fbpx

Adonis w kuchni, Gra o wszystko

Lynn Raye Harris, Chantelle Shaw

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1281

ISBN: 9788383429311

Premiera: 12-12-2024

Fragment książki

Adonis w kuchni – Lynn Raye Harris

– Co mogę panu podać? – zapytał stojący przy ladzie barman, który na widok Dimitria wyprostował się lekko. – Mam nadzieję, że nie obrażę pana, mówiąc, że wygląda pan zupełnie jak ten sławny szef kuchni Dimitris Kyriakou.
– Już kiedyś słyszałem, że jestem do niego podobny – mruknął drwiąco Dimitris. Przyzwyczaił się do bycia na świeczniku, taka była cena sławy, jednak dziś wieczorem nie miał ochoty na pogawędkę z barmanem. – Poproszę o butelkę szampana i kilka szklanek.
– Oczywiście, proszę pana. Jeśli jest pan gościem hotelowym, możemy dostarczyć alkohol do pańskiego pokoju.
– Nie ma takiej potrzeby, sam wszystko wezmę. Planuję niewielką niespodziankę. – Uśmiechem starał się zamaskować zniecierpliwienie.
– Czy świętuje pan coś szczególnego? – zagadał młody mężczyzna.
– Coś w tym rodzaju.
Zamierzał sprawdzić wierność narzeczonego swojej młodszej siostry. Dimitris już wcześniej przeprowadził dyskretne śledztwo i odkrył, że Matt Collier znany jest ze zdrad. Eleni obiecała zerwać zaręczyny, jeśli ich podejrzenia okażą się słuszne, co uważał za powód do świętowania.
Jego siostra zasługiwała na poślubienie kogoś, kto będzie ją kochał i kto będzie jej wierny. Obiecał sobie i jej, że odkryje prawdę. Uważał to wręcz za swój obowiązek, szczególnie po tragicznej śmierci ich rodziców, która sprawiła, że Eleni została sierotą, mając zaledwie dziesięć lat.
Dimitris sam był jeszcze dzieckiem, kiedy ich rodzice zginęli. Skończył dopiero czternaście lat. Jednak to Eleni doznała urazów, które na zawsze zmieniły jej życie. O dziwo, sam wyszedł z wypadku praktycznie bez szwanku. Spojrzał na swoje odbicie w znajdującym się za barem lustrze i dostrzegł wyblakłą już bliznę przebiegającą przez policzek, ukrytą częściowo pod ciemnym zarostem pokrywającym szczękę.
Choć blizna na twarzy wyblakła, to wspomnienia i poczucie winy w dalszym ciągu go prześladowały. Eleni przez większość swojego życia musiała używać wózka lub laski, mimo że w ciągu ostatnich osiemnastu lat przeszła niezliczoną ilość zabiegów i operacji. Nowatorska operacja, której jego siostra miała być poddana, miała jej pozwolić na samodzielne pójście do ołtarza. Ślub miał się odbyć za trzy tygodnie, pod warunkiem, że Dimitris nie znajdzie dowodów obciążających Colliera.
– Matt ostatnio dziwnie się zachowuje. Wiem, że nie powinnam, ale kiedy był w innym pokoju, zerknęłam na jego telefon i odkryłam, że ciągle rozmawia z kobietą zapisaną w kontaktach jako „S”. Codziennie ze sobą piszą – opowiadała mu zapłakana Eleni. – Matt mówił mi, że wyjeżdża na weekend i będzie grał w golfa, ale z jego wiadomości wynika, że ma zamiar spotkać się z S w hotelu. Muszę wiedzieć, czy Matt mnie okłamuje, muszę znać prawdę. Pomożesz mi, Dimitrisie, prawda?
Dimitris nie mógł jej odmówić. Wybrał się więc do oddalonego o kilka mil od Londynu hotelu, który Matt wybrał na miejsce schadzki. Na parkingu zauważył jego samochód. Chciał przyłapać narzeczonego siostry z tajemniczą S podczas kolacji w hotelu, jednak kiedy plan A nie wypalił, musiał przejść do planu B. W wiadomościach, które Eleni wcześniej przeczytała, podany był numer pokoju, w którym Matt miał się spotkać z kochanką. Dlatego teraz wziął tacę z szampanem i udał się do windy.

– Wezmę szybki prysznic, skarbie. Nigdzie nie idź! – powiedział Matt, puszczając do Savannah oko.
Savannah nie mogła się na to zgodzić. Nie mogła przespać się z Mattem, choć była to ich trzecia randka, a każdy wiedział, że trzecia randka oznaczała seks. Był to jeden z powodów, dla których nigdy nie decydowała się na więcej niż dwa spotkania. Nie chciała się spieszyć, uważała seks za coś więcej niż zwykłe zaspokojenie potrzeb. Każdemu poprzedniemu mężczyźnie, z którym się spotykała, brakowało tego czegoś, tym razem wyczuwała jednak iskrę pożądania. Otwartość Matta pozwalała jej poczuć się swobodnie w jego towarzystwie. Zauroczył ją swoją osobowością.
Ciągle przypominała sobie, że ani ona, ani Matt nie byli w związkach, nie mieli zobowiązań, obydwoje wyrażali zgodę na to, by ich relacja poszła o krok dalej. Więc w czym tkwił problem? Bezosobowy wystrój pokoju tylko potęgował myśli Savannah o tym, że to, co miało się wydarzyć w tym hotelu, nie było nawet bliskie romantycznemu zbliżeniu. Może czułaby się lepiej, gdyby Matt zaprosił ją do swojego mieszkania? Mówił, że ma apartament w Canary Wharf, ale ze względu na remont panował tam straszny bałagan.
Matt zadbał o to, żeby zjedli kolację tylko we dwoje w hotelowym pokoju. Był to miły i przemyślany gest, jednak Savannah czuła się zbyt spięta na jedzenie. Teraz, gdy była sama, odczuwała ulgę, choć wiedziała, że był to chwilowy odpoczynek.
– Jesteś idiotką – pouczała samą siebie.
Starała się uspokoić, powtarzać sobie, że to normalny lęk spowodowany długą przerwą w kontaktach intymnych. Mogła policzyć swoich partnerów na palcach jednej ręki. Nie była doświadczona. Powtarzała sobie, że kiedy ona i Matt zaczną się do siebie zbliżać, wszystko się ułoży. Poniesie ich pożądanie i pasja.
Powinna zacząć od rozebrania się. Jej sukienka była obcisła. Nigdy nie nosiła czerwieni, ale tym razem postawiła na uwodzicielski odcień, by zwiększyć swoją pewność siebie. Niestety, tak się nie stało, kolor ubrania nie pomógł. Trzęsącymi się dłońmi rozpięła pasek, a boki sukienki rozchyliły się, ukazując koronkowy biustonosz.
Savannah wróciła myślami do dnia, w którym spotkała Matta Colliera po raz pierwszy. Poznali się w pracy. Savannah była fotografem żywności i miała za zadanie zrobić zdjęcia do kampanii promującej nowy bar tapas w Soho. To właśnie Matt był pomysłodawcą całej kampanii. Od razu oczarował ją swoją osobą. Po sesji poszli na kilka drinków, co pomogło jej zapomnieć o długach, które zostawił jej ojciec.
Podczas drugiej randki Matt opowiedział jej o zakończonym kilka miesięcy wcześniej związku. Savannah uspokojona opowieściami i ciesząca się jego towarzystwem, zgodziła się na sugestię spotkania w hotelu. Ostatnimi czasy nic w jej życiu nie układało się pomyślnie, dlatego tak bardzo ucieszyła się na odmianę, którą mógł wprowadzić nowy związek. Poza tym miała dwadzieścia osiem lat i nadszedł czas, by przestała uciekać przed życiem.
– W tych czasach nikt nie decyduje się na staromodne zaloty, Savannah – przypomniała sobie słowa swojej agentki i przyjaciółki, Bev. Zwierzyła jej się ze swoich rozważań o przeniesieniu związku z Mattem na wyższy poziom. – Jeśli lubisz tego faceta, idź na całość. Twój były narzeczony był palantem, a ty musisz w końcu ruszyć naprzód.
Lata temu Savannah rozstała się z Hugo, ponieważ zrozumiała, że nie darzyła go uczuciem na tyle silnym, by spędzić z nim resztę życia. Nie kochała go. Poza tym odkryła, że użył jej do swoich nikczemnych planów. Jednak to nie Hugo był mężczyzną, który złamał jej serce. Zaszczyt ten wciąż należał do mężczyzny, który dziesięć lat temu okrutnie ją porzucił. Samo myślenie o nim wywoływało w niej gniew i to właśnie ten gniew przyczynił się do podjęcia decyzji o daniu Mattowi szansy.
Jednak kiedy weszła do pokoju hotelowego i ujrzała łoże małżeńskie, nie miała pewności co do swojej decyzji. Była poddenerwowana i pełna wątpliwości. Może nadzieja na spotkanie mężczyzny, który sprawi, że jej serce zabije mocniej, wydawała się absurdalna, ale Savannah zdała sobie sprawę, że nie jest gotowa, by zadowolić się czymś innym. Usłyszała odgłosy prysznica i przez chwilę rozważała ucieczkę, ale Matt był miłym facetem i zasługiwał na wyjaśnienia. Powinien się dowiedzieć, że to nie w nim leżał problem.
Pukanie do drzwi wyrwało ją z rozmyślań. Miała nadzieję, że ktoś z obsługi chciał ich powiadomić o ewakuacji. To by ją uchroniło przed tłumaczeniem Mattowi, że między nimi do niczego nie dojdzie. Wiedziała jednak, że to tylko złudne marzenia. Pospiesznie otworzyła drzwi, zapominając, że rozwiązała sukienkę.

Winda zatrzymała się na czwartym piętrze, a Dimitris przeszedłszy korytarz, zapukał do pokoju numer czterysta dwa.
– Obsługa hotelowa – powiedział.
– Sekundę – odpowiedział mu kobiecy głosy. – Matt, zamawiałeś…? – Po chwili ciszy dodała sama do siebie: – Pewnie nie słyszy mnie z łazienki.
Kiedy drzwi się otworzyły, Dimitris ujrzał ubierającą się w pośpiechu kobietę. Spojrzał na jej blond włosy, po czym przejechał wzrokiem po smukłej sylwetce, długich nogach i szkarłatnych szpilach. Musiał przyznać, że dama w czerwieni była niezwykle seksowna. Perfumy, których użyła, przywoływały w umyśle Dimitrisa odległe wspomnienie, lecz w tamtym momencie pozostawało ono nieuchwytne.
– Postawię szampana na stole, dobrze? – Wszedł do pokoju, nie dając kobiecie szansy na odpowiedź. Był wściekły. Cieszył się, że Eleni została w domu, nie zniosłaby widoku swojego narzeczonego z kochanką u boku. Wiedział, że będzie zdruzgotana, kiedy wyzna jej prawdę, ale przynajmniej uchronił ją przed spotkaniem twarzą w twarz z tajemniczą S.
– Co ty tu robisz, do cholery? – zapytał Matt z nietęgą miną, kiedy wyszedł z łazienki. Ubrany był jedynie w szlafrok.
Dimitris nie był jednak w stanie odpowiedzieć, ponieważ w tym samym czasie kobieta podniosła wzrok, a on zdał sobie sprawę, dlaczego zapach jej perfum wydawał się taki znajomy. Ten zapach prześladował go przez lata, ona prześladowała go przez lata. Jej jasnozielone oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, był pewien, że i ona go poznała.
– Dimitris?
– Savannah O’Neal – odpowiedział, starając się ukryć swój szok. Musiał przyznać, że ładna nastolatka, którą rzucił dziesięć lat temu, wyrosła na oszałamiająco piękną i seksowną kobietę – Minęło wiele lat.

Wpływ, jaki Dimitris miał na Savannah, był tak samo druzgocący jak wtedy, gdy miała osiemnaście lat. Serce mocno waliło jej w piersi, tyle razy widziała go w telewizji. Często prowadził programy kulinarne, był zapraszany jako gość do wielu programów rozrywkowych. Dimitris stał się gwiazdą, był niezwykle charyzmatyczny i przystojny. Jednak na żywo był spektakularny, jego urok i seksapil wychodziły poza wszelką skalę.
Savannah wiele razy wyobrażała sobie spotkanie z nim. Chciała być chłodna i wyrafinowana, zupełnie inna niż zakochana w nim po uszy nastolatka. Jednak teraz, kiedy stała z nim twarzą w twarz, znowu zamieniła się w tę dziwną dziewczynę u progu dorosłości, która marzyła tylko o tym, by ten grecki bóg ją zauważył. Jej pragnienia zamieniły się w rzeczywistość na jedenaście wspaniałych nocy. Mimo to nie było szczęśliwego zakończenia znanego z bajek, było za to złamane serce i lekcja dorosłości, dzięki której Savannah dojrzała.
Mający wówczas dwadzieścia dwa lat Dimitris, znacznie różnił się od chłopców w jej wieku. Śniada cera sprawiała, że wyglądał niemal egzotycznie. Savannah, która była wychowywana pod kloszem, była zupełnie nieprzygotowana na starcie z mężczyzną jego pokroju. Kiedy się śmiał, w jego oczach pojawiał się błysk, lecz twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Wyglądał jak posąg, jak postać wykonana z marmuru. Był nieprzenikniony.
Choć już wtedy ciężko było się mu oprzeć, to teraz, kiedy skończył trzydzieści lat, wydawał się jeszcze atrakcyjniejszy. Blizna na policzku, która obecnie była prawie niewidoczna, dodawała mu zadziorności. Niebieskie oczy były otoczone czarnymi i gęstymi rzęsami. Jednakże tym, co przyciągało wzrok Savannah, były jego pełne usta. Doskonale pamiętała pełne namiętności pocałunki. Pocałunki, który wryły się w jej pamięć.
Przez lata powtarzała sobie, że Dimitris, łamacz tysiąca serc, na pewno nie będzie pamiętał ich namiętnych uniesień sprzed dekady, ale błysk w jego oczach sprawił, że zaczęła się zastanawiać, czy i on właśnie rozmyśla o spotkaniu w domku przy basenie w noc jej osiemnastych urodzin.
– To nie to, co myślisz. – Głos Matta przywrócił ją do rzeczywistości. Matt! – pomyślała z przerażeniem.
Czuła się winna, tak łatwo o nim zapomniała! A on jak zwykle okazał się wspaniałomyślny i zamówił dla nich szampana. Być może chciał w ten sposób uczcić ich pierwszą wspólną noc.
Jedna myśl nie dawała jej jednak spokoju – dlaczego, u licha, sławny szef kuchni i osobowość telewizyjna, Dimitris Kyriakou, dostarczył szampana do ich apartamentu? Była zdezorientowana, zastanawiała się, czy Matt zaaranżował wizytę celebryty, by ją zaskoczyć.
Spojrzała na Matta, a później znów na imponującego Greka, który zdawał się dominować swoją obecnością i niesamowitym wzrostem. Jedną z niewielu rzeczy, które jej o sobie powiedział, było to, że odziedziczył wzrost po angielskiej części swojej rodziny.
Mając osiemnaście lat, była naiwna i myślała, że mężczyźni pokroju Dimitrisa byli rzadkością. Teraz wiedziała, że każdy mężczyzna chował się w cień, gdy znajdował się w jego pobliżu.
– Co się dzieje? – Savannah zapytała Matta, jednak on nawet na nią nie spojrzał.
– Wiem, że to, że jestem w hotelu z kobietą, wygląda podejrzanie, ale Savannah to koleżanka z pracy. Chciała omówić projekt, nie miałem pojęcia, że wynajmie pokój i będzie próbowała namówić mnie do tego, żebym się z nią przespał.
Te słowa wprawiły Savannah w osłupienie.
– To nieprawda. Dobrze wiesz, że zapytałeś, czy spędzę z tobą noc – powiedziała oskarżycielskim tonem, lecz gdy Matt jej nie odpowiedział, zwróciła się do Dimitrisa. – Czy powiesz mi, proszę, dlaczego tu jesteś?
Dimitris przeniósł na nią przenikliwe spojrzenie i odpowiedział:
– Czy ty naprawdę myślisz, że uwierzę, że nie wiedziałaś, że ten facet jest zaręczony? – zapytał krótko.
– Nie miałam pojęcia. To musi być jakaś pomyłka, Matt nie jest z nikim zaręczony. Matt?
Zawstydzony wyraz twarzy mężczyzny mówił jednak coś innego. Savannah zrozumiała. Ogarnęła ją wściekłość, poczuła się upokorzona. Kretynka, pomyślała o samej sobie. Czy nigdy nie nauczy się, że wszyscy mężczyźni to kłamcy? Okłamał ją nawet własny ojciec.
Patrzyła na Matta i zastanawiała się, co by się stało, gdyby nikt im nie przerwał. Stał z włosami mokrymi po prysznicu, który wziął, by się z nią kochać. Czy gdyby powiedziała mu o swoich obawach, nadal namawiałby ją na seks? Czy zrobiłby to, wiedząc, że ożeni się z inną kobietą?
– Matt i ja nie jesteśmy kochankami – powiedziała Dimitrisowi, choć sądząc po jego minie, nie wierzył w ani jedno słowo. Nie patrzył jej w oczy, a kiedy prześledziła jego wzrok, zdała sobie sprawę, że wiązanie jej sukienki znowu się poluzowało, ukazując przy tym biustonosz. Poczuła jeszcze większe upokorzenie. Złapała za brzegi sukienki i zakryła dekolt.
– To prawda – szybko potwierdził Matt – Nigdy nie spałem z Savannah, ona nic dla mnie nie znaczy. To, że się z nią dziś spotkałem, było głupim błędem.
– Nie takie wrażenie odniosłam – odparła ostro. O ironio, a ona zastanawiała się nad pójściem z nim do łóżka! To, że ją upokorzył, było okropne, ale fakt, że zrobił to przed Dimitrisem, było jak policzek w twarz.
Matt zignorował ją po raz kolejny i zwrócił się do Dimitrisa:
– Słuchaj, stary, nie wiem, jak mnie znalazłeś, ale nie mów Eleni o tym, co tu zastałeś. Szczególnie, że do niczego nie doszło.
– Nie jestem twoim kumplem, Collier – głos Dimitrisa ociekał lodem. – Moja siostra przejrzała twój telefon i odkryła, że kłamiesz. Miałeś być na jakimś turnieju golfowym, tymczasem w wiadomościach przeczytała, że planujesz spotkać się z niejaką S. Zakładam, że tą osobą jest Savannah.
– Matt jest zaręczony z Eleni? – Teraz Savannah przynajmniej rozumiała, dlaczego Dimitris był taki wściekły. Zawsze był opiekuńczy w stosunku do swojej młodszej siostry. – Nie wiedziałam – wyszeptała.
Teraz te wszystkie małe rzeczy nabierały sensu. Matt żartował, że jej imię jest za długie, żeby zapisać je w całości, dlatego użył tylko inicjału. Uwierzyła mu, kiedy mówił o przerwie od social mediów, bo za bardzo pochłaniały jego wolny czas. Matt cały czas ją okłamywał, a ona ślepo się na te kłamstwa nabierała.
– Ślub jest odwołany, Collier. Moja siostra nie chce mieć z tobą nic wspólnego.
– Czy to naprawdę decyzja Eleni, czy to ty za nią zdecydowałeś, Kyriakou? Porozmawiam z nią i przekonam, żeby dała mi jeszcze jedną szansę – powiedział Matt, lecz jego odwaga skończyła się, gdy tylko Dimitris łypnął na niego spode łba.
– Trzymaj się z daleka od Eleni. Zrobię wszystko, żeby ochronić ją przed taką szumowiną jak ty.
Dimitris przeniósł zimne spojrzenie na Savannah.
– Czy twój kochanek wie, że jesteś mężatką? – Jego usta uniosły się w pełnym zadowolenia uśmiechu, gdy zauważył jej przepełnioną strachu minę. – Słyszałem, że niedługo po tym, jak opuściłem Londyn, zaręczyłaś się z angielskim arystokratą. Ty i Collier jesteście siebie warci.
Zanim Savannah zdążyła zebrać myśli i obronić się, Dimitris wyszedł z apartamentu.
– Nic nie mówiłaś, że jesteś mężatką…

Gra o wszystko – Chantelle Shaw

Była tutaj. Roman Kazarow wiedział o tym, choć jeszcze jej nie zobaczył. Jego partnerka parsknęła zirytowana, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Ledwie raczył na nią zerknąć. Musiał przyznać, że jest piękna, ale był znudzony. Wystarczyła mu jedna noc w jej łóżku.
Ujęła go władczym gestem za ramię; miał ochotę się od niej uwolnić. Wziął ją ze sobą tylko dlatego, że miała tu być Caroline Sullivan-Wells; podejrzewał, że nie przejęłaby się specjalnie, widząc go z jakąś kobietą. Nie obchodził jej. Dała mu to do zrozumienia pięć lat temu. Zraniło go to wówczas do żywego. Teraz nie czuł nic prócz zimnej determinacji. Powrócił do Nowego Jorku jako inny człowiek. Bogaty. Bezwzględny. Człowiek, któremu przyświeca jeden cel. Przed upływem miesiąca zamierzał przejąć sieć luksusowych domów towarowych należącą do jej rodziny. Zwieńczenie jego wysiłków, wisienka na torcie. Nie potrzebował tego, ale pragnął. Niegdyś służył wiernie Frankowi Sullivanowi. A potem został bezceremonialnie odtrącony; koniec z wizą i marzeniami o lepszym życiu dla rodziny w Rosji. Śmiał się tylko zakochać w Caroline, ale drogo za to zapłacił. Teraz jednak powrócił. Ani Caroline, ani jej ojciec nie mogli zatrzymać machiny, którą wprawił już ruch.
Tłum rozstąpił się jak na dany znak i na drugim końcu sali ukazała się kobieta pogrążona w rozmowie. Zdawało się, że blask kryształowego żyrandola pada tylko na nią, podkreślając złotawe blond włosy i mleczną skórę. Wciąż była piękna i wciąż robiła na nim wrażenie, co tylko podsyciło jego gniew. Nie spodziewał się nagłego powrotu pożądania i słodko-gorzkiej radości. Opanował się szybko. Uznał, że tak jest lepiej. O to chodziło – o odrazę. Nienawiść.
Właśnie w tym momencie, jakby czymś zaniepokojona, spojrzała w jego stronę i zmarszczyła czoło. Dostrzegła go, nie kryjąc zaskoczenia. Podniosła dłoń do piersi, ale zaraz potem ją opuściła, on jednak zdążył zauważyć, jak bardzo jest poruszona jego widokiem. Patrzyli sobie w oczy, aż odwróciła wzrok, powiedziała coś do swego rozmówcy i zniknęła za pobliskimi drzwiami. Powinien triumfować, mimo to odnosił wrażenie, że znów go odrzuciła i że jego świat wali się w gruzy jak przed pięcioma laty. Nie, niemożliwe. Teraz miał przewagę. Był zdobywcą. A jednak czuł w głębi serca gorycz; pamiętał, jak bolesny był upadek, i ile go kosztowało, by znów się pozbierać.
– Przyniesiesz mi drinka, kochanie? – zwróciła się do niego partnerka.
Spojrzał na nią. Ładna, zepsuta aktorka, która przewracała mężczyznom w głowach. Przyzwyczajona, że spełniano wszelkie jej zachcianki. Widząc jednak jego minę, cofnęła się, świadoma swojego błędu. Za późno.
– Nie jestem chłopcem na posyłki – oznajmił lodowato, po czym sięgnął po portfel, wyjął pięć studolarówek i wcisnął jej w dłoń. – Baw się do woli. Jak skończysz, zamów sobie taksówkę.
– Zostawiasz mnie?
Byłoby mu nawet przykro, gdyby nie wiedział, że natychmiast zaroi się wokół niej od mężczyzn. Podniósł jej dłoń do ust i pocałował.
– Nie jesteśmy sobie przeznaczeni, maja krasawica. Znajdziesz kogoś, kto bardziej na ciebie zasługuje.
I wyruszył na poszukiwanie innej kobiety. Wiedział, że tym razem mu nie ucieknie.

Caroline zjechała windą na parter i wyszła pospiesznie na zewnątrz. Czując pulsowanie skroniach, próbowała oddychać równo. Roman. Przełknęła niespodziewane łzy i uśmiechnęła się niepewnie do portiera, który spytał, czy wezwać taksówkę. Odpowiedziała twierdząco. Nie mogła uwierzyć, że się zjawił, choć właściwie nie powinna być zaskoczona. Gazety rozpisywały się o nim i jego misji. Wiedziała, że znów go zobaczy, ale nie spodziewała się, że tak szybko. Nie, oczekiwała go w sali zarządu, ale nawet ta myśl przyprawiała ją o panikę. Jak mogłaby znów się z nim spotkać? Wystarczyło jedno spojrzenie i rozsypała się całkowicie. Zawsze tak na nią działał, ale mimo wszystko była oszołomiona faktem, że wciąż mu się to udaje. Po tak długim czasie.
– Caroline.
Ugięły się pod nią nogi na dźwięk imienia wypowiedzianego przez usta, które kiedyś tak kochała. Kiedyś, ale już nie teraz. Była kobietą, która dokonała wyboru. Zrobiłaby to ponownie, zważywszy na okoliczności. Ocaliła wówczas swoją firmę. Teraz też zamierzała to zrobić. Bez względu na Romana Kazarowa i jego zamiary. Odwróciła się z niepewnym uśmiechem. Dziękowała Bogu, że jest ciemno.
– Panie Kazarow…
Chciała sprawiać wrażenie silnej, ale wciąż była poruszona po spotkaniu w sali. Patrząc w te lodowato niebieskie oczy, czuła każde uderzenie serca. Nadal wydawał się niewiarygodnie przystojny. Wysoki, barczysty, ciemnowłosy. I te wyraziste rysy, jakie lubią uwieczniać rzeźbiarze i malarze. I fotografowie. Tak, widziała jego zdjęcia, kiedy ponad dwa lata temu pojawił się znienacka na scenie. Wciąż pamiętała, jak Jon podał jej gazetę przy śniadaniu. Omal się nie zachłysnęła kawą. Mąż ścisnął jej dłoń. Tylko on wiedział, jaki to dla niej szok. Potem śledziła z niepokojem wspinaczkę Romana na szczyt i czuła, że któregoś dnia wróci. Po nią.
Cmoknął ironicznie.
– Tylko tyle, Caroline? Tak się wita starego przyjaciela?
– Nie wiedziałam, że byliśmy przyjaciółmi.
Pamiętała, jak popatrzył na nią tamtego wieczoru, kiedy mu powiedziała, że nie mogą się więcej spotykać. Dopiero co wyznał, że ją kocha. Chciała zrewanżować mu się tym samym, ale było to niemożliwe. Skłamała więc. A on wyglądał na… zdziwionego. Zranionego. Zagniewanego.
Teraz wydawał się obojętny. Zaskoczył ją tym. Była zdezorientowana, on zaś sprawiał wrażenie opanowanego. Zimnego. Ale dlaczego tak się czuła? Zrobiła wtedy to, co musiała. Zrobiłaby to ponownie. Bez względu na koszty osobiste. Szczęście dwojga ludzi było niczym w porównaniu z losem niezliczonych pracowników, których los zależał od istnienia firmy Sullivanów.
Roman wzruszył ramionami.
– Z pewnością jesteśmy starymi znajomymi. – Zatrzymał wzrok na szalu, którym okrywała piersi. – Starymi kochankami.
Odwróciła głowę w stronę Piątej Alei, próbując zapanować nad sobą. Na ulicy tworzył się korek; wiedziała, że taksówka nie zjawi się szybko. Wcześniej miała głęboką nadzieję, że nigdy więcej go nie zobaczy. Tak byłoby lepiej. Bezpieczniej.
– Nie chcesz, żeby ci przypominano? – powiedział. – A może postanowiłaś udawać, że nic się nie stało?
– Wiem, co się stało. – Nigdy by nie zapomniała. Każdego dnia powracała ta dawna namiętność, budząc strach. – Ale to było dawno temu.
– Przykro mi z powodu twojego męża – odparł.
Biedny Jon. Jeśli ktokolwiek zasługiwał na szczęście, to właśnie on.
– Dziękuję – powiedziała stłumionym głosem. Jej mąż nie żył już od ponad roku, a ona wciąż myślała o tych ostatnich beznadziejnych miesiącach, kiedy białaczka pustoszyła mu organizm. Wydawało się to takie niesprawiedliwie.
Pochyliła głowę, starając się powstrzymać łzy. Jon był jej największym przyjacielem; wciąż za nim tęskniła. Przypomniało jej to, że musi być tak twarda jak w dniach jego choroby.
Roman był mężczyzną, a mężczyzn można było pokonać.
– To nic nie da – oznajmiła stanowczo.
– Co, kochanie? – Uniósł brwi.
Po plecach przebiegł jej dreszcz. Kiedyś taka czułość była szczera z jego strony, a ona uwielbiała ten jego rosyjski akcent. Teraz jednak wykorzystał go, by ją dręczyć. Te słowa brzmiały jak groźba. Spojrzała mu prosto w oczy. Stał z rękami w kieszeniach, uśmiechając się ironicznie. Pozbawiony serca drań. Tak o nim teraz myślała. Nie zamierzał okazywać jakiejkolwiek litości. Zwłaszcza, gdyby odkrył jej sekret.
– To na nic, Romanie – uprzedziła. – Wiem, czego chcesz, i zamierzam cię pokonać.
Roześmiał się.
– Chętnie się z tobą zmierzę. Bo nie wygrasz. Nie tym razem. Zabawne, nigdy bym nie pomyślał, że twój ojciec przekaże ci zarządzanie firmą. Sądziłem, że któregoś dnia będą musieli wynieść go z biura.
Poczuła nagły chłód, jak zwykle, gdy ktoś wspominał o jej ojcu.
– Ludzie się zmieniają – oznajmiła zimno.
Zalała ją fala smutku i miłości na myśl o ojcu siedzącym przy oknie i patrzącym na jezioro. Czasem rozpoznawał w niej swoją córkę. Rzadko.
– Doświadczenie mówi mi co innego. Jaki początek, taki koniec. – Znowu przesunął po niej spojrzeniem. – Ludzie chcą czasem, by myślano, że się zmienili. Żeby się chronić. Ale nigdy się nie zmieniają.
– Wobec tego nie znasz zbyt wielu ludzi. Wszyscy się zmieniamy. Nikt nie jest zawsze taki sam.
– Nie. Ale w swej istocie są niezmienni. Jeśli ktoś nie ma serca, to nagle mu nie wyrośnie.
Wiedziała, że mówi o niej, o tej nocy, kiedy odrzuciła jego miłość.
– Czasem nie jest tak, jak się wydaje – zauważyła. – Pozory mogą mylić.
Od razu pojęła, że nie należało tego mówić.
Popatrzył na nią lodowatym wzrokiem.
– Nie mam wątpliwości, że o tym wiesz.
Odczuwała jednocześnie wściekłość i smutek. Mogła tylko udawać, że nie rozumie.
– Tak czy owak, tata przemyślał wszystko. Cieszy się teraz swoją wiejską posiadłością. Ciężko na to pracował.
Rozglądała się za taksówką, powstrzymując łzy. Nie ulegała łatwo emocjom, ale myśl o chorobie ojca właśnie teraz, w obecności mężczyzny, którego kiedyś kochała, była nie do zniesienia.
– Nie wiedziałem, że zechcesz któregoś dnia przejąć interes – oznajmił odrobinę szyderczo Roman. – Sądziłem, że interesują cię inne rzeczy.
– Zakupy i manikiur? Zapewniam cię, że nie.
Rodzice uważali jednak inaczej. Nie wypadało po prostu, by kobiety w rodzinie Sullivanów pracowały. Wychodziły dobrze za mąż i poświęcały się dobroczynności, nie brudząc sobie rąk biznesem. Nieważne, że chciała się go uczyć i że ojciec trochę ustąpił – doświadczenie przydałoby jej się w działalności charytatywnej, jak oznajmił pomimo protestów matki. To Jon miał zarządzać siecią sklepów wraz z przejściem ojca na emeryturę, czego Frank Sullivan nie zrobiłby przez najbliższe dwadzieścia lat, gdyby los go do tego nie zmusił. A teraz pozostała tylko ona. I okazało się, że daje sobie radę. Po prostu musiała.
– Masz za sobą ciężki rok – zauważył Roman łagodnie.
Drgnęło jej serce. Tak, to był ciężki rok, ale wciąż była właścicielką rodzinnego biznesu. I miała syna. Zamierzała dopilnować, by pewnego dnia został szefem firmy.
– Mogło być gorzej. – Nie bardzo to sobie wyobrażała. Mąż, który umarł na raka, demencja ojca…
– Jest gorzej – powiedział. – Bo ja tu jestem. Ale nie zaangażuję się, dopóki firma walczy i stara się opłacać dostawców.
Zamrugała ze zdziwienia. Mówił o interesie. O sklepach. Przez chwilę sądziła, że okazuje jej współczucie, ale dlaczego miałby to robić? Nie mogła go winić. Nie rozstali się w zgodzie. Roześmiała się mimo wszystko, udając beztroskę.
– Doprawdy, Romanie, dajesz sobie nieźle radę, ale gorzej z informacjami. Mylisz się tym razem. Nie dostaniesz mojej firmy. – Wskazała ręką Piątą Aleję, z całym jej gwarem i ruchem. – Wszędzie jest kiepsko, ale rozejrzyj się tylko. Miasto żyje. Ludzie pracują i potrzebują tego, co mamy. Nasza sprzedaż wzrosła w tym kwartale o dwadzieścia procent. I będzie wzrastać.
Musiała w to wierzyć. Ojciec podjął kilka błędnych decyzji, nim jego choroba wyszła na jaw, ale Caroline starała się teraz wszystko naprawić.
– Dwadzieścia procent w jednym sklepie – uśmiechnął się z przekąsem. – Pozostałe przynoszą straty. Trzeba było sprzedać mniej dochodowe branże. Nie zrobiłaś tego.
Przysunął się do niej, a ona poczuła jego siłę.
– Dzięki za opinię – odparła zwięźle. Co za tupet z jego strony! Myślała wcześniej o sprzedaży kilku domów towarowych, ale oferty nie były korzystne. Należało zrobić to dwa lata wcześniej, jednak nie ona wtedy rządziła. Potem rynek się załamał.
– Zrobiłem rozeznanie i wiem, że dni twojej firmy są policzone. Jeśli chcesz, by przetrwała, musisz ze mną współpracować.
Caroline uniosła dumnie brodę. Może była młoda i naiwna przed pięcioma laty, kiedy kochała wbrew rozsądkowi tego człowieka, ale nie teraz.
– Po co miałabym to robić? Zaufać ci? Przepisać firmę na ciebie i wierzyć, że ocalisz to, co należało do mojej rodziny od pokoleń? – Pokręciła głową. – Byłabym idiotką.
Na szczęście przy krawężniku pojawiła się taksówka.
– Proszę pani. – Portier otworzył drzwi wozu.
Caroline wsiadła bez słowa do samochodu i zobaczyła, że Roman robi to samo.
– To moja taksówka – wypaliła, kiedy ją zmusił, by zrobiła mu miejsce.
– Jedziemy w tym samym kierunku. – Podał kierowcy jakiś adres w dzielnicy finansowej.
Caroline miała ochotę parsknąć z oburzenia, ale się opanowała. Nie wolno jej zdradzić, gdzie mieszka. Gdyby Ryan pokazał się na zewnątrz… Podała kierowcy adres jakiegoś szeregowca w Greenwich Village. Mogła po odjeździe taksówki przejść dwie przecznice i dotrzeć do swojego domu.
– Skąd wiedziałeś, że jedziemy w tę samą stronę? – spytała, kiedy taksówka ruszyła.
Wzruszył ramionami.
– Nie spieszy mi się. Nawet gdybyś jechała na północ, potem mógłbym zawrócić na południe.
– Koszmarna strata czasu.
– Nie wydaje mi się. Mam cię teraz wyłącznie dla siebie.
Kiedyś taka sytuacja przyprawiłaby ją o zawrót głowy. Odwróciłaby się do niego i zaczęła go całować. Zrobiło jej się gorąco. Ile to razy kradli pocałunki w taksówkach? Nie chciała o tym myśleć. Odsunęła się od niego jak najdalej i zaczęła obserwować życie na chodniku. Zauważyła w świetle latarni jakąś młodą kobietę idącą pod rękę z mężczyzną. Poczuła zazdrość, kiedy tamta odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się. Mężczyzna przyciągnął dziewczynę; zaczęli się całować. Caroline odwróciła się od szyby i napotkała spojrzenie Romana.
– Och, jakie to romantyczne – zauważył cynicznie.
Zamknęła oczy i przygryzła wargę.
– Czego chcesz, Romanie?
Jeśli dosłyszał napięcie w jej głosie, to nie dał tego po sobie poznać.
– Wiesz, czego chcę. I po co tu przyjechałem.
Popatrzyła na niego; bliskość tego mężczyzny przyprawiała ją o szybsze bicie serca.
– Tracisz czas. Firma nie jest na sprzedaż. Za żadną cenę.
Milczeli przez długą chwilę. Nagle wybuchnął śmiechem, który wydał jej się głęboki i podniecający.
– Sprzedasz ją, Caroline. Zrobisz to, bo nie chcesz patrzeć, jak przestaje istnieć. Upierasz się przy swoim? Zobaczysz, jak dostawcy odmawiają ci kredytu. Zaczniesz zamykać sklepy. Twoja firma zawsze słynęła z luksusu. Koniec z zamawianiem najlepszego towaru? Powiesz klientom, że nie mogą już liczyć na rosyjski kawior, wędzonego łososia, włoskie torebki albo męskie garnitury z najwyższej półki?
Poczuła ucisk w żołądku. Niestety, było źle. Już się zastanawiała, co zrobić, żeby zaoszczędzić i jednocześnie utrzymać jakość, z której firma słynęła. Chciała spytać ojca. Tak jak chciała spytać Jona. Ale nie mogła tego zrobić. Sama musiała podejmować trudne decyzje. Dla Ryana. Rodzina była wszystkim. Tylko to jej pozostało.
– Nie będę o tym z tobą rozmawiać – oznajmiła twardo. – Jeszcze nie przejąłeś firmy. Dopóki mam coś w tej sprawie do powiedzenia, nie powinieneś na nic liczyć.
– Tego właśnie nie rozumiesz. Nie masz w tej sprawie nic do powiedzenia. To nieuniknione.
– Nic nie jest nieuniknione. Dopóki zachowuję rozsądek. Zamierzam z tobą walczyć. Nie wygrasz.
– Ależ wygram. Tym razem, Caroline, postawię na swoim.
– Co przez to rozumiesz? Chyba nie rozpamiętujesz naszego krótkiego romansu? Nie uwierzę, że zamierzasz przejąć moją firmę tylko dlatego, żeby się odegrać za jakiś dawny afront.
Powiedziała to od niechcenia, ale w sercu miała zamęt.
Roman zacisnął usta.
– Rozpamiętuję? Nie za bardzo, moja droga. Uświadomiłem sobie od czasu tamtej nocy, że… moje uczucia nie były takie, jak mi się wydawało. – Spojrzał jej w oczy. – Byłem tobą oczarowany, to prawda. Ale miłość? Nie.
Takie słowa nie powinny jej zaboleć, ale było inaczej. Kochała go kiedyś tak bardzo i wierzyła, że i on ją kocha. A teraz mówi jej, że to nieprawda. Że to była iluzja. Nie przypuszczała, że po pięciu latach będzie tak cierpieć z tego powodu.
– To dlaczego tu jesteś? – spytała. – Dlaczego moja firma ma dla ciebie takie znaczenie? Jesteś właścicielem znacznie potężniejszej. Nie potrzebujesz mojej.
Roześmiał się ironicznie.
– Nie, nie potrzebuję. – Nachylił się do niej nagle. – Chcę jej. I chcę ciebie.

Kazarow jest bezwzględny w interesach i w łóżku, mówi pewna piękność.

Nie zamierzał posuwać się tak daleko, ale skoro to zrobił, był ciekaw jej reakcji. Westchnęła gwałtownie i otworzyła szeroko orzechowo-zielone oczy. Potem zakryła je rzęsami, by nic z nich nie wyczytał. Od chwili, gdy spotkali się na chodniku, zaczął wspominać dawne czasy. I bardzo go to irytowało. Miał w życiu wiele kobiet. Takich, które wznosiły swoje piękno na wyżyny sztuki. Uroda Caroline wydawała się mniej wystudiowana, mniej wyrafinowana. Być może była po prostu ładna, pomyślał. Nie piękna, tylko ładna. Potem jednak podniosła powieki i przeszyła go spojrzeniem tych swoich oczu, od którego doznał niemal wstrząsu.

Adonis w kuchni - Lynn Raye Harris
Savannah O’Neal ma wykonać sesję zdjęciową potraw znanego greckiego szefa kuchni Dimitrisa Kyriakou. Potrzebuje pieniędzy, więc nie może zrezygnować z tej pracy, choć obawia się spotkania z przystojnym Dimitrisem. Kiedyś go kochała, a on złamał jej serce i ma wiele powodów, żeby unikać z nią kontaktu. Ponowne spotkanie uświadamia im, że ich dawne uczucia wciąż są gorące…
Gra o wszystko - Chantelle Shaw
Bogata Caroline Sullivan i Roman Kazarow bardzo się kochali. Ojciec Caroline pozbył się jednak niechcianego adoratora córki i nakłonił ją do małżeństwa korzystnego dla interesów rodziny. Po pięciu latach Kazarow wraca jako milioner i chce przejąć firmę Sullivanów. Caroline jest zdecydowana walczyć o swoje dziedzictwo, ale uświadamia sobie, że uczucie do Romana nie wygasło...

Gotowa na wszystko

Diana Palmer

Seria: Gwiazdy Romansu

Numer w serii: 174

ISBN: 9788329113175

Premiera: 05-12-2024

Fragment książki

Na trawie osiadły kropelki rosy i sprawiły, że rozległa łąka lśniła w porannym blasku słońca wyłaniającego się zza odległej linii horyzontu. Zielone łany lekko falowały pod wpływem wrześniowego wietrzyka, a obłoki wiszące na błękitnym niebie zabarwiły się na różowo i bursztynowo. Rozglądając się po znajomej okolicy, Kathryn Mary Kilpatrick potrząsnęła długimi czarnymi włosami i głośno się roześmiała, dając wyraz przepełniającej ją radości. W ekskluzywnej szkole dla dziewcząt, z której właśnie wróciła, sporo się nauczyła, nabrała dobrych manier i gracji modelki, ale nie straciła żywiołowości. W panującej wokół ciszy śmiech zabrzmiał nadspodziewanie głośno i spłoszył konia, na którym jechała. Promyk, jej ukochany kasztanek, rzucił łbem i uderzył kopytami o ziemię, natychmiast więc pogłaskała go po bujnej grzywie, mówiąc łagodnie:
– Wszystko w porządku, mały.
Promyk, którego jeszcze jako źrebaka Kathryn dostała na szesnaste urodziny od Blake’a, uspokoił się pod wpływem znajomej pieszczoty. Chociaż przybyło mu pięć lat, pozostał płochliwy jak młodzik.
Jak dobrze znowu być w Greyoaks, pomyślała Kathryn. Rozległa posiadłość Hamiltonów w Karolinie Południowej stała się jej domem wtedy, gdy ta rodzina ją przygarnęła. Choć nie były to jej rodzinne strony, pokochała je jak swoje, i nic nie było w stanie tego zmienić. Zielone wzgórza i las piniowy, który je porastał, rozległe łąki, wysokie niebo, szeroka przestrzeń – to było jej miejsce na ziemi.
Nagłe poruszenie za kępą sosen wyrwało Kathryn z zadumy i przyciągnęło jej uwagę. Z wolna skierowała Promyka w tamtą stronę i zatrzymała konia na widok Phillipa Hamiltona, który zbliżał się na czystej krwi wierzchowcu arabskim o czarnej i błyszczącej sierści. Natychmiast pomyślała, że gdyby Blake przyłapał młodszego brata na dosiadaniu jednego z jego niesłychanie cennych ogierów, wybuchłaby awantura. Na szczęście dla Phillipa Blake przebywał służbowo w Europie.
– Cześć! – zawołał Phillip, po czym podjechał i zatrzymał konia.
Niecierpliwym gestem dłoni odgarnął z czoła brązowe kosmyki. W jego piwnych oczach rozbłysły figlarne ogniki, gdy przesunął spojrzenie po Kathryn, prezentującej się bardzo szykownie w stroju do konnej jazdy.
– Nie nosisz kasku? – zdziwił się, poważniejąc.
– Daj spokój. – Kathryn wydęła pełne wargi i dodała: – To krótka przejażdżka, a poza tym nie lubię żadnych nakryć głowy, a co dopiero twardego kasku.
– Jeden upadek i po tobie – ostrzegł Phillip.
– Mówisz jak Blake!
– Szkoda, że go nie ma – dodał, uśmiechając się na widok buntowniczej miny Kathryn – ale pod koniec tygodnia wróci i zdąży na przyjęcie u Barringtonów.
– Blake nie cierpi przyjęć – przypomniała mu Kathryn. – Za mną też, na ogół, nie przepada.
– To nieprawda! – obruszył się Phillip. – Czasem wyprowadzasz go z równowagi, i tyle. Bardzo dobrze pamiętam czasy, kiedy wręcz uwielbiałaś mojego starszego brata.
Kathryn odwróciła głowę, spoglądając na stado rasowych arabów, które pasło się na odległej, bujnej łące. Czarna sierść lśniła w słońcu tak, jakby natarto ją olejem.
– Był dla mnie miły po śmierci mojej matki – przyznała.
– Troszczył się o ciebie i w dalszym ciągu twój los leży mu na sercu. Zresztą całej rodzinie na tobie zależy – oznajmił Phillip.
Kathryn posłała mu ciepły uśmiech i lekko dotknęła jego ramienia.
– Mam świadomość, że wydaję się być niewdzięcznicą, ale w rzeczywistości tak nie jest. Wzięliście mnie do siebie, zaakceptowaliście, wychowaliście, wreszcie wykształciliście… Jak mogłabym tego nie doceniać?
– Blake zanadto nie zabiegał o twój wyjazd do szkoły – stwierdził Phillip.
– Odniosłam takie wrażenie – przyznała Kathryn.
– To on nalegał, żebyś już zakończyła naukę.
– Wiem, i jestem o to na niego wściekła. Marzyłam o studiowaniu politologii na uniwersytecie.
– Blake przywiązuje wagę do właściwej obsługi i zjednywania klientów – przypomniał Phillip – i z tego powodu woli mieć w domu asystentkę niż politolożkę.
– Cóż… – Kathryn wzruszyła ramionami. – Nie zostanę tu wiecznie, kiedyś wyruszę w świat, któregoś dnia wyjdę za mąż. Wiem, jak dużo zawdzięczam Hamiltonom, nie zamierzam jednak spędzić całego życia jako asystentka Blake’a. Poza tym przypuszczam, że w przyszłości ożeni się i to żona będzie mu pomagać w interesach. Naturalnie, pod warunkiem że znajdzie dostatecznie odważną kandydatkę – dodała kąśliwie.
– Chyba żartujesz. Kobiety ciągną do niego jak pszczoły do miodu. Blake może mieć każdą przedstawicielkę płci pięknej, jakiej zapragnie – zauważył Phillip.
– Dlatego że jest zamożny – stwierdziła Kathryn. – Z całą pewnością nie przyciąga ich jego niepowtarzalny, specyficzny charakter.
– Masz do niego żal, bo nie pozwolił ci wyjechać na weekend z Jackiem Harrisem – orzekł Phillip.
Kathryn, zła na siebie, że nie zapanowała nad sobą, zaczerwieniła się aż po nasadę włosów.
– Nie miałam pojęcia, co zamierzał Jack. Uznałam za oczywiste, że jego rodzice będą w domu.
– I nie wpadło ci do głowy, żeby się co do tego upewnić, natomiast Blake wolał to sprawdzić. Nie zapomnę, jaką miał minę, gdy Jack po ciebie przyjechał, ani jak wyglądał Jack, gdy wychodził od nas sam.
– Wolałabym o tym zapomnieć.
– Założę się, że kiedyś wyrzucisz ten incydent z pamięci. Od tamtego dnia masz na pieńku z moim bratem, ale i to minie. Chyba nie zamierzasz ranić go w nieskończoność?
– Blake’a nic nie jest w stanie zranić – odparła Kathryn. – Pozwala mi się wściekać, ale tylko do czasu. W momencie, gdy ma dość, zwraca mi uwagę lodowatym tonem i odchodzi. Będzie zadowolony, jak zniknę mu z oczu i uwolnię go od swojego towarzystwa.
– Ale na razie nigdzie się nie wybierasz? – zaniepokoił się Phillip.
Kathryn rzuciła mu szelmowskie spojrzenie.
– Myślałam o wstąpieniu do Legii Cudzoziemskiej – oznajmiła. – Myślisz, że mogłabym otrzymać akceptację wniosku przed weekendem?
– Chcesz jak najszybciej uciec przed Blakiem? Przecież w gruncie rzeczy stęskniłaś się za nim – odrzekł ze śmiechem Phillip.
– Czyżby? – Kathryn zrobiła niewinną minkę.
– Sześć miesięcy to dużo; zdążył się uspokoić.
– Blake niczego nie zapomina – zauważyła z westchnieniem Kathryn.
Ponad głową Phillipa popatrzyła na wznoszący się w oddali obszerny dom z szarego kamienia, otoczony ogromnymi dębami, które trzymały straż niczym żołnierze na warcie.
– Nie doprowadź się do załamania nerwowego – poradził Phillip. – Mam propozycję, ścigajmy się do domu. Czas na śniadanie.
– Dobrze – zgodziła się Kathryn.

Ciemne oczy Maude rozjaśniły się zadowoleniem na widok Kathryn i Phillipa, jak tylko stanęli w progu eleganckiej jadalni. Uśmiechnęła się, gdy zajęli miejsca przy błyszczącym dębowym stole.
Maude miała taką samą oliwkową cerę i bystre ciemne oczy jak Blake, podobnie jak on bezceremonialny sposób bycia i porywczy charakter. Na przykład bez najmniejszych oporów potrafiła o drugiej w nocy zatelefonować do któregoś z kongresmanów, aby wyjaśnił jej jakiś problem prawny. Natomiast młodszy syn nie przypominał jej zarówno usposobieniem, jak i wyglądem. Zrównoważony Phillip miał jasną skórę i blond włosy, odziedziczone po nieżyjącym ojcu.
– Dobrze mieć cię w domu, dziecko. – Tymi słowami Maude powitała Kathryn, dotykając jej ramienia. – Ostatnio byłam otoczona wyłącznie mężczyznami.
– To prawda – potwierdził cierpkim tonem Phillip, nabierając z porcelanowego półmiska dużą porcję jajecznicy na bekonie. – W zeszłym tygodniu Matt Davis i Jack Nelson omal się o nią nie pobili podczas przyjęcia.
– Nic podobnego nie miało miejsca! – zaprotestowała Maude.
– Czyżby? – spytała z uśmiechem Kathryn, upijając łyk kawy.
Maude sprawiała wrażenie zakłopotanej.
– Tak czy inaczej, chciałabym, żeby Blake wrócił do domu i był z nami – powiedziała. – Z mojego punktu widzenia w nieodpowiedniej porze wyniknęły problemy w londyńskiej filii, które zmusiły go do podróży za ocean. Na piątkowy wieczór zaplanowałam bowiem coś szczególnego, przyjęcie z okazji twojego powrotu, Kathryn. Byłoby wspaniale…
– Obecność Blake’a nie jest konieczna. Jestem pewna, że bez niego przyjęcie też by się udało – przerwała jej Kathryn.
Maude uniosła cienkie brwi i spytała z uśmiechem:
– Zamierzasz dąsać się na niego do końca życia?
– Nie powinien być wobec mnie tak surowy! – obruszyła się Kathryn.
– Miał rację, moja droga, i dobrze o tym wiesz – orzekła łagodnie Maude. Pochyliła się, opierając przedramiona na blacie stołu. – Kochanie, nie zapominaj, że masz zaledwie dwadzieścia jeden lat, a Blake trzydzieści cztery i w związku z tym zdobył nie tylko większe doświadczenie, ale i wiedzę. Od czasu gdy znalazłaś się w naszej rodzinie, staraliśmy się ciebie chronić – podkreśliła Maude i dodała: – Czasami zastanawiam się, czy aby nie byliśmy nadopiekuńczy.
– Spytaj o to Blake’a – odparła z goryczą Kathryn. – Od lat trzyma mnie pod kloszem.
– Ma nadmiernie rozwinięty instynkt opiekuńczy. Błędnie ulokowany kompleks kwoki – wtrącił z rozbawieniem Phillip.
– Dobrze, że ta uwaga nie padła z twoich ust w obecności Blake’a – zauważyła Maude.
– Nie boję się wielkiego brata. To, że ma nade mną przewagę, nie jest jeszcze powodem… – Phillip urwał i po namyśle dodał: – Z drugiej strony, chyba masz rację, mamo.
Maude się roześmiała.
– Wybornie. Życzyłabym sobie, żeby twój brat był choć w pewnym stopniu tak niefrasobliwy jak ty. Niestety, jest zbyt poważny i zasadniczy.
– Znam lepsze określenie – rzuciła Kathryn.
– Czy to nie zdumiewające, jaka ona jest odważna, kiedy Blake’a nie ma w pobliżu? – Phillip rzucił matce znaczące spojrzenie.
– Zdumiewające – zgodziła się Maude, uśmiechając się do Kathryn. – Rozchmurz się, dziecino. Opowiem ci, co Eve Barrington zaplanowała na sobotnie przyjęcie powitalne, to, które zorganizowałabym w piątek, gdyby Blake’a niespodziewanie nie wezwano do Londynu.

Sądząc po końcowych efektach, przygotowania do sobotniego przyjęcia przebiegły sprawnie, uznała Kathryn, rozglądając się wokół i zauważając pojemniki z suchymi kwiatami w kolorach jesieni, rozstawione w różnych miejscach, a także wysmakowane kompozycje z margerytek, chryzantem i gipsówki, dekorujące stoły. Te ostatnie zostały suto zastawione najrozmaitszymi potrawami i przysmakami.
Zaproszono ponad pięćdziesiąt osób z okolicy, w większości znacznie starszych od Kathryn. Znalazło się wśród nich wiele osób opiniotwórczych i wpływowych, a także sporo polityków. Najwyraźniej Maude wciąż lobbowała na rzecz ochrony najbliższego dorzecza Karoliny Południowej przed utworzeniem na tym terenie strefy przemysłowej. Niewątpliwie, pomyślała Kathryn. wskazała Eve, gospodyni przyjęcia, kogo ważnego umieścić na liście gości.
Nan Barrington, córka Eve, jedna z najwierniejszych przyjaciółek Kathryn, odciągnęła ją na bok, gdy muzycy zaczęli szybki utwór rockowy.
– Mama nie cierpi rocka – powiedziała. – Nie mam pojęcia, dlaczego wynajęła ten zespół, skoro nic innego nie ma w repertuarze.
– Z powodu nazwy – odgadła Kathryn. – To kapela Glena Millera, ale Glena pisanego przez jedno „n”. Przypuszczalnie twoja mama uznała, że grają taką samą muzykę jak zmarły Glenn Miller.
– To do niej podobne – przyznała Nan, kręcąc głową. Przy tym ruchu jej jasne włosy zalśniły bursztynowo. Obwiodła palcem brzeg napełnionej ponczem szklaneczki, po czym powiodła wzrokiem po salonie. – Spodziewałam się, że Blake zajrzy.
Kathryn uśmiechnęła się pobłażliwie. Nan podkochiwała się w Blake’u od czasu, gdy była dziewczynką. On udawał, że tego nie zauważał, a obecnie wciąż traktował je obie jak nastolatki.
– Przecież wiesz, że Blake nie cierpi wszelkich spotkań towarzyskich – przypomniała przyjaciółce Kathryn.
– Chyba nie z braku partnerek, które mógłby na nie zaprosić.
Kathryn rzuciła Nan spojrzenie spod zmarszczonych brwi, zastanawiając się, dlaczego stwierdzenie przyjaciółki ją rozdrażniło. Wiedziała, że Blake spotyka się z kobietami, ale od dawna spędzała w Greyoaks nie więcej niż kilka dni. Poza nauką, w czasie wolnym, miała dużo zajęć. Odwiedzała krewnych we Francji, Grecji i nawet w Australii. Jeździła na wycieczki z Nan. Bywała na imprezach szkolnych i nie opuszczała spotkań koleżeńskich. Nie miała powodu, żeby dłużej przebywać w Greyoaks, a zwłaszcza od czasu ostatniej kłótni z Blakiem z powodu niedoszłej randki z Jackiem Harrisem.
Westchnęła, przypomniawszy sobie reprymendę, jakiej udzielił Jackowi Harrisowi. Chłopak na przemian czerwienił się i bladł, podczas gdy Blake lodowatym tonem, którego używał, gdy był zirytowany lub zły, wygarniał mu dobitnie, co myśli o nim i jego postępowaniu. Następnie zwrócił się do niej, a wówczas z trudem zapanowała nad chęcią natychmiastowej ucieczki. Czuła mores przed Blakiem, a nawet się go bała, chociaż nigdy nie podniósł na nią ręki ani jej nie zagroził.
– Dlaczego marszczysz brwi? – spytała nagle Nan, wyrywając Kathryn z zadumy.
Kathryn obrzuciła wzrokiem przyjaciółkę, prezentującą się bez zarzutu w jasnoniebieskiej wieczorowej sukni na cieniutkich ramiączkach.
– Masz elegancką sukienkę – powiedziała.
– Nie umywa się do twojej – odparła Nan, z podziwem lustrując białą suknię, przypominająca tunikę, którą miała na sobie przyjaciółka. Szyfonowa tkanina falowała przy każdym ruchu.
– Poznałam w Atlancie początkującą projektantkę – wyjaśniła Kathryn. – Ta suknia pochodzi z jej pierwszej kolekcji. Pokaz odbył się w nowym salonie z odzieżą przy Peachtree Street.
– Na tobie każdy strój dobrze wygląda – zauważyła bez zawiści Nan. – Jesteś wysoka i smukła.
– Blake uważa, że za chuda – odparła ze śmiechem Kathryn.
Nagle znieruchomiała, spostrzegła bowiem parę ciemnych oczu w twarzy jak wykutej z granitu. Wysoki, postawny i męski Blake otwarcie się w nią wpatrywał. Ciemne włosy lśniły w świetle padającym z kryształowego żyrandola, a na śniadej twarzy gościł wyraz arogancji, odziedziczony po wojowniczym dziadku. Mimo woli Kathryn zadrżała, gdy przesunął wzrokiem po jej sukni, nie kryjąc dezaprobaty.
Nan zorientowała się, kto zaprząta uwagę przyjaciółki, i natychmiast się rozpromieniła.
– To Blake! – zawołała uradowana. – Nie podejdziesz do niego, aby się przywitać?
– Tak, oczywiście – odrzekła Kathryn, widząc, że Maude zbliża się do Blake’a, a Phillip macha do niego z drugiego końca pomieszczenia.
– Nie wydajesz się zachwycona – zauważyła szczerze Nan, odnotowując objawy zakłopotania przyjaciółki: zaczerwienione policzki i lekkie drżenie dłoni, w której trzymała szklaneczkę z ponczem.
– Będzie wściekły, bo nie mam wstążki we włosach i misia pod pachą – odrzekła Kathryn, siląc się na żartobliwy ton.
– Nie jesteś małą dziewczynką. – Zauroczona Blakiem, Nan jednak wystąpiła w obronie przyjaciółki.
– Powiedz to jemu – odparła Kathryn. – Jestem wzywana – dodała, gdy Blake ruchem głowy wskazał, żeby do niego podeszła.
– Czy nie mogłabyś wyglądać na trochę mniej nieszczęśliwą niż Maria Antonina prowadzona na gilotynę? – spytała Nan.
– Nic na to nie poradzę, że przebiegł mnie zimny dreszcz – odparła cicho Kathryn. – Na razie – mruknęła, niechętnie kierując się w stronę Blake’a.
Ruszyła, przemykając wśród licznie zgromadzonych gości i czując, jak serce nadmiernie przyspiesza rytm. Od ich ostatniej kłótni i zarazem spotkania minęło sześć miesięcy, w trakcie których wiele się wydarzyło. Mimo to nie zdołała się pozbyć ani urazu, ani rozgoryczenia, a sądząc po wyrazie twarzy Blake’a, on również wciąż miał żywo w pamięci zarówno tamtą scenę, jak i towarzyszące jej emocje. Zaciągnął się głęboko papierosem, obrzucając ją aroganckim spojrzeniem.
Nie mogła nie zauważyć, że w ciemnym wieczorowym ubraniu wygląda niezwykle atrakcyjnie. Jedwabna biała koszula idealnie podkreślała oliwkową cerę. Unosił się wokół niego cierpki zapach orientalnej wody toaletowej, harmonizujący z jego żywiołową męskością.

Kathryn Kilpatrick została adoptowana i wychowana przez rodzinę Hamiltonów. Po ukończeniu szkoły pomaga prowadzić rodzinne ranczo. Świetnie sobie radzi w roli asystentki Blake’a, głowy rodziny, ale wbrew jej oczekiwaniom on nadal nie traktuje jej poważnie. Kiedy Kathryn prowokuje Blake’a do pocałunku, zaczyna między nimi iskrzyć, jednak żadne z nich nie wierzy we wspólną przyszłość. Wszystko zmienia się, kiedy Blake ulega wypadkowi…

Gwiazdkowy prezent

Anne Mcallister

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1279

ISBN: 9788329116305

Premiera: 19-12-2024

Fragment książki

Alexandros Antonides odczytał nazwisko, adres i numer telefonu nabazgrane na wymiętej kartce. Kusiło go, by z powrotem wsunąć ją do kieszeni albo najlepiej wyrzucić. Na miłość boską, nie potrzebował swatki! Kolejny raz zgniótł w dłoni skrawek papieru i popatrzył przez okno taksówki, jadącej Ósmą ulicą w kierunku północnym. Opuścili właśnie centrum Manhattanu. Najchętniej kazałby taksówkarzowi zawrócić, lecz zamiast tego usiadł wygodnie i kolejny raz rozprostował świstek.
Daisy Connolly. Jego kuzyn Lukas zapisał adres jej biura matrymonialnego miesiąc wcześniej, podczas rodzinnego zjazdu w domu jego rodziców w Hampton.
– Znajdzie ci idealną żonę – zapewnił.
– Skąd ta pewność? – spytał Alex z powątpiewaniem, znacząco rozglądając się po wnętrzu, w którym nie zastał śladu narzeczonej czy choćby dziewczyny kuzyna.
– Widziałem rezultaty jej pracy. Studiowaliśmy razem. Już wtedy kojarzyła pary. W mgnieniu oka ocenia, kto do kogo pasuje. Nie mam pojęcia, jak to osiąga. Przez czary, wróżenie z fusów? Trudno powiedzieć. W każdym razie zadzwoń do niej, jeżeli w ogóle chcesz się żenić.
– No dobra, w ostateczności spróbuję – mruknął Alex z niechęcią.
– Moim zdaniem najwyższy czas – skomentował Lukas. – Ile narzeczonych miałeś w zeszłym roku?
– Dwie, nie licząc Imogen – wycedził Alex przez zaciśnięte zęby.
Imogen była wspaniała, ale nie kochała Alexa ani on jej. Poszła na randkę z rozpaczy, ponieważ jej ukochany stchórzył w ostatniej chwili. Lecz kiedy odzyskał zdrowy rozsądek i poprosił ją o rękę, natychmiast przyjęła oświadczyny. Alex uważał, że popełnia głupstwo, ale uprzejmie życzył jej szczęścia. Przypuszczał, że zakochana do szaleństwa w niestałym młodzieńcu dziewczyna naprawdę będzie go potrzebowała.
Lukas przez chwilę bacznie obserwował twarz Alexa.
– Dwie narzeczone w ciągu jednego roku to niemało. Moim zdaniem już potrzebujesz fachowej pomocy – orzekł po chwili namysłu.
Jego kuzyni, Elias i PJ, pokiwali głowami z aprobatą.
Alex tylko prychnął, zniecierpliwiony. Nie szukał idealnej kandydatki tylko odpowiedniej. Miał trzydzieści pięć lat. Uznał, że najwyższy czas zmienić stan cywilny. Mężczyźni z jego rodziny nie żenili się młodo. Korzystali z uroków kawalerskiego życia, póki nie dojrzeli do założenia rodziny. Alex w młodości postanowił, że pozostanie kawalerem. Lubił podboje, pociągała go zmienność, lecz ostatnio przestał odczuwać radość z polowania. Doszedł do wniosku, że szkoda wysiłku.
Choć nie miałby kłopotów ze znalezieniem partnerki do łóżka, zbrzydły mu jednorazowe przygody. Uważał je za wulgarne, szczeniackie, niegodne dojrzałego, odpowiedzialnego mężczyzny.
Powinien znaleźć sobie żonę, jak każdy Antonides. Nawet lekkomyślny PJ już nosił obrączkę. Prawdę mówiąc, ożenił się w tajemnicy przed rodziną kilka lat temu. Najmłodszy, Lukas, niezależny duch, który wyjątkowo cenił sobie swobodę, z pewnością wkrótce pójdzie w jego ślady.
Alex w ubiegłym roku zrobił rachunek sumienia. Wolał spędzać czas przy desce kreślarskiej niż biegać za kobietami, co bynajmniej nie oznaczało, że przed nim uciekały. Wręcz przeciwnie. Najtrudniej było im wybić z głowy nadzieje na wielką miłość. Doszedł do wniosku, że najprościej byłoby znaleźć odpowiednią osobę, jasno określić zasady, wziąć ślub i żyć dalej po swojemu.
Nie miał wygórowanych wymagań. Szukał sympatycznej, niewymagającej kandydatki, której wystarczy miły, niewymagający mąż. Nie pragnął miłości, nie planował potomstwa. Nie potrzebował komplikacji. Będzie dzielił z małżonką stół i łoże, uczestniczył w rodzinnych i oficjalnych przyjęciach. Obecnie mieszkał w kawalerskim mieszkaniu, które wyremontował na Brooklynie nad swoją pracownią, ale po ślubie chętnie poszuka innego, bliżej jej miejsca pracy. Ponieważ dostosowanie do nowych sytuacji przychodziło mu łatwo, nie przewidywał kłopotów ze znalezieniem chętnej kandydatki.
Życie pokazało, że to nie takie proste. Prawniczka poszła z nim na kolację tylko po to, żeby wysondować, czy nie zdoła go nakłonić do ojcostwa. Dentystka nie ukrywała, że nie cierpi swojego zawodu i marzy tylko o tym, żeby go porzucić, by zostać żoną i matką. Melissa, maklerka giełdowa, oświadczyła wprost, że jej biologiczny zegar tyka, dlatego zamierza w przeciągu najbliższego roku zajść w ciążę. Alexowi starczyło przytomności umysłu, by uprzytomnić jej, że taka opcja w ogóle nie wchodzi w grę. Oczywiście nie umówiła się na następną randkę, podobnie jak poprzednie rozliczne kandydatki.
Nie pozostało mu więc nic innego, jak zawitać do owej Daisy.
Dawniej znał jedną Daisy, jasnowłosą, roześmianą, o błękitnych oczach, lśniących jak gwiazdy. Spędził z nią jeden weekend kilka lat temu. Wzdychała namiętnie, słodko całowała i chciała za niego wyjść. Może to zrządzenie losu. Być może ta nowa Daisy znajdzie mu żonę.
– Potraktuj to jak zadanie, jak jedno ze zleceń w pracy – doradził praktyczny Elias.
Alex uznał, że to doskonały pomysł. Podwładni z pracowni architektonicznej wykonywali za niego zadania, na które brakowało mu czasu. Wypełniali rozkazy, sprawdzali teren, otoczenie, jakość materiałów, selekcjonowali informacje. Potem przedstawiali mu wyniki analiz i pozostawiali dokonanie wyboru.
Powierzenie wstępnej selekcji fachowej sile oszczędziłoby mu zachodu i niezręcznych sytuacji. Spotykałby się jedynie z wybranymi kandydatkami, żeby zadecydować, która stanowi najlepszy materiał na żonę. Szkoda, że wcześniej nie odwiedził Daisy Connolly, ale rzadko bywał w Upper West Side. Dopiero dziś na tyle wcześnie skończył pracę nad projektem w najbliższej okolicy, że mógł do niej zajrzeć w godzinach pracy.
Dwadzieścia minut później wysiadł z taksówki. Miał nadzieję, że jeszcze nie poszła do domu. Nie uprzedził jej o planowanej wizycie. Zostawił sobie drogę odwrotu na wypadek, gdyby coś go zraziło w najbliższym otoczeniu.
Ale szacowna, willowa dzielnica Nowego Jorku w sąsiedztwie Muzeum Historii Naturalnej, otoczona cztero- i pięciopiętrowymi kamienicami z czerwonego piaskowca, wyglądała jak z eleganckiego katalogu. Liście drzew, ocieniających uliczkę, przybrały w październiku różne odcienie złocistych kolorów. Wprawne oko architekta doceniło urodę tego miejsca.
Kiedy trzy lata temu wyjechał z Europy za ocean, kupił sobie mieszkanie w ponad dwudziestopiętrowym drapaczu chmur dwa kilometry na południe od zachodniego Central Parku, żeby z lotu ptaka podziwiać panoramę miasta.
Przed dwoma laty wykorzystał okazję do przeprowadzki. Zlecono mu wyburzenie przedwojennego biurowca na Brooklynie w pobliżu miejsca zamieszkania jego kuzynów, Eliasa i PJ. Alex namówił klienta na sprzedaż nieruchomości, znalazł mu w zamian inną działkę, zaprojektował na niej budynek według jego życzenia, a ten przedwojenny wyremontował dla siebie. Urządził sobie biuro na parterze, a mieszkanie na czwartym piętrze, co dało mu poczucie przynależności do miejskiej społeczności.
Dzielnica Daisy sprawiała podobnie przytulne wrażenie, z pralnią na jednym rogu i restauracją na drugim. Minął niewielki plac zabaw ze sprzętem do wspinaczki, huśtawką i zjeżdżalnią. Na jednej z kamienic ogrodnik z mieszkania na otoczonym ogródkiem parterze reklamował nasiona i sadzonki z własnej hodowli. Obok kręgarz oferował swoje usługi.
Lecz biuro matrymonialne nie zamieściło żadnej reklamy. Trzy piętra kamienicy ze złocistego kamienia, jaśniejszego od czerwonego piaskowca, miały wykusze okienne. Dwa wyższe, znacznie skromniejsze, zaprojektowano z pewnością jako mieszkania dla służby. Koronkowe firanki w oknach cieszyły oko, nie ujmując budowli nobliwego wyglądu. Ani śladu znaków zodiaku czy kryształowych kul. Alex odetchnął z ulgą, stwierdziwszy brak magicznych akcesoriów, co oznaczało, że owa Daisy Connolly nie uprawia czarów, jak podejrzewał Lukas.
Wziął głęboki oddech, otworzył drzwi klatki schodowej i wkroczył do środka. W wąskim korytarzyku odnalazł tabliczkę z nazwiskiem pod numerem pierwszym i nacisnął przycisk dzwonka.
Przez pół minuty nikt nie otwierał. Alex zazgrzytał zębami, zły, że zmarnował wolne popołudnie na podróż do Upper West Side. Już miał odejść, gdy usłyszał szczęk zasuwy. Wkrótce ujrzał smukłą, uśmiechniętą kobietę. Lecz uśmiech zgasł na jej ustach i krew odpłynęła z twarzy, kiedy spojrzała mu w oczy.
– Alex? – wykrztusiła.
Alex rozpoznał miodowy odcień włosów, intensywny błękit oczu. Powróciły wspomnienia słodkich pocałunków.
– Daisy?

Alex tutaj? Niemożliwe! Wykluczone! – myślała Daisy gorączkowo. Lecz stał przed nią we własnej osobie, wysoki, smukły, muskularny i nieodparcie męski. Dlaczego nie wyjrzała przez okno, kto przyszedł, zanim podeszła do drzwi? Odpowiedź przyszła sama: Alexandros Antonides należał do przeszłości. Nie przyszło jej do głowy, że kiedykolwiek stanie na jej progu.
Oczekiwała Philipa Canavarry’ego. Miesiąc wcześniej na plaży zrobiła dla jego rodziny serię zdjęć, przedstawiających Phila i jego żonę Lottie z dziećmi. Półtora tygodnia temu wybrali te, które chcą wywołać. W południe Phil zapytał, czy może wpaść po pracy po odbiór.
Kiedy za dwadzieścia szósta zadzwonił dzwonek, Daisy podeszła do drzwi z uśmiechem i teczką, która wypadła jej z ręki, gdy ujrzała Alexandrosa Antonidesa. Z mocno bijącym sercem przykucnęła i zaczęła zbierać fotografie z podłogi. Musiała czymś zająć ręce, żeby ochłonąć po wstrząsie. Co tu robił, do diabła? Nie widziała Alexa od lat i nie spodziewała się go więcej w życiu zobaczyć. Wstrzymała oddech, gdy schylił się i zaczął jej pomagać.
– Zostaw – rozkazała. – Sama sobie poradzę.
– Nie. – Wypowiedział to jedno krótkie słowo tak samo stanowczym tonem jak pięć lat temu, kiedy odarł ją ze złudzeń.
Szorstki, zmysłowy baryton z lekkim obcym akcentem oczarował ją, gdy go po raz pierwszy usłyszała. Sądziła, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Potem przestała wierzyć w bajki.
Najgorsze, że teraz równie silnie na nią działał. Lecz zdążyła już zmądrzeć. Wiedziała, że nie wolno jej ulec jego zwodniczemu urokowi. Podniosła z podłogi ostatnie zdjęcie i wstała.
– Co tu robisz? – spytała.
– To ty jesteś Daisy Connolly? – odpowiedział pytaniem, równie zaskoczony jak ona.
– Dlaczego cię to dziwi?
Zanim padła odpowiedź, odetchnęła z ulgą na widok męskiej sylwetki za plecami Alexa. Obdarzyła nowo przybyłego promiennym uśmiechem, niczym rycerza, spieszącego na ratunek.
– Wejdź, Phil, proszę! – zachęciła.
Alex zerknął przez ramię, po czym spytał bezceremonialnie, jakby miał do tego prawo:
– Kto to jest?
– Przepraszam, jeżeli przyszedłem nie w porę – odrzekł zmieszany przybysz.
– W niczym nie przeszkadzasz – zapewniła Daisy. – Kiedy zadzwonił dzwonek, myślałam, że to ty. Niestety, upuściłam twoje zdjęcia, ale zrobię ci nowe odbitki.
– Nie trzeba. Pewnie nic im się nie stało. – Wyciągnął po nie rękę, ale Daisy przycisnęła je do piersi.
– Nie oddam ci ich w takim stanie. Zasługujecie z Lottie na najlepszą jakość.
Byli jedną z pierwszych par, jakie skojarzyła. Lottie pracowała jako charakteryzatorka, gdy podjęła pierwszą pracę po szkole w pracowni fotograficznej. Phil rozliczał jej podatki. Daisy traktowała ich niemal jak własne dzieci, choć byli od niej starsi. Dałaby z siebie wszystko, żeby ich zadowolić.
– Za dwa dni przyślę wam nowe do domu przez kuriera – obiecała.
– Lottie czeka na nie z niecierpliwością – zaprotestował Phil po chwili wahania.
– No to je zabierz, ale i tak dostaniecie nowe. Przeproś ją ode mnie za zwłokę.
Phil obejrzał zdjęcia, wcisnął do teczki, po czym popatrzył z troską na pobladłą twarz zwykle opanowanej, pogodnej i nieustraszonej Daisy. Lottie bardzo w nią wierzyła.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak, oczywiście – skłamała.
– Niech się pan nie martwi – zawtórował jej Alex, obejmując Daisy ramieniem. – Przeżyła wstrząs, ale szybko dojdzie do siebie. Zaopiekuję się nią – dodał na widok niepewnej miny gościa.
– Dobrze. Niech pan o nią zadba. – Phil pospiesznie się pożegnał.
– Wielkie dzięki – prychnęła Daisy, kiedy zostawił ich samych.
Mimo że szybko oswobodziła się z objęć Alexa, nadal czuła ciepło jego ciała.
– Chyba los mi cię zesłał, Daisy – powiedział Alex.
Własne imię zabrzmiało w uszach Daisy trochę jak drwina, a trochę jak pieszczota.
– Dlaczego tak sądzisz? – spytała ostrożnie.
– Właśnie szukam żony – odparł z szelmowskim uśmieszkiem, jakby oczekiwał, że zaraz padnie mu w ramiona.
– Życzę powodzenia – odburknęła, krzyżując ręce na piersi w obronnym geście. Doskonale pamiętała, jak oświadczył bez ogródek, że nie planuje założenia rodziny.
– To nie oświadczyny – zastrzegł.
– Wiem.
Daisy dawno wyrosła z romantycznych marzeń. Pięć lat temu nie pozostawił jej złudzeń.

Była druhną na ślubie współmieszkanki z czasów studiów, a pan młody poprosił Alexa na drużbę w zastępstwie chorego kolegi. W chwili, gdy dwudziestotrzyletnia Daisy napotkała gorące spojrzenie przystojnego Greka, uwierzyła, że spotkała miłość swego życia, tak jak matka i siostra.
Rodzice zawsze powtarzali, że od momentu poznania wiedzieli, że zostali dla siebie stworzeni. Julie, siostra Daisy, poznała przyszłego męża Brenta w ósmej klasie. Wzięli ślub zaraz po maturze, a po dwunastu latach małżeństwa nadal równie mocno się kochali.
Oczywiście Daisy nie wyjawiła swoich nadziei na weselu nowo poznanemu mężczyźnie. Ale kiedy panna młoda poprosiła ją o odstawienie swojego samochodu na Manhattan, bez wahania wyraziła zgodę, gdy zapytał, czy może z nią pojechać.
Przegadali całą drogę. Młody architekt, zatrudniony w międzynarodowej firmie, z pasją opowiadał o swych życiowych planach. Pragnął łączyć stare z nowym, godzić piękno z funkcjonalnością i projektować budynki, przemawiające do wyobraźni, zapewniające ludziom komfort psychiczny. Kiedy przedstawiał swoje życiowe cele, oczy mu błyszczały. Daisy w pełni podzielała jego entuzjazm.
Alex słuchał jej równie uważnie. Pracowała wtedy dla Finna MacCauleya, jednego z czołowych fotografów w świecie mody. Wiele się tam nauczyła, nabrała niezbędnego doświadczenia. Traktowała tę posadę jako praktykę, ponieważ podobnie jak Alex marzyła o założeniu własnej działalności. Wybrała już swą przyszłą niszę.
– Będę fotografować ludzi podczas pracy, zabawy i wypoczynku, rodziny, dzieci. Tobie też chciałabym zrobić kilka zdjęć – poprosiła. Nie dodała tylko, że pragnie zatrzymać przynajmniej jego wizerunek na zawsze.
– Proszę bardzo, kiedy tylko zechcesz – odrzekł bez wahania.
Po odstawieniu auta koleżanki Daisy zabrała Alexa metrem do mieszkania w Soho. Podnajęła je od studentki stomatologii, która wyjechała na półroczną praktykę zagraniczną.
W wagonie ujął jej dłoń, gładził palce kciukiem, a potem pochylił głowę i musnął jej usta wargami. Delikatny, zapraszający pocałunek rozpalił w niej ogień. Gdy odchylił głowę, wstrzymała oddech. Jego gorące spojrzenie wyrażało te same pragnienia, które odczuwała po raz pierwszy w życiu.
Nie zwykła wskakiwać mężczyznom do łóżka na skinienie. Tylko raz uległa pokusie, ale doznała rozczarowania. Na próżno powtarzała sobie, że nie warto ryzykować kolejnego. Nie starczyło jej siły woli, żeby zaprotestować, kiedy pocałował ją na chodniku. Słodkie, czułe pocałunki obiecywały nieziemskie rozkosze. Nigdy wcześniej nie pozwoliła sobie na taką śmiałość. Lecz teraz, spragniona dalszego ciągu, w pośpiechu niemal zawlokła go do wynajętego mieszkania.
Jednakże kiedy zamknęła za sobą drzwi, opuściła ją odwaga.
– Pozwól, że najpierw zrobię ci zdjęcia – poprosiła.
– Dobrze, jeżeli tego chcesz – odparł z figlarnym uśmieszkiem.
Oczywiście pragnęła zupełnie czego innego, tak jak on. Ale potrzebowała gry wstępnej. Krążyła wokół niego z aparatem w ręku, podchodziła i odchodziła, z uśmiechem lub z poważną miną, podczas gdy Alex obserwował ją spod półprzymkniętych powiek. Namiętne spojrzenie wyraźnie mówiło, jak bardzo jej pragnie. Temperatura w pokoju rosła z każdą sekundą, doprowadzała krew w jej żyłach niemal do wrzenia.
W końcu Alex wyjął jej z ręki aparat i wycelował w nią obiektyw. Uchwycił wyraz twarzy, w pełni oddał żądzę, która w niej płonęła. Następnie zdjął marynarkę, rozpiął guziki koszuli i zamek błyskawiczny jej sukienki. Zanim opadła na ziemię, Daisy odebrała mu aparat, nastawiła samowyzwalacz i objęła go ramionami.
Obraz wtulonej w siebie pary prześladował ją potem przez lata.
Lecz w tamtej chwili myślała tylko o nim. Zrzuciła resztę ubrania. Wkrótce już nic ich nie dzieliło. Alex ułożył ją na łóżku, dotykał, całował i pieścił do utraty tchu. Onieśmielenie Daisy minęło jak ręką odjął. Bez najmniejszych oporów, bez cienia wątpliwości badała w nieskończoność każdy skrawek gładkiej skóry, zanim poszybowali ku szczytom rozkoszy.
Gdy leżeli potem spleceni, czuła, że spotkała tego jedynego, jak wcześniej matka i siostra. Pokochała Alexa od pierwszego wejrzenia.
Gawędzili do bladego świtu. Wśród pocałunków i czułości wymieniali wspomnienia z dzieciństwa, najpiękniejsze i najsmutniejsze. Opowiedziała mu, jak dziadek podarował jej pierwszy aparat fotograficzny, gdy skończyła siedem lat, i o śmierci uwielbianego taty minionej zimy. Alex wyznał, że kiedy pierwszy raz wszedł na szczyt góry, myślał, że może zdobyć cały świat i o tym, że w wieku dziesięciu lat stracił trzynastoletniego brata, który zmarł na białaczkę.
Później znów się kochali, raz i drugi.
Myślała, że spotkała mężczyznę swych marzeń, prawdziwą bratnią duszę. Poślubi go, obdarzy miłością i dziećmi, zestarzeją się razem. Wierzyła w to głęboko, póki nie wypowiedziała na głos swych myśli. Pamiętała ten niedzielny poranek, jakby to było wczoraj.
W końcu usnęli o świcie.

Oczarowana przystojnym greckim architektem Alexem Antonidesem, Daisy uległa nastrojowi chwili i spędziła z nim noc. Pragnęła miłości, małżeństwa i dzieci, czyli wszystkiego tego, czego Alex unikał jak ognia. Zostawił ją ze złamanym sercem. Po pięciu latach ponownie wkracza w jej życie…

I znowu skandal

Lynne Graham

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1276

ISBN: 9788383429007

Premiera: 28-11-2024

Fragment książki

Gianni Renzetti zaklął pod nosem, kiedy dowiedział się, że jego ojciec, Federico, czeka na niego w biurze. Niestety, dobrze wiedział, o co chodzi. Takie życie. Po raz kolejny Gianni będzie musiał stawić czoło przeciwnościom losu. Jako genialny i najmłodszy prezes Renzetti Inc był zdeterminowany, by bronić swoich przekonań.
Przekazując wiadomość o pojawieniu się ojca, jego asystentka z trudem patrzyła mu w oczy. Na jego twarzy pojawił się delikatny rumieniec, uwydatniając jego piękne rysy, które przyciągały kobiecy wzrok. Oczywiście asystentka widziała zdjęcia w gazecie i w tej chwili Gianni był raczej zakłopotany niż napędzany złością, z którą mierzył się od momentu, gdy zobaczył ten haniebny artykuł. Cóż, dostał już odpowiednią etykietkę za swoje seksualne wyczyny. Musiał stać przy swoim – jego życie prywatne – czytaj: seksualne – jest wyłącznie jego sprawą. Niestety, w tym przypadku granice zostały zatarte. Gianni został wrobiony. Uległ pokusie w nocnym klubie, co doprowadziło do próby szantażu i zaangażowania policji, a następnie publikacji skandalicznych zdjęć w brukowcu. Historia została sprzedana, gdy próba wymuszenia się nie powiodła.
Z pustką w powalająco ciemnych oczach wkroczył do swojego gabinetu. Jego relacja z ojcem zawsze była toksyczna. Jego zmarła matka wykluczyła ojca z testamentu i powierzyła swój ogromny majątek Gianniemu, który był świadom tego, że ojciec żywił do niego w związku z tym urazę. Do tego ich już naruszona relacja całkowicie podupadła, gdy Gianni zajął miejsce ojca w Renzetti Inc. Federico podjął kilka niefortunnych decyzji biznesowych i rada nadzorcza, w której skład wchodzili jego dwaj starsi bracia, odwołała go, wybierając na to miejsce jego syna, który prowadził już dobrze prosperującą własną firmę. I chociaż Federico w tamtym czasie chętnie wspominał o przejściu na emeryturę, to było mu przykro, że jego synowi udało się doprowadzić rodzinną firmę do rozkwitu.
– Federico. – Gianni przywitał się z ojcem oficjalnie, tak jak lubił staruszek. Wyciągnął do niego sztywną dłoń.
Wysoki, ale nieco otyły z powodu dostatniego życia mężczyzna spojrzał na syna z zaciśniętymi ustami.
– Przyszedłem tylko po to, żeby ci powiedzieć, że jeśli rada nadzorcza odwoła cię do końca miesiąca, to ani ja, ani twoi stryjowie nie będziemy cię wspierać – wyjaśnił.
Gianni zamarł, zaskoczony tą deklaracją. Nie miał świadomości, że może dojść do odwołania. Z jego doświadczenia wynikało, że rada nadzorcza przedkładała zysk ponad wszystko, ale wygląda na to, że wieści w rodzinie szybko się rozchodziły. Po plecach przebiegł mu dreszcz. Gianni dbał o niewiele rzeczy poza pracą, ponieważ był nadgorliwcem, na którego został wychowany. Biznes był dla niego wszystkim. Nie tylko dobrze prosperował jako dyrektor generalny rodzinnej firmy, ale także głęboko cenił swoje odpowiedzialne stanowisko.
– Ten nikczemny epizod naraził reputację firmy na szwank – wycedził Federico Renzetti. – Nie można tego puścić płazem.
– Naraził moją reputację na szwank – podkreślił Gianni. – Popełniłem głupi błąd i nawet nie będę próbował się bronić.
– Uprawiałeś seks z kobietą w klubie nocnym! – rzucił ojciec z obrzydzeniem. – Pod okiem kamery.
– Oczywiście nie byłem świadomy, że to się nagrywa – odparł Gianni sucho. – Nie miałem też zamiaru pozwolić na szantaż.
– Mylisz się. Trzeba było zapłacić tej podstępnej dziwce, żeby chronić dobre imię firmy!
– Teraz jest już za późno – odparł Gianni, uważając, że nie ma sensu się kłócić i przedłużać spotkanie.
W oczach ojca widział, że ten czerpie swego rodzaju satysfakcję z jego upadku i jak zwykle zabolało go to. Zastanawiał się często, również gdy dorastał, czym sobie zasłużył na taki brak uczucia.
– Nigdy nie chciałeś mnie słuchać! – powiedział z goryczą. – Gdybyś miał kochankę, zachowałbyś tajemnicę i nie byłoby żadnych niespodzianek i skandali.
Gianni zacisnął zęby, bo zawsze uważał, że kochanka jest tak samo uciążliwa jak żona. Tylko jedna kobieta do zaspokojenia każdego jego pragnienia? Gianni cieszył się wolnością i różnorodnością, ale nawet kochance należałaby się jakaś lojalność. Czemu miałby się pisać na taką opcję, kiedy większość młodych kobiet była usatysfakcjonowana przygodnymi spotkaniami? Ponadto taki styl życia aż nadto przypominał mu ojca i nie zgadzał się na niego, zwłaszcza wspominając, jak bardzo matka była upokorzona kochankami ojca.
– Jeszcze lepiej, gdybyś już się ożenił i ustatkował! – ciągnął Frederico.
– Dlaczego miałbym się żenić w wieku dwudziestu ośmiu lat?
– Ja się ożeniłem, jak miałem dwadzieścia trzy lata.
– To było kiedyś. – Gianni ugryzł się w język, żeby nie wspomnieć, że jego matka była najbogatszą dziedziczką w Europie i zbyt dobrą okazją dla jego zubożałego ojca, żeby odpuścić. – Teraz mało kto chce się ustatkować w tak młodym wieku.
– Gdybyś się ożenił lub chociaż zaręczył, rada nadzorcza zobaczyłaby jakąkolwiek iskrę nadziei. Ale ty nie chcesz dorosnąć! – Federico rzucił oskarżycielskim tonem. – Co ci przeszkadza ustatkowanie się?
– Wspominam, jak bardzo byliście szczęśliwi z mamą, gdy się „ustatkowaliście” – westchnął z niesmakiem.
Staruszek pobladł i cofnął się.
– Przepraszam, że wiedziałeś o naszych kłopotach.
Gianniego ogarnęło zakłopotanie, ponieważ nie zamierzał wchodzić w tak osobiste relacje z ojcem. Rzadko też wspominał o matce, która zmarła, gdy miał trzynaście lat. Jego wspomnienia o niej były zbyt bolesne. Na kilka sekund zapadła pełna napięcia cisza.
– Posłuchaj – Federico rozłożył ręce – mógłbyś jeszcze to odkręcić, znajdując odpowiednią kandydatkę na żonę. Chociaż, czy ty w ogóle znasz jakąś przyzwoitą kobietę? Chyba takie nie chadzają do nocnych klubów i na dzikie przyjęcia, których jesteś fanem? Kobietę, która byłaby dojrzała, szanowana i z nieposzlakowaną reputacją.
– Biorąc pod uwagę nagłówki z weekendu, zakładam, że przyzwoita kobieta byłaby ostatnią, która obecnie zechciałaby się ze mną ożenić – odparł Gianni z niechęcią.
– Nie opowiadaj głupot. Jesteś obrzydliwie bogaty. Nawet najmoralniejszą kobietę skusiłoby to, co masz do zaoferowania… Chociaż, prawdę mówiąc, mogłaby nie być zachwycona twoim stylem życia.
– A ja nie jestem zachwycony pomysłem szukania żony. Nie będziemy teraz rozmawiać o niemożliwym. Nie wydaje mi się, żeby obrączka rozwiała obawy rady nadzorczej.
– Rada nadzorcza to starsi panowie, którzy łączą ustatkowanie się z dojrzałością i stabilnością. Trzeba spróbować wszystkiego.
Gianni nic nie powiedział. Znał imprezowiczki, znudzone bywalczynie salonów i aspirujące modelki, ale nie zamierzał poważnie traktować rady ojca. Popełnił błąd i poniesie konsekwencje, ale nie ma zamiaru angażować się w żałosne małżeństwo, żeby zadowolić innych. Przysiągł sobie, że nie ma takiej możliwości.

Josephine Hamilton trzymała w ręku list odmowny z banku i wpatrywała się przez okno na poddaszu w kierunku Belvedere, pałacowej rezydencji sąsiadującej z jej rodzinnym domem. Należała do rodziny Renzetti, a Gianni Renzetti był największym właścicielem ziemskim i pracodawcą w okolicy. Technicznie rzecz biorąc, był również ich sąsiadem. Posiadał prawie każdy skrawek ziemi wokół, a to, co pozostało, było wielkości znaczka pocztowego.
W czasach Tudorów, Ladymead, rodzinny dom Hamiltonów, popadł w ruinę. Podczas gdy fortuna rodziny Hamiltonów topniała, majątek rodziny Renzettich stale się zwiększał. Ponad sto lat temu ktoś z rodziny matki Gianniego kupił ziemię należącą do Ladymead, by zbudować swoją wystawną edwardiańską posiadłość. Kawałek po kawałku, przez lata, przodkowie Gianniego wykupili prawie wszystkie tereny należące do Ladymead. Tylko otoczony murem ogród, budynki gospodarcze i pas wzdłuż brzegu jeziora wciąż należały do nich. Jo zastanawiała się ze smutkiem, czy Gianni wkroczy teraz niczym drapieżnik, którym zasadniczo był, by zgarnąć to, co zostało z jej domu, gdy dług zmusi ich do sprzedaży. Ladymead sprzeda się za bezcen, przyznała ze smutkiem.
Schodząc powoli po chwiejnych i wąskich schodach dla służby zastanawiała się, kiedy w jej zakurzonym domu ostatnio była służąca. Ogarnęło ją uczucie porażki. Musiała być silna dla dobra swoich najbliższych. Jo położyła list z banku na kuchennym stole przed babcią i dwiema ciotkami, Sybil i Beatrix, lepiej znaną jako Trixie. To było rodzinne spotkanie Hamiltonów.
– Kolejna odmowa – zauważyła babcia Liz z przerażeniem malującym się na pomarszczonej i uprzejmej twarzy.
– Ale przecież zapaliłam świeczkę za sukces! – wykrzyknęła wściekle wiedźmowata ciotka Trixie, z rozczarowaniem w głosie. – Dlaczego to nie zadziałało? – Jej słowom wtórowały pobrzękujące kolczyki i bransoletki.
Najmłodsza z sióstr, Sybil, tylko przewróciła błękitnymi oczami, unosząc sztuczne rzęsy w stylu femme fatale.
– Nie zadziałało, bo jesteśmy słabą partią finansową dla banku – odparła z wrodzoną praktycznością będącą częścią jej efektownego wizerunku. – I co teraz?
Twarz Jo bawiącej się końcówką długiego blond warkocza wykrzywiła się w grymasie.
– Umówiłam się z Giannim, żeby spytać, czy mógłby nam pożyczyć pieniądze. Byłam już we wszystkich bankach. On jest naszą jedyną nadzieją.
– Nie wiem, czy idąc tam sama, będziesz bezpieczna – zażartowała Sybil, myśląc o szokującym artykule, który znali chyba już wszyscy.
Jo ją jednak zignorowała.
– Spotykam się z nim dzisiaj wieczorem, gdy wróci do domu na weekend. Pomyślałam, że lepiej będzie, jak zachowamy nieformalny charakter spotkania.
– Założę się, że teraz żałujesz, że nie zgodziłaś się, gdy zaprosił cię na obiad w zeszłe święta – westchnęła Sybil. – W sumie było to drugie zaproszenie, które odrzuciłaś. Nie wydaje mi się, żeby twoje odmowy wpłynęły na jego hojność.
– Myślę, że bardziej by się zdziwił, gdybym się zgodziła – odparła Jo, chcąc zakończyć ten temat.
Jo dobrze znała siebie i nigdy nie ulegała mężczyznom, którzy w jej ocenie byli niebezpieczni. Gianni to typowy niegrzeczny chłopiec i Jo nie chciała skończyć jako jego kolejne trofeum. Jednak miała do niego słabość, jak do nikogo innego. Wiedziała dobrze, że jest przy nim bezbronna. Ale znała Gianniego, odkąd była dzieckiem, i zbyt bardzo ceniła tę ich luźną znajomość, by zaryzykować jej zerwanie.
– W niektórych kulturach wierzy się, że jeśli uratujesz komuś życie, należy ono do ciebie – rzuciła Trixie w zamyśleniu. – Gianni nie miał zbyt wiele korzyści z wysiłku, jaki zainwestował tamtego dnia.
Oczy Sybil rozbłysły.
– To nie było tak, nawet jeśli nikt nie jest gotów tego przyznać. To Jo uratowała go przed utonięciem, nie na odwrót!
– Miałam dziewięć lat, a on trzynaście – przypomniała ciotkom. – Oboje byliśmy głupi, oboje przeżyliśmy i to jest najważniejsze.
Sybil chciała się jeszcze spierać, ale gdy spojrzała na napiętą twarz swojej najstarszej siostry zrezygnowała. Syn Liz Hamilton, Abraham, utopił się w jeziorze i nikt nie lubił dyskutować na ten drażliwy temat przy jego matce.
Jo zrobiło się nieprzyjemnie na wspomnienie niełatwej więzi, jaką nawiązali z Giannim, i tajemnicy, którą musieli ukrywać, ponieważ byli zbyt mali, żeby postąpić inaczej. Gianniego poznała rok wcześniej, gdy jej babcia odwiedziła jego chorą na raka matkę. Federico Renzetti nie przypadł nikomu do gustu, w przeciwieństwie do jego uroczej, życzliwej żony, Isabelli, która ze stoickim spokojem znosiła swoją chorobę. Ojciec Gianniego był zimnym, zdystansowanym człowiekiem, który nie chciał się spoufalać z miejscowymi.
Tamtego dnia Liz Hamilton przyniosła róże, które spodobały się Isabelli. Podwieczorek podano w oświetlonym słońcem salonie. Jo nudziła się, słuchając rozmów dorosłych i wtedy wszedł Gianni, wysoki, postawny dwunastolatek o lśniących granatowoczarnych włosach i oliwkowej cerze. Jo widziała, jak z miłością patrzył na swoją słabą matkę, miłością, która była w pełni odwzajemniona. Z dumą go przedstawiła gościom. Był uprzejmy i nie marudził, gdy matka poprosiła go, by zabrał Jo na zewnątrz. Zadawał dziwne pytania, żeby wypełnić ciszę, na przykład, dlaczego mieszka z dziadkami. Odpowiedziała mu, że matka umarła i że jej nie pamięta, i że nikt nie wie, kim jest jej ojciec. Gianni był zakłopotany taką szczerością, ale ona była po prostu zbyt prostoduszna, by udawać. Wolała odwiedzić bibliotekę zamiast ogrodu. Pokazał jej półkę z angielskimi książkami, a ona natychmiast skuliła się w fotelu i zaczęła czytać książki dla dzieci, które kiedyś należały do niego.
– Ile masz lat? – spytał w końcu.
– Osiem – odparła z dumą.
– Jesteś malutka – zauważył.
– Nie jestem. To ty jesteś bardzo wysoki. Mój Boże, potrafisz czytać po angielsku i po włosku – wywnioskowała, będąc całkowicie pod wrażeniem takiego dokonania.
– Jeśli mówię po angielsku, to i potrafię czytać – podkreślił. – Moja babcia była angielką. Matka chciała, żebym był dwujęzyczny, więc posłała mnie do angielskiej szkoły.
Chodził do elitarnej szkoły z internatem, z dziećmi najbogatszych, najbardziej utytułowanych i należących do rodziny królewskiej. Pomimo choroby matki rzadko bywał w Belvedere. Jo spotkała go dopiero w następnym roku i to w okolicznościach, o których wolałaby zapomnieć.
– Biedny chłopiec – tak jej babcia mówiła o nim swoim siostrom. – Jego matka umarła, a on nigdy nie spędzał z nią czasu. Właśnie wrócił ze szkoły, ale jest za późno. Umarła. Isabella mówiła, że jego ojciec jest surowy w kwestii edukacji i nie pozwolił mu opuścić szkoły, żeby spędził z nią ostatnie tygodnie.
Jo siedziała na drzewie w ogrodzie, gdy zobaczyła Gianniego idącego w kierunku jeziora. Wiedziała, że jest mu smutno, dlatego nie chciała podejść. Nie wiedziałaby, co powiedzieć w takiej sytuacji, przecież nie byli nawet przyjaciółmi. Dzieliła ich zbyt duża różnica wieku. Patrzyła, jak wszedł do wody. Zeskoczyła z drzewa, zastanawiając się, czy wie, że w wodzie jest stromy uskok. Zastanawiała się też, dlaczego nie ma na sobie kąpielówek. Zaczęła iść, przypomniała sobie podsłuchaną rozmowę ciotek o śmierci wujka Abrahama w poprzednim roku.
– Widziała, jak to zrobił! – łkała Trixie.
– Jak mógł to zrobić matce? Widziała z okna, jak się utopił. Widziała, jak wchodził do wody, aż zniknął pod powierzchnią. Zaczęła biec, krzycząc.
– Ale było za późno. Gdy tam dotarliśmy, było już po wszystkim.
Wtedy Jo nie rozumiała, że wujek odebrał sobie życie – z rozpaczy, że stracił rodzinną fortunę w podejrzanych interesach. Zrozumiała, że utonął, i w tamtej chwili z obawy o Gianniego złamała regułę, by nigdy, przenigdy nie chodzić nad jezioro bez opieki dorosłego. Pobiegła szybciej niż kiedykolwiek, prosto do wody, żeby złapać Gianniego. Świetnie pływała, więc się nie bała. Krzyknęła do niego, gdy zanurzył się pod powierzchni, ale uznała, że jej nie słyszał. Próbowała mu pomóc, zanurzając się głębiej, ale jej stopy zaplątały się w wodorosty. Spanikowała i zapomniała, jak postępować w wodzie. Zaczęła walczyć, rozkładając szeroko ramiona i próbując uwolnić stopy, ale tylko opadała głębiej w ciemną toń. Tyle pamiętała. Potem znalazła się na brzegu, próbując nabrać powietrza w płuca. Nad sobą ujrzała zdesperowanego Gianniego o dzikim spojrzeniu. Obrócił ją i kazał oddychać. A więc, kto uratował kogo? Nadal się zastanawiała. Nigdy nie rozmawiała na ten temat, bo nigdy nikomu nie powiedziała o swoich podejrzeniach. Że Gianni załamany śmiercią matki wszedł do jeziora i nie zamierzał z niego nigdy wyjść żywy. Oczywiście utonęłaby, gdyby Gianni jej nie wyciągnął z wody. Od tamtego czasu omijała jezioro szerokim łukiem, niechętnie wracając do wspomnień.
Nie miała ochoty nic jeść wieczorem, co nie umknęło uwadze babci, która zganiła ją, że i tak jest wystarczająco chuda. W końcu zdecydowała się zjeść trochę zupy, żeby zrobić przyjemność staruszce.
– Przypuszczam, że w zamian za przysługę zaoferujesz Gianniemu teren nad jeziorem – rzuciła cicho Liz Hamilton. – W sumie od śmierci twojego wujka nikt nie łowi ryb w jeziorze.
– Muszę mu coś zaproponować. Nasz dach nie przetrwa kolejnej zimy – powiedziała z rezygnacją.
– Dach mojego sklepu też prosi się o naprawę – wtrąciła Trixie.
– Dach domu jest znacznie ważniejszy – odpowiedziała Sybil. – Do tego trzeba wymienić przewody elektryczne, inaczej nas odłączą ze względów bezpieczeństwa.
– Tak, wszystko jest powiązane – westchnęła Liz. – Przez elektrykę Jo nie mogła otworzyć tu pensjonatu. Wszystko kosztuje, a my mamy tylko tyle, żeby opłacić rachunki.
Jo miała wszystkiego dość, ciężar odpowiedzialności zbytnio ją przytłaczał. Zasadniczo rodzina radziła sobie, dopóki jej wujek nie stracił rodzinnych oszczędności. A potem jej dziadek, który miał głowę do interesów, zmarł. Jo skończyła studia biznesowe i planowała znaleźć pracę w tej dziedzinie, ale utrzymywanie Ladymead i jej rodziny stanęło na pierwszym planie. Miała kilka dobrych pomysłów na zagospodarowanie budynków posiadłości, jednak problem polegał na tym, że zanim się zacznie zarabiać, najpierw trzeba zainwestować.
Trixie miała sklepik z kryształami, świeczkami i rękodziełem, a dodatkowo wróżyła z kart tarota. Sybil natomiast prowadziła małe schronisko dla zwierząt w stodole, a dodatkowo sprzedawała organiczne warzywa z przydomowego ogródka. Pomagał jej jedyny żyjący pracownik, Mauris, który był stary jak świat, mieszkał na podwórzu i nie chciał odejść na emeryturę.

Skandal, jaki wywołują opublikowane w mediach zdjęcia Gianniego Renzettiego z nocnego klubu, grozi mu utratą stanowiska w rodzinnej firmie. Gianni musi szybko naprawić swój wizerunek i pokazać, że się ustatkował. Z nieba spada mu rozwiązanie, gdy po pomoc finansową przychodzi do niego Josephine Hamilton, jego sąsiadka, która zawsze mu się podobała. Gianni proponuje, że sfinansuje remont jej zabytkowego domu, jeśli ona – kobieta piękna i powszechnie szanowana – zostanie jego żoną. Plan się powiódł. Prawie… Bowiem zaraz po ślubie w mediach ukazuje się artykuł dotyczący przeszłości Josephine, który wywołuje kolejny skandal…

Magiczne święta

Annie O'Neil

Seria: Medical

Numer w serii: 700

ISBN: 9788329116626

Premiera: 28-11-2024

Fragment książki

– Proszę, dziadku, weź tę poduszkę.
– Jest mi całkiem wygodnie, Natalio, po co to…
– Chcesz drugą? Pochyl się, wsunę ci ją pod plecy.
– Natalie. Basta! Po co całe to zamieszanie, dziecko?
– Nie jestem dzieckiem – zaprotestowała. Miała przecież czterdzieści lat. A dokładnie do czterdziestki brakowało jej siedem dni, szesnaście godzin, dwadzieścia siedem minut plus ileś tam sekund.
– Muszę wiedzieć, że jest ci wygodnie, zanim wyjdę.
– Natalie! Nie po to mówiłem ci o tej pracy w naszej przychodni, żebyś poświęcała mi resztę swojego czasu. Miałem nadzieję, że odpoczniesz. Rozerwiesz się.
Spojrzała na niego z uśmiechem. Kochała go, ale choć mieli za sobą całe życie telefonicznych rozmów, może jednak nie rozumiał jej tak dobrze, jak się wydawało.
– Dziadku, jestem najszczęśliwsza, kiedy pracuję.
– Nico – odezwał się Alberto, przyjaciel dziadka. – Które z tych dwóch win pasuje do kolacji?
Ucieszyła się ze zmiany tematu. Kiedy pracowała, jej problemy traciły ważność. Ale może Nonno Nico ma rację. Przyjechała tu, by przemyśleć różne sprawy. Ta wioska w Alpach jest idealnym miejscem, by doznać objawienia.
Śnieg, piękna okolica, zamarznięte jezioro pełne łyżwiarzy. Ośrodek narciarski, piekarnie, trattorie i bogactwo win. Włosi kochają Boże Narodzenie. Ona też je kochała. Gdyby tylko jej urodziny nie wypadały tego właśnie dnia. W tym roku, zamiast jak zwykle spędzać je z rodziną w Anglii, udawała, że urodzin nie ma i poza jej kochanym włoskim nonno nikt tu o nich nie wie. Prosiła dziadka, by pod żadnym pozorem nie wspominał o tym swoim dwóm osiemdziesięcioletnim kumplom.
Ludzie tu chcieli świętować. Nie obchodził ich jej kryzys wieku średniego, zbyt wczesny zresztą, by traktować go poważnie. Dla innych Natalie Weston była tylko lekarką zastępującą inną lekarkę, która posiadała to wszystko, co Natalie spodziewała się mieć do tej pory. Męża, dzieci, stabilną pracę w malowniczej alpejskiej wiosce.
Urlop w okresie świąt, by kąpać się w morzu i korzystać ze słońca na tropikalnej wyspie, gdzie mikołaj nosi szorty i wszyscy piją mai tai zamiast gorącej czekolady – naprawdę tego chciała?
Nie była pewna i to był największy z jej problemów. Właśnie dlatego, gdy dziadek zadzwonił i powiedział, że w Bellarii potrzebują lekarza, skorzystała z tego. Chciała wyjechać z Anglii i zastanowić się, czego oczekuje od życia. Tak robią kobiety, którym niewiele brakuje do czterdziestki, prawda? Chowają głowę w piasek.
Wyjrzała przez okno. Śnieg. To zadziała.
– Jutro zaczynasz pracę, Natalie. – Dziadek podjął rozmowę w miejscu, gdzie ją przerwali. – Chodź tutaj, usiądź. – Wskazał na wygodny fotel. – Nie ruszaj się przez kilka minut. Popatrz ze mną na drzewa.
Nie ruszać się? To zbyt bliskie medytacji i… Zadrżała. Kiedy człowiek siedzi nieruchomo, życie mu ucieka.
– Nonno. Usiądę, jak będę gotowa. Pozwól, że będę cię rozpieszczać, jak ty mnie kiedyś rozpieszczałeś.
– Jesteś moją wnuczką. Będę cię rozpieszczał tak, jak mi się podoba. – Wskazał znów fotel. – Zrób przyjemność staremu człowiekowi. Usiądź. Nie chcę patrzeć, jak biegasz wokół mnie i moich dwóch starych kumpli.
Zaśmiała się, gdy dwaj siwowłosi przyjaciele dziadka zaprotestowali przeciwko nazywaniu ich starymi. Wszyscy byli po osiemdziesiątce, poznali się i zaprzyjaźnili podczas studiów medycznych jakieś sześćdziesiąt lat wcześniej. Byli też najmłodszymi staruszkami, jakich znała.
Co sugerowało, że może nie powinna panikować z powodu tej czterdziestki. Poza tym, że biologiczny zegar tyka. Nigdy wcześniej się tym nie przejmowała, ale… nigdy nie czuła się tak bardzo sama.
Jednym uchem słuchała przekomarzań dziadka z kolegami na temat aperitifu – martini czy aperol spritz – i jak zwykle czuła, że nie ma prawa włączyć się do rozmowy.
To uczucie było jej zbyt dobrze znane.
Wiedziała, że to symptom jej ADHD. Poczucie bycia poza, osobno. Ale to też jej rzeczywistość. Właśnie z tego powodu wolała pracować na zastępstwie niż na etacie w jednym miejscu. Jej przyjaciele w większości żyli już w parach, mieli dzieci. Także jej siostra. Nawet ojciec Natalie po śmierci matki założył nową rodzinę, z którą celebrował święta. Oczywiście zawsze była u nich mile widziana, ale…
Aż do tej pory nie w pełni sobie uświadamiała, jak bardzo samotne jest jej życie. Owszem, miała chłopaków, choć każdy jej kolejny związek trwał krócej niż poprzedni i nie potrafiła już powiedzieć, kto jest temu winien. Cztery lata, trzy lata, dwa… A teraz? Jej ostatni związek trwał sześć tygodni. Czy życie wykluczyło ją z tej gry? Czy ona sama podświadomie sterowała tę łódź w innym kierunku?
Wiedziała, że nie nadaje się do tak zwanego normalnego życia. Dawno temu uprzytomniła sobie, że normalność to właściwie mit. Mit czy nie mit, ma ADHD i nieustannie towarzyszy jej niepokój. Gdyby ludzie wiedzieli, jak bardzo czasem wyczerpuje bycie pełnym energii i interesującym!
Mówiąc szczerze, nie potrzebowała pracy. Nie brakowało jej pieniędzy. Gdyby chciała, mogłaby przyjechać tu na święta, skulić się w wolnym fotelu przed kominkiem z kocem na kolanach i przez dwa tygodnie podziwiać widok Alp, próbując znaleźć odpowiedzi na najbardziej skomplikowane pytania wszechświata.
Wszystko w tym górskim domu było najlepszej jakości, eleganckie i komfortowe. W każdym pokoju na podłodze przed kominkiem leżały owcze skóry i stały kosze pełne miękkich pledów. W sypialniach dominowały ogromne łóżka. Obok dużych wanien w łazienkach czekały sterty świeżych ręczników, nie brakowało też pięknie wykafelkowanych kabin prysznicowych.
Kuchnia wyglądała jak pomieszczenie z muzeum wzornictwa, płynęły z niej zapachy przypominające jej ulubione restauracje z Mediolanu, gdzie mieszkał na stałe dziadek. I oczywiście, jakby tego było mało, w każdym pokoju goście znajdowali kosze z ciastkami i owocami.
To samo dotyczyło jej małego apartamentu na górze, z jedną sypialnią i sklepionym sufitem. Założyłaby się, że apartament po przeciwnej stronie korytarza jest jeszcze wspanialszy, ponieważ roztaczał się z niego widok na całą dolinę. Nie była pewna, czy go wynajęto, bo dotąd panowała tam cisza.
Na górze wzdłuż ścian budynku z drewna i kamienia ciągnęły się balkony. Parter był nieco podniesiony, na sporym ganku znajdowała się drewniana huśtawka. Okiennice pomalowano żywą czerwienią. Patrząc na spiczasty dach i ząbkowaną drewnianą dekorację, Natalie pomyślała, że gdyby to był domek z piernika, odłamałaby kawałek i łapczywie zjadła.
To miejsce miało być jej domem podczas pierwszych świąt spędzanych poza Anglią. Niezliczone kilometry od ciężarnej siostry i jej uszczęśliwionego męża. Od siostrzeńców i siostrzenic. Od ojca i jego nowej żony z adoptowanymi i nowymi dziećmi. Jej umęczone serce bolało. Czy święta z dala od nich naprawdę pomogą jej znaleźć jakiś cel?
Odsunęła tę myśl. Jest z dziadkiem i ma pracę, i to nawet u jednego z jego byłych studentów. Może wyleje trochę łez, o czym nikt nie może się dowiedzieć.
– Antipasti. – Pracownica pensjonatu przyniosła dwie deski z zakąskami. Wystarczyłyby za cały posiłek.
Natalie zaśmiała się, bo dziadek i jego kumple natychmiast rzucili się na jedzenie.
– Macie pojęcie, że szykują kolację z czterech dań?
Wszyscy trzej spojrzeli na nią zmieszani. Oczywiście, że wiedzą, w końcu są Włochami.
– Natalie? – Dziadek po raz kolejny wskazał fotel.
– Grazie, Nonno. – Lekko ścisnęła mu ramię. – Za moment, obiecuję. Muszę tylko…
– Później zajmiemy się bagażem. Wtargałaś już wszystkie nasze walizki. Per favore. Pozwól mi rozpieszczać moją drogą wnuczkę.
Otworzyła usta, by mu przypomnieć, że w jego wieku nie powinien dźwigać, ale zaraz potem sobie przypomniała, jak wiele w życiu stracił. Córkę – jej matkę. Żonę i syna. Mimo to witał każdy dzień z radością człowieka, który czuje wdzięczność za swoje życie. Powinna się tego od niego nauczyć. Przycisnęła rękę do serca.
– Naprawdę, Nonno. Dam radę. Zostań tu, jest bardzo zimno i pada śnieg.
– Jesteśmy w świetnej formie – upierał się Alberto. – Później to przyniesiemy. Zrób przyjemność staruszkom.
Tito, trzeci osiemdziesięcioparolatek, poklepał miejsce na miękkiej kanapie, na której siedział.
– Chcemy się cieszyć twoim towarzystwem. Usiądź. Mangiare.
– Nie jestem głodna – odparła, ignorując burczenie w brzuchu. – Naprawdę – powtarzała, gdy personel stawiał półmiski smakowitych antipasti i deski z ciepłym chrupiącym pieczywem. – Przyniosę jeszcze tylko jedną torbę z auta, a potem coś zjem.
Tym razem tak głośno zaburczało jej w brzuchu, że wszyscy to usłyszeli. Żenujące. Chór Mange! Mange! przycichł, gdy trzej siwowłosi mężczyźni pochylili się do przodu, przyglądając się rozmaitości smakołyków.
Spomiędzy pięknie zaprezentowanych wędlin i peklowanych mięs wystawały pokrojone na ćwiartki figi. Kawałki parmigiana spoczywały wokół plamy octu balsamicznego, błagając, by je spróbować. Na grzankach lśniły małe piramidki czerwonych pomidorków.
Samochód stał niedaleko, ale na dworze panował ziąb, a od śniadania minęło tyle czasu…
– Natalia. – Dziadek wypowiedział jej imię po włosku. – Per favore. Zmarniejesz, jak nic nie zjesz. – Puścił do niej oko. – Nie słyszałaś o kaloriach na dużych wysokościach? Znikają w eterze.
Zaśmiała się.
– Jestem lekarką. Wiem, co to są kalorie, Nonno.
– Si, ale jesteś lekarką medycyny ratunkowej. Poza tym jesteś bardzo mądra i na pewno wiesz, że potrzebujesz co najmniej jednej bruschetty, żeby się rozgrzać, zanim przydźwigasz tu bagaże.
Znów się zaśmiała i zlustrowała wszystkie dobra na stole. Rzeczywiście wyglądały wyjątkowo apetycznie, a ona przecież nie musi pilnować wagi. Wybrała bruschettę z górą grzybów, chwyciła ją przez serwetkę, robiąc zachwyconą minę, po czym ruszyła do drzwi, rzucając:
– Zaraz wracam!
– Cara, zaczekaj! – zawołał dziadek. – Są tu twoje przysmaki.
Zaczął wymieniać, kusząc ją, by zawróciła: parmezan, czarne trufle, salami z fenkułem włoskim. Otworzyła drzwi i zatrzymała się, by powiedzieć:
– Obiecuję, że po powrocie się za to zabiorę.
Słysząc „Zostań!”, zamknęła grube drewniane drzwi i oparła się o nie po drugiej stronie. Wciągnęła zapach grzybów duszonych na maśle z ziołami i ugryzła kęs, a gdy poczuła rozpływające się w ustach smaki, zamknęła oczy.
– Och, Dio – westchnęła. Niebiańskie.
– Smaczne, co?
Wzdrygnęła się. Była tak pochłonięta jedzeniem, że nie zauważyła, że ktoś wszedł do oszklonego holu. Gdy podniosła powieki i zobaczyła, do kogo należy ten aksamitny głos, zaczęła się krztusić. Co za wstyd.
Najwyraźniej tak się dzieje, kiedy masz pełne usta, a do pensjonatu wchodzi mężczyzna twoich marzeń.
Próbując przełknąć jedzenie, zerkała na niego. Miał wygląd seksownego profesora, w każdym szczególe spełniał jej fantazje. Wysoki. Ciemne falujące włosy. Przesunął na czoło zaparowane okulary w drucianych oprawkach. Czarne jak węgiel rzęsy otaczały hipnotyzujące oczy. Ciemnozielone? Trudno powiedzieć, gdy ma się oczy załzawione od kaszlu. Widziała jednak linię jego brody i lekko przyprószony siwizną zarost, który u większości Włochów jest widoczny o tej porze dnia.
Zatrzymała spojrzenie na pełnych uśmiechniętych wargach. Fantastyczne pierwsze wrażenie.
Szkoda tylko, że wciąż krztusiła się grzybami i łzami, które spływały po jej twarzy.
Mężczyzna marzeń znalazł się obok niej. Jedną z pięknych dłoni zaczął masować jej plecy, aż się uspokoiła. Zupełnie jakby była dzieckiem. Nie znosiła sprawiać wrażenia bezradnej. Na liście powodów zakończenia ich związku, jakie wyliczał były partner, znajdowała się jej „kompletna niezdolność do troszczenia się o siebie”.
Co za bzdura. Jakoś udało jej się dorosnąć, zostać cenioną lekarką i wykładowczynią w Royal Medical College. I wszystko to zawdzięczała sobie. Nie potrzebowała nikogo, kto by nią kierował tylko dlatego, że nie miała urody modelki czy nie potrafiła gotować jak mistrzowie kuchni. Zresztą Henry to już przeszłość. I dla pamięci, to ona go rzuciła.
– Buona sera, signora… – odezwał się seksowny profesor, gdy przestała się krztusić.
Przyłapała go na tym, że patrzy na jej dłoń, jakby sprawdzał, czy nosi obrączkę.
– Signorina – poprawiła, odsuwając się. – Natalie Weston. To znaczy dottore Natalie Weston. Albo signorina. Albo Natalie. Bez różnicy.
Co? To nieprawda. Jest Angielką. Poprawną do przesady. Jej włoska połowa… Cóż, umarła, a może przysnęła. Nagle zaczęła tłumaczyć, kim jest i co tu robi. Słowa płynęły z jej ust strumieniem, którego nie dało się zatrzymać; mówiła trochę po włosku i trochę po angielsku.
Mężczyzna wyglądał na zakłopotanego. Nic dziwnego. Jakaś obca pół Włoszka, pół Angielka zasypuje go słowami.
Próbowała zapanować nad strumieniem informacji.
– Jestem tu z dziadkiem i jego kolegami. Na górze. To znaczy oni mieszkają tu, a ja na górze. Cóż, mogłaby tam mieszkać para. Łóżko jest wystarczająco duże. Widział je pan? Ogromne. Mogłaby w nim spać czteroosobowa rodzina. Nie w tym tygodniu, rzecz jasna, bo teraz mieszka tam moja skromna osoba, ale…
Zamknij się, Natalie, pomyślała w duchu. Po czym natychmiast podjęła, gdy uśmiechnął się szerzej.
– Pan pewnie mieszka naprzeciwko? To znaczy naprzeciwko apartamentu, który ja zajmuję? Ha! To znaczy, nie sądzę, żeby omyłkowo zrobili rezerwację dla dwóch osób na ten sam apartament. Założę się, że ma pan fantastyczny widok, jeżeli pan tam mieszka. Z moich okien też jest superwidok, ale pana pokój jest bellissima. Jak z widokówki. Mam rację?
Czemu nie może przestać mówić? Powinna się przymknąć. Prawie wszyscy z jej chłopaków twierdzili, że jej nerwowy słowotok z początku wydawał im się zabawny, ale później stawał się irytujący. Ten facet nie sprawiał wrażenia zirytowanego. A zatem ciągnęła:
– Idzie pan na górę? Proszę nie pozwalać, żebym pana zatrzymywała. Chyba że… Ten pensjonat należy do pana? Pracownice mówiły, że właściciel jest stąd. A może jest pan przewodnikiem, którego zatrudnił dziadek? Do biegu przełajowego na nartach? Bruschetta?
Uniosła rękę z resztą grzanki, a gdy uprzejmie odmówił, zrobiła to, co przychodziło jej naturalnie: mówiła dalej.
– Oczywiście nie o tej myślałam…
Ha ha. Poważnie. Gdyby w tym momencie poraził ją piorun, to byłby najlepiej wybrany moment.
– Tam znajdzie pan takie bez śladów nadgryzienia. Całe mnóstwo. Proszę, niech pan wejdzie. – Szeroko otworzyła drzwi i wskazała na starszych mężczyzn, którzy nalewali sobie wino, gawędzili i raczyli się antipasti.
Ku jej zdumieniu mężczyzna uśmiechnął się, położył rękę na piersi i odrzekł:
– Z przyjemnością.

Po rozpadzie kolejnego związku Natalie tuż przed świętami opuszcza Londyn i przyjmuje dwutygodniowe zastępstwo w małej przychodni we włoskich Alpach. W Boże Narodzenie wypadają jej czterdzieste urodziny i zamiast je świętować, woli zająć się pracą. Ma nadzieję, że się tu odnajdzie. W pensjonacie, w którym zamieszkała, już pierwszego wieczoru poznaje charyzmatycznego szefa przychodni, Giovanniego. Od początku jest nim zafascynowana, lecz tym razem postanawia być ostrożna. Gio przekonuje ją, że ryzyko czasem warto podjąć..

Przyszłość właśnie się zaczyna, Wyspa szczęścia

Julia James, Emma Darcy

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1280

ISBN: 9788383429304

Premiera: 28-11-2024

Fragment książki

Przyszłość właśnie się zaczyna – Julia James

Romański kościół skąpany był w promieniach słońca, które docierały w każdy zakątek placu niedużego miasteczka w środkowych Włoszech. Był ciepły dzień, ale Ariana wcale tego nie czuła. Dygotała z zimna i strachu przed tym, co miała zamiar zrobić.
Z twarzą ukrytą za woalką, wpiętą w strojny i szalenie drogi kapelusz, pasujący do eleganckiego i równie drogiego kostiumu, który opinał jej kształtną figurę, wbiegła po schodach, trzymając w dłoni zaproszenie.
Msza już się zaczęła i przywitał ją śpiew chóru. Usiadła w ostatniej ławce, uważając, by nie zwracać na siebie uwagi. Było jej niedobrze z nerwów, a marzyła tylko o tym, by uciec z kościoła. Tego jednak nie mogła zrobić.
Schyliła głowę, udając, że jest pogrążona w modlitwie, ale tak naprawdę nie chciała patrzeć na elegancko ubranych gości zgromadzonych w kościele ani tym bardziej na parę przy ołtarzu.
Psalm zakończył się i zastąpił go szelest wykwintnych kreacji. Duchowny rozpoczął ceremonię. Arianie zakręciło się w głowie, serce trzepotało jej w piersi.
Nadchodził moment, którego najbardziej się bała. i słowa, po których zazwyczaj panowała cisza.
Pytanie duchownego wybrzmiało w pełnym ludzi kościele.
Ariana wstała i wyszła na środek. Słyszała swoje kroki i dźwięk własnego głosu wypowiadającego słowa, których wcześniej nauczyła się na pamięć. Słowa, które zabrzmiały jak świętokradztwo. Słowa, których nie powinno się mówić w tej sytuacji.
– Ja znam powód, dla którego to małżeństwo nie może dojść do skutku!
Zobaczyła odwracające się w jej stronę głowy. Obcasy wystukiwały upiorny rytm na kamiennej podłodze. W kościele podniósł się szum. Nie powstrzymało jej to. Zmierzała w stronę narzeczonych stojących przed ołtarzem.
Panna młoda, cała w bieli, nie poruszyła się nawet. Jej twarz była ukryta za welonem. Za to pan młody obrócił się powoli ruchem czujnego drapieżnika spodziewającego się ataku.
Ariana poczuła lodowaty chłód, który wypełniał ją od środka. Jedynym jej życzeniem było zawrócić i uciec. Ale musiała odegrać swoją rolę do końca.
Zwężone gniewem oczy zmierzyły ją od stóp do głów. Tylko je teraz widziała.
Nie mężczyznę, który prowadził pannę młodą do ołtarza. Nie samą pannę młodą, która zastygła w bezruchu, przypominając posąg. Nie drużbę i sześć druhen, dziewczynki z kwiatkami i towarzyszących im chłopców ubranych w odświętne stroje. Nawet nie duchownego, który udzielał ślubu i który wyszedł do przodu z zafrasowaną miną, ponieważ to on musiał podjąć decyzję, co dalej. Ani tłumu, który zaczynał się burzyć wobec tak skandalicznego faux pas.
Duchowny otworzył usta, by zażądać wytłumaczenia, ale zdążyła go uprzedzić. Zatrzymała się przy pierwszym rzędzie ławek i odrzuciła do tyłu krótką woalkę.
Zwężone dotąd oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
Rozpoznał ją.
Przez ułamek sekundy w jego oczach pojawił się płomień, czarny jak rozszerzone źrenice. I zaraz zgasł, zastąpiony przez ostre jak brzytwa spojrzenie pełne wściekłości. Ruszył do przodu, ale Ariana znów zaczęła mówić, a jej mocny głos niósł się po świątyni niczym dzwony w samo w południe.
Wyciągnęła przed siebie dłoń, modląc się w duchu, by nikt nie widział, jak drży. Skierowała palec wskazujący na pana młodego, by ostatecznie powstrzymać to szaleństwo.
– On nie może się z nią ożenić! – krzyknęła. – Jestem z nim w ciąży!

Trzy miesiące wcześniej…

Stojąc w łazience eleganckiego hotelu na Manhattanie, Ariana uważnie przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Oczy, które odziedziczyła po dziadku, miały kolor ciemnego brązu, pogłębionego intensywnym cieniem na powiekach i mocno wytuszowanymi rzęsami. Wydatne usta pociągnęła błyszczącą szminką.
Dziadek powiedziałby zapewne, że wygląda jak ladacznica, ale co ją to obchodziło? Zawsze myślał o niej jak najgorzej. Nawet gdy ubierała się skromnie, zawsze znalazł powód, by ją skrytykować. Była zbyt wysoka, zbyt pulchna i zbyt głośna. A najgorsze ze wszystkiego było to, że była zbyt szczera. Z tego powodu zawsze ściągała na siebie uwagę, często w nie taki sposób, jak by chciała.
Zupełnie inaczej niż jej kuzynka Mia.
Mia była ulubienicą dziadka. Drobna, szczupła, z jasnymi długimi włosami. Do tego miała spokojne usposobienie i nigdy nie podnosiła głosu. Po prostu ideał. Tak uważał dziadek i nie wahał się dzielić tym z każdym, kto akurat był pod ręką.
Ariana przez całe dzieciństwo, a potem wiek nastoletni, musiała wysłuchiwać tych porównań. Zdarzało się, że ją to uwierało, ale nie dziś! Dziś znajdowała się cztery tysiące mil od palazzo dziadka w Umbrii i miała zamiar dobrze się bawić. Właśnie zakończyła remont w nowym domu na Florydzie, który jej matka kupiła z piątym już mężem. Potem poleciała do Nowego Jorku, aby spotkać się z innymi swoimi klientami w Ameryce, w tym także z dzisiejszą gospodynią: bogatą celebrytką Marnie van Huren, która należała do grona przyjaciół matki Ariany. Była to żywiołowa i towarzyska osoba, a jej ulubionym zajęciem było swatanie znajomych.
– Wpadnij koniecznie na przyjęcie, złotko. Znajdziesz sobie jakiegoś przystojniaka. Wy, kobiety biznesu, zawsze macie za mało czasu na romanse!
Ariana uśmiechnęła się tylko. Koncentrowała się na karierze z konkretnego powodu, ale nie było nim rekompensowanie sobie braku sukcesów w życiu miłosnym. Musiała po prostu wyrwać się spod finansowej kontroli dziadka.
Zwłaszcza że kontrola ta obejmowała prawie wszystkie aspekty jej życia, w tym emocjonalny. Dziadek lubił trzymać wszystko i wszystkich w garści. Tak postąpił z jej wujem, ojcem Mii, który aż do dnia śmierci nigdy mu się nie postawił, podobnie jak jego córka – słodka i grzeczna Mia. Tamtego strasznego dnia wuj Ariany z żoną zginęli w wypadku samochodowym. Mia miała wtedy siedem lat, Ariana dziewięć. Tragedia naznaczyła je piętnem i sprawiła, że tyrania dziadka stała się jeszcze trudniejsza do wytrzymania. Dziadek bowiem uparł się, by zmienić Arianę w kogoś podobnego do Mii. Do tego chciał je przywiązać do siebie finansowo, tak by nie miały żadnych pieniędzy poza tymi, które dostaną od niego.
Ariana miała tak serdecznie dość tej kontroli, że zdecydowała jak najszybciej wydostać się spod jego kurateli na wolność. Nie chciała, by ją zdominował tak jak cichą i pokorną Mię. Nie chciała także reagować w taki sposób jak jej matka, która w wieku dziewiętnastu lat uciekła z domu z facetem, który co prawda był przystojny, ale nie miał grosza przy duszy, i który rzucił ją niedługo po ślubie, gdy się dowiedział, że jest w ciąży. Po tej pierwszej wpadce pojawili się kolejni mężowie, już zamożniejsi, ale i tak żaden nie zyskał aprobaty dziadka.
Ariana nie miała zamiaru kopiować sposobów matki na radzenie sobie z tyranią dziadka. Nigdy też nie chciała być zależna od męskiej hojności i nie marzyła o bogatym mężu. Chciała zarabiać własne pieniądze i wierzyła, że jest w stanie to zrobić, wykorzystując do tego swój talent i wykształcenie.
Początki wcale nie były łatwe, a jej wysiłki, by choć utrzymać się na powierzchni tłocznego rynku projektowania wnętrz, szybko stały się powodem dalszych kpin dziadka. Z determinacją parła jednak do przodu, by teraz, w wieku dwudziestu siedmiu lat, uznać, że jednak odniosła sukces.
Nie był to, rzecz jasna, sukces, który zadowoliłby dziadka, ale przynosił wystarczająco duże dochody, by mogła prowadzić dostatnie życie. Minus był taki, że jej życie wypełniały głównie obowiązki związane z pracą i choć od czasu do czasu chadzała na randki, nigdy nie było to dla niej priorytetem.
Podchodziła do tego spokojnie. Kiedyś w końcu znajdzie w swoim życiu czas na romans, będzie to coś spektakularnego, a nie seria przelotnych przygód i jeden mąż po drugim jak w przypadku matki. Ona była inna. Któregoś dnia spotka mężczyznę, który wznieci w niej płomień wiecznej miłości, a w międzyczasie i tak miała co robić. Dziś przykładowo zamierzała się zabawić.
Jeszcze raz zerknęła do lustra. Opinająca ciało sukienka pokazywała wszystkie jej walory w sposób, od którego dziadek zapewne dostałby zawału. Z pewnością siebie potrząsnęła głową na boki i kasztanowe włosy zatańczyły wokół jej ramion. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i stukając pięciocalowymi obcasami ruszyła na przyjęcie.

Luca Farnese stał na skraju zatłoczonej sali, wypełnionej rozmowami, śmiechem, brzęczeniem kieliszków i bransolet. Nie zamierzał zostać tu długo. Chciał jedynie porozmawiać z gospodarzem przyjęcia i zaraz potem się wymknąć.
Widział pełne zainteresowania spojrzenia kobiet, co zawdzięczał typowo włoskiej urodzie. Miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szczupłe, wysportowane ciało i zero chęci na flirt. Znalazł już kobietę swoich marzeń i właśnie z nią zamierzał spędzić życie.
Czekała na niego za oceanem. Wystarczyło wrócić, oświadczyć się i wziąć ślub. Wspominał teraz jej anielskie piękno, jasne włosy, oczy w kolorze błękitu nieba, śliczne usta i łagodny, melodyjny głos. Była trochę małomówna, ale odkąd ją poznał, był zauroczony. Słodycz jej charakteru przebijała na zewnątrz, otaczała ją zawsze aura spokoju, który udzielał się także jemu. A on od zawsze marzył o spokoju.
Sięgnął teraz w otchłań przeszłości, kilka dekad wstecz. Nie były to przyjemne wspomnienia. Pamiętał podniesione głosy rodziców, krzyki, trzaskanie drzwiami. Głos ojca dążący do zawarcia rozejmu i bezustanne pretensje matki. Na koniec jeszcze jedno trzaśnięcie drzwiami i cisza. Opresyjna, odciskająca piętno na jego psychice cisza.
Pamiętał, jak będąc młodym chłopakiem, stał na korytarzu, zaciskając spocone dłonie na balustradzie. Jego twarz wyrażała napięcie i strach. Potem szedł do siebie. Mijało dużo czasu, zanim w końcu zasypiał. Jego ciało było zesztywniałe ze stresu, w uszach brzęczały krzyki i przekleństwa.
Tak bardzo chciał, by matka nie kłóciła się ciągle z ojcem, nie wybiegała z domu i nie robiła scen. Nigdy nie dbała o to, kto ją słyszy albo widzi. Nie obchodziło jej, że Luca tak strasznie się jej wstydzi. Niezależnie od tego, jak okropnie się zachowywała, ojciec nigdy nie podnosił na nią głosu, dlatego te wszystkie wybryki uchodziły jej na sucho.
Będąc dzieckiem, nie rozumiał, dlaczego tak się dzieje, dopiero dorosłość przyniosła wiedzę o tym, dlaczego ojciec był tak uległy. Po prostu nie był w stanie oprzeć się jej urokowi. To wtedy Luca postanowił, że jego małżeństwo będzie zupełnie inne. Nie chciał tak jak ojciec być niewolnikiem własnej żony. Nie chciał żyć z egoistką, która pomiatałaby nim, tak jak matka pomiatała ojcem.
Kobieta, w której kiedyś się zakocha – jego ideał od czasów nastoletnich – byłaby jej zupełnym przeciwieństwem. Cicha i łagodna, kochająca i wyrozumiała. Wszystko, czego chciał, to zapewnić takiej kobiecie szczęście, obdarowując ją w zamian swoim oddaniem i bogactwem.
I tak był zamożny, a zamierzał mieć jeszcze więcej. Dlatego teraz stał ze znudzonym wyrazem twarzy, poszukując wzrokiem znanego finansisty Charlesa van Hurena, z którym miał się dziś spotkać.
Terminarz Charlesa był równie wypełniony licznymi zobowiązaniami jak jego własny, a ponieważ Luca wracał następnego ranka do Włoch, dzisiejsze przyjęcie urodzinowe żony Charlesa było jedyną okazją, kiedy mogli zamienić parę słów o planowanej wspólnie inwestycji.
Odepchnął się plecami od ściany, zdecydowany ruszyć na poszukiwanie gospodarza. Rzucił okiem w lewą stronę, skąd dobiegały dźwięki muzyki, i przystanął zaskoczony widokiem tańczącej kobiety. Była sama…

Ariana kołysała się powoli w takt muzyki. Był to starszy przebój, którego słowa znała na pamięć. Podśpiewując pod nosem, ruszyła na parkiet. Nie przeszkadzało jej, że nie ma z kim tańczyć. Chciała po prostu przymknąć oczy i rozkoszować się wpadającą w ucho melodią.
Rozpuszczone włosy tańczyły razem z nią, gdy potrząsała głową, poruszała ramionami i kołysała biodrami w rytmie muzyki uwodzącej ją niczym wytrawny kochanek. Szybko straciła poczucie czasu i miejsca. Gdy utwór się skończył, powoli otworzyła oczy i natknęła się na spojrzenie mężczyzny stojącego na skraju parkietu. Patrzył prosto na nią.

Luca stał nieruchomo, wpatrzony w kobietę. Dlaczego, do diabła, się zatrzymał? Pytanie było bez sensu. Wiedział przecież dlaczego.
Kobieta była wysoka, ale wydawała się jeszcze wyższa dzięki obcasom. Ubrana w obcisłą sukienkę, która podkreślała bujne kształty i wydłużała kształtne nogi. Rozpuszczone włosy opadały kaskadą na plecy, luźne pasma okalały twarz równie fascynującą jak jej ciało. Miała duże ciemne oczy i kuszące usta w kolorze karminowym.
Zwróciłaby uwagę nawet świętego, a on do świętych nie należał.
Nagłe podniecenie postawiło jego ciało w stan alertu. Zdusił je w sobie. Nie potrzebował romansów, już nie. A już na pewno nie z kobietą, na którą teraz patrzył.
Był bardzo wybredny. Jego wybranka musiała być kimś, z kim można było zjeść kolację, porozmawiać o polityce, biznesie czy finansach, a na koniec zabrać do łóżka. Zwykle były to kobiety z jego branży, ponieważ uważał, że z takimi łatwiej będzie nawiązać kontakt. Szczupłe, eleganckie, takie, które potrafiły nosić suknię wieczorową jak kostium biznesowy. Z krótkimi, świetnie ułożonymi włosami, dyskretnym makijażem. Piękne, to było oczywiste, ale też sprawujące kontrolę nad swoim życiem. Czyli podobne do niego.
Kobieta, która dziś przykuła jego spojrzenie, chyba w ogóle nie miała kontroli nad swoim życiem. Przez ostatnie parę chwil jej ciałem rządziła muzyka. To ona rozkołysała jej biodra, kazała zamknąć oczy i płynąć wraz z pulsującym rytmem. Luca był pewien, że zapomniała o istnieniu ludzi dookoła.
Teraz wróciła do rzeczywistości i znieruchomiała. Przez ułamek sekundy jej ciemne, mocno podkreślone makijażem oczy patrzyły na niego. Potem uciekła spojrzeniem w bok, a jej dłonie powędrowały ku ciemnym jak czekolada włosom. Uniosła je wyżej w naturalnym i bardzo zmysłowym geście, jakby potrzebowała ochłody.
Luca przymrużył oczy, obserwując jej piersi, które uniosły się pod obcisłym materiałem sukienki. Uroczy rowek pomiędzy nimi pobudził jego wyobraźnię i to go rozzłościło. Nigdy nie folgował takim fantazjom.
Odwrócił się i nareszcie namierzył Charlesa van Hurena, który akurat skończył rozmawiać z jednym z gości. Nawiązali kontakt wzrokowy i Luca ruszył do przodu, zachęcony lekkim skinieniem głowy. Parę chwil później obaj zniknęli w pustym pomieszczeniu obok głównej sali, w której trwało przyjęcie.
Rozmowa o interesach tak pochłonęła Lucę, że zapomniał o zmysłowej brunetce, jej pełnych piersiach, budzącym erotyczne ciągoty tańcu i włosach podskakujących przy każdym poruszeniu głową.

Ariana opuściła dłonie i włosy opadły szeroką falą na jej ramiona. Skierowała spojrzenie w stronę wejścia na parkiet i odetchnęła z ulgą. Mężczyzna zniknął.
Ten moment, w którym ich spojrzenia się spotkały, był dla niej niemal fizycznym doznaniem. Wiedziała, że szybszy puls nie ma nic wspólnego z muzyką. Mężczyzna obserwował ją od dłuższej chwili. Z taką intensywnością, że aż to poczuła.
Była przyzwyczajona do tego, że mężczyźni zwracali na nią uwagę. Ale nigdy tacy jak on…
Schodząc z parkietu, poczuła, że musi oprzeć się o ścianę, ochłonąć. Jego twarz, którą widziała przez krótką chwilę, utkwiła jej w pamięci. Orli nos, wysokie kości policzkowe, szalenie przystojny. I te oczy, niemal czarne… wpatrzone właśnie w nią. Wzięła głębszy oddech, próbując usunąć obraz mężczyzny z pamięci. Nie przyszła tutaj na podryw.
Wróciła do głównej sali, by wmieszać się w tłum i robić to, co wszyscy, czyli prowadzić niezobowiązujące rozmowy. Jakieś czterdzieści minut później gawędziła z parą w średnim wieku, gdy do rozmowy dołączyła ich znajoma, która usłyszawszy, że Ariana zajmuje się projektowaniem wnętrz, powiedziała, że od dawna myśli o zmianie wystroju swojego apartamentu w mieście. Ariana wręczyła jej swoją wizytówkę, po czym taktownie pożegnała się i odeszła, biorąc w drodze kieliszek szampana. W tym momencie jak spod ziemi wyrosła przed nią Marnie.
– Ariano, musisz mi pomóc. Jeden z gości próbuje się ewakuować!
Marnie złapała ją za ramię i pociągnęła za sobą. Zmierzały w stronę męża Marnie, który rozmawiał z kimś odwróconym do nich plecami. Miała ledwo parę sekund, by zorientować się w sytuacji, a kiedy to zrobiła, omal nie stanęła jak wryta.
Mężczyzna stojący tyłem odwrócił się. Ciemne jak noc oczy wpatrywały się w nią tak samo uporczywie jak poprzednio. Ariana wstrzymała oddech, jej żołądek skurczył się ze stresu. Usłyszała głos Marnie, która skarciła męża za to, że zajmuje się interesami w czasie jej urodzin. Potem Marnie zwróciła się do Ariany.
– Powiedz swojemu rodakowi, że nie może jeszcze wyjść!
– Rodakowi? – powtórzyła Ariana zaskoczona.

Wyspa szczęścia – Emma Darcy

Trzydziestka.
Dostojna trójka i okrągłe zero. Czy urodziny mogą się stać inspiracją dla zasadniczych zmian w życiu? Jeśli tak, to muszą to być te i żadne inne.
Elizabeth Flippence przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze z miną wyrażającą nadzieję i obawę. Długie brązowe włosy miała teraz przycięte tuż poniżej ucha i wycieniowane. Niesforne fale burzyły się wokół twarzy, a ukośne pasma grzywki lekko przesłaniały czoło. Fryzura była nowoczesna, ale też bardziej kobieca, nawet nieco frywolna. Nie była przekonana, czy dobrze zrobiła, decydując się na żywy kasztanowy odcień.
Z pewnością rzucał się w oczy, a tego przecież potrzebowała. Michael Finn miał ją w końcu zauważyć. Nie jako perfekcyjną asystentkę, lecz jako kobietę. Marzyła o tym, by platoniczne dotąd uczucie zmieniło się w namiętny romans. Dwa lata wodzenia wzrokiem za mężczyzną, który miał wyraźną obsesję na punkcie oddzielania pracy od przyjemności, to stanowczo za długo.
A przecież idealnie do siebie pasowali i w głębi serca Michael musiał o tym wiedzieć. Od miesięcy przeżywała katusze, którym dziś miała zamiar położyć kres. Nowy wizerunek powinien co najmniej przykuć uwagę Michaela. A co potem, zobaczymy.
Fryzjer miał jednak rację co do odcienia. Ciemnobrązowe oczy jaśniały przy nim wyjątkowym blaskiem. Dzięki grzywce twarz z nieco przydługim nosem nabrała lepszych proporcji. Lekko ukośne, wyraziste kości policzkowe dodawały egzotycznego uroku, a pełne, miękkie usta prezentowały się wręcz zniewalająco.
W każdym razie była gotowa i miała ogromną nadzieję, że w końcu osiągnie upragniony rezultat. Kiedy Michael skomentuje jej wygląd, powie mu, że to prezent urodzinowy, a może wtedy – och, błagała los, żeby tak się stało – wtedy może zaprosi ją na lunch albo jeszcze lepiej na romantyczną kolację.
Nie chciała już być jego asystentką. Chciała być jego dziewczyną, przyjaciółką, kochanką, jego całym światem. Z rozmarzenia wyrwało ją nagłe ukłucie. Trzydziestka. Przecież dla kobiety to ostatni lub przedostatni moment, żeby znaleźć partnera i myśleć o założeniu rodziny. Michael Finn był jej wybrankiem, ale jeśli dziś nie spojrzy na nią inaczej niż zwykle, będzie musiała pogrzebać swoje plany, ruszyć z miejsca i poszukać kogoś innego.
Szybko odpędziła od siebie te dołujące rozważania. Dziś musiała myśleć pozytywnie. Jak to mówią, uśmiechaj się, a świat odpowie ci tym samym. Była to jedna z życiowych zasad jej siostry, Lucy, która szła przez życie z uśmiechem na ustach, a uśmiech ten już nieraz wybawił ją z kłopotów.
Wychodząc z łazienki, Elizabeth przećwiczyła różne warianty uśmiechu. Gotowa do wyjścia, zdążyła wrzucić do torebki telefon, kiedy rozległ się dźwięk melodyjki. Błyskawicznie wyjęła komórkę i przyłożyła ją do ucha, mając nadzieję, że to Lucy, która spędzała weekend z przyjaciółmi w Port Douglas. Radosne paplanie siostry zawsze wprawiało ją w doskonały humor.
– Hej, Ellie! Wszystkiego naj z okazji urodzin! Mam nadzieję, że założyłaś ciuchy, które dla ciebie kupiłam.
– Dzięki, Lucy. Mam je na sobie.
– Doskonale! W trzydzieste urodziny każda kobieta powinna wyglądać absolutnie bosko.
Elizabeth roześmiała się. Efektowna bluzka w intensywnych odcieniach niebieskiego i zieleni z rozkloszowanymi rękawami obramowanymi na brązowo i jaskrawym wzorem w odcieniach czerwieni, zieleni i żółtego zdecydowanie przyciągała wzrok, szczególnie w zestawieniu z ołówkową spódnicą w kolorze morskiej zieleni. Dzisiejszy strój mocno odbiegał od stylu, który prezentowała na co dzień, ale zwyciężyły namowy Lucy. Siostra uważała, że Elizabeth powinna spróbować bardziej wyrazistych barw.
– Ścięłam też włosy i ufarbowałam na kasztanowo.
– Nie mogę się doczekać, kiedy to zobaczę! Wracam do Cairns koło południa. Wpadnę do ciebie do biura. A teraz muszę już znikać!
Lucy rozłączyła się, zanim Elizabeth zdążyła cokolwiek powiedzieć. Może było to dziwne, ale czuła się nieswojo, kiedy Lucy odwiedzała ją w pracy. Oczywiście, z powodu Michaela. Uwielbiała swoją młodszą siostrę, ale wiedziała też, jak działa na mężczyzn. Inna sprawa, że żaden ze związków Lucy nie trwał długo. Była krótkodystansowcem. W jej życiu zawsze było miejsce na kolejnego mężczyznę, kolejną pracę i kolejne miasta, które można odwiedzić.
Przez chwilę Elizabeth korciło, żeby wybrać numer siostry i odwieść ją od pomysłu wizyty w biurze. Nie chciała, żeby dziś cokolwiek rozpraszało uwagę Michaela. Z drugiej strony, może niepotrzebnie zaprzątała sobie tym głowę. Była szansa, że Michael nawet nie zauważy najścia Lucy. Drzwi pomiędzy biurem i jego gabinetem zwykle były zamknięte.
Miała wyrzuty sumienia. W końcu dziś są jej urodziny, a Lucy bardzo chciała się z nią zobaczyć. Odkąd matka umarła na raka, kiedy były jeszcze nastolatkami, miały tylko siebie. Ojciec osiedlił się w Mount Isa, gdzie żył z nową kobietą. Nie utrzymywał kontaktów z córkami. Pewnie nawet nie pamiętał o urodzinach Elizabeth.
Wracając myślami do dnia dzisiejszego, Elizabeth stwierdziła, że gdyby ziściło się jej marzenie, Michael i tak poznałby Lucy. Pogodziwszy się z tym co nieuniknione, podniosła torebkę, wsunęła do niej telefon i zamknęła za sobą drzwi.
Sierpień w Far North Queensland był bardzo przyjemny. Temperatura zachęcała do przechadzki. Od The Esplanade, gdzie mieściło się biuro Finn’s Fisheries, dzieliło ją pięć przecznic. Zwykle przyjeżdżała do pracy swoim małym samochodem, ale dziś wolała nie mieć na głowie dodatkowego kłopotu. Na samą myśl, że po pracy będzie wolna, uśmiechnęła się do siebie po raz kolejny. Nie mogła przestać myśleć o Michaelu.
Finn’s Fisheries była ogromną siecią handlową ze sklepami w całej Australii. Sprzedawali nie tylko sprzęt do połowów – w tym sporo produktów z importu – ale także odzież: pianki, kostiumy kąpielowe, szorty, T-shirty, kapelusze. Oferta imponowała, a Michael świetnie nad wszystkim panował. Uwielbiała obserwować, jak załatwia interesy, negocjuje kontrakty i zawsze trzyma rękę na pulsie. Marzyła o tym, żeby mu dorównać. Razem stanowili doskonały zespół, o czym zresztą często wspominał.
Gdyby tylko zechciał uczynić kolejny krok, mogliby być także doskonałą parą. Michael miał trzydzieści pięć lat i, podobnie jak Elizabeth, był w wieku, kiedy należy pomyśleć, co dalej. Nie wierzyła, że ktoś taki jak on chciałby być wiecznym kawalerem.
W ciągu tych dwóch lat, odkąd się poznali, Michael bywał w związkach, ale nigdy nie trwały one długo. Elizabeth uznała, że to z powodu ewidentnego pracoholizmu. Przy niej by się zmienił, bo ona rozumiała go jak nikt inny na świecie.
Mimo całego optymizmu, jakim tryskała od samego rana, po wejściu do biura poczuła nieprzyjemne kołatanie serca. Drzwi do gabinetu Michaela były otwarte, co oznaczało, że przyszedł wcześniej. Był poniedziałek, początek nowego tygodnia, a być może także początek ich nowego wspólnego życia.
Odetchnęła głęboko, by uspokoić nerwy, i stanęła w otwartych drzwiach. Michael siedział przy biurku i długopisem odhaczał kolejne pozycje na niewidocznej dla niej liście. Był tak pogrążony w pracy, że nawet nie zauważył jej wejścia. Przez parę chwil Elizabeth przyglądała mu się, podziwiając schludność i elegancję. Gęste czarne włosy miał krótko przycięte i zawsze perfekcyjnie uczesane. Proste brwi podkreślały inteligentne spojrzenie srebrnoszarych oczu. Kształtny nos, zdecydowanie zarysowane usta i męski kontur podbródka dopełniały wizerunku samca alfa.
Miał na sobie śnieżnobiałą koszulę doskonałej jakości. Rozpięty kołnierzyk odsłaniał fragment kusząco oliwkowej skóry. Na dole miał zapewne eleganckie czarne spodnie oraz czarne buty z błyszczącymi noskami. Wyglądał zawsze jak spod igły, co według Elizabeth było dużym atutem.
Stojąc w progu, chrząknęła, żeby dać o sobie znać:
– Dzień dobry.
– Dzień… – Michael podniósł głowę, ale powitanie uwięzło mu w gardle, a oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Elizabeth wstrzymała oddech, nie chcąc zepsuć chwili, w której zainteresowanie Michaela jej osobą miało przenieść się na zupełnie inny poziom. Drżała w oczekiwaniu jego reakcji. Uśmiechnij się, podpowiedział jej wewnętrzny głos. Pokaż, że jego spojrzenie rozpala twoje zmysły.
Uśmiechnęła się więc. W jego oczach błysnęło uznanie.
– No, no! Świetna fryzura i strój. Czyżby w twoim życiu pojawił się nowy mężczyzna?
Zachwyt, w jaki wprawiły ją jego pierwsze słowa, uleciał w jednej chwili jak powietrze z pękniętego balonika. Skojarzenie jej wyglądu z innym mężczyzną mogło oznaczać tylko dystans, którego nie zamierzał pokonać. Chociaż… Może po prostu badał grunt.
– Nie, nie – pospieszyła z odpowiedzią – Nie jestem z nikim związana. Po prostu uznałam, że przyszła pora na zmiany.
– Doskonała decyzja! – pochwalił ją.
– Miło mi, że ci się podoba. Ubrania dostałam w prezencie od siostry. Dziś są moje urodziny i uparła się, że tego dnia mam wyglądać absolutnie zjawiskowo.
Michael roześmiał się.
– I miała rację. Powinniśmy jakoś to uczcić. Może wyskoczymy do Mariner’s Bar na lunch, jak tylko uporamy się z inwentaryzacją?
Elizabeth odzyskała nadzieję. Lunch tylko we dwoje, w jednej z najdroższych restauracji w Cairns, z widokiem na przystań pełną jachtów wartych miliony dolarów… Jej serce śpiewało z radości.
– Byłoby cudownie, dziękuję za zaproszenie.
– Zarezerwuj nam stolik. Do pierwszej powinniśmy się wyrobić. A tymczasem gdybyś mogła zająć się tym… – Podniósł z biurka pokaźny plik dokumentów.
– Oczywiście.
Trzeba było zabrać się do codziennych żmudnych zadań, ale dziś na ich końcu jaśniała kolorowa tęcza. Elizabeth miała ochotę tańczyć z radości i zapewne ruszyłaby w stronę biurka w pląsach, gdyby nie profesjonalne badawcze spojrzenie szefa.
– Absolutnie zjawiskowo – powtórzył Michael, wręczając jej papiery. – Twoja siostra musi być wyjątkową osobą.
Znowu udało mu się zgasić pieśń radości rozbrzmiewającą w sercu. Och, miał się interesować nią, a nie Lucy. Sama sobie była winna, trzeba było o niej nie wspominać. Ale stało się.
– Jest strasznie postrzelona. Nie umie zająć się czymś dłużej niż przez dwie minuty.
To była prawda i chciała, żeby Michael o tym wiedział. Na samą myśl, że mógłby być w jakikolwiek sposób zainteresowany jej siostrą, drżała ze strachu.
– To zupełnie inaczej niż ty.
– Ogień i woda. Prawie jak ty i twój brat. – Słowa wymsknęły się szybciej, niż chciała. Nie powinna pozwalać sobie na takie komentarze wobec szefa. W normalnych warunkach trzymałaby buzię na kłódkę, mimo że Harry Finn i jego zagrywki playboya przyprawiały ją o mdłości. Nie cierpiała, kiedy pojawiał się w biurze.
Michael oparł się o fotel i popatrzył na nią uważnie.
– No cóż, praca za biurkiem zdecydowanie mu nie wychodzi, ale myślę, że źle go oceniasz, Elizabeth.
– Przepraszam… Nie miałam zamiaru… – W popłochu szukała właściwych słów, ale w głowie miała kompletną pustkę.
– Ależ nic się nie stało. – Michael machnął ręką. – Wiem, że pozuje na luzaka, ale ma umysł ostry jak brzytwa i pewną ręką trzyma swoją część firmy.
Wynajem łodzi do połowów dalekomorskich, łodzie dla turystów nurkujących przy Wielkiej Rafie Koralowej, nadzorowanie budowy ośrodka wypoczynkowego, który powstawał na jednej z wysp, to wszystko były zadania w sam raz dla urodzonego playboya. Michael zajmował się o wiele poważniejszą pracą. Nie było szansy, żeby zmieniła swoją opinię.
– Postaram się o tym pamiętać.
Michael zaśmiał się. Z roześmianą twarzą był jeszcze przystojniejszy. Aż trudno było oderwać od niego wzrok.
– Jestem pewien, że i z tobą flirtował. Ale nie daj się nabrać. Zachowuje się tak przy wszystkich. To tylko zabawa.
– Zabawa! Chyba tylko dla Harry’ego Finna. – Elizabeth mierziły tego rodzaju gierki. Mimo to przywołała na twarz uśmiech. – Zajmę się teraz tymi dokumentami i zarezerwuję stolik w Mariner’s Bar.
– Zrób to. O braciach i siostrach poplotkujemy przy lunchu.
Co to, to nie, pomyślała Elizabeth, wychodząc z gabinetu i zamykając drzwi, żeby Michael nie zauważył przyjścia Lucy. Nie miała zamiaru rozmawiać o swojej siostrze ani tym bardziej o jego oślizgłym bracie. Lunch miał ich do siebie zbliżyć. Od tego zależała cała przyszłość.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dziesiąta trzydzieści osiem.
Elizabeth rzuciła okiem na zegar. Na dziesiątą trzydzieści zamówiła z kawiarni na parterze espresso i czekoladową babeczkę dla Michaela oraz cappuccino i babeczkę truskawkową z białą czekoladą dla siebie. Rano nie zjadła śniadania, żeby zacząć od czegoś wyjątkowo pysznego, i jej żołądek domagał się pożywienia. Dostawca nigdy się nie spóźniał. Michael nie znosił niepunktualności i pracownicy kawiarni doskonale o tym wiedzieli. Słysząc pukanie do drzwi, zerwała się z fotela i pobiegła otworzyć.
– Spóźnili się państwo – powiedziała z wyrzutem, zanim dostrzegła, że tacę trzyma nie kto inny, jak Harry Finn.
Niebieskie oczy patrzyły na nią figlarnie.
– Małe opóźnienie. Czekałem, aż zrobią kawę dla mnie – powiedział bez skruchy.
– Świetnie, wytłumaczysz to Michaelowi – warknęła przez zaciśnięte zęby.
– Oczywiście. Nigdy bym nie splamił twojej nieskazitelnej opinii asystentki, która zawsze zdąża na czas – powiedział Harry zaczepnym tonem.
Miała ochotę go zabić, chociaż na co dzień nie było w niej grama agresji. Harry Finn miał jednak w sobie coś potwornie irytującego.
– Jeśli wolno mi coś powiedzieć, wyglądasz dziś oszałamiająco. Wręcz rewelacyjnie. – Wszedł dalej, mierząc ją łakomym spojrzeniem od stóp do głów i zatrzymując wzrok wymownie w miejscu, gdzie skrzydła motyla na bluzce okalały kształtne piersi. Elizabeth wzdrygnęła się, czując jak twardnieją jej sutki. Jaka szkoda, że nie mogła z nich odpalić pocisków. Jego biały T-shirt nie wyglądałby tak seksownie z dwiema czarnymi i dymiącymi dziurami.
– Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o cudownym uczesaniu.
Przełknęła kolejny komplement w milczeniu.
– Michael już na ciebie czeka – powiedziała oficjalnym tonem i wskazała mu drzwi.
Uśmiechnął się beztrosko.
– Nic się nie stanie, jak poczeka chwilę dłużej.
Elizabeth z niecierpliwością skrzyżowała ręce na piersi. Harry podszedł do biurka i ustawił na nim tacę, następnie sam usiadł na brzegu, całkowicie ignorując umówioną godzinę spotkania. Oprócz zdecydowanie wakacyjnej koszulki, miał na sobie białe szorty do kolan, uwidaczniające muskularne i opalone nogi. Jedną z nich kołysał teraz beztrosko, drażniąc ją niepomiernie impertynencją.
– Poczwarka, która zmieniła się w motyla. Takie rzeczy nie zdarzają się codziennie. Dlatego pozwolisz, że nacieszę się teraz twoim widokiem.
Elizabeth przewróciła oczami. Nie zamierzała dłużej tego znosić. Poczwarka? Nigdy nie była żadną poczwarką! Po prostu ubierała się klasycznie, może trochę zbyt konserwatywnie, ale żeby skojarzyć to z poczwarką?
– Kawa wystygnie – przypomniała najbardziej oziębłym tonem, na jaki było ją stać.
– Bardzo mi się podoba twoja spódnica. Kolorem przypomina wodę przy rafie. I jest doskonale dopasowana. Prawie jak druga skóra. Wyobrażam sobie ciebie jako syrenę. Pomachałabyś mi ogonem – uśmiechnął się dwuznacznie.
– Tylko na pożegnanie. – Niechętnie ruszyła w stronę biurka z zamiarem zajęcia się kawą. Harry ani drgnął, żeby pomóc. Musiała stanąć tuż obok niego. Zazwyczaj tego unikała. Myślała o nim ze wstrętem, ale jednocześnie nie mogła zaprzeczyć, że jest wręcz zwierzęco męski. Nawet jej hormony od tego wariowały, co było podwójnie irytujące.
Nie był aż tak klasycznym przystojniakiem jak Michael, ale miał w sobie coś surowego, a zarazem łobuzerskiego. Twarz okalała burza ciemnych loków, a w kącikach oczu czaiły się zmarszczki od ciągłego kontaktu z wiatrem i słońcem. Do tego nieznacznie skrzywiony nos, który musiał złamać, będąc nastolatkiem, i usta, które prawie nigdy się nie zamykały, żartując ze wszystkiego i wszystkich, tak jak w tej chwili z niej.
– Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego stale jesteś przy mnie taka spięta? – zapytał nagle.
– Niestety, nie poświęcam ci tyle uwagi, żeby się nad tym zastanawiać – powiedziała, zdejmując z tacy swoją babeczkę i kawę.
– To bolało – odparł, ale po chwili zaśmiał się, pokazując, że ani trochę go to nie obeszło.
Spojrzała na niego znacząco:
– Przyszedłeś spotkać się z Michaelem. Zaprowadzę cię.
W jego oczach zatańczyły diabelskie ogniki.
– Tylko jeśli pomachasz swoim syrenim ogonem.
Odwróciła się do niego.
– Przestań ze mną pogrywać. Nie jestem zainteresowana i nie będę. Nigdy! – dodała może nieco zbyt pompatycznie.
Na Harrym nie zrobiło to wrażenia.
– Ciągła praca i zero zabawy. Muszę cię chyba uprzedzić, że z Michaelem masz to jak w banku.
Jak w banku? Co to miało niby znaczyć? Skąd Harry miał pewność, że Michael myśli o niej tylko w kontekście pracy? Nie chciała, żeby tak było.
Harry minął ją, otworzył szeroko drzwi i powiedział:
– Cześć, Mickey! Po drodze zatrzymałem pociąg z kawą, żeby zamówić dla siebie. Mam do omówienia parę rzeczy. A oto Elizabeth.
– Jasne, wchodźcie – odpowiedział, uśmiechając się do Elizabeth, która odnotowała to z przyjemnością. Michael był jak szczere złoto, a Harry jak brokat.

Przyszłość właśnie się zaczyna - Julia James
Ariana Killane chce uratować kuzynkę przed niechcianym małżeństwem. Z tego powodu wywołuje skandal, oświadczając, że jest w ciąży z panem młodym Lucą Farnesem. Bierze na siebie złość Luki za zrujnowanie jego życiowych planów. Nie przewidziała jednak, jakie będą konsekwencje jej szalonego pomysłu…
Wyspa szczęścia - Emma Darcy
Harry Finn zawsze wiedział, że Elizabeth Flippence jest kobietą dla niego, ale ona jest ślepo zakochana w swoim szefie. Harry wpada na pomysł, by przez miesiąc poprowadziła z nim hotel na tropikalnej wyspie. Jest przekonany, że miesiąc wystarczy, by ją przekonać, że to on jest mężczyzną jej życia…

Rajd po miłość

Samantha Hunter

Seria: Gorący Romans

Numer w serii: 1309

ISBN: 9788329116725

Premiera: 05-12-2024

Fragment książki

– Nie godzę się na żadną emeryturę – stwierdził kategorycznie Brody. – Kazałeś mi to rozważyć. Moja odpowiedź brzmi nie.
Jud Harris, rzecznik prasowy sponsora, dzięki któremu przez minione pięć lat Brody brał udział w wyścigach, nachylił się.
– Obawiam się, że po skandalu w klubie nie masz wyboru. Musisz się zastosować do zaleceń.
Zastosować się. Brody zacisnął pięści pod stolikiem. Próbował opanować złość.
– Mam dość zasobne konto. Stać mnie na sfinansowanie samochodu i załogi.
Pewnie musiałby opróżnić konto do czysta, ale przez rok czy dwa dałby radę, do chwili znalezienia sponsora.
Gdyby go znalazł.
– Daj spokój, Brody. Jeśli my cię opuścimy, mniejsi sponsorzy pójdą naszym śladem. Przez lata na wiele rzeczy patrzyliśmy przez palce, ale teraz musimy ograniczyć straty. Prosimy cię tylko, żebyś przez jakiś czas przeczekał w ukryciu, żebyś się trzymał z dala od kłopotów i kolumn plotkarskich.
Brody zmełł w ustach przekleństwo. Wiedział, że Jud ma rację. Sponsoring to coś więcej niż pieniądze, sponsorzy współtworzą wizerunek zespołu. Budzą zaufanie.
– Mówiłem ci, czemu się tam znalazłem…
– Nieważne, co się naprawdę wydarzyło. Liczy się, jak to przedstawiono w mediach.
Brody wstał, by zyskać dystans, nim straci cierpliwość. Wiedział, że Jud mówi prawdę, i to właśnie go dręczyło.
Znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Chciał pomóc żonatemu przyjacielowi, który do niego zadzwonił z modnego klubu zbyt pijany, by usiąść za kierownicą. Paparazzi, którzy stale czekają na jakiś skandal, ujrzeli, jak Brody wychodzi z klubu o trzeciej w nocy.
Media go osądziły, nie miał okazji wyjawić powodu swojej obecności w klubie, w każdym razie publicznie. Nie chodziło mu nawet o krycie przyjaciela, który nie powinien był się tam znaleźć, ale o trójkę jego dzieci, które nie powinny zobaczyć pijanego ojca w telewizji czy gazecie.
Przez lata Brody zasłużył na opinię playboya, więc wiedział, że zostanie to uznane za kolejny rozdział w historii Szalonego Brody’ego Palmera.
Jud wziął jego milczenie za namysł i dalej naciskał.
– Poza tym nikt nie każe ci tego rzucić. Prasa ma uznać, że zrezygnowałeś. To zwiększy zainteresowanie. Fani cię kochają. Będą za tobą tęsknić i zechcą, żebyś wrócił. Wtedy wrócisz, a my zbudujemy napięcie. W wielu dyscyplinach sportu tak się działo.
– A co mam robić w międzyczasie?
– Znajdź jakąś miłą dziewczynę, ożeń się, a przynajmniej zaręcz. Później możesz z nią zerwać. Za dwa sezony urządzimy ci wielki powrót. Ludzie są teraz bardziej rodzinni, czasy się zmieniają. Twój styl życia… Cóż, musimy chronić markę – rzekł stanowczo Jud.
Brody bał się, że głowa mu pęknie, kiedy Jud perorował. Za kierownicą myślał tylko o pracy, lecz w życiu kierował się własnymi zasadami. Robił, co chciał, aż do tej pory.
Jego życiem były wyścigi samochodowe. Myśl, że mógłby to stracić… Nie może do tego dopuścić.
Wsparcie sponsora ma wpływ na cały zespół, nie tylko na niego. Chodzi o reputację i przyszłość wielu osób. Może za jakiś czas znajdą inną pracę, ale nie od razu i nie wszyscy.
– Będziecie nadal płacić członkom zespołu?
– Przez cały sezon, ale nie mogą znać prawdy. To będzie część naszej umowy. Gdyby to wydostało się na zewnątrz, wtedy z umowy nici. Rozumiesz?
Brody skinął głową.
– Uwierz mi – ciągnął Jud – uda się. Musisz tylko zmienić zachowanie. Dziesięć lat temu uszłoby ci to na sucho, teraz ludzie raczej tego nie akceptują.
Więc przez rok nie będzie się ścigał i ma wszystkich okłamywać. Świetnie to rozumiał, ale mu się to nie podobało. Pewnych granic nie przekraczał. Nie sypiał z mężatkami, nie kłamał i dotrzymywał obietnic. Miał dość innych wad, którym zawdzięczał stałą obecność w mediach. Te trzy przykazania były święte.
Czuł wewnętrzny sprzeciw, ale musiał myśleć o zespole. To tylko jeden sezon, potem wróci silniejszy niż dotąd.
Już on się o to postara.
– Dobra. Przygotuj dokumenty.
Brody wyszedł, nie czekając na odpowiedź Juda, ale gdy stanął przed biurowcem w centrum Manhattanu, poczuł się zagubiony. Wmieszawszy się w tłum przechodniów, pomyślał: Co ja, do diabła, pocznę z sobą przez ten rok?

Hanna Morgan siedziała w kiepsko oświetlonym barze w Atlancie. Na stoliku przed nią po lewej stronie stał nietknięty talerz z żeberkami, po prawej butelka piwa, a na wprost otwarty laptop. Sfrustrowana odsunęła laptop, zamieniając go miejscami z talerzem.
Dwa miesiące temu rzucenie posady księgowej wydawało jej się świetnym pomysłem, teraz miała poważne wątpliwości. Spytała szefa, dlaczego wciąż pomija się ją przy awansach w firmie, której oddała wszystko, co najlepsze.
– Jest pani zbyt rozważna, żeby zająć się większymi klientami, Hanno – powiedział jej szef. – Oni potrzebują kogoś, kto potrafi myśleć niekonwencjonalnie, znajdować twórcze rozwiązania.
Zbyt rozważna? Nie wiedziała, że rozwaga i odpowiedzialność to coś złego w zarządzaniu pieniędzmi. No więc im pokazała. Rzuciła pracę. Trudno to nazwać rozważnym zachowaniem, prawda? Podobnie jak jazdę po kraju w poszukiwaniu nowych celów i nowej pracy. Właśnie teraz zachowywała się kompletnie nierozważnie.
Zlizała z palców sos, a potem znów sięgnęła do talerza. Pracując nad blogiem, nie zjadła lunchu. Wielka Przygoda Hanny, na którą tak liczyła, jak dotąd trochę ją rozczarowała. Owszem, starała się, ale przygoda i ryzyko nie leżały w jej naturze.
Spojrzała na parę komentarzy pod blogiem.
Ładne. Miłe. Było też pytanie, czy ma jakieś swoje zdjęcia i kiedy przyjedzie do pewnego miasta.
Uff. Nie takiej przygody szukała.
Niestety, choć aktywnie uczestniczyła w mediach społecznościowych i prowadziła blog, nie miała wielu komentarzy. Ale w końcu wciąż jest tam nowa. Potrzeba czasu, by się wybić.
Z westchnieniem odsunęła talerz i przysunęła laptop. Może przynajmniej dokończy zadanie internetowego kursu pisania. Lata pracy w księgowości zubożyły jej język.
Gdy skupiła się na pracy, ktoś zajął miejsce naprzeciwko niej.
– Nie lubi pani żeberek?
Przystojniak z południowym akcentem i szelmowskim uśmiechem patrzył na nią pytająco.
– No nie, są wspaniałe – odparła, a potem na jego obcisłej koszulce zobaczyła nazwę baru.
– Pomyślałem, że spytam, kiedy odsunęła pani talerz. Muszę mieć pewność, że klienci są zadowoleni, zwłaszcza tacy ładni klienci. – Puścił do niej oko, a Hanna się zaśmiała.
Przystojniał z nią flirtował. Nagle straciła zainteresowanie blogiem.
– Dzięki. – Skrzywiła się w duchu, że tak beznadziejnie flirtuje.
– Jestem Jarvis. – Wyciągnął rękę. – Pracuje pani w okolicy? A może jest pani studentką uniwersytetu?
Hanna ujęła jego dłoń, ciepłą i silną, ale nie dominującą. Przez moment pozwoliła mu trzymać się za rękę, a delikatny uścisk na koniec bardzo jej się spodobał.
– Nie, nie jestem też fotoreporterką. Ale chciałabym. Już w college’u chciałam się tym zająć, ale jakoś nie wyszło. Więc teraz podróżuję po kraju, prowadzę blog. Staram się rozwinąć, wie pan… – Zdała sobie sprawę, że bajdurzy i urwała, by nie wyjść na idiotkę. Przecież Jarvisa nie obchodzi historia jej życia.
– Więc jest tu pani przejazdem? – spytał z większym zainteresowaniem.
Oczywiście nie szukał stałego związku, tak jak ona. Już miała odpowiedzieć, kiedy jej uwagę przykuł obraz na jednym z umieszczonych w barze telewizorów.
Brody. Wizerunek championa wyścigów samochodowych na wielkim ekranie zaparł jej dech. Zdawało się, że zawsze i wszędzie coś jej o nim przypomina. Okładka magazynu, wiadomość w telewizji albo fan w koszulce z jego numerem, choć już pół roku wcześniej zrezygnował z wyścigów.
Nie słyszała głosu, ale zdjęcia pochodziły sprzed roku, tuż po tym, gdy ich drogi się rozeszły. Na ekranie pojawiły się nazwiska pięciu kierowców, którzy ostatnio opuścili tor wyścigowy.
– Lubi pani wyścigi? – spytał Jarvis.
Oderwała wzrok od ekranu.
– Och nie, nie za bardzo. On… to znajomy. Ale dawno się nie widzieliśmy.
– Ma pani interesujących znajomych.
Miała. Spędziła z Brodym Palmerem szalony miesiąc, to było jedno z najlepszych doświadczeń w jej życiu. Prawdę mówiąc, jej jedyna przygoda.
Uśmiechnęła się do Jarvisa, starając się nie myśleć o Brodym. Nie miała wiele doświadczenia w podrywaniu mężczyzn w barze, podobnie jak w byciu podrywaną, ale teraz chciała to zmienić. Skupiła się na Jarvisie. Siedział przed nią żywy, nie był obrazem na ekranie ani wspomnieniem. Może ten seksowny barman dostarczy jej nowych szalonych wspomnień?
– Chciałam jutro wyjechać, ale chyba mogę jeszcze zostać – rzekła i wypiła łyk piwa, zerkając na Jarvisa.
Kwadrans później całowali się w jego biurze. Okazało się, że Jarvis był właścicielem baru, co było dodatkowym bonusem, bo w gabinecie miał wygodną skórzaną kanapę i duże biurko. Oczami wyobraźni Hanna widziała ich na obu meblach.
Jarvis był szybki, a Hanna mu na to pozwoliła, by usunąć wspomnienie o twarzy Brody’ego, którą widziała na ekranie. Ale było już za późno.
Myślała wyłącznie o Brodym. Czym się zajął po odejściu na sportową emeryturę? Zastanawiała się, czy się z nim skontaktować, ale uznała, że to nie byłoby mądre.
Kiedy wargi Jarvisa powędrowały niżej, odpłynęła myślami. A może Brody miałby ochotę spotkać się z dawną znajomą? Może… pomógłby jej wyjść z kryzysu? Byłby bohaterem pierwszej prawdziwie ekscytującej historii w jej blogu? A gdyby odmówił?
– Hanno? – Seksowny głos Jarvisa przywrócił ją do rzeczywistości. Cofnął się i spojrzał na nią pytająco, świadomy, że myślami była gdzieś daleko.
– Wybacz, nie powinnam tego robić. Musimy przestać.
– Co? – spytał zbity z tropu. – Czy zrobiłem coś…
– Nie, to moja wina. Jestem rozkojarzona. Ja tylko… muszę iść.
Jarvis wypuścił ją z objęć, a ona znów przeprosiła, ledwie widząc jego osłupiałą minę, bo już sobie wyobrażała spotkanie z Brodym. Gdyby zdołała zamieścić na blogu kilka jego zdjęć, to by jej ułatwiło wejście na ten rynek. Brody już się nie ścigał. Informacja o jego planach przyciągnęłaby czytelników do jej bloga.
Czemu miałby odmówić? Rozeszli się w zgodzie, trzeba tylko zdobyć się na odwagę. Poprawiła ubranie i przez kuchnię wyszła do baru, przekonując sama siebie, że postępuje słusznie.

Brody Palmer, kierowca wyścigowy, kończy karierę. Tak mówi prasa, w istocie jest to jedynie umowa między Brodym a sponsorem, który nakazuje mu przez rok się ustatkować. Brody zaszywa się w swoim domu. Któregoś dnia odwiedza go Hanna, dawna kochanka. Właśnie rzuciła pracę i zapragnęła żyć kolorowo. Marzy, by Brody nauczył ją odwagi, także w seksie. Brody proponuje jej układ korzystny dla obu stron...

Świąteczny romans, Gorączka świątecznej nocy

Jules Bennett, Linda Thomas-Sundstrom

Seria: Gorący Romans DUO

Numer w serii: 1310

ISBN: 9788329115995

Premiera: 28-11-2024

Fragment książki

Świąteczny romans – Jules Bennett

– No chodź, ty przeklęta paskudo!
Kira Lee wzięła głęboki oddech i ponownie szarpnęła absurdalnie brzydką choinkę, którą kupiła tego dnia na Farmie Najpiękniejszych Świątecznych Drzewek w Willowvale Springs.
Tuż przed świętami ich wybór był oczywiście ograniczony. Nabyła jednak dość ozdób i łańcuchów, żeby zamaskować brak wielu gałęzi, a tak czy owak zamierzała spędzić w wynajętym domku tylko kilka tygodni.
Pracownicy szkółki leśnej załadowali ten nabytek na dach jej niewielkiego SUV-a, a teraz musiała w jakiś sposób wciągnąć go do wnętrza chatki.
– Kto wygrywa tę batalię? – spytał jakiś mężczyzna, którego nie widziała, gdyż stał po drugiej stronie samochodu i był zasłonięty przez gałęzie.
– Zamierzam ją wygrać ja – oznajmiła. – A pan mógłby zachować się jak dżentelmen i zaoferować pomoc.
W normalnych warunkach nie zdobyłaby się na tak obcesowy ton, ale lodowaty klimat w Wyoming dokuczył jej tak bardzo, że marzyła o jak najszybszym powrocie do domku i rozpaleniu kominka.
– Nigdy nie twierdziłem, że jestem dżentelmenem – mruknął niewidoczny mężczyzna.
To nie do wiary, pomyślała z niechęcią. Jest w tym mieście od zaledwie kilku godzin, a już zdążyła uwikłać się w konflikt. To jej wina. Niepotrzebnie postanowiła udekorować świątecznie tę ponurą chatkę.
Ponownie szarpnęła za arkusz folii, na którym leżała choinka, ale zatoczyła się, straciła równowagę i omal nie upadła.
– Niech mi pani pozwoli wziąć sprawę w swoje ręce, zanim ktoś zrobi sobie krzywdę.
Odwróciła głowę i ujrzała najbardziej atrakcyjnego kowboja, jakiego potrafiła sobie wyobrazić. Może nie był przesadnie uprzejmy, ale za to szaleńczo przystojny. Opalona twarz, czarny kapelusz, czarna wełniana kurtka, granatowe dżinsy i wysokie buty.
Zaczęła podejrzewać, że ukrywa gdzieś w pobliżu czarnego, groźnie wyglądającego konia i gromadkę kobiet gotowych rzucić się do jego stóp.
W normalnych warunkach poświęciłaby więcej uwagi jego aparycji, ale w tym momencie widziała w nim tylko człowieka mogącego jej pomóc we wniesieniu świątecznego drzewka do domu.
Nieznajomy z zadziwiającą łatwością dźwignął choinkę, zarzucił ją sobie na ramię i ruszył we wskazanym przez Kirę kierunku.
– Czy może pani przynajmniej otworzyć drzwi? – spytał szorstkim tonem.
Kira posłała mu najbardziej czarujący uśmiech, na jaki potrafiła się zdobyć, i weszła na schodki prowadzące do wnętrza chatki. Wystukała odpowiednie numery zamka automatycznego, a potem zeszła nieznajomemu z drogi.
On zaś przekroczył próg i ruszył w kierunku połączonego z kuchnią pokoju dziennego.
– Gdzie jest jakieś wiadro? – spytał obcesowo.
– Wiadro?
– Przecież to drzewko trzeba jakoś ustawić. Czyżby pani o tym nie pomyślała?
– Nie zaplanowałam tej operacji zbyt precyzyjnie, ale mam sporo bardzo pięknych ozdób – oznajmiła beztroskim tonem, pragnąc go rozbawić.
Jej odpowiedź jednak go nie rozbawiła, bo podszedł do kominka i położył na dywanie nadal owinięte sznurem drzewko. Potem mruknął coś niewyraźnie i wyszedł na dwór. Po chwili wsiadł do złowieszczo czarnego pikapa i odjechał z rykiem silnika.
Kira zamknęła drzwi, aby uchronić się przed powiewami lodowatego wiatru. Kiedy spojrzała na choinkę, miała przez chwilę ochotę położyć się obok niej.
Ostatnie miesiące jej życia były jednym pasmem bolesnych porażek. Straciła nie ze swojej winy mieszkanie, czuła się wypalona wewnętrznie na skutek przeciążenia pracą, a w dodatku musiała znosić kaprysy matki planującej swój czwarty – tak, czwarty – ślub.
Była bliska załamania.
Na szczęście Delia zdiagnozowała jej stan psychiczny i znalazła w Wyoming ośrodek wypoczynkowy, w którym Kira mogłaby zapomnieć o problemach nękających ją w Oregonie.
Drzewko, które kupiła, nie wyglądało najlepiej, ale w jakiś sposób budziło jej sympatię. Może właśnie dlatego, że było uszkodzone… podobnie jak jej życie.
Wiedziała dobrze, że zdoła je odbudować, jeśli skupi uwagę na sobie i przestanie się zajmować problemami innych ludzi – klientów, matki, agentki mieszkaniowej. Zgodnie z radą Delilah postanowiła od tej pory myśleć tylko o sobie. Pokierować swoim życiem w zorganizowany sposób, znaleźć własny dach nad głową i jakoś sobie poradzić z wypaleniem zawodowym.
Nie przyszło jej do głowy, że mogłaby poprosić o pomoc poznanego przed chwilą wysokiego przystojnego kowboja.

Paxton Hart nie miał czasu na rozmyślanie o najbardziej przygnębiającej choince, jaką w życiu widział.
Każda chwila pobytu w tym ośrodku wypoczynkowym nieznośnie mu się dłużyła. Niestety w obecnej sytuacji nie mógł się osiedlić w żadnym innym miejscu.
Z niepojętych dla niego powodów Hank Carson postanowił zostawić swoje rancza, farmy, dom i ośrodki rekreacyjne grupie ludzi, których zatrudniał od lat w sezonie letnim. Jego spadkobiercami oprócz Paxa zostali Mason, Kahlil i Vaughn.
Wszyscy pracowali u Hanka jako młodzi chłopcy, a potem osiągnęli sukcesy zawodowe i zarobili duże pieniądze. Wszyscy przyjechali do Willowvale, by sprzedać swoje posiadłości i wrócić jak najszybciej do normalnego życia, ale z różnych powodów zmienili zdanie.
Główną przyczyną ich decyzji było to, że się zakochali i postanowili osiąść w tej pięknej okolicy.
Pax, który początkowo usiłował im pomóc w pozbyciu się udziałów w masie spadkowej, przeżył szok, gdy się dowiedział, że wszyscy trzej są zaręczeni lub żonaci.
On nie wrócił w te strony po to, żeby przeżywać iluzoryczne uniesienia miłosne. Miał określone plany dotyczące przyszłości, zamierzał bowiem otworzyć w Hiszpanii nową agencję obrotów nieruchomościami.
Stały pobyt w Willowvale Springs w ogóle nie przychodził mu do głowy.
Szukając w najbliższej szopie odpowiedniego wiadra, myślał tylko o tym, że nowa lokatorka jednego z domków jest chyba najładniejszą kobietą, jaką widział.
Nie potrafiłby odpowiedzieć na pytanie, czy bardziej irytuje go ta świadomość, czy też fakt, że poświęca swój cenny czas na ustawianie paskudnej choinki.
Z wiadrem w ręku wsiadł do samochodu i ruszył przed siebie wąską uliczką dzielącą szeregi drewnianych domków. Ośrodek wypoczynkowy był zwykle pełen gości z całych Stanów Zjednoczonych, a nawet z zagranicy, ale od niedawna cieszył się mniejszą popularnością.
Pax był z tego po części zadowolony, bo nie miał pojęcia o prowadzeniu tego rodzaju instytucji i nie dysponował fachowym personelem. Zarządca kolonii domków został na stanowisku po śmierci Hanka, ale głównie dlatego, że nie miał ani żadnych innych propozycji, ani zawodowego doświadczenia.
Pax pracował w tym ośrodku jako student przez kilka letnich sezonów, ale nie znał się na tej branży i dobrze o tym wiedział. Znał się za to na kupowaniu i sprzedawaniu nieruchomości. Jego firma zdobyła już dominację na rynku amerykańskim i zamierzała w ciągu kilku następnych miesięcy otworzyć swój oddział w Hiszpanii.
Właśnie dlatego nie miał czasu na zajmowanie się ani tą kolonią domków, ani seksowną lokatorką chatki numer pięć.
Zatrzymał samochód tuż za małym SUV-em i z wiadrem w ręce wszedł po schodkach, otrząsając śnieg z butów. Choć zapowiedział, że tu wróci, zastukał do drzwi, nie chcąc naruszyć niczyjej prywatności.
Gdy Kira stanęła w progu, poczuł po raz drugi tego dnia dreszcz pożądania.
Drobna dziewczyna z końskim ogonem wyglądała w obcisłych dżinsach i czerwonym swetrze wprost zachwycająco, a on zaczął podejrzewać, że traci rozsądek i samokontrolę pod wpływem lodowatego powietrza.
– Gdzie je postawić? – spytał, mając nadzieję, że zdoła załatwić całą sprawę szybko i bezboleśnie, a ona rozejrzała się po pokoju i wskazała miejsce obok kominka.
– Czy myśli pan, że będzie tu dobrze wyglądać?
Miał ochotę uciec, ale zdołał się powstrzymać.
Postawił wiadro w wolnej przestrzeni, a kiedy się odwrócił, niemal wpadł na lokatorkę, która, wyraźnie przestraszona, zrobiła krok do tyłu.
– Jeśli pani tak uważa – mruknął, chcąc jak najszybciej przystąpić do działania. Pochylił się nad drzewkiem, ale ona powstrzymała go ruchem dłoni.
– Proszę chwilę zaczekać. Przecież ja nawet nie wiem, jak pan się nazywa.
– Jakie to ma znaczenie, skoro jestem pani potrzebny tylko do ustawienia tej choinki.
– Widzę, że chce pan pozostać anonimowy – zauważyła z uśmiechem, wyciągając do niego rękę. – Ja mam na imię Kira.
Uścisnął jej dłoń i ponownie poczuł zachwyt. Ale obiecał sobie dawno temu, że nie będzie się wikłał w żadne związki. Po prostu nie miał na to czasu.
– Muszę jeszcze przynieść coś z samochodu – oznajmił i szybkim krokiem ruszył w kierunku swojego pikapa.
Nie chciał przedłużyć tej wizyty ani o minutę. Za godzinę miał wziąć udział w międzynarodowej konferencji online związanej z inwestycjami zaplanowanymi na terenie Barcelony. A poza tym nie zamierzał przebywać długo w towarzystwie tej kobiety.
Był zachwycony jej imieniem, urodą i niewyszukaną fryzurą, a przede wszystkim radosną osobowością.
Unikał na ogół kobiet tego rodzaju. Wolał związki, z których łatwo się wycofać.
– Proszę przytrzymać drzewko w pionowej pozycji – polecił chłodnym tonem i zaczął wsypywać do wiadra piasek. Chciał jak najszybciej wrócić do Willowvale Springs i znaleźć najlepszy sposób pozbycia się tego niechcianego spadku.
– Będzie wyglądało o wiele lepiej, kiedy powieszę na nim ozdoby. – Kira uśmiechnęła się do choinki, a potem ponownie spojrzała na swojego gościa. – Ty oczywiście uważasz, że dekorowanie drzewek jest stratą czasu. Mogę się założyć, że nawet jeszcze go nie kupiłeś.
– Możesz uznać, że wygrałaś zakład.
– Czy ty zawsze jesteś taki gburowaty? – spytała, opierając ręce na biodrach.
– A czy ty zawsze zarzucasz nieznajomych potokiem słów?
– To przypadłość zawodowa – odparła, wzruszając ramionami.
– Czy mogę spytać, czym się zajmujesz?
Zdawał sobie sprawę, że popełnia błąd, ciągnąc tę rozmowę, ale z jakiegoś powodu nie potrafił się powstrzymać od jej kontynuowania.
– Z twojego zachowania wnioskuję, że możesz być organizatorką uroczystych przyjęć weselnych.
Roześmiała się głośno i wzniosła oczy do nieba. Jej zachowanie obudziło w nim nutę sympatii, której istnienia dotąd nie podejrzewał. Doświadczenie jednak mówiło mu, że sytuacja jest całkowicie absurdalna.
– Pudło! – zawołała triumfalnie. – Jestem Nauczycielką Życia.
Pax otworzył szeroko oczy, czekając na wybuch śmiechu, ale Kira zachowała poważny wyraz twarzy.
– Czy mówisz poważnie?
– Dlaczego miałabym żartować z mojego zawodu?
– Czym się konkretnie zajmujesz? – spytał, nie mając pojęcia, dlaczego przedłuża tę rozmowę, choć ma na głowie mnóstwo spraw.
– W tym momencie próbuję się domyślić, dlaczego nie chcesz podać mi swojego imienia i nazwiska, dlaczego nie lubisz choinek i jak mogłabym zmienić twoje nastawienie wobec świata.
Podeszła do stosu plastikowych toreb, które poprzednio ułożyła na kanapie, i zaczęła wyjmować z nich girlandy, pudełeczka z lampkami i inne ornamenty.
Pax zachodził w głowę, jak ona chce zmieścić te wszystkie ozdoby na tak rachitycznym drzewku.
– Czy twoja żona dekoruje choinkę w waszym domu? – spytała, nie odrywając się od pracy.
– Uchyliłaś się od odpowiedzi na moje pytanie, a twój zabieg zmierzający do ustalenia, czy jestem singlem, nie był zbyt subtelny.
– Nie mam zamiaru odpowiedzieć na twoje pytanie i nic mnie nie obchodzi, czy jesteś żonaty, czy nie. Domyślam się, że za żadne skarby świata nie zainstalowałbyś choinki w mieszkaniu, więc jeśli ona istnieje, musiała ją ubrać twoja żona.
– Nie jestem żonaty i nie mam choinki.
Podniosła z kanapy pudełko wypełnione lampkami i odwróciła się w jego stronę.
– Czy mieszkasz tutaj na jakimś ranczu?
– Coś w tym rodzaju – mruknął.
Nie uważał się za mieszkańca rancza, bo choć zajmował najlepiej wyposażony dom gościnny, był tu tylko przejazdem.
Nie przybył w te strony po to, by się z kimkolwiek zaprzyjaźnić. Chciał po prostu sprzedać swoją część posiadłości i zgarnąć gotówkę. Opuścił to miasteczko dawno temu i nigdy nie myślał o powrocie.
– Podejrzewam, że zajmujesz się czymś nudnym i przygnębiającym… na przykład księgowością. Czy dlatego jesteś taki obrażony na cały świat? Ja też byłabym ponura, gdybym musiała przez cały dzień wpatrywać się w kolumny cyfr.
– Przyjechałaś tu sama? – spytał, zanim zdążył ugryźć się w język.
– Przymusowy urlop – wyjaśniła z sarkastycznym uśmiechem. – Moja najlepsza przyjaciółka zarezerwowała dla mnie ten domek, kiedy w firmie pojawiły się pewne… problemy.
Problemy? Pax nie chciał się wciągać w niczyje problemy. Miał dosyć własnych.
Poczuł wibracje telefonu, więc wyciągnął go z kieszeni i zerknął na wyświetlacz.
– To jest rozmowa, na którą czekałem. Życzę miłego strojenia choinki.
– Daj mi znać, kiedy będziesz potrzebował pomocy przy ubieraniu swojej! – zawołała, gdy ruszył w kierunku drzwi.
Ja nie umiem pracować w tych warunkach, pomyślał ze złością. Muszę jak najszybciej wrócić do gabinetu, w którym mam profesjonalny komputer i niezbędne dokumenty.
Wsiadając do samochodu, postanowił zadzwonić do zarządzającego ośrodkiem pracownika i polecić mu, żeby wziął na siebie wszystkie potencjalne prośby Kiry.

Gorączka świątecznej nocy – Linda Thomas

Chaz Monroe potrafił ocenić kobietę jednym rzutem oka. Blondynce z kołyszącym się kucykiem, która szła przed nim korytarzem, dałby prawie dziesięć punktów.
Szczupłe biodra poruszały się w rytm jej kroków schowane ponad linią obcisłej czarnej spódnicy, która uwydatniała nogi – długie i zgrabne, w cieniutkich czarnych rajstopach. Miała na sobie niebieski miękki sweterek, który podkreślał smukłe ciało, a na stopach czarne skórzane baleriny, które lekko obniżały ogólną ocenę. Do takiej kobiety pasowałyby czerwone satynowe albo zamszowe szpilki, pomyślał Chaz.
Tak czy owak ich właścicielka budziła zachwyt, choć to nie był czas ani miejsce na tego rodzaju fantazje. Przecież chodzi o podwładną.
Szła energicznie, prawie wyzywająco. Podeszwy delikatnie uderzały o podłogę, nie robiąc dużo hałasu. Szedł za nią, aż skręciła w prawo, w stronę otwartej przestrzeni biurowej. Tymczasem on skręcił w lewo, i gdy szedł do swojego gabinetu, nadal czuł jej zapach, subtelny i prawie słodki, choć pozbawiony typowej dla damskich perfum kwiatowej nuty.
Niestety musi myśleć i zachowywać się jak nowy właściciel agencji reklamowej w sercu Manhattanu. Przejęcie firmy wyklucza związki, randki i flirty. Od dwóch miesięcy żył niczym mnich, jego kalendarz nie przewidywał czasu na rozrywki. W stosunkowo krótkim czasie musi usprawnić firmę. To priorytet. Od tego zależy jego przyszłość. W kupno tej agencji zainwestował bowiem cały swój kapitał.
Pogwizdując, minął Alice Brody, swoją sekretarkę, energiczną kobietę w średnim wieku o dużych oczach i kędzierzawych włosach. Wszedł do gabinetu przez drzwi opatrzone tabliczką z nazwiskiem byłego wiceprezesa, który sprawił, że agencja z grona najlepszych spadła do grupy średniaków. Nijakość w zarządzaniu była nie do zaakceptowania w firmie, gdzie praca reszty zespołu wydawała się bez zarzutu.
– Planowałeś na dziś jeszcze jedno spotkanie! – krzyknęła za nim Alice.
– Potrzebuję trochę czasu – odparł Chaz przez ramię. – Możesz mi przynieść dokumenty, o które prosiłem?
– Już po nie idę.
Ton głosu Alice sprawił, że zaczął się zastanawiać, o czym mogła myśleć. Czuł na sobie jej spojrzenie. Gdy się odwrócił, uśmiechała się do niego. Był przyzwyczajony do tego, że podoba się kobietom, choć to starszy brat Rory był prawdziwym ciachem. To on stał się sławny i bogaty, panny więc sunęły za nim sznurem. Chaz musiał wiele jeszcze zrobić, by dorównać bratu.
Po pierwsze należy uporządkować sprawy związane z umowami o pracę i zmotywować wszystkich do szybkiego wdrożenia nowego planu rozwoju.
Musi też postanowić, jak rozmawiać z Kim McKinley, powszechnie rekomendowaną na stanowisko wiceprezesa, które on czasowo zajmował, nie ujawniając, że jest nowym właścicielem. Przede wszystkim chciał ustalić, dlaczego Kim ma w kontrakcie klauzulę wyłączającą ją z kampanii reklamowych prowadzonych w okresie Bożego Narodzenia. Nie mógł tego zrozumieć i postanowił dowiedzieć się więcej o Kim, która prowadziła czerech najważniejszych klientów firmy.
Ludzie inteligentni, tym bardziej tacy, którzy aspirują do wysokich stanowisk, muszą być elastyczni. Głupio byłoby, gdyby musiał postawić ultimatum. Ale pewnie spotkanie potoczy się dobrze. Kontakty z personelem były jego działką, gdy wcześniej w imieniu rodziny dokonywał przejęć firm.
Chęć rozwiązania problemów agencji i zwiększenia dochodów spowodowały, że kupił tę firmę. Desperacko chciał też pokazać bratu, na co go stać. Agencja funkcjonowała całkiem dobrze, brakowało jej tylko opiekuna, dlatego zmienił się w nowego wiceprezesa. Wydawało mu się bowiem, że pracownikom łatwiej będzie współpracować z wiceprezesem niż z właścicielem.
Odwrócił się na dźwięk otwieranych drzwi. To była Alice z teczką opasaną grubą gumką.
Podziękował jej i poczekał, aż wyjdzie. Potem zdjął gumkę, otworzył teczkę i przeczytał: „Kimberly McKinley, lat dwadzieścia cztery, ukończyła z wyróżnieniem studia na Uniwersytecie Nowojorskim”. To już wiedział. Pobieżnie przejrzał pochwały. Pracowita, uczciwa, inteligenta, pomysłowa i przedsiębiorcza, z dobrą bazą klientów. Wspaniały pracownik rekomendowany do stanowisk kierowniczych. Odręczny zapisek na marginesie: „Warta swojej pensji”.
Chciał jeszcze sprawdzić jeden szczegół: stan cywilny. Kobiety niezamężne przeważnie bardziej angażują się w pracę. Szybki awans McKinley wiązał się pewnie nie tylko z jej talentem zawodowym, ale także z brakiem innych zobowiązań.
Spojrzał przelotnie na puste krzesło i z powrotem utkwił wzrok w papierach. Bębnił palcami o biurko.
„Jak bardzo zależy ci na awansie, Kim?”, mógłby ją zapytać. Gdyby go dostała, byłaby najmłodszym wiceprezesem w historii reklamy. On nie miał z tym problemu, wydawało się też, że McKinley jest naprawdę godna przezwiska nadanego przez współpracowników: Wonder Woman.
Jej klienci nie chcieli z nikim innym pracować, o czym na pewno wiedziała i co użyje jako argumentu przy próbie narzucenia jej świątecznych kampanii, które wyraźnie jej nie odpowiadały. Czy klienci odeszliby, gdyby zbyt mocno naciskał i spowodował jej rezygnację? Plotka głosiła, że trzech z nich miało nadzieję, że zajmie się też kampaniami bożonarodzeniowymi.
Podniósł wzrok i zobaczył stojącą w drzwiach Alice – zupełnie jakby wyczuła, że jej potrzebuje.
– Jak Kim reaguje na to, że pominięto ją przy awansie?
– Obiecano jej to stanowisko. Jest rozczarowana – wycedziła Alice.
– Jak bardzo?
– Bardzo. Jest cenionym pracownikiem. Szkoda byłoby ją stracić.
Pokiwał głową zamyślony.
– Myślisz, że mogłaby odejść?
Alice wzruszyła ramionami.
– Możliwe. Mogę wymienić kilka agencji w mieście, które chętnie by ją zatrudniły.
W tej sytuacji przypuszczalnie będzie musiał obchodzić się z nią jak z jajkiem.
Pokiwał głową. Tylko Alice wiedziała, że jest właścicielem agencji.
– Dlaczego nie bierze świątecznych kampanii?
– Nie mam pojęcia. To musi być coś osobistego.
– Dlaczego sądzisz, że chodzi o sprawy osobiste? –drążył Chaz.
– Popatrz na jej stanowisko pracy.
– A co ono ma do rzeczy?
– Do świąt zostały dwa tygodnie, a nie ma na nim żadnego świątecznego akcentu z wyjątkiem czerwono-zielonego długopisu – odparła Alice.
Obraz blondynki z korytarza wciąż tkwił mu w głowie. Zastanawiał się też, czy Kim McKinley okaże się taka, jak myślał, czyli stanowcza i zasadnicza. Może nosi okulary lub tweedową garsonkę, by sprawiać wrażenie starszej i poważniejszej.
– Dziękuję, Alice.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekła, zamykając za sobą drzwi.
Chaz usiadł w fotelu i rozejrzał się po gabinecie. Wolałby nie działać w ukryciu. Udawanie nie było jego mocną stroną. Kilka lat temu był kierownikiem w agencji, jeszcze zanim związał się z rodzinnymi interesami, nieraz więc przeżywał trudne chwile jako pracownik.
Jednak gdy już ujawni, że jest właścicielem, kandydat na wiceprezesa będzie musiał wykazać się czymś więcej niż tylko pochlebnymi ocenami i grupą zadowolonych klientów.
Nie był przekonany, że osoba na tym stanowisku może unikać kampanii, które przynoszą tak duże dochody. Obrócił się w stronę okna, skąd miał widok z lotu ptaka na ulicę. Na dworze już zapadł zmierzch, wstał i wyjrzał przez okno. W dole wśród świątecznych dekoracji czterech mikołajów prowadziło zbiórkę pieniędzy na cele charytatywne.
Rozległo się pukanie do drzwi. Nie była to Alice, która wchodziła bez pukania. Z kolei myśl, że ktoś mógłby przemknąć się obok niej niezauważony, wydawała się śmieszna. Ostre pukanie powtórzyło się, a potem klamka w drzwiach się poruszyła.
Wyglądało na to, że osoba za drzwiami nie zamierza czekać na zaproszenie. Drzwi z impetem otworzyły się. Na progu stała kobieta we władczej pozie.
– Chciał się pan ze mną widzieć?
Domyślił się, że może to być tylko owa straszna McKinley, gdyż tylko ona pozostała na jego dzisiejszej liście spotkań. Gdy zrozumiał, że wcale nie zamierza wejść do środka, wypuścił powietrze z płuc i stłumił śmiech. Kobieta w drzwiach to blondynka napotkana w korytarzu.

Świąteczny romans - Jules Bennett
Kira, zmęczona pracą oraz natrętną dominacją matki, wynajmuje na okres świąt chatkę w górskim ośrodku. Tuż po przyjeździe poznaje przystojnego Paxa, który pomaga jej wnieść bagaż i rozpalić kominek. Ma w sobie także coś, co wzbudza w niej pożądanie. Kira jest radosna, słodka i seksowna. Gdy zaczyna go uwodzić, Pax się zbytnio nie opiera, choć nie ukrywa, że interesuje go jedynie krótki romans...
Gorączka świątecznej nocy - Linda Thomas-Sundstrom
Kim nie znosi przedświątecznej gorączki. Zawsze bierze wtedy urlop. W tym roku jednak nic nie przebiega po jej myśli. Nowy szef Chaz Monroe chce jej zlecić kampanię bożonarodzeniową. Rozwścieczona Kim postanawia go uwieść, by się odegrać za przymusową zmianę planów i zepsuty urlop. Nie wie, że Chaz przejrzał jej grę...

Tajemnice panny Fleur

Diane Gaston

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 652

ISBN: 9788329112833

Premiera: 19-12-2024

Fragment książki

Kobieta stukała żetonami do gry o zielone sukno stołu i czekała, aż krupier rzuci kartę na trzy inne, leżące na stole.
Marcus Wolfdon, dla przyjaciół po prostu Wolf, stał oparty o ścianę, obserwując ją i podziwiając koncentrację w jej ciemnych oczach. Chociaż stronił od hazardu, teraz mógłby się założyć, że kobieta przeliczała karty i oceniała prawdopodobieństwo, że jej suma punktów będzie mniejsza niż dwadzieścia jeden. To dawało jej pewną przewagę w grze.
Wolf zmarszczył brwi. Nie sądził, by jakiekolwiek kasyno długo tolerowało obecność graczy, którym dobrze idzie. Zwłaszcza jeśli kasyno było paryskie, a gracze byli Anglikami tak jak on.
Zdawał sobie sprawę z nastrojów panujących w mieście. Jako doradca sir Charlesa Stuarta, ambasadora Wielkiej Brytanii we Francji, wiedział o każdym zajściu wymierzonym przeciwko Anglikom.
Przyjaciel Wolfa, Harris, zasiadł do gry w wista o wysoką stawkę i szybko o nim zapomniał. O ile Wolf nie chciał postawić własnych pieniędzy – a nie chciał – nie miał do roboty nic poza obserwowaniem tajemniczej kobiety.
Była intrygująca. Jej ciemnobrązowe oczy błyszczały inteligencją. Wyglądała na młodszą niż on, ale było oczywiste, że już wiedziała sporo o życiu.
Najbardziej intrygowała go otaczająca ją aura tajemnicy. Wyglądało na to, że przyszła do kasyna sama, podobnie jak inne elegancko ubrane kobiety. Jednak one poświęcały znacznie mniej uwagi kartom, za to znacznie więcej obecnym tu Anglikom.
– Je n’ai pas d’argent. Nie mam pieniędzy – odpowiadał tym, które do niego podchodziły. Już wkrótce przestały zwracać na niego uwagę.
Natomiast ta kobieta ignorowała znajdujących się w pomieszczeniu mężczyzn. Prawie nie odrywała oczu od kart, więc Wolf mógł się jej bezkarnie przypatrywać. Jej dekolt był jak na londyńskie standardy skandalicznie głęboki. Kasztanowe włosy, częściowo puszczone luźno, opadały na kremową biel ramion. Była ubrana równie wyzywająco jak kurtyzany, ale jednocześnie tak skupiona na grze, jak typowy hazardzista.
Kiedy czekała na ruch krupiera, jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Krupier wyciągnął następną kartę z talii i położył przed nią. Wolf patrzył, jak jej spojrzenie nieco gaśnie. Prawie niezauważalnie skinęła głową. Krupier podniósł wzrok na jej twarz, a potem ponownie spojrzał na karty. Miała szesnaście punktów. Powoli odkrył zakrytą kartę. Była to królowa kier, dająca mu w sumie dwadzieścia jeden punktów.
Kobieta spojrzała na niego zszokowana i podniosła swoją kartę. W sumie miała dwadzieścia punktów. Pozostali gracze wyglądali na rozczarowanych.
Zaczęło się kolejne rozdanie, po dwie karty dla każdego gracza. Kobieta dorzuciła do puli dwa żetony. Miała na ręce króla. Krupier ponownie zaczął rozdawać, ale kobieta zatrzymała swoje karty. Nie odwracała wzroku od twarzy krupiera, który, jak się okazało, miał dwadzieścia punktów. Ujawniła swoją ukrytą kartę. Dziewiątka. Dziewiętnaście punktów, czyli o jeden mniej niż krupier.
Wstała, wpatrując się w krupiera. Wolf już myślał, że coś powie, ale ona tylko gwałtownie się odwróciła i wyszła z pomieszczenia.
Ruszył za nią i znalazł ją w sali restauracyjnej. Siedziała samotnie przy stole. Kelner przyniósł jej butelkę wina i jeden kieliszek.
Wolf przeszedł przez salę w jej stronę.
– Pardon, madame – powiedział.
Uniosła wzrok i spojrzała na niego. Nadal miała rumieńce na twarzy.
– Krupier oszukiwał, prawda?
– Tak. – Wzruszyła ramionami, tak jak to robią Francuzki. Jakiś czas przypatrywała się Wolfowi, jakby coś rozważała, wreszcie gestem kazała mu usiąść. – Monsieur…
– Wolfdon – odpowiedział, obdarzając ją uśmiechem, który inne kobiety uważały za czarujący. Nie zdradził, że jest doradcą brytyjskiego ambasadora oraz synem i spadkobiercą angielskiego baroneta. Nigdy nie było wiadomo, kto z Francuzów gardzi arystokracją. – Czy uczyni mi pani ten zaszczyt i zdradzi swoje imię?
Zawahała się, odwracając wzrok.
– Fleur – powiedziała w końcu.
Fałszywe imię, bez wątpienia zainspirowane wzorem fleur de lis na tapetach dookoła nich. Spojrzał na wzór, dając do zrozumienia, że ją przejrzał.
– Madame Fleur.
Uniosła kieliszek z winem, a on dał znak kelnerowi, by przyniósł drugi kieliszek.
– Nie zdecydowała się pani na konfrontację się z krupierem.
Zaśmiała się cicho.
– Oczywiście, sir. Byłabym głupia, gdybym oskarżyła go o oszustwo. To byłoby moje słowo przeciwko jego. Nie ma tu nikogo, kto stanąłby w mojej obronie. Prawdopodobnie dostałabym po uszach, że ostrzegłam was, Anglików, o prawdziwej naturze tego miejsca.
Wolf wziął kieliszek od kelnera i sam nalał sobie wina.
– Z przyjemnością pani pomogę, o ile tego sobie pani życzy.
– Będzie pan moim rycerzem na białym koniu? Wtedy to panu by się dostało. Nie, nie wrócę tu. To samo radzę panu i pańskiemu przyjacielowi.
– Mojemu przyjacielowi? – Upił łyk wina.
– Jasnowłosemu dżentelmenowi, który gra teraz w wista.
A więc widziała, że on i Harris przyszli razem.
– Zwróciłem na panią uwagę, bo który mężczyzna by nie zwrócił? Jestem jednak zaskoczony, że pani również mnie zauważyła. Schlebia mi to.
– Trzeba mieć oczy dookoła głowy. – Na chwilę coś ją rozproszyło, jednak szybko znów się skupiła. – Nie lubi pan gier hazardowych?
– Nie lubię przegrywać.
– Dlaczego więc pan przyszedł? Czyżby szukał pan kobiety dla rozrywki?
– Czy to propozycja?
– Zapewniam pana, że jestem tu dla hazardu, niczego więcej. Byłam po prostu ciekawa, to wszystko. Mężczyźni przychodzą do kasyn albo żeby grać, albo żeby znaleźć kobietę.
Zafascynowały go jej oczy. Były ciemnobrązowe jak mahoń, wyraziste i czujne.
– Schlebia mi, że interesuje panią, co tu robię, ale odpowiedź jest banalna. Przyszedłem tu z braku innych rozrywek.
– Żeby nie siedzieć bezczynnie w czterech ścianach?
– Zwiedziłem już Paryż, więc… – Sięgnął po kieliszek z winem, muskając przy tym jej dłoń.
Odwróciła od niego wzrok i nieznacznie się skrzywiła.
Ponownie dotknął jej dłoni.
– Jesteś smutna, Fleur? – zapytał cicho.
Zacisnęła palce i odsunęła jego dłoń.
– Jestem po prostu zła, że ktoś mnie oszukał. To wszystko. Powiedz mi, co już zwiedziłeś?
Opowiedział jej o wizycie w Notre Dame i w Musée Napoléon, gdzie wystawiono łupy wojenne i kosztowności. Opowiadał o tym, jak chodził od sklepu do sklepu w poszukiwaniu pamiątek, które chciał wysłać rodzinie do domu.
– Znalazłeś coś ciekawego? – zapytała.
– Porcelanową figurkę dla matki, koronki dla sióstr i scyzoryk dla ojca.
– Masz siostry?
– Trzy.
– Ach, trzy. – Westchnęła smutno. – Szczęściarz. – Opowiedz mi o nich.
Ponieważ zrobiłby wszystko, aby pozostać w jej towarzystwie, opowiedział o siostrach. Dwie z nich były jeszcze małe, kiedy wyjechał z domu w tysiąc osiemset jedenastym roku.
– Jedna jest starsza, a dwie młodsze – odparł. – Wszystkie wyszły już za mąż. – I wszystkie były arystokratkami, ale o tym na wszelki wypadek nie wspomniał. – Wszystkie mają dzieci, ale nie pytaj, ile ani w jakim wieku. Nie jestem w stanie wszystkich spamiętać.
– Czy cała twoja rodzina mieszka w Anglii?
To pytanie wydało się Wolfowi dziwne.
– Tak, cała.
– Więc jesteś turystą? – zapytała z lekceważącą nutą w głosie.
– Nie jestem turystą. Pracuję tu.
Jej brwi uniosły się, ale szybko upiła kolejny łyk wina, jak gdyby straciła zainteresowanie tematem.
– A pani? Czy pani rodzina mieszka w Paryżu?
Machnęła lekceważąco ręką.
– To nieistotne. – Wstała. – Jeśli pan pozwoli, opuszczę już pana.
Wolf nie chciał, by odeszła. Towarzystwo pięknej i tajemniczej kobiety było o wiele atrakcyjniejszą rozrywką niż patrzenie, jak Harris przegrywa w wista.
– Pozwoli pani, że odprowadzę ją do domu? Żeby nic się pani nie stało.
Uśmiechnęła się nieznacznie.
– No dobrze.

Zatrzymał się w pokoju karcianym, aby dać znać Harrisowi, że wychodzi. Jego przyjaciel pomachał mu, ledwo odrywając wzrok od kart. Czy powinien ostrzec Harrisa, że kasyno oszukuje? Nie. Mogłoby to narazić Fleur na niebezpieczeństwo. Poza tym Harris nigdy nie stawiał więcej, niż miał w kieszeni.
Przy drzwiach pomógł Fleur włożyć pelerynę, ciesząc się chwilą rozkosznej bliskości. Była piękna, tajemnicza i uwodzicielska.
Wyszli na zewnątrz w rześką, chłodną noc. Było po deszczu, w powietrzu czuło się nadchodząc zimę. Ulice były prawie puste i ciche. Trzymała go za rękę i chociaż nie mówiła zbyt wiele, miał nadzieję, że zaprosi go do siebie.
Zaprowadziła go w wąską uliczkę, do drewnianych drzwi.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała.
Odwróciła się w stronę drzwi, ale złapał ją za ramię. Stał tak blisko niej, że czuł jej oddech na twarzy.
W końcu spytała:
– Chciałbyś wejść?
Jego oddech przyspieszył, gdy ogarnęło go pożądanie.
– Z ogromną przyjemnością – rzekł i postanowił w duchu, że i ona odczuje ogromną przyjemność.
Drzwi otworzyły się, ukazując wąskie drewniane schody. Wspięli się na drugie piętro i przeszli przez wąski korytarz. Zatrzymała się, a Wolf usłyszał pobrzękiwanie klucza i szczęk zamka. W końcu otworzyła drzwi do ciemnego pokoju. Weszli do środka. Usłyszał krzątaninę Fleur, potem zobaczył, jak zapala lampę naftową.
Znajdowali się bardzo małym i bardzo skromnie urządzonym pokoju. Było tu łóżko, drewniany stół, krzesło i mały kufer. Na ścianie wisiały dwie półki. Nie spodziewał się, że tak elegancko ubrana kobieta może tak skromnie mieszkać. Dlaczego tak było? Czy miała kłopoty finansowe? Potrzebowała pomocy?
Powiesiła pelerynę na kołku przy drzwiach.
– Mogę prosić o pański płaszcz, monsieur?
Zdjął kapelusz i ściągnął płaszcz, który Fleur powiesiła na swojej pelerynie. Kiedy odwróciła się do niego, wydawało się, że powietrze między nimi iskrzy. Zrobił krok do przodu i wyciągnął rękę, by pogładzić nieskazitelną skórę jej policzka, nadal zimną od chłodnego nocnego powietrza.

***

Juliana Parsons zamknęła oczy, zaskoczona delikatnym dotykiem Anglika. Tak długo była samotna.
To, że podszedł do niej w kasynie, było niczym zrządzenie losu. Dopiero co przegrała w karty ostatniego franka, a to oznaczało, że teraz znów będzie musiała kraść. Ta perspektywa nie powodowała wyrzutów sumienia. Bardziej obawiała się, że ktoś ją nakryje na kradzieży, bo to oznaczało więzienie i śmierć na gilotynie.
Taki los spotkał jej ojca.
Zacisnęła powieki. Nie chciała myśleć ani o jego śmierci, ani o tym, że wszyscy przyjaciele porzucili go i pozwolili, by został aresztowany.
Porzucili również ją. Żyła w Paryżu całkiem sama, radząc sobie z niebezpieczeństwami wyłącznie dzięki sprytowi.
Nie ufała mężczyznom. Każdy z nich, nawet jej ojciec, myślał najpierw o sobie, a dopiero potem o innych. Jednak odkryła, że mężczyźni są najbardziej wylewni, kiedy chcą zaspokoić swoje żądze. Był to fakt, który jako kobieta mogła wykorzystać.
Ten cały monsieur Wolfdon był bardzo chętny, by zaspokoić swoje żądze. Tylko z tego powodu do niej podszedł. Nader szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ potrzebowała tego mężczyzny, a raczej jego pieniędzy.
Wolała zdobywać fundusze, grając w karty, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy kilkakrotnie była zmuszona uciekać się do schematu, którego nauczył ją ojciec. Wykorzystać pragnienie mężczyzny, by pójść z nią do łóżka, ukraść jego portfel, a następnie uciec gdzie pieprz rośnie. Jeśli mężczyzna nie był wystarczająco szybki, by ją złapać, to schemat się sprawdzał. Gdyby plan się nie powiódł, zostałaby skazana za kradzież, a za to karano śmiercią.
Trochę się obawiała, czy uda jej się uciec przed tak wysokim i silnym Anglikiem. Nawet podobało jej się, że się z nią przekomarzał. Był przystojny, ale wielu mężczyzn takich było. Był również czarujący i grzeczny. Miała wrażenie, że mogłaby go odprawić jednym słowem, ale, co dziwne, nie chciała od niego uciec. Szli do jej mieszkania, a ona zwlekała z momentem, kiedy sięgnie do jego kieszeni i go okradnie. Mało tego, zaprowadziła go prosto do swojego pokoju. Wykazała się niebywałą głupotą.
Spojrzała w słabym świetle lampy naftowej na jego sympatyczną twarz. Gdy się uśmiechał, robiły mu się dołeczki w policzkach, a jego zielone oczy nabierały blasku. Jego włosy, które teraz, w słabym świetle lampy były ciemne, w dobrze oświetlonym wnętrzu kasyna miały kolor brązowy jak skaliste wybrzeże Jersey. Pan Wolfdon pewnie uznał, że Juliana jest z Paryża, ale tak naprawdę jej domem była wyspa Jersey. Gdy Napoleon został zesłany na Elbę, ojciec Juliany przekonał ją, że powinni wyjechać do Francji. Jej droga matka, Francuzka, na pewno by tego chciała. Tak przynajmniej twierdził.
Później Juliana odkryła prawdziwy powód wyjazdu ojca i jego partnerów w interesach z Jersey. Groziło im tam aresztowanie. Ona również nie mogła tam wrócić.
Poczuła w oczach łzy.
– Wyglądasz na bliską płaczu. – Głos Wolfdona wdarł się pomiędzy jej myśli. – Powiedz mi, co cię martwi. Pozwól sobie pomóc.
Gwałtownie zamrugała.
– To… to nic takiego. Oczy mi łzawią od chłodu.
Obdarzył ją sceptycznym spojrzeniem i przesunął dłoń z policzka Juliany na jej ramię. A potem zrobił coś jeszcze bardziej zaskakującego. Otulił ją ciepłym uściskiem.
– Skoro nie chcesz powiedzieć, co cię trapi, pozwól, że przynajmniej cię pocieszę.
Juliana poddała się słabości i wtuliła w jego pierś, wsłuchując się w miarowe bicie jego serca. Zacisnęła powieki, powstrzymując łzy. Wylała ich dostatecznie dużo po śmierci matki, a potem po śmierci ojca.
Stopniowo odzyskała spokój i wreszcie odsunęła się od Wolfdona.
– Mam butelkę wina. – Ostatnią, jaka jej została. – Napijesz się?
Chciała się z nim czymś podzielić, podziękować za to, że próbował ją pocieszyć, nawet jeśli chęć pocieszenia i jego uprzejmość były udawane.
– Jeśli też masz ochotę – odpowiedział.
Podeszła do dzbanka z wodą i opłukała szklankę oraz filiżankę. Nalała wina i podała Wolfowi szklankę. Spojrzał na nią, jakby korciło go, by zapytać, dlaczego ktoś tak biedny gra w kasynie. Nic jednak nie powiedział, tylko rozglądał się po pomieszczeniu.
Podejrzewała, że jej obskurny pokój ostro kontrastuje z miejscami, w których zazwyczaj przyjmują klientów sprzedajne kobiety. Ona się nie sprzedawała. Była złodziejką, ale nie prostytutką. Czy uważał ją za dziwkę? Czy myślał, że to dlatego go zaprosiła?
Dlaczego w ogóle to zrobiła? Tylko dlatego, że był dla niej miły?
W jego ramionach czuła się dobrze. Był uprzejmy i choć zapewne ta uprzejmość była równie ulotna, jak w przypadku każdego innego mężczyzny, pociągało ją to. Minęło sporo czasu, odkąd ostatnio kochała się z mężczyzną. Może nie stanie się nic złego, jeśli przyjmie to, najwyraźniej chciał jej dać?
Poza tym nagle poczuła się straszliwie samotna. Pragnęła przynajmniej złudnej bliskości.
– W tym pokoju można usiąść tylko na łóżku. – Zdjęła buty i wspięła się na małe łóżko, podciągając suknię, by usiąść ze skrzyżowanymi nogami. – No chyba że wolisz krzesło.
– Łóżko się nada. – Usiadł obok niej i stuknął się szklanką z jej filiżanką. – Za lepsze czasy, Fleur.
Poczuła się, jakby przez chwilę przejrzał ją na wylot.
– Za lepsze czasy.
Od wina zakręciło jej się w głowie, a może zakręciło jej się w głowie od jego zapachu? Nie przysunął się i niczego się nie domagał. Pozostawił jej decyzję, czy pójdzie z nim do łóżka, czy nie.
Przesunęła się i oparła o ścianę. Siedziała prawie za nim i miała bardzo dobry widok na jego plecy i tył głowy. Nagle nabrała ochoty, by zmierzwić mu włosy i sprawdzić, czy wówczas będą sterczeć jak u innych mężczyzn, czy wrócą na swoje miejsce. Zapragnęła też przesunąć dłonią po jego plecach. Najlepiej nagich.
Chyba byłby delikatnym i uważnym kochankiem. Zapragnęła sprawdzić, czy jej domysły są słuszne.
Postawiła pustą filiżankę na podłodze i przysunęła się do niego. Wyciągnęła spinki z włosów i rozczesała je palcami, po czym pochyliła się nad Wolfdonem i szepnęła mu do ucha:
– Proszę mi pozwolić rozpiąć pańską marynarkę.
Odwrócił się do niej.
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
Przerwała, ponownie zaskoczona, że o to spytał, i pocałowała go w szyję.
– Tak. Pragnę pana.
Zdjął buty, ujął jej twarz i pocałował w usta. Był przy tym tak delikatny, jakby się bał, że zrobi jej krzywdę.
Zupełnie jakby ją kochał.
Juliana rozpięła guziki jego cienkiej marynarki, machinalnie sprawdzając, czy ma przy sobie portfel i ile jest w nim pieniędzy. Prawie żałowała, że musi go okraść. Prawie, bo przecież ona nie miała żadnych pieniędzy, a Anglicy zawsze mieli ich przy sobie mnóstwo.
Obsypała jego twarz pocałunkami, ściągnęła mu koszulę i aż westchnęła na widok jego wspaniałej, umięśnionej klatki piersiowej.
Odwrócił od niej wzrok.
– Jak ty na mnie patrzysz, Fleur.
Skoro dostrzegł, że szczerze go podziwia, musiała uważać, by nie dostrzegł innych emocji. Zdawał się je odgadywać, zanim sama zdała sobie z nich sprawę.
Odwróciła się do niego plecami i uniosła włosy.
– Rozwiąż mi suknię.

Tajemnicza, piękna, uwodzicielska… Marcus nie może oderwać oczu od poznanej w paryskim kasynie Fleur. Jest zachwycony, gdy Fleur zaprasza go do domu. I bardzo zły, gdy po wspólnej nocy budzi się w pustym łóżku i bez portfela. Ponownie spotyka ją w Brighton, lecz zamiast natychmiast wydać władzom, zaczyna bacznie obserwować. Nie wierzy w jej wyjaśnienia i rzekomo arystokratyczne pochodzenie. Jest świadkiem, jak ta sprytna panna zręcznie okrada kolejnych dżentelmenów. Powinien ją jak najszybciej zdemaskować, tymczasem coraz bardziej ulega jej urokowi…

Uśmiech losu

Cathy Williams

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1278

ISBN: 9788383428994

Premiera: 05-12-2024

Fragment książki

– Dante, mój chłopcze, czas, żebyś ponownie się ożenił. Najwyższy czas.
Ręce i usta Antonia D’Agostino zadrżały, jego oczy zwilgotniały, a on sam sięgnął po lnianą serwetkę z boku talerza, którą przycisnął do oczu na kilka pełnych napięcia sekund.
Wezwany z Mediolanu do pałacu swojego wuja w pobliżu Wenecji, Dante sceptycznie obserwował ten emocjonalny spektakl. Antonio krążył wokół tego tematu od lat, unikając jednak bezpośrednich rozmów. Dotąd zarzucał tylko wędkę, mając nadzieję, że ryba w końcu połknie haczyk. Dante odsunął talerz na bok i rozprostował długie nogi.
Był przyzwyczajony do emocjonalności swojego wuja. Antonio D’Agostino potrafił się rozczulić w mgnieniu oka. Wylewał łzy nad wszystkim, od trudnej sytuacji przesiedleńców po los bezpańskich psów. Był całkowitym przeciwieństwem rodziców Dantego i Dante kochał go za to. W okresie dorastania to wujek pokazał mu, że życie może być zabawne. Dante pochodził z włoskiej arystokracji, a oboje jego rodzice stanowili uosobienie obowiązku. Nigdy nie pozwolili sobie ani jemu zapomnieć, że ich pochodzenie wiązało się z obowiązkami.
Do dnia, w którym zginęli – jadąc do opery w deszczowy, mglisty wieczór wraz z żoną Dantego, Lucianą – zawsze robili to, czego od nich oczekiwano. Zarządzali rozległymi posiadłościami, spotykali się z odpowiednimi ludźmi, którzy mieszkali w odpowiednich miejscach i mieli w żyłach odpowiednią domieszkę błękitnej krwi.
Swego jedynego syna, Dantego, również umieścili na tej samej drodze, którą sami podróżowali przez całe życie. Nie uwzględniali w swoich rachubach wujcia-wariatuńca, który prawdopodobnie do końca życia trwoniłby wielki spadek, gdyby nie śmierć Efisia i Sofii. W tym momencie stał się większościowym akcjonariuszem, dzięki temu, że Dante wiele lat wcześniej zrzekł się większości swoich udziałów w firmie, żeby skupić się na własnych projektach. Antonio zasilił rodzinne imperium znacznymi środkami finansowymi, a w zamian za to Dante miał wolną rękę w zarządzaniu własnymi interesami, bez konieczności poświęcania rodzinnemu imperium czasu, którego zawsze mu brakowało.
– Wiesz, co sądzę o małżeństwie – powiedział ostrożnie Dante, ale w jego głosie słychać stanowcze przypomnienie, że nie jest to temat do dyskusji. – Antonio, łzy nie skłonią mnie do zmiany zdania.
Antonio pociągnął nosem i zadzwonił, by posprzątano ze stołu. Kolację podano w mniejszej z jadalni, która stanowiła oszałamiającą feerię żyrandoli, fresków i ozdobnych turkusowo-złotych tapet, przetykanych jedynie czterema malowidłami przedstawiającymi weneckie kanały.
– Powinniśmy napić się brandy – zaproponował Antonio, gdy naczynia zostały uprzątnięte.
– Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia.
– Jak często przyjeżdżasz do Wenecji, Dante, by odwiedzić swojego starego, zniedołężniałego wuja? – spytał Antonio. – Raz w roku?
– Raz na sześć tygodni – przypomniał ironiczne Dante. – I nie zapominajmy o lecie, kiedy jestem tu przez co najmniej kilka dni, walcząc z tłumami i upałem.
– Praca, praca, praca. – Antonio lekceważąco machnął ręką. – Lepiej mi pomóż, Dante. Nie jestem już młodzieniaszkiem.
– Masz siedemdziesiąt dwa lata. Nie jesteś starcem… – Dante uprzejmie podtrzymał znacznie niższego mężczyznę, gdy wyszli z jadalni i skierowali się do ulubionego salonu wuja, który wychodził na najpiękniejszy z wypielęgnowanych ogrodów pałacu.
Czy to jego wyobraźnia, czy wujek rzeczywiście trochę schudł? Cóż, nie zaszkodzi mu to. Antonio lubił krytykować życiowe wybory bratanka, ale Dante był równie szczery w kwestii zamiłowania swojego wuja do tłustego jedzenia.
– Tym razem nie dam się spławić, Dante. Mówię poważnie. Nadszedł czas, byś się ożenił. Zostawił Lucianę za sobą. Zdaję sobie sprawę, że wciąż ją kochasz, ale nie ma jej już od ponad czterech lat, a Angelina potrzebuje matki.
Dante zesztywniał. Był w równym stopniu oburzony i zaskoczony ingerencją wuja w jego prywatność. Milczał, gdy weszli do wielkiego salonu. W przeciwieństwie do wuja, nie umiał mówić o uczuciach. Nauczono go je ignorować.
Pałac mógł się wydawać niewielki w porównaniu z innymi włoskimi rezydencjami, ale wciąż był ogromny i urządzony zgodnie z ekstrawaganckimi upodobaniami wuja. Na dwóch, krwistoczerwonych ścianach zebrał pamiątki ze swojego awanturniczego życia. Posągowa plemienna kapłanka z afrykańskiego marmuru zasiadała na perskim dywanie z najdelikatniejszego jedwabiu, stanowiąc tło dla dwóch wspaniałych, dalekowschodnich akwarel. Dante był pewien, że w żadnym innym ze znanych sobie pałaców nie zobaczyłby czegoś takiego.
– Więc… – zaczął, zapadając się w jednym z głębokich foteli. – Czy mogę zapytać, skąd ta nagła potrzeba znalezienia mi żony?
Jego wzrok przyciągnęła para zwijających się, ręcznie wykonanych drewnianych węży pełzających po ścianie, pamiątka z podróży do Meksyku. Wuj opadł na fotel naprzeciwko Dantego i teraz grzebał w kieszeni spodni, by wyciągnąć zmiętą kartkę papieru, którą wepchnął w dłoń bratanka. Jego oczy po raz kolejny zapłonęły.
– Co się stało? Wycofuję się, Dante. – Pomachał, obejmując wzrokiem cały pokój, pałac i nie tylko. – Z zarządzania ziemią, nieruchomościami… ze wszystkiego. Nawet to miejsce jest za duże dla takiego starca jak ja. Wiem, że Efisio uszanował twoje pragnienie wycofania się z udziału w rodzinnym biznesie, ale dotarłem do kresu możliwości i potrzebuję cię teraz. Uciekłem od obowiązków jako chłopiec i wróciłem do nich jako mężczyzna, kiedy Efisio zmarł. Moja podróż dobiega kresu. – Przełknął ślinę. – I przeczytaj list. No, dalej. To od mojego lekarza. Umieram, Dante, dlatego musisz się ożenić. Mieć kogoś u boku, gdy przejmiesz stery. Jak mogę stanąć przed obliczem Stwórcy, wiedząc, że wciąż dryfujesz? Że Angelina nie ma matki? Że żyjesz przeszłością? Nie wspominając już o tym, że będziesz musiał bardziej zaangażować się w prowadzenie rodzinnych interesów, a wiesz równie dobrze jak ja, że oni wszyscy są tradycjonalistami. Codziennie muszę słuchać pytań, kiedy zamierzasz się ustatkować.
– Poradzę sobie z wścibskimi krewnymi. Ale co to za bzdury o śmierci? O czym ty, do diabła, mówisz?
Ręka Dantego drżała, gdy rozłożył dokument i przeczytał go, a następnie jeszcze raz, a jego panika ustąpiła, gdy zaczął dostrzegać iskierki optymizmu w diagnozie.
– Nigdy mi nie mówiłeś, że martwisz się o swoją prostatę, Antonio – skonstatował ponuro.
– Jesteś zajętym człowiekiem. Dlaczego miałbym zawracać ci głowę?
– Zadzwonię do tego lekarza z samego rana.
– Nie zrobisz niczego takiego! Poradzę sobie z tym.
– Pleciesz bajdy o spotkaniu ze Stwórcą, a nawet nie wiesz, jakie są rokowania.
– Potrzebuję leczenia. Czytałeś to! Zrobili testy. Muszą zrobić więcej!
– Najwyraźniej nie ma powodów do paniki.
– Ja panikuję! Moje życie dobiega kresu i chcę odejść w przekonaniu, że mój ukochany bratanek…
– Masz tylko jednego.
– …jest żonaty. Jak wychowasz Angelinę bez matczynej ręki? Teraz jest mała, ale czas płynie. Zachowywałem swoje myśli na ten temat dla siebie, ale ten wyrok śmierci… – Jego oczy się zaszkliły.
– Przestań bredzić o wyrokach śmierci, Antonio. Co to za badania, które robiłeś?
Ale umysł Dantego pracował na najwyższych obrotach, ponieważ został zmuszony do skonfrontowania się z sytuacją, o której nie lubił myśleć. Antonio, choć przyznawał to niechętnie, miał rację. Dante wiedział, że zbyt rzadko widuje swoją córkę. Mała miała wszystko, co można kupić za pieniądze, ale on naprawdę nie miał pojęcia, jak zaplatać warkoczyki, wybierać różowe stroje czy odpowiadać na pytania dotyczące lakieru do paznokci.
– Trudno mi będzie wyczarować odpowiednią żonę z niczego – powiedział w zamyśleniu Dante, składając list i kładąc go na stole między nimi.
– Ale możesz o tym pomyśleć – żarliwie podjął Antonio. – Na świecie jest wiele pięknych młodych kobiet. Uszczęśliwiłbyś umierającego starego głupca…
Dante sięgnął po chusteczkę i podał ją wujowi. Obserwował w milczeniu, jak Antonio ociera oczy, wyraźnie bardziej zrelaksowany po przekazaniu niepokojących wieści.
– Musisz przestać grać kartą śmierci, Antonio. Przeczytałem list i tak, strach w takiej sytuacji to nic złego. Ale jeśli przebrniesz przez techniczne terminy i ominiesz medyczny bełkot, zobaczysz, że nie jest to opis sytuacji terminalnej.
Chciał uspokoić wuja, ale czuł, że Antonio naprawdę się przestraszył. A Dante kochał swojego wuja w sposób, w jaki nigdy nie kochał swojego odległego i zdystansowanego ojca. Kochał go za to, że wyrywał go z rutyny szkoły z internatem, wyciągając na weekendy, by zobaczyć mecz piłki nożnej lub sztukę teatralną. Życie w pozłacanej klatce było pozbawione radości. Jego wujek był jedyną osobą, która od czasu do czasu otwierała kraty tej klatki i pokazywała mu, co można znaleźć na zewnątrz.
Więc Antonio chciał go ożenić. Czy było coś, czego Dante mógłby mu odmówić? Odprężył się. Panika, która go ogarnęła, zaczęła ustępować, i myślał już tak jak zawsze: racjonalnie, chłodno i bez emocji. Wszystko było możliwe, gdy z równania wyeliminowało się emocje. Życie nauczyło go tego od najmłodszych lat. Polegaj na logice, a nigdy nie zbłądzisz.
Więc teraz… małżeństwo? Znał kobietę, która mogłaby pójść z nim do ołtarza.
Uśmiechnął się i lekko wzruszył ramionami.
– Wygrałeś. – Wzniósł obie ręce w geście kapitulacji, a Antonio uniósł brwi.
– Pomyślisz o małżeństwie? Ze względu na mnie?
– Tak zrobię. – Dante przechylił głowę na bok. – Ale od jutra będę w stałym kontakcie z twoim lekarzem i żadna decyzja, żadne spotkanie nie odbędzie się bez mojego udziału. Zgoda?
Antonio odchylił się na fotelu, zamknął oczy i uśmiechnął się.
– Zgoda.

Kate nie spodziewała się powrotu Dantego przez co najmniej kolejne trzy dni. Pojechał do Wenecji, by zobaczyć się z wujem, a następnie miał lecieć do Nowego Jorku w interesach. Przyzwyczaiła się do radzenia sobie pod jego nieobecność. Pracowała dla niego od ponad dwóch lat i mogłaby się założyć o wszystko, że znała jego ośmioletnią córkę, Angelinę, o wiele lepiej niż on sam, ponieważ przebywał z nią tak rzadko.
Kiedy praca mu na to pozwalała, spędzał trochę czasu z córką. Zwykle odbierał jej z prestiżowej szkoły dziennej w Mediolanie i fundował obiad w mega drogiej restauracji, zanim odstawił ją z powrotem do domu. Zadanie wykonane. Co najmniej dwa razy w miesiącu odbywał z Kate formalną konsultację, by dowiedzieć się więcej o postępach Angeliny w nauce. W czasie, gdy Kate miała wolne, a Angelina wyjeżdżała na wakacje, opiekę nad nią przejmowała druga niania. Angelina uwielbiała ojca. Przywiązała się do tych krótkich chwil spędzanych razem i pielęgnowała je jak skarby. Rok wcześniej przyszedł na przedstawienie jasełkowe, w którym występowała, a ona była niesamowicie podekscytowana jego obecnością na widowni.
Jednak z punktu widzenia Kate był zimny, zdystansowany i zbyt nieobecny w życiu córki.
Był też bezwstydnie przystojny, obrzydliwie bogaty i tak wyrafinowany, że zawsze czuła się niekomfortowo w jego towarzystwie.
Ale wypłacał jej co miesiąc sowite wynagrodzenie. Nie było możliwości, by gdziekolwiek indziej na świecie zarobiła tyle, co przez ostatnie dwa lata. A ona wciąż potrzebowała pieniędzy…
Było trochę po ósmej wieczorem. Kate leżała skulona na sofie w salonie – części jej apartamentu w ogromnej rezydencji na przedmieściach Mediolanu – i nie spodziewała się powrotu Dantego. Odebrała komórkę i poczuła ucisk w żołądku, gdy usłyszała głęboki, modulowany głos, który grzecznie zapytał ją, czy nie jest już za późno, by mógł z nią porozmawiać.
– Gdzie? – Kate była zdezorientowana. – Myślałam, że jesteś w Nowym Jorku…
– Mało prawdopodobne, żebym poprosił cię o spotkanie, gdybym był w Nowym Jorku. Jestem w kuchni. Właśnie wróciłem do Mediolanu.
– W porządku.
– Rozumiem, że Angelina śpi? Nie, nie musisz odpowiadać. Dowiem się, jak minął jej dzień, kiedy się zobaczymy. Piętnaście minut? Czy to ci wystarczy?
– Oczywiście.
Nie miała czasu na przebranie się. Spojrzała w dół na powycierane dżinsy i starą koszulkę do rugby, podarowaną jej przez ojca wieki temu – choć skąd, u licha, mógł ją wziąć, pozostawało tajemnicą – i pospiesznie poprawiła włosy, zatrzymując się obok zdobionego, wielkiego lustra przy drzwiach.
Dwadzieścia cztery lata, metr siedemdziesiąt wzrostu, drobna budowa, proste, sięgające ramion brązowe włosy, regularne rysy… Przy Dantem zawsze czuła się niepewnie. Był tak niedorzecznie przystojny…
Kiedy po raz pierwszy przyszła do pracy, dom wydał jej się oszałamiająco duży. Po dwóch latach zapoznała się z jego układem, choć marmur, kolumny i kręte schody oddzielające poszczególne skrzydła nigdy nie przestały robić na niej wrażenia. Pospieszyła do kuchni, ale gdy dotarła do drzwi, zatrzymała się i wzięła kilka głębokich oddechów. Była już opanowana, gdy pchnęła drzwi i wkroczyła do kuchni. Dante patrzył przez okno na ponurą listopadową noc, a kiedy w końcu się odwrócił, zarówno jego ciemne oczy, jak i cała twarz były nieprzeniknione.
Kate starała się jak mogła, by zapanować nad falą gorąca, która ją ogarnęła. Za każdym razem, gdy go widziała, czuła się tak, jakby widziała go po raz pierwszy, urzeczona jego smagłą urodą. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, czarne jak noc i krótko przycięte włosy, arystokratyczne rysy i szczupłe, umięśnione ciało.
– Mam nadzieję, że nie zepsułem ci wieczoru. – Dante skinął na butelkę czerwonego wina stojącą na marmurowym blacie kuchennym. – Napijesz się ze mną?
– Nie, dziękuję.
– Możesz usiąść, Kate, i nie musisz się denerwować. Nie mam żadnych zastrzeżeń. Co u Angeliny? Jak jej poszły testy?
– Świetnie. Zwłaszcza z matematyki i angielskiego, i została poproszona o głośne przeczytanie wypracowania na forum klasy. Za tydzień jest przedstawienie bożonarodzeniowe. Zdecydowałeś, czy możesz przyjść?
– Nie widzę powodu, dla którego miałoby być inaczej. Poproszę moją asystentkę, żeby nie planowała niczego na ten dzień, choć oczywiście nie mogę niczego obiecać.
Zakręcił kieliszkiem i przez kilka sekund wpatrywał się w głęboką czerwień trunku, po czym spojrzał na nią w milczeniu. Ta kobieta pracowała dla niego od nieco ponad dwóch lat, a on nie wiedział prawie nic o jej życiu osobistym. Nie żeby kiedykolwiek go to interesowało. Była bardzo kompetentna, Angelina ją uwielbiała, a ona potrafiła zachować dystans. On sam, mimo że zwykle nie miał problemów z wytyczaniem wyraźnych granic w kontaktach z pracownikami, nieco zbyt często zerkał na jej smukłą sylwetkę i spokojne rysy.
– Angelina będzie zachwycona. – Kate uśmiechnęła się i ich spojrzenia się spotkały. – Zawsze jest bardzo podekscytowana, gdy uczestniczysz w szkolnych wydarzeniach.
Dante zastanowił się, czy nie było w tym krytyki, po czym zdecydował, że nie.
– Pewnie się zastanawiasz, dlaczego chciałem z tobą porozmawiać. Właśnie widziałem się z moim wujem.
– Co u niego? – Kate uśmiechnęła się szczerze, bo bardzo lubiła Antonia.
Ona i Angelina często go odwiedzały, czasem na początku letnich wakacji, zanim Kate wracała do Anglii, a czasem w połowie semestru. To, jakim cudem mógł być spokrewniony z Dantem, stanowiło dla niej zagadkę, ponieważ pod względem osobowości nie mogliby się bardziej różnić.
– Obawiam się, że niezbyt dobrze.
– Mój Boże, co się dzieje?
– Podejrzewają u niego raka. Nic nie zostało potwierdzone, ale objawy dają do myślenia. – Dante uniósł jedną rękę, jakby nie chciał, żeby mu przerywano. – Osobiście nie sądzę, żeby to było aż tak poważne, jak mu się wydaje, ale on już układa się do grobu. Spędziłem z nim ostatnie półtora dnia i odwiedziłem jego lekarza, by uzyskać jasny obraz sytuacji.
– I…?
– Trzeba zrobić więcej testów, ale z pewnością kostucha jeszcze nie czai się za rogiem. – Dante upił łyk wina i westchnął. – Niestety, w innych obszarach sprawy się skomplikowały.
– Co masz na myśli?
– Antonio wydaje się myśleć, że ta diagnoza to wyrok śmierci. Wmówił sobie, że koniec jest bliski i że musi jak najszybciej uporządkować swoje sprawy.
– Co to oznacza?
– Po pierwsze, że zrezygnuje z ogólnego zarządzania rodzinnym majątkiem. Szczerze mówiąc, większość spraw związanych z zarządzaniem nieruchomościami jest już w znacznym stopniu obsługiwana przez ludzi, których ja wprowadzałem do biznesu po śmierci moich rodziców, a zanim Antonio przejął pełną kontrolę, ale to dla niego wielka sprawa. Zamierza opuścić pałac i mówi głośno o emeryturze na wsi, chociaż nie ma absolutnie żadnej potrzeby tak drastycznej zmiany.
– Myślę, że taki pałac może być za duży dla samotnego mężczyzny.
Dante zmarszczył brwi.
– Co ma do tego wielkość?
– Może się czuć trochę samotny, jak sądzę…
– To miejsce nie jest dużo mniejsze. Nigdy nie czułem się tu samotny.
Kate wzruszyła ramionami i spojrzała w dół na swoje palce złączone na kolanach. W jakim świecie żyje Dante D’Agostino? Takim, w którym pałace, zamki, winnice i wille są nieodłączną częścią życia. Pomyślała o miejscach, w których mieszkała z rodzicami…

Dante D’Agostino jest wdowcem i ojcem ośmioletniej dziewczynki. Jego małżeństwo nie było udane, dlatego nie chce ponownego związku. Jednak gdy dowiaduje się o poważnej chorobie wuja, jedynego człowieka, który go kochał, postanawia spełnić jego pragnienie i się ożenić. Zawiera układ z Kate, opiekunką swojej córki – on pomoże finansowo jej rodzicom, a ona przez określony czas odegra rolę jego żony. Jednak życie płata im figla, ponieważ wuj okazuje się zdrowy, a Kate zakochuje się w Dantem…

Widok na Manhattan

Carole Mortimer

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1277

ISBN: 9788329116756

Premiera: 12-12-2024

Fragment książki

– Sądzę, że spotkanie z sekretarzem senatora Ashcrofta przebiegło, jak należy.
Markos Lionides po raz ostatni popatrzył z osiemdziesiątego piętra biurowca na przedwieczorną panoramę Nowego Jorku, po czym skierował uważne spojrzenie na asystenta.
– Czyżby?
Gerry, który stał po drugiej stronie imponującego biurka z mahoniu, zmarszczył brwi.
– Pan tak nie uważa? – spytał.
Markos oderwał wzrok od widoku za szybą i przeszedł na środek pomieszczenia. Jego ciemny garnitur idealnie podkreślał muskularne ramiona i tors, a także szczupłą talię i długie, mocne nogi. Markos dbał o sprawność fizyczną, uprawiając poranny jogging w jednym z nowojorskich parków. Miał trzydzieści cztery lata i metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, a dzięki ciemnym, odrobinę zbyt długim włosom, przenikliwym zielonym oczom oraz wyrazistym rysom twarzy świadczącym o greckich korzeniach prezentował się naprawdę interesująco.
– Cóż, jestem ciekaw, czy senator Ashcroft ośmieliłby się przysłać swojego sekretarza, czy raczej zjawiłby się osobiście, gdyby to Drakon wciąż kierował nowojorskim biurem. – Ze spokojem wpatrywał się w Garry’ego.
Zaledwie miesiąc wcześniej Markos miał siedzibę w londyńskich biurach Lionides Enterprises, firmy należącej do niego i jego stryjecznego brata Drakona. W stolicy Wielkiej Brytanii cieszył się życiem towarzyskim, świetnie sobie radził w interesach i ani myślał przeprowadzać się do Nowego Jorku. Wtedy jednak Drakon zakochał się w mieszkance Londynu, Angielce Gemini. Zaręczyli się i pobrali zaledwie po dwóch tygodniach znajomości, a obecnie spędzali miesiąc miodowy na należącej do Lionidesów wyspie na Morzu Egejskim.
Na szczęście Markos i Gerry szybko znaleźli wspólny język, Drakon zaś wyraził aprobatę dla asystentki, którą Markos zatrudnił w londyńskim biurze po niedawnym incydencie w podróży służbowej, gdy poprzednia asystentka wręcz rzuciła się na niego, w niedwuznaczny sposób oferując swoje wdzięki. Markos nadal się wzdrygał na wspomnienie tamtej żenującej sytuacji.
– Drakon już wcześniej przyjął zaproszenie senatora. Najwyraźniej zapomniał o tym wspomnieć przez te wszystkie przygotowania do ślubu – zbagatelizował sprawę Gerry. – Senator Ashcroft pewnie tylko chciał się upewnić, że nowy szef Lionides Enterprises w Nowym Jorku wie, że zaproszenie pozostaje aktualne. A zresztą nie przysłał pierwszego lepszego sekretarza, tylko jedynego syna!
Gerry uśmiechnął się szeroko. Był wysokim, szczupłym mężczyzną pod czterdziestkę, miał jasne włosy i raczej miłą niż urodziwą twarz.
– To dobrze? – Markos uniósł ciemne brwi.
Gerry uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Senator przygotowuje Roberta juniora do przejęcia interesów, kiedy on sam przejdzie na emeryturę, czyli już za parę lat – wyjaśnił. – Nowojorczycy z towarzystwa daliby się pokroić za wstęp na sobotnie przyjęcie. Moja żona byłaby gotowa na niemal wszystko, byle się tam znaleźć. Słusznie pan postąpił, przyjmując zaproszenie – dodał z aprobatą.
– Prawdę mówiąc, kierowałem się ostrożnością, bo nie byłem pewien, czy mam się czuć urażony, czy też nie. – Markos skrzywił się i usiadł za biurkiem. – Obawiam się, że kulisy amerykańskiej polityki pozostają dla mnie kompletną tajemnicą.
– Musi pan wiedzieć tylko tyle, że dla większości naszych polityków najważniejsza jest reelekcja, a poza nią zgromadzenie odpowiednich pieniędzy na skuteczną kampanię wyborczą. Właśnie dlatego senatorowi zależy na dobrych relacjach z szefem nowojorskiego oddziału Lionides Enterprises. Nasza firma zatrudnia kilka tysięcy nowojorczyków i tysiące innych ludzi na całym świecie – wyjaśnił Gerry.
– To musi być bardzo kuszące dla senatora… – zaczął Markos, ale urwał, słysząc pukanie do drzwi.
Po chwili do pokoju weszła kierowniczka sekretariatu, Lena Holmes, jeszcze jedna bezcenna pracownica, którą Markos odziedziczył po Drakonie. Miała grubo po czterdziestce, była pulchna, bardzo opiekuńcza i z podziwu godną skutecznością kierowała biurem Markosa.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale powinien pan wiedzieć, że pani Grey odwołała spotkanie o piątej – oznajmiła.
„Ponownie”, zdawał się sugerować pełen dezaprobaty ton Leny.
Evangeline Grey, projektantka wnętrz zarekomendowana przez żonę Gerry’ego do przerobienia pokojów w apartamencie na dachu biurowca, w tym tygodniu już odwołała jedno spotkanie.
– Tym razem z jakiego powodu? – zapytał Markos.
Lena zacisnęła usta.
– Pilna wizyta u dentysty.
Markos popatrzył na złoty zegarek. Do umówionego spotkania o piątej brakowało zaledwie pięciu minut. Gdyby Evangeline Grey zamierzała się zjawić, byłaby zmuszona wyjechać ze śródmiejskiego biura swojej firmy co najmniej kwadrans temu i na pewno nie odwoływałaby spotkania w ostatniej chwili.
– Niewątpliwie chodziło o bardzo nieoczekiwaną pilną wizytę… – mruknął.
– Nie wiem, proszę pana. – Lena nadal miała niezadowoloną minę. – Spytała, czy mogłaby przełożyć spotkanie na godzinę piątą w poniedziałek.
– I co pani na to?
– Odparłam, że oddzwonię w poniedziałek rano, aby ją poinformować, czy to panu odpowiada – odparła Lena z satysfakcją.
– A odpowiada?
– W tej chwili nie ma pan innych umówionych spotkań o tej porze – przyznała.
Markos uśmiechnął się do niej.
– Ale nie zaszkodzi dać jej czas na przemyślenia przez weekend.
– Otóż to. – Lena pokiwała głową.
– Dziękuję pani. – Markos poczekał, aż sekretarka opuści biuro. Gdy starannie zamknęła za sobą drzwi, spojrzał pytająco na Gerry’ego. – Już drugi raz w tym tygodniu Evangeline Grey odwołuje spotkanie.
– Nie mam zielonego pojęcia, co się tutaj dzieje. – Gerry wzruszył ramionami. – Zdaniem Kirsty projekty tej kobiety są zjawiskowe, a ja muszę przyznać, że w pełni aprobuję innowacje, które wprowadziła do naszej sypialni pół roku temu.
Markos wymownie uniósł brwi.
– Czy chcę wiedzieć, jak wyglądają? – spytał z rozbawieniem.
– Raczej nie, bo Kirsty jest teraz w czwartym miesiącu ciąży – zachichotał Gerry, ale po chwili spoważniał. – Może spytam żonę, czy poleciłaby kogoś innego?
Wieżowce Lionides Tower, zarówno ten w Nowym Jorku, jak i w Londynie, były wyposażone w apartament typu penthouse, zajmujący całe najwyższe piętro. W Londynie Markos nie mieszkał w apartamencie, tylko w mieszkaniu położonym z dala od biura. Również Drakon podczas pracy w Nowym Jorku wolał poszukać czegoś na Manhattanie i zatrzymał lokal dla siebie oraz Gemini na czas przyjazdów do Ameryki.
Markos, który przybył do miasta zaledwie tydzień temu, uznał, że apartament nad jego biurem jest zarazem wygodny i przestronny, a do tego rozpościera się z niego fantastyczna panorama Nowego Jorku. Postanowił zamieszkać tu na jakiś czas i sprowadzić dekoratora wnętrz, aby dostosować pomieszczenia do swojego gustu.
Niestety, dekoratorka Evangeline Grey najwyraźniej postanowiła go unikać.
– Poczekajmy. Zobaczymy, co się stanie w poniedziałek.
– Cieszę się, że pan to powiedział. – Asystent uśmiechnął się pogodnie. – Nie chciałbym rozczarować Kirsty. Przepada za tą kobietą. Jeszcze zanim spytał pan o dekoratora wnętrz, już rozmyślała o zorganizowaniu kolacji, aby pana z nią poznać – wyjaśnił w odpowiedzi na pytające spojrzenie Markosa.
– Jeśli odwoła także następne spotkanie, być może to będzie jedyna okazja, byśmy się poznali. – Markos usiadł wygodniej w skórzanym fotelu. – Sam nie wiem dlaczego, ale imię Evangeline skojarzyło mi się ze starszą kobietą.
Gerry pokręcił głową.
– Ma pod trzydziestkę, jak sądzę.
– Naprawdę? – Uniósł brwi. – Nie jest trochę za młoda jak na takie peany?
Gerry wzruszył ramionami.
– Jeśli w Nowym Jorku nie osiągnie się sukcesu przed trzydziestką, nie osiągnie się go nigdy.
– Ładna? – spytał Markos z uśmiechem.
– Prawdę mówiąc, zawsze byłem w pracy, kiedy przychodziła do naszego mieszkania, więc nigdy jej nie widziałem. – Gerry się zawahał. – Ale myślę, że jest niebrzydka, skoro Kirsty postanowiła was poznać.
– W takim razie miejmy nadzieję, że mimo wszystko dotrze tutaj w poniedziałek po południu.
– Dzięki temu Kirsty nie byłaby rozczarowana – dodał Gerry. – Inna sprawa, że na jutrzejszym przyjęciu u senatora zjawi się mnóstwo pięknych kobiet, które warto poznać.
Markos ze znużeniem potrząsnął głową.
– Myślę, że przez ostatnie cztery dni zostałem już przedstawiony wszystkim pięknym kobietom w Londynie.
– Nie poznał pan jeszcze Kirsty!
Markos się skrzywił.
– Mierzi mnie ta cała atmosfera miłości i romansu – burknął. Najpierw Drakon i Gemini, teraz Gerry nie robił tajemnicy ze szczęścia małżeńskiego. – Mam akurat wolną godzinę, może więc przejrzymy ostatnie umowy?
Nieuchwytna Evangeline Grey ulotniła się z myśli Markosa w chwili, kiedy skoncentrował się na pracy, którą zamierzał skończyć przed upływem dnia.
Sam nie wiedział, dlaczego od przyjazdu do Nowego Jorku czuje wewnętrzny niepokój. Dwa tygodnie przed ślubem Drakona były nerwowe i chaotyczne, a następnego dnia, tuż po przylocie do Stanów, Markos zapadł w lekki letarg. Niemal od razu musiał wziąć udział w serii spotkań, aby przedstawić się współpracownikom w firmie. Każdego wieczoru uczestniczył w przyjęciach, gdyż nowojorskie towarzystwo otwierało przed nim domy, aby powitać go w miejsce Drakona.
Może zmiana nastąpiła tak szybko, że nadal był zdezorientowany z powodu nowego otoczenia? Nowe było biuro i apartament na najwyższym piętrze wieżowca, ludzie, z którymi pracował każdego dnia, a także poznawani co wieczór znajomi.
Bez względu na powód swojego niepokoju jednego był pewien – nie miał najmniejszej ochoty na kolejną imprezę…

Eva nie przepadała za przyjęciami koktajlowymi, ponieważ w przeszłości była zmuszona pojawiać się na nich niemal bez przerwy. Jeszcze mniej podobały jej się imprezy organizowane przez amerykańskich senatorów, czyli takie jak ta, na której właśnie się znalazła. Wyglądało na to, że wszyscy piękni i bogaci w mieście ściągnęli dziś do wielkiej sali balowej jednego z najbardziej prestiżowych nowojorskich hoteli. Panował tu przeraźliwy wręcz zgiełk, ludzie głośno gawędzili i jeszcze głośniej się śmiali, a eleganckie klejnoty zdobiące przeguby, szyje i uszy dam lśniły i migotały w blasku kryształowych żyrandoli. Evie kręciło się w głowie od zapachów drogich perfum.
Przypomniała sobie ulubione powiedzenie matki: „Czego nie da się wyleczyć, trzeba przetrzymać”. Z całą pewnością maksyma ta jak ulał pasowała do małżeństwa rodziców Evy.
Eva musiała mocno zaciskać zęby, by wytrzymać na przyjęciu zorganizowanym przez senatora Roberta Ashcrofta. Nie dlatego, że istniało ryzyko napotkania tutaj kogoś z rodziny byłego męża – wiedziała od wspólnych znajomych, że ponad rok temu Jack przeniósł się do rodzinnego biura w Paryżu, a jej teść, Jack senior, nie wspierał partii politycznej senatora Ashcrofta. Mimo to zapewne nie przyjęłaby zaproszenia, gdyby nie wiedziała, jak bardzo udział w przyjęciu ucieszy mężczyznę, który był jej partnerem na ten wieczór. Glen lubił tego rodzaju spotkania, a Eva miała ważny powód, żeby się z nim dzisiaj zobaczyć.
Szczerze mówiąc, nie była pewna, jak zareaguje Glen, kiedy się dowie, że nie jest zainteresowana pójściem do łóżka – ani z nim, ani z nikim innym. Zamierzała spytać go jednak, czy zechciałby zostać dawcą nasienia, gdyby postanowiła urodzić dziecko in vitro, co poważnie rozważała. Temat był delikatny i bardzo osobisty, więc należało traktować go wyjątkowo ostrożnie, a nie wykładać kawę na ławę przy okazji pierwszego, czy nawet drugiego spotkania.

Na przyjęciu u senatora Ashcrofta zjawił się tłum ludzi, tak jak Markos się spodziewał. Większość z obecnych już go znała, gdyż przez ostatni tydzień bawił na salonach. Mężczyźni oczekiwali odnowienia znajomości, zaś ich żony, córki i dziewczyny nie kryły zainteresowania przystojnym biznesmenem o nieco egzotycznych rysach.
Markos nigdy nie uskarżał się na brak powodzenia u kobiet. W Londynie prowadził urozmaicone życie seksualne i miał szczery zamiar kontynuować ten zwyczaj po przeprowadzce do Nowego Jorku. Mimo to, nawet w otoczeniu pięknych pań, które domagały się jego uwagi, zauważył nieznajomą w obcisłej czerwonej sukience. Kobieta stała po drugiej stronie pokoju. Zainteresował się nią dlatego, że na tle innych wyróżniała się niezwykłą urodą, a w dodatku demonstracyjnie ignorowała tłumek mężczyzn, którzy ją otaczali, usiłując nawiązać rozmowę. Najwyraźniej była znudzona zarówno nimi, jak i otoczeniem.
Markos nie przypominał sobie, żeby ostatnio widział podobną piękność. Czarne włosy spływające na jej ramiona sięgały połowy pleców. Oczy miała jasne, zapewne szare lub błękitne, okolone gęstymi czarnymi rzęsami. Jej skóra wydawała się alabastrowa, rysy twarzy były symetryczne i interesujące. Nieznajoma nie nosiła biżuterii z wyjątkiem pary bardzo długich misternych kolczyków.
Markos przyjrzał jej się z daleka i zrozumiał, że w odróżnieniu od znanych mu kobiet, ta nie zabiegała o niczyją uwagę. Przeciwnie, była całkowicie obojętna na próby zalotów, traktowała ludzi chłodno i z dystansem.
Wszystko to razem sprawiło, że nie mógł oderwać od niej wzroku. Po chwili doszedł do wniosku, że oddałby wszystko, aby ją poznać. Z tą myślą przeprosił kobiety, które tłoczyły się wokół niego, i ruszył w kierunku nieznajomej w czerwonej sukience.

Markos mylił się co do koloru oczu kobiety w czerwonej sukience. Nie były ani błękitne, ani zielone, ani szare, lecz tak jasnobrązowe, że wydawały się bursztynowozłote.
Eva zauważyła, że kiedy zmierzał ku niej wysoki i niebywale przystojny brunet, który zaledwie kilka minut wcześniej lustrował ją wzrokiem, mężczyźni wokół niej rozstąpili się przed nim niczym Morze Czerwone przez Mojżeszem. Naturalnie, bez trudu go rozpoznała, jak zapewne większość osób na przyjęciu. Każdy wiedział, jak wygląda bogaty i wpływowy Markos Lionides, który od tygodnia brylował wśród nowojorskiej śmietanki towarzyskiej.
Był bardzo atrakcyjny, lecz na jego nieszczęście Eva wiedziała dostatecznie dużo, aby trzymać się od niego z daleka – zarówno na gruncie osobistym, jak i zawodowym. Co nie przeszkadzało jej wodzić go za nos przez cały ostatni tydzień.
– Mam nadzieję, że pozwoli mi pani się przedstawić. – Uniósł ciemne brwi. – Jestem Markos. Markos Lionides.
Eva pomyślała, że nawet jego głos brzmiał seksownie – głęboko i chrapliwie, a przy tym zmysłowo. Na szczęście była całkowicie odporna na tak zadufanych mężczyzn.
– Doskonale wiem, kim pan jest – powiedziała zgodnie z prawdą.
Mężczyźni, którzy starali się o jej uwagę, również doskonale wiedzieli, kim jest Markos Lionides. Wszyscy jak jeden mąż postanowili oddalić się na bezpieczny dystans, pozostawiając Eve i Markosa samym sobie, choć sala była pełna najbogatszych i najmodniejszych ludzi w Nowym Jorku.
– Naprawdę?
Eva uśmiechnęła się wyniośle.
– Całe wyższe sfery Nowego Jorku, a w szczególności kobiety, żyją tym, że nasze grono niedawno wzbogaciło się o Markosa Lionidesa – wyjaśniła.
Markos nie odrywał od niej wzroku, wyczuwając drwinę w jej głosie.
– A pani to…?
– Eva.
– I tyle? Tak po prostu? – uśmiechnął się.
– Tak po prostu. – Lekko pochyliła głowę.
– W takim razie miło cię poznać, Evo.
– Czy nie powinieneś poznać mnie nieco lepiej, zanim zadecydujesz, czy to rzeczywiście miłe?
– Poznaję po akcencie, że jesteś Angielką – mruknął Markos.
– To oczywiste. – Nie przestawała się uśmiechać.
Pomyślał, że z całą pewnością z niego drwi.
– Mieszkałem w Anglii przez dziesięć lat, więc miałem dość czasu, żeby oswoić się z akcentem.
– I jak ci się podoba Nowy Jork?
Wzruszył szerokimi ramionami.
– Póki co przekonałem się, że faktycznie to miasto nigdy nie śpi – odparł.
Właśnie to sprawiło, że Eva zakochała się w Nowym Jorku po przeprowadzce siedem lat temu. Była wówczas dwudziestodwuletnią absolwentką i świeżo poślubioną małżonką rodowitego nowojorczyka. Robiła błyskawiczną karierę, a Nowy Jork spełnił pokładane w nim oczekiwania, w odróżnieniu od małżeństwa Evy. Po zaledwie czterech latach od ślubu ona i Jack zdecydowali się na separację, a niedługo potem postanowili się rozwieść. To doświadczenie, a także nieszczęśliwe małżeństwo rodziców Evy sprawiło, że postanowiła już nigdy nie wychodzić za mąż. Nie zamierzała popełnić tego samego błędu po raz drugi.
– Chyba nie narzekasz? Daj spokój – westchnęła. – Przynajmniej możesz o każdej porze dnia i nocy cieszyć się kubkiem przyzwoitej kawy.
Markos zmrużył zielone oczy.
– Ekspres w moim mieszkaniu parzy wyśmienitą kawę bez względu na porę dnia i nocy – oświadczył.
– Ho, ho. – Popatrzyła na niego z udawanym podziwem. – Wystarczyło pięć minut, żebyś zaprosił mnie do swojego mieszkania. To chyba rekord, nawet jak na twoje możliwości.
Markos zamarł. Teraz już nie miał złudzeń – każde słowo tej kobiety było podszyte drwiną.
– Nawet jak na moje możliwości? – powtórzył cicho.
Gdy wzruszyła ramionami, mimowolnie opuścił wzrok na jej pełne piersi.
– Obawiam się, że twoja sława cię wyprzedza – powiedziała.
– Hm. A jaka to sława?
Wpatrywała się w niego ze stoickim spokojem.
– Taka, że jesteś niepoprawnym podrywaczem, a ponadto jednym z tych zimnych i wyrachowanych mężczyzn, którzy bez wahania potrafią zerwać z kobietą – odparła.
Markos szeroko otworzył oczy.
– Słucham? – spytał.
Eva nie była pewna, czy nie posunęła się za daleko. Koniec końców, powinna liczyć się z kimś pokroju Markosa Lionidesa, zarówno na gruncie zawodowym, jak i towarzyskim, podobnie jak liczyła się z Drakonem.
– Powtarzam tylko plotki, które krążą na twój temat – wyjaśniła.
– Doprawdy? – Wpatrywał się w nią ze zmarszczonymi brwiami. – Czy zawsze słuchasz plotek, zamiast wyrabiać sobie własną opinię o ludziach?

Projektantka wnętrz Eva Grey słyszała wiele niepochlebnych plotek o Markosie Lionidesie. Jest przekonana, że ten wielki biznesmen to cyniczny playboy. Po rozpadzie swojego małżeństwa, zamierza trzymać się z daleka od takich mężczyzn. Gdy otrzymuje od Markosa zlecenie zaprojektowania apartamentu z widokiem na Manhattan, żeby utrzeć mu nosa, specjalnie dwa razy w ostatniej chwili odwołuje spotkanie. Wkrótce jednak poznają się przypadkowo na przyjęciu i wszystko zaczyna się bardzo komplikować…

Wyjątkowe święta lorda Weybourn

Louise Allen

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 651

ISBN: 9788329113939

Premiera: 05-12-2024

Fragment książki

Alexander James Vernon Tempest, wicehrabia Weybourn, był uosobieniem umiaru, elegancji, dobrych manier i sprawności fizycznej – niemal w każdych okolicznościach. Niemal.
Ślizganie się na oblodzonym bruku Gandawy trudno wszakże zaliczyć do normalnych okoliczności, a już na pewno nie w bladym świetle późnego listopadowego popołudnia, kiedy myśli zaprząta perspektywa spędzenia czasu przy ogniu na kominku w towarzystwie przyjaciół i ze szklaneczką rumu w dłoni.
Mur klasztorny był wysoki i… twardy. Alex odbił się od niego i wpadł na odzianą w szarości i czerń zakonnicę, której sylwetka zlewała się z ciemnym tłem ulicy. Z krzykiem upadła na bruk, upuszczając czarną walizkę, która wylądowała na progu zamkniętej bramy klasztornej.
Alex podniósł się.
– Przepraszam. Siostra pozwoli… – Wyciągnął ku niej rękę. Siedziała na trotuarze, podpierając się dłonią w czarnej mitence. Czarny kapelusz obrzeżony tego samego koloru wstążką zjechał jej na nos. Odsunęła go w tył, żeby móc spojrzeć na Aleksa.
– Nic mi nie jest.
– Doskonale. Jest siostra Angielką? – Widział tylko dolną część owalu jej twarzy, resztę osłaniało rondo kapelusza. Głos brzmiał młodo.
– Tak, ale…
– Pomogę siostrze wstać.
Z westchnieniem rezygnacji podała mu obie dłonie. Stanąwszy na nogach, zachwiała się i już w następnej chwili znalazła się w jego ramionach.
– Och!
Alex niczego nie widział poza jej wzdętą peleryną i buńczucznym kapeluszem, ale jego ciało otrzymało nieomylny przekaz. Była młoda. I szczupła. Wyczuwał jej krągłości. Zniżył głowę. Pachniała mydłem i wilgotną wełną. Weź się w garść, człowieku. Zakonnice to owoc zakazany, upomniał się w duchu.
– Zadzwonię do furty – zaproponował. Zardzewiały łańcuch dzwonka zwisający u bramy mógł skusić tylko naprawdę zdesperowanego przestępcę, szukającego schronienia przed wymiarem sprawiedliwości, jednak osłonięty kratą wizjer w masywnych deskach sugerował, że sanktuarium mogło się okazać jeszcze bardziej niegościnne niż więzienna cela. – Podejrzewam, że siostra skręciła kostkę.
Znieruchomiała w jego ramionach.
– Ależ nie. Dziękuję…
– Uważam jednak, że powinienem zawołać kogoś, żeby siostrze pomógł.
– Doprawdy, dziękuję. Szłam do portu nad kanałem. Jestem umówiona z siostrą Clarą.
Głos brzmiał świeżo, był miły, chociaż musiała być na niego zła. Panowała nad irytacją, zapewne za przyczyną klasztornego wychowania. Mimo wszystko, dało się w niej wyczuć pewne napięcie, a nawet smutek. Alex miał wprawę w wyczuwaniu tego, czego nie wyrażają słowa. Potrafił to każdy, kto zajmował się negocjacjami handlowymi.
Irytacja była oczywista i zrozumiała. Przewrócił ją. Mógłby przynajmniej za to odprowadzić ją tam, dokąd sobie życzyła, a nie nalegać, by udała się tam, gdzie sądząc po niechęci, z jaką spozierała na klasztorną bramę, znaleźć się nie chciała.
– Powinna siostra pójść do doktora. Niechby sprawdził, czy nie ma złamania kości. Nad którym kanałem? – zapytał, schylając się po jej walizkę.
– Nad tym, z którego odchodzą statki do Ostendy. Siostra Clara prowadzi tam niewielkie schronisko dla podróżnych. Zamierzam u niej przenocować, a z samego rana wyruszyć do Ostendy, ale…
– Wiem, gdzie to jest. Tak się składa, że idę w tym samym kierunku i znam pewnego lekarza, który mieszka po drodze.
– Nie chcę panu sprawiać kłopotu.
– Siostra nie może chodzić, a tu nie widać żadnej dorożki… jak zwykle, kiedy człowiek jest w potrzebie. Nie nadłożę drogi.
Prawdę powiedziawszy, Grant, do którego zamierzał wstąpić, nie był lekarzem, chociaż prawie ukończył w Edynburgu studia medyczne, zanim je porzucił.
– Tak, ale ja…
– Nie ma siostra pieniędzy? – Alex przypomniał sobie, że zakonnice zazwyczaj bywają bez grosza. – Niech siostra się tym nie martwi. Biorę wszystko na siebie. Ten lekarz to mój przyjaciel. Jak siostrze na imię? Ja nazywam się wicehrabia Weybourn. – Alex zazwyczaj nie chwalił się swoim tytułem, ale tym razem uznał, że skłoni ją do tego, by mu zaufała.
Poruszyła się niespokojnie. Była zapewne przerażona tym, że niesie ją na rękach mężczyzna, ale skoro nie chciała wracać do klasztoru, nie pozostawało jej nic innego, jak się z tym pogodzić. Alex zaś starał się mężnie nie ulegać wrażeniu, jakie sprawiały na nim krągłości jej ciała.
– Teresa.
– Siostra Teresa. Wspaniale. Już jesteśmy blisko.
Przez gęstniejący mrok przebijały się światła gospody Pod Czterema Żywiołami. Alex zmierzał ku nim jak żeglarz ku znajomej, bezpiecznej przystani.
– To gospoda?
– Bardzo przyzwoita – zapewnił, otwierając barkiem drzwi wejściowe. W środku było widno, ciepło i gwarno. – Gaston! – zawołał.
– Lord Weybourn! – Z zaplecza wybiegł właściciel. – Miło pana widzieć. Pozostali panowie już czekają w tej samej osobnej sali co zawsze.
– Dziękuję, Gaston. – Alex ruszył ku drzwiom po prawej stronie. – Herbaty? Kawy? Czego się siostra napije?
– Panowie? W osobnej sali? Lordzie Weybourn, proszę mnie natychmiast postawić…
– Podajcie herbatę – poprosił Alex. Herbata dobrze zrobi tej zakonniczce. A jeśli ona nie przestanie tak się wiercić w jego ramionach, jemu też się przyda. Stanowczo zbyt długo obywał się bez kobiety.
Drzwi za sobą zamknął kopniakiem i oparł się o nie plecami, żeby ochłonąć. Nie wiedział, że zakonnice nie noszą gorsetów. Przyjemny ciężar małego damskiego biustu, jaki czuł na ramieniu, wprawiał go w konsternację. Reagował jak żółtodziób i nie był z siebie zadowolony.
– Cóż to za dramat, drogi Aleksie? – Crispin de Feaux wstał i z zimną obojętnością popatrzył na scenę pod drzwiami. Alex nie był pewny, czy gdyby wpadł do pokoju goniony przez sforę wymachujących szablami żołnierzy, Cris okazałby więcej emocji. – Zacząłeś uprowadzać z klasztorów zakonnice?
– Nie opowiadaj bredni.
Grant Rivers zdjął nogi z metalowej barierki przed kominkiem i również wstał. Gabriel Stone rzucił garść kości do grania na stół. – Ile stawiasz?
Alex ostudził jego zapał groźnym spojrzeniem. Złożył swój słodki ciężar na kozetce przed kominkiem.
– Poślizgnąłem się na lodzie i przewróciłem siostrę Teresę. Chyba skręciła kostkę. Pomyślałem, że powinieneś ją obejrzeć, Grant.
– Bez obawy, jest siostra w dobrych rękach. Zaraz będzie herbata. To Grantham Rivers. On się zna na skręconych kostkach.
Teresa zauważyła uśmiech, jaki lord Weybourn posłał doktorowi, zanim odszedł, i dołączył do dwóch pozostałych panów.
– Nie jestem…
– …zakonnicą. – Doktor usiadł. Był miły, ale wydawał się zażenowany. – W odróżnieniu od Aleksa wiem, że zakonnice noszą kornety i nie chodzą same po ulicach.
– Czy żaden z was nigdy nie pozwoli kobiecie dokończyć zdania? – zapytała.
Od ubiegłotygodniowej rozmowy z matką przełożoną była nieustannie wytrącona z równowagi. Bardzo by chciała odzyskać stan spokojnej rezygnacji, dzięki któremu przetrwała o zdrowych zmysłach lata, jakie upłynęły od śmierci rodziców. Ten wypadek wprawił ją w nieznane do tej pory uczucie irytacji.
A może tak działa na kobiety towarzystwo mężczyzn? Odkąd ukończyła trzynaście lat, jej styczność z przedstawicielami rodzaju męskiego ograniczała się do księdza, starego ogrodnika i sporadycznych kontaktów z kupcami. Teraz była sama z czterema panami. Dobrze, że byli trzeźwi i sprawiali przyzwoite wrażenie.
– Przepraszam. Zazwyczaj demonstrujemy o wiele lepsze maniery. Aleksowi jest na pewno wstyd, że przez swoją niezręczność naraził panią na upadek, ale ja nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Jak powinienem się do pani zwracać?
– Panna Ellery. Tess Ellery, doktorze.
– Nie jestem doktorem. Nazywam się Grantham Rivers. Niewiele mi brakowało do ukończenia studiów medycznych w Edynburgu, mogę więc śmiało zajmować się leczeniem drobniejszych uszkodzeń ciała. Pozwoli pani, że odwieszę jej okrycie i kapelusz? Będzie pani musiała zdjąć but i pończochę. Potrzebuje pani pomocy służącej?
Wyglądał na człowieka poważnego i godnego zaufania. Zważywszy na to, że nigdy w obecności mężczyzny nie zdjęła żadnej innej części garderoby oprócz rękawiczki, Tess nie potrafiła się sobie nadziwić, że nie jest wzburzona. Może jej zdolność do osiągania tego stanu wyczerpała się, kiedy zwalił ją z nóg, a potem niósł na rękach pewien wysoki, silny i pewny siebie arystokrata.
– Panno Ellery? – Rivers czekał cierpliwie. Tess zdobyła się na uśmiech, który zastygł jej na ustach, gdy napotkała jego spojrzenie. Takich smutnych oczu nigdy jeszcze nie widziała. Poczuła się niezręcznie, jak gdyby naruszyła czyjąś żałobę albo nieodpowiednio zachowała się na pogrzebie.
– Nie, nie potrzebuję. Poradzę sobie sama.
Rozwiązała kokardę kapelusza i rozpięła klamrę peleryny. Rivers złożył jej okrycie na oparciu kanapy. Ustawił się tyłem do niej, osłaniając przed obecnymi w pokoju, kiedy sięgała do podwiązki i rolowała w dół pończochę.
– Nie mogę zdjąć buta.
– Stopa jest opuchnięta. – Ukląkł przed nią. – Zobaczymy, czy da się go zdjąć bez rozcinania cholewki.
– Dobrze. – Wolałaby tego uniknąć, bowiem to były jedyne buty, jakie miała.
– Nic panią nie boli oprócz kostki? – Zaczął delikatnie ściągać but. – Nie uderzyła się pani w głowę, nie uszkodziła nadgarstka?
– Nie, dokucza tylko kostka.
Badanie było bolesne, mimo że Rivers starał się być bardzo delikatny. Żeby zapomnieć o bólu, Tess popatrzyła ponad jego głową na trzech pozostałych mężczyzn. Stanowili przedziwne towarzystwo, ale widać było, że dobrze się ze sobą czują.
Lord Weybourn złapał jej spojrzenie i uniósł pytająco brew.
– O, tu panią boli? – zapytał Rivers. – Przepraszam. Gdzie jeszcze? Tutaj? Może pani poruszyć palcami? Doskonale. A wyciągnąć palce do przodu? Nie? Niech pani nie próbuje, jeśli jest to bolesne.
Zdawało się, że Rivers wiedział, co robi. Stopa wymagała obandażowania. Tess zmartwiła się, że nie włoży, a już na pewno nie zasznuruje buta, ale postanowiła nie martwić się na zapas. Towarzystwo tych mężczyzn nie było krępujące. Żaden nie mierzył jej ukradkowymi spojrzeniami, nie mrugał do niej, nie robił niestosownych uwag. Uspokoiła się i postanowiła zaufać swojemu osądowi, że jest bezpieczna.
Jego lordowska mość siedział oparty o krawędź stołu i słuchał, co do niego mówi amator gry w kości. Teraz, kiedy zdjął kapelusz i płaszcz, okazało się, że nie tylko jego maniery były wytworne, ale także i ubiór. Tess, która spędziła dziesięć lat w klasztorze i nie znała się na męskiej garderobie, potrafiła mimo wszystko dostrzec, z jak kosztownego materiału i z jaką doskonałością uszyto jego marynarkę i spodnie.
Na tle swoich przyjaciół wicehrabia wyróżniał się również wyjątkową urodą. Powiedzieć, że był przystojny, to mało. Przystojny to był Rivers, który szykował teraz zimny kompres na jej stopę. Typowy Anglik, postawny, z prostym nosem, błyszczącymi brązowymi włosami i zielonymi oczami. Chłodny blondas wyglądał jak święty z witrażu kościelnego, pociągający, a jednocześnie budzący obawę. Nawet amator gry w kości był na swój sposób atrakcyjny z burzą czarnych włosów na głowie i cygańskimi ciemnymi oczami.
Lord Weybourn miał ciemnoblond włosy, cienki nos, wydatne kości policzkowe i orzechowe oczy pod ciemnymi brwiami. Nieco groźny i tajemniczy wygląd nadawały mu usta – ruchliwe, niekiedy rozchylone w półuśmiechu, innym razem niebezpiecznie zaciśnięte.
Ich spojrzenia znowu się spotkały. Wstał i zbliżył się.
– Rivers sprawia pani ból? Mam nadzieję, że nic pani nie złamałem.
– Na szczęście nie – odpowiedział Rivers. – Uwaga, poczuje pani chłód – rzekł do Tess, okładając jej kostkę kompresem, z którego ściekała woda. – Potem, kiedy pani wypije herbatę, unieruchomimy stopę bandażem.
– To bardzo przyjemna gospoda – zauważyła Tess. Potrzebowała neutralnego tematu. Nie nawykła do rozmów z mężczyznami. – Często się tu panowie zatrzymują?
– Zawsze kiedy jesteśmy w długiej podróży – odparł lord Weybourn. – Nawet w czasie wojny lubiliśmy tu zaglądać w różnych przebraniach. Pod Czterema Żywiołami. Już sama nazwa bardzo nam odpowiada, albowiem koresponduje z naszymi nazwiskami.
– Jak to? O ile wiem, cztery żywioły to powietrze, woda, ogień i ziemia. Jak się zatem panowie nazywacie?
– Alex nosi nazwisko Tempest; burza kojarzy się z powietrzem.
– A pana nazwisko, rzecz oczywista, kojarzy się z wodą, panie Rivers.
– Cris nazywa się de Feaux, a feu znaczy ogień po francusku.
– Naturalnie. – Tess potrafiła sobie wyobrazić zimnego blondyna jako archanioła z gorejącym mieczem w dłoni. A jak nazywa się czwarty?
– Gabriel Stone, czyli kamień.
Weszła służąca z herbatą i postawiła tacę na siedzeniu obok. Tess nie spodziewała się, że herbacie będą towarzyszyły ociekające miodem ciasteczka. Lord Weybourn sięgnął po jedno i odszedł do kolegów.
– Niech pani je – zachęcił Rivers.
– Boję się, że nie będę umiała przestać – odpowiedziała Tess.
Zupa jarzynowa z pełnoziarnistym chlebem, którą jadła w południe, była pożywna, lecz nie wyróżniała się szczególnym smakiem. Te ciasteczka były natomiast godne uwagi na pewno nie tylko ze względu na swoją wartość odżywczą. Tess pociągnęła łyk herbaty – z cukrem! Może warto spróbować chociaż jedno? – walczyła ze sobą. Pogardzenie nimi byłoby nieuprzejmością wobec gospodarzy.

Pół godziny później oblizywała ze smakiem palce. Na talerzu pozostały tylko okruchy i rozmazany miód. Rivers bez komentarza odstawił tacę na stół.
– Teraz obandażuję pani stopę, a potem okryję panią kocem. Może się pani zdrzemnąć. Wyziębła pani. Odpoczynek nie zaszkodzi.
Nie mogła odmówić mu racji, tym bardziej że nie była w pośpiechu. Siostra Clara spodziewa się jej dopiero na kolację. A tutaj było tak… interesująco. Ciepło i słodko. Ta przygoda zaczynała się podobać Tess. Wiedziała, że nie powinna tu być, ale ci panowie sprawiają wrażenie takich niegroźnych, wręcz naiwnych…
Oczy jej się kleiły. Ostatniej nocy było zimno, a myśli kłębiące się w głowie nie dawały zasnąć. Pan Rivers ma rację. Krótka drzemka wzmocni ją przed tym, co ją czeka: wydawanie wieczornej polewki skromnym podróżnym, którzy potem owinięci płaszczami ułożą się do snu na ławach, podczas kiedy ona będzie próbowała zasnąć w zimnej celi na twardym łóżku obok chrapiącej siostry Clary. Te polewane miodem ciasteczka to odpowiednia rekompensata za męki, które ją czekają w nocy, uznała Tess, wtulając się w róg kanapy. Zamknie oczy tylko na chwilę.

Znowu lord Weybourn. Czuła cytrynową wodę kolońską i dotyk wykrochmalonej koszuli. Wydawało się rzeczą naturalną, że oparła głowę na jego ramieniu i wdychała jego męski zapach.
– Będzie panią bolał kark od tego spania półleżąc w rogu kanapy, siostrzyczko. A my mamy zamiar pohałasować. Tu jest cichy pokoik, w którym może się pani przespać.
– A siostra Clara… – zaprotestowała, chociaż propozycja brzmiała kusząco.
– Pamiętam. Czeka na panią w porcie nad kanałem. Rano ma pani statek do Ostendy. Zdąży pani.
Dlaczego siostry opowiadają takie głupstwa o mężczyznach? Ktoś pomyślałby, że to krwiożercze bestie… Ci czterej są mili i godni zaufania… A materac na pewno jest miękki.
– Dziękuję – wymamrotała i odpłynęła w niebyt.
– Cała przyjemność po mojej stronie, siostrzyczko.
Drzwi zamknęły się. Nic nie zakłócało panującej w pokoju ciszy.

Obudziła się. Wciąż było widno. Widocznie nie spała za długo, choć musiała przyznać, że wydało się to jej podejrzane… Podeszła do okna i odsunęła zasłonę. Przez podwórko szła służąca z koszem bielizny do prania, a za nią podążał stajenny z wiadrem wody. Tess zrozumiała, że przespała całą noc.
Pokuśtykała do drzwi i otworzyła je. Czterej mężczyźni wciąż tkwili wokół stołu. Amator gry w kości i blondas grali w karty z zapałem wystarczającym na kolejnych dwanaście godzin. Rivers jedną ręką napełniał kufel piwem, a w drugiej trzymał bułkę, z której wystawał gruby plaster szynki. Lord Weybourn – nieznośny, irytujący lord Weybourn, spał na krześle z nogami na stole wśród porozrzucanych kart. Nie chrapał i miał zamknięte usta.
– Lordzie Weybourn!
– Au! – uderzył głową o ścianę za krzesłem.
– Dzień dobry, panno Ellery. Wyspała się pani? – zapytał Rivers.
– Mówiłam mu, że muszę dotrzeć do portu. Uprzedzałam, że statek odpływa wcześnie rano – wskazała głową lorda Weybourn.
– Wciąż jest wcześnie rano. – Lord Weybourn wstał i Tess zauważyła, że przespana w ubraniu na krześle noc nie odbiła się na jego prezencji. Wyglądał nadal nieskazitelnie. O tym jak ona wygląda, wolała nie myśleć.
– Która godzina?
– Minęła dziewiąta – odezwał się blondyn, spojrzawszy na zegar nad kominkiem.
– Toż to prawie południe! Mój statek już odpłynął. – Pokuśtykała do najbliższego krzesła i usiadła.
– Popłynie pani następnym. Odchodzą dość często.
– Nie mam pieniędzy na drugi bilet – jęknęła.

Tess straciła rodziców w bardzo młodym wieku i dorastała pod opieką ciotki w Gandawie. Po jej śmierci postanowiła wrócić do Anglii i dzięki pomocy zaprzyjaźnionych zakonnic szukać posady guwernantki. Gdy podczas podróży uległa wypadkowi, pomoc i eskortę do Londynu zaproponował jej nieznajomy dżentelmen. Dotrzymał słowa i pożegnał Tess dopiero pod bramą klasztoru. Tam jednak odmówiono jej schronienia. Siostry, widząc towarzyszącego jej lorda Weybourn, słynnego uwodziciela, uznały, że została pozbawiona czci. Zrozpaczona Tess postanawia jeszcze raz poprosić lorda Weybourn o pomoc…