dla rodziców, siadała obok synka i gładziła go po plecach, aż zasnął. Popełniła w życiu tyle błędów, że kolejny prawdopodobnie nie miał już znaczenia. Z westchnieniem wymknęła się z pokoju Maxa. Była wyczerpana i zestresowana, ale jej serce przepełniała miłość. Uśmiechnęła się do siebie i usiadła przy stole, na którym czekał już na nią laptop. Praca pomoże jej przynajmniej zapomnieć o głodzie. Obiecała sobie, że po godzinie zrobi sobie herbatę i zje jedno ciastko owsiane, luksus w obecnej sytuacji. Nie zawsze było tak ciężko, ale przed świętami Bożego Narodzenia oszczędzała, na czym się dało, by kupić Maxowi prezent. Przez większość roku odmawiała mu wielu rzeczy, które jego rówieśnicy traktowali jako oczywistość. Nie chciała, by musiał obyć się także bez prezentu pod choinką.
Po niecałej godzinie zaskoczyło ją zdecydowane pukanie do drzwi. Wstała pospiesznie. Nie obawiała się, że Max się obudzi. Gdy już udało mu się zasnąć, nic nie było w stanie go obudzić. Prawdopodobnie kurier pomylił się i znowu chciał dostarczyć jej paczkę dla któregoś z sąsiadów.
– Chwileczkę – zawołała i zmierzając do drzwi, włączyła czajnik, by nie stracić ani minuty cennego czasu przeznaczonego na pracę.
Judasz w drzwiach nie działał, a właściciel domu, od którego wynajmowała malutkie mieszkanko, nigdy go nie naprawił, choć po jej wielokrotnych prośbach zamontował przynajmniej łańcuch. Otworzyła więc drzwi na tyle, na ile pozwalał łańcuch. Po sekundzie miała ochotę zatrzasnąć je z powrotem i zamknąć na klucz. Powstrzymała się, wbrew instynktowi samozachowawczemu. Przeklęła w myślach. Czyżby miała przywidzenia? To nie mógł być Dimitrios! Skąd by się wziął pod drzwiami jej mieszkania?
– Annabelle. – Jego głos popieścił jej zmysły.
Tylko on używał jej pełnego imienia. Przypomniała sobie ich ostatnią noc, gdy powtarzał jej imię wielokrotnie, pieszcząc ją, całując… Ale zaraz potem pojawiło się wspomnienie innych słów wypowiedzianych przez Dimitriosa: „Wypiłem wcześniej pół butelki whisky. Gdybym nie był pijany, nigdy by do tego nie doszło. Nigdy wcześniej nawet na ciebie w ten sposób nie spojrzałem. Przecież ty jesteś jeszcze dzieckiem! Naiwną nastolatką. To był tylko seks, nic więcej, nie łudź się. To nic nie znaczy”.
To wspomnienie ją otrzeźwiło. Wyprostowała się, choć była prawie trzydzieści centymetrów od niego niższa i nie mogła się łudzić, że zrobi na nim wrażenie. Mogła go jednak zmierzyć lodowatym wzrokiem i udawać, że jej serce nie biło jak szalone. Od pokoju, w którym spał Max, dzieliło ich zaledwie kilkanaście metrów. Panika ścisnęła Annie za gardło.
– Mamy problem.
My? Przecież nie było „ich”. Zimna pustka samotności od dawna gościła w jej sercu. Zauważyła, że bacznie śledził wzrokiem każdy jej grymas i gest.
– Mogę wejść?
Wpatrywała się w niego jak w zjawę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jeszcze się nie odezwała. Potrząsnęła głową tak gwałtownie, że prawie złamała sobie kark.
– Hm, nie. Ja… Co ty tutaj robisz?
– Lepiej porozmawiajmy w środku, bez świadków.
– Nie widzę tu nikogo – odparowała. Sięgnęła po klucz, odpięła łańcuch i szybko wyszła na zewnątrz. Nie chciała go wpuścić do środka nie tylko ze względu na Maxa. Po prostu wstydziła się warunków, w jakich mieszkała. Niestety na korytarzu zachowanie bezpiecznego dystansu od Dimitriosa okazało się niemożliwe. „Mamy problem” – o co mu chodziło?
– Co ty tutaj robisz? – powtórzyła, krzyżując ramiona na piersi.
Miała na sobie tylko podkoszulek i spodnie do jogi, więc na korytarzu natychmiast zmarzła. Starała się nie patrzeć na Dimitriosa. Prawie zapomniała, jak bardzo był przystojny. Jego twarz wyglądała jak wyrzeźbiona w granicie i była idealnie symetryczna, zaplanowana przez naturę z niezawodną precyzją. Wystające kości policzkowe, patrycjuszowski nos, kwadratowy podbródek z dołeczkiem, który całowała tamtej nocy… Natychmiast zrobiło jej się cieplej. Stalowoszare, inteligentne oczy błyszczały niebezpiecznie, a jednodniowy zarost ocieniający jego szczękę i policzki dodawał mu mrocznego uroku. Pamiętała, że jego klatka piersiowa była twarda i wyrzeźbiona niczym tors antycznego posągu, a skóra miała kolor ciemnego karmelu. Jego szczupłe, ale mocne ramiona obejmowały ją ciasno, gdy zasypiała. Myślała, że właśnie zaczęło się w jej życiu coś ważnego i wyjątkowego. W samym środku żałoby, gdy jej serce przepełniał smutek po śmierci starszego brata, w ramionach Dimitriosa Annie poczuła ulgę i uwierzyła, że wszystko jeszcze będzie dobrze.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Po plecach Annie natychmiast spłynęła strużka zimnego potu. Wiedział… A może tylko udawał, że wiedział? Może sprawdzał zasłyszaną plotkę? Skąd mógł się dowiedzieć o Maksie? Przerażenie uwolniło do jej krwi potężną dawkę adrenaliny.
– Czego? – zapytała nieco piskliwym głosem.
– Za późno na to, Annabelle. – Westchnął, ale nie z rezygnacją, raczej z ledwie wstrzymywanym gniewem i goryczą. – Dowiedziałem się od jednego dziennikarza, że mamy syna.
Annabelle wstrzymała oddech i przycisnęła plecy do drzwi, żeby nie upaść. Miała wrażenie, że nagle w korytarzu zabrakło tlenu, a ściany i sufit napierają na nią swoim ciężarem.

 

Nikos Manolas zjechał na chodnik i zaparkował samochód przy podmiejskiej uliczce w Walencji, w cieniu drzewek pomarańczowych. Po drugiej stronie ulicy biegło imponująco wysokie ogrodzenie, na którym w regularnych odstępach wisiały ostrzegawcze tabliczki.
Wzrok Nika spoczął na znajdującej się w pewnej odległości bramie ze szlabanem i budką strażnika. Wiedział, że może patrzeć na nią nie dłużej niż minutę, jeśli nie chce zwrócić na siebie uwagi.
Chciał zobaczyć ją ostatni raz. Nie udało się. Czas wracać.
Włączył silnik, ale zanim zdążył zjechać na drogę, brama się otworzyła. Nikos natychmiast z powrotem wcisnął hamulec. Wielki mercedes, przypominający bardziej czołg niż samochód, powoli wynurzył się z posesji na drogę. Nikos wstrzymał oddech, kiedy samochód przejeżdżał koło niego. Przez przyciemnione szyby nie był w stanie rozpoznać, kto siedzi za kierownicą.
W tylnym lusterku obserwował, jak mercedes dojeżdża do końca ulicy i skręca w prawo. W chwili, gdy zniknął za zakrętem, Nikos wcisnął gaz i zawrócił swoim porsche.
Przedmieścia, przez które jechał mercedes były puste tego ranka, więc łatwo było za nim nadążyć. Kiedy wyjechali na V-21, Nikos pilnował, żeby były między nimi przynajmniej trzy samochody odstępu. Im głębiej wjeżdżali w miasto, tym gęstszy stawał się ruch na drodze.
Minęło ponad osiemnaście miesięcy, odkąd Nikos ostatni raz był w sercu Walencji. Większość architektury była zabytkowa, ale od czasu do czasu mijał supernowoczesny budynek. Nikos zamrugał, mijając Palau de les Arts Reina Sofia z dachem jak pióropusz. Kiedyś zabrał tam Marisę na „Tristana i Izoldę”. Gdyby wiedział, że „najbardziej rewolucyjna opera w historii” jest w istocie romansem, wykręciłby się od tego. Nikos lubił, kiedy jego rozrywka była taka, jak jego romanse: szybka, intensywna i niezapadająca w pamięć.
Nie, żeby ostatnimi czasy miał dostęp do jakichkolwiek rozrywek. Przez ostatnie półtora roku żył jak pustelnik na Alasce, mieszkając w chacie z bali, do której można się było dostać wyłącznie drogą powietrzną.
Powrót do społeczeństwa był trudniejszy, niż zakładał. Wyobrażał sobie, że wróci z przytupem i rzuci się w wir przygód, ale od jego powrotu minęły już dwa tygodnie, a on wciąż nie miał ochoty na powrót w blask fleszy.
Kiedy mercedes skręcił w stronę dużego kompleksu handlowego, upewnił się w swoich podejrzeniach. To było ulubione miejsce Marisy. Ale zanim przedostał się przez bramki na parkingu, jej samochód zdążył się zgubić wśród setek pozostałych.
Nikos skrzywił się, ale wiedział, że tak będzie najlepiej. To dziwny sentyment sprawił, że podjechał pod posiadłość rodziny Lopez, a potem śledził byłą kochankę do parkingu podziemnego. Czas, żeby wrócił do pierwotnego planu, pojechał na lotnisko i zaczął od nowa. Jego samolot był zatankowany, a załoga gotowa do odlotu.
Szukając wyjazdu, znów natknął się na wielkiego mercedesa. Dopiero kiedy się zbliżył, zauważył, że stoi na miejscu dla matek z dziećmi.
Nikos gwałtownie wcisnął hamulec, aż samochód za nim zatrąbił z oburzeniem.
Dlaczego Marisa miałaby tam zaparkować?
Klnąc pod nosem, Nikos odszukał najbliższe wolne miejsce i wyskoczył z auta. Znajdował się dość daleko, ale to, co zobaczył, sprawiło, że stanął jak wryty.
Jego była kochanka właśnie wyciągała z fotelika niemowlę.

Marisa Lopez skrzywiła się, widząc swoje odbicie w lustrze. Powinna zostawić rozpuszczone włosy czy je spiąć? Tak, powinna je rozpuścić, i tak, przydałby jej się korektor pod oczy. Jej skóra była tak blada, a sińce pod oczami tak ciemne, że wyglądała jak żywy trup. Czarna sukienka tylko potęgowała efekt.
Siostra Marisy, Elsa, musiała być tego samego zdania, bo na jej widok wybuchnęła śmiechem.
– Wyglądasz, jakbyś szła na pogrzeb – stwierdziła.
– Nie dobijaj mnie.
Elsa stanęła za Marisą, otoczyła ją ramionami w talii i położyła podbródek na jej ramieniu. Ich oczy spotkały się w lustrze.
– Wszystko w porządku? – zapytała. – Nie wyglądasz najlepiej.
Marisa odkryła, że nie potrafi jej okłamać.
– Nie dam rady – szepnęła.
Elsa zmarszczyła brwi.
– Nie mogę wyjść za Raula – jęknęła Marisa, ściskając dłoń siostry.
Proszę. Wreszcie się do tego przyznała.
– Miałaś rację – dodała, prostując się. – Nie można mu ufać. Raul nie chce być ojcem dla Nikiego. Chce tylko naszej firmy.
Marisa związała się z Raulem z czysto praktycznych powodów. Kilka miesięcy wcześniej jej świat się zawalił, kiedy jej kochanek utonął, zostawiając ją ciężarną. Niedługo potem zawalił się ponownie po tym, jak jej ociec został zamordowany, ponieważ nie chciał robić interesów z kartelem narkotykowym. Jako samotna matka i spadkobierczyni międzynarodowego biznesu, desperacko potrzebowała pomocy. Postanowiła szukać jej u Raula Torresa, dalekiego znajomego i właściciela firmy o podobnym profilu działalności do Lopez Shipping.
Wybrała Raula, bo wierzyła, że jest dobrym człowiekiem. Że ma to coś, co uczyni z nich zgraną drużynę. Że będzie dobrym ojcem dla jej syna.
Ale rzeczywistość okazała się inna.
Miesiąc wcześniej kartel odkrył, że Lopezowie współpracują z wydziałem antynarkotykowym, i uknuł spisek, żeby porwać Elsę z jej domu w Austrii. Santi, przyjaciel rodziny, którego Lopezowie niegdyś przygarnęli i wychowali jak własnego syna, ukrył ją w jednej ze swoich posiadłości. Marisa, jej syn i matka zostali w rodzinnym domu, strzeżonym jak forteca. Dwa tygodnie później i po piętnastu miesiącach piekła kartel wreszcie został rozbity, a jego rozsiani po dwunastu krajach członkowie aresztowani i postawieni pod sądem.
– Nie mogę też przestać myśleć o tym, co mówiłaś o kartelu – ciągnęła Marisa. – Raul nas nie ochronił. Nic nie zrobił, żeby zapewnić bezpieczeństwo dziecku, które obiecał pokochać jak swoje.
A to było niewybaczalne.
Marisa wysunęła rękę z dłoni Elsy i potarła czoło.
– Co ja mam teraz zrobić?
– Zakończ to.
– Tyle sama wiem. Ale jak mam to zakończyć?
– Zadzwoń do niego. Teraz – przekonywała Elsa.
Marisa uśmiechnęła się gorzko.
– Nie mogę z nim zerwać godzinę przed naszym przyjęciem zaręczynowym. To proszenie się o kłopoty. Ta rodzina nie potrzebuje więcej wrogów.
Raul nie uszkodziłby hamulców w jej aucie, jak kartel zrobił to z autem jej ojca, ale Marisa zdążyła się nauczyć, że potrafi w nieskończoność chować urazę. Wiedział dostatecznie dużo o Lopez Shipping, żeby ich zniszczyć.
– No dobrze, ale nie czekaj z tym zbyt długo – ostrzegła Elsa.
– Nie będę. – Teraz, kiedy Marisa podjęła decyzję, chciała to zrobić najszybciej, jak to możliwe.
Wyszła z garderoby i zajrzała do przylegającego pokoju dziecinnego, gdzie w kojcu smacznie spał jej syn. Jego maleńka pierś i brzuch spokojnie unosiły się i opadały. Czule dotknęła jego miękkiego policzka.
Jak ktokolwiek mógłby na niego spojrzeć i go nie pokochać?
Podniosła zdjęcie stojące na szafie obok kojca. Na widok uśmiechniętej twarzy Nikosa jej serce jak zawsze przeszył ostry ból.
Miłość jej życia. Ojciec jej dziecka.
Mruganiem odpędzając łzy, odstawiła zdjęcie z powrotem na szafkę.
Nigdy nie pogodziła się z jego stratą. Dla niej wciąż był obecny – nie było chwili, żeby o nim nie myślała. Tylko chowając ból głęboko w sobie, była w stanie funkcjonować.
Dała sobie chwilę, żeby odzyskać nad sobą panowanie, a potem wyszła z pokoju dziecinnego i zapukała do pokoju gospodyni. Estrella pracowała dla Lopezów od dwudziestu lat i chętnie zgodziła się popilnować dziecka.
– Wrócimy późnym wieczorem – powiedziała Marisa. – Możesz sprawdzić, czy elektroniczna niania na pewno działa?
Marisa nie znosiła być rozdzielana z synem. Od narodzin dziecka zostawiła je tylko kilka razy, na czas spotkań służbowych. Tym razem po raz pierwszy miała się z nim rozstać na cały wieczór.
– Działa, działa. – Estrella przyłożyła urządzenie do ucha. – Słyszę, jak oddycha.
Marisa powstrzymała odruch, by wyjąć jej nianię z ręki i sprawdzić osobiście. Wiedziała, że jest nieco nadopiekuńcza, ale biorąc pod uwagę jej doświadczenia, miała do tego pełne prawo.
– Obiecujesz, że zadzwonisz, jeśli będą jakieś problemy? – upewniła się.
– Nie będzie problemów, ale obiecuję.
– Wrócę najpóźniej o dziesiątej rano.
– Nie spiesz się. – Estrella uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Masz prawo chociaż raz się wyspać.
Na samą myśl Marisa znowu poczuła ukłucie strachu. Nie brakowało jej wylegiwania się w łóżku; lubiła poranne czułości z synem, kiedy reszta domu jeszcze spała. Powiedziała sobie w duchu, że to tylko jedna noc. Rano wróci do syna, przytuli go do piersi i wymyśli, jak zerwać zaręczyny, nie narażając się na zemstę Raula.
Obsługa hotelu spisała się na medal, zamieniając salę konferencyjną w błyszczącą, rozświetloną salę taneczną. Dwustu gości bawiło się, rozmawiało, popijało szampana i podjadało kanapeczki. Światowej sławy DJ mistrzowsko nawigował po stylach i gatunkach muzycznych, by zaspokoić nawet najbardziej wybredny gust, i sądząc po uśmiechach, wszyscy dobrze się bawili. Wszyscy oprócz Marisy.
Nie mogła przestać zerkać na Elsę i Santiego, którzy nie odstępowali od siebie na krok. Dopiero dwa dni wcześniej wyznali sobie miłość, ale Marisa od lat wiedziała, że ta dwójka jest sobie przeznaczona. Patrzenie, jak ich miłość rozkwita, było jednocześnie wzruszające i przygnębiające.
Kiedyś też miała taką miłość.
Ignorując ból, trwała u boku Raula, który chwalił się nią przed znajomymi i rodziną. Kiedy DJ skończył pierwszy set, narzeczony otoczył ją ramieniem i poprowadził w stronę podium. Chciał wygłosić przemówienie. Oczywiście, że chciał wygłosić przemówienie.
Wiedząc, że nie ma innego wyboru, niż robić dobrą minę do złej gry, Marisa złapała kieliszek szampana z tacy przechodzącego kelnera i stanęła obok niego na podium.
Muzyka ucichła. Raul podniósł mikrofon i poprosił wszystkich o ciszę. Goście zgromadzili się wokół niego, ciekawi, co ma do powiedzenia.
– Na początek chciałbym podziękować wszystkim za wyrozumiałość – zaczął. – Przepraszam, że musieliście czekać tak długo. – Przyjęcie miało się odbyć dwa tygodnie wcześniej, ale planowana operacja rozbicia kartelu była zbyt dużym niebezpieczeństwem dla Marisy i jej rodziny. Jak wiecie, ostatnie wydarzenia zmusiły nas do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. To był trudny czas dla mnie i mojej przyszłej żony i bardzo doceniamy wasze wsparcie.
Marisa prawie zachłysnęła się szampanem. W jego ustach to brzmiało, jakby przeżywali ciężki okres jako para, podczas gdy w rzeczywistości ten tchórz ukrywał się na drugim końcu świata, dopóki niebezpieczeństwo nie zostało zażegnane.
– A teraz chciałbym, żebyśmy wszyscy wznieśli toast za moją narzeczoną. Za Marisę. – Uniósł kieliszek i spojrzał wyczekująco na gości.
Ale oni nie zareagowali. Ich uwagę przyciągnął ktoś inny; ktoś, przed kim rozstąpili się jak morze przed Mojżeszem. Marisa podążyła za ich wzrokiem i ujrzała wysoką, samotną postać.
Jej serce zaczęło tłuc się jak oszalałe. Zamrugała i spróbowała złapać oddech, walcząc, by nie upaść.
To niemożliwe.
Zachwiała się. Sala zaczęła wirować jej przed oczami. Coś w oddali rozbiło się na posadzce. Marisa odniosła niejasne wrażenie, że to kieliszek wypadł jej z ręki, zanim świat pochłonęła ciemność.

Nikos w kilku krokach przemierzył salę, do miejsca, gdzie ten idiota Raul stał jak skamieniały nad nieprzytomną Marisą. Nawet nie próbował powstrzymać Nikosa, gdy ten sprawdził puls Marisy i upewniwszy się, że żyje, wziął ją na ręce.
– Przepraszam – powiedział, niosąc ją przez wciąż nieruchomy tłum. – Ona potrzebuje powietrza.
Duże brązowe oczy Marisy otworzyły się ospale, po czym zrobiły się okrągłe jak spodki, kiedy zrozumiała, kogo ma przed sobą. Zamrugała kilka razy i jęknęła cicho. Kelnerka otworzyła drzwi przed Nikosem, pozwalając mu wynieść Marisę do lobby, gdzie podbiegł do nich zaaferowany concierge.
– Czy mam zadzwonić po lekarza, sir?
– Nie, nie trzeba. Zemdlała z szoku, to wszystko. Możesz wezwać dla mnie windę? Ostatnie piętro.
– Oczywiście. – Concierge nacisnął przycisk.
Kiedy Nikos znalazł się w windzie, znów spojrzał na Marisę, która zaciskała teraz powieki jak przestraszone dziecko. Poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Nie miał zamiaru jej straszyć ani nie planował zrobić tak dramatycznego wejścia.
Kiedy dzień wcześniej przedstawiono mu akt urodzenia syna, Nikos zareagował w sposób spokojny i wyważony. Już wcześniej przygotował się w myślach, że wynik może być pozytywny. Teraz wiedział, że nie może dłużej pozostawać martwy dla Marisy. Natychmiast wyruszył do Walencji, po drodze dzwoniąc do hotelu, w którym miało się odbyć jej przyjęcie zaręczynowe. Spodziewał się, że wszystkie pokoje będą zajęte, ale ku jego zaskoczeniu penthouse wciąż był wolny. Szczęśliwa para chyba spędzałaby w nim noc?
Na ile byli ze sobą szczęśliwi?
Przed przyjazdem do Walencji zrobił mały wywiad na temat jej narzeczonego i przekonał się, że jego jedyną zaletą jest to, że jest bogaty. Jeden ze wspólnych znajomych nazwał go „zdradzieckim wężem”, a to i tak nie była najbardziej skrajna opinia.
Kiedy znalazł się w swoim apartamencie, ostrożnie położył Marisę na kanapie i cofnął się, żeby móc lepiej się przyjrzeć kobiecie, której nie widział od osiemnastu miesięcy. Co ją skłoniło, żeby założyć na własne przyjęcie zaręczynowe tak źle skrojoną sukienkę? I dlaczego nie miała makijażu? Zawsze, kiedy mówił, że go nie potrzebuje, śmiała się, dziękowała, a potem i tak starannie zamalowywała każdy pieprzyk. Teraz zaś jej skóra była czysta, a twarz wydawała się niewinna i dziewczęca. Przypomniał sobie, jak lubił się budzić obok tej twarzy, i serce ścisnęło mu się w piersi.
Marisa leżała nieruchomo pod jego wzrokiem; jej oczy były wielkie i puste. Nikos zdążył się już nauczyć, że szok wywołany jego powrotem objawia się na różne sposoby. Postanowił dać jej chwilę, żeby odzyskała nad sobą panowanie. Jeśli miał być szczery, sam też czuł się wytrącony z równowagi.
Podszedł do barku i nalał sobie osiemnastoletniej whiskey single malt. Kiedy podniósł ją do ust, wyczuł za sobą ruch.
Obrócił się i zobaczył stojącą metr od siebie Marisę.
Jej oczy były dzikie, a pierś unosiła się i opadała ciężko. Jej rude włosy sterczały na wszystkie strony. Wyglądała, jakby zaraz miała się na niego rzucić.
Marisa wpatrywała się w stojącego przed nią ducha. Bała się, że zniknie, jak tylko spuści go z oczu. Odkąd obudziła się w jego ramionach, miała w głowie tylko jedną myśl: to niemożliwe.
Nikos nie żył.
Od osiemnastu miesięcy każdego wieczora płakała w poduszkę, każdego ranka budziła się z nieznośnym bólem w sercu. Nosiła jego dziecko, urodziła jego dziecko, kochała i wychowywała jego dziecko – bez niego.
A on żył. Przez cały ten czas żył.
Emocje, które ją zalewały, wzięły nad nią górę. Wybuchnęła płaczem i rzuciła się na niego.

Nikos nie ruszył się z miejsca ani nie próbował bronić się przed bezładnymi ciosami Marisy. Stał ze wzrokiem wbitym w ścianę naprzeciwko, zdeterminowany nie reagować na jej furię. Jeśli chodzi o temperament, zawsze była jego dokładnym przeciwieństwem: on był chłodny i analityczny, ona – porywcza i pełna pasji.
Ale kiedy jej uderzenia osłabły i spojrzał w dół, jego żołądek ścisnął się nieprzyjemnie.
To nie wściekłość wykrzywiała jej piękną twarz. To nie furia sprawiła, że wreszcie osunęła się na podłogę i przytuliła kolana do piersi, łkając cicho.
Nieprzygotowany na ten wybuch emocji, Nikos przełknął ślinę. Czuł, że musi coś zrobić, więc zdjął z biurka pudełko chusteczek, wrócił do Marisy i postawił je obok niej na ziemi. Dopił swojego drinka, nalał sobie kolejnego i opróżnił go jednym haustem. Po chwili zastanowienia nalał drugą szklankę, uklęknął i podał ją Marisie.
– Proszę – powiedział cicho, klękając obok niej. – Wypij to. To pomoże.
Marisa miała ochotę zakryć uszy rękami, żeby tylko nie słyszeć głosu Nikosa. To było dla niej za dużo. Cały czas, który minął od jego śmierci, wydawał jej się teraz mrocznym koszmarem.
On żył. On naprawdę żył.
Przejechała dłońmi po twarzy, wzięła kilka głębokich oddechów i usiadła na podłodze. Starannie nie patrząc na Nikosa, wzięła kilka chusteczek i wydmuchała nos. Męska, pokryta drobnymi czarnymi włoskami dłoń podstawiła jej szklankę pod nos. Sam jej widok sprawił, że Marisa znowu zaczęła płakać.
Kiedy się uspokoiła, przyjęła szklankę i wypiła duszkiem jej zawartość. Palący płyn sprawił, że nieco otrzeźwiała.
– Jeszcze jeden? – zapytał łagodnie Nikos.
Marisa kiwnęła głową, wciąż nie ośmielając się na niego spojrzeć. Wychyliła kolejną szklankę, odetchnęła kilka razy i powoli podniosła na niego wzrok.
Nikos kucał obok niej, patrząc na nią uważnie.
– Jesteś gotowa, żeby porozmawiać?
Marisa chciała coś odpowiedzieć, ale jej gardło było zbyt ściśnięte.

Clare Connelly - Zacznijmy jeszcze raz Dimitrios Papandreo chciał pocieszyć Annabelle, siostrę swojego zmarłego przyjaciela, którą miał się zaopiekować. Sytuacja wymknęła mu się jednak spod kontroli. Po wspólnej nocy z osiemnastoletnią Annabelle nie widział innego wyjścia, jak zerwać z nią kontakt. Czuł, że zawiódł zaufanie przyjaciela. Jednak ta decyzja sprawiła, że przez sześć lat nie miał pojęcia, że Annabelle urodziła mu syna. Gdy prawda wychodzi na jaw, odnajduje ją. Ma nadzieję naprawić dawny błąd, lecz zraniona Annabelle nie wyobraża sobie, by teraz mogli się stać szczęśliwą rodziną… Michelle Smart - Powrót do Walencji Marisa Lopez decyduje się wyjść za mąż, bo potrzebuje pomocy. Jej ukochany Nikos utonął, a ojciec został zamordowany przez kartel narkotykowy. Została samotną matką, a do tego musi jeszcze zarządzać rodzinnym przedsiębiorstwem. Choć najbliżsi odradzają jej związek z Raulem, Marisa wierzy, że Raul ją wesprze. Jest w szoku, gdy na przyjęciu zaręczynowym pojawia się Nikos, który jedynie sfingował swoją śmierć…

Zakazana miłość lady Cecily

Janice Preston

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 602

ISBN: 9788327691200

Premiera: 17-11-2022

Fragment książki

– Panie Gray, nie spodziewałam się tu kogokolwiek spotkać – powiedziała, odruchowo poprawiając włosy.
– Ani ja.
– Cóż… Chyba powinnam wrócić na przyjęcie.
– Naprawdę pani tego chce?
– Ja… To trochę dziwne pytanie.
– Czyżby? Albo pani naprawdę chce tam wrócić, albo tylko pani uważa, że tak należy postąpić.
– Nie powinnam być tu z panem sam na sam.
– Czy pani się mnie boi? – spytał, muskając delikatnie jej policzek.
– Nie to miałam na myśli. To po prostu niestosowne i może narazić na szwank moją reputację.
– Przecież nikt nas nie widzi – odparł z uśmiechem. – Rozmawiamy, bo jesteśmy gośćmi na tym samym przyjęciu.
Niby miał rację, jednak jego argumenty tylko ją zirytowały. Nie miał pojęcia o etykiecie, ale nic dziwnego, przecież był Cyganem.
– Może pospacerujemy? – zaproponował. – Zdradzi mi pani, czym tak bardzo się martwi.
Niebywałe! Powinna natychmiast odejść, jednak tylko zaśmiała się, w zamierzeniu bardzo nonszalancko. Gdy jednak usłyszała, jak piskliwie zabrzmiał jej głos, poczuła na policzkach rumieńce wstydu.
– Niczym się nie martwię.
– To dlaczego wymknęła się pani do ogrodu?
– Pragnęłam odetchnąć świeżym powietrzem. A co pana tu sprowadza, panie Gray?
Uniósł głowę i westchnął. Nie nosił fularu, miał na szyi niebieską chustę zawiązaną w fantazyjny węzeł. Emanował siłą, jednak Cecily czuła się przy nim bezpieczna. Bardziej niż jego obecność niepokoiły ją dziwaczne myśli o tym, że chętnie sprawdziłaby, czy jego mięśnie są rzeczywiście takie twarde, jak się wydają.
– Też potrzebowałem świeżego powietrza, a zatem mamy ze sobą coś wspólnego – odparł, a jego melodyjny głos podziałał na nią jak balsam. – Jak podejrzewałem.
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że na chwilę zabrakło jej tchu. Odruchowo oblizała wargi.
– Nie bardzo wiem, co pan ma na myśli – zdołała wyjąkać przez zaciśnięte gardło.
Nie odpowiedział, tylko nadal na nią patrzył. Cecily zadrżała. Naprawdę powinna wrócić na przyjęcie, bliscy pewnie już się zastanawiali, gdzie się podziewa. Zatopiona w myślach nawet nie zauważyła, kiedy Grey zarzucił jej na ramiona swój żakiet. Już za późno, by zaprotestować, a kto wie, jak brudne było to odzienie. Jednak poczuła tylko zapach dymu i mydła. Odprężyła się i owinęła ciaśniej.
– Dziękuję – szepnęła.
– Cała przyjemność po mojej stronie, lady Cecily.
– Zniknął pan zaraz po śniadaniu. Dokąd pan poszedł?
– Jestem zaszczycony, że pani zauważyła moją nieobecność.
– Och, chyba pytał o pana pan Markham – skłamała gładko. – Czy pana… współplemieńcy są gdzieś w pobliżu?
– Nie.
– No to dokąd pan poszedł?
– Jestem wolnym człowiekiem, mogę chodzić, gdzie mi się podoba.
– Nie mówi pan jak Cygan.
– A jak według pani powinien mówić Cygan? Jak wynika z pani, chyba niezbyt bogatych, doświadczeń?
Napięła mięśnie i uniosła podbródek, zirytowana jego napastliwym tonem.
– Z moich doświadczeń wynika, że często mówią z obcym akcentem, ale pan brzmi jak Anglik. – Zsunęła z ramion żakiet i podała mu. – Już mi ciepło, dziękuję. Muszę wracać na przyjęcie.
Odebrał od niej żakiet, zarzucił na ramiona, a potem zacisnął ciepłe palce na jej nadgarstku.
– Urodziłem się w Anglii – powiedział. – I wolę, by nazywano mnie Romem.
– Postaram się zapamiętać – obiecała.
Rozsądek nakazywał, by wyszarpnęła dłoń z jego uścisku, ale nie zrobiła tego. Pozwoliła, by delikatnie ściągnął jej rękawiczkę, a potem kciukiem pomasował wnętrze jej dłoni.
– Czy oczyściła pani umysł ze smutnych myśli? – spytał, nadal patrząc na nią badawczo. – Obserwowałem panią w kościele.
Pytanie sprawiło, że jej wcześniejsze obawy powróciły. Przycisnęła wolną dłoń do żołądka, by uspokoić rozdygotane nerwy.
– Zastanawia mnie, dlaczego siostra bogatego księcia czuje się taka nieszczęśliwa – szepnął.
– Nieszczęśliwa?
Wzruszył ramionami, nie przestając masować kciukiem jej dłoni. Skupiła się na tym, co pomogło jej odzyskać spokój. Gray objął ją drugą ręką w pasie i pociągnął delikatnie. Posłusznie pozwoliła się poprowadzić jeszcze dalej od domu. Choć przestał ją obejmować i w pewnym momencie puścił jej dłoń, nadal za nim podążała.
Powinnam wrócić do domu, i to natychmiast, myślała gorączkowo.
– Przejdźmy się jeszcze – zaproponował. – Chętnie pani wysłucham i na pewno nie będę oceniał.
Po raz kolejny pomyślała, że zachowuje się niestosownie, nie tak, jak od niej wymagano. Jednak kusiło ją, by opowiedzieć mu o swych obawach. Przecież nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć.
Zerknęła na idącego obok Graya. Trudno było coś wyczytać z jego twarzy, ale mowa ciała zdradzała, że jest spokojny i rozluźniony.
Po prostu… był, nie rozpamiętywał przeszłości ani nie robił planów na przyszłość.
To bez znaczenia, czy mu powierzę swe tajemnice, uznała, Jest Romem i wkrótce każde z nas wróci do swego świata. Prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotkamy.
Lekko oszołomiona wolnością wyboru, zapachem róż i kojącą obecnością Graya, wyznała:
– Myślałam o mojej przyszłości.
– I nie rysowała się w zbyt różowych barwach?
– Ja… No cóż, bracia się ożenili, to stało się tak nagle. Nie spodziewałam się…
Dalsze słowa uwięzły jej w gardle. Doszli do końca ścieżki. Przed nimi rozpościerała się łąka i wysoki kamienny mur z bramą, Cecily podeszła do niewielkiego stawu i zapatrzyła się na ciemną wodę srebrzoną poświatą księżyca. Uznała, że to być może jedyna okazja, by głośno i szczerze wyznać, co ją dręczy, i zastanowić się nad przyszłością.
– Nie sądziłam, że bracia się ożenią. Leo… był już kiedyś żonaty. Nie wspomina tego dobrze, ale przynajmniej ma z tego związku dwóch wspaniałych synów i córkę. Ukończył czterdzieści lat, trzynaście lat był wdowcem. Wiele kobiet zabiegało o jego względu, marzyły, by zostać żoną księcia. Nigdy nie…
– Nie spodziewała się pani, że brat się zakocha?
Pytanie nie zabrzmiało napastliwie, jednak Cecily odruchowo przybrała obronny ton.
– Cieszę się jego szczęściem. Kocham go i od pierwszego wejrzenia polubiłam jego żonę Rosalind. Ale… gdy umarła pierwsza żona Leo, miałam siedemnaście lat. Wychowałam jego dzieci, zarządzałam całym gospodarstwem, a teraz, teraz…

Lady Cecily zamilkła, ale Zachary Absalom Graystoke spokojnie czekał. Wiedział, że dama poczuje się lepiej, gdy wyzna, co ją trapi. Było mu miło, że zdołał ją do tego namówić, że mu zaufała. I nie kierowały nim żadne ukryte motywy, przecież doskonale wiedział, jak bardzo jego świat różni się od świata Beauchampów.
Jednak lady Cecily zafascynowała go od pierwszego wejrzenia. Spóźniła się na ślub i usiadła z tyłu w ławce obok niego. Przybyła z jakimś młodzieńcem, zapewne krewnym księcia, jednak Gray niemal nie zwrócił na niego uwagi. Natomiast ta kobieta… Prawdziwa dama, dostojna, opanowana, ubrana w błękitną suknię i otulona w dyskretny zapach dobrych perfum co chwila przyciągała jego wzrok.
Gdy w kościele dotknął jej łokcia, poczuł coś dziwnego, jakby emocjonalną więź, która teraz wzrastała. Podczas uroczystego śniadania zauważył jej niepokój, który starannie ukrywała pod na pozór promiennym uśmiechem. Przeżył dotkliwe rozczarowanie, gdy książę przedstawił mu lady Cecily. Siostra księcia… To powinno go otrzeźwić, a jednak nadal czuł tę zadziwiającą emocjonalną więź z kobietą, od której mądrzej było trzymać się z daleka. Zresztą nie miał nic do zaoferowania żadnej kobiecie, w życiu, jakie wybrał, nie było miejsca na romantyczne związki.
– A teraz… mam trzydzieści lat – podjęła po chwili. – I nie wiem, co z sobą począć.
A zatem była od niego o cztery lata starsza. Czyli kolejna przeszkoda, choć najmniej ważna wśród setek innych, które sprawiały, że zawsze pozostaną sobie obcy.
– Nie zależało mi na zamążpójściu – wyznała. – Ale myślałam, że zawsze będę prowadzić dom dla Leo, że będę podejmowała ważne decyzje co do losów naszej rodziny. A teraz czuję się niepotrzebna. Pytał pan, dlaczego siostra bogatego księcia jest taka nieszczęśliwa. To teraz już pan wie. Jestem okropna, prawda?
– Obawia się pani zmian, które zajdą po ślubie brata?
– Właśnie. Wiem, że to samolubne, a przecież już po ślubie Leo wiedziałam, jak bardzo zmieni się moje życie. Jednak zepchnęłam te obawy głęboko, na dno duszy, poza tym byłam zajęta, ponieważ Olivia…
– Olivia?
– Moja bratanica, córka Leo, najmłodsze z jego dzieci. Debiutowała wiosną tego roku. – Nachyliła się nad stawem i zanurzyła dłoń w chłodnej wodzie. – Kiedy dzisiaj zobaczyłam Vernona i Theę w kościele, dotarło do mnie, że w moim świecie niezamężna kobieta jest… niewidzialna. – Podeszła do niego, a on z trudem opanował chęć, by jej dotknąć i czułym gestem dodać otuchy. – Niepotrzebna – mówiła dalej. – Może czasem ktoś poprosi mnie o drobną przysługę, o coś nieistotnego, na co innym szkoda czasu. Owszem, będą mnie tolerować, ale na nic innego nie mogę liczyć.
– Przejdźmy się jeszcze – zaproponował, licząc, że ruch pomoże jej odzyskać dobry nastrój.
Skinęła i po chwili ruszyli w stronę pogrążonej w mroku łąki i jeziora.
– A więc myśli pani, że właśnie tak wyglądać będzie pani przyszłość?
– Niezbyt zachęcająco, prawda? Nie mogę się zwierzyć bliskim, bo od razu by wyśmiali moje obawy, a już zwłaszcza Vernon i Leo. Zaczęliby zapewniać, jak bardzo mnie kochają i że moje miejsce jest przy nich. Jednak teraz to Rosalind jest panią domu, a ja nie zamierzam wchodzić jej w drogę, bo zbyt sobie cenię naszą przyjaźń.
– Ma pani inny wybór?
– Nie bardzo, jak wszystkie niezamężne kobiety.
– Ale nie musi pani zarabiać na życie?
– Nie, co miesiąc dostaję od Leo sporą sumkę na własne wydatki. Pewnie uznał mnie pan za niewdzięcznicę. Nie powinnam narzekać, bo na niczym mi nie zbywa.
– I w odróżnieniu od wielu innych kobiet ma pani wybór.
Nie tak, jak mama, pomyślał.
Zalała go fala żalu, którego nawet nie próbował zwalczyć. Smutek to nieodłączna część ludzkiego życia, ale nawet najgłębsze rany kiedyś przestają boleć.
Przystanęli nad brzegiem jeziora.
– Chyba łatwiej będzie podjąć decyzję dotyczącą przyszłych lat, jeśli pani głośno rozważy wszystkie możliwości.
– A zatem nie zamierza pan udzielić mi żadnej rady?
– A powinienem?
– Tak postąpiłaby większość mężczyzn – odparła z przekonaniem.
– Nie należę do tej większości.
– To prawda.
– Proszę zatem powiedzieć, jakie możliwości ma niezamężna arystokratka – spytał wyraźnie zaciekawiony.
– Jeśli musi zarabiać na życie, to przyjmie posadę guwernantki.
– A jeśli nie musi?
– To będzie skazana na rolę mniej lub bardziej uciążliwej krewnej.
– Przecież skoro nie brak pani środków do życia, może pani zaplanować inną przyszłość.
– Na przykład jaką?
– A jak wyobraża sobie pani idealne życie?
Zaśmiała się, jednak śmiech szybko przerodził się w szloch, a Zach spontanicznie ją przytulił i pogłaskał po ramionach. Trwała tak przez chwilę, a potem delikatnie wyswobodziła się z jego objęć.
– Właśnie zyskał pan dowód, jaka ze mnie histeryczka. Nawet nie mam żadnego pomysłu, żadnej wizji idealnego życia, po prostu boję się zmian. Pragnę nadal troszczyć się o moją rodzinę i zarządzać domem. Tylko tyle … i aż tyle, bo teraz to nieosiągalne. Zamiast cieszyć się szczęściem braci, wylewam łzy, ponieważ od teraz moje życie będzie wyglądać zupełnie inaczej. Jestem żałosna.
– Zmiany są nieuniknione, prawda? – Na chwilę pogrążył się we wspomnieniach. – Nie sposób przewidzieć, w jaki sposób wpłyną na nasz los. – Delikatnie uniósł jej podbródek. – To nieprzewidywalne. – Podniósł kamień i wrzucił go na środek jeziorka, przez co powierzchnia wody zafalowała, a po chwili znów się uspokoiła. – Ten kamień będzie być może leżał bardzo długo na dnie, ale kto wie, jakie zmiany właśnie wywołałem w jeziorze i na brzegu.
– Właśnie. A ja sobie właśnie uświadomiłam, że nawet na pozór korzystne zmiany mogą przynieść wiele smutku i bólu.
– A za taką korzystną zmianą o nieznanych konsekwencjach uważa pani ożenek brata?
– Tak. Nie. Och, nie powinnam o tym z panem rozmawiać.
– Czasami dobrze jest podzielić się z kimś swoimi obawami. Życie nabiera sensu, gdy podążamy za naszymi wyborami, zamiast robić to, co wypada albo czego oczekują po nas inni.
– Gdyby każdy robił tylko to, co mu się podoba, zapanowałby chaos. Powinniśmy przestrzegać pewnych reguł.
– Oczywiście, ale w życiu społecznym, a nie w prywatnych. Jest pani zbyt skrępowana zasadami obowiązującymi w pani świecie. Proszę spojrzeć na sprawy szerzej i otworzyć umysł.
– Łatwo panu powiedzieć – skomentowała gorzko. – Ale ja… och, co to takiego?
Idealna Lady, jak ją zaczął w myślach nazywać, nie krzyknęła ze strachu, tylko obserwowała z zaciekawieniem sowę, która bezszelestnie przefrunęła przez jezioro i wylądowała na wyciągniętym ramieniu Zacha.
– Lady Cecily, przedstawiam pani Atenę – powiedział.

***

Cecily patrzyła zafascynowana na ptaka. Atena miała wielkie ciemne ślepia i równie ciemne upierzenie, z którym kontrastowało kilka białych piór na łbie i z przodu. Zach ujął dłoń Cecili i położył delikatnie na piersi ptaka. Pióra były mięciutkie, bardzo miłe w dotyku.
– Jest piękna. Jak pan ją oswoił? – spytała.
Gdy uniósł ramię, Atena odleciała równie bezszelestnie, jak się pojawiła.
– Wyhodowałem ją od pisklaka. – Złożył dłonie w obronnym geście, jakby nadal chciał chronić nieporadne maleństwo znalezione na leśnej ścieżce.
– Ile ma lat?
– Dziewięć.
– Ma pan inne zwierzęta?
– Nie trzymam ich w zamknięciu. Mogą w każdej chwili odejść.
– Opowie mi pan o nich?
– Może przy innej okazji.
Obrócił się nagle i ruszył w stronę ogrodu. Poszła za nim, starając się dorównać mu kroku.
– Przepraszam. Nie chciałam być wścibska. Nie powinnam pytać pana o…
– I znów to samo – mruknął ze złością. – Nieustannie się pani zastanawia, co wypada, a co jest niestosowne.
Zatrzymał się i obrócił tak gwałtownie, że niemal na niego wpadła. Straciła równowagę, bo jej satynowe pantofelki nadawały się do tańca, ale nie sprawdzały się na wilgotnej trawie. Chwyciła Zacha za ramię, a on przygarnął ją mocno, wsłuchując się w bicie jej serca.
– Spokojnie, wszystko w porządku – szepnął.
Zwolnił nieco uścisk, dzięki czemu mogła odchylić głowę i spojrzeć mu w twarz. Musnął dłonią jej policzek, potem rozchylone wargi. Kiedy pochylił głowę, odruchowo stanęła na palcach, by być bliżej niego.
Jego usta były ciepłe i miękkie. Do tej pory całowała się tylko z jednym mężczyzną i nie było to doświadczenie warte zapamiętania. Natomiast ten pocałunek…
Objęła Zacha w pasie, po chwili wahania pozwoliła, by ich języki się spotkały. Poczuła, jak narasta w niej pragnienie, by jak najszybciej zaspokoić narastające pożądanie.
To Zach przerwał pocałunek. Oderwał wargi od jej ust, przesunął nimi po jej policzku i odsunął się nieco. Cecily wiedziała, że postępuje niewłaściwie, ale nie to ją dziwiło najbardziej. Bardziej ją zdumiewało, że w ogóle nie odczuwa wstydu.
– To nie powinno się wydarzyć – powiedział, ale ogień w jego oczach przeczył tym słowom.
– Czyżby? – spytała z przekornym uśmiechem, choć oczywiście miał rację. – A to dlaczego?
– Droga Idealna Lady, to trochę niedorzeczne pytanie – odparł wesoło, a potem wskazał na usiane gwiazdami niebo i dodał: – Zrzućmy winę na tę czarowną noc. Zanim wstanie dzień, o wszystkim zapomnimy.
– Podobał się panu ten pocałunek?
Ucałował jej dłoń i odparł:
– Tak, ale dobrze pani wie, że przekroczyliśmy granicę. Jeszcze przed chwilą byliśmy weselnymi gośćmi prowadzącymi niezobowiązującą rozmowę. Ale teraz… Nikt nie może się dowiedzieć, co tu zaszło. Gdyby wyszło na jaw, że całowała się pani z Romem, pani reputacja byłaby zrujnowana.
Wiedziała, że Zachary ma rację, i nadal nie mogła uwierzyć, że ona, dama zawsze przestrzegająca konwenansów, tak nieoczekiwanie i ochoczo o nich zapomniała.
– Chyba pan ma rację, to na pewno zgubny wpływ księżyca – odparła. – Na chwilę opuścił pana zdrowy rozsądek, bo zezłościłam pana, że zadaję zbyt wścibskie pytania.
Oczywiście, przecież Thea ostrzegała ją, że Gray bardzo sobie ceni prywatność. Szkoda, że wyrzuciła to z głowy.
– Ależ ten pocałunek nie był wyrazem złości – stwierdził wesoło. – Miałem ochotę panią pocałować, od kiedy panią zobaczyłem. A pani pytania wcale mnie nie zirytowały, po prostu nie chciałem na nie odpowiadać. Przyznaję, nie powinienem tak gwałtownie odchodzić.
– Odchodzić? To była ucieczka. Oczywiście nie ma pan obowiązku odpowiadać na moje wszystkie pytania.
– Nie chodzi o…. – Urwał, przechylił głowę i przez chwilę nasłuchiwał: – Wołają panią. Proszę już wracać. – Wskazał bramę prowadzącą do ogrodu.
Ogarnęło ją poczucie winy. Gdyby teraz zobaczyli ją bracia, byliby wściekli, ale nie na nią, tylko na Graya. Nie wolno do tego dopuścić. Była mu coś winna, rozmowa z nim przyniosła jej ulgę.
– Dziękuję, że pan mnie wysłuchał, panie Gray. – Wyciągnęła do niego dłoń.
– Zach. Proszę mówić do mnie po imieniu – poprosił, ujmując jej dłoń.
– Zachary? Zach? Jak to? Przedstawiono mi pana jako Absaloma Graya.
– Absalom to moje drugie imię. Chciałbym, by mówiła mi pani po imieniu, ale to pani wybór.
– Dobrze, w takim razie dziękuję, Zach, że mnie wysłuchałeś.
Pochylił się i ucałował jej dłoń.
– To był dla mnie zaszczyt, Cecily.

Cecily jest zafascynowana poznanym na weselu brata Zacharym Grayem, uważa, że nareszcie odnalazła pokrewną duszę. Niestety rodzina nigdy nie zgodzi się na jej związek z mężczyzną o nie najlepszym pochodzeniu. Cecily postanawia wyleczyć się z zakazanej miłości… poślubiając innego. Szybko rezygnuje z tej ryzykownej terapii i podąża za głosem serca, nie bacząc na konsekwencje. Gdy Zachary zostaje niesłusznie oskarżony o napaść, Cecily może go oczyścić z zarzutów, jeśli wyzna, że spędził całą noc w jej sypialni. Jednak wówczas wywołałaby skandal i splamiła dobre imię rodziny. Czy starczy jej odwagi, by w imię miłości skazać się na powszechne potępienie?

Zależy mi na tobie, ale…

Cat Schield

Seria: Gorący Romans

Numer w serii: 1259

ISBN: 9788327688644

Premiera: 03-11-2022

Fragment książki

Asher Davidson Edmond leżał na twardej więziennej pryczy, przysłaniając ręką oczy, by nie patrzeć na szare ściany i brudny sufit. Jak, u diabła, się tu znalazł? Chociaż nie, wiedział jak. Przyjechał na tylnym siedzeniu radiowozu. Natomiast nie miał pojęcia, co doprowadziło do aresztowania.
W ciągu trzydziestu jeden lat życia dopuścił się wielu kretyńskich wybryków, ale do głowy mu nie przyszło, że wyląduje za kratkami z powodu czegoś, czego nie zrobił. A na pewno nie zdefraudował pieniędzy z konta festiwalu.
– Hej, milionerze.
Drwiący głos należał do zastępcy szeryfa, który wcześniej odprowadził go do zatęchłej, pozbawionej okna celi. Asher zacisnął zęby. Podobno chodził do szkoły z siostrą Vesty i wyśmiał ją, gdy zaprosiła go na potańcówkę. Oczywiście musiał wierzyć Veście na słowo, bo sam tego nie pamiętał.
– Co? – spytał, siląc się na znudzony ton.
Nie ruszył się z miejsca. Wiedział, że zachowując się jak palant, nie polepszy swojej sytuacji, ale był też świadomy, że nic nie zmieni opinii Vesty na jego temat.
– Masz gościa.
W Ashera wstąpiła nadzieja.
Czyżby to Ross z Giną, którzy wczoraj odmówili wpłacenia za niego kaucji? Jego adopcyjny ojciec, Rusty Edmond, nawet nie zjawił się na przesłuchaniu, więc tym bardziej Asher nie liczył na to, że pojawi się dziś. Chyba żeby oznajmić mu, jak bardzo żałuje adopcji syna swojej drugiej żony.
Asher też tego żałował. Po jakie licho Rusty dokonał oficjalnej adopcji, skoro traktował go jak obcego? Z drugiej strony własne dzieci traktował identycznie; bez przerwy krytykował Rossa i lekceważył Ginę.
Jako nastolatek Asher stoczył walkę o uczucia Rusty’ego. Gdy jego wysiłki spełzły na niczym, zaczął rozrabiać. Uznał, że skoro nie zasługuje na aprobatę ojca, to zasłuży na jego pogardę.
Mimo złych relacji z ojczymem, z przyrodnim bratem i siostrą łączyła go bliska więź. Gdy w wieku piętnastu lat zamieszkał w domu Edmondów, Ross miał dwanaście lat, a Gina dziesięć. Chociaż małżeństwo Rusty’ego ze Stephanie, matką Ashera, trwało zaledwie trzy lata, trójka dzieci pozostała w kontakcie nawet po rozwodzie rodziców i nawet po wyjeździe Ashera na studia.
Dlatego milczenie rodzeństwa bardzo Ashera zaniepokoiło. Z początku mówił sobie, że pewnie Rusty nie pozwolił Rossowi i Ginie stawić się w sądzie. Ale gdy mijały godziny, a Gina z Rossem nie dawali znaku życia, zaczął się martwić, czy przypadkiem nie uwierzyli w jego winę.
Czuł narastający strach. Podczas przesłuchania dowiedział się, że wysunięte wobec niego zarzuty są znacznie poważniejsze, niż sądził. Sprawą mieli się zająć federalni.
Wszystkie jego konta bankowe zostały zamrożone; sam nie mógł wpłacić kaucji. Liczył, że rodzina pomoże mu odpowiadać z wolnej stopy. Jednak z każdą minutą coraz bardziej tracił nadzieję. Na szczęście niepotrzebnie się denerwował.
– Masz pięć minut – warknął Vesta.
Asher usiadł i skierował spojrzenie na osobę za kratą. Nie był to jego chudy wysoki brat ani elegancka siostra, lecz drobna kobieta o czarnych włosach związanych w koński ogon, ubrana w dżinsy i buty na wysokim obcasie. Pewnie agentka federalna.
Ale gdy podeszła bliżej, dostrzegł rysy jej twarzy.
– Lani Li? – Poderwał się na nogi.
Z radości i zdumienia zakręciło mu się w głowie. Czyżby usłyszała o jego kłopotach i przybiegła mu na ratunek?
Po chwili zobaczył gniewny błysk w jej oczach i radość z niego wyparowała. Blade policzki Lani zaczerwieniły się, brwi ściągnęły. Patrzyła na niego z niechęcią.
– Witaj, Asher – powiedziała urzędowym tonem.
– Co za niespodzianka – szepnął, podchodząc bliżej.
Zanim zacisnął ręce na kracie, poczuł znajomy zapach ciepłej wanilii i cynamonu. Pamiętał, jak wtykał nos we włosy Lani i wciągał w nozdrza woń jej perfum. Pamiętał smak jej spoconej nagrzanej skóry, kiedy kochali się nad potokiem. Oraz cierpki żywiczny zapach sosnowych igieł, na których leżeli.
– Ile to lat? Pięć?
– Mniej więcej. – Zmierzyła go wzrokiem, poczynając od krótko przystrzyżonej fryzury, a kończąc na brązowych butach od Berlutiego. – Wyglądasz koszmarnie.
– Cóż. – Wzruszył ramionami. – Spędziłem tu półtorej doby…
Popatrzył na nią, na jej piersi ukryte pod białą koszulą i płaski brzuch. Doskonale znał to ciało. Było ponętnie zaokrąglone we właściwych miejscach, jędrne, o miękkiej aksamitnej skórze. Godzinami całował je i pieścił, sprawdzając, w którym momencie Lani najmocniej zadrży i na którą pieszczotę najsilniej zareaguje.
– Za to ty wyglądasz fantastycznie. – Przypomniał sobie, jak lekko ugryzł ją w pośladek, a ona podskoczyła z piskiem. – Co cię tu sprowadza? – spytał, jakby spotkali się na przyjęciu w ogrodzie. – Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałbym się tu ujrzeć.
– Prowadzę śledztwo.
– Hm, zdradzisz jakie?
– Zajmuję się kradzieżą pieniędzy z funduszu festiwalowego.
– Jak myślisz, kto to zrobił?
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
– Ty.
Pokiwał smętnie głową.
– Miałem nadzieję, że wierzysz w moją niewinność.
Wzdychając ciężko, Lani oparła rękę na biodrze. Oczom Ashera ukazała się pusta kabura. Jej widok wzbudził w nim dreszcz emocji. Od dziecka uwielbiał przygody, jako dwudziestokilkulatek szalał za wszystkim, co było ekscytujące i niebezpieczne.
– Czyli zostałaś agentką… czego? FBI? AFT? DEA?
– Jestem prywatnym detektywem.
– No proszę! – Gdy spotkali się pięć lat temu, Lani zamierzała studiować prawo karne. Skończyła college, miała dyplom z socjologii i chciała zmieniać świat na lepsze. Uznała, że najszybciej to osiągnie, pracując w federalnej agencji rządowej. – W dodatku jakim ładnym!
Pożałował swoich słów, zanim zdążyła zgromić go wzrokiem. Była jedyną osobą, która przyszła się z nim zobaczyć, a on traktuje ją jak napotkaną w barze laskę.
Wydęła usta i westchnęła zirytowana. Asher milczał. Pamiętał truskawkowy smak jej błyszczyka, zupełnie jakby całowali się wczoraj. Pamiętał dotyk jej długich jedwabistych włosów, gdy obejmował ją za szyję. Nie mógł się nią nasycić.
– Nic się nie zmieniłeś. Ciągle jesteś tym samym pajacem. – Jej słowa niczym kubeł zimnej wody zgasiły jego libido.
Tak jak przed laty, zabolał go ten „pajac”. Kiedy się poznali, Lani pracowała jako kelnerka na Appaloosie w zatoce Trinity u wybrzeży Teksasu. On odpoczywał przed swoim ostatnim, jak się okazało, sezonem w zawodowej grze w polo. Zafascynowany dowcipem, fantastyczną figurą i prześliczną buzią Lani, zawsze starał się usiąść przy jednym z jej stolików.
Ona niestety pozostawała ślepa na jego wdzięk. Ogromne napiwki, jakie zostawiał, nie robiły na niej wrażenia. Uznała go za bogatego nicponia i nazwała pajacem.
– Teraz zajmuję stanowisko wiceprezesa do spraw operacyjnych w Edmond Organization. – Dziś był poważnym człowiekiem, a nie graczem w polo, który jeździ na zawody po całym świecie.
Pewność siebie pobrzmiewająca w jego głosie nie odzwierciedlała jego uczuć. Bo w gruncie rzeczy nie znosił swojej pracy. Dołączył do firmy ponad dwa lata temu; zmusił go do tego Rusty, który oznajmił, że znudziło mu się finansowanie jego „bezproduktywnego stylu życia” i zagroził, że odetnie go od pieniędzy, jeśli nie zacznie zarabiać na swoje utrzymanie.
– Ale prawie nigdy nie ma cię w biurze – stwierdziła z przekąsem Lani. Najwyraźniej zebrała trochę informacji na jego temat.
– Byłem zajęty Festynem nad Zatoką – wyjaśnił. Zajęty? Przesada.
– I to doprowadziło cię do miejsca, w którym teraz się znajdujesz.
Chciał zaprzeczyć, ale nie bardzo mógł. Metalowe kraty dzielące go od wolnego świata mówiły same za siebie. Nie miał nic na swoją obronę. Lani zawsze była zadaniowcem. Od początku dawała mu do zrozumienia, że denerwuje ją jego brak ambicji. Pod każdym liczącym się względem stanowili swoje przeciwieństwo. Mimo to coś ich do siebie ciągnęło.
Zwłaszcza jego do niej. W pierwszej chwili był pod wrażeniem jej urody, ale potem, kiedy raz po raz go odtrącała, zaczął dostrzegać i podziwiać jej odwagę, siłę charakteru i trzeźwość umysłu.
Uwielbiał wyzwania.
Jej chłód i rezerwa rozpalały go, sprawiały, że koniecznie chciał poznać dziewczynę, która ukrywa się za maską szorstkości. Uwodzenie jej dało mu wielką satysfakcję, ale to, co nastąpiło później, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Po seksie z innymi kobietami szybko tracił zainteresowanie, myślał o kolejnym podboju. Lani jednak okazała się najbardziej fascynującą osobą, jaką znał, a romans, jaki przeżyli, miał na niego przeogromny wpływ.
Podczas tych cudownych letnich miesięcy Asher się zmienił. Z pajaca i lekkoducha, który nie traktował życia poważnie, stał się kimś, kto zaczął szukać sensu i celu. Kimś, kto zrozumiał, że pragnienia oraz nadzieje innych mogą być równie ważne jak jego.
Ale związek z Lani nie miał szansy przetrwać. Podążali w przeciwnych kierunkach. Ona jesienią wyjeżdżała na studia, by realizować swoje marzenia. On świadom, że ją straci, przeistoczył się z powrotem w pozbawionego ambicji „pajaca”.
Uniósłszy brwi, Lani potrząsnęła głową.
– Masz pojęcie, w co się wpakowałeś?
Widząc jej kamienną twarz, przypomniał sobie, gdzie się znajduje.
– Zaczyna to do mnie docierać – mruknął. – Ale przysięgam, to jakaś pomyłka…
– Czyżby? Dowody przeciwko tobie są obciążające. Z festiwalowego konta zniknęły miliony dolarów, a wszystkie wypłaty są na twoje nazwisko.
– Nie ukradłem ani centa. Słowo honoru.
Od kilku dni powtarzał, że nie wie, gdzie są pieniądze. Nikt mu nie wierzył. Ani rodzina, ani policja. Był odpowiedzialny za organizację festiwalu, więc wszyscy uważali go za winnego.
– Rozmawiałam ze śledczymi – ciągnęła Lani, jakby go nie usłyszała. – Dokonywano wpłat na rzecz firmy technologicznej, firmy czarterującej luksusowe odrzutowce i wytwórni płytowej. Wpłaty wyglądały na prawdziwe, ale te firmy nie istnieją. Pieniądze wypływały z kont natychmiast po tym, jak na nie trafiały.
O tym wcześniej mu nie mówiono. Lipne firmy z prawdziwymi kontami bankowymi. To wymagało sprytu, finezji, planowania. Jeśli cokolwiek wskazywało na jego niewinność, to właśnie brak finezji i to, że jego umiejętność planowania pozostawiała wiele do życzenia. Każdy w Edmond Organization mógł to potwierdzić.
Kiedy rozmyślał o swoich defektach, Lani przyglądała mu się uważnie.
– Nikt nie wie, gdzie się podziały te pieniądze.
– Ja też nie wiem. – Pal sześć, że Edmondowie mu nie wierzyli, ale jeśli chce wyjść na wolność, potrzebuje wsparcia Lani. – Nie wziąłem ani centa.
Zmrużyła oczy; nie sprawiała wrażenia przekonanej.
– Na Malediwach kupiono dom na twoje nazwisko.
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Ogarnęła go złość. Ktoś go ewidentnie chciał wrobić, ale kto? – Nawet nie wiem, gdzie leżą Malediwy.
– Na Oceanie Indyjskim. – Przez chwilę obserwowała go spod wpół przymkniętych powiek. – Co ważniejsze, nie mają umowy ekstradycyjnej ze Stanami.
– Czyli co? Uważasz, że miałem zamiar się tam osiedlić? – spytał zdegustowany.
Gdy policja wyprowadzała go w kajdankach z siedziby firmy, na twarzach Edmondów widział zawód; teraz na twarzy Lani widział coś gorszego, bo pogardę. Dawno temu marzył, by patrzyła na niego z podziwem, jak na bohatera. Najwyraźniej to pragnienie nadal w nim tkwiło.
– Przysięgam, niczego nie ukradłem i nie kupiłem żadnego domu na Malediwach. – Potrząsnął głową. – Jestem niewinny. Dlaczego nikt mi nie wierzy?

Lani nie mieściło się w głowie, że zaledwie pięć minut temu, kiedy przekraczała drzwi aresztu, na myśl o tym, że za chwilę ujrzy Ashera, czuła dreszcz podniecenia. Z całej siły starała się wyrzucić z pamięci jego twarz i silne ciało oraz ten błogi spokój, jak ją ogarniał, gdy leżeli przytuleni. To było niesamowite, ten kontrast między namiętnym seksem i błogością, jaka po nim następowała.
Od pięciu lat wznosiła wokół siebie mur, jednak nie doceniła charyzmy Ashera Edmonda. Była tak samo podatna na jego urok jak dawniej. Na szczęście zdołała to ukryć. Zaraz po spotkaniu ze sławnym muzykiem Kingstonem Blue dotarła zdyszana i przejęta do celi więziennej w Royal w Teksasie na rozmowę w Asherem. Niczego po sobie nie dała poznać; nie było to łatwe, zważywszy na ich przeszłość.
– Skoro nie ty, to kto dokonał kradzieży?
– Nie mam pojęcia.
Nie zdziwiło jej, że Asher wszystkiemu zaprzecza. Byłby głupcem, gdyby przyznał się, nie czekając, aż jego prawnik wynegocjuje niższy wyrok w zamian za współpracę w śledztwie.
– Dobrze by było, gdyby pieniądze wróciły na konto fundacji – powiedziała. – Mogłabym ci pomóc…
Kingston Blue chciał rozwiązania sprawy, a ona zamierzała to zrobić.
– Jeśli myślisz, że wiem, gdzie jest forsa, muszę cię rozczarować.
– Nie pierwszy raz w życiu! – Widząc jego zaskoczoną minę, pożałowała, że nie ugryzła się w język. Grzebiąc w popiołach dawnego romansu i wyciągając na wierzch stare krzywdy, nie pozyska jego zaufania. – Chodzi o to… Posłuchaj, jestem tu służbowo. Tamtego lata przeżyliśmy cudowną przygodę, ale nie udawajmy, że po rozstaniu zamierzaliśmy się dalej przyjaźnić.
Asher pokręcił głową.
– Przykro mi, że tak się sprawy potoczyły.
– Było, minęło. – Zacisnęła usta. Nie chciała przyznawać się, że cierpiała. – Nie warto do tego wracać.
Tamtego lata wszyscy ją przed nim ostrzegali. Rodzice byli przerażeni, gdy zaczęła przebąkiwać, że może na studia pójdzie dopiero za rok, bo chce więcej czasu spędzić z Asherem. Sądziła, że on poważnie traktuje ich związek. Ależ była idiotką!
– Zachowałem się wtedy jak palant – stwierdził, nie zwracając uwagi na jej słowa. – Ale dziś jestem całkiem innym człowiekiem.
Jego reputacja tego nie potwierdzała. Prowadził aktywne życie erotyczne. Każdy wpis w mediach społecznościowych z jego zdjęciem powinien zawierać hasztag #PozeraczSerc.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć, widząc cię za kratkami.
– Powtarzam, jestem niewinny. Ktoś mnie wrobił.
Nie daj się nabrać na to smutne spojrzenie piwnych oczu, przykazała sobie, lecz nie była w stanie spowolnić bicia serca. Potrafił być przekonujący; przed laty omal nie zrezygnowała dla niego z marzeń. Musi uważać, by podobna sytuacja się nie powtórzyła.
– Wrobił? Masz jakieś dowody? Albo pomysł, kto za tym stoi? – spytała, a widząc wyraz frustracji na jego twarzy, pokiwała głową. – Tak myślałam.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Nie umiała zdecydować, czy woli, by Asher był winny, czy niewinny. Z jednej strony, bo go kiedyś kochała, miała nadzieję, że faktycznie ktoś go wrabia, a z drugiej, bo ją skrzywdził, chciała, by okazał się draniem…

Lani i Asher przeżyli piękny wakacyjny romans. Rozstali się, bo ona postanowiła pójść na studia, on zaś chciał kontynuować karierę gracza w polo. Gdy spotykają się pięć lat później, Lani jest prywatnym detektywem, Asher zaś przebywa za kratkami oskarżony o kradzież milionów dolarów. Lani, która prowadzi w tej sprawie śledztwo, w tajemnicy wpłaca za niego kaucję. Asher opuszcza areszt i usiłuje dowieść swojej niewinności. Lani zaczyna mu wierzyć. I go pragnąć. Żaden mężczyzna nie budził w niej takiego pożądania...

Zbuntowana księżniczka

Heidi Rice

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1129

ISBN: 9788327685834

Premiera: 17-11-2022

Fragment książki

Księżniczka Juno Alice Monroyale zaparkowała śnieżny skuter i ściągnęła gogle, by podziwiać oszałamiający alpejski widok: nieskazitelną biel obramowującą ozdobne wieżyczki czternastowiecznego zamku wzniesionego na skale po drugiej stronie wąwozu. Budowla wspaniale prezentowała się na tle zachodzącego słońca, powoli ustępującego długiej grudniowej nocy.
Dom.
Serce Juno na chwilę zamarło. Czy naprawdę minęło aż osiem i pół roku od ostatniej wizyty w ojczyźnie i spotkania z Jade, siostrą bliźniaczką, królową Monrovy? Dlaczego nie wróciła wcześniej? To pytanie, niczym codzienny wyrzut sumienia, dręczyło ją, podobnie jak wspomnienie katastrofalnych wydarzeń sprzed lat, gdy była pewną siebie szesnastolatką.
„– Pocałuj mnie, Leo, wiem, że chcesz.
– Dlaczego miałbym tego chcieć? Jesteś rozpuszczonym bachorem. Zostaw mnie w spokoju, jeśli nie chcesz, bym poważnie porozmawiał z twoim ojcem. Zasługujesz na parę klapsów”.
Nagłe ciepło rozgrzało przemarzniętą Juno. Znów usłyszała tłumioną śmiechem pogardę w głosie króla Leonarda DeLessi Severa, znów dostrzegła znużoną wyższość w jego niebieskich oczach, poczuła emocje, które zawładnęły nią, gdy więził jej nadgarstki w mocnych dłoniach.
Wspomnienie tamtej letniej nocy, gdy dosłownie rzuciła się na króla Severa podczas Balu Monrovy i została brutalnie odtrącona, wciąż miało swoją moc. W myślach odtwarzała inne żałosne wydarzenia, w których uczestniczyła, łącznie z ostatnim, w nowej pracy. Wyjechała, by opadł kurz po facebookowych bataliach słownych, które sprowokowała.
Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
Opuściła gogle i uruchomiła silnik skutera.
Zapomnij o tym.
Nie zamierzała myśleć o nieszczęsnym balu w Monrovie ani o świeżej aferze w Nowym Jorku, w Byrne IT. Na szczęście szef i właściciel, Alvaro Byrne, jeszcze o niczym nie wiedział.
Juno ruszyła przez wąwóz w kierunku dyskretnego wejścia do pałacu, które odkryła wraz z siostrą zaraz po rozwodzie rodziców. Ale kiedy znalazła ścieżkę wyrytą w urwisku, znów powróciły wspomnienia.
Juno i Jade zostały rozdzielone jako ośmiolatki. Od tamtej pory widywały się w rodzinnym domu przez dwa miesiące w roku. Juno została zmuszona do zamieszkania z matką, Alice, w Nowym Jorku, natomiast Jade – dwie minuty starsza i tym samym pierwsza w kolejce do tronu – pozostała z ojcem, królem Andreasem, by przygotowywać się do roli władczyni.
Z upływem lat życie Juno w Nowym Jorku stało się na tyle burzliwe, że wracając do Monrovy, nie umiała już żyć z surowymi zasadami ojca, choć w efekcie to Jade, prowokowana do psot, miała z tego powodu kłopoty. Po tym, jak rzuciła się na króla Leonarda, ojciec nie wytrzymał. Juno zadrżała, manewrując skuterem wzdłuż wąskiej ścieżki, na wspomnienie jego słów i zimnej dezaprobaty w oczach.
„Jeśli nie możesz zachowywać się w sposób godny, to wracaj do Nowego Jorku. Jesteś bezczelna i nieposłuszna, masz zły wpływ na siostrę, zhańbiłaś Koronę, rzucając się na Leonarda. Jesteś takim samym ciężarem jak twoja matka”.
Oczywiście bez wahania odpowiedziała ojcu, gdzie może sobie wsadzić te słowa. Czuła się zraniona, upokorzona i rozpaczliwie starała się tego nie okazać. Dopiero mrożący krew w żyłach sposób, w jaki skinął głową, by nakazać usunięcie jej z pałacu, sprawił, że zaszlochała. Nie dał jej nawet szansy na pożegnanie siostry. Wykreślił ją z serca i kraju. Dlatego nie wróciła do Monrovy za jego życia. Czy w ogóle kiedykolwiek ją kochał? Otarła nieposłuszne łzy. I niepotrzebne, bo nic już nie miało znaczenia. Król Andreas był martwy od ponad roku, a ona wracała, by zrobić niespodziankę siostrze.
Jade była teraz władczynią Monrovy, Jade z jej pogodną naturą i otwartym sercem, Jade, która kochała ją na tyle mocno, by nie widzieć w niej samych wad.
Juno uśmiechnęła się na widok żelaznej bramki, której szukała. Bingo.
Wracała do domu na Boże Narodzenie i nic – ani wspomnienie brutalnego odrzucenia, ani własna imponująca zdolność psucia wszystkiego – nie mogło jej powstrzymać. Musiała tylko niepostrzeżenie dostać się do apartamentu siostry w zachodnim skrzydle pałacu, gdzie Jade powinna tradycyjnie relaksować się przed zaplanowanym na wieczór Balem Zimowym. W tym celu opracowała sprytny plan.

Dwadzieścia minut później Juno zbliżyła się do komnat siostry, zdumiona, że udawanie królowej faktycznie zadziałało.
Ozdobione girlandami z jodły i ostrokrzewu, pełne złota i czerwieni pomieszczenia, przez które szła, wyglądały magicznie, podobnie jak służba w świątecznych strojach. Chłonęła zapachy, te same, które uwielbiała jako ośmiolatka – świeżego soku sosnowego, wosku do polerowania mebli i cynamonu.
Dotarła do apartamentu, który kiedyś dzieliła z siostrą, i otworzyła drzwi. Gdy ujrzała siostrę siedzącą na antycznej sofie Chesterfield naprzeciwko kominka, zaczytaną w jednej z ukochanych powieści, jej serce wypełniło poczucie szczęścia. Twarz Jade, jak jej własną, otaczała burza intensywnie kasztanowych loków.
– Jade – powiedziała Juno głosem pełnym emocji.
– Juno? – szepnęła siostra, odwracając się. – Jesteś… Jesteś tutaj?
Nadzieja i tęsknota w głosie Jade były jak zastrzyk szczęścia. Radość bliźniaczki ją zaskoczyła.
– Tak, ale bądź cicho, jestem tu incognito.
Jade rzuciła książkę na podłogę, zerwała się z krzesła, podbiegła i objęła ją tak mocno, że Juno poczuła przyjemny ból. Łzy wzruszenia wypalały jej oczy, gdy przytuliła siostrę z równą mocą. Ich wspólny śmiech odbijał się echem od luksusowych mebli, a ogień w kominku zdawał się emitować jaśniejszy blask.
Wreszcie w domu.

– Jak dobrze, że jesteś. – Jade śmiała się, tuląc się do siostry na sofie. Wydawała się szczuplejsza i jeszcze bardziej łagodna niż przed laty, jakby ta łagodność stanowiła jej tarczę.
– Cudownie znów tu być – powiedziała Juno.
– Jak długo możesz zostać? Proszę, powiedz, że przyjdziesz na Bal Zimowy dziś wieczorem. Znajdę ci suknię – szczebiotała Jade. – Coś zjesz? Herbata? Wino? Szampan? – Sięgnęła po urządzenie do przyzywania służby.
– Nie! – Juno nachyliła się, żeby powstrzymać siostrę. – Poczekajmy. Zakradłam się, bo chciałam cię zaskoczyć, ale też… myślałam, że mogłybyśmy spędzić trochę czasu razem, tylko my…
– Poczekaj… Czy to znaczy, że nikt nie wie, że jesteś tutaj? – Jade odłożyła urządzenie. – W jaki sposób ci się to udało? Może powinnam zamienić słowo z szefem bezpieczeństwa?
– Zakradłam się naszym sekretnym wejściem, potem tylko udawałam ciebie.
– Żartujesz? – Jade zakryła dłonią usta.
– Nie żartuję, to było jak magia.
– Juno, jesteś niewiarygodna. – Jade mówiła z podziwem. – I nic się nie zmieniłaś.
– Co do balu… – zaczęła Juno ostrożnie. – Właściwie mogłabym pójść. Może nawet bez zapowiedzi? Wszyscy pomyślą, że widzą podwójnie.
Widzisz, ojcze? Nie pomogło. Nadal nie zachowuję się zgodnie z protokołem.
– To genialne… – Jade uśmiechnęła się promiennie. – Chociaż…
Zamilkła, uśmiech zniknął, ekscytację zastąpiła powaga.
– Jakiś problem?
– Król Leonardo jest gościem honorowym. Raczej nie uzna tego za zabawne.
Co? Czy to jakiś żart? Dlaczego miałby tu być?
– Ten palant Leo jest tutaj? – spytała z nadzieją, że Jade nie dostrzegła okazałego rumieńca. Nigdy nie powiedziała siostrze o tamtej katastrofie, o tym, jak próbował ją uwieść, a potem upokorzył.
– Król Leonardo nie jest palantem, Juno. To genialny dyplomata, sumienny i niezwykle inteligentny władca. To dobry człowiek i nie zmieni tego kilka gorących młodzieńczych wyskoków.
– Kilka? – wykrzyknęła Juno. – Z opowieści o jego podbojach utrzymuje się kilka gazet. Koronacja wcale go nie powstrzymała.
– To nieprawda – ostro zaprotestowała Jade.
Co tu się dzieje?
– Skąd wiesz?
– Leo ograniczył ostatnio życie towarzyskie…
– Poczekaj… – przerwała Juno, przypominając sobie żarliwe spekulacje prasowe na temat planów baśniowego ślubu króla Leonarda z Severene i królowej Jade z Monrovy. Więc to nie plotka? Tylko że Jade nigdy nie wspomniała o Leo w ich rozmowach, ani razu przez tyle lat, gdy nocami wisiały na telefonach.
– Dlaczego Leo jest gościem honorowym? Jade?! Spotykasz się z nim?
Sama myśl o tym, że jej niewinna siostra umawia się z takim rozpustnikiem, przerażała Juno. Jade i Leo? Czy jej siostra nie wie, że jest jagnięciem prowadzonym na rzeź?
– Nie, nie spotykamy się. Ja nie… – odpowiedziała Jade, wciąż nie patrząc Juno w oczy. – Podobno jest przystojny, ale po prostu nie kliknęło.
– Cóż, dzięki Bogu i za to.
Juno odetchnęła, ale zastanawiała się, czy jej siostra… była ślepa. Podobno przystojny? Leo może i był aroganckim palantem, ale z roku na rok stawał się coraz bardziej atrakcyjny. W wieku dwudziestu dwóch lat, gdy go pokochała, był młodzieńczo boski, w wieku trzydziestu lat wyglądał jak bóg. Nie żeby Juno spędzała czas, szukając jego zdjęć w prasie…
– Ale… – Jade podniosła wzrok i Juno zamarła, bo znała ten wyraz twarzy; znała upór, lojalność i przerażający pragmatyzm siostry.
– Ale… co? – spytała.
Jade westchnęła.
– Ale rozważam ofertę króla Leonarda dotyczącą unii politycznej między naszymi krajami. Ojciec popierał ten pomysł, zanim zmarł. Korzyści dla obu stron są niezaprzeczalne. Wspólny spadkobierca…
– Czekaj! – Przerażona Juno podniosła rękę. – Czy właśnie wspomniałaś o wspólnym dziecku? Jaki rodzaj unii masz na myśli?
Jade wyglądała na zakłopotaną.
– Rozmawialiśmy o małżeństwie.
Żołądek Juno skręcił się w precel.
– Powiedz mi, że nie mówisz poważnie… – wyszeptała, czując narastający ból w klatce piersiowej. – Właśnie przyznałaś, że nie kliknęło, a teraz twierdzisz, że chcesz go poślubić i urodzić jego dzieci?
– „Chcę” to zbyt mocne słowo – powiedziała Jade ostrożnie. – Ale rozważam taką opcję, owszem. Moi doradcy zdecydowanie opowiadają się za unią. I wcale nie musielibyśmy… no wiesz… aby mieć spadkobiercę. Są inne sposoby poczęcia…
Jade płonęła teraz jaskrawym rumieńcem.
Juno mogłaby się założyć, że Leo nie będzie zainteresowany innymi sposobami. Nawet na jego zdjęciach widać sączące się z nich wyuzdanie. Nie ma mowy, żeby taki facet rozważał nabycie potomka poprzez zapłodnienie in vitro. Musiałoby nie być innego wyjścia.
– Czy rozmawiałaś z Leo o tych innych sposobach? – zapytała.
– Cóż, nie – powiedziała Jade z całą naiwnością. – Jeszcze nic nie negocjowaliśmy.
– Jeszcze?
– Powiedziałam, że dziś wieczorem dam mu odpowiedź…
– Dobrze, więc jest jeszcze czas, by zatrzymać to szaleństwo – przerwała Juno siostrze.
Musiała szybko znaleźć sposób na powstrzymanie Jade od podjęcia decyzji, której będzie żałować do końca życia. Jej łagodna siostra została przeszkolona przez ojca do sprostania obowiązkom władczyni, ale nawet ojciec zapewne nie uczył jej nadgorliwości. A tak można by nazwać małżeństwo z facetem, z którym nawet nie masz ochoty randkować.
Sama Juno nie miała w sprawach intymnych dużego doświadczenia. Całe życie opędzała się od znajomych chłopaków mamy, w liceum straciła dziewictwo, i o seksie jako takim za dużo nie myślała. Nigdy też, po Leo, nie była zakochana. Chyba jednak ludzi powinno łączyć coś więcej niż produkowanie spadkobierców w probówce. Może to zabrzmi kiczowato, ale co z miłością?
– Jednak… – zaczęła znowu Jade.
– Nie protestuj – przerwała jej Juno. – Nie zamierzam ci na to pozwolić, Jade. Nie poświęcę cię dla Monrovy ani dla pamięci ojca. On nie żyje, ty jesteś królową i masz prawo do życia.
Juno rozejrzała się po pokoju pełnym ozdobnych mebli i lśniących motywów na ścianach. Podczas gdy sama wiodła szalone życie w Central Park West, samotna Jade dusiła się w złotej klatce zamkniętej na klucz.
– Życie poza tymi murami…
Pomysł Juno nabrał kształtu, choć miał szansę zakończyć się totalną katastrofą. Jednak dlaczego nie spróbować? Jade musiała się stąd wydostać – przynajmniej na chwilę – i poznać inne życie, prawdziwe, zwyczajne, w którym sama będzie musiała dokonywać wyborów, bez konieczności uwzględniania priorytetów wszystkich innych; w którym nie będzie osądzana w każdej sekundzie każdego dnia; w którym ma prawo popełniać błędy.
Jade powinna poznać życie podobne do tego, które miała Juno w Nowym Jorku. Ten pomysł był doskonały, jak świąteczny prezent, który mogłaby ofiarować siostrze… Tylko jak zmusić Jade do przyjęcia tak niezwykłego podarunku?
– Juno, o czym myślisz? – spytała Jade, jak zwykle dobra w obserwowaniu innych.
– O niczym.
– Naprawdę? Masz ten wyraz twarzy, który zawsze miałaś, gdy wymyśliłaś coś, co wpędzało nas obie w kłopoty.
Wbrew swoim słowom Jade nie wyglądała na zaniepokojoną, lecz na zaintrygowaną, może nawet podekscytowaną – tak jak kiedyś, gdy były dziećmi.
Nagle Juno doznała olśnienia. Już wiedziała dokładnie, jak sprzedać siostrze swój szalony pomysł. Jade zawsze była lojalna wobec Juno, zwłaszcza gdy ojciec wpadał w furię. To Jade wierzyła, że Juno byłaby cudowną królową. Bardzo się myliła, nie ma co do tego wątpliwości. Juno może byłaby odważna i twarda, kiedy musiałaby być, ale – co bardziej prawdopodobne – dałaby się poznać jako lekkomyślna, impulsywna i pyskata. W jej planie liczyły się jednak inne wartości.
– Wpadłam na pewien pomysł… – powiedziała Juno. – Jest szalony, ale da ci czas i przestrzeń, by się zastanowić, czy naprawdę chcesz poślubić króla Leona Palanta.
– Leonardo nie jest palantem – powtórzyła Jade, ale uśmiechnęła się zaciekawiona.
– Natomiast ja miałabym szansę zobaczyć, czy ojciec miał rację, wyrzucając mnie z królestwa.
– Tata się mylił. – Uśmiech Jade przygasł. – Co to za pomysł?
– Myślę, że powinniśmy zamienić się miejscami na Boże Narodzenie. Od teraz do sylwestra będę nową królową Monrova, a ty zostaniesz księżniczką na wygnaniu.

Król Leonardo DeLessi Severo był tak znudzony, że z trudem bronił się przed snem. Udział w oficjalnych wydarzeniach, takich jak Bal Zimowy Monrova, był wpisany w zakres obowiązków władcy bogatego europejskiego kraju. Musiał to przeżyć, podobnie jak wygłaszanie bezsensownych przemówień, prowadzenie nudnych rozmów, zakładanie ciężkich mundurów czy pokazowe pojedynki z użyciem białej broni.
Asystentka do spraw finansów królowej Jade zabawiała go rozmową o udanych plonach rzepaku w minionym sezonie. Stłumił w sobie niecierpliwe westchnienie. Gdzie była królowa? Spóźniła się prawie godzinę na własny bal!
Lubił i szanował nową władczynię Monrovy. Kiedy przedstawił jej korzyści płynące z małżeństwa między nimi, słuchała z pełnym zaangażowaniem, choć bez entuzjazmu. Byłaby odpowiednią żoną i głową powiększonego państwa. Jej status i rodowód, powaga i respekt, nie wspominając o bogactwach jej kraju, uczyniłyby ich partnerstwo doskonałym, zwłaszcza gdyby pojawił się spadkobierca obojga narodów.
Leo musiał też obiektywnie przyznać, że Jade była piękna. Wprawdzie nie zaiskrzyło między nimi i podejrzewał, że jest dziewicą, ale te przeszkody dałoby się pokonać. Jej ojciec często z dumą opowiadał, jak szanowana jest starsza córka, co zapewne było eufemizmem oznaczającym brak romantycznego życia. Nikt nawet nie wierzył plotkom o ich rzekomym romansie, który zresztą nie istniał. Osobiście wolałby poślubić, czy uwieść, kogoś mniej nieskazitelnego. Ponieważ nigdy nie miał problemu z satysfakcjonowaniem kobiet, więc ostatecznie i boska Jade uległaby jego czarowi, raczej prędzej niż później. Tego był pewien.
Jej spóźnienie to jednak inna sprawa. Miał szczerze dość żmudnych rozmów z bezimiennymi biurokratami. I umierał z głodu, dosłownie. Nie udało mu się niczego zjeść od śniadania ze względu na napięty harmonogram rozmów z ministrem handlu i innymi nudziarzami. Królowa nie zdecydowała się uczestniczyć w tych rozmowach, ponoć potrzebowała więcej czasu na przygotowanie się do balu. Irytujące. Gdyby zgodziła się zostać jego narzeczoną, będzie musiał jej jasno powiedzieć, że podobne opóźnienia nie będą więcej tolerowane.
Dźwięk trąbki wybudził Leonarda. Na balkonie pojawił się królewski dworzanin, zapowiadając przybycie władczyni.
Najwyższy czas, do licha.
Zapadła cisza. Na górze schodów pojawiła się Jade i Leonard oniemiał. Poznali się miesiąc wcześniej, widział ją tylko kilka razy, uznał za piękną, ale najwyraźniej nie zwrócił uwagi na zmysłowe ruchy i pełne kształty. Szła dostojnie, w długiej sukni sięgającej ziemi, z przyciągającym spojrzenia gorsetem pełnym szlachetnych kamieni. Stał wpatrzony, oddychając ciężko, zaskoczony własną reakcją. Gęste kasztanowe włosy Jade ułożono w wyszukany kok zwieńczony diamentową tiarą. Klejnoty tworzyły aureolę, która podświetlała wysokie kości policzkowe i pełne blasku oczy.
Cokolwiek, u diabła, robiła przez ostatnie cztery godziny, warte było wszystkich skarbów świata. Wyglądała jak królowa, ale emanowała czymś naturalnym i żywiołowym, czego nie wyczuł miesiąc temu. Zaskakujące, bo miał opinię wyjątkowo spostrzegawczego, jeśli chodzi o kobiety, zwłaszcza przyszłe żony. Zaśmiał się w duchu. Przedtem nie zaiskrzyło, ale teraz zaczną się wyładowania, był tego pewien.
Tłum się rozstąpił i Leonard zmierzył się ze spojrzeniem Jade – odważnym i… bezpośrednim, wcale nie tak skromnym, jak zapamiętał. Przeszła obok starszych gości, ignorując protokół, i skierowała się prosto w jego stronę. Poczuł pierwsze wyładowania, nagłe uczucia gorąca w okolicach podbrzusza. Czy to możliwe?
Wędrowała po nim spojrzeniem i nagle odniósł wrażenie, że oceniała go jak upatrzonego ogiera na aukcji. Dlaczego wcześniej nie zauważył tego psotnego światła w jej oczach?

Z królewskich bliźniaczek to Juno jest tą niezdyscyplinowaną i lekkomyślną. Na szczęście obowiązki wobec kraju spadają na jej starszą o dwie minuty siostrę, Jade. Gdy Juno po kilku latach beztroskiego życia w Nowym Jorku przyjeżdża do domu, dowiaduje się, że siostra planuje poślubić króla Leonarda, którego nie kocha. Juno nie chce, by siostra była całe życie nieszczęśliwa. Powinna zakosztować wolności, zanim podejmie tę racjonalną, korzystną dla kraju decyzję. Namawia ją, by na jakiś czas zamieniły się rolami. W międzyczasie Juno stawia sobie za cel zniechęcić Leonarda do małżeństwa. Nieoczekiwanie jednak między nią a Leonardem zaczyna iskrzyć…