fbpx

Chcę miłości

Julia James

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1206

ISBN: 9788383420189

Premiera: 06-12-2023

Fragment książki

Alys wpatrywała się usilnie w wyraźnie widoczną niebieską kreskę. Była w ciąży. W ciąży! Słowa te odbijały się echem w jej głowie. Wolną dłoń zacisnęła na krawędzi umywalki.
Jak ja sobie poradzę?
Spojrzała w lustro. Twarz miała bladą jak ściana, oczy rozszerzone szokiem. Natłok myśli tylko potęgował panikę.
Nie mogę być w ciąży! Nie udźwignę tego finansowo! Nie teraz!
Pomyślała o liście, który leżał na stole w kuchni. Był pod drzwiami poprzedniego ranka, a wiadomość, jaką w nim znalazła, nie dawała o sobie zapomnieć. Ze wzrokiem utkwionym w lustrze Alys wciągnęła powietrze w płuca.
Ostatnie cztery lata były wystarczająco ciężkie. Dobrze pamiętała tamten feralny poranek, gdy jedna z koleżanek matki zadzwoniła, mówiąc, że matkę wiozą właśnie na blok operacyjny szpitala, w którym pracowała jako pielęgniarka. Została potrącona przez samochód, sprawca wypadku zbiegł. Ten telefon na zawsze zmienił ich życie.
Operacja co prawda powiodła się, ale mama już nigdy nie wstała z łóżka. Wymagała całodobowej opieki i Alys z pełnym poświęceniem trwała przy niej. Po sześciu miesiącach odeszła we śnie.
Kochała mamę i zajmowała się nią bez słowa skargi, ale to był dla niej ciężki okres. Całkowicie zrezygnowała z życia towarzyskiego, kariery, marzeń. Czasami myślała o ucieczce, o zajęciu się sobą, ale wiedziała też, że nie opuści mamy…
Bardzo mocno przeżyła jej śmierć. Jedyna osoba na świecie, która ją kochała, odeszła na zawsze.
Nie mam nikogo. Zostałam zupełnie sama.
Odłożyła test ciążowy na bok i przyłożyła obie dłonie do całkiem płaskiego jeszcze brzucha. Nie została zupełnie sama. Miała dla kogo żyć. Emocje wezbrały w jej sercu. Ciąża nie była wyłącznie niebieską kreską na teście ani dramatem, z którym musiała się zmierzyć. Była częścią jej życia.
Moje maleństwo… Zrobię dla ciebie wszystko. Jakoś sobie poradzimy.
Wiedziała jednak, że to jakoś oznaczało konkretne działania. Przed oczami stanęły jej barwne chwile z przeszłości, które dziś kazały jej wstąpić do drogerii i kupić test ciążowy.

Alys bez większego entuzjazmu kołysała się w rytm muzyki miksowanej przez didżeja. Nie była nawet pewna, kim jest jej partner. Jakiś znajomy Suze, przyjaciółki Maisey, którą Alys znała ze studiów.
Maisey wymusiła na niej przyjazd do Londynu, by choć na jeden weekend oderwała się od smutnej rzeczywistości, na którą ostatnimi czasy składało się postępowanie spadkowe, zaległości w spłacie hipoteki i ból po stracie matki.

Idziemy na przyjęcie w luksusowym hotelu na West Endzie. Suze dostała zaproszenia przez swoich znajomych z modelingu. Przyjedź, rozerwiesz się trochę! Po tym wszystkim, co przeszłaś, należy Ci się trochę relaksu.

Ale gdy Maisey pożyczyła jej sukienkę, ułożyła włosy i umalowała ją, Alys nie była już taka pewna, czy ta impreza to rzeczywiście właściwy wybór. Może po prostu wypadła z obiegu, a może taki rodzaj imprez do niej nie przemawiał?
Czuła na sobie spojrzenia mężczyzn taksujących krótką, opinającą ciało sukienkę, rozpuszczone blond włosy, oczy powiększone mocnym makijażem i rozchylone usta pociągnięte szminką w kolorze żywej czerwieni. Jednak zamiast się tym cieszyć i po prostu bawić, Alys myślała o tym, by zejść z parkietu i uciec z miejsca, do którego zwyczajnie nie pasowała.
Kiedy utwór się skończył, poszła w stronę baru z zamiarem odnalezienia Suze albo Maisey, by im powiedzieć, że wychodzi. Jej spojrzenie skanowało pomieszczenie, wędrując od twarzy do twarzy. I nagle się zatrzymało. Alys zastygła w bezruchu, zapominając o tym, że powinna oddychać.

Nikos stał przy barze ze szklanką martini w dłoni i z niesmakiem obserwował to, co się wokół niego działo. Późnym popołudniem przyleciał z Brukseli po tym, jak przy lunchu zerwał z Irinią. Nie czuł się z tym komfortowo, ale nie miał wyjścia. Coraz częstsze pretensje Irinii, że ich związek nie idzie w takim kierunku, w jakim ona by sobie tego życzyła, wyczerpały jego cierpliwość. Poinformował ją, że małżeństwo nie wchodzi w grę i życzył udanej kariery w jednym z międzynarodowych banków, gdzie pracowała.
Tak ostatnio układały się wszystkie jego związki. Ponad dekadę temu był zaręczony i wtedy to jemu desperacko zależało na ślubie. Zakochany i naiwny dwudziestodwulatek uwierzył kobiecie, która twierdziła, że kocha go za to, kim jest…
Nikos lekko skrzywił zmysłowe usta. Na szczęście ojciec uchronił go wtedy od popełnienia najgorszego błędu w życiu. Do dziś pamiętał jego słowa.
„Musiałem zagrozić ci wydziedziczeniem, żebyś zrozumiał, że Miriam Kapoulou chciała za ciebie wyjść tylko dla pieniędzy. Jej ojciec jest na skraju bankructwa! Żadna pazerna lafirynda nie położy ręki na majątku Drakisów. Nie pozwolę, byś padł ofiarą oszustwa tak jak ja”.
Nikos próbował o tym nie myśleć. Był owocem związku ojca z kobietą, która widziała w nim wyłącznie pieniądze. Dorastał, wiedząc, jakie uczucia budzi w swoim ojcu, który zawsze spoglądał na niego z urazą.
Pewnie wolałby, żebym się nigdy nie urodził.
Nikos nie zamierzał zatruwać sobie tym myśli. Spędził całe dzieciństwo, próbując zasłużyć na przychylność ojca, a kiedy wkroczył w dorosłość, starał się mu udowodnić na każdym kroku, że jest prawdziwym Drakisem i potrafi robić to, co mężczyznom w jego rodzinie zawsze wychodziło najlepiej. Wielkie pieniądze.
Był w tym świetny i zdarzało się, że ojciec go za to chwalił. Doskonale poruszał się w świecie negocjacji, inwestycji i transakcji opiewających na bajońskie sumy. Dzięki jego staraniom Drakisowie pomnażali majątek w jeszcze szybszym tempie, a życie Nikosa upływało na podróżach, spotkaniach i lunchach biznesowych. W zasadzie nie miał czasu na zwykły odpoczynek, o dłuższym urlopie nie wspominając. A jeśli już miał wolną chwilę, nie brał udziału w imprezach takich jak dzisiejsza. Nigdy.
Nie znalazł się tutaj w celu rozrywkowym. Miał się spotkać ze znajomym z londyńskiego City, który dowiedziawszy się o tym, że przyleciał do Londynu, zaprosił go na organizowane przez siebie przyjęcie. Coś związanego z modą, jak zapamiętał Nikos. Kobiety kręcące się wokół baru rzeczywiście wyglądały, jakby dopiero co zeszły z wybiegu albo planu zdjęciowego. Ekstrawaganckie ubrania, biżuteria, ciężkie makijaże. Zdawał sobie sprawę, że wielu z gości, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, było tu dziś na łowach. Nikos z niejaką pogardą przyglądał się temu osobliwemu spektaklowi. Nie zamierzał brać w nim udziału. Byłoby to zupełnie nie w jego stylu.
Jeszcze raz ze zniecierpliwieniem ogarnął spojrzeniem salę, próbując namierzyć znajomego, z którym chciał wstępnie porozmawiać o przyszłych interesach.
I zupełnie nagle cała pogarda dla otaczającego go tłumu wyparowała.

Alys wpatrywała się jak zahipnotyzowana w mężczyznę siedzącego przy barze. Wyglądał, jakby chciał się odciąć od rozbawionego tłumu. Wysoki, świetnie zbudowany, ciemnowłosy, około trzydziestki. Oliwkowa skóra sugerowała klimaty śródziemnomorskie. Obserwując zdecydowane, męskie rysy, pomyślała, że nigdy w życiu nie widziała nikogo równie przystojnego.
Mężczyzna patrzył prosto na nią.
Poczuła, jak jej usta lekko się rozchylają, puls przyspiesza, a oczy nie mogą oderwać się od nieznajomego. Powietrze wokół niej wydawało się naelektryzowane.
– Hej, wracaj tańczyć!
Ktoś chwycił ją za nadgarstek. Alys odwróciła się, próbując wyswobodzić rękę trzymaną przez chłopaka, z którym przed chwilą tańczyła.
– Nie, dzięki, ale…
Nie zdążyła dokończyć, gdy do rozmowy wtrącił się trzeci głos. Niski, z wyraźnie obcym akcentem, ale zdecydowany.
– Powiedziała „nie”. Chcesz, żeby ci to powtórzyć?
Głowa Alys odwróciła się gwałtownie. Mężczyzna z baru stał teraz tuż obok, piorunując wzrokiem chłopaka.
– Spoko, nie wiedziałem, że z kimś przyszła. – Intruz zaczął się wycofywać.
– Ale teraz już wiesz – stwierdził lodowatym tonem mężczyzna, po czym ujął Alys pod ramię i pokierował ją do baru. Zaabsorbowana zdarzeniem, nie protestowała. Mężczyzna podał jej rękę, by łatwiej było jej usiąść na wysokim stołku, sam zajął miejsce obok.
– Wyglądasz, jakbyś potrzebowała drinka – powiedział po chwili. Nieznoszący sprzeciwu ton zniknął.
Miała okazję przyjrzeć mu się z bliska. Był jeszcze przystojniejszy, niż myślała. Mimo usilnych prób, nie była w stanie uspokoić rozszalałego pulsu i dudniącego w piersi serca.
Od razu zwróciła uwagę na jego oczy. Ciemne jak czarna kawa, ocienione gęstymi rzęsami i patrzące z lekkim rozbawieniem i… zainteresowaniem. Musiała zrobić na nim wrażenie.
– Czego się napijesz? – spytał mężczyzna ponownie. Egzotyczny akcent tylko dodawał mu uroku.
– Nie wiem, może Sea Breeze? – odpowiedziała, usiłując ukryć drżenie głosu.
Miała wyjść. Znaleźć Maisey, pożegnać się i wrócić do domu. Tymczasem…
Tymczasem siedziała na wysokim stołku barowym, a mężczyzna, tak inny od wszystkich, których znała, przysunął w jej stronę świeżo zmiksowany koktajl i uniósł swój kieliszek martini.
– Yammas – mruknął.
Zacisnęła palce wokół chłodnej szklanki. Pomalowane na szkarłatny kolor paznokcie pasowały do jasnoczerwonej barwy koktajlu.
– Yammas? – powtórzyła, patrząc na mężczyznę pytająco.
Uśmiechnął się lekko.
– To po grecku „na zdrowie” – powiedział i zanurzył usta w alkoholu.
Zerkał na nią od czasu do czasu, jakby zbierał informacje. Katalogował poszczególne cechy jej wyglądu. Zdawała sobie dobrze sprawę z tego, co musiał widzieć. Burzę blond włosów opadających na ramiona. Mocno umalowane oczy i wytuszowane rzęsy. Usta pociągnięte szminką i błyszczykiem. Sukienkę pożyczoną od Maisey, która była nieco przyciasna i opinała jej piersi, wypychając je w górę. Dekolt, jakich Alys nie nosiła nawet w czasach studenckich. Założyła nogę na nogę, żeby sukienka wydawała się choć trochę mniej ciasna, ale jedynym efektem, jaki osiągnęła, było przyciągnięcie uwagi mężczyzny do odsłoniętych ud.
– Po grecku? – spytała i spojrzenie mężczyzny wróciło wyżej. Oparł się jedną ręką o bar. Wypił kolejny łyk martini, po czym odstawił drinka i wyciągnął ku Alys rękę.
– Nikos. Nikos Drakis – przedstawił się w sposób, jakby oczekiwał reakcji.
– Alys. Alys Fairford – powiedziała, imitując go. Uścisnęła wyciągniętą rękę i zarumieniła się znowu, gdy ich spojrzenia się spotkały.
– Miło cię poznać, Alys. Wieczór zapowiadał się nieciekawie, ale teraz… – dodał głosem, który sprawiał, że mogłaby w jednej chwili zapomnieć o ostatnich czterech latach, żałobie, odcięciu się od świata i młodości, która jej prawie uciekła …
Miała ochotę na wszystko to, czego tak długo sobie odmawiała. Chciała rzucić się w wir życia i ramiona tego mężczyzny, który patrzył na nią, jakby była ucieleśnieniem wszystkich jego marzeń.
Dziś nie miała zamiaru niczego sobie odmawiać…

Nieustępliwy głos w głowie Nikosa próbował dać mu do zrozumienia, że robi źle. Co go, do diabła, podkusiło? Zerwał się z miejsca, żeby uwolnić ją od natrętnego typa, a potem spojrzał na blond włosy, krótką sukienkę odsłaniającą zgrabne nogi i… zapomniał o tym, że miał wyjść.
Dziewczyna miała w sobie coś, co przykuło jego uwagę, choć nie był to odważny strój. Może oczy? Szaroniebieskie z rozszerzonymi wyraźnie źrenicami, patrzące na niego z zafascynowaniem.
Nie miał w zwyczaju podrywać kobiet na imprezach, ale dla niej był gotów zrobić wyjątek. Razem z tą myślą powróciło w nim wspomnienie sagi rodzinnej i kobiety, która kiedyś zawróciła w głowie jego ojcu. Wzdrygnął się niemalże, próbując otrząsnąć się z przykrych wspomnień. Nie miał zamiaru popełnić podobnego błędu jak ojciec, a fakt, że ciągle wracał do tego myślami, uznał za skuteczną przestrogę.
Uspokoił się trochę i ponownie sięgnął po martini. Skoro ta oszałamiająco piękna kobieta znalazła się w jego polu widzenia, czemu nie skorzystać z okazji i nie spędzić przyjemnego wieczoru, a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem – także nocy.
Miał tylko wątpliwości, czy ta kobieta rzeczywiście byłaby tak chętna, jak sugerował jej wygląd. Czerwieniła się co rusz, co było widoczne nawet pod grubą warstwą makijażu. Nie pasowało mu to do obrazka imprezowiczki. Z drugiej strony nie udawała też niedostępnej.
Nikos odstawił kieliszek na blat. Pora na następny krok. Uśmiechnął się zachęcająco i lekko przymrużył powieki.
– Zjedzmy razem kolację, Alys.

Restauracja hotelowa była zacisznym miejscem w porównaniu do baru i tarasu, gdzie odbywało się przyjęcie. Alys poczuła ulgę, że nie musi słuchać dudniącego z głośników techno ani przebywać w hałaśliwym tłumie.
Czy ja naprawdę tutaj jestem?
Poczucie niedowierzania towarzyszyło jej, odkąd spojrzała na mężczyznę, który siedział teraz naprzeciwko niej. Nie ustępowało, lecz z każdą chwilą stawało się coraz bardziej realne. Jej drugie ja, tak długo uśpione, dosiadło właśnie rumaka, który galopował teraz w niewiadomym kierunku, upojony odzyskaną swobodą.
Nie broniła się przed tym.
Czy to się naprawdę dzieje?
Wyśmienity posiłek z całą pewnością był rzeczywistością, podobnie jak spojrzenia Nikosa, które wzbudzały w niej drżenie i rodzaj dawno zapomnianej tęsknoty za flirtem, uwodzeniem, seksem…
Nie mogła wyjść z podziwu, jak w takiej sytuacji udaje jej się w ogóle prowadzić rozmowę.
Uniosła widelec smakowitego canard au cassis i zadała Nikosowi pytanie o podróże. Powiedział jej o częstych wyjazdach służbowych związanych chyba ze światem finansów. W każdym razie było to coś, o czym Alys nie miała bladego pojęcia. Nie pytała jednak o pracę, a o miejsca, jakie zwiedził. Miejsca, do których ona sama zapewne nigdy się nie wybierze, a nawet jeśli, to w ramach niskobudżetowych wakacji.
– Bruksela, Frankfurt i Genewa. Mekki biznesu. Podobnie Nowy Jork, Szanghaj czy Sydney. To nie są ciekawe miejsca, jeśli odwiedzasz je tyle razy, że tracisz w końcu rachubę, a z wyjazdu zapamiętujesz tylko lotnisko, hotel i podobne do siebie biurowce. Nie mam zbyt wiele czasu wolnego.
Alys przerwała jedzenie. Wyczuła w jego wypowiedzi zgorzknienie.
– Więc po co tak się przepracowujesz?
Skąpy uśmiech pojawił się na zamyślonej twarzy.
– Wbrew popularnej opinii pieniądze nie rosną na drzewach.
Alys ściągnęła brwi.
– Ale jeśli już masz wystarczająco dużo pieniędzy, by zaspokoić swoje potrzeby, to po co ci więcej?
Nikos wziął do ręki kieliszek z winem i przez chwilę przyglądał się jej z dziwnym wyrazem twarzy.
– Ile to jest wystarczająco dużo dla ciebie, Alys?
– Tyle, żebym mogła zapłacić rachunki, i jeszcze trochę na zapas. Tak mi się zdaje. – Wzruszyła ramionami. – Zawsze musiałam żyć bardzo skromnie – powiedziała, czując się winna, że siedzi tutaj, jedząc posiłek, na który nigdy nie mogłaby sobie sama pozwolić. – Przygryzła wargę, czując się naprawdę dziwnie. – Przepraszam, nie powinnam. Kolacja jest naprawdę pyszna i… – Jej głos ucichł nagle.
– Zaprosiłem cię. Nie musisz się niczym martwić – powiedział, czytając jej w myślach.
Kiwnęła głową. Może nie powinna przyjmować jego zaproszenia? Sięgnęła po kieliszek, ale jej spojrzenie powędrowało ku butelce drogiego wina i znów się zawahała.
– Alys, jesteś moim gościem. Nie krępuj się!
Spojrzała mu w oczy, które jaśniały serdecznością. Rozluźniła się trochę i wypiła łyk wina. Wolała jednak zmienić temat rozmowy na mniej osobisty.
– Nie byłam nigdy w Grecji. Czy naprawdę jest tak piękna, jak mówią? Wszystkie te wyspy, musi być tam cudownie!
– Nie jeżdżę zbyt wiele po kraju. Mieszkam i pracuję w Atenach. Mamy też rodzinną willę na jednej z wysp, ale nawet nie pamiętam, kiedy tam byłem ostatnio.
– Szkoda – powiedziała z uśmiechem. – Powinieneś ją odwiedzać częściej. Po ciężkiej pracy trzeba odpoczywać.
– Gdybym miał odpowiednie towarzystwo, to kto wie…
Alys zarumieniła się i wróciła do jedzenia. Oczami wyobraźni zobaczyła siebie i Nikosa opalających się na plaży. Odetchnęła z ulgą, gdy zmienił temat.
– Mieszkasz w Londynie, Alys?
Pokręciła głową. Przyjechałam na weekend odwiedzić znajomą ze studiów. Pochodzę z małego miasteczka pod Birmingham. Wokół jest bardzo ładnie i mam całkiem blisko do Stratford-upon-Avon.
Rozmowa wpłynęła na bezpieczne wody i przez chwilę rozmawiali nawet o Szekspirze. Alys przypomniała sobie spektakle, które oglądała w czasach studenckich, Nikos opowiedział jej o teatrze antycznym. Miał dużą wiedzę i potrafił się nią dzielić. Był też dobrym słuchaczem, stąd Alys szybko zapomniała o tym, jaka była spięta na początku.
Zdziwiła się nawet, że jest w stanie swobodnie rozmawiać z kimś, kto tak mocno na nią działał. Zupełnie jakby znali się nie od godziny, lecz o wiele dłużej.
– Przez cały czas byłem przekonany, że masz coś wspólnego z tą imprezą. Nie jesteś modelką?
– Nie, nie. – Pokręciła głową. – Na modelkę jestem za niska i nie dość chuda.
Nikos obrzucił ją badawczym spojrzeniem.
– Według mnie jesteś idealna, Alys – powiedział niższym tonem, który wprawiał ciało Alys w wibracje. Serce stopniało jej całkiem, gdy popatrzył na nią oczami w kolorze nocnego nieba.
Przechylił kieliszek w jej stronę.
– Za twoje zdrowie, Alys.

Grecki milioner Nikos Drakis i Angielka Alys Fairford spotykają się w Londynie na przyjęciu. Wzajemna fascynacja kończy się wspólną nocą. Rozstają się bez żadnych planów na przyszłość, jednak trzy miesiące później Alys odkrywa, że jest w ciąży. Gdy Nikos dowiaduje się, że zostanie ojcem, oświadcza, że się pobiorą i zawrą umowę regulującą zasady wspólnego życia. Alys nie zamierza przystać na takie warunki i ucieka. Nikos będzie się musiał postarać, by mu zaufała i zechciała dać drugą szansę…

Gwiazdka inna niż wszystkie

Stella Bagwell

Seria: Gwiazdy Romansu

Numer w serii: 168

ISBN: 9788383424293

Premiera: 06-12-2023

Fragment książki

– Ile razy mam ci powtarzać, Mort? Nie potrzebuję nowego partnera. Doskonale sobie radzę.
Strażniczka Vivian Hollister wstała z drewnianego krzesła i zaczęła się przechadzać po niewielkim biurze swojego przełożonego. Podeszła do okna i wyjrzała na pusty parking. Jej koledzy już wyruszyli patrolować przydzielone im obszary. Tymczasem ona otrzymała rozkaz, by stawić się na ważną rozmowę z Mortem.
– Słuchaj, Viv. Nie mam żadnych wątpliwości, że znasz się na swojej robocie. Jesteś w Lake Pleasant od dawna i nigdy nie musiałem się martwić, że się obijasz albo że rozwiązujesz problemy w niewłaściwy sposób. Ale…
Vivian nie dała mu dokończyć:
– Ale co? Pracuję tu dziewięć lat, Mort. Już prawie dziesięć. Przez ten czas powinieneś się zorientować, że znam się na rzeczy. Po co zawracać sobie głowę szukaniem zastępstwa za Louisa? Poradzę sobie sama.
Sześćdziesięcioletni Mort był wysokim, kościstym mężczyzną o rudych włosach i niebieskich oczach otoczonych siatką zmarszczek. Był przełożonym Vivian, odkąd zaczęła pracę w Parku Stanowym Lake Pleasant w Arizonie. Przez te lata Mort okazał się nie tylko świetnym szefem. Został również jej przyjacielem. Dlatego spodziewała się, że zrozumie jej niechęć do pracy z nieznajomym. Ale on tylko uśmiechał się cierpliwie, dając jej do zrozumienia, że marnowała czas, próbując go przekonać do swoich racji.
– Gdyby Louis miał mieć tylko dzień lub dwa wolnego, zgodziłbym się, żebyś pracowała sama. Ale zanim jego złamana noga wydobrzeje, minie od czterech do sześciu miesięcy. Nadchodzą święta Bożego Narodzenia i na kempingach w parku będzie mnóstwo dodatkowych gości. Czy ci się to podoba, czy nie, będziesz potrzebowała pomocy.
Vivian zacisnęła zęby. Odwróciła się od okna i spojrzała z powrotem na szefa.
– Sześć miesięcy! Rozmawiałam z Louisem przez telefon wczoraj rano. Powiedział mi, że wróci do pracy za dwa, najwyżej trzy tygodnie!
Mort pokręcił głową.
– To było, zanim lekarz odkrył, że problem z kością piszczelową Louisa to coś więcej niż zwykłe złamanie. Będzie potrzebował operacji. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i Louis będzie się oszczędzał, to wróci do pracy na wiosnę.
Vivian stłumiła jęk. Dziś był drugi grudnia. Wiosna wydawała się odległa o całe wieki. Nie było szans, by Vivian tak długo dała sobie radę bez Louisa.
Opadła na krzesło, z którego dopiero co wstała, całkowicie zdruzgotana takim obrotem spraw.
– Och, nie – wymamrotała. – Sześć miesięcy. Biedny Louis.
– O Louisa się nie boję. Inez będzie go rozpieszczała. Bardziej mnie martwi, kto go zastąpi. – Mort rzucił okiem na duży zegar na ścianie. – Twój nowy partner powinien przybyć lada chwila.
Ta niespodziewana zapowiedź sprawiła, że Vivian znów poderwała się z krzesła.
– Tego ranka? Teraz? Żartujesz sobie!
Mort już miał odpowiedzieć, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Vivian odwróciła się od biurka i utkwiła przerażone spojrzenie w drzwiach. Jak mógł jej zrobić taką niespodziankę? Dlaczego nie uprzedził wcześniej, że pozna dziś nowego partnera? Przynajmniej miałaby czas, by się przygotować.
– Proszę – zawołał Mort.
Vivian nieświadomie złapała się krawędzi biurka Morta, jakby potrzebowała wsparcia. Nieważne, kto to miał być, mężczyzna, kobieta, ktoś starszy albo młodszy, to nie mogło się skończyć dobrze. Louis był jedynym partnerem, z jakim do tej pory pracowała. Był dla niej jak ojciec i bezgranicznie mu ufała. Nie chciała spędzać długich godzin pracy z jakimś nieznajomym.
Dotarło do niej, że Mort podnosi się z krzesła, ale w następnej chwili wszystko w pokoju w jednej chwili się rozmyło. Wszystko z wyjątkiem wchodzącego do środka mężczyzny. Gdyby nawet gdyby miała czas sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać jej nowy partner, to raczej by nie zgadła.
Mógł mieć niecałe trzydzieści lat. Był wysoki i szczupły. Miał opaloną skórę, czarne włosy z granatowymi refleksami, gęste brwi i ciemne oczy. W jego ostrych rysach wyróżniały się wysokie kości policzkowe. Jednak uwagę Vivian przyciągnął przede wszystkim delikatny uśmiech na cienkich wargach mężczyzny.
Kim on był? Kwaterę główną Lake Pleasant czasami odwiedzali strażnicy z innych części stanu, ale gdyby ten mężczyzna był jednym z nich, na pewno by go zapamiętała. Samo patrzenie na niego sprawiało, że Vivian robiło się gorąco.
– Dobrze cię widzieć, Sawyer. – Mort podszedł do przybysza i uścisnął jego dłoń. – W samą porę.
– Miło pana znowu zobaczyć, panie Woolsey – powiedział Sawyer, serdecznie ściskając dłoń Morta. – Planowałem być wcześniej, ale ranczer z rezerwatu uznał, że ten poranek to idealny moment na spęd bydła autostradą.
– Nie martw się spóźnieniem. I nie trzeba mi „panować”. Nazywaj mnie po prostu Mort, jak wszyscy tutaj. No, wszyscy z wyjątkiem Viv, bo ona czasem mówi na mnie tak, że wolałbym tego nie powtarzać – zażartował, po czym skinął na Vivian, by podeszła bliżej. – Viv, pozwól, że ci przedstawię twojego nowego partnera.
Vivian była pewna, że znalazła się w równoległej rzeczywistości. Wzięła głęboki oddech i zmusiła się, by podejść do obu mężczyzn.
– Viv, to jest Sawyer Whitehorse. Będzie z tobą pracował, dopóki Louis nie stanie na nogi. Sawyer, to jest Vivian Hollister.
Mężczyzna od razu się uśmiechnął i wyciągnął do niej rękę. Vivian zwalczyła pokusę wytarcia swojej spoconej dłoni o spodnie i wymieniła z nim uścisk.
– Miło mi panią poznać, pani Hollister – powiedział. – Z tego co słyszałem, ciężko będzie zastąpić Louisa. Ale zrobię, co w mojej mocy.
Mimo że na zewnątrz było zimno, dłoń Sawyera była ciepła i dawała oparcie niczym rozgrzana słońcem skała.
– Mnie również, panie Whitehorse. Ja… Hm. Dowiedziałam się, że będę miała nowego partnera na chwilę przed tym, jak pan tu wszedł. Ale skoro już pan tu jest, to witam w Parku Stanowym Lake Pleasant. Mam nadzieję, że miło spędzi pan tu czas.
Nadal trzymał jej dłoń w swojej, a jego uśmiech tylko się poszerzał. Uwadze Vivian nie umknął dołeczek w jego prawym policzku. Czy w tym mężczyźnie było cokolwiek nieatrakcyjnego? Jak dotąd niczego takiego nie dostrzegła.
Nosił zieloną kurtkę myśliwską z naszywkami służb, która podkreślała jego szerokie ramiona i umięśnioną klatkę piersiową. Spodnie jego dobrze dopasowanego munduru podkreślały wąskie biodra i długie, umięśnione uda.
Cholera. Sawyer Whitehorse miał na sobie mundur, jaki nosił każdy tutejszy strażnik. Dlaczego więc on wyglądał w nim tak seksownie?
– Dziękuję, pani Hollister – rzekł. – Nie mogę się już doczekać.
Mort uśmiechnął się. Wydawał się zadowolony z przebiegu ich rozmowy.
– Nie sądzicie, że powinniście przejść na ty? Gościom parku może wydać się dziwne, że zwracacie się do siebie tak formalnie.
– Nie mam nic przeciwko – powiedział Sawyer, posyłając w stronę Vivian kolejny szeroki uśmiech.
Czy w jego ciemnych oczach pojawił się błysk? Dobry Boże, o czym myślał ten człowiek? Nie zdawał sobie sprawy, że była kilka lat starsza od niego? Poza tym przez następne sześć miesięcy miała być jego partnerką w życiu zawodowym, a nie prywatnym.
– Mów mi Vivian – powiedziała, pospiesznie wyrywając dłoń z jego ciepłego uścisku.
– Tak lepiej – powiedział z aprobatą Mort. – Myślę, że… – W tym momencie telefon na jego biurku zadzwonił. – Przepraszam. To coś ważnego. Nie muszę wam mówić, co macie robić. Viv, oprowadź Sawyera i opowiedz mu, co i jak.
Mort zajął się rozmową telefoniczną, a Vivian podeszła do wieszaka przy wejściu do biura i wzięła swoją kurtkę oraz kapelusz.
Kiedy wkładała kurtkę, Sawyer szybko podszedł do niej, by pomóc jej z rękawem. Jego dłonie wodzące po materiale na jej ramionach sprawiły, że jej zabiło szybciej.
Żaden z jej kolegów nigdy nie potraktował jej tak szarmancko. Nie okazywali jej specjalnych względów, bo była kobietą. I tego właśnie chciała. Aż do teraz. Aż do momentu, gdy przez drzwi wszedł Sawyer Whitehorse z jego grzesznie seksownym uśmiechem. To, że potraktował ją jak damę, sprawiło, że poczuła się wyjątkowa.
Weź się w garść, Viv. Od lat nie myślałaś o mężczyznach i na pewno nie powinnaś myśleć teraz. Będą z tego tylko kłopoty.
– Dzięki – mruknęła, po czym odwróciła się twarzą do niego. – Jesteś gotów do wyjścia czy musisz najpierw coś załatwić w biurze?
– Jestem gotowy. Po prostu prowadź.
Kiedy po raz pierwszy na niego spojrzała, wydawało jej się, że jego oczy są równie czarne, jak jego włosy. Ale teraz, gdy stała tuż przy nim, spostrzegła, że tak naprawdę mają kolor mocnej kawy w odcieniu ciepłego brązu. Jego rzęsy były gęste i ciemne, podobnie jak brwi, które w tej chwili były uniesione w oznace rozbawienia.
Vivian poprawiła kapelusz na długich, kasztanowych włosach i zawiązała sznurek pod brodą.
– Mam nadzieję, że Mort powiedział ci, że nie mam w zwyczaju wracać do biura na lunch. Część parku, za którą odpowiadam ja i Louis, jest zbyt daleko, by tracić na to czas i benzynę. Wziąłeś coś do jedzenia?
– Mam lunch w samochodzie. Zwykle staram się planować z wyprzedzeniem.
Założył kapelusz, a następnie otworzył przed nią drzwi. Kiedy go mijała, poczuła słaby zapach mydła, szałwii i jakichś ostrych, męskich perfum. Zapach przywodził na myśl obrazy dzikiej przyrody i seksu tuż przy tlącym się ognisku.
Co? Skąd w jej głowie takie myśli? I jak w ogóle zdoła przetrwać z Sawyerem Whitehorse’em choćby jeden dzień, a co dopiero sześć miesięcy?
Vivian odrzuciła te pytania na bok i przeszła przez drzwi z irytującą świadomością, że Sawyer idzie tuż za nią.
Na przejrzystym, błękitnym niebie świeciło słońce, a północny wiatr był łagodny nawet jak na grudzień w Arizonie. Vivian zapięła kurtkę i żwawym krokiem poszła do zaparkowanego na lewo od budynku SUV-a. Obok stał czarny ford. Nie widziała wcześniej tego pojazdu, mogła więc tylko przypuszczać, że należał do Sawyera.
– Skoczę po lunch i zaraz do ciebie przyjdę – powiedział. Szedł długimi krokami, zwinnie jak kot.
– Jasne – odpowiedziała. – Poczekam na ciebie w SUV-ie.
Skręcił, by zabrać rzeczy ze swojego auta, a Vivian pospieszyła, by zająć miejsce za kierownicą samochodu służbowego. Zanim Sawyer wrócił, miała już włączony silnik i zapięte pasy.
Schował za siedzeniem pudełko z lunchem i parę skórzanych rękawiczek, a potem zerknął na Vivian.
– Zwykle to ty prowadzisz?
Spojrzała na niego.
– Co to za pytanie?
Uśmiechnął się. Kontrast jego prostych, białych zębów i ciemnej skóry sprawił, że Vivian nie była pewna, czy jej oddech nie przyspieszył.
– Sądząc po wyrazie rwojej twarzy, uważasz moje pytanie za seksistowskie – stwierdził.
– Nie! To znaczy, nie o tym mi chodziło – odparła. – Właściwie pomyślałam, że to dobry moment, żeby chwilę porozmawiać, zanim zaczniemy pracę.
Rozsiadł się w fotelu i założył ręce na piersiach. Vivian starała się nie patrzeć na jego umięśnione ramiona, ale zwróciła uwagę na brak obrączki na jego palcu.
Chyba się nie spodziewałaś się, że taki mężczyzna jest żonaty, co, Vivian? Wygląda jak dziki mustang.
– Dobrze, Vivian. Mów dalej. Mam tyle samo czasu, co ty.
– W porządku – powiedziała, oparła się chęci oblizania ust, po czym zastanowiła się, jak by tu zacząć. – Tak jak wspomniałam, nie wiedziałam, że się pojawisz. Cały ten pomysł z nowym partnerem mnie zaskoczył. Spodziewałam się, że będę pracować sama.
Brązowe oczy wędrowały po jej twarzy, ale Vivian usilnie unikała ich spojrzenia. Unikała też myślenia o tym, jaki byłby w dotyku jego gładko ogolony policzek.
– Tego właśnie chciałaś? – zapytał. – Pracować sama?
Odchrząknęła i spróbowała zebrać myśli.
– Nie do końca. Louisowi wydawało się, że to tylko niegroźne złamanie. Sądził, że wróci do pracy za dwa, trzy tygodnie. Przyzwyczajenie się do pracy z nowym partnerem wymaga czasu i…
– Cierpliwości.
– Tak, myślę, że to odpowiednie słowo. Sądziłam, że będzie mi łatwiej w pojedynkę.
– Czy miałaś wielu partnerów, odkąd zostałaś strażniczką?
– Tylko Louisa. A ty?
– Trzech. Pierwszy przeszedł na emeryturę. Drugi przeniósł się na północ stanu. No i teraz mam ciebie.
Sposób, w jaki powiedział „ciebie” sprawił, że Vivian niemal zadrżała. Sięgnęła po pokrętło ogrzewania.
– Rozumiem. Jak długo jesteś strażnikiem?
– Dziewięć lat. Odkąd skończyłem dwadzieścia.
Domyślała się, że był po dwudziestce, i miała rację. Chociaż jego wiek nie miał nic wspólnego z ich pracą, Vivian poczuła się żałośnie stara.
– Marszczysz czoło – zauważył. – Co się dzieje? Coś nie tak, że mam dwadzieścia dziewięć lat?
– Po prostu jesteś bardzo młody.
W porównaniu ze mną, prawie dodała.
Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, aż w końcu spytał:
– A ty jak długo jesteś strażniczką?
– Tyle, co ty, ale zaczęłam później. Mam trzydzieści pięć lat.
Wzruszył ramionami, jakby wiek Vivian był nieistotny. Zapewne dla niego tak rzeczywiście było.
– Nie musiałaś mi mówić, ile masz lat – powiedział, po czym uśmiechnął się, stanowczo zbyt sugestywnie. – Wyglądasz o wiele młodziej.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, nie wiedząc, czy powinna zakląć, czy wybuchnąć śmiechem.
– Czy to miał być komplement?
– To tylko fakty, proszę pani.
Zorientowała się, że jeśli tego nie powstrzyma, to Sawyer zaraz zacznie z nią flirtować. A z tym mogłaby sobie nie poradzić. Nie z tym mężczyzną.
Zwróciła się twarzą do niego.
– Słuchaj, Sawyer. Nie mam pojęcia, czy twoi byli partnerzy byli mężczyznami, czy kobietami, ani jakie relacje cię z nimi łączyły. Ale musisz wiedzieć, że nie będzie między nami żadnego flirtowania, umawiania się, nic z tych rzeczy. Będziemy razem tylko pracować. Zrozumiano?
– Po to tu jestem – odpowiedział wesoło. – Znam zasady. Ręce przy sobie. Żadnego flirtowania. Żadnego umawiania się. I niczego innego.
Nabijał się z niej. Sprawił, że poczuła się jak pruderyjna stara panna, która boi się, że mężczyzna choćby spojrzy w jej stronę. Cholera.
Znów zabrał głos:
– Wiesz, że kiedy się denerwujesz, jesteś jeszcze ładniejsza?
Zacisnęła usta i spojrzała na przednią szybę auta. Cholerny Mort. Co on sobie myślał, przyjmując na miejsce Louisa kogoś takiego? Dlaczego nie mógł wybrać jakiegoś starszego mężczyzny, który nie pożerałby jej wzrokiem za każdym razem, gdy na niego spojrzała?
– Dlaczego uważasz, że się denerwuję? – zapytała.
Pochylił się w jej stronę i przyjrzał jej twarzy.
– Bo złote plamki w twoich zielonych oczach migoczą ogniem, a twoje policzki zrobiły się mocno czerwone.
O co chodziło z tym facetem? Chciała być oburzona, ale skrycie pochlebiało jej, że tak ją komplementował.
Chyba za długo była bez mężczyzny. Tak by to podsumował jej młodszy brat, Holt.
– Naprawdę? – spytała.
– Jasne. Będziemy świetnymi partnerami – rzekł, po czym wskazał na dźwignię zmiany biegów. – Nie sądzisz, że powinnaś nas stąd zabrać? Tracimy czas.
Odsunęła się od niego, wrzuciła wsteczny i wcisnęła pedał gazu. Jeśli Mort przypadkiem wyjrzy przez okno i ujrzy żwir sypiący się spod opon, to bardzo dobrze, pomyślała ze złością. To on wpakował ją w ten koszmar.

Zbliżające się Boże Narodzenie to dla wielu czas spokoju, lecz nie dla Vivian. Ją czeka jeszcze więcej pracy w parku narodowym, w którym jest strażniczką. W dodatku musi przeszkolić nowego partnera, a Sawyer jest co prawda dobrym pracownikiem, lecz nieustannie burzy jej spokój. Zbyt bezpośredni, sypie komplementami jak z rękawa i zachęca do flirtu. Vivian próbuje go do siebie zniechęcić, podkreślając, jak wiele ich dzieli. Oszukuje własne serce, wmawiając sobie, że przywykła do samotności. Gdy Sawyer nagle zaczyna jej unikać, powinna odczuć ulgę, tymczasem jest rozczarowana. Chyba pora, by schowała dumę do kieszeni i przyznała, że na miłość nigdy nie jest za późno…

Miłość od pierwszego wejrzenia

Louise Fuller

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1204

ISBN: 9788383420097

Premiera: 29-11-2023

Fragment książki

– Wasza Wysokość zechce wybaczyć, że niepokoję…
– Więc odejdź. – Louis Albemarle, dziesiąty diuk Astbury, naciągnął kołdrę na zmierzwione kasztanowe włosy, by zagłuszyć błagalny głos lokaja.
– Ale, Wasza Wysokość…
– Co, pożar na pokładzie? – wymamrotał Louis z irytacją, przewracając się na drugi bok.
– Nie, sir.
– Odpadły skrzydła?
– Nie, sir.
Niechętnie otworzył oczy, mrużąc powieki przed światłem i krzywiąc się z bólu, który rozsadzał mu głowę. Z wściekłością spojrzał na służącego.
– Więc po co mnie budzisz? Powiedziałem, że nie chcę śniadania i zabroniłem się budzić przed lądowaniem w Zurichu.
Lokaj pokornie przytaknął.
– Właśnie jesteśmy w Zurichu, sir. Przed chwilą wylądowaliśmy,
– Wylądowaliśmy? To niemożliwe. – Przecież ledwie przyłożył głowę do poduszki. A może to poduszka jest jego głową? Na domiar złego zupełnie zesztywniała mu szczęka…
– Dobra, niech będzie, nieważne. – Uniósł ręce w obronnym geście i opadł na wznak. – Daj mi parę minut.
Gdy lokaj się oddalał, przesunął dłonią po twarzy szorstkiej od dwudniowego zarostu. Każdy, nawet najlżejszy ruch sprawiał, że pękała mu głowa. Pragnął tylko jednego – zasnąć i spać przez następne sto lat.
Ostatni tydzień upłynął mu na nieustannym imprezowaniu. Dyskretnie, za zamkniętymi drzwiami i poza zasięgiem medialnego radaru. Wprawdzie niezbyt przejmował się tym, co o nim mówią, jednak wolał uniknąć lawiny oskarżycielskich e-maili od Nicka Coopera, szefa marketingu firmy Calliere. Po prostu je usuwał. Dlaczego, u diabła, miałby się przejmować? Nikt nie miał prawa niczego mu dyktować ani oceniać jego zachowań, zarówno akcjonariusze, jak i marketing.
Przeciągnął się, a potem leniwie wstał i sięgnął po wczorajsze ubranie. Pragnął wziąć długi gorący prysznic, a potem łyknąć tabletkę i zapaść w sen. Przy odrobinie szczęścia obudziłby się w porę, by zdążyć na świąteczny bal – legendarną bożonarodzeniową imprezę w równie legendarnym i luksusowym hotelu Haensli w Klosters. Był to najbardziej ekskluzywny z wszystkich alpejskich hoteli, a organizowany tam bal jako jedyny cieszył się aprobatą szefa jego marketingu.
Trudno się dziwić. Tej niezwykłej nocy lista gości obejmowała nigdzie nienotowaną liczbę miliarderów i arystokratów, a także wielkie nazwiska świata show biznesu. Innymi słowy, kastę ludzi, którzy powinni stanowić reklamę biżuterii Calliere. Dlatego firma przygotowała w prezencie dla każdej z pań parę brylantowych kolczyków w luksusowym opakowaniu.
To była decyzja ostatniej chwili. Oczywiście jego pomysłu. Ale akcjonariusze z entuzjazmem go przyjęli. Podobnie zresztą jak goście. Zacisnął usta. Może po raz pierwszy od trzech miesięcy jego firma pojawi się na pierwszych stronach gazet z powodów innych niż dotąd, a on sam zbliży się o krok do jej pełnego przejęcia.
Ale najpierw musiał dotrzeć do hotelu.
Po upałach Aby Dhabi rześkie alpejskie powietrze szczypało go w twarz. Skulił ramiona i naciągnął czapkę nisko na czoło, ukrywając swe błękitne oczy za niewyobrażalnie kosztownymi okularami słonecznymi, choć i tak nie musiał się obawiać, że ktoś go rozpozna. Ten terminal był przeznaczony dla prywatnych samolotów, a nie dla lotów komercyjnych, toteż wścibscy turyści nie czyhali tu ze smartfonami, by pstryknąć fotkę jakiemuś celebrycie. Jeśli chodzi o dyskrecję, nic nie równało się z prywatnym odrzutowcem. On zaś, mówiąc szczerze, nie powinien jej obecnie lekceważyć. Tak więc gdy Henry zaproponował mu swój samolot, natychmiast skorzystał z okazji. Niestety nawet prywatny odrzutowiec nie mógł go dowieźć do celu. Ostatnią część podróży miał odbyć helikopterem.
Wkrótce więc przywitał się z pilotem i wspiął się na pokład lśniącej czarnej maszyny. Tym razem lot trwał tylko pół godziny, podczas której, walcząc z sennością, patrzył na rozciągający się w dole bajkowy krajobraz zimowych Alp. Przypominał Kanadę, w której spędził ostatnie dziesięć lat. Ale choć kochał nieskończoną przestrzeń i dziką przyrodę Alberty oraz Terytoriów Północnego Zachodu, nie był to jego dom. Jedynym miejscem, które mógł tak nazwać, było Waverley. A jednak nawet teraz, gdy otrzymał prawo własności domu i posiadłości, nie próbował z niego skorzystać. I nie był pewien, czy kiedykolwiek to zrobi.
Śmierć ojca powinna była przekreślić dawne konflikty. A może przynieść ulgę? Tymczasem wyzwoliła w nim gniew, który nie wygasał. A także dwa inne uczucia, które go drażniły – żal i poczucie winy.
Może spowodował to szok związany z faktem, że oto stał się nagle księciem Astbury, dziedzicząc tytuł diuka po ojcu, którego tak długo nienawidził. Tak czy inaczej, obudziły się w nim stare demony, a także kilka nowych. W ostatnich trzech miesiącach rzucił się więc w wir zabaw tak suto zakrapianych alkoholem, że z trudem utrzymywał się na nogach i na pewno nie myślał o przeszłości.

W Davos powitała go śnieżyca, a gdy kierował się w stronę heliportu, otrzymał wiadomość od Henry’ego. Jego ojciec był rozjuszony, że użyczył rodzinny odrzutowiec swemu znajomemu, ale Henry junior miał wobec Louisa tak duży dług wdzięczności za to, co wydarzyło się latem w Cannes, że wykorzystał okazję do rewanżu. Zresztą nie on jeden wiele mu zawdzięczał, gdyż, oczywiście, jak zawsze, wziął na siebie całą odpowiedzialność za wszystkie letnie ekscesy.
Rzecz nie w tym, że nie dbał o reputację, myślał, mijając z lekkim uśmiechem młodą parę splecioną w namiętnym pocałunku. Przecież zarządzał jedną z najbardziej znanych, a także najbardziej ekologicznych i etycznych firm w branży handlu diamentami. Trwało to wprawdzie dziesięć lat, ale w tym czasie Calliere zdołała się przekształcić z niszowego biznesu w kultową markę faworyzowaną przez celebrytów na całym świecie.
On to sprawił. Tak, on stworzył tę firmę. Był jej prezesem i nazwał ją imieniem swojej ukochanej babci. Wkrótce też mógł przejąć pakiet kontrolny, by wreszcie zapomnieć o wszystkich tych cholernych akcjonariuszach i ich wiecznych żądaniach.
Ogarnęło go nagłe rozgoryczenie. To niesprawiedliwe, że znalazł się w sytuacji, która zmuszała go do zaciągania długów. Był diukiem Astbury i nigdy nie powinien zaznać braków materialnych. Ale gdy ojciec odmówił mu wsparcia, nie widział innego wyjścia.
Gdyby nie pomoc Glammy, nie miałby nic. Nawet dachu nad głową.
Unoszący się w powietrzu zapach parzonej kawy odwiódł go od tamtych trudnych spraw. Nieświadomie obrócił się w stronę przytulnie oświetlonego kobaru i nagle zastygł. Jakaś kobieta w białej futrzanej czapce, trzymając w dłoni ciastko, stała obok wózka załadowanego bagażami. To prawda, była ich sterta, ale nie aż tyle, by przyciągnąć jego uwagę.
Nie, to jej nogi. Opancerzone – bo tylko tak umiał to określić – w obcisłe ciemne dżinsy, zdawały się nie mieć końca, aż w końcu znikały pod puchową kurtką, która irytująco kryła kuszącą krągłość pośladków.
Niezdolny oderwać od niej wzroku, próbował odgadnąć, co jeszcze ukrywa ta nieznośna kurtką. Czy to, czego nie widział, było równie kuszące?
Jakby słysząc jego myśli, nagle podniosła wzrok i spojrzała w jego stronę. Na moment dostrzegł lekko zadarty nosek, czerwień pełnych warg i arktyczny błękit oczu, kilka odcieni jaśniejszych od jego oczu. Trwało to ułamek sekundy, ale ich wzajemne przyciąganie było tak natychmiastowe i intensywne, że ruszył przez hol w jej stronę, zapominając, że się nie znają.
Po chwili jednak zwolnił. Przez całe dorosłe życie był obiektem kobiecych spojrzeń, ale ta nieznajoma patrzyła gdzieś dalej, ponad niego – myślał z niedowierzaniem. Zupełnie go ignorując.
Jakby chcąc tego dowieść, uśmiechnęła się do jednego z bagażowych, gdy ten podbiegł z pomocą. A potem bez mrugnięcia przepłynęła obok niego z podniesioną głową, kierując się w stronę wyjścia w ślad za wózkiem z bagażami.
Stał w milczeniu i patrzył. Była niesamowita. Prawdziwa królowa lodu. Gdy znikała, ogarnęło go bolesne uczucie zawodu.
Nie tylko z powodu jej nóg.
Po balu w Haensli zamierzał korzystać przez kilka dni z narciarskich szlaków Alp. Jednak chętnie spędziłby noc lub dwie, eksplorując bardziej miękkie i ciepłe zakątki. Gdyby zdołał swym żarem stopić z niej nieco lodu, satysfakcja z pobytu byłaby pełniejsza.
Ale nie będzie – pomyślał i podnosząc kołnierz marynarki wyszedł przez obrotowe drzwi w jaskrawe alpejskie słońce. Mrużąc oczy w ciemnych okularach, spojrzał na ciąg limuzyn czekających cierpliwie przed budynkiem. Gdy dostrzegł na najbliższej dyskretne logo Haensli, leniwym skinięciem głowy przywitał szofera w liberii.
– Gruezi. Zaraz przyniosą bagaże. Tschuldigung.
Przerwał, marszcząc czoło, gdy w kieszeni jego kurtki zadzwonił telefon. Bez zastanowienia sięgnął po aparat.
– Louis?
Zaklął pod nosem. W ostatnich miesiącach, a właściwie od kiedy zmarł jego ojciec, zaczął bez umiaru pić i przestał odbierać telefony od szefa marketingu. Dlatego zaskoczenie w głosie Nicka było w pełni uzasadnione.
– Nick… czym mogę służyć? – odparł rozdrażniony.
– Dzień dobry… choć może raczej guete morge?
Louis lekko się skrzywił. Nie wiedział już, co gorsze – ten okropny szwajcarski akcent czy sztuczna wesołość Nicka.
– Coś w tym rodzaju. Słuchaj, Nick, dopiero wylądowałem. Były silne turbulencje, więc niewiele spałem – skłamał. – Wolałbym pogadać później, jeśli to nie pilne.
– Nie wiem, Louis. Sam zdecyduj.
– Co to znaczy?
Nawet nie próbował ukryć rozdrażnienia. Usłyszał, jak Nick wstrzymuje oddech i niemal widział, jak zaciska kwadratową szczękę i pręży ramiona.
– Dobrze wiesz. W ostatnich miesiącach nieustannie po tobie zamiatałem.
– I po co? Od tego są sprzątaczki – uciął.
– Nie mam na myśli wymiętoszonych łóżek, Louis. – W głosie Nicka brzmiało z trudem hamowane wzburzenie. – Mówię o wpływie twoich wybryków na prestiż naszej firmy.
Coraz silniej ściskając w dłoni aparat, Louis przewrócił oczyma.
– Owszem, słyszę, ale nie rozumiem dlaczego – rzucił z lodowatą wyższością. – Calliere to moja firma i to ja jestem marką. Moje życie prywatne nikogo nie powinno obchodzić. Ale jeśli tak się tym martwisz, to naprawdę nie muszę iść na bal w Haensli.
Wiedział, że nie wchodzi to w rachubę. Bo, jak właśnie powiedział, to on był marką. Bez niego Callier stałaby się jedynie kolejną ekskluzywną firmą jubilerską.
– To nie jest konieczne – odparł Nick pojednawczo. – Powinieneś tam być. Chcę się tylko upewnić, że jesteś świadomy swojej odpowiedzialności.
Louis zacisnął zęby. Nie znał bardziej znienawidzonego słowa niż odpowiedzialność. Lekko wydymając wargi, milcząco dodał kolejne: związek, miłość, żona…
Poczuł znajomy ucisk w żołądku na myśl o małżeństwie i głęboko wciągnął powietrze.
– Zapewniam, że jestem – odparł tym samym zimnym tonem. – Znam stawkę, Nick. Nie będzie skandalicznych artykułów i kompromitujących zdjęć. – I niemal dodał: A także dobrej zabawy. – Zaufaj mi. Wiem, o co gramy.
I wiedział, a Nick jak zwykle przesadzał. W czasie tego najsłynniejszego balu w roku bynajmniej nie zamierzał się umartwiać za zamkniętymi drzwiami swojego apartamentu.
– No dobra – zgodził się Nick. – Bo wciąż nadstawiam za ciebie głowę i zmęczyło mnie wmawianie światu, że kieruje tobą rozpaczliwy romantyzm mężczyzny, który szuka miłości. Zadzwonię po balu.
Walcząc z mdlącą mieszanką niechęci i upokorzenia, Louis wyłączył telefon. Zdjął okulary i potarł dłonią twarz. Może powinien zostać w Abu Dhabi? Nienawidził takiego uczucia. Miał wrażenie, że wszystko decydowano za niego, jakby jego życie nie do niego należało.
Wciskając aparat do kieszeni, skinął do szofera, który nadal czekał przed samochodem, na pozór podziwiając pokryte lodem szczyty.
– Jedziemy – rzucił, obracając się w stronę limuzyny.
Wtem zastygł. Na tylnym siedzeniu siedziała kobieta. I to nie jakaś kobieta.
Jego wzrok przemknął z białej futrzanej czapki ku niezrównanej smukłości nóg w dżinsach.
To była królowa lodu.
A więc go dostrzegła. Tylko udawała nieprzystępną. Ale najwyraźniej przyjechała tu dla rozrywki.
Puls mu przyspieszył. Zazwyczaj korzystał z takich sytuacji, jednak czas i miejsce nie były sprzyjające.
Obrócił się do szofera.
– Co ona tu robi? – spytał ostro.
Kierowca nerwowo zamrugał.
– Nie wiem, Wasza Wysokość. Myślałem, że jest z panem.
– Ze mną?
– Powiedziała, że jedzie do Haensli, więc sądziłem… – Przerwał, nie ośmielając się skończyć. Zresztą nie musiał.
Louis zaklął pod nosem. Szofer mógł nie znać nazwiska kobiety siedzącej w limuzynie, ale znał jego nazwisko i reputację. Dodał więc dwa do dwóch, zapewne myśląc: Rozrywkowy weekend, prawda, sir?
– Jakiś problem? – Drgnął, słysząc niski kobiecy głos. Spojrzał ponad dachem limuzyny i wstrzymał oddech.
To była ona. Wysiadła z samochodu i teraz, z bliska, okazała się równie pociągająca, jak sobie wcześniej wyobrażał. A nawet bardziej.
Wpatrywał się bez słowa w jej szeroko rozstawione błękitne oczy, dumne łuki brwi i grzywę lśniących ciemnych włosów, które teraz, gdy zsunęła czapkę, opadły na jej ramiona niczym w reklamie szamponu.
Wytrącony z równowagi własną reakcją, zmarszczył czoło.
– Owszem, najwyraźniej zaszło nieporozumienie.
Więcej niż nieporozumienie. Jeszcze tylko tego brakowało, by ktoś pomyślał, że podrywa przypadkowo spotkaną kobietę. Tym bardziej, że nie było to prawdą.
– Jakie nieporozumienie?
Jej zmieszanie zastąpił wyraz irytacji. Coraz bardziej świadom rosnącego zaciekawienia przechodniów, Louis poczuł, że ogarnia go wzburzenie.
– Takie, które łatwo rozstrzygnąć. Musi pani po prostu znaleźć inny samochód. Ten jest zajęty. – Jego głos brzmiał lodowato, gdy napotkał jej wzrok.

Inny samochód?
Santa Somerville patrzyła szeroko otwartymi oczyma na mężczyznę stojącego po drugiej stronie limuzyny. Puls jej przyspieszył, a w głowie wirowało, jakby właśnie skończyła jedno ze swoich łyżwiarskich ćwiczeń. Ale to nie ta oburzająca odpowiedź ani nawet arogancja w jego błękitnych oczach sprawiły, że tak mocno zabiło jej serce.
To był on. Ten mężczyzna. Ten nieznajomy.
Choć niezupełnie.
Już go widziała, przed chwilą, w heliporcie. I nawet wtedy wydał jej się dziwnie znajomy.
Oblała ją fala gorąca na wspomnienie chwili, w której uświadomiła sobie jego obecność. Stojąc obok stosu swoich bagaży, nagle zdała sobie sprawę, że jej serce łomoce i że, na domiar złego, ściska w dłoni ciastko. Bez zastanowienia zapragnęła się do niego zbliżyć i dotknąć jego twarzy. Ale przecież miała lepkie palce… Był tak niewiarygodnie przystojny, że wydał jej się snem, bo w prawdziwym życiu nie zdarzają się tacy mężczyźni.
Od czasu, gdy uzyskała sponsoring Bryson’s Ices, poznała wielu słynnych aktorów, którzy, szczerze mówiąc, wiele tracili przy bliższym poznaniu. Z nim było wręcz przeciwnie. Z bliska jeszcze bardziej zachwycił ją głęboki błękit jego oczu, złocisty brąz rozwichrzonych włosów i doskonałość rzeźbionych rysów.
A jego ciało…
Nagle zaschło jej w ustach. Zawodowi łyżwiarze trenują dziennie około pięciu godzin, na lodzie i na hali. Była przyzwyczajona do widoku muskularnych ramion i nóg. Ale on miał budowę atlety i tryskał energią, przy której falowało powietrze. I to właśnie dlatego odwróciła się od niego, próbując zignorować zarówno jego błękitne spojrzenie, jak też ostre ukłucie nagłego pożądania, które na wskroś ją przeszyło.
Znane uczucie goryczy ścisnęło jej krtań. Odpychając od siebie napływającą falę wspomnień, mocno ścisnęła drzwi samochodu.
– Wprost przeciwnie – ucięła tonem, który przyniósł jej w sportowych kręgach przydomek Królowej Śniegu. – To pan musi poszukać innego wozu. Ten jest przeznaczony dla gości hotelu Haensli.
Nastąpiła krótka, pełna napięcia cisza. Zmrużył oczy, a potem szybkim krokiem okrążył auto, zbliżając się do niej z tak zdecydowanym wyrazem twarzy, że niepewnie się cofnęła.
– Racja – wycedził aksamitnym tonem, stając tuż przed nią. – I tak się składa, że ten samochód wysłano po mnie.
Nie potrafiła określić jego akcentu. W jednej chwili brzmiał jak absolwent ekskluzywnej londyńskiej szkoły, by zaraz płynnie zmienić się w amerykańską wymowę klas wyższych. Tak czy inaczej ten głos nie znosił sprzeciwu.
Jeśli zresztą był gościem tego hotelu, to musiał być bardzo zamożny, a bogactwo w połączeniu z jego prezencją stanowiło gwarancję, że nigdy w życiu nie doświadczył niepowodzenia.
Aż do dziś – pomyślała, czując wzbierający gniew.
– Nie jest pan w tym hotelu jedynym gościem – parsknęła. – Ale sądzę, że nie przychodzi to na myśl komuś, kto nie widzi nikogo poza sobą.
– Co to właściwie ma znaczyć? – Jego przystojna twarz stężała z gniewu i niedowierzania.
Zacisnęła zęby, ale nie spuściła oczu. Jeśli sądził, że zdoła ją onieśmielić, to się mylił.
– To znaczy, że jest pan rozpuszczonym, bogatym dzieciakiem w ciele mężczyzny. Za oczywiste uważa swoje bogactwa i przywileje, bo przecież inni stworzeni są tylko po to, by spełniać pańskie zachcianki.
Usłyszała za sobą zdumione chrząknięcie szofera, ale mężczyzna przed nią nawet nie drgnął.
– Jestem pod wrażeniem – wycedził zwolna. – Na ogół ludzie zdają sobie z tego sprawę dopiero po paru godzinach, ale pani trafiła w sedno w ciągu – odsunął mankiet, by zerknąć na unikatowy zegarek – czterech minut.
Spiorunowała go wzrokiem.
– Nie jest pan wcale zabawny.

Gdy Louis Albemarle i Santa Somerville zobaczyli się na lotnisku, wpadli sobie w oko. Kolejne spotkania w alpejskim hotelu i na balu zmieniają jednak ich wzajemne nastawienie. Louis ocenia, że Santa to kobieta zimna i zadziorna, ona zaś dostrzega w nim zapatrzonego w siebie playboya. Mimo to wciąż między nimi iskrzy. Po balu nad ranem Louis odprowadza Santę do domu. Ich zdjęcia zrobione przez paparazzi natychmiast ukazują się w mediach. Nikt nie uwierzy, że nie spędzili tej nocy razem. Skandal grozi Louisowi utratą funkcji prezesa, a łyżwiarska kariera Santy zawiśnie na włosku, gdy jej konserwatywny sponsor się wycofa. Oboje mają zbyt wiele do stracenia. Postanawiają więc ogłosić publicznie, że to nie romans, lecz miłość od pierwszego wejrzenia…

Miłość za pięć dwunasta, To była piękna noc

Shannon McKenna, Jules Bennett

Seria: Gorący Romans DUO

Numer w serii: 1286

ISBN: 9788383424095

Premiera: 29-11-2023

Fragment książki

Miłość za pięć dwunasta – Shannon McKenna

I znowu on. Tajemniczy mężczyzna po raz kolejny posyłał jej seksowny uśmiech z drugiego końca sali.
Kto to jest? Przyjęcie było dla zaproszonych gości, poważnych darczyńców. Ronnie przysięgłaby, że zna tych ludzi, przynajmniej z widzenia. Jego by zapamiętała.
Odwróć wzrok. Oddychaj. Uśmiechnęła się do stojącego przed nią gościa i usiłowała sobie przypomnieć, o czym rozmawiali. Franklin Dodd był miłym starszym panem z białą kozią bródką, który przewodniczył Fundacji Kitsup, wspierającej popularyzację nauki wśród dzieci. Rozmawiali o sposobach wspierania nowego podejścia do nauczania matematyki w początkach edukacji.
Skup się. Zachowuj się inteligentnie. Nie było to łatwe, gdy była skoncentrowana na tym, by się nie odwrócić. Po raz pierwszy zobaczyła tego mężczyznę, gdy w Las Vegas wygłosiła mowę na konferencji Nauka Przyszłości. Koncentracja była wtedy dla niej wyzwaniem, jednak dała radę. Potem, podczas owacji na stojąco, jaką otrzymała, mężczyzna pocałował czubki palców i posłał jej całusa. Co za koszmarny flirciarz.
Udało jej się w odpowiedzi sklecić inteligentne zdanie na temat polityki edukacyjnej, a potem odwróciła głowę i pomachała do znajomego. Tamten facet wciąż się do niej uśmiechał, czekał, aż znów na niego spojrzy.
Skończ z tymi głupotami, powiedziała sobie. Jest dorosła. Sama podejmuje decyzje. Przynajmniej te najważniejsze. Poprzedniego dnia w sądzie okręgu Las Vegas otrzymali z Jarethem zezwolenie na zawarcie związku małżeńskiego. O północy kończyła trzydzieści lat. By dotrzymać obietnicy złożonej ciotce i kuzynom, do północy musiała wyjść za mąż. Inaczej MossTech, ogromna firma zajmująca się biotechnologią, założona przez wuja Bertrama i ciotkę Elaine, przejdzie w ręce jej ojca Jerome’a.
Sama się wpakowała w tę sytuację.
Gorzko żałowała impulsu, który pchnął ją do działania na ślubie kuzynki Maddie. Po tym, jak ojciec próbował zepsuć tę imprezę, wpadła w złość. Chodził wściekły od chwili, gdy Elaine, ciotka Ronnie, sporządziła dokument, który prawnie nakazywał trójce jej wnuków, a kuzynów Ronnie, do ściśle określonego momentu zawrzeć związek małżeński. Caleb i Marcus mieli to zrobić do ukończenia trzydziestego piątego roku życia, Maddie do trzydziestych urodzin. W innym wypadku ich wuj, a ojciec Ronnie, miał przejąć kontrolę nad MossTech. Przerażająca perspektywa.
W dniu oficjalnego ślubu Maddie Jerome ukrył dokumenty, które po ceremonii miały zostać podpisane. Gdyby zegar wybił północ, a dokumentów by nie znaleziono, byłoby za późno. Na szczęście Maddie i Jack, by się asekurować, w tajemnicy pobrali się wcześniej.
Potem ojciec Ronnie próbował wciągnąć w pułapkę Marcusa i Eve, sugerując, że Marcus zdradził narzeczoną. Tylko czystym zbiegiem okoliczności nieporozumienie zostało wyjaśnione i narzeczeni znów sobie zaufali.
Ronnie miała tego dość. Z początku nakaz małżeństwa jej nie dotyczył. Odnosił się wyłącznie do wnuków Elaine, która czuła się winna, że wychowała wnuki na ambitnych pracoholików. Rozwiązanie, jakie znalazła, było jednak manipulacją. Zmusiła wnuki do małżeństwa, grożąc, że w innym wypadku firmę przejmie wuj Jerome. Po żenującym występie ojca na ślubie Maddie Ronnie ubłagała ciotkę, by i ją włączyła do swojego planu.
W tamtej chwili wydało jej się to najlepszym sposobem, by zranić ojca, który wciąż ją krytykował. Wiedziała, że nic go tak nie zaboli jak odmowa tego, na czym najbardziej mu zależy: MossTech, władza i pieniądze. Dystansując się od niego, nie osiągnęłaby celu. Może nawet wcale by tego nie zauważył. Przekonanie ciotki trochę trwało, lecz w końcu Elaine wyraziła zgodę. Na tych samych warunkach. Jeśli Veronica Moss nie wywiąże się z umowy, głównym udziałowcem MossTech zostanie jej ojciec Jerome. Wszyscy bardzo się tego obawiali.
Dla Ronnie zawarcie małżeństwa nie stanowiło takiego problemu jak dla jej kuzynów. Była już zaręczona z jednym z producentów swojego telewizyjnego show. Jareth był przystojny i inteligentny, kompetentny, zainteresowany jej karierą, a do tego zamożny. Jego oświadczyny jej pochlebiały, choć długo nie mogła ustalić daty ślubu. Zawsze znajdował się jakiś ważny powód, by zaczekać.
Ale z tym już koniec. Z wybiciem północy kończy trzydzieści lat i musi spełnić obietnicę.
Nagra ceremonię na wideo. Ślub odbędzie się w kiczowatej kaplicy w Vegas, a udzieli go najbarwniejszy naśladowca Elvisa, jakiego zdołała znaleźć. Potem prześle ojcu nagranie. Po piekle, jakie jej urządził, zada mu ostateczny cios. I już na zawsze zerwie z nim kontakt.
Nie będzie za nim tęsknić. Za jego pogardą i drwinami. Za brakiem czułości. Nauczyła się bez niej żyć. Da sobie radę. Jareth nie był specjalnie wylewny. Z początku był miły, prawił jej komplementy, ale z czasem to się zmieniło. Nieustająco pracował, wciąż był w biegu. Nie miała mu tego za złe. Jak wszyscy Mossowie głębokim szacunkiem darzyła pracę i zaangażowanie. Oczekiwanie, że facet będzie jej nadskakiwał, byłoby dziecinadą. Dzięki niemu jej program odniósł sukces.
Problem w tym, że gdy emocje osłabły, zemsta na ojcu zaczęła się jej wydawać wredna i złośliwa. Mogłaby zachować status quo. Ojciec i tak straciłby szansę na kontrolowanie MossTech. Lecz to nie ona zadałaby mu ostateczny cios. Za późno na żale. Musi to doprowadzić do końca jak kuzyni. Spektakularnie. Calebowi, Marcusowi i Maddie udało się w ostatniej chwili. Co więcej, nie tylko wzięli ślub, ale także byli do szaleństwa zakochani w swoich partnerach. Ronnie… prawie im zazdrościła.
To głupie. Jareth Fadden był idealnym narzeczonym. Tego wieczoru zostanie jej idealnym mężem. Twórczy, ambitny, pełen energii – miał wszystkie podziwiane przez nią cechy. Dołączyła do nich gadatliwa żona doktora Dodda. Ponad jej ramieniem Ronnie zobaczyła, że Jareth patrzy na nią z drugiego końca sali.
Jak zwykle sprawdzał, czy poświęca uwagę właściwym osobom. Wciąż ją ganił, że wdaje się w rozmowy z ludźmi, którzy nie są warci jej czasu.
Posłała mu uspokajający uśmiech.
– Franklinie, zajrzyjmy do bufetu – rzekła pani Dodd. – W głowie mi się kręci po szampanie. Muszę coś zjeść.
– Oczywiście, moja droga. – Doktor ukłonił się Ronnie szarmancko. – Doktor Moss, przynieść pani coś z bufetu?
– Nie, dziękuję – odparła z uśmiechem. – Proszę się nie krępować, zaraz do państwa dołączę.
Państwo Dodd ruszyli do bufetu. Nad ich głowami Ronnie dostrzegła Tajemniczego Mężczyznę, który wziął kieliszek z szampanem z tacy niesionej przez kelnera i uniósł go, patrząc na nią. Boże, ten uśmiech.
Teraz zobaczyła, jaki jest wysoki. Ramiona miał szerokie, ładną szczękę, ciemne oczy pod ciemnymi brwiami. Odpowiedziała mu uśmiechem i uniosła rękę z pierścionkiem, tak by brylant złapał światło i wysłał mu migoczącą wiadomość: Jestem zajęta.
Uśmiech mężczyzny przygasł. Położył rękę na sercu, jakby zostało przebite strzałą. Błazen.
Odwróciła się i zobaczyła kolejnego kelnera z tacą. Sięgnęła po kieliszek. Nerwy panny młodej. Zawsze tak jest, gdy ktoś się do czegoś zobowiązuje. A przecież to tylko Los dręczy ją wizją straconych możliwości. Nie da się sprowokować. W torebce ma zezwolenie na ślub i obrączki z białego złota. Od miesięcy nosi pierścionek zaręczynowy. Oprawa brylantu była prawdziwym nieszczęściem dla jej kaszmirowych swetrów, ale kamień był zachwycający, a życie to w końcu seria kompromisów.
– Cholernie duży kamień – powiedział ktoś za plecami.
Zakręciła się na pięcie. Mężczyzna stał blisko. Pachniał cytrusami i czymś ciepłym, smakowitym.
– Słucham?
– Przepraszam. To zbyt osobista uwaga? – spytał i wyciągnął rękę. Podała mu swoją, zanim się zastanowiła. Nie był to mądry ruch. Jego ręka była ciepła, a skóra zrogowaciała jak wysuszona skóra albo ręcznie wygładzone drewno. – Mówiłem o pierścionku. Budzi we mnie mieszane uczucia.
– Co?
– Przykro mi, że widzę ten pierścionek – podjął. – Ale nie widzę obrączki.
– Czy my się znamy?
– Nie. Pamiętałbym, gdybym panią kiedyś widział. Wes Brody. – Uścisnął jej dłoń, którą nadal trzymał. – Oczywiście wiem, kim pani jest. Zdjęcia w broszurze informacyjnej konferencji nie oddają pani sprawiedliwości. A przy okazji, jestem pani wielkim fanem. Obejrzałem wszystkie odcinki „Sekretnego życia komórek”, i to nieraz. To wspaniałe. Podobnie jak pani.
– Dziękuję. – Wyszarpnęła rękę z jego uścisku.
– Pani prezentacja również była wspaniała – dodał.
– Jest pan bardzo uprzejmy – odparła. – Widziałam pana na widowni.
– Tak, miałem najlepsze miejsce. – Uśmiechnął się szerzej. – Nie chciałaby pani wiedzieć, ile się nakombinowałem, żeby dostać miejsce w pierwszym rzędzie.
– Tak, nie chcę. Niech to pozostanie tajemnicą.
– Więc mogę pani później postawić drinka?
– Nie, biorę dziś ślub z moim narzeczonym.
– Dziś? – Wes Brody szeroko otworzył oczy.
– Tak. W kaplicy. Naśladowca Elvisa będzie śpiewał, a my będziemy podpisywali dokumenty. Poza tym mam obrączkę. A nawet dwie. Dla mnie i dla niego.
– Ronnie! – zawołał Jareth władczym tonem.
– To on? – spytał Wes. – Ten, który na panią wrzeszczy?
– On – odparła. – Cóż, to dla nas ważny wieczór, więc dziękuję za…
Powietrze przeciął ogłuszający gwizd. Ronnie się wzdrygnęła. Do diabła, Jareth. Tutaj?
– On na panią gwiżdże? – Wyglądał na zbulwersowanego. – Ma cholerną czelność? Publicznie, na przyjęciu na pani cześć?
– Nie pana interes. – Twarz ją paliła.
– Moja matka miałaby coś do powiedzenia na ten temat – zauważył. – Miała jasne poglądy na to, jak mężczyzna powinien traktować kobietę. Nie zawsze udawało mi się sprostać jej standardom, ale się starałem.
– Brawo – powiedziała głupio.
– Ronnie! – Głos Jaretha brzmiał głośniej, kiedy się zbliżył. – Co z tobą? Ogłuchłaś?
– Niech pani za niego nie wychodzi – szepnął Wes.
Obejrzała się na Jaretha. Gdy znów odwróciła głowę, Wes zniknął. Jak na tak dużego mężczyznę, niezła sztuczka.
– Ronnie! – warknął Jareth. – Celowo mnie ignorujesz?
– Nigdy więcej na mnie nie gwiżdż – powiedziała. – Nie jestem twoim psem.
Jareth wyglądał na zaskoczonego.
– Od kiedy to jesteś taka wrażliwa?
Odstawiła pusty kieliszek na tacę mijającego ją kelnera.
– Nigdy tego nie lubiłam.
– Okej. Ochłoń. – Uniósł ręce. – Chciałem tylko zwrócić twoją uwagę. Walczyłem o twoje interesy. Samuel Whitehall zaprosił nas do Observatory, swojego luksusowego hotelu w górach. Proponuje lot helikopterem. Zaprosił tylko dwadzieścia osób. Dzięki mnie zainteresował się „Sekretnym życiem komórek”. Whitehall może nam pomóc wspiąć się na wyższy poziom.
Ronnie podniosła głowę, szukając w tłumie Wesa. Kilka razy spotkała już Whitehalla; nie należał do jej ulubieńców. Gapił się na nią, robił dwuznaczne komentarze, dotykał jej niby przypadkowo i z entuzjazmem masował jej ramiona. Był też niezwykle wpływową postacią w świecie telewizji.
Kompromisy są koniecznością, jak powtarzał Jareth.
– Kogo szukasz? – spytał zniecierpliwiony. – Słyszałaś, co mówiłem? Mówię o Samuelu Whitehallu!
– Świetnie, ale na dziś mamy inne plany. Pamiętasz?
– Ron – przewrócił oczami – Whitehall wprowadzi nas w swoje najbliższe kręgi. To ważne dla naszej kariery.
– Dziś wieczorem bierzemy ślub. To musi się stać, zanim skończę trzydziestkę. Wiesz o tym.
– Wkurzenie twojego ojca jest ważniejsze niż największa zawodowa szansa, jaką dotąd mieliśmy?
– To jest potwornie ważne! Tłumaczyłam ci to wiele razy.
– Dobrze. Jest jeszcze wcześnie. Pojedziemy do Observatory na kolację, a potem wrócimy do Vegas i weźmiemy ślub. Chodźmy. Samuel czeka w limuzynie, żeby nas zabrać na lądowisko helikopterów.
– Helikopterów? Jeżeli będziemy zależni od cudzego helikoptera, nie będziemy mieć żadnej kontroli nad czasem. Najpierw weźmiemy ślub, a potem pojedziemy do Observatory. Będą mogli wznieść toast za nowożeńców.
– Nie. Imprezy Samuela bywają szalone. Tu trzeba odrobiny spontaniczności. – Spojrzał krytycznie na jej kostium ze spodniami w kolorze kości słoniowej. – Wolałbym, żebyś nie wyglądała tak skromnie.
Imprezy Whitehalla bywały rzeczywiście nieprzyzwoite, co nie było w jej guście.
– Ty nie masz w sobie cienia spontaniczności. Wiem, że ciężko dla mnie pracujesz, ale jeśli chodzi o plany na wieczór, to czysta matematyka. Jeśli polecimy na imprezę Whitehalla, nie zdążymy się pobrać.
– Oczywiście, że zdążymy. Nie bądź głupia.
– Pojadę do Whitehalla pod warunkiem, że najpierw weźmiemy ślub.
– Ron. Jesteś irracjonalna. – Uśmiech Jaretha zgasł. Jego oczy były chłodne. Do Ronnie w końcu coś dotarło.
– Nie chcesz tego ślubu, co? Zorganizowałeś imprezę, żeby mieć wymówkę i nie zdążyć do kaplicy.
– Nie bądź taką królową dramy. Nie wszystko kręci się wokół ciebie.
– Nie zaprzeczyłeś. Czyli to prawda?
– Do diabła, Ron. To niewłaściwe pytanie.
– Mimo to odpowiedz – nalegała.
– Dobrze, skoro się upierasz. Złość na ojca tak cię zaślepia, że nie widzisz, co jest w twoim najlepszym interesie.
– Moim najlepszym interesie? – powtórzyła.
– Tak, Ron. Twoim, moim. Naszym. Do mnie należy powstrzymanie tego szaleństwa. Miałem nadzieję zrobić to tak, żeby nikt nie był temu winny, ale z tobą nic nie jest proste. Wszystko musisz komplikować.
– Nie mówisz poważnie. Nie zrobisz mi tego.
– Pojedź ze mną do Observatory. Tworzymy zespół nie do pokonania. Jutro się obudzimy i ocenimy nasze nowe perspektywy.
– Perspektywy?
– Udajesz głupią. Jeśli Jerome dostanie pakiet kontrolny, sprzeda akcje, więc i tak otrzymasz kupę kasy.
– Nie! Obiecałam cioci. Włączyła mnie do tego na moją prośbę. Zrobiłam to, bo sugerowałeś, że polecimy do Vegas, a potem urządzimy wesele.
– Kiedyś – odrzekł. – Twoja ciotka jest dorosła, niech sama ponosi odpowiedzialność za swoje zachowanie.
– Dałam jej słowo! Jej, Calebowi, Marcusowi i Maddie.
– Może dałaś, Ron. Ja nie. Chcę cię poślubić, ale nie na tych warunkach. Zmieńmy je.
Była zdezorientowana, jakby czar prysł.
– Wiedziałeś, co odziedziczę, kiedy podpisywaliśmy intercyzę. Tobie też nie brakuje pieniędzy. Więc czemu?
– A czemu nie dopisać jeszcze kilku zer na końcu tej liczby? – Wzruszył ramionami.
– Bo to zdrada mojej rodziny, a ja ich kocham.
– Wybacz, że na pierwszym miejscu stawiam interes nasz i naszych przyszłych dzieci. Poślubię cię, z przyjemnością. Ale nie dziś przed północą.
– Dziś albo nigdy – odparła.
Pokręcił głową.
– Nie graj ze mną w te gierki. Nie wygrasz.
– Chodzi o zasady. Tu nie ma kompromisów.
– W takim razie zostaniesz sama ze swoimi zasadami. Stracisz nawet swój program.
– Zrobiłbyś to?
– Oczywiście. Zapanuję nad twoimi emocjonalnymi wybrykami w każdy dostępny sposób. Potrafię sobie z tobą radzić.
– Radzić. Doprawdy. – Twarz ją paliła. – No to poradź sobie, Jareth – wycedziła. – Spadaj.
– Daj spokój. – Przewrócił oczami. – Pogadamy jutro, jak się uspokoisz.
– Odejdź ode mnie.
Jareth wyjął telefon i wybrał numer.
– Walt? – powiedział. – Tak, to ja. Chciałem cię tylko uprzedzić. Wygląda na to, że nie będzie kolejnego sezonu „Sekretnego życia komórek”… Ja też… Ogromne rozczarowanie… Długa historia. Opowiem ci po powrocie. Próbuję coś uratować, ale nie wygląda to dobrze. Taa, będziemy w kontakcie. Później, Walt.
Rozłączył się i spojrzał na nią triumfująco.
– Twoje mosty są spalone. Beze mnie twoja kariera w show biznesie jest skończona.
– Powiedz mi, czy tobie chodzi tylko o pieniądze?
– Oczywiście, że nie. Podziwiam cię. Jesteś inteligentna, piękna, utalentowana. Trochę za bardzo nieprzewidywalna i emocjonalna, ale liczyłem na to, że z tego wyrośniesz.
– Uważasz mnie za dziecko?
– Zachowujesz się jak dziecko – warknął. – Jeśli zmienisz zdanie co do ślubu albo kariery, zadzwoń do mnie, jak skończysz trzydziestkę.
Odszedł, nie oglądając się za siebie, Ronnie zaś stała jak zamurowana. Chciała wrócić do pokoju, ale dzieliła go z Jarethem. Nie było ucieczki. Ale przynajmniej nie poślubi kłamcy i oszusta.
Tuż przed nią wznosił się jeden z hoteli z kasynem, blokując słońce. Weszła między automaty do gry i usiadła w najcichszym barze, jaki znalazła.
– Przepraszam – odezwał się niski głos. – Mogę?
Zamarła. Tak, to on. Wes Brody.
– Śledzi mnie pan?
– Nie chodzę za panią krok w krok jak szaleniec, jeśli o to pani pyta – odparł. – Zauważyłem, jak pani tu wchodzi, ale nie chcę pani przestraszyć ani być natrętny.
– W porządku – odparła.
Brodie patrzył na nią przez moment.
– Wszystko dobrze?
– Nie – przyznała. – Jestem zdruzgotana.
– Czy to ma coś wspólnego z tym kretynem, który na panią gwiżdże? Pokłóciła się pani z nim?
– Wielkie niedopowiedzenie. To była katastrofalna różnica zdań.
– Rozumiem. Wiem, że to nie moja sprawa i że to nie jest najlepszy czas, żeby z panią flirtować. Ale jeśli ma pani ochotę pogadać, zamieniam się w słuch…

 

To była piękna noc – Jules Bennett

 

To niemożliwe, pomyślała Morgan Grandin, opierając się o stylową toaletkę, która była ozdobą łazienki jej eleganckiego butiku „Córka ranczera”. Jako jedyna przedstawicielka rodzinnego klanu nigdy nie chciała zajmować się hodowlą, więc nadała swojemu sklepowi tę nazwę, żeby uśmierzyć gniew rodziców.
Skoro krewni mają jej za złe niechęć do uczestniczenia w rodzinnym przedsiębiorstwie, to z pewnością dostaną amoku, kiedy się dowiedzą jak będzie wyglądał następny rozdział jej życia.
Spojrzała na dwie niebieskie kreski testu ciążowego i ciężko westchnęła. Zawsze była uważana przez resztę rodziny za odmieńca, ale zdawała sobie sprawę, że w tej sytuacji jej krewni uznają ją za coś w rodzaju czarnej owcy.
Na widok dwóch niebieskich kreseczek poczuła wielką radość. Bardzo pragnęła tego dziecka. Wiedziała jednak, że musi wymyślić plan umożliwiający jej pogodzenie obowiązków samotnej matki z karierą zawodową.
Umyła ręce i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nie dostrzegła żadnych zmian w wyglądzie. Nadal miała znakomitą figurę i płaski brzuch. Zdawała sobie jednak sprawę, że w jej łonie rozwija się mała istotka.
W odróżnieniu od sióstr, które prowadziły szczęśliwe życie rodzinne, nie wyszła za mąż. Ceniła niezależność i w gruncie rzeczy nie miała pojęcia, dlaczego zdecydowała się na spędzenie nocy z jedynym mężczyzną, który zawsze doprowadzał ją do szału. Z Ryanem Carterem…
Westchnęła ciężko i nerwowym ruchem odgarnęła włosy z czoła. Wiedziała, że będzie musiała w najbliższym czasie podjąć kilka trudnych decyzji.
Należący do niej sklep nie był czymś w rodzaju hobby… był jej marzeniem. Musiała nadzorować jego funkcjonowanie i dbać o interesy klientów, nie mogła więc ujawnić przed światem swojej tajemnicy, dopóki sama nie pogodzi się z nową rzeczywistością.
Jak to możliwe, żeby ta jedna przygoda zmieniła całe moje życie? – spytała się w duchu.
Jak to możliwe, by para ludzi tak bardzo różniących się od siebie była tak wspaniale dobrana pod względem seksu? Nadal pamiętała każdy jego pocałunek, każdą jego pieszczotę i w gruncie rzeczy marzyła tylko o tym, żeby przeżyć kolejną odsłonę tego romansu.
A przecież postanowili, że nigdy więcej nie pozwolą sobie na zbliżenie i nie będą nawet rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Przecież ona nie ma nikogo, kogo mogłaby poprosić o radę, bo wszyscy ich wspólni znajomi wiedzą, jak bardzo oni oboje się nie znoszą, więc nikt nie uwierzy w to, że przeżyli upojną erotyczną przygodę.
Raz jeszcze ciężko westchnęła i wyszła z łazienki. Wiedziała, że nie może ukrywać się w nieskończoność, że prędzej czy później będzie musiała stawić czoło trudnej rzeczywistości. Musi nadal zarządzać sklepem, z którego była tak bardzo dumna.
Nie miała pojęcia, kto go poprowadzi, kiedy zaawansowana ciąża skaże ją na bezczynność. Albo kiedy nowo narodzone dziecko się rozchoruje.
Zatrudniała w butiku młodą dziewczynę o imieniu Kylie, która studiowała w trybie online wzornictwo odzieżowe i marzyła o karierze w świecie projektowania mody. Miała do niej stuprocentowe zaufanie, ale nie potrafiła znieść myśli o rozstaniu ze sklepem.
Mogła sobie pozwolić nawet na dłuższy urlop macierzyński, ale kochała swoją pracę. Lubiła kontakty z najbardziej eleganckimi kobietami w mieście i za nic w świecie nie przekazałaby swoich klientek nawet najbardziej solidnej zastępczyni.
Ruszyła w kierunku frontowych pomieszczeń salonu odzieżowego, postanawiając zapomnieć o wszystkich troskach i skupić uwagę na bieżącej działalności firmy.
Odsunęła rygiel i pchnęła podwójne drzwi, wpuszczając do wnętrza jasne promienie porannego słońca. Potem ustawiła przed sklepem tablicę reklamową, wdychając przy okazji sporą porcję świeżego powietrza.
Lekkie powiewy wiatru chłodziły jej skórę rozgrzaną przez natłok gorączkowych myśli. Teraz dopiero zdała sobie sprawę jak bardzo jest zdenerwowana i wytrącona z równowagi.
Na szczęście nadal czuła się dobrze i nie nękały jej mdłości ani zawroty głowy. Ale przecież był to dopiero pierwszy miesiąc ciąży.
Ruszyła w kierunku otwartych drzwi sklepu i zderzyła się z jakimś mijającym ją mężczyzną.
Nie, nie z jakimś mężczyzną, lecz z Ryanem Carterem, który wpadł na nią, gdy stanęła na jego drodze, i chwycił ją za ramiona, aby nie dopuścić do jej upadku.
Czując na plecach ucisk jego muskularnej piersi, mimo woli przypomniała sobie szaleńczą, zaprawioną alkoholem noc spędzoną w jego towarzystwie.
– Nic ci się nie stało? – spytał łagodnym tonem.
Jego niski głos przyprawił ją o dreszcz. Odepchnęła jednak od siebie wszystkie erotyczne skojarzenia, chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że nigdy, przenigdy nie pozwoli sobie na jakiekolwiek uczucie wobec tego mężczyzny. Ich spory, wręcz kłótnie, trwały zbyt długo, aby mogła je przekreślić jedna namiętna noc.
Wszystko wskazywało na to, że potrafią znaleźć wspólny język tylko wtedy, kiedy rozbiorą się do naga, wypiwszy przedtem kilka kieliszków szampana. A ona wiedziała dobrze, że taka sytuacja nie może się powtórzyć.
Zawsze uważała Ryana za mruka, który ma wiele do powiedzenia tylko wtedy, kiedy zaczyna się kłócić.
– Doskonale – odparła, cofając się o krok i opuszczając ręce.
– Miło mi to słyszeć – odparł, obrzucając ją pełnym rozbawienia spojrzeniem niebieskich oczu. – Miałem wrażenie, że mnie unikasz.
– Nie miej mi tego za złe – warknęła, wzruszając ramionami. – Przecież postanowiliśmy, że nie będziemy się więcej widywać.
Zawsze uważała Ryana za bardzo atrakcyjnego mężczyznę, ale jego sposób bycia budził w niej irytację. Miała wrażenie, że on również za nią nie przepada.
Zbliżyła ich do siebie podniosła atmosfera panująca w Klubie Hodowców, nasycona licznymi kieliszkami szampana oraz przypadkowo usłyszana przez Morgan uwaga jej brata, który stwierdził, że Ryan jest zachwycony jego siostrą. Splot tych wszystkich okoliczności zapewnił jej najbardziej rozkoszną noc, jaką kiedykolwiek przeżyła.
Teraz musi ponieść konsekwencje. Zdawała sobie sprawę, że będą je musieli ponieść oboje. Nie bardzo wiedziała, jak można określić obecny stan ich znajomości. Po tym, co się wydarzyło, nie mogła przecież uznać Ryana za wroga. Miała świadomość, że prędzej czy później będzie musiała wyznać mu prawdę.
Zasługiwał na to, ale jej zdaniem należało poczekać z tym na odpowiedni moment.
– Royal to nieduże miasto – zauważył Ryan, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego towarzyszka przeżywa w tym momencie gorączkową gonitwę myśli. – Zawsze wpadaliśmy na siebie przy różnych okazjach, ale od miesiąca w ogóle cię nie widziałem.
– Byłam cały czas na miejscu – odparła, wskazując otwarte drzwi sklepu. – Więc chyba nie szukałeś mnie zbyt gorliwie.
Poczuła na sobie badawcze spojrzenie, którym obdarzał ją wiele razy w ciągu ostatnich kilku lat, i zadrżała z podniecenia. Widok jego niebieskich oczu ukrytych częściowo pod rondem kowbojskiego kapelusza zawsze ją irytował, ale równocześnie budził w niej jakieś uczucie, którego nie umiała, a może nie chciała zdefiniować.
Tłumiła w sobie każdy przejaw zainteresowania jego osobą, bo wiedziała dobrze, że Ryan nie jest i nigdy nie będzie mężczyzną jej życia. Sam pomysł wydawał jej się całkowicie absurdalny.
Była zdumiona i zaskoczona, gdy usłyszała przypadkiem rozmowę swojego brata Vica z jego najlepszym przyjacielem, Jaydenem.
Obaj twierdzili, że Ryan za nią szaleje i jest zachwycony jej osobowością. On sam jednak nigdy nie okazał jej ani odrobiny zainteresowania, a jego złośliwości trudno byłoby uznać za zaloty.
Musiała przyznać, że jest bardzo seksownym mężczyzną, ale jego sposób bycia zawsze doprowadza ją do pasji. Był tak arogancki i pewny siebie, że czasem nie mogła go znieść. Spierali się o wszystko, poczynając od sposobu parzenia kawy, a kończąc na systemie zarządzania ranczem.
Kiedy wyrobiła sobie zdecydowany pogląd na jakąś sprawę, mogła być pewna, że on będzie skrajnie przeciwnego zdania.
Musiała jednak przyznać, że ten mężczyzna w sypialni potrafi ważyć słowa i umie się w niej odpowiednio zachowywać, a to niemal równoważyło w jej oczach wszystkie jego irytujące cechy charakteru.
Nie wykonałaby pierwszego ruchu, gdyby brat nie poinformował jej o tym, że Ryan jest nią zachwycony. Była na siebie wściekła, że nie zastosowała się do zasady dobrego wychowania zabraniającej podsłuchiwania cudzych rozmów i poważnego traktowania plotek.
Teraz Ryan uniósł lekko swój czarny kapelusz, a potem wsunął kciuki za pasek spodni. Jedną z jego najbardziej irytujących cech był całkowity brak inwencji w dziedzinie doboru garderoby. Zawsze nosił dżinsy, czarny T-shirt, kowbojskie buty i kapelusz. Ubierał się jak kowboj i nigdy nikogo nie przepraszał za brak garnituru czy krawata.
Był właścicielem wielkiego rancza o powierzchni dwunastu tysięcy akrów, ale widząc jego skromny strój, nikt by się nie domyślił, że jest człowiekiem aż tak bogatym i wpływowym.
– Dlaczego się na mnie gapisz? – spytała, nie mogąc znieść badawczego spojrzenia jego niebieskich oczu. – Czy nie masz nic do roboty?
– Czy uwierzysz, jeśli ci powiem, że przyjechałem do miasta specjalnie po to, aby się z tobą zobaczyć?
– Chyba żartujesz – mruknęła, czując przyspieszone bicie serca.
– Żartowałem – przyznał, potakując ruchem głowy. – Byłem z kimś umówiony w kawiarni, ale musiałem zaparkować na oddalonym odcinku głównej ulicy.
Morgan miała szczęście, bo udało jej się wynająć sklep w najbardziej ruchliwym punkcie miasteczka Royal. Dzięki temu spotykała stale wiele osób, z którymi lubiła rozmawiać, ale wpadała też nieustannie na ludzi, których wolałaby uniknąć.
W tym momencie nie była jeszcze gotowa na dłuższą wymianę zdań z Ryanem Carterem. Krępowało ją nie tylko to, że nosiła w łonie jego dziecko, ale również to, że w jej pamięci utrwaliły się wszystkie rozkoszne szczegóły ich wspólnej nocy. Choć nie widziała go od niemal miesiąca, miała wrażenie, że on zawsze jest blisko niej.
A w dodatku zdawała sobie sprawę, że w zaistniałej sytuacji jest z nim trwale związana.

Nie miał pojęcia, dlaczego Morgan potraktowała go tak chłodno. Zamiast podziękować mu za to, że uchronił ją przed upadkiem, odsunęła się od niego, gdy tylko uświadomiła sobie, kto ją obejmuje. I od początku spotkania nie spojrzała mu w oczy.
Choć wspólnie postanowili, że ich erotyczna przygoda będzie miała charakter jednorazowy, miał jednak pewne nadzieje na przyszłość. Uważał, że nie wygasła jeszcze iskra namiętności, która doprowadziła ich do łóżka.
Był ciekawy, czy Morgan w ogóle myślała o nim po tym, co wydarzyło się tamtej nocy. Od tej pory nie spotkał jej więcej w Klubie Hodowców i zastanawiał się, czy nie powinien do niej zadzwonić lub wysłać esemesa. Nigdy nie był natrętny i nie zabiegał pokornie o względy żadnej kobiety… ale nie potrafił wyrzucić z pamięci tego, co przeżył dzięki niej owej nocy.
Nie był pewny, czy jej zachowanie będzie dla niego teraz równie irytujące jak dotychczas. Zanim doszło do zbliżenia, kłócili się niemal codziennie, prawie o wszystko. Nie widział powodu, dla którego mieliby zmienić swój sposób bycia. Lubił ich zawzięte spory i był zachwycony wybuchami gniewu Morgan, które towarzyszyły każdej wymianie zdań.
Zdawał sobie jednak sprawę, że poznał dotychczas tylko jedno oblicze tej namiętnej seksownej kobiety, której nie potrafił dotąd wygnać ze swoich myśli.
Umówili się, że nie będą dążyli do powtórzenia erotycznego epizodu i zgodnie uznali go za pomyłkę. Nie pasowali do siebie i żadne z nich nie szukało trwałego związku. Praca na ranczu była bardzo ciężka i pochłaniała niemal całą energię Ryana. Na tym etapie swojego życia uważał wszystkie inne formy aktywności za stratę czasu.
Tak czy owak, wychodził z założenia, że jedna szampańska noc nie zobowiązuje go do niczego. Chętnie przeżyłby przelotny romans z seksowną właścicielką butiku, ale w tym momencie dawała mu ona do zrozumienia, że nie ma ochoty nawet z nim rozmawiać.
Czyżby odczuwała wyrzuty sumienia z powodu tego, co ich połączyło podczas balu? On sam wspominał tę noc z zachwytem i pamiętał dobrze każdy szczegół. Wiedział jednak, że musi wyrzucić z pamięci ten piękny epizod, bo bliższy związek z tą kobietą byłby lekkomyślnym aktem pozbawionym sensu i przyszłości.
– Muszę wracać do sklepu.
Morgan owinęła się mocniej zielonym swetrem i odeszła, a on zdał sobie sprawę, że w jego myślach panuje chaos. Wiedział, że ta kobieta nigdy nie ustępuje z placu boju, nie objawia słabości i nie unika nawet najbardziej agresywnej wymiany zdań.
Jej nowe wcielenie całkowicie go zaskoczyło. Nie miał pojęcia, jak powinien oceniać tę nową wersję Morgan i jak ją traktować.
Zajrzał przez otwarte drzwi do butiku i zobaczył jego właścicielkę, która przewieszała jakieś suknie z jednego wieszaka na inny. Wydawała się całkowicie pochłonięta pracą, a on uświadomił sobie, że powinien wziąć z niej przykład, zamiast odgrywać rolę faceta, któremu jedna upojna noc zburzyła wewnętrzny spokój.
Zerknął na zegarek, odetchnął głęboko i ruszył w kierunku kawiarni. Nie zamierzał tracić czasu na rozmyślanie o czymś, co wydarzyło się przed kilkoma tygodniami, bo musiał koncentrować uwagę na problemach związanych z prowadzeniem rancza.
Znał doskonale niemal wszystkich najważniejszych mieszkańców miasta i wiedział, że łatwo dają się oni wciągnąć w dyskusje dotyczące spraw codziennej egzystencji, takie jak śluby, dzieci bądź tajemnice. Nie chciał sobie pozwolić na taką stratę czasu i energii, więc bywał w mieście najrzadziej, jak się dało.
Miał zamiar założyć kiedyś rodzinę i dochować się potomków, którzy odziedziczą jego majątek, ale wiedział, że jest to melodia dalekiej przyszłości. Nie poznał dotąd kobiety, z którą gotów byłby się związać, więc mógł koncentrować uwagę na prowadzeniu rancza.

Oglądała na ekranie komputera dziesiątki strojów przeznaczonych dla kobiet w ciąży i zastanawiała się, dlaczego wszystkie są tak upiornie brzydkie. Nie sprzedawała tego rodzaju ubrań, ale teraz doszła do wniosku, że może powinna rozszerzyć asortyment. Nie było to konieczne, gdyż jej butik osiągnął w tym roku rekordowe obroty i przyniósł spory dochód.
Po namyśle doszła więc do wniosku, że może poczekać z otwarciem nowego działu aż do lata i rozważyć możliwość wprowadzenia do sprzedaży pięknych ubranek przeznaczonych dla małych dzieci.
Rozejrzała się po sklepie i zaczęła projektować w myślach nowy układ pomieszczeń. Snucie tego rodzaju planów wydawało jej się znacznie łatwiejsze niż kontakt z rzeczywistością.
Gdy odwróciła się gwałtownie na chodniku przed sklepem i wpadła na Ryana, przeżyła atak paniki. Nie widziała go od owej pamiętnej nocy i nie miała pojęcia, jak zacząć rozmowę. Słowa „jestem w ciąży” wydawały się najbardziej stosowne, ale z wielu powodów nie chciały jej przejść przez usta. Wiedziała jednak, że będzie musiała wyznać Ryanowi prawdę.
W głębi duszy wiedziała dobrze, że test ciążowy, który przeprowadziła dwukrotnie, jest niezawodny, a ona musi spojrzeć prawdzie w oczy i rozważyć swoją nową sytuację. Nie miała pojęcia, jak przedstawić tę sprawę rodzinie i jaka spotka ją reakcja.
Klany Grandinów i Lattimore’ów miały i bez tego dość kłopotów, bo były uwikłane w skandal związany z osobą Heatha Thurstona, który domagał się prawa do wierceń poszukiwawczych na terenie największych posiadłości ziemskich w okolicach Royal, licząc na znalezienie odziedziczonych jakoby przez siebie pokładów ropy.
Morgan boleśnie przeżywała to, że jej siostra miała poślubić bliźniaczego brata Heatha, ale zdawała sobie sprawę, iż miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystkie przeszkody. Tak przynajmniej jej się wydawało. Nigdy w życiu nie była zakochana, a w obecnej sytuacji nie miała czasu ani ochoty na analizowanie potęgi uczuć.
Wiedziała, że musi porozmawiać z Ryanem w cztery oczy, a chodnik przed jej sklepem nie jest najlepszym miejscem na tego rodzaju pogawędki.
Czy lepiej zatelefonować, czy też złożyć mu niespodziewaną wizytę? – pytała się w duchu. Jak on zareaguje na informację mogącą zmienić jego życie?
Być może wcale nie jest przygotowany na to, by zostać ojcem. Co będzie, jeśli jej powie, że nie chce mieć nic wspólnego z nią ani z dzieckiem? Czy będzie umiała znaleźć się w roli samotnej matki?
Zdawała sobie sprawę, że wszystkie te niewiadome doprowadzą ją do szaleństwa, jeśli nie zapanuje nad myślami. Musi ułożyć rozsądny plan działania. Właśnie dlatego odniosła sukces w biznesie – planowała swoją strategię aż do najdrobniejszych szczegółów. Miała nadzieję, że podobna taktyka pomoże jej zapanować nad chaosem, jaki wkradł się w jej życie osobiste…

Miłość za pięć dwunasta - Shannon McKenna Ronnie Moss chce utrudnić przejęcie firmy ojcu, który nigdy nie okazywał jej miłości. W tym celu musi wyjść za mąż do dnia trzydziestych urodzin. Gdy za pięć dwunasta rzuca ją narzeczony, Ronnie przyjmuje ofertę niedawno poznanego Wesa Brody’ego i bierze z nim ślub w Vegas. W przypadkowym na pozór związku wybucha namiętność. Ronnie się domyśla, że Wes przez małżeństwo z nią także chce coś zyskać, ale rozpalił jej zmysły jak nikt dotąd i postanawia cieszyć się chwilą, póki trwa... To była piękna noc - Jules Bennett Morgan, właścicielka salonu mody, i Ryan, przedsiębiorczy milioner, od lat darli z sobą koty. Jedna z ich kłótni podczas świątecznego balu kończy się nocą pełną namiętności. Wkrótce potem Morgan odkrywa, że jest w ciąży. Ryan proponuje jej małżeństwo, ona jednak nie chce ślubu „dla dobra dziecka”. Ale zgadza się na miesiąc zamieszkać z nim w jego rezydencji. Chce się przekonać, czy będą w stanie się pokochać, czy ich życie razem skończy się kolejną wielką awanturą...

Najlepszy prezent pod choinkę

Alison Roberts

Seria: Medical

Numer w serii: 688

ISBN: 9788327699695

Premiera: 29-11-2023

Fragment książki

– To się nie miało prawa wydarzyć. Zachowałam się nieprofesjonalnie. Bardzo przepraszam.
Niebieskie oczy dziewczyny wypełniły się łzami. Doktor Matilda Dawson podała rozmówczyni plik wyciągniętych z pudełka chusteczek higienicznych.
Nocna zmiana w izbie przyjęć w obleganym wielkomiejskim szpitalu zazwyczaj obfituje w wyzwania, ale tuż przed Bożym Narodzeniem, w szczycie tego zwariowanego sezonu, panuje tu nieodmiennie kompletny chaos.
Aż do teraz wszystko było pod kontrolą.
Fakt, Tilly już po raz drugi nie była w stanie odebrać telefonu od ojca, co natchnęło ją niepokojem co do planów spędzenia świąt z jedyną bliską osobą z rodziny.
Nie miała jednak czasu nawet na szybki telefon, obserwowała bowiem jedną z młodszych pielęgniarek, która ewidentnie nie radziła sobie ze zrobieniem EKG pacjentowi z bólem w klatce piersiowej.
Musiała zlecić to zadanie innej osobie, a winną zaistniałej sytuacji zaprosić do gabinetu na rozmowę wyjaśniającą.
– Zaraz się opanuję, przyrzekam – obiecywała Charlotte, bo tak miała na imię niefortunna pielęgniarka, i wytarła nos. – To głupie, mam dwadzieścia jeden lat i nie po raz pierwszy w życiu coś zawaliłam, ale…
O nie, nie teraz…
Za plecami siedzącej przed nią dziewczyny Tilly zauważyła przechodzącego obok otwartych drzwi gabinetu uśmiechniętego mężczyznę. Czyżby to on złamał młodej pielęgniarce serce?
– Wesołych prawie świąt – powiedział z tym swoim irlandzkim akcentem, który żadnej kobiety nie pozostawiał obojętną na jego urok osobisty.
To twoja wina, pomyślała Tilly, posyłając mu pełne wyrzutu spojrzenie. Powinieneś się wstydzić, Harry Doyle.
– To całkowicie moja wina – powiedziała drżącym głosem Charlotte, jakby czytała w myślach szefowej. Odwróciła głowę i spojrzała na odchodzącego Harry’ego. – Od początku była mowa, że na ten koncert idziemy na zasadzie przyjacielskiej, bo mam wolny bilet. To nie miała być randka, nic w tym rodzaju. Ale ja się czułam jak na randce i pomyślałam, że on może być tym… wie pani?
Oj tak, Tilly wiedziała.
– A dlaczego uważałaś to za randkę? – spytała na wszelki wypadek. – Czy on próbował…?
– Ależ skąd! – Pielęgniarka gwałtownie potrząsnęła głową. – Jak mnie odprowadzał, nawet nie cmoknął mnie na dobranoc – dokończyła tonem, z którego przebijało rozczarowanie.
To wzmogło czujność Tilly. A więc jednak jakieś oczekiwania były. Czyżby Charlotte była aż tak naiwna?
– Powinnaś była chyba zdawać sobie sprawę, że ten człowiek zdążył umówić się na różne wyjścia ze wszystkimi niezamężnymi kobietami w tym szpitalu. A pracuje tu zaledwie od kilku miesięcy.
Tilly może trochę przesadzała, ale nie potrafiła zapomnieć swojej reakcji na uśmiech i błysk w uwodzicielskim spojrzeniu szarych oczu tego lekarza, kiedy go jej przedstawiono. Harry Doyle może mieć znakomite kompetencje zawodowe, ale prywatnie jest po prostu podrywaczem. Przystojnym irlandzkim szelmą, który swoim powabem może zawojować każde kobiece serce.
Ba, cały świat!
Oczywiście z wyjątkiem Tilly.
– Wiedziałam, oczywiście, ale zawsze się myśli, że się jest tą jedną, jedyną. Tą, na którą czekał całe życie. Przepraszam – Charlotte wzięła głęboki oddech. – Już w porządku. Muszę wracać do pacjentów.
Razem podeszły do głównego kontuaru, na którym zgodnie sąsiadowały pozdrowienia z okazji nadchodzącego święta Maorysów i nierzucająca się w oczy choinka ze srebrną gwiazdą na wierzchołku. Załogi dwóch karetek czekały na wskazówki, dokąd udać się z dopiero co przywiezionymi pacjentami, a kilkoro stażystów i studentów medycyny tkwiło przed ekranami komputerów, analizując wyniki badań laboratoryjnych i rentgenowskich.
Zmywająca podłogę sprzątaczka miała na głowie czapkę Świętego Mikołaja, a kilku techników nuciło pod nosem jakąś kolędę. Tilly zauważyła Harry’ego stojącego obok pacjenta, który czekał na wyniki EKG mające wyjaśnić, czy jego ból w klatce piersiowej może mieć podłoże kardiologiczne.
Na widok Harry’ego płaczliwość Charlotte gdzieś się ulotniła, a jej miejsce zajął zalotny uśmiech. Dziewczyna wręcz promieniała.
– W końcu jest gwiazdka – powiedziała do Tilly tytułem wyjaśnienia. – A cuda się zdarzają.

Harry dostrzegł pielęgniarkę kątem oka, ale nie oderwał wzroku od pacjenta.
– Proszę spróbować opisać mi ten ból – odezwał się do niego.
– To tak, jakby kopnął mnie koń. O tu. – Chory wskazał lewą stronę piersi.
– Co pan wtedy robił?
– Mam w piwnicy skrzynkę piwa. Niosłem ją na górę, żeby włożyć butelki do lodówki, bo jutro urządzamy grilla. W połowie drogi musiałem odpocząć, doktorze, bo zabrakło mi oddechu. I wtedy właśnie ten ból… Moja kobieta zadzwoniła po pogotowie. Nie mogłem się ruszać, strasznie się pociłem. Ale przyjechali szybko.
Harry pokiwał głową. Do mężczyzny w średnim wieku z podobnymi objawami karetka wyjeżdża błyskawicznie. Sanitariusze od razu robią EKG. Tu badanie nie wykazało żadnych odstępstw od normy. Człowiek ten także w przeszłości nie zgłaszał nigdy problemów z sercem.
Charlotte podeszła do chorego i uśmiechnęła się przepraszająco.
– Musiałam na chwilę odejść, Gerald – wyjaśniała. – Ale teraz już jestem i zaraz się tobą zajmę.
– Dzięki, kochanie. – Pacjent uśmiechnął się do ładnej blondynki. – Ja już się lepiej czuję.
Uśmiech znikł jednak z jego twarzy, kiedy zaczął go badać Harry.
– Doktorze, to boli – zaprotestował przeciwko uciskaniu klatki piersiowej.
Harry czuł na sobie spojrzenie Charlotte. Wiedział, że bez szemrania spełni każde jego polecenie. Chyba się w nim trochę podkochuje…
– Nasilanie się bólu przy głębszym oddechu wskazuje, że raczej nie ma pan zawału, który pewnie pan podejrzewał. Naciągnął pan sobie jakiś mięsień w klatce piersiowej. Poboli przez kilka dni. Musi się pan w tym czasie oszczędzać. Przepiszę leki przeciwzapalne – powiedział lekarz.
Idąc do drukarki w celu wydrukowania recepty, czuł na sobie wzrok Charlotte. Usłyszał też, jak mówi do Geralda:
– Miałeś szczęście, to najlepszy doktor w naszym szpitalu. Czyż nie jest cudowny?
Tilly Dawson nie podzielała tej opinii. Na nią jakoś Harry nie działał. Jest jej kolegą, ale chyba nie chciałaby współpracować z nim bliżej. A może go po prostu z jakichś powodów nie lubi? On też tak czy owak już od dawna nie stara się jej oczarować.
Może odstrasza go jej chłodna i nad wyraz opanowana postawa, której zawdzięcza przydomek Królowej Śniegu, jakim obdarzyli ją koledzy w pracy? Pracują na tym samym oddziale, ale nie przypominał sobie, aby widywał Matildę Dawson z ciepłym uśmiechem na ustach. Albo, jeśli się tak głębiej zastanowić, śmiejącą się na cały głos.
Nawet zbliżająca się gwiazdka nie jest w stanie rozjaśnić jej wiecznie zachmurzonej twarzy. I kiedy jak nie teraz ludzie powinni być dla siebie bardziej uprzejmi i serdeczni? No cóż, muszą oboje dotrwać do końca tego nocnego dyżuru, który zapowiada się dramatycznie. Słychać krzyk cierpiącego pacjenta, płacz dziecka, nieodebrany telefon.
W dodatku świeci się kontrolka połączenia radiowego. Trzeba na nie odpowiedzieć, bo z reguły zwiastuje przyjazd karetki z jakimś ciężkim przypadkiem.
Aż nadto atrakcji, więc nie potrzebował niczyich fochów. Nie zrobił przecież nic złego.
Uśmiechnął się więc do Tilly jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów.
– Jak leci? – zapytał.
Ale ona nie odwzajemniła jego uśmiechu.
– Jako tako – odpowiedziała. – A byłoby jeszcze lepiej, gdybyś nie zaczepiał naszych pielęgniarek.
Uśmiech zgasł mu na ustach.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Chociaż… zaraz, zaraz.
Kiedy przechodził koło gabinetu Tilly, ta rozmawiała z młodszą pielęgniarką, przed którą na biurku leżał stos zużytych chusteczek higienicznych. Pomyślał, że może dziewczyna opłakuje śmierć jakiegoś pacjenta albo odbiera reprymendę za coś, co oczywiście nie uszło uwadze czujnej jak zwykle Tilly. Ale pewnie się mylił.
Może to był głupi pomysł, by wtedy iść z Charlotte na ten koncert, ale zapewniała go, że idzie cała grupa z oddziału, a ona ma wolny bilet.
Trochę go zdziwiło, że nie zaprasza nikogo z bliższych kolegów, ale od razu postawił sprawę jasno: to nie ma być randka. Prawda?
Ale Tilly nie miała zamiaru odpowiadać na to pytanie. Rozmawiała z pielęgniarką, która odebrała wiadomość na krótkofalówce.
– Zatrzymanie akcji serca – dobiegł go głos pielęgniarki. – Mężczyzna, lat sześćdziesiąt, jest wentylowany. Zaalarmuję pracownię, może być potrzebny natychmiastowy zabieg.
Harry omiótł wzrokiem wydłużającą się listę przydzielonych mu przypadków.
Postanowił zająć się pacjentem z gwałtownym bólem gardła, Tilly zaś udała się na oddział reanimacji, aby kontynuować leczenie kogoś, komu jakimś cudem udało się – póki co – przeżyć zawał serca.
Nie zamierzał tracić czasu ani energii na zazdrość o ciekawszy przypadek albo na rozpamiętywanie, że ktoś z jakichś bliżej mu nieznanych powodów go nie lubi.
To uczucie przypominało mu najgorsze momenty z dzieciństwa, kiedy matka w poszukiwaniu tańszego lokum czy lepszej pracy wciąż się z nim przeprowadzała. A on musiał zmieniać szkołę.
Wtedy nauczył się, że rozbawianie ludzi, aby poczuli się lepiej, to najtańszy sposób na pozyskiwanie przyjaciół. Ale również dowiedział się, że istnieją ludzie, którzy – choćbyś nie wiem, jak się starał – nigdy cię nie polubią.
I nie należy się tym przejmować. Po prostu można zmienić szkołę. I zacząć wszystko jeszcze raz.
Harry Doyle miał trzydzieści sześć lat i już stracił rachubę, ile razy zaczynał życie na nowo. Teraz od trzech miesięcy mieszkał w Nowej Zelandii, ale mimo że lubił ten kraj i tutejszych ludzi, prześladowało go dziwne poczucie, że w jego życiu czegoś brakuje.
Może pora na kolejną przeprowadzkę?
Gdzieś bliżej domu, pomyślał, przedstawiając się osiemnastoletniej pacjentce imieniem Talia, która wyglądała, jakby dopiero co zeszła z plaży. Szorty i rozciągnięty podkoszulek nałożony na górę od bikini. Tak, zdecydowanie powinien trzymać się raczej półkuli północnej. Świętowanie Bożego Narodzenie w środku lata to jakiś obłęd.
Może właśnie dlatego czuł się tu tak nieswojo?
Z gardłem dziewczyny też było coś nie w porządku. Zaczerwienione, opuchnięte, ze złowrogo wyglądającymi plamkami. Do tego powiększone węzły chłonne – oznaki ciężkiego stanu zapalnego. Trzeba niezwłocznie zastosować antybiotyki.
– Jesteś na coś uczulona, Talia? – zapytał. – Na przykład na penicylinę?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Oglądała cię pielęgniarka?
– Tak, miała mi przynieść lody, będzie mi się po nich łatwiej oddychało.
W drzwiach z owocowymi lodami w ręku ukazała się Charlotte. Na widok Harry’ego jej twarz się rozjaśniła.
– Właśnie cię szukałam! – wykrzyknęła. – Gerald czeka, żebyś mu wydał wypis ze szpitala. Chce iść do domu. I jeszcze ktoś o ciebie pytał – uśmiechnęła się. – Cieszysz się wielką popularnością.
Popularność nie była dla Harry’ego priorytetem. Cieszyłby się, gdyby jako lekarz nie musiał uprawiać takiej żonglerki jak w tej chwili. Miał na przykład pacjentkę z silnym bólem brzucha, który może świadczyć o zapaleniu wyrostka albo o chorobie nerek. Z tym, że pacjentka nie jest w stanie oddać moczu do analizy. Odesłał ją na tomografię komputerową. A tu trzeba zrobić Talii test na przeciwciała i zająć się diabetykiem, który cudem dopiero wyszedł z niedocukrzenia.
Test Talii wykazał obecność w gardle paskudnej bakterii.
– Jeśli nie weźmiesz antybiotyku, ona może ci nawet uszkodzić zastawkę w sercu – tłumaczył pacjentce, po czym wyjaśnił, czym się różni podanie lekarstwa w jednorazowym zastrzyku od dziesięciodniowego cyklu przyjmowania go w tabletkach.
Ponieważ Talia zamierzała świętować gwiazdkę z przyjaciółmi na kempingu, wybrała zastrzyk. Harry udał się po lekarstwo, kręcąc ze zdziwienia głową. Jak można chcieć spędzać święta na kempingu?
– Zawiezie cię ktoś do domu? – zapytał.
– Tak, koledzy. Zgłodnieli, więc poszli coś zjeść.
– Jak wrócą, chciałbym z nimi porozmawiać. Powiem, co mają robić, żeby się od ciebie nie zarazili.
Wychodząc zza parawanu, za którym leżała Talia, Harry spostrzegł, że z sali reanimacyjnej wywożą pacjenta, który w niczym nie przypomina cienia człowieka, którego jeszcze niedawno na tę salę wwożono. Przytomny, siedział oparty o poduszki i uśmiechał się.
Za pacjentem wyszła Tilly.
– Czy to ten z podejrzeniem zawału? – zapytał Harry.
– Tak, jest już stabilny, wieziemy go na udrożnienie tętnicy.
Prowadzenie pacjenta w stanie zagrożenie życia to ogromne wyzwanie. Tilly miała zaróżowione policzki, z ciasno splecionego warkocza – bo tak się zawsze czesała – wymknęło się jedno niesforne pasemko włosów. Musiała jednak czuć niesamowitą satysfakcję, bo kącik jej ust unosił się w niepewnym uśmiechu.
Harry znał ten smak zwycięstwa. I to go łączyło z doktor Matildą, niezależnie od tego, jak bardzo ona go nie lubi…

Tilly Dawson wykonuje swój wymarzony zawód – jest lekarzem na oddziale ratunkowym. Ma jednak opinię samotnej, zdystansowanej i chyba niezbyt szczęśliwej kobiety. Jej przystojny kolega z pracy, Irlandczyk Harry Doyle, jest jej przeciwieństwem. Tryska radością i optymizmem, w powszechnej opinii nie może opędzić się od wielbicielek. Ale zbliżają się święta, a wtedy wszystko jest możliwe. Tak się składa, że oboje spędzają Boże Narodzenie na nowozelandzkiej prowincji. Harry uważa, że święta w środku lata to pomyłka. Ma zamiar wrócić do ojczyzny, by poszukać swych korzeni. Ale Tilly coraz bardziej go pociąga i trudno mu będzie się z nią rozstać...

Najlepszy przyjaciel panny Melissy

Louise Allen

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 628

ISBN: 9788383424286

Premiera: 20-12-2023

Fragment książki

Henry Cary oparł się o balustradę balkonu i wyjrzał na zewnątrz. Niezbadane są kaprysy londyńskich matron, skonstatował w duchu. Nie ma sensu ich zgłębiać, daremny trud. Widać wystawne przyjęcie na otwarcie sezonu nie zaspokoiło wygórowanych ambicji gospodyni balu. W ramach dodatkowych atrakcji lady Pernell postanowiła otworzyć także wszystkie wyjścia na taras. Nie powstrzymały jej przed tym ani przymrozek, ani pokaźna warstwa śniegu pokrywająca pobliskie wzgórza Highgate.
Henry wrócił niedawno z Wiednia, więc niska temperatura nie dokuczała mu aż tak bardzo jak innym, nie zazdrościł za to kobietom odzianym w skąpe wieczorowe toalety z muślinów i zwiewnych jedwabiów.
Pomimo koksowników i lampionów rozstawionych w całym ogrodzie, niewielu gości zaryzykowało przechadzkę na świeżym powietrzu.
Tylko kilka osób odważyło się wyjść na mróz. To właśnie z powodu tej nielicznej grupki Henry niby przypadkowo tkwił na balkonie. Udawał kompletny brak zainteresowania, a w rzeczywistości bacznie przysłuchiwał się rozmowie, która toczyła się na dole i rejestrował każde wypowiedziane słowo.
– Co za okropny ziąb – mruknął zrzędliwie Reggie Pomfret, ciskając w krzaki niedopałek cygara. – Wracam do środka, nie chcę odmrozić sobie tyłka. Idziesz?
– Za chwilę – odpowiedział ktoś z głębi alejki. – Nie czekaj na mnie, zobaczymy się później.
Gdy Pomfret pokonał pędem schody, w zasięgu wzroku pojawił się obiekt obserwacji Henry’ego. Graf Klaus von Arten rozprawiał o czymś z attache ambasady francuskiej, Pierre’em Laverne’em.
Hm, interesujące, nawet bardzo…
Niewykluczone, że von Arten naprawdę był dokładnie tym, za kogo się podawał. W każdym razie wpis w Almanachu Gotajskim głosił, że w Turyngii faktycznie żyje arystokrata o tym tytule i nazwisku. Ale to przecież o niczym nie świadczy, zwłaszcza że nikt nie mógł tego potwierdzić. Istniało zatem uzasadnione podejrzenie, że rzekomy graf Klaus zwyczajnie przywłaszczył sobie cudzą tożsamość. Tak czy inaczej, prawdziwy czy też fałszywy von Arten zjawił się nie wiedzieć skąd na kongresie i uczestniczył we wszystkich oficjalnych, nieoficjalnych oraz pozakulisowych wydarzeniach, tyle że bez wyraźnego celu i powodu. Zawsze uprzejmy i układny, brylował na salonach, ale jego zagadkowej obecności w żaden sposób nie dało się wyjaśnić, co z oczywistych względów wzbudziło zaniepokojenie przełożonych Henry’ego. Początkowo niewielkie. Sprawa stała się poważna, dopiero kiedy graf Klaus zjechał do Anglii i został tu na dłużej.
Kongres dobiegł końca, podpisano już wszystkie traktaty. Klamka zapadła, wojny napoleońskie zebrały swoje żniwo i przeszły do historii. Negocjacje się zakończyły, zatem rozmowy przesadnie sympatycznego pruskiego hrabiego z niedoświadczonym francuskim dyplomatą mogły wydawać się podejrzane, szczególnie jeśli prowadzono je sekretnie i na osobności.
Możliwe, że to tylko kurtuazyjna pogawędka, z drugiej strony mógł to być zaczątek szeroko zakrojonej kampanii, która miała na celu zasiać zamęt i zburzyć nowy, z trudem wypracowany porządek. Być może ważyły się losy Europy.
Laverne nieoczekiwanie przystanął na ścieżce, ukłonił się, po czym zniknął w zaroślach. Popatrzywszy za Francuzem, Von Arten ruszył w stronę sali balowej. W połowie drogi zwolnił, jakby coś usłyszał. Henry podążył za jego wzrokiem i spostrzegł szykownego blondyna, który właśnie wyłonił się z cienia, prowadząc pod rękę jakąś młodą damę.
Graf skinął mu na powitanie i natychmiast się ulotnił.
Henry zamierzał pójść za nim, ale nagle się rozmyślił. Gdy zerknął kątem oka na jasnowłosego eleganta i jego towarzyszkę, poczuł na plecach ciarki i czujnie nadstawił ucha. Ci dwoje nie zachowywali się naturalnie, a atmosfera między nimi była wyraźnie napięta.
– Wracajmy – odezwała się kobieta. – Okropnie mi zimno. – Jej głos brzmiał odrobinę płaczliwie i niepewnie.
– Tu nieopodal jest urocza altanka – upierał się natarczywy dandys. – Będziemy mogli swobodnie porozmawiać.
– Muszę wracać do gości. Nie powinnam przebywać z panem sam na sam. – Odsunęła się i spróbowała uwolnić ramię. Na próżno. Łotr wciąż nie dawał za wygraną. – Auć! – krzyknęła spanikowana. – Proszę mnie puścić! To boli!
– Przesada. Dąsa się pani jak naiwna gąska. Nikt się przecież nie dowie, że byliśmy sami. – Przemawiał do niej przymilnym tonem, jakby za wszelką cenę próbował jej się przypodobać, co nie przeszkodziło mu ciągnąć jej wprost ku zaroślom. Był mocno zdeterminowany i z pewnością nie miał wobec niej uczciwych zamiarów.
Henry nie zamierzał się temu bezczynnie przyglądać. Zeskoczywszy zwinnie, wylądował na żwirowej ścieżce, tuż przed nosem namolnego absztyfikanta.
– Co do pioruna?! – Zbity z tropu natręt odsunął się odruchowo i gwałtownie zamrugał. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili dołączyła do nich kolejna młoda dama, która wyszła znienacka zza krzewów i ukazała się na dróżce niczym zjawa.
– Belindo, jesteś nareszcie, kochana! – odezwała się promiennym tonem. – Wszędzie cię szukam! Chodźmy do środka, bo się zaziębisz. Musiałaś okropnie zmarznąć. Poza tym zaraz zaczną się tańce. – Zerknęła pytająco na Henry’ego, kładąc przy tym dłoń na wolnym ramieniu przyjaciółki.
– Panna Forrest spaceruje teraz ze mną – rzekł blond fircyk. – Nie zauważyła pani? – dodał z fałszywym uśmiechem. Widać było, że z trudem powstrzymuje złość.
– Owszem, zauważyłam – odparła bez namysłu. – Zauważyłam też, że zmierzacie wprost w zarośla, zapewne przez nieuwagę. Tak czy inaczej, reputacja Belindy bardzo by ucierpiała, gdybyście znaleźli się sami w odosobnionym miejscu. Chyba pan się ze mną zgodzi, prawda, panie Harlby? – Uniosła brew i pociągnęła za łokieć pannę Forrest.
Harlby wciąż ściskał drugi łokieć nieszczęsnej Belindy i ani myślał odpuścić.
Henry uznał, że pora interweniować. Podszedł nieśpiesznie i objąwszy przyjacielskim gestem nieustępliwego amanta, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu – typowym dla osobników, którzy przesadzili z trunkami.
– Nie daj się prosić, bracie… – zaczął. – Damy życzą sobie wrócić na tańce. – Z tymi słowy zacisnął kciuk oraz palec wskazujący na styku barku i obojczyka delikwenta.
Harlby syknął z bólu i puścił pannę Forrest.
– Co ty sobie wyobrażasz, sukinsy…! – urwał w pół słowa, gdy znajoma Belindy, odwróciła się na pięcie i odmaszerowała wraz z nią w stronę domu.
– Złapał cię skurcz, przyjacielu? – zagadnął Henry, wlekąc Harlby’ego ku wejściu na taras. – Nie martw się, mocna brandy w mig postawi cię na nogi. – Trzymał go w żelaznym uścisku, spodziewając się odwetu. Niepotrzebnie. Harlby wyrwał mu się dopiero na trzy kroki przed przeszklonymi drzwiami.
– Pokrzyżowałeś mi plany, bezczelny idioto! – syknął. – Zapamiętam cię – zagroził i wszedł do środka.
– A ja ciebie, łajdaku… – mruknął pod nosem Henry, wchodząc za nim. Przestąpiwszy próg, rozejrzał się w poszukiwaniu panny Forrest i jej wybawczyni.
Odnalazł je po przeciwnej stronie sali balowej. Gawędziła z ożywieniem nie z kim innym jak z samym księciem Aylshamem.
Aylsham posłał jej życzliwy uśmiech, po czym ukłonił się przed Belindą i poprowadził ją na parkiet.
Przyjaciółka panny Forrest odprowadziła ich wzrokiem i dołączyła do grupki mężczyzn, którzy rozmawiali nieopodal. Dwóch z nich Henry nigdy wcześniej nie widział, za to jednego rozpoznał z daleka. Jako arystokrata z East Endu, a zarazem korsarz na usługach rządu, markiz Cranford był powszechnie znany. Wszyscy trzej panowie popatrzyli dyskretnie na księcia i pannę Forrest, którzy pląsali w takt jakiejś skocznej melodii, a potem uśmiechnęli się i zgodnie pokiwali głowami.
Doskonałe posunięcie, pomyślał Henry. Dziewczyna ma głowę na karku. Dzięki niej Belinda znalazła się niejako pod kuratelą co najmniej dwóch wysoko postawionych lordów. Z ludźmi takimi jak Aylsham i Cranford każdy musi się liczyć. Następnym razem Harlby dobrze się zastanowi, zanim przyjdzie mu do głowy naprzykrzać się pannie Forrest.
Ciekawe, kim jest owa rezolutna panna, która potrafiła z taką swadą zażegnać poważny kryzys? Żoną jednego z mężczyzn, których nie miał okazji poznać? A może to świeżo upieczona lady Cranford? Markiz ponoć niedawno się ożenił.
Wiedziony ciekawością, Henry zaczekał aż oddali się od znajomych i ruszył w jej stronę.

I po kłopocie, odetchnęła z ulgą Melissa. Swoją drogą panna Forrest postąpiła wyjątkowo nieroztropnie. Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości zachowa nieco więcej rozwagi. A Harlby, jeśli zostało mu choć odrobinę rozumu, nie będzie jej więcej nagabywał. Raczej nie zechce narażać się wpływowym przyjaciołom swojej niedoszłej ofiary. Zrobiłam swoje, umywam ręce, pomyślała i przeszła na drugi koniec sali, aby dołączyć do przyjaciółek.
– Za pozwoleniem – usłyszała męski głos. – Proszę wybaczyć, że się narzucam, ale chciałbym pogratulować pani mistrzowskiej strategii.
Podniosła wzrok i napotkała błękitne spojrzenie dżentelmena, który kilka minut temu bez wahania zeskoczył z balkonu, aby ratować z opresji Belindę.
– Mam nadzieję, że pani znajoma doszła już do siebie po tym nieprzyjemnym incydencie.
Posłała mu życzliwy uśmiech, bo od razu zapałała do niego sympatią.
– O, z pewnością. Kilka minut w towarzystwie Willa natychmiast ją uspokoi. Przy okazji, w imieniu Belindy i swoim dziękuję panu za pomoc. – Była pod wrażeniem jego zwinności oraz trzeźwości umysłu. Zareagował błyskawicznie i skutecznie unieszkodliwił natręta. W dodatku zrobił to dyskretnie. Gdyby nie on, Harlby nie ustąpiłby tak łatwo.
Przyjrzała mu się otwarcie, mierząc go wzrokiem od stóp do głów. Był wysoki i szczupły, ale szeroki w barkach. Miał gęste brązowe włosy i roześmiane niebieskie oczy. Jednym słowem był wyjątkowo przystojny, a Melissa miała słabość do mężczyzn o miłej powierzchowności.
– Melissa Taverner – przedstawiła się, wyciągając rękę. – Panna Taverner – dodała. – Myślę, że w zaistniałych okolicznościach możemy darować sobie konwenanse. Zwłaszcza że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby nas sobie przedstawić.
– Zgadzam się, panno Taverner. Zawsze uważałem, że to zbyteczne zawracanie głowy. Poza tym zdążyliśmy już rozbroić wespół groźnego przeciwnika. Lord Henry Cary, do usług.
– Cary? – powtórzyła, marszcząc czoło. – Czy to znaczy, że jest pan synem księcia… księcia… Woltona?
– Owszem – potwierdził z uśmiechem. – Niestety nie poszczęściło mi się i jestem synem numer cztery – dodał nie bez żalu.
– Niech zgadnę. Z pewnością nie służy pan ani w wojsku. – Uniosła brew. – Ale chyba nie jest pan duchownym? – Młodsi synowie arystokratów, bez prawa do dziedziczenia, mogli zaciągnąć się do armii albo wybrać karierę w kościele.
– Boże uchowaj. Pracuję w korpusie dyplomatycznym. Może ma pani ochotę się czegoś napić?
– Nie, dziękuję. Muszę wracać do przyjaciółek. Na pewno się niecierpliwią i chcą jak najszybciej usłyszeć sprawozdanie z przeprawy z Harlbrym. To nie pierwszy raz, gdy ten oślizgły gad napastuje nieopierzoną debiutantkę.
– Czy mógłbym złożyć pani jutro wizytę? Będę znacznie spokojniejszy, jeśli się upewnię, że „oślizły gad” nie próbuje uprzykrzać pani życia.
– Naturalnie. Proszę, oto mój adres. – Wręczyła mu wyjęty z torebki bilet wizytowy, po czym ujęła go pod ramię i pociągnęła za sobą. – Chodźmy, przedstawię pana dziewczętom. Odbierze pan kolejne podziękowania oraz pochwały.
– Patrzcie i podziwiajcie – powiedziała, wskazując zamaszyście Henry’ego, kiedy dotarli do stolika, przy którym zostawiła przyjaciółki. – Oto nasz bohater i mój wspólnik. Razem zmusiliśmy do odwrotu przebrzydłego Charlesa. Lord Henry Cary, syn księcia Waltona, choć z pewnością wiecie wszystko o jego koneksjach, w końcu obracacie się w znacznie wyższych sferach niż ja. Lordzie Henry, przedstawiam panu kolejno księżnę Alysham, markizę Cranford, lady Kendall oraz lady Burnham. Proszę, niechże pan spocznie.
– Wasza Wysokość, szanowne panie. – Henry ukłonił się szarmancko.
– Lord Cary jest dyplomatą – powiedziała Melissa, zajmując miejsce przy stole. – Co, jak same widzicie, nietrudno zauważyć. Zawsze wytworny i uprzejmy.
– Bój się Boga, Mel! – zbeształa ją Variety, posyłając Henry’emu skruszony uśmiech. – Proszę jej wybaczyć. Bywa czasem bardzo bezpośrednia.
– Nic podobnego. Powiedziałam tylko szczerą prawdę. Mimo waszych onieśmielających tytułów lord Henry nawet nie mrugnął okiem, kiedy was przedstawiałam. Poza tym postąpił wręcz heroicznie. Pojąwszy, co się święci, nie wahał się ani sekundy i niczym bohater średniowiecznego romansu zeskoczył z balkonu, żeby interweniować w sprawie panny Forrest. A gdy Harlby zrobił się nieprzyjemny, spacyfikował go jakimś tajemniczym, acz skutecznym i bolesnym chwytem.
– Każdy na moim miejscu zrobiłby to samo – zbagatelizował Henry. – Harlby zachował się skandalicznie. Przypuszczam, że dobrze panie wiedzą, do czego jest zdolny.
– Owszem, dał się poznać jako łajdak najgorszego sortu – odparła Lucy. – Do niedawna uwodził młode damy wyłącznie dla sportu, teraz, zdaje się, postanowił upolować dziedziczkę. Zamierza skompromitować jakąś naiwną pannę dla zysku.
– Umyślił sobie zmusić ją do małżeństwa i zagarnąć jej posag? Paskudny typ…
– Wyjątkowo – zgodziła się Variety. – Upatrzył sobie Belindę, ale skoro zdołaliśmy zapobiec nieszczęściu, porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. Domyślam się, że wrócił pan do Londynu całkiem niedawno?
– Zgadza się. Przyjechałem z Wiednia. Uczestniczyłem w kongresie, a potem musiałem zostać na dłużej. Zatrzymały mnie obowiązki. Dobrze być znowu w domu, szczególnie że zdążyłem na początek sezonu. Proszę wybaczyć, ale właśnie wypatrzyłem w tłumie jednego z braci. Długo się nie widzieliśmy, więc chciałbym się z nim przywitać. – Henry podniósł się i ukłonił. – Miło mi było panie poznać – pożegnał się i podszedł do wysokiego blondyna, który schodził z parkietu.
– Tak, to wicehrabia Morfield – orzekła Variety. – Najstarszy z Carych i dziedzic księcia Woltona. Nie da się ukryć, że to urodziwa rodzina. No, no, Mel, znalazłaś sobie niezwykle przystojnego adoratora.
– Adoratora? – zaprotestowała panna Taverner. – Nic podobnego. Przywidziało ci się, moja droga. To tylko dobrze wychowany dżentelmen. Na szczęście okazał się także porządnym człowiekiem. Rozprawił się z przebrzydłym Charlesem w mgnieniu oka i bez zbędnego zamieszania. Szkoda, że tego nie widziałyście. Ta świnia Harlby wył z bólu jak postrzelona hiena. Miałabyś niemałą satysfakcję, Prue, gdybyś przy tym była.
Prudence była jedną z ofiar Harlby’ego. Łajdak uwiódł ją i natychmiast porzucił. Uniknęła hańby i towarzyskiej banicji tylko dzięki naprędce skojarzonemu małżeństwu z Rossem Vincentem. Ona potrzebowała męża, a owdowiały markiz potrzebował matki dla synka. Uśmiech losu sprawił, że związek z rozsądku przerodził się w cudowny związek. Prue i jej markiza łączyło głębokie uczucie.
Lady Cranford zerknęła z daleka na męża. Ross nie znał nazwiska człowieka, który ją skrzywdził i oszukał. I miał go nigdy nie poznać. Prudence przysięgła sobie, że mu go nie wyjawi. Nie chciała, żeby jej ukochany rozszarpał Harlby’ego i skończył na wygnaniu.
– Miałam nadzieję, że łajdak wyjechał z Londynu na dobre – powiedziała.
– Każdy na jego miejscu obawiałby się zemsty Rossa – odezwała się Jane, hrabina Kendall. – A skoro Harlby nie boi się gniewu twojego męża, to może oznaczać tylko jedno. Domyślił się, że nie powiedziałaś Cranfrodowi, kto cię uwiódł. Dlatego czuje się bezpieczny.
– Prawdopodobnie skończyły mu się fundusze – wtrąciła Variety. – Nie bez kozery wrócił o tej porze roku. Ma przed sobą cały sezon, mnóstwo czasu na znalezienie i upolowanie tłuściutkiej zwierzyny. Zauważcie, że mierzy bardzo wysoko. Już na wstępie zagiął parol na Belindę Forrest, a jej rodzina jest nieprzyzwoicie bogata. To niepokojące. Strach pomyśleć, na kogo zasadzi się następnym razem. Niełatwo będzie udaremnić jego plany. Wystarczy, że na chwilę spuścimy go z oka, a może bezpowrotnie zrujnować czyjąś reputację.
Prue skrzywiła się z niesmakiem.
– Co gorsza tym razem zrobi wszystko, żeby przyłapano go na gorącym uczynku. Musimy temu zapobiec. Trzeba go publicznie zdemaskować i ujawnić jego haniebne zamiary, zanim przejdzie do czynów.
– Trudna sprawa – westchnęła księżna Aylsham. – Od kilku miesięcy ostrzegam przed nim matki znajomych panien na wydaniu, ale nie zdołam przecież ostrzec wszystkich. Ten plugawiec będzie miał mnóstwo sposobności, by dopiąć swego, a my nie zawsze będziemy na miejscu, żeby go powstrzymać.
Zrozumiały powagę sytuacji i na moment pogrążyły się w ponurej zadumie.
– Trzeba poprawić sobie humor – przerwała milczenie Melissa, przywołując gestem lokaja. – Czarnowidztwo i popadanie w ponury nastrój w niczym nam nie pomogą. Co powiecie na szampana? Tak myślałam. – Uśmiechnęła się, gdy pozostałe panie zareagowały entuzjazmem. – Poprosimy o butelkę i pięć kieliszków – zwróciła się do służącego.
– Opowiedz nam o swoim nowym domu, Mel – zagadnęła Prue. – Wybierałyśmy się do ciebie wczoraj, ale Variety musiała zostać z synkiem, a chciałyśmy przyjść wszystkie razem.
– Jak się dziś miewa mały Thomas? – Półroczny syn Willa i Variety był uroczym szkrabem.
– Nadal cierpi, biedactwo. Na szczęście dziś już tak bardzo nie płacze. Piastunka mówi, że najgorsze za nami. W każdym razie do czasu, aż zacznie mu się wyrzynać kolejny ząbek.
– Skoro tak, wpadnijcie do mnie jutro – zaproponowała panna Taverner. – Nie opowiedziałam wam jeszcze, jakim sposobem zostałam szczęśliwą posiadaczką własnego lokum przy Half Moon Street.

Melissa pragnie zostać uznaną literatką. Ceni sobie niezależność, przyjechała do Londynu nie po to, by szukać męża, lecz skupić się na pisaniu i znaleźć wydawcę. Jest zachwycona, gdy poznany na przyjęciu lord Henry traktuje ją jak partnerkę, z którą można prowadzić ciekawe dysputy. On docenia jej inteligencję, a nie pokaźny posag. Spotykają się coraz częściej, ale ich zażyła przyjaźń wywołuje u wielu zgorszenie, co może zaszkodzić karierze dyplomatycznej Henry’ego. Plotki na ich temat zataczają coraz szersze kręgi. Henry i Melissa muszą albo zerwać kontakty, albo szybko wziąć ślub. Decydują się na białe małżeństwo, głusi na podszepty serca, że właśnie znaleźli miłość życia.

Oświadczyny przyjęte

Clare Connelly

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1207

ISBN: 9788383420110

Premiera: 20-12-2023

Fragment książki

Gdyby Olivia mogła zamknąć oczy i zniknąć, z pewnością by to zrobiła. Ale kiedy wyciągnęła od sekretarki Luki Giovanardiego informację, że będzie uczestniczył w tej gwiazdorskiej imprezie, wydała pieniądze ze swojego szczupłego budżetu na tani lot do Włoch i pojawiła się na przyjęciu nad brzegiem Tybru. Już wtedy wiedziała, że przekroczyła punkt, z którego nie ma powrotu.
Wodziła wzrokiem po tłumie eleganckich i wyrafinowanych gości, czując, że nie pasuje do tego miejsca. Wszystko tutaj wydawało się tak inne od jej zwykłego życia i tego, do czego była przyzwyczajona.
Impreza trwała w najlepsze. Na dziedzińcu restauracji tłoczyli się ludzie, a w powietrzu unosił się mocny zapach rozkwitającego nocą jaśminu i mdlących kwiatowych perfum. Gdy przyglądała się grupie celebrytów, jakaś kobieta przechodząca obok w pośpiechu potrąciła ją lekko i Olivia odruchowo uśmiechnęła się przepraszająco, mimo że nie zrobiła nic złego. Stała tylko nieruchomo jak posąg, zbyt zalękniona, by wejść w tłum, choć właśnie po to tu przyszła.
Oczywiście, on znajdował się w samym centrum. Nie tyle samego przyjęcia, co pewnej gromady ludzi, składającej się z mężczyzn i kobiet. Jego charyzma najwidoczniej zniewalała wszystkich, bo kiedy mówił, wpatrywali się w niego jak urzeczeni.
Czemu musiał być aż tak przystojny? Jej zadanie nie wydawałoby się takie trudne, gdyby wyglądał zwyczajnie. Albo przynajmniej był zwykłym człowiekiem. Ale wszystko, co dotyczyło Luki Giovanardiego, emanowało niezwykłością, od kłopotów jego rodziny, która kiedyś wypadła z łask, po jego spektakularny powrót na szczyty światowej elity finansowej. Jeśli chodzi o jego życie osobiste, Olivia znalazła w internecie tylko to, co było absolutnie konieczne, ale wystarczyło, by uznała, że jest pod każdym względem jej całkowitym przeciwieństwem. Była dwudziestoczteroletnią dziewicą, której nikt dotąd nie pocałował, podczas gdy Luca był dziarskim mężczyzną, wolnym od czasu zakończenia krótkiego małżeństwa, i wcale nie próbował ukrywać, z jaką szybkością zmienia partnerki, piękne i seksowne.
Czy naprawdę zamierzała zostać jedną z nich?
Pokręciła głową, jakby chciała wybić sobie ten pomysł z głowy. Nie miała zamiaru zostać jego kochanką, tylko żoną.
Od lat czuła naglący upływ czasu, odkąd dowiedziała się o testamencie ojca i zawartych w nim zapisach dotyczących jej życia. Ale teraz, kiedy wpatrywała się w Lucę, odczuwała jeszcze większą presję, nadającą jej ciału tempo i wzbudzającą zarówno niepokój, jak i dziwne podekscytowanie.
Na dziedzińcu przebywało co najmniej dwieście osób. Jednak w chwili, gdy uczyniła pierwszy krok z zamiarem przejścia przez tłum i zwrócenia na siebie uwagi Luki, ten uniósł wzrok i przeszył ją spojrzeniem tak przenikliwym, że aż otworzyła usta. Poczuła, jakby jej ciało stanęło w ogniu, czego zupełnie się nie spodziewała. I tyle jej wyszło z podchodzenia do niego. Przystanęła nagle jak skamieniała.
Widziała go na zdjęciach – w internecie ich nie brakowało – ale nie miała pojęcia, że tak na nią wpłynie ujrzenie go w rzeczywistości. Jego oczy miały barwę kory starego wiązu rosnącego na tyłach Hughenwood House. Ale nie latem, tylko zimą, po ulewnym deszczu, kiedy drzewo błyszczało od wilgoci. Poczuła dreszcz i zamrugała, szukając ulgi. Ale nawet gdy przeniosła spojrzenie na przepływającą przez to starożytne miasto rzekę, połyskującą w świetle księżyca, wciąż czuła na sobie wzrok Luki, rozgrzewający jej ciało w sposób, jakiego wcześniej nie znała.
Po chwili jednak mimowolnie znowu na niego zerknęła, jakby przyciągana jakąś magnetyczną siłą. Gdy ich oczy się spotkały, uśmiechnął się znacząco, jakby mówił: „Wiem, że ci się podobam”, po czym odwrócił się ponownie do swoich znajomych, powracając do opowiadania historii, która ich tak urzekała.
Olivia zamarła. Jej plan się nie powiedzie, jeśli mąż będzie ją pociągał. Chciała małżeństwa wyłącznie opartego na interesach, które pozwoli uwolnić jej spadek. Nie powinno być między nimi żadnego osobistego związku komplikującego wszystko.
A jednak, jak Luca mógłby jej nie pociągać? Choć nie miała prawie żadnego doświadczenia w miłości, to jednak była kobietą i potrafiła rozpoznać atrakcyjnego mężczyznę, paradującego jej przed nosem. Miał przystojną twarz, śniadą cerę oraz gęste ciemne włosy, które lubił przeczesywać palcami. Jego szczupłe i muskularne ciało miało w sobie nutę zwierzęcości. Świetnie prezentował się w szytym na miarę garniturze, ale z jego osobowości emanowała jakaś pierwotna dzikość, kontrastująca z wytwornym strojem. Powinien być nagi. Ta myśl sprawiła, że jej blade dotąd policzki spąsowiały.
Jedno było pewne: Luca nie był typem mężczyzny, któremu nagle można się oświadczyć. Choć mogła próbować wywrzeć na niego nacisk, nie wierzyła, że to wystarczy. Miała ważne powody, dla których potrzebowała tego małżeństwa, ale dlaczego, u licha, taki facet jak Luca, który potrafił owinąć sobie wszystkich wokół palca, miałby się zgodzić na to, co zamierzała mu zaproponować?
Znowu zmusiła się do ruszenia z miejsca, ale nogi nie zaprowadziły jej w stronę Luki, tylko w zupełnie innym kierunku, z dala od przyjęcia. Dotarła do zacisznego miejsca przy stoliku pełnym pustych szklanek, gdzie obok siedział na odwróconej skrzynce po mleku samotny kelner, palący papierosa. Udając, że go nie widzi, Olivia podeszła do barierki nad rzeką i, zaciskając na niej dłonie, wpatrzyła się w płynącą wodę.
Stchórzyłaś. Ale czy naprawdę zamierzasz wyjść, nie pytając, czy zgodzi się na twoją propozycję?
Nie powiedziała Siennie ani matce, Angelice, o swoich planach, żeby nie miały pretensji, gdyby poniosła porażkę. Ale jak mogłaby stanąć przed nimi, wiedząc, że ma możliwość zapewnić im dobrą przyszłość, lecz po prostu utknęła na pierwszej przeszkodzie?
Zapiekły ją oczy i przez chwilę myślała, że się rozpłacze, ale od dawna sobie na to nie pozwalała, bojąc się, że ktoś zobaczy. Przygryzła wargę, starając się stłumić emocje. Zaraz potem się wyprostowała, gotowa wrócić na imprezę i ponowne rozważyć swoje opcje. Pójść drogą, którą sobie wytyczyła, mimo że się bała.
Kelner gdzieś znikł, zostawiając przewróconą skrzynkę i unoszący się w powietrzu zapach dymu papierosowego. Ruszyła przed siebie, odwracając głowę w drugą stronę, by nie wdychać nieprzyjemnej woni, i nagle wpadła na twardy jak skała męski tors.
– Och! – Odchyliła głowę, przepraszając, zanim zdążyła pojąć, co się stało, i zdać sobie sprawę, że silne ręce, które ją przytrzymały, należą do Luki Giovanardiego. – Przepraszam, nie zauważyłam cię.
– Oboje wiemy, że to kłamstwo – odparł głębokim i szorstkim głosem, o wiele bardziej zmysłowym, niż się spodziewała.
Odsunęła się, pilnie potrzebując wokół siebie więcej przestrzeni. Rozejrzała się, żałując, że kelnera już nie ma.
– Wychodzisz? – spytała nagle.
W odpowiedzi uśmiechnął się powoli i przywiodło jej to na myśl kąpiel w ciepłym karmelu.
– Nie.
– Och, to dobrze. – Poczuła ulgę, wiedząc, że nie straciła jeszcze swojej szansy.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Rozumiem, że ty też nie wychodzisz?
– Nie. A czemu pytasz?
– Bo tu jest wyjście. – Wskazał w stronę ogrodu.
– Nie zamierzałam wychodzić. Chciałam się tylko przewietrzyć.
– I jak, udało ci się, bella?
Wcale nie była piękna, a właściwie rozpaczliwie starała się nie podkreślać swojej urody. Nie chciała, żeby mężczyźni zwracali na nią uwagę i prawili jej komplementy. Wolała nie być taka jak matka – chwalona za swój wygląd i uwielbiana, a potem znienawidzona za to, jak wygląda i jaka wynika z tego moc. Dlatego też wcale nie wystroiła się na ten wieczór. Założyła jedynie proste czarne spodnie i kremową lnianą bluzkę o luźnym kroju.
– Mam na imię Olivia – przedstawiła się, nie podając nazwiska.
– A ja jestem Luca. – Wyciągnął rękę na powitanie, ale kiedy podała mu swoją, uniósł ją do ust i delikatnie pocałował. Gest był subtelny, ale podziałał na nią z wielką siłą.
– Wiem. Przyszłam tu dzisiaj… żeby się z tobą zobaczyć.
Wyraz jego twarzy się nie zmienił, ale pojawiło się w nim pewne napięcie.
– Naprawdę? Dlaczego? – spytał.
– Chciałam z tobą porozmawiać.
– Rozumiem.
Czyżby dostrzegła w jego oczach rozczarowanie? Wcześniej się jednak myliła. Ich barwa wcale nie przypominała kory ani nic tak zwyczajnego. Były ciemne jak nocne niebo, pełne determinacji i fascynujące jak książki. Zatracała się w ich głębi, starając się je zapamiętać, zamiast skupić się na tym, co miała do powiedzenia!
– No więc? – odezwał się znowu. – O czym chciałabyś porozmawiać?
Poruszyła się niespokojnie. Powiedz to! – nakazała sobie. Ale jak Olivia Thornton-Rose mogłaby zaproponować małżeństwo Luce Giovanardiemu? To wydało się tak zabawne, że nagle się roześmiała. Przesunęła dłonią po czole, zastanawiając się, co powiedzieć.
– Kobiety zwykle podchodzą do mnie z dwóch powodów – dodał. – Żeby przedstawić coś w rodzaju „okazji inwestycyjnej” albo proponują… bardziej osobisty układ. O której z tych spraw chciałabyś pogadać?
Sapnęła w obliczu tak niespodziewanego objawu bezczelności. Ale to w jakiś sposób ułatwiło jej zadanie, ponieważ w tej chwili Luca przypominał jej trochę ojca, a to sprawiło, że poczuła do niego lekką niechęć, uświadamiając sobie konieczność tego, co zamierzała zrobić.
– Przypuszczam, że gdybyśmy mieli przypisać tę rozmowę do jednej z tych dwóch kategorii, to z pewnością byłaby to pierwsza, a nie druga.
Wpatrywał się w jej oczy dłużej, niż to było konieczne, po czym przesunął wzrok na usta.
– Szkoda – bąknął. – W tej chwili nie interesują mnie nowe możliwości inwestowania. Ale kontakt bardziej osobisty wydaje mi się całkiem ciekawy…
– Niestety, to niemożliwe – wykrztusiła. – Ani trochę nie jestem tym zainteresowana.
Po jego minie poznała, że w to nie wierzy. Czyżby wszystko było aż tak widoczne na jej twarzy? Nie miała żadnego doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. Jak mogłaby ukryć swoje uczucia przed kimś takim jak Luca? Sama rzucała mu się na pożarcie.
– W takim razie nie mam pojęcia, o czym moglibyśmy porozmawiać.
Zrób to wreszcie. Miej to już za sobą. Najwyżej odmówi. Nic gorszego nie może się stać.
– Wiem, że próbujesz kupić bank.
Wyprostował się, na nowo zaintrygowany. Zaskakiwała go. Nie spodziewał się usłyszeć od niej takich słów.
– Każdy wie o ofercie, którą złożyłem – odparł z godną podziwu rezerwą, jakby nie była to jakaś wielka sprawa.
– Tak. – Uśmiechnęła się lekko, próbując złagodzić napięcie, jakie się między nimi pojawiło. – Oczywiście, to nie tajemnica.
Nic na to nie odpowiedział i milczał tak długo, że postanowiła mówić dalej.
– Chcesz kupić jeden z najstarszych banków w Europie, a zarząd nie chce ci go sprzedać, bo masz opinię playboya. To ludzie o konserwatywnych poglądach, a twoje są… inne.
Na jego twarzy pojawiła się irytacja, ale Luca szybko się opanował. Potrafił się doskonale kontrolować.
– W dodatku twój ojciec… – podjęła.
– Mój ojciec to nie twoja sprawa – przerwał rzeczowo, lecz zaskakująco gwałtownie.
A więc dawne rany wciąż są bolesne? Mimo że minęło dwanaście lat, Luca najwyraźniej nie doszedł jeszcze do siebie po skandalu, jaki dotknął jego rodzinę.
– Niezupełnie.
– Ach, rozumiem. Czy chodzi o jego kolejny dług? Winien ci jakieś pieniądze? – Ściągnął brwi. – Ale jesteś zbyt młoda, więc pewnie chodzi o dług zaciągnięty u kogoś innego, kogo kochasz?
Serce Olivii załomotało. Czy jest ktoś, kogo kocha? Oczywiście Sienna. Pomyślała z bólem o młodszej siostrze. Ale oprócz niej nie miała nikogo bliskiego na świecie. Szkoda jej było matki i czuła się wobec niej odpowiedzialna, ale czy ją kochała? To było stanowczo zbyt skomplikowane, by tak prosto to opisać.
– To nie tak.
– W takim razie dlaczego nie powiesz mi w końcu, o co chodzi, zamiast mówić, o co nie chodzi? – spytał zniecierpliwiony.
– Właśnie próbuję. Ale jesteś dość onieśmielający. Wiesz o tym?
Jej szczerość go zdumiała.
– Nic na to nie poradzę, że jestem taki, jaki jestem.
– Wiem. Ale okaż mi trochę cierpliwości. To, co chcę powiedzieć, nie jest łatwe.
Złożył ręce na piersi, co wcale nie wyrażało spokojnej akceptacji. Olivia przygryzła dolną wargę, ale zaraz przestała to robić, gdy spojrzał na jej usta.
– Może powinnam zacząć od swojego ojca, a nie twojego. Pewnie o nim słyszałeś. Nazywał się Thomas Thornton-Rose.
Wyraz twarzy Luki się zmienił.
– Przyjaźnił się z moim ojcem. Wspierał go podczas procesu. Niewielu się tak zachowało.
– Byli bardzo bliskimi przyjaciółmi – przyznała, zastanawiając się, czy Luca wie o testamencie. Jego mina nic nie zdradzała.
– Zmarł krótko po tym, jak mój ojciec trafił do więzienia. Pamiętam informacje w gazetach.
– Tak. – Zamrugała szybko, skupiając wzrok na Zamku Świętego Anioła stojącym nieopodal i połyskującym złociście na tle atramentowego nieba. – Zmarł tak nagle. Nie chorował. Nikt z nas się nie spodziewał…
– Przykro mi.
– To niepotrzebne.
Jej chłodna i opanowana reakcja go zaskoczyła, ale Olivia nie zwróciła na to uwagi i mówiła dalej:
– Wkrótce po jego śmierci otwarto testament. Wiesz pewnie, że nasza rodzina należy do brytyjskiej arystokracji i mamy sporo ziemi i pieniędzy w różnych inwestycjach.
– Nie wiem więcej poza tym, o czym już rozmawialiśmy. A powinienem?
Zaśmiała się nerwowo. Nic nie wiedział o tamtej sprawie ani o niej. Ogarnął ją lęk. Liczyła na to, że coś o tym słyszał, ale to okazało się naiwnością z jej strony. Ostatecznie jego ojciec długo był w więzieniu. Raczej nie rozmawiali regularnie o swoim życiu. Musiała więc zacząć od początku.
– Kiedy zmarł mój ojciec, okazało się, że jego majątek został podzielony w niezwykle dziwny sposób. – A raczej okrutny, pomyślała. – Matce nie przypadło nic, a siostra i ja możemy dziedziczyć tylko po spełnieniu określonych warunków, zanim skończymy dwadzieścia pięć lat.
– Jakie to warunki?
Zrób to wreszcie. Przestań się bać. Odmówi i będziesz mogła wrócić do domu. I co zrobisz? Wyrzucisz matkę z rodzinnej rezydencji? Przekażesz klucze temu okropnemu dalekiemu kuzynowi, Timothy’emu?
– Bardzo konkretne. Mój ojciec był… – Szukała słowa, które byłoby łatwiejsze do przyjęcia niż „mizogin” – …dość staromodny.
– I to jakiś problem?
Zignorowała jego pytanie. Wkrótce wszystko zrozumie.
– Uważał, że kobiety nie są zdolne do zarządzania własnymi finansami.
Mówiąc to, nie potrafiła spojrzeć na Lucę, nie dostrzegła więc chwilowego wyrazu obrzydzenia na jego twarzy. Pojawił się nie bez powodu. Od czasu odbudowy rodzinnego imperium Luca szczycił się tym, że zatrudnia zróżnicowaną siłę roboczą. Jego kierownictwo składało się z większej liczby kobiet niż mężczyzn. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy dyskryminować kogoś ze względu na płeć.
– Kiedy moi rodzice się pobrali, mama przepisała na niego oszczędności całego życia – dodała. – Była aktorką, odnosiła sukcesy tutaj, we Włoszech, i dobrze zarabiała. Ale miała wtedy zaledwie dwadzieścia lat, a on był starszy o dziewiętnaście. Kochała go i mu ufała.
W głosie Olivii zabrzmiała nuta pogardy dla samej idei miłości, a Luca, który był ekspertem od niuansów, odpowiedział na tę subtelną modulację głosu, odruchowo przysuwając się bliżej. Nie potrafiła stłumić emocji, ale nie wyrażała w pełni swojego gniewu na ojca, który nadużył tego zaufania. Młoda Angelica popełniła jeden błąd w wyniku młodzieńczej głupoty i była za to karana codziennie przez resztę życia, bez względu na to, jak bardzo starała się wszystko naprawić i jak często przepraszała.
– Mój ojciec wszystkim zarządzał, więc kiedy umarł, nie miała pojęcia, jak się ich sprawy ułożyły – podjęła Olivia po chwili. – Nie wiedziała, że manipulował majątkiem tak, żeby odciąć ją od wszystkiego.
– Z jakiego powodu?
– Był na nią zły. To dawna historia. Za głupi błąd, który popełniła wiele lat temu. Nic nie może usprawiedliwić jego decyzji. Nie zamierzał jej zostawić nic z rodzinnego majątku, ani też mnie i Siennie.
Luca zacisnął usta, a gdy na nie spojrzała, poczuła nagłe ciepło w dole brzucha rozlewające się po całym ciele. Odwróciła wzrok, nie mogąc zrozumieć szalejących w niej emocji. Niespodziewany przypływ pożądania sprawił, że miała ochotę uciec i ukryć się przed tym, co odczuwała. Uważała się za ekspertkę w ukrywaniu uczuć, ale była też przyzwyczajona do tego, że mają one o wiele więcej sensu.
– Dziwne to wszystko. Czy miał inne dzieci? Z poprzedniego związku?
– Nie. Gdyby to było takie proste. Jesteśmy tylko my. A żeby mieć pewność, że pieniądze znajdą się w dobrych rękach, kazał sporządzić testament, w którym zaznaczył, że Sienna i ja musimy wyjść za mąż przed ukończeniem dwudziestego piątego roku życia. Tylko wtedy dostaniemy należną nam prawnie część spadku. Jedynie w ten sposób mógł zapewnić, że „jego pieniądze” znajdą się w odpowiednich rękach.

Ojciec Olivii Thornton-Rose zapisał jej w testamencie cały majątek, który odziedziczy, jeśli przed dwudziestymi piątymi urodzinami wyjdzie za mąż za włoskiego biznesmena Lucę Giovanardiego. Urodziny Olivii przypadają za miesiąc, zdesperowana składa więc Luce propozycję, by zawarli umowę małżeńską. Liczy na to, że dla niego ślub z angielską arystokratką będzie korzystny i pomoże mu sfinalizować pewne transakcje biznesowe. Luca zgadza się, ale stawia warunek, że ma to być prawdziwe małżeństwo…

Randka w Stambule

Annie West

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1205

ISBN: 9788383420103

Premiera: 13-12-2023

Fragment książki

– Może i jest przystojny, ale nienawidzę go, słowo daję. Jak mógł tak skrzywdzić naszą księżniczkę! Jest taka miła, a teraz ma złamane serce i cierpi, i…
– Ciiicho, ona zaraz tu będzie – syknęła inna dziewczyna. – Nie muszę ci chyba przypominać, że nigdy się nie spóźnia…
Ilsa, która na moment przystanęła w korytarzu przecinającym dziecięcy oddział, mimo woli westchnęła ciężko, starając się zachować spokojny wyraz twarzy. Towarzysząca jej przełożona pielęgniarek zaczerwieniła się gwałtownie, więc Ilsa odwróciła głowę, skupiając wzrok na barwnym fresku i jednocześnie dając starszej kobiecie czas na odzyskanie spokoju.
– To nowa rzecz, prawda? – zagadnęła. – W zeszłym miesiącu jeszcze tego tu nie było. Rozjaśnia korytarz, bez dwóch zdań.
– Tak, wasza wysokość. Bardzo podoba się pacjentom, którzy sporządzili całą listę szczegółów, które chcieli na nim zobaczyć. Miło jest patrzeć, jak uśmiechają się na widok tego malowidła.
Ilsa skinęła głową. Scena faktycznie zawierała mnóstwo detali, między innymi kryształowo przejrzysty strumień, altanę, krasnoludki oraz rozmaite zwierzęta, od jeży po jednorożce. W jednym rogu autor umieścił królewski pałac Altbourg, który Ilsa doskonale znała.
Przed pałacem stała postać w diademie na złocistych włosach, trzymająca za rękę ciemnowłosego mężczyznę w charakterystycznym zielonym mundurze sąsiedniego państwa Vallort. Obie postaci naznaczone były wyraźnym podobieństwem do niej samej oraz króla Luciena.
Kąciki ust Ilsy zadrgały lekko na myśl, że być może artysta uzna za stosowne zamalowanie Luciena teraz, gdy ich zaręczyny zostały zerwane. Nie czuła jednak rozbawienia, a już na pewno nie z powodu tego, że ona i Lucien zakończyli związek narzucony im przez dynastycznych swatów. Nie, przyczyną nie do końca uświadomionego grymasu było poczucie znużenia ciągłym przypominaniem faktu, że miała za sobą nie jedne nieszczęśliwie zakończone zaręczyny, ale dwa takie zdarzenia.
Jeden jej narzeczony zginął w wypadku, a drugi porzucił ją dla kochanki, która na domiar złego była kelnerką. I właśnie dlatego wszyscy współczuli teraz Ilsie, a nawet gorzej – litowali się nad nią. I właśnie dlatego miała serdecznie dosyć roli, w jakiej ją obsadzili. Była przecież sobą, kimś więcej niż tylko byłą narzeczoną.
Do domu wróciła ledwo żywa ze zmęczenia. Dbanie o to, by nieustannie być idealną, opanowaną księżniczką z pogodnym uśmiechem na twarzy całkowicie ją wyczerpało. Podziękowała lokajowi, który otworzył przed nią drzwi do prywatnego skrzydła królewskiego pałacu i, gdy się oddalił, pośpiesznie zrzuciła sandałki na wysokim obcasie, by swobodnie rozprostować zesztywniałe palce stóp.
Pomyślała, że długa kąpiel w ciepłej, pachnącej olejkami wodzie powinna rozluźnić jej napięte mięśnie i ukoić stargane nerwy. Ruszyła więc w stronę apartamentu, gdy nagle usłyszała swoje imię.
– Uważasz, że to dobry pomysł? – zapytała jej matka. – Ilsa ma dwadzieścia siedem lat, nie siedemnaście. Wyprawienie jej z kraju wtedy było rozważnym krokiem, lecz teraz…
– Teraz też jest to rozsądne posunięcie – odparł ojciec. – Wtedy w grę wchodziły jedynie pielęgnowane przez nią iluzje romantycznej miłości, natomiast w tej chwili uwaga, jaką Ilsa przyciąga, zdecydowanie szkodzi Altbourgowi. Chodzi tu o napięte stosunki z Vallort. Nie możemy wykluczyć nawet zerwania negocjacji pokojowych.
Ilsa gwałtownie wciągnęła powietrze, niezdolna zapanować nad zaskoczeniem. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że ojciec może widzieć w niej zagrożenie dla kraju.
– Nie, nawet tak nie mów – zaprotestowała matka. – Ilsa kocha Altbourg, pracuje dla kraju ciężej niż ktokolwiek inny i zawsze robiła wszystko, o co ją prosiliśmy.
– Oczywiście – westchnął ojciec. – W takim duchu została wychowana.
Ilsa z trudem przełknęła ślinę, starając się pozbyć gorzkiego posmaku. Wiedziała, że ojciec ją kocha, ale znała też ten szczególny ton jego głosu – był teraz przede wszystkim królem i świadomość tej roli posiadała większą wagę niż uczucia rodzinne.
– I nie zaprzeczysz chyba, że w tym momencie stanowi dla nas pewne obciążenie – dodał. – Sytuacja byłaby dużo łatwiejsza, gdyby jej tutaj nie było.
Ilsę ogarnęło nagle uczucie, że jest kompletnie pusta w środku, że jest tylko okrywającą nicość skorupą. Nauczono ją niezależności i samowystarczalności. Nie znała nikogo, kto mógłby jej pomóc odzyskać pewność siebie.
Musiała zrobić to sama, nie miała wyjścia. Może był to egoizm, ale gorąco zapragnęła poczuć się lepiej, zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności i królewskich obowiązków, chociaż na krótko.
Zapragnęła wolności. Bardzo jej potrzebowała.

Noah skinął głową, słuchając, jak siedzący obok niego mężczyzna opisuje swój pomysł na biznes.
Luksusowa sala klubu jachtowego w Monaco była wypełniona po brzegi, przez otwarte drzwi dobiegały dźwięki melodii granej przez zespół muzyczny, lecz Noah doskonale rozumiał potrzebę korzystania z każdej szansy na zdobycie zainteresowania potencjalnego sponsora. A jednak, mimo pełnego zrozumienia dla startującego w biznesie rozmówcy, jego uwagę co jakiś czas przyciągały tańczące na parkiecie kobiety. Prawie wszystkie zerkały na niego, niektóre ostrożnie, inne zupełnie jawnie, ale tylko jedna z nich skupiała na sobie jego wzrok.
Wydawała się bez reszty zaabsorbowana muzyką i najwyraźniej nawet w najmniejszym stopniu nie przejmowała się tym, kto ją obserwuje. Jej ciało poruszało się w rytm melodii, nieprzeciętnie proporcjonalne i zgrabne, a krótka błyszcząca sukienka w kobaltowym odcieniu błękitu, szkarłatne usta i opadające na ramiona złociste włosy przeistaczały ją w ucieleśnienie fizycznych pokus.
Noah nie mógł przestać o niej myśleć od poprzedniego dnia, z rozmysłem trzymał się jednak na dystans, dziewczyną tą była bowiem Ilsa z Altbourga, alpejskiego królestwa słynącego z narciarskich szlaków, solidnych banków, przemysłu robotycznego i dziwacznych tradycji dynastycznych. Księżniczka Ilsa. Noah często romansował z bogatymi kobietami. Sam był teraz miliarderem i jako taki obracał się w odpowiednim towarzystwie. Nosił w sobie jednak głęboko zakorzenione uprzedzenia wobec snobek, które uważały, że odziedziczone przywileje czynią z nich istoty wyższego rzędu.
I chociaż nie miał cienia wątpliwości, że księżniczka Ilsa jest jedną z nich, instynkt podpowiadał mu, że może stanowić wyjątek, przynajmniej w pewnej mierze. Obserwował ją podczas lunchu, wbrew sobie zafascynowany i chyba odrobinę zauroczony. Co ciekawe, księżniczka Ilsa również przyglądała mu się spod oka, starannie maskując swoje zainteresowanie.
– Panie Carson, gdyby mógł pan poświęcić mi pół godziny, najlepiej w jakimś spokojniejszym miejscu, wyjaśniłbym panu, o co dokładnie mi chodzi. Z odpowiednimi funduszami na rozruch firmy mógłbym…
Noah spojrzał na młodego człowieka.
– Chętnie pana wysłucham – rzekł uprzejmie. – Proszę przesłać mi mejlem całą propozycję. Powiem moim ludziom, że mają się spodziewać wiadomości od pana, więc na pewno jej nie przegapią.
Skinął głową w odpowiedzi na obfite podziękowania tamtego i odwrócił się. Nie należał do ludzi, którzy nie reagują na głos instynktu. Nadszedł właściwy moment, by poznać kobietę, która od prawie dwóch dni zaprzątała jego uwagę.

Patrzył na nią. Czuła na sobie jego wzrok, zupełnie jakby promień lasera musnął jej nagie ramiona. To był ten sam wspaniale zbudowany mężczyzna o enigmatycznym spojrzeniu, którego zauważyła wczoraj. Nie chciała wiedzieć, kim jest, i z rozmysłem nie zapytała o niego swoich znajomych.
– Zatańczymy? – odezwał się mroczny głos, niski i wibrujący.
Odwróciła się powoli, świetnie wiedząc, kogo zobaczy. Brzmienie jego głosu przyprawiło ją o gęsią skórkę i rozpaliło ogień w dole brzucha.
– Wasza wysokość?
Rozczarowanie spadło na nią jak ciężka ciemna płachta. Przez chwilę wyobrażała sobie, że i ją, i jego ogarnęła ta sama energia, którą wyczuła w powietrzu między nimi, ale oczywiście nic takiego nie istniało. Mężczyzna dobrze wiedział, kogo ma przed sobą i po prostu chciał zatańczyć z dziewczyną królewskiej krwi, najzwyczajniej w świecie.
Ilsa przywołała na twarz uśmiech księżniczki, chłodny i czarujący.
– Obawiam się, że trochę się pan spóźnił – powiedziała. – Zespół przestał już grać i…
Nocne powietrze znowu wypełniła muzyka, światła przygasły i proste, czarne brwi mężczyzny uniosły się leciutko. Wtedy do Ilsy dotarło, że to on wszystko zaaranżował, tę zmianę melodii i oświetlenia, jedynie po to, by z nią zatańczyć.
Popatrzyła na niego rozszerzonymi oczami i wyczytała potwierdzenie w jego twarzy.
– Spokojnie, księżniczko…
Przytrzymał ją za łokieć, ponieważ wpadła na kogoś za jej plecami, i przyciągnął ją bliżej, na tyle blisko, że poczuła bijące od niego ciepło. Poruszał się tak lekko, z taką gracją, że mimo woli zaczęła się zastanawiać, czym się zajmuje. Może był sportowcem? Nie, władcza aura, jaką emanował, wskazywała na coś innego, podobnie jak szacujące spojrzenie, którym ją zmierzył.
Chciała dowiedzieć się o nim jak najwięcej, a jednocześnie nie była w stanie pozbyć się przekonania, że kiedy już pozna jego tajemnice, więź, która łączyła ich oboje, przynajmniej w jej wyobraźni, gwałtownie pęknie.
– Dlaczego poprosił mnie pan do tańca? – zapytała w końcu.
Nie odpowiedział od razu, a kiedy wreszcie to zrobił, jego słowa całkowicie ją zaskoczyły.
– Ponieważ nie mogłem się powstrzymać.
Przeniknął ją dreszcz aż do szpiku kości. W jego oczach nie było uśmiechu, tylko intensywne skupienie, które przeniknęło przez wszystkie jej ochronne warstwy. Zamrugała niepewnie, świadoma, że jej dłoń przesunęła się z jego ramienia na twardą klatkę piersiową. Jej policzki oblał gorący rumieniec i już prawie podniosła rękę, gdy on potrząsnął głową.
– Nie trzeba.
Ilsa nie przyjmowała poleceń od nikogo, z wyjątkiem swojego króla, lecz niski ton jego głosu sprawił, że jednak się zawahała.
– Dlaczego? – spytała znowu. – Dlaczego nie mógł się pan powstrzymać?
Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu, który odczuła w głębi swojego ciała.
– Zamierzałem trzymać się na dystans – rzekł. – Zauważyłem panią wczoraj, ale nie podszedłem.
Bez słowa kiwnęła głową.
– Jednak tego nie mogłem zignorować. – Chwycił jej dłoń, podniósł ją do ust i musnął ją lekkim pocałunkiem.
Wydawało jej się, że nagle ugięły się pod nią kolana i chyba on także odniósł takie wrażenie, bo objął ją mocniej. Spojrzała na niego oczami okrągłymi jak spodki i napotkała jego wszechwiedzący wzrok.
– Też to poczułaś. – Gładko przeszedł na „ty”, ale w jego twarzy nie było choćby cienia triumfu.
Patrzył na nią poważnie, nawet surowo, jakby…
– Nie lubisz mnie. – Zaskakujące stwierdzenie wymknęło jej się z ust, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Wszystko wskazywało na to, że tego wieczoru typowa dla niej ostrożność zniknęła bez śladu.
– Nie znam cię.
Ilsa przywykła do ludzi, którzy bardzo chętnie spędzali z nią czas, a czasami wręcz o tym marzyli. Czuła się co najmniej dziwnie, bo oto nagle, z jakiegoś dziwnego, nie całkiem zrozumiałego powodu, musiała zasłużyć na jego aprobatę. Przez głowę przemknęła jej nawet myśl, że on może wcale jej nie okazać, zależało jej jednak, by to zrobił.
Odwróciła zamkniętą w jego uścisku dłoń i delikatnie pogłaskała ją jednym palcem, obserwując, jak jego ciało przenika dreszcz, a powieki opadają lekko w wyrazie czysto seksualnego pożądania. Zdawała sobie sprawę, że powinna się odsunąć, stworzyć jakiś dystans między nimi, ale to dziwne napięcie, którego źródłem byli oni oboje, wydało jej się zbyt niezwykłe. Nie umiała oprzeć się wrażeniu, że gdyby teraz odwróciła się od niego, na pewno gorzko by tego żałowała.
To poczucie więzi było czymś bardzo rzadkim, bez wątpienia. Nie miała pojęcia, czy kiedyś znowu by go doświadczyła, lecz instynkt podpowiadał jej, że szanse na to były doprawdy niewielkie. Nie, nigdy nie doznałaby czegoś takiego z jakimś odpowiednim kandydatem na męża podsuniętym przez ojca.
– Ja też cię nie znam.
– Łatwo można to naprawić. – Na moment zawiesił głos. – Chodź ze mną, żebyśmy mogli poznać się bliżej.
Słowa zawisły między nimi, zapraszające, kuszące, nasycone podtekstem. Spojrzenie mężczyzny było tak intensywne, że Ilsie nagle zabrakło tchu. Nie mogła przecież pójść, nie wiadomo gdzie, z obcym człowiekiem. Było to najzupełniej wbrew wszystkim wpojonym jej zasadom.
– Kim jesteś? – zapytała.
Zdumiewające, że w ogóle zastanawiała się, czy z nim pójść, nie mając pojęcia, z kim ma do czynienia.
– Jestem Noah. Noah Carson.
Znała to nazwisko. Każdy, kto czytywał międzynarodową prasę, rozpoznałby je bez trudu. Noah Carson był miliarderem, który doszedł do wielkich pieniędzy, startując od zera, i zdobył sławę dzięki swoim nowatorskim pomysłom, oszałamiającym sukcesom oraz pięknym kobietom, stale obecnym w jego życiu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że w jego głębokim głosie słychać było lekki australijski akcent.
Najwyraźniej trafnie odczytał wyraz jej twarzy, bo uśmiechnął się lekko.
– Moje nazwisko nie jest ci obce?
– Jesteś sławny.
Skrzywił się.
– Wierzysz we wszystko, co piszą w gazetach?
– Jasne że nie. A ty?
– Nie.
Gdy mocniej zacisnął palce wokół jej dłoni, myśli Ilsy rozbiegły się niczym spłoszone zwierzątka, a na policzki powoli wypełzł płomienny rumieniec. Noah nachylił się, owiewając jej skroń ciepłym szeptem.
– Jesteś ze mną bezpieczna, księżniczko, masz moje słowo. Nie stanie się nic, czego byś sama nie chciała.
Zakręciło jej się w głowie na samą myśl o tym, czego by chciała. Nigdy dotąd nie pragnęła tak mocno żadnego mężczyzny, była to sytuacja bez precedensu. Próbowała przekonać samą siebie, że cierpi na syndrom odrzucenia i zainteresowanie, jakie okazuje jej Noah, jest po prostu balsamem na dotkliwie zranione ego, nie umiała jednak kłamać.
A prawda była oczywista – nigdy w życiu nie czuła tak silnej więzi z drugim człowiekiem.
– Mam na imię Ilsa, nie nazywaj mnie „księżniczką”.
Kąciki jego ust uniosły się i ten dowód uznania rozplątał kolejny węzeł w tkaninie jej obronnych odruchów. Przez parę sekund zastanawiała się, jak smakują jego wargi, czy są gorące i dekadenckie, czy raczej chłodne i cudownie wilgotne.
– Idziemy? – Otoczył ją ramieniem, jakby z góry przewidział, że nagle straci równowagę.
– Dokąd?
Wyobraziła sobie, jak prowadzi go do swojego hotelowego pokoju, nie zwracając uwagi na sztucznie neutralne spojrzenia personelu oraz ochroniarza, którego spostrzegła, wychodząc. Nie był to nikt z towarzyszącej jej zazwyczaj ekipy, ponieważ swoim ludziom kazała pozostać w Altbourgu, lecz jeden z ochroniarzy jej ojca. Niepożądane przypomnienie, że chociaż chciała posmakować wolności, nie mogła przecież uciec od swojego prawdziwego życia, nawet jeżeli przez tydzień czy dwa udawałaby, że jest w stanie to zrobić.
– Do mnie – odparł spokojnie.
Spojrzała w jego zdumiewające niebieskie oczy i poczuła zdziwienie, że wszystko to wydaje jej się takie proste i naturalne.
– Dobrze – powiedziała.

Ilsa zdawała sobie sprawę, że ich wyjście wzbudziło ogromne zaciekawienie i z satysfakcją przyjęła fakt, że Noah ani razu nie zatrzymał się, by zamienić parę słów z ludźmi, którzy bardzo chcieli zwrócić na siebie ich uwagę.
To, że wybierała się z mężczyzną do jego mieszkania, by bliżej go poznać, było dla niej kompletną nowością, a jednak, idąc obok Noaha, nie miała wrażenia, że robi coś złego. Zdawała sobie sprawę, że on porusza się wolniej niż normalnie, żeby dopasować się do jej krótszego kroku, czuła też muśnięcia rękawa jego marynarki na swoim nagim ramieniu i ciepło bijące od jego wysokiej postaci.
– Wszystko w porządku? – Noah przystanął i odwrócił się twarzą do niej. – Czy może zmieniłaś zdanie?
Patrzył na nią uważnie i spokojnie, chociaż zaciśnięte wokół jej dłoni palce wyraźnie wskazywały na wewnętrzne napięcie. Podobało jej się, że dostrzegł, czy może raczej wyczuł, jej chwilowe roztargnienie, i że zadał to ważne pytanie.
Przysunęła się bliżej, wciągając w nozdrza głębokie, aromatyczne nuty jego męskiego zapachu.
– Wszystko w porządku – potwierdziła. – Nie zmieniłam zdania.
Gdy uśmiechnął się i biel zębów błysnęła na tle opalonej twarzy, Ilsie nagle zabrakło tchu. Był niezwykle atrakcyjny, seksowny i troskliwy.
– Świetnie – odparł. – To niedaleko.
Okazało się, że „niedaleko” oznacza spacer na sam kraniec mariny. Ilsa spodziewała się wielkiego, ostentacyjnie nowoczesnego jachtu, tymczasem zobaczyła klasyczną, bynajmniej nie nową jednostkę o pięknych liniach, białą, wykończoną tekowym drewnem i dużą na tyle, by można było używać jej do nawet najdalszych rejsów.
– Masz piękny jacht.
O mężczyźnie dużo można było powiedzieć na podstawie tego, na co wydawał swoje pieniądze. Noah najwyraźniej wysoko cenił nie tylko luksus, ale także mistrzowskie wykonanie i jakość.
– Ma swoje lata, ale ja jestem entuzjastycznym zwolennikiem recyclingu.
W jego głosie wychwyciła ostrzejszy ton albo może tylko tak jej się wydawało. Był do niej zwrócony profilem i nie widziała wyrazu jego twarzy.
– Nowe nie zawsze jest lepsze – odparła. – Poza tym ten jacht ma charakter.
Zauważyła to nawet ona, która z całą pewnością nie była znawczynią jachtów. Noah uniósł ich splecione dłonie i musnął pocałunkiem palce dziewczyny.

Po kolejnych zerwanych zaręczynach księżniczka Ilsa wyjeżdża z kraju, by uciec od paparazzich i medialnych spekulacji. W klubie w Monaco poznaje milionera Noaha Carsona. Jest on pierwszym mężczyzną, który wzbudza w niej silne emocje. Umawia się z nim na randkę w Stambule, choć wie, że to będzie następny skandal w jej rodzinie. Mimo to chce przeżyć przygodę, zanim wróci do życia wypełnionego wyłącznie obowiązkami. Zakochuje się jednak w Noahu tak bardzo, że nie wie, czy będzie mogła bez niego żyć…

Skandal o północy

Annie Burrows

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 627

ISBN: 9788383424279

Premiera: 06-12-2023

Fragment książki

Lady Marguerite Patterdale, zwana przez wszystkich Daisy, otworzyła drzwi biblioteki i odetchnęła głęboko. Pocieszający zapach starej skóry i kurzu był jak przyjaciel, który otwiera ramiona i wita ją w domu.
Dom. Tak, tylko w bibliotece czuła się mile widziana. Zaakceptowana. Bezpieczna.
Zatrzymała się tylko po to, by zamknąć za sobą drzwi, potem podeszła do ulubionego regału, tego, który rozciągał się od podłogi prawie do sufitu, i oparła czoło o drugi i trzeci tom Clarissy. A potem, uznając, że to niesprawiedliwe tak faworyzować tylko jedne książki, wyciągnęła ręce wzdłuż półki, by objąć jak najwięcej przyjaciół. Jakże ich wszystkich kochała. Każdy tom w tym pokoju dotykał jej duszy w taki czy inny sposób i coś po sobie pozostawił. Nawet te dość nudne nauczyły ją czegoś o świecie poza Wattlesham Priory, bez konieczności wychodzenia z pokoju.
W dodatku książki nie oceniały po rodowodzie, wyglądzie czy bogactwie. Ujawniały swoje skarby każdemu, kto zagłębił się w ich strony. Ludzie nie mówili o „otwartej księdze” bez powodu. Książki przenosiły czytelnika do świata przygód, nauki lub fantazji. Były najlepszym towarzyszem dla dziewczyny, zwłaszcza takiej, która nie miała przyjaciół. Och, gdyby tylko mogła poślubić książkę. Nie, lepiej całą bibliotekę. Nie mogła wybrać tylko jednej, tak samo jak nie była w stanie wybrać jednego mężczyzny spośród wszystkich kawalerów, których poznała podczas debiutu towarzyskiego. Nie żeby chciała któregokolwiek z nich wybrać. Być może gdyby pojechała do Londynu z zamiarem znalezienia męża, nie skończyłoby się tak fatalnie?
Zadrżała, gdy przypomniała sobie okropne rzeczy, które matka powiedziała ostatniego dnia, zaraz po tym, kiedy lord Martlesham zatrzasnął za sobą drzwi. Rozczarowanie rodziców było trudne do zniesienia. Niestety Daisy po prostu nie mogła zmusić się do wyjaśnienia, dlaczego ostatecznie odrzuciła jego oświadczyny. Pogłębiłaby tylko rozżalenie matki, bo musiałaby wyjawić, co widziała tej nocy, gdy stał obok Jamesa, jej najstarszego brata. Matka uwielbiała wszystkich pięciu synów i byłaby zdenerwowana, gdyby Daisy zasugerowała, tylko zasugerowała, że ich zachowanie było wysoce niehonorowe.
Matka nie rozumiała też, dlaczego córka nie mogła po prostu zaakceptować faktu, że jej jedynym wkładem w dobro rodziny może być małżeństwo z odpowiednim mężczyzną. Z takim, który wesprze ambicje polityczne przynajmniej jednego z jej braci lub ojca. Według niej córka powinna być szczęśliwa, mogąc w ten sposób przysłużyć się bliskim.
Jednak nawet gdyby Daisy chciała wyjść za mąż, wybór męża nie był tak prosty, jak wybór książki do przeczytania. Ludzie udawali kogoś, kim nie byli, kłamali. A co najgorsze, oceniali ją na podstawie wyglądu, pochodzenia i posagu. Książkę można było odłożyć na półkę, gdy się ją skończyło lub gdy okazało się, że jest mniej interesująca, niż oczekiwaliśmy. Natomiast z mężem pozostawało się do końca życia.
Na szczęście jej debiutancki sezon w Londynie dobiegł końca. Była w domu. I mogła…
Odgłos kroków na korytarzu sprawił, że podniosła głowę. Jeden z jej braci, bez wątpienia, z jakimś towarzystwem. Każdy z nich zawsze zapraszał tu na lato kilku znajomych.
Na pewno tu nie wejdą. Biblioteka była jedynym miejscem, w którym Daisy czuła się bezpieczna. Żaden z gości nie był miłośnikiem książek, no może z wyjątkiem Bena Flindersa. Przypuszczała, że muszą być w drodze do sali bilardowej.
Nie, do diabła, zamiast powoli cichnąć, kroki wyraźnie zwolniły tuż przy drzwiach biblioteki. Ktoś położył rękę na klamce.
Nie zamierzała pozwolić, by zobaczyli ją przytulającą się do półki pełnej książek. Błyskawicznie podciągnęła spódnice i wspięła się na solidne półki, które, jak odkryła kilka lat temu, były tak łatwe do pokonania, jak drabina. Mimo że była starsza i cięższa, z przyjemnością stwierdziła, że nie straciła nic z dawnej zwinności. Udało jej się dotrzeć do najwyższej półki i ukryć się za ozdobnymi rzeźbieniami, zanim drzwi się otworzyły.
– Tu nie będą nam przeszkadzać inni goście – odezwał się Jasper, jej drugi najstarszy brat. – Nikt nigdy nie wchodzi do biblioteki.
Z pewnością nie pokojówki, bo Daisy leżała na puszystej szarej poduszce z kurzu. Zacisnęła dłoń na nosie i ustach, by powstrzymać kichanie. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było to, by odkryli jej kryjówkę. Nie poradzi sobie z ich docinkami, nie dzisiaj. Jeśli którykolwiek z nich powiedziałby choć jedno słowo o jej powrocie do domu bez narzeczonego, to… to…
Cóż, nie była nawet w stanie znieść obecności matki i ojca w drodze z Londynu, tak bardzo czuła się dotknięta nieudanym debiutem. Jechała w mniejszym powozie ze swoją służącą, woląc niewygodę, zamiast dwóch dni w zamknięciu z rodzicami patrzącymi na nią z rozczarowaniem i głęboką pogardą. Zresztą żadne z nich na żadnym przystanku, podczas ich szalenie uprzejmych rozmów w zajazdach przy posiłkach, nie zasugerowało, że jej miejsce jest z rodziną, a nie wśród służby.
Poczuła przypływ niechęci do braci, wszystkich pięciu, i ich złośliwych przyjaciół. Ścigali ją wszędzie, otaczali ją jak stado warczących psów stróżujących przez cały czas jej pobytu w Londynie.
Zrobiła wszystko, co w jej mocy, pomimo swojej nieufności wobec płci przeciwnej, aby spełnić nadzieje rodziny związane z jej debiutem. Ale jak, u licha, miała znaleźć męża, kiedy ta grupka otaczała ją wszędzie, odstręczając wszystkich innych mężczyzn z takim samym zapałem, jaki okazywali przed laty w zabawach w chrześcijan i Saracenów? Czy matka i ojciec brali to w ogóle pod uwagę? Czy kiedykolwiek z ich ust padło choć jedno słowo potępienia, czy kiedykolwiek skarcili jej braci?
Nie. To ona ich rozczarowała. Była porażką, która pomimo pieniędzy wydanych na jej pobyt, nie spełniła oczekiwań.
– Tu nikt nas nie podsłucha – usłyszała słowa Jaspera – a jest coś, co chcę wam wszystkim powiedzieć, a o czym nikt inny nie powinien usłyszeć.
Jęknęłaby, gdyby nie oznaczało to zdradzenia się. Nie dość, że utknęła na szczycie półki, to teraz miała słuchać informacji o jakiejś aferze, z której Jasper chciał zwierzyć się przyjaciołom. To musiało być coś poważnego, skoro nie poszedł do Jamesa, najstarszego z braci, czy do ojca, który nigdy nie potępiał niczego, co robili jego synowie.
To tyle, jeśli chodzi o bezpieczeństwo w bibliotece. Nigdzie, ani w Priory, ani w Londynie nie była w stanie uwolnić się od towarzystwa braci. W dodatku następne słowa, które wypowiedział jej brat, brzmiały:
– Chodzi o Daisy.
Daisy. Jak ona nienawidziła tego przezwiska, które nadali jej bracia. I to nie tylko dlatego, że było to szydercze odniesienie do kwiatu, po którym została ochrzczona. W ten sposób porównali ją do pospolitego chwastu, który był spokrewniony z pięknym, efektownym kwiatem, z którym skojarzyła się matce, gdy spojrzała tuż po porodzie na malutką córeczkę. Stokrotki były malutkie, a jej bracia powtarzali, że wyrosła jak chwast, ponieważ rzeczywiście odziedziczyła geny ojca i była wysoka i chuda.
Wszyscy nazywali ją Daisy, nawet matka i ojciec, choć nigdy nie nazwaliby Jaspera Gemem lub Jeremy’ego Germem.
Ale tak właśnie było w tej rodzinie, tylko chłopcy zasługiwali na szacunek. Byli wolni, mogli szaleć do woli, podczas gdy ona była obiektem żartów.

Nastrój Bena uległ pogorszeniu. Nie byli tu nawet od pięciu minut, a Gem już planował wciągnąć ich wszystkich w jakieś szaleństwo, które z pewnością opisze jako zachwycające. A jeśli Ben spróbuje powiedzieć, że wszyscy są już za starzy na takie psoty, oskarżą go o to, że jest marudny. Najlepsze, co mógł zrobić, to wysłuchać planów Gema, a potem upewnić się, że kolejny wybryk nie skończy się tragedią.
– Chodzi o Daisy – powiedział Gem.
Na wzmiankę o niej włosy na karku Bena stanęły dęba. Z pewnością Gem nie zamierzał zasugerować, by wszyscy spłatali jej jakiegoś figla, jak to mieli w zwyczaju, gdy byli uczniami? Nie zasługiwała już na to. Cóż, nigdy na to nie zasługiwała. Jedyna rzecz, którą zrobiła, aby narazić się na takie traktowanie, zupełnie od niej nie zależała. Po prostu była dziewczyną.
Czuł się dziwnie w bibliotece, w miejscu, które uważała za sanktuarium. Utożsamiał ten pokój z nią tak bardzo, że przysiągłby, że czuje jej zapach. Ten lekki kwiatowy, letni zapach, który wdychał tak głęboko tej nocy, kiedy zatańczył z nią i przez pół godziny cieszył się jej bliskością. Nie, musi być ze sobą szczery. Ta tortura trwała znacznie dłużej niż pół godziny. Od tamtej pory nie spał po nocach, rozpamiętując każdą chwilę, każdy ulotny wyraz jej twarzy, sposób, w jaki jej włosy lśniły w świetle świec.
To pewnie wyjaśniało, dlaczego wydawało mu się, że teraz czuje jej zapach. Wystarczyło, że Gem wymienił jej imię, a Ben już ją sobie wyobrażał, już przypominał sobie dotyk jej dłoni, gdy tańczyli. Biblioteka pachniała książkami. Co było kolejnym bodźcem dla jego pamięci, szczerze mówiąc. Kiedy spotkał Daisy po raz pierwszy, trzymała w ręku książkę. Wkrótce dowiedział się, że są miłością jej życia. Do tego stopnia, że nie mógł wejść do sklepu czy księgarni, nie myśląc o niej. Pewnie dlatego i teraz poczuł jej zapach. To było… wspomnienie nosa, jeśli coś takiego w ogóle istniało.
– Martwię się o nią – powiedział ciężko Gem. Horace i Walter wydali z siebie niezobowiązujące dźwięki, starając się, niemal przekonująco, wyglądać na zainteresowanych. Tymczasem wszystkie zmysły Bena były natychmiast w pogotowiu. – Nie muszę wam mówić, jaką katastrofą był jej debiut – kontynuował Gem, podchodząc do dużego biurka i opierając się o nie. – Nigdy wcześniej tego nie zauważyłem, ale w towarzystwie jest… – Przeczesał palcami włosy. – Okazało się, że jest raczej nieśmiała. – Założył ręce na piersi i spojrzał na całą trójkę, jakby sprawdzając, czy ktoś zamierza zaprzeczyć. – Wszyscy znamy ją jako… cóż, pod wieloma względami jest odważna. Ale nie poznalibyście jej, gdybyście zobaczyli, jak zachowuje się wśród ludzi. To dlatego żaden porządny mężczyzna nie dostrzegł, jakim jest klejnotem.
Walter parsknął śmiechem. Gem spojrzał na niego ostro.
– Przepraszam, Gem – bąknął Walter. – Po prostu… no wiesz, klejnot, klejnot i tak dalej.
Gem nieco się rozluźnił. Ktoś nadał mu w Eton przezwisko Gem, czyli Klejnot, ponieważ Jasper, czyli jaspis, to rodzaj ozdobnego kamienia. Kiedyś go to złościło, ale złagodniał, gdy zaczęli uczęszczać do szkoły jego młodsi bracia. Następny w kolejce, Jeremy, który właściwie mógłby nosić przydomek Jem, otrzymał jeszcze mniej pochlebny przydomek Germ, czyli Zalążek, ponieważ Jem było już zajęte.
Młodsi bracia Daisy radzili sobie jeszcze gorzej, bo na przykład Joshua zyskał przydomek Trąba, zarówno w nawiązaniu do biblijnego bohatera spod Jerycha, jak i z powodu jego bardzo donośnego głosu. W świetle tego Gem nie brzmiało tak źle. Przynajmniej porównywano go do klejnotu, co nie było zbyt obraźliwe.
– W każdym razie – powiedział surowo Gem, próbując wrócić do tematu – chodzi o to, że dla dziewczyny powrót do domu bez narzeczonego to katastrofa. A patrząc na to, jak zachowywała się w Londynie, nie sądzę, by podczas drugiego sezonu poszło jej lepiej. Co prowadzi mnie do sedna sprawy. – Spojrzał na każdego z przyjaciół po kolei. – Proszę, aby jeden z was, nie obchodzi mnie, który… Cóż, aby jeden z was oświadczył się jej podczas pobytu tutaj.
Cisza, która nastąpiła po tym skandalicznym oświadczeniu, była niemal ogłuszająca.
Gem zaśmiał się krótko.
– Widzę, że was zszokowałem. Ale jeśli się nad tym zastanowić, to kto powinien ją poślubić, jeśli nie człowiek, którego znam praktycznie całe życie? I którego ona też zna długo, ponieważ spędziliście tu mnóstwo czasu podczas szkolnych wakacji. Cieszę się, że pozostaliśmy przyjaciółmi nawet po tym, jak nasze drogi życiowe się rozeszły. Natomiast inni koledzy szkolni, których tu zapraszałem, może i wydawali się przyzwoitymi ludźmi, ale okazali się… – Potrząsnął głową z dezaprobatą. – Jednak wy, przyjaciele… – zamilkł i szerokim gestem rozłożył ramiona, jakby chciał wszystkich objąć – …cóż, jesteście porządnymi facetami. Nie obchodzi mnie, który z was ją zdobędzie. Wiem, że mogę zaufać każdemu z was, że żaden z was jej nie skrzywdzi.
Po raz kolejny odpowiedzią było powszechne osłupienie.
– Pozostawiam wam decyzję, który z was pierwszy się oświadczy – stwierdził wspaniałomyślnie Gem, odsuwając się od biurka i ruszając w stronę drzwi.
Nikt nie wykonał żadnego ruchu, by go zatrzymać, choć wszyscy trzej obrócili się w miejscu jak nakręcane zabawki, by zobaczyć, jak odchodzi.
Ben nie był w stanie się ruszyć, ale jego serce przyspieszyło Waliło tak mocno, jak w noc, kiedy z nią tańczył.
Gdyby tylko mógł się z nią ożenić. To byłoby jak spełnienie marzeń, ale niestety nie mógł. Nie miał nic do zaoferowania żadnej kobiecie, a co dopiero takiej piękności jak Daisy. Była taka… idealna. Z gęstymi włosami, niebieskimi oczami, idealnym małym noskiem i pełnymi, miękkimi jak płatki róży ustami, które sprawiały, że zaczynały go mrowić usta.
Jego ręka powoli powędrowała do ust, które nigdy nie były zbyt ładne, nawet przed Salamanką. Teraz, z okropnymi bliznami, wyglądały tak, jakby wiecznie złośliwie się uśmiechał.
Ale nawet gdyby nie był taki brzydki, nie był mężczyzną, którego jej rodzice uznaliby za odpowiedniego kandydata. Piękna, utytułowana i bogata Daisy była wspaniałą partią. On natomiast nie miał nic istotnego do zaoferowania, z wyjątkiem serca, które już mu skradła, choć nic o tym nie wiedziała. Ukrywał swoje uczucia, bo nie chciał, żeby mu współczuła. A tak by się stało, gdyby kiedykolwiek poznała prawdę.
Ale teraz Gem dawał pozwolenie, nie, zachęcał, by…
Potrząsnął głową. To nie mogło się udać. Oprócz tego, że był nieodpowiednim kandydatem, dodatkowo ograniczał go brak śmiałości, ilekroć znalazł się w pobliżu Daisy. Nawet gdy chciał z nią zatańczyć, zamiast ją poprosić, zapytał o pozwolenie Gema, i to Gem zaprowadził go do Daisy i niemal rozkazał jej, by z nim zatańczyła. Zlitowała się nad nim i przynajmniej nie patrzyła na niego z większą irytacją niż na pozostałych tancerzy. Uśmiechnęła się, gdy prowadził ją na parkiet. Ten uśmiech był jak wyróżnienie, ponieważ nie obdarzała nim wielu dżentelmenów. Czuł się uprzywilejowany, zaszczycony i tak podniecony za każdym razem, gdy brał jej małą dłoń w swoją, że pewnie to zauważyła.
To dlatego zaczął myśleć o zimnych kąpielach, spaniu pod gołym niebem w burzy śnieżnej, a potem marszu przez Pireneje w środku zimy. Gdy trochę oprzytomniał, z żalem zauważył, że Daisy przestała się uśmiechać. Poczuł się, jakby po raz kolejny wymknęła mu się z rąk.
– Czy jest tu coś do picia? – spytał Walter, rozglądając się z niepokojem, po czym udał się na drugi koniec biblioteki, gdzie kilka foteli ustawiono wokół małego stolika, na którym stała karafka i kieliszki.
Horace podążył za nim.
Ben wiedział, że też powinien się napić, bo dzięki temu uda mu się ukryć ogromne wzburzenie.

***

Daisy nie wierzyła własnym uszom. Gem myślał, że może ją wydać za któregoś ze swoich przyjaciół? A ona będzie tak wdzięczna, że bez wahania przyjmie oświadczyny? Cóż, jeszcze się przekona, czym to się skończy. Gdy tylko wyjdą i będzie mogła zejść z najwyższej półki, to…
Rozległ się odgłos odkręcania korka od butelki i brzęk szkła. A potem szuranie krzeseł i skrzypienie skóry, gdy ktoś siadał.
Niech to, zamierzali tu chwilę posiedzieć Bóg wie, jak długo, skoro zaczęli pić brandy, którą oczywiście znaleźli. Ojciec upewnił się, że napoje są dostępne w każdym pokoju, z którego mogliby skorzystać goście.
Nawet w bibliotece.
– Czy on oczekuje, że będziemy losować?
To był głos Waltera.
– Nie obchodzi mnie, czego oczekuje. – To był Horace. Owłosiony Horace. – Nie zamierzam żenić się z Daisy. Wolałbym wziąć do łóżka kawałek lodu.
Co? Cóż, jeśli myślał, że kiedykolwiek poszłaby z nim do łóżka, to bardzo się mylił! Wolałaby pocałować… małpę! Tak właśnie wyglądał i tak się na ogół zachowywał.
– Nie jest oziębła – zaprotestował Ben. – Jest nieśmiała. Tak powiedział Gem, pamiętasz?
– Nieśmiała? – powtórzył Walter. – Nie jest nieśmiała, tylko cholernie nieprzyjazna. Nigdy nie zamieniła ze mną nawet dwóch słów.
Nic dziwnego, skoro był ciamajdą i gburem.
– Nawet gdybym się zdecydował, ona by mnie nie chciała.
Cóż, to była pierwsza inteligentna rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszała z ust Waltera.
– Ach, ale weź pod uwagę jej zalety – odezwał się Ben. – Wiedziałbyś, że każde dziecko, które urodzi, będzie z twojej krwi, a to wiele znaczy w dzisiejszych czasach.
W jakiś sposób nie zabrzmiało to jak komplement. Jakby nie tyle wierzył, że będzie wierna przysiędze małżeńskiej, raczej jakby zakładał, że tak nieatrakcyjna kobieta nigdy nie będzie miała kochanka. To powiedział Ben.

Po nieudanym debiucie towarzyskim Daisy z ulgą wraca do wiejskiej posiadłości. Tutaj ma jedynych niezawodnych przyjaciół – ukochane książki. Często ukrywa się w bibliotece przed braćmi i ich znajomymi, którzy uwielbiają płatać jej złośliwe figle. Jeden z takich żartów postawił ją i kapitana Benjamina Flindersa w bardzo kompromitującej sytuacji. Choć niczym nie zawinili, wiedzą, że jeśli chcą uniknąć skandalu, muszą wziąć ślub. Ben ukrywa, że od dawna jest oczarowany Daisy, ona też strzeże sekretów swego serca i traktuje męża z oziębłą grzecznością. Jedna szczera rozmowa odmieniłaby ich wspólne życie, ale ktoś musi zrobić pierwszy krok…

Spróbujmy jeszcze raz, Kto tu rządzi?

Dani Collins, Joss Wood

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1208

ISBN: 9788383420202

Premiera: 29-11-2023

Fragment książki

Spróbujmy jeszcze raz – Dani Collins

Dźwięk strun harfy nasilał się, wyrywając Rebeccę Matthews z głębokiego, zdrowego snu i wprowadzając w stan dezorientacji. Otworzyła oczy. Niewątpliwie był już dzień, a za oknem wyraźnie widziała drzewa cedrowe i padający śnieg… ale jakim cudem? Okej. Racja. Przecież przyleciała właśnie do Kanady.
Zamknęła szybko oczy i po omacku sięgnęła do szafki nocnej, by wyłączyć budzik o charakterystycznym dźwięku harfy. Nie pamiętała nawet, kiedy go nastawiła. Nie mogła znaleźć telefonu, lecz alarm nagle się urwał.
– Nie krzycz tak – powiedział cicho męski głos.
Wtedy krzyknęła jeszcze głośniej. Ze strachu. Odruchowo skuliła się pod kołdrą. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jest bezpieczna, a głos należy do Vana, którego nie spodziewała się tu zastać, lecz jednak dom jest jego własnością, a dokładnie niedługo się nią stanie.
Otworzyła ponownie oczy. Donovan Scott, jej przyszły były mąż, stał w drzwiach z telefonem w ręku. Miał na sobie dżinsy, dziergany sweter i był o niebo bardziej seksowny, niż pamiętała. Nie widziała go od czterech lat i unikała nawet poszukiwań w internecie. Sporadycznie tylko siostra podsyłała jej jakieś linki ze zdjęciami. Z wyglądu zmienił się tylko nieznacznie. Miał krótsze włosy i nie opadały mu już zawadiacko na jedną stronę twarzy. Nosił również krótszą, precyzyjnie przystrzyżoną brodę. Bardziej uporządkowana fryzura uwidoczniła jego piękne, złotobrązowe oczy. Po staremu emanował niezwykłą energią i siłą fizyczną, choć nie uprawiał już czynnie sportu. Od dawnego Donovana różnił się tym, że nie uśmiechał się do niej czarująco, lecz wydawał się podejrzliwy i wrogi.
– Starałem się, żebyś mnie nie usłyszała – wycedził.
– Świetnie! – zażartowała – Poprosiłam prawnika, żeby cię uprzedził o moim przyjeździe i o tym, że planuję zabrać jakieś rzeczy. Nie przekazał ci?
– Przekazał. Dlatego tu jestem.
Jego chłodny, rzeczowy ton sprawił, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. Czy zorientował się, że wcześniej płakała? Po wylądowaniu w Vancouver wzięła co prawda prysznic i spała parę godzin, ale nie miała makijażu. Co gorsza, na swój cienki sweterek założyła jego flanelową koszulę w zielono-kremową kratę, zanim, głośno szlochając, rzuciła się na wielki tapczan, służący w przeszłości za ich łoże małżeńskie. Potem zwyciężyła zmiana czasu: naciągnęła na głowę kołdrę i po prostu zapadła w głęboki sen.
– Było mi zimno – wymamrotała, chcąc odruchowo wyjaśnić, czemu leży w łóżku w jego koszuli.
Ale na pewno już nie jest – pomyślała zawstydzona i oblała się rumieńcem.
– Myślałam, że jesteś w Calgary – dodała pośpiesznie.
– Gdzie jest Courtney? – zapytał dokładnie w tym samym momencie, więc w rezultacie oboje umilkli.
Gdy cisza przedłużała się boleśnie, Rebecca zdała sobie sprawę, że Van czeka, aż ona odezwie się pierwsza.
– Ogłoszono, że jej lot jest opóźniony, co oznaczało, że nie da rady się przesiąść. Nie chciałam, żeby utknęła na sylwestra w Winnipeg, więc poprosiłam, by została jednak w domu.
Pierwsza i najlepsza kanadyjska przyjaciółka Bekki zaproponowała, że spotka się z nią w Vancouver i podtrzyma na duchu, kiedy ta będzie finalizować swoje dawne życie w Whistler. Wydawało się ogromnym obciążeniem zgodzić się, by ktoś przylatywał aż z Halifax na parę pełnych emocji dni i kieliszek szampana o północy, lecz Becca naprawdę żałowała, gdy ostatecznie do tego nie doszło.
– A ty nie spędzałeś Bożego Narodzenia w Calgary z Paisley? – zapytała odruchowo.
– Owszem. Byłem z siostrą.
– Jej dzieci muszą być już duże – westchnęła, żałując, że nigdy nie miała bliższego kontaktu z siostrzenicą i siostrzeńcem, ale niestety nie dogadywały się z Paisley nawet na tyle.
– Owszem. Są.
– Miałam tu być tylko kilka minut, ale zmiana strefy czasowej… – umilkła ponownie, jak zawsze czując się przy nim niepewnie.
To wszystko brzmiało sztucznie i okropnie, a w żyłach czuła przypływ adrenaliny. Właśnie dlatego chciała przyjechać do dawnego domu pod jego nieobecność, żeby nie musieć walczyć ze wspomnieniami.
– Prawnik początkowo powiedział mi, że chodzi o luty. Zdziwiłem się, kiedy nagle okazało się, że przyjeżdżasz w sylwestra.
– Bo Courtney dostała akurat wolne i wymyśliła sobie, że fajnie byłoby razem spędzić sylwestra, jak za dawnych czasów… Plan powstał w zasadzie w ostatniej chwili.
– A ty nie musisz pracować przez święta?
– Ja… – Skąd to poczucie niższości? Dlaczego wydaje się sama sobie pozerką? – Nie prowadzę już baru. Jestem… wkrótce zaczynam szkołę. Pracowałam do Wigilii, spędziłam kilka dni z tatą i Ollie… Tata ożenił się ponownie. Potem mam kurs przygotowawczy, zanim zaczną się właściwe zajęcia.
– Co będziesz studiować? – zapytał z uprzejmym zainteresowaniem, co musiało wynikać jedynie z jego dobrych manier, z niczego więcej.
– Techniki laboratoryjne… – odparła niepewnie.
Wcale nie chciała, żeby zabrzmiało to jak pytanie. Jakby pragnęła jego aprobaty. Zresztą… może i tak było, bo w końcu znalazła coś, co ją naprawdę pasjonowało, choć obiektywnie nie wydawało się zbyt pasjonujące.
– Powiedziałem prawnikowi, że mogę ci wszystko wysłać, nie musiałaś podróżować tak daleko.
Jego wzrok powędrował w stronę otwartej, pustej walizki, pozostawionej na podłodze. Leżała na niej dosłownie jedna, bawełniana letnia sukienka.
– Muszę zamknąć dawne konto bankowe i podpisać dokumenty… – westchnęła.
Dokumenty finalizujące ich rozwód oraz przekazujące mu tytuł prawny do ich domu – pomyślała posępnie. Wszystko to można było zrobić elektronicznie, ale… no właśnie… ale…
– Tak naprawdę nie chcę tych wszystkich ubrań – dodała pośpiesznie, bo co niby miała zrobić z markowymi sukniami balowymi i najwyższej klasy strojami narciarskimi, pracując jako technik laboratoryjny w Australii? – A poza tym…
Umilkła po raz kolejny, kiedy nagle uświadomiła sobie, po co tak naprawdę przyleciała. Przeciągając się, wstała powoli z łóżka, otrzepała dżinsy i spróbowała wygładzić pomiętą koszulę. Nie zamierzała mu się przyznać, że zapłaciła krocie za bilet lotniczy w szczytowym sezonie dokładnie po to, żeby odnaleźć tani, złoty medalion, który dawno temu dostała od matki. Kiedy mama zmarła, siostra Rebekki, Wanda, zaczęła nosić swój medalion po mamie, a Becca ze złością uświadomiła sobie, że jej pamiątka pozostała nieużywana w Kanadzie, o co automatycznie obwiniała Vana, bo to on przecież zaczął ją obdarowywać biżuterią z innej półki, z drogocennymi kamieniami, wisiorkami w stylu art deco na bazie białego złota i najmodniejszymi bransoletkami tenisowymi. Skromny, pamiątkowy medalion nie przystawał po prostu do ozdób ekskluzywnych projektantów, które nosili członkowie rodziny Vana. Zamiast całej wielkiej wyprawy, najchętniej poprosiłaby męża o przesłanie pamiątki, ale problem w tym, że nie pamiętała, gdzie ją zostawiła ani nawet kiedy ostatnio miała ją na sobie.
– Dziwię się, że nie pochowałeś tego wszystkiego w schowku – zauważyła, zaglądając do szafy, gdzie wszystkie jej ciuchy wisiały popakowane w specjalne pokrowce na ubrania, dokładnie tak samo, jak je powiesiła, wyjeżdżając.
– Większość czasu jestem w mieszkaniu w Vancouver.
„Mieszkanie” zabrzmiało dość skromnie. Tymczasem Van miał na myśli swój ogromny penthouse w najbardziej modnej dzielnicy Vancouver z widokiem na Stanley Park, Coal Harbour Marina i niepowtarzalne, naturalne zielone tereny North Shore.
Van, jak gdyby nigdy nic, podszedł do szafki nocnej i sięgnął po butelkę wina, którą otworzyła i przyniosła na górę z zamiarem wypicia w samotności, zanim usnęła.
Pamiętała swoje słowa, gdy kupowali to wino. „Wypijemy w naszą piątą rocznicę”. Podczas miodowego miesiąca zwiedzali winiarnie w Okanagan. W jednej z winnic promowano pewne roczniki i sprzedawano je klientom, by przechowywali je w piwnicy przez co najmniej pięć lat przed otwarciem. Kosztowały po dwieście dolarów za sztukę.
Posmakował to, co zostało w kieliszku.
– Warto było czekać – oznajmił po chwili, nagle rozpogodzony.
– Na mnie podziałało jak środki nasenne – wymamrotała i wycofała się do garderoby, gdzie – sądząc po nieładzie panującym w pootwieranych szufladach – musiała być już wcześniej. – Czy dosięgniesz do tego pudełka po butach? Jak przez mgłę pamiętam, że mogłam tam włożyć moje stare okulary i jakieś dokumenty podróży.
– Czyli nosisz swoje nowe okulary?
Wkrótce po ślubie zapłacił fortunę za korektę jej wzroku. Gdy się poznali, nosiła praktycznie bezużyteczne szkła w tanich, przestarzałych oprawkach.
– Tak! Ale jak byłam dziewczyną, groziła mi powolna śmierć w męczarniach, gdybym kiedykolwiek zgubiła lub stłukła jakiekolwiek okulary. Więc… Przyzwyczajenie.
Rodzina Rebecci była biedna. Siostra chciała, żeby Van przysłał wszystkie jej rzeczy, żeby można ich część sprzedać w komisie. Lecz Becca zamierzała tego uniknąć. Bogata rodzina jej męża i tak uważała ją za zachłanną naciągaczkę. Dlatego pozwoli Vanowi pozbyć się biżuterii i garderoby w sposób, jaki sam uzna za najbardziej stosowny. Następnie rozwiedzie się z nim i zrzeknie się praw do domu. Podpiszą ugodę. „Niezgodność charakterów” nie wydawała się nigdy aż tak dojmująca, lecz ich odmienne pochodzenie powodowało, że coraz trudniej było znaleźć złoty środek. A zwłaszcza po tym, jak Rebecca dowiedziała się, że nigdy nie zdoła obdarzyć męża dziećmi.
Prywatnie, powoli pogodziła się z tym okrutnym wyrokiem. Pracowała wytrwale nad wizją swojej przyszłości, w której będzie musiała być szczęśliwa sama ze sobą i samowystarczalna. Próbowała także oduczyć się myślenia, że kobiety mogą spełnić się wyłącznie, będąc żonami i matkami. Przyleciała tutaj, by w sylwestrową noc wyznaczyć ostateczną granicę. Nowy rok, nowy początek, nowa Becca.

Garderoba była rozmiarów całego jej pokoju w małej, wynajętej w Sydney kawalerce. Lecz gdy wszedł do niej Van i stanął blisko – zbyt blisko – poczuła się, jakby znaleźli się w schowku na miotły. Otumanił ją zapach znajomych perfum. Korzennej, bawełnianej, bardzo seksownej świeżości.
Van ściągnął pudełko z pawlacza, odsunął od siebie, zdmuchnął kurz i uchylił wieczko. Istotnie, w środku, ujrzeli jej okulary w spłowiałym, płóciennym etui, zapasowe ładowarki, garść paragonów i naszyjniki z fioletowych, zielonych i złotych koralików, pamiątki z szalonego przyjęcia z okazji Mardi Gras, czyli ostatniego dnia karnawału, na którym byli krótko po ślubie. Najbardziej szalona okazała się reszta nocy, kiedy wrócili do domu, podpici i maksymalnie nakręceni. Czy i on pamiętał, co wyczyniali wtedy z tymi koralikami…?
Wystarczyło jedno przelotne spojrzenie i miała jednoznaczną odpowiedź. Zrobiło jej się gorąco. Tak. Pamiętał wszystko.
Spędzili ze sobą wiele szalonych nocy, ale tamta połączyła ich w zupełnie wyjątkowy, niezapomniany sposób. Wzajemne pożądanie przeszło najśmielsze wyobrażenia. Nigdy, przy nikim, tylko przy nim, czuła się jak bogini, której nie można się oprzeć. Czysta i jednocześnie bezwstydna. Mogła mu się oddawać w każdy dowolny sposób. Stawała się zwierzęco dzika. W każdej sekundzie gotowa do wybuchu. Nieskrępowana, nienasycona, oszołomiona. Jednoczyli się jak dwie przysłowiowe połówki pomarańczy. Funkcjonowali jak dwa magnesy, zależnie od sytuacji, raz wzajemnie się odpychając, a raz lgnąc do siebie i łącząc się w prawie nierozerwalny sposób. Słowa i rozum przestawały istnieć i mieć znaczenie. W tych cudownych, niesamowitych chwilach byli idealnie zestrojeni. Mówili własnym, prymitywnym językiem swych ciał, a kulminacja nadchodziła dla nich dokładnie w tym samym czasie, wysyłając ich do innego wymiaru, gdzie nie istniała żadna „rzeczywistość”, tylko ciepłe, białe światło i niesamowita rozkosz. Przeżycia, niezbyt powszechne, które pozornie powinny były scementować ich na wieczność. Jednak tak się nie stało.
Rebecca ocknęła się z niespodziewanej fali wspomnień, by zobaczyć dziwnie zmienioną twarz Vana i jego nienaturalnie rozszerzone źrenice. Nieoczekiwanie przywołana dawna zmysłowość i żal po utraconej namiętności sprawiły, że bezwiednie oblizała wargi i wypuściła z rąk koraliki, które rozsypały się po podłodze z charakterystycznym stukotem.
Chwilę później objął ją i zaczął całować.
Tęsknota i wyposzczone zmysły zadziałały jak iskra na rozpałkę. I świadomość, że iskra ta chyba nigdy nie zgasła. Becca zawsze uwielbiała pocałunki Vana, ich dynamikę i to, jak z wrażenia traciła oddech. Jakby za każdym razem łapał ją tuż nad krawędzią stromego urwiska, nad przepaścią, w którą sekundę potem mogłaby wpaść. Teraz rzucił się na nią wygłodniały, jakby nie dojadał przez lata. Ona czuła się dokładnie tak samo.
Takie napady szaleńczego, gwałtownego pożądania, nad którym nie umieli zapanować, łączyły ich od początku znajomości. Dokładnie dlatego zostali parą. Ich namiętność była dzika i wspaniała, niszczyła wszelkie napotkane na drodze przeszkody. Ale jednocześnie była też właśnie z tego powodu destrukcyjna.
Po chwili Becca z przerażeniem odrzuciła głowę do tyłu i uwolniła się z objęć Vana, by natychmiast poślizgnąć się na porozrzucanych koralikach. Przytrzymał ją, a gdy oboje nieco ochłonęli, powiedział:
– Nie zamierzałem tego zrobić…
Zaklął szpetnie i odwrócił się. Potem wyszedł z pokoju.
Trzęsąc się, Rebecca uklękła, by zebrać wszystko z powrotem do pudełka. Poruszała się przy tym mechanicznie jak robot, nadal pogrążona w głębokim szoku. Podświadomie starała się udawać, że nic się nie stało.
Dokładnie z tego powodu chciała przyjechać do ich domu pod nieobecność męża. Nie chciała niczego czuć. Nie chciała cierpieć. Van nigdy celowo nie zadawał jej bólu, lecz bycie z nim przynosiło cierpienie, czego z pewnością nie wiedział. Bolało ją życie z Vanem i rozstanie, jak również i to, że nadal nosiła jego nazwisko. Dlatego musiała sfinalizować rozwód. I dlatego marzyła o tym, by odnaleźć medalion w pustym domu, a mężowi pozostawić jedynie kartkę z życzeniami wszelkiego powodzenia. Równo godzinę wybierała odpowiednią kartkę!
Chciała, żeby to, co przeminęło, pozostało przeszłością. Nie mogła dalej pielęgnować w sercu wszelkich „co by było, gdyby”, rozgrzebywać na nowo starych rozczarowań i win. Nie pragnęła także nakręcać się żadnymi świeżymi doznaniami.
Wciąż roztrzęsiona, wyszła z garderoby i drżącą ręką sięgnęła po kieliszek z resztką wina. Nie myśl o tym – powtórzyła sobie, lecz czuła, że jest już za późno. Wspomnienia odżyły. Gorące łzy napłynęły jej do oczu.
Niech cię szlag, Van!

Niech cię szlag, Becco!
Van pomimo niskiej temperatury wyszedł z kuchni na werandę. Chciał uspokoić myśli i rozsadzającą go adrenalinę. Żona właśnie pozbawiła go całkowicie panowania nad sobą i wszelkiej kontroli. Zrobiła to z łatwością, jak zawsze. Zdołał już zapomnieć, że bez najmniejszego wysiłku wprowadzała go w stan maksymalnego przyśpieszenia. A może zresztą celowo to wyparł. I po co w ogóle tu przyjeżdżał? Przecież ich rozwód został uzgodniony tak dawno i oboje byli gotowi go sfinalizować. Kiedy jednak, mimo wszystko, pakował się i wsiadał do swego SUV-a, wmawiał sobie, że jedzie ochronić swoje rzeczy i upewnić się, że prawie była żona zabierze tylko to, co naprawdę do niej należy. Nie był dawnym, naiwnym idiotą, który wierzył, że bliscy sobie ludzie nie oszukują się. Zresztą, minęły cztery lata i on z Beccą nie byli już „bliscy sobie”.
Jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę, że Becca nie pochodziła z żadnego wielkiego rodu i nie miała nic wspólnego z ludźmi, którzy od pokoleń przywykli sięgać po to, co do nich nie należało. Nigdy też podczas trwania ich małżeństwa nie czerpała korzyści z jego bogactwa, a wręcz przeciwnie, ewidentnie czuła się niekomfortowo w takiej sytuacji. „Ona tylko chce, żebyś tak myślał” – powtarzał jednak uparcie jego ojciec.
Jak na ironię, szybko się okazało, że Van zaciekle bronił Beccę przed człowiekiem, który ostatecznie zdradził go i zawiódł o wiele bardziej niż ona. Chociaż, jeśli chodzi o konsekwencje, dotąd nie wiedział, po którym ciosie trudniej było mu się pozbierać.
Kiedy Becca powiedziała mu, że ich małżeństwo jest pomyłką i została w Sydney, odszedł, myśląc, że już nikt nigdy nie zniszczy go bardziej ani nie zrobi z niego większego durnia. Jednak dosłownie chwilę później dowiedział się, że ojciec… wyczyścił firmowy sejf rodzinnej korporacji deweloperskiej! Zajął się więc najpierw ratowaniem sytuacji swojej rodziny, siłą rzeczy pozwalając na to, by jego małżeństwo obumarło z powodu zaniedbania, podczas gdy on ścigał się z czasem, by ocalić setki miejsc pracy, wielomilionowe projekty mieszkaniowe i dywidendy korporacyjne, z których utrzymywały się matka i siostra.
Udało mu się ukrywać skandal przez tydzień, aż w końcu afera ujrzała światło dzienne, lecz wtedy kontrolował już narrację. Niestety fakt, że Becca nie odezwała się do niego, kiedy ogłoszono oficjalnie, że ich firma przeżyła kompletną zapaść, mówił według niego wiele o tym, dlaczego w ogóle go poślubiła.
Cała ta sytuacja ostatecznie przekonała go, że – choć to cynizm w czystej postaci – nie należy ufać absolutnie nikomu, bo każdy może się okazać zdrajcą, a prosta, poczciwa wiara w ludzi jest jedynie zaproszeniem do bycia wykiwanym.

 

Kto tu rządzi? – Joss Wood

 

Idąc kamienną ścieżką, Aisha Shetty popatrzyła na ogromny brzuch Ro Mii Mathews. Właśnie opuściły rezydencję St Urban, która pod kierunkiem Aishy miała się stać sześciogwiazdkowym butikowym hotelem.
Oczarowana faktem, że ten niesamowity dwustuletni budynek stanie się jej projektem na najbliższy rok, nie mogła się doczekać, by sprawdzić, jakie ciekawe miejsca oferuje okolica. Miała tylko nadzieję, że jej szefowa nie zacznie rodzić, zanim dotrą do piwniczki z winami.
– Kiedy masz termin? – Aisha wskazała na brzuch towarzyszki, by nie narażać jej na poród między kamienicami.
– Za osiem tygodni. To będą bliźnięta. Zanosi się na to, że urodzę dwóch wyrośniętych chłopców.
– Poważnie? – Aisha uniosła brwi.
– Tak – odpowiedziała Ro, kładąc dłonie na plecach i wyginając je. Jej brzuch uwydatnił się, a w niebieskich oczach błysnęły iskierki miłości. – Obiecałam Muzziemu, że zwolnię tempo pracy, dlatego cieszę się, że udało nam się podpisać kontrakt tak szybko.
Aisha przypomniała sobie chwilę, gdy złożyła podpis na dokumencie i miała ochotę tańczyć z radości. Jako jedna z dziesięciu konsultantek pracujących dla Lintel&Lily, międzynarodowej firmy zajmującej się projektowaniem, dekorowaniem, renowacją oraz zakładaniem lifestylowych hoteli na całym świecie, otrzymała propozycję zrealizowania ambitnej wizji Ro dla St Urban.
Wszystkie remonty budynku zostały zakończone, a wnętrza czekały na przyjęcie pomysłów Aishy. Wszystko zależało od niej – tapety, mundury kelnerów, uniformy obsługi hotelowej, układ ogrodów. Jej zadaniem było przekształcenie wiekowej rezydencji w ciche, luksusowe miejsce, zapewniające pełną dyskrecję i spokój najbardziej wymagającym gościom, a kiedy jej się powiedzie, będzie się ubiegała o awans na dyrektora operacyjnego.
Oczywiście awans ten wiązałby się z ogromem pracy i stresu, ale również z adekwatną podwyżką, która pozwoliłaby jej na kupno wymarzonego domu.
Pracowała w pokojach hotelowych i wynajmowała mieszkanie przez dziesięć lat. Chciała wreszcie spać w kupionym przez siebie łóżku, wybierać kolory ścian i otaczać się rzeczami, które sobie wymarzyła.
Od pewnego czasu coraz bardziej męczyło ją bycie zawodową włóczęgą i bogatą wędrowczynią po świecie. Nie zamierzała rezygnować z podróży, ale gdyby miała własny dom i miasto, które mogłaby nazwać swoim, zawsze miałaby dokąd wracać.
Założona w Afryce Południowej, obecnie międzynarodowa firma Lintel&Lily miała swoje siedziby zarówno w Johannesburgu, jak i w Londynie, a każde z tych miejsc było opcją do zarzucenia w nim kotwicy na stałe.
Rodzina Aishy – rodzice i cztery siostry – mieszkała w Kapsztadzie, dlatego prawdopodobnie wybrałaby Londyn. Uważała, że zarówno ona, jak i jej rodzina radziła sobie lepiej, gdy dzieliło ich dziesięć tysięcy mil i kontynent.
– Podoba ci się twoje lokum? – zapytała lekko zaniepokojona Ro.
Aisha pomyślała o domku z dwoma sypialniami, schowanym wśród drzew na tyłach posiadłości, z niesamowitym widokiem na górę Simonsberg.
Był początek pięknej złotej jesieni, ale zima w tym rejonie bywała mroźna. Nie martwiło ją to zbytnio, ponieważ jej domek był wyposażony w opalany drewnem kominek, przytulny salon i wygodne łóżko typu queen-size. Był wspaniały i gustownie urządzony. Wiedziała, że będzie jej tam dobrze.
– Jest cudowny, dziękuję – odpowiedziała.
Telefon Ro zawibrował. Kobieta przeprosiła serdecznie swoją rozmówczynię i odwróciła się, by odebrać. Korzystając z okazji, Aisha rozejrzała się dookoła. Podobnie jak dom, piwnica z winami była wykonana z bielonego kamienia. Dębowe beczki spoczywały na wspaniałych stojakach, a temperaturę otoczenia regulował niezwykłe czuły na wszelkie zmiany system klimatyzacji. Piwniczka znajdowała się po drugiej stronie gaju dębowego. Było tu romantycznie i uroczo. Aisha cieszyła się, że spędzi tu następnych kilka miesięcy.
Mimo wszystko nadal nie mogła się doczekać, kiedy zamieszka we własnym domu, otoczona rzeczami, które gromadziła przez ostatnie dziesięć lat. Nie śpieszyła się, żeby znaleźć swój pierwszy, własny, wymarzony dom. Wierzyła, że ten odpowiedni gdzieś już na nią czeka.
Nie mogła uwierzyć, że minęło już jedenaście lat, odkąd ostatni raz mieszkała na przylądku, ponad dekadę, odkąd poznała Pasca, dziesięć lat od ich rozwodu. Pięć lat od chwili, gdy ostatni raz rozmawiała z rodzicami i nie pamiętała, kiedy ostatni raz rozmawiała z trzema ze swoich czterech sióstr.
Podobnie jak jej rodzice, którzy byli profesorami akademickimi, siostry Shetty były niezwykle uzdolnione naukowo, ale Aisha rozmawiała tylko z Priyą, jedyną siostrą, która stanęła w jej obronie lata temu. Jako najmłodsza córka, pozbawiona niepohamowanego pędu do nauki, zawsze czuła, że nie pasuje do swojej rodziny.
W szkole nazywaną ją siostrą Hemy, Ishy, Priyi lub Reyki. Wątpiła, że któryś z nauczycieli znał jej prawdziwe imię. Jako przeciętna uczennica ciągle chodziła w ich cieniu, nie mając szans dorównać ich osiągnięciom. Była ich siostrą, córką swoich rodziców i żoną Pasca. Poznanie samej siebie trwało przez nastoletnie lata, gówniane małżeństwo i rozdzierający serce rozwód. Następnie rzuciła się w wir morderczej pracy, by ustabilizować swoją sytuację finansową. Praca nad tym, by stać się prawdziwą Aishą, była niesamowicie trudna i bolesna, jednak teraz nikt nie miał prawa kwestionować jej prawdziwej natury i osobowości, dlatego rzucenie się znów do wody pełnej piranii było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę.
– Jak już wspomniałam, wysłaliśmy zapytania do różnych projektantów ogrodów. Mam kilka ciekawych ofert i chciałabym je z tobą przedyskutować – powiedziała Ro po zakończeniu rozmowy. – Musimy posadzić rośliny, żeby urosły do czasu otwarcia.
Hotel miał zostać otwarty za pięć i pół miesiąca, ale wciąż było jeszcze tyle do zrobienia: zatrudnić i przeszkolić personel, urządzić pokoje, wprowadzić w życie plan marketingowy. Zadaniem Aishy było sprawienie, by ulica St Urban wyglądała olśniewająco w chwili, gdy dwustuletnia rezydencja przerodzi się w elegancki, butikowy hotel. Ro Mia Mathews płaciła firmie L&L duże pieniądze, aby St Urban stał się jednym z nielicznych sześciogwiazdkowych hoteli w Afryce.
Aisha założyła już hotel na skraju Parku Narodowego Wirunga, w Rwandzie, na Bahamach, w Goa i Bhutanie. Pomimo tego, że była traktowana w rodzinie jak osioł, radziła sobie w swoich oczach bardzo dobrze, choć nigdy nie usłyszała od bliskich słowa pochwały.
– Bardzo podobają mi się plany twoich architektów krajobrazu – powiedziała pewnie Aisha. – Czy remonty wszystkich budynków zostały już zakończone?
– W apartamencie dziesiątym właśnie układane są płytki, a w piątym malują ściany. Budowlańcy zapewnili, że wszystko będzie gotowe do końca tygodnia.
To była dobra wiadomość, ponieważ w przeciągu kilku następnych tygodni Aisha miała odebrać dostawę wybranych przez siebie mebli oraz rozpocząć pracę z najlepszymi dekoratorami wnętrz.
Kiedy przeszły na tył budynku, natychmiast zauważyła, że brakuje jednej trzeciej ceglanej ściany, którą zastąpiono oknami sięgającymi od podłogi do sufitu. Nie przypominała sobie żadnych zmian w piwnicy odnotowanych w stosie dokumentów, które jej przesłano.
– Ro? Czy to jakaś nowa zmiana? – Aisha podeszła do okna i przyciskając twarz do szyby, starała się zajrzeć do środka. Jedyne, co zauważyła, to był zespół robotników szlifujących wspaniałą dębową podłogę.
– Chcę mieć w tej przestrzeni wyśmienitą restaurację. Planuję zatrudnić okresowo najlepszych kucharzy, których obecność sama w sobie będzie wspaniałą atrakcją.
Restauracja? Co Ro sobie myśli? Czy zdaje sobie sprawę, ile to będzie wymagało pracy? Nikt wcześniej nie wspomniał jej słowem o żadnej restauracji! Tego nie było w budżecie! Wiedziała jednak, że pieniądze nie były dla Ro problemem i bez wahania mogła wyłożyć kolejny milion na spełnienie swojej wizji.
– Restauracja pomieści jednocześnie piętnaście osób. Chcę wykwintnego, drogiego jedzenia, o którym będzie mówiło się przez długi czas. Będzie to miejsce tak wyjątkowe i ekskluzywne, że zarezerwowanie stolika zajmie miesiące, a może nawet lata.
To będzie gorsze, niż myślała. Jednym z jej pierwszych projektów było założenie restauracji typu fine-dining w Warszawie i Hongkongu. To była robota z piekła rodem! Dzięki temu koszmarowi ona i Miles zawarli porozumienie, że będzie ciężko pracować dla L&L, a Miles będzie trzymał ją z dala od restauracji i wybrednych, aroganckich szefów kuchni.
Szef kuchni z Hongkongu przypominał jej Pasca. Podobnie jak jej były mąż był zarozumiały, nachalny i niezwykle pewny siebie.
Aisha położyła dłoń na mostku, starając się jak zawsze odepchnąć kłujące uczucie bólu na myśl o przeszłości. Jej krótkie, roczne małżeństwo nie było czymś, o czym lubiła wspominać, ale St Urban znajdowało się we Franschhoek, rodzinnym mieście Pasca, więc przypuszczała, że to naturalne, że powracały do niej wspomnienia o nim.
Wiedziała, że Pasco ma w mieście swoją restaurację, ale większość czasu spędza w Nowym Jorku, nadzorując swoje pozostałe restauracje, nagradzane co roku gwiazdkami Michelin. Młody zastępca szefa kuchni, którego poznała w Johannesburgu, rok po ukończeniu szkoły był teraz multimiliarderem dzięki sieci restauracji, asortymentowi artykułów spożywczych, akcesoriów kuchennych oraz autorskiemu, szalenie popularnemu programowi podróżniczo-kulinarnemu. Był uważany za gwiazdę rocka w kulinarnym świecie.
Pasco stworzył życie, jakiego pragnął, osiągnął więcej, niż obiecał, jednak Aisha pragnęła, by włożył choć ułamek swojego zaangażowania w życie rodzinne. Gdyby poświęcił jej choć trochę więcej uwagi, nie odeszłaby od niego z poharatanym sercem. Myślała, że przy nim uleczy rany, które zadała jej rodzina, ale on jedynie je pogłębił i posypał solą.
– Miles powiedział mi, że sobie poradzisz – powiedziała Ro, klepiąc ją po ramieniu. – Będziesz miała pomoc.
– Pomoc?
– Mam kogoś, kto zajmie się planowaniem restauracji, to stary przyjaciel mojego męża. W pełni mu ufamy.
Aisha zdołała ukryć grymas niezadowolenia. Kim był ten facet i ile wiedział o zakładaniu luksusowych restauracji? Nie było sensu wydawać stu milionów na założenie luksusowego hotelu, jeśli miała powstać w nim mniej spektakularna restauracja. Do tego wszystkiego lubiła pracować zgodnie z planami i briefami, nie była fanką freestylingu. Nie chciała nawet myśleć o współpracy z szefami kuchni, którzy nie przyjmowali dobrze nakazów ani nawet sugestii.
Aisha usłyszała niski pomruk męskich głosów z tyłu budynku. Patrzyła, jak Ro odwraca się w ich stronę, a wyraz jej twarzy łagodnieje. Ona też kiedyś patrzyła w ten sposób na swojego męża. Kochała go całkowicie i bez opamiętania. Ale dla Pasca praca była pierwszą miłością i nic nie było w stanie tego zmienić. Aisha zajmowała czwarte, może piąte miejsce na liście jego priorytetów.
Wysoki mężczyzna, którego ubranie kosztowało więcej niż wystrój jej mieszkania, podbiegł do Ro i pocałował ją zaborczo.
– Kochanie, cały dzień byłaś na nogach, musisz odpocząć – powiedział do Ro z troską.
– Nie przejmuj się Muzzi. – Odsunęła się na bok i wskazała dłonią Aishę. – Poznaj naszą nową menedżerkę. To ona będzie się zajmowała wszelkimi projektami.
– Miło cię poznać, Muzzi. – Aisha ścisnęła dłoń mężczyzny.
Nagle poczuła, jak krew odpływa jej z ciała. Zza rogu budynku wyłonił się wysoki, przystojny mężczyzna. Świat stanął w miejscu. Nie, to nie mogła być prawda…
– Aisho Shetty, poznaj Pasca Kildera.

Oto i ona – pomyślał. – Wygląda niesamowicie.
Pasco starał się ukryć, że wciąż pragnie swojej byłej żony. Jak to możliwe, że wygląda tak pięknie? Była wysoka i wciąż szczupła, a jej długie nogi sprawiały, że przeszył go dreszcz pożądania. Miała na sobie mandarynkowo-białą sukienkę, z przewiązanym w pasie podkreślającym talię skórzanym paskiem. Jej włosy były dłuższe niż wtedy, gdy była młodsza. Opadały swobodnie czarną kaskadą, nieposkromione żadną spinką.
Za to twarz Aishy wydawała się niezmieniona. Wysokie kości policzkowe, pełne usta stworzone do całowania i duże ciemne oczy, otoczone długimi czarnymi rzęsami. Uważał ją za uroczą, gdy miała dziewiętnaście lat, ale teraz była czystą kobiecością. Ta oszałamiająca kobieta, była kiedyś jego żoną. Złożyli sobie obietnicę, której żadne z nich nie umiało dotrzymać. Ponieśli porażkę, a właściwie on poniósł porażkę, a to było coś, do czego nie przywykł.
Pasco przesunął dłonią po twarzy, przypominając sobie ich impulsywną decyzję o ślubie, zaledwie trzy tygodnie po pierwszym spotkaniu. Musiał wrócić do Johannesburga, by rozpocząć pracę jako zastępca szefa kuchni i nie był w stanie przewidzieć, jak przy tak długich godzinach pracy uda im się utrzymać związek na odległość. Powiedziała mu, że jej rodzice nigdy nie pozwolą, by opuściła Kapsztad. Nie chcąc jej stracić, zaproponował, by się pobrali. Zaskoczyła go, gdy bez najmniejszego namysłu zgodziła się na jego propozycję, a kilka dni później, powiedzieli sobie „tak” w obskurnym budynku sądu.
Pod wpływem seksualnego i emocjonalnego uniesienia, gdy była oszołomiona brutalną walką z rodzicami, wyjechali razem do Johannesburga i zamieszkali w malutkim mieszkaniu. Niecały tydzień zajęło mu, by uświadomić sobie, że od teraz nie jest odpowiedzialny tylko za siebie, ale również za żonę. Jej bezpieczeństwo i dobre samopoczucie były w jego rękach.
Wspominając swoje nieudane dzieciństwo, doznał ataku paniki. Wszystko, co wtedy wiedział, polegało na tym, by nie być takim samym człowiekiem jak jego ojciec. Nie chciał skrzywdzić Aishy, tak jak on krzywdził mamę. Wiedział, jak to jest żyć w niepewności tego, co może przynieść jutro. Już jako dziecko, leżąc w swoim za małym łóżeczku, przysiągł sobie, że nigdy nie będzie takim mężem, jak jego ojciec.
Będzie pracował bardzo ciężko i robił wszystko, by jego żona z dumą nazywała go swoim mężem. Pokaże swojemu ojcu, gdziekolwiek był, jak to jest odnieść prawdziwy sukces. Nigdy nie dałby jej powodu, by go zostawiła, ale, jak na ironię, tak właśnie się stało.
– Cześć, Aisho – powiedział, gdy ich oczy wreszcie się spotkały. – Minęło trochę czasu…
Ostatni raz widział ją, gdy wychodził do pracy wczesnym jesiennym rankiem, myśląc, że spotka się z nią później, jeśli nie po obiedzie, to w nocy, gdy skończy dwunastogodzinną zmianę. Wyraźnie pamiętał noc przed jej odejściem. Opowiadał jej wtedy, jak bardzo jest podekscytowany tym, że zaproponowano mu objęcie nowego stanowiska w Londynie i ogromną podwyżkę. Opowiadał, że będzie musiała zostać w Afryce Południowej miesiąc, może dwa, aż uda mu się załatwić dla niej wizę, a w tym czasie znajdzie dla nich wspaniały dom. To była jego wielka szansa, której nie mógł zmarnować. Czuł, że życie wreszcie rozdało mu dobre karty.
Tej nocy wrócił do pustego mieszkania. Początkowo myślał, że Aisha wyszła z przyjaciółmi, jednak zaniepokoiło go, że wybrała tak późną porę. Nad ranem był już rozgorączkowany jej zniknięciem. Gdy chciał zadzwonić na policję, znalazł list, którego słowa wyryły mu się w pamięć.

Gratuluję Ci nowej posady w Londynie, jednak oboje wiemy, że to się nie uda. Nie mogę dłużej udawać. Spraw, aby Londyn zapłonął. Aisha

– Cześć, Pasco – odpowiedziała wreszcie.
– Znacie się? – Bystre oczy Muzziego skakały między nimi.
– Byliśmy małżeństwem. – Pasco nie mógł powstrzymać cynicznego uśmiechu.
– Co takiego? Dlaczego nic o tym nie wiedziałem?! – Brwi Muzziego uniosły się.
Pasco spojrzał na Aishę, która kołysała się z nogi na nogę. Przed oczami stanął mu dzień, kiedy czekał na nią w samochodzie, podczas gdy ona informowała rodziców o ich ślubie. Chwilę później wyszła z rodzinnego domu z jedną walizką i zapłakanymi oczami.
Tego dnia planowali również odwiedzić jego rodziców, ale ze względu na swój stan Aisha nie miała na to ochoty. Wtedy jeszcze żadne z nich nie myślało, że przed Bożym Narodzeniem będą już rozwiedzeni.
Zanim Pasco zdążył cokolwiek powiedzieć, Muzzi położył dłoń na ramieniu Aishy i powiedział:
– Przepraszam, nie miałem o tym pojęcia. Spotkajmy się ponownie za dzień lub dwa i porozmawiamy ponownie o waszej współpracy.
– To, że byliśmy małżeństwem, nie wpływa na jakość mojej pracy. Jestem jednym z najlepszych i najbardziej doświadczonych konsultantów w firmie. Nasza dawna znajomość nie ma na to wpływu.
Zarówno Muzzi, jak i Ro odetchnęli z ulgą, a Pasco podrapał się po karku zdziwiony jej pozbawioną emocji reakcją.
Dorosła – pomyślał. – Stała się bardziej odporna.
– Jestem profesjonalistką i poradzę sobie z tym – dodała. – W skali katastrof, ta nawet nie pojawia się na moim radarze.
Pasco natomiast nie był pewny, czy będzie umiał pracować z kimś, kto sprawia, że jego serce przyśpiesza, a usta wysychają boleśnie. Nie bał się ciężkiej pracy. Lubił wyzwania, ale praca z kobietą, która go porzuciła, była czymś, czego mógł nie udźwignąć.
Muzzi otoczył ramieniem żonę i dał jej znać, że już czas na nich. Ro nie miała w zwyczaju narzekać, ale zawsze wiedział, kiedy potrzebuje odpoczynku.
Pasco drżał. Wiedział, że nie potrzebował wiele, by dać się ponieść pożądaniu, dlatego nie chciał zostać z Aishą sam na sam.
– Chodźmy wszyscy w stronę hotelu – zaproponował.

Spróbujmy jeszcze raz - Dani Collins Rebecca po czterech latach separacji przyjeżdża do Kanady, by sfinalizować rozwód z Donovanem Scottem, mistrzem olimpijskim w narciarstwie alpejskim. Porzuciła go, bo czuła się w tym małżeństwie samotna. Donovan prosi Rebeccę, by jeszcze raz spróbowali być razem. Łączyła ich wielka namiętność, która – jak się natychmiast przekonują – okazuje się równie silna jak na początku małżeństwa… Kto tu rządzi? - Joss Wood Aisha Shetty otrzymuje intratne zlecenie urządzenia pięciogwiazdkowego hotelu w Kapsztadzie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, dostanie upragniony awans. Jest pełna obaw, ponieważ przy urządzaniu hotelowej restauracji czeka ją współpraca z byłym mężem. To niełatwe zadanie, bo Pasco Kilder, genialny szef kuchni, jest najbardziej aroganckim i władczym mężczyzną, jakiego zna. Największym problemem jednak okazują się nie urazy z przeszłości, lecz to, że wciąż ją pociąga… Wood

Uwiodę cię i rzucę

Katherine Garbera

Seria: Gorący Romans

Numer w serii: 1285

ISBN: 9788383423845

Premiera: 06-12-2023

Fragment książki

Trzymając w ręku kubek mrożonej kawy, Olive Hayes wsiadła do taksówki mającej zawieźć ją do siedziby browaru Inferno Brewing. Firma przerobiła stary zakład nad jeziorem Michigan na nowoczesny browar z biurem oraz sklepem. Olive – a wraz z nią całe miasto – przez całą zimę i wiosnę nasłuchała się radiowych reklam, w których szef browaru, Dante Russo, czarował opowieściami o zmieniających się porach roku.
Publika spijała każde jego słowo. Zdaniem Olive wszystko ze względu na ten jego głęboki niski głos, który pobudzał wyobraźnię i sprawiał, że myśli słuchaczy zaczynały krążyć wokół letnich przyjemności. Z podnieceniem więc odebrała telefon od Kiki Marin, szefowej marketingu w Inferno Brewing, która oznajmiła, że Dante potrzebuje pomocy w kwestii zmiany wizerunku.
Olive natychmiast zajrzała do sieci i odkryła, że szef browaru praktycznie nie istnieje w mediach społecznościowych. Nie miał profilu na Facebooku ani na Twitterze. Podobnie z Tik-Tokiem i Instagramem.
To znacznie ułatwiało jej zadanie. Miała czystą kartę. Komentarz Kiki, która ostrzegła ją, że Dante bywa trudny, uznała za przesadę. W końcu mężczyzna o takim głosie na pewno potrafi zahipnotyzować kobietę…
Przestań, powiedziała sobie. Na nic się nie nastawiaj! Westchnęła i napiła się kawy, obserwując przez okno miejski krajobraz Chicago.
Wystroiła się na to spotkanie. Miała na sobie jasnofioletową sukienkę w kratkę na szerokich ramiączkach i buty na koturnie. Dobrała do tego torebkę, którą jej przyjaciółka Paisley uszyła w zeszłym roku w przypływie projektanckiej pasji. Teraz wszystkie trzy nosiły jednakowe torebki – Olive oraz jej przyjaciółki Paisley i Delaney, z którymi weszła w spółkę zaraz po ukończeniu studiów.
Popularne, śliczne, rozpuszczone, bogate – doskonale odnajdywały się w świecie mediów społecznościowych. Zaczęły skromnie, ale wkrótce okazało się, że mają mnóstwo znajomych, którzy potrzebują nowego wizerunku w sieci. Jak na przykład byłego chłopaka Delaney, który z imprezowicza chciał zamienić się w gwiazdę futbolu.
To była jedna z wielu metamorfoz, które przeprowadziły w przeciągu ostatnich ośmiu lat. Rodzice Olive nie rozumieli, na czym polega jej praca, ale mimo to wspierali córkę. Mama przebąkiwała coś czasem o małżeństwie, ale Olive nie była na to gotowa. Rodzicom wyjaśniła, że musi najpierw poznać samą siebie. Ciągle dorastała i dopiero zaczynała lubić kobietę, którą stała się, gdy skończyła z alkoholowymi przygodami na jedną noc.
Kiedy taksówka zatrzymała się przed budynkiem Inferno Brewing, wetknęła kosmyk włosów za ucho, założyła okulary na głowę i pożegnała się z kierowcą. Wyrzuciwszy kubek po kawie, poprawiła szminkę i ruszyła przed siebie. W recepcji była już opanowana.
– Nazywam się Olive Hayes. Jestem umówiona z Kiki Marin – oznajmiła z uśmiechem.
– Dobrze. – Recepcjonistka postukała w klawiaturę, skinęła głową i wręczyła Olive kartę wejścia. – Proszę usiąść. Pani Marin za chwilę zejdzie.
Olive zajęła miejsce i wyjęła notatnik. Jeszcze raz przejrzała materiały od Kiki. Z metamorfozą Dantego miała się uporać przed festiwalem Smak Chicago, który wypadał w ten sam weekend co Święto Niepodległości. To dawało jej sześć tygodni. Kiki wspomniała, że Dante może potrzebować kilku lekcji na temat interakcji z mediami. Podczas pierwszego spotkania Olive zawsze sprawdzała, jak jej klienci radzą sobie pod presją i czy umieją trzymać język za zębami. W końcu nikt nie lubi słuchać przechwałek.
– Witaj, Olive. Jestem Kiki Marin. Miło cię poznać – przywitała ją młoda kobieta.
Olive z uśmiechem potrząsnęła jej dłoń.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Muszę przyznać, że nie mogę się doczekać, aż poznam słynnego szefa Inferno Brewing. Jestem ciekawa, kto stoi za tym tajemniczym głosem z radia.
– Obiecaj, że nie uciekniesz, kiedy się dowiesz.
– Obiecuję.
Razem ruszyły do biura Dantego. Wreszcie Kiki przystanęła przy otwartych drzwiach.
– Gotowy?
– Tak – odparł głos, w którym Olive zdążyła się zakochać.
Gdy zajrzała do środka, znieruchomiała. Powitała ją czupryna loków i twarz tonąca w gąszczu brody. Potem zobaczyła szary luźny T-shirt z dżinsową koszulą narzuconą na ramiona i spodnie w kolorze khaki. Zrozumiała, co miała na myśli Kiki. Czeka ją prawdziwe wyzwanie.

Olive Hayes. Nie mógł uwierzyć, że dziewczyna, w której kochał się na studiach, która go odrzuciła i zmusiła do podjęcia ważnych życiowych decyzji – stała teraz w progu jego biura. Była jeszcze piękniejsza, niż zapamiętał.
Zerknął na Kiki, która uniosła ostrzegawczo brwi, nakazując mu zachować spokój.
– Witam. Nazywam się Dante Russo – powiedział, udając uprzejmego. Teraz, gdy odkrył, kogo zatrudniła Kiki, był jeszcze mniej chętny do zmiany wizerunku.
Choć wątpił, że będzie w stanie współpracować z Olive, postanowił dać jej szansę. Ufał instynktowi Kiki.
– Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać. Już zdążyłam zakochać się w twoim głosie!
Nie poznała go. Nic dziwnego. Jako dawny miłośnik domowego jedzenia mamy i przeciwnik siłowni, na studiach był dużo okrąglejszy. No i wtedy wszyscy nazywali go Dannym. Nie miał też brody, tylko tę burzę loków. Dobrze, że go nie zapamiętała.
– Dziękuję.
– Domyślasz się chyba, na czym polega problem – wtrąciła Kiki. – Tak, głos to wielki atut Dantego, ale…
Dante posłał Kiki surowe spojrzenie. Przesadziła.
– Ale co? – zapytała Olive. – Dante wygląda jak ktoś, kto stoi na czele browaru. Jest autentyczny. Przyda mu się może odrobina szlifu, ale to wszystko.
Dante raz jeszcze przyjrzał się Olive. Sięgające do ramion włosy związała w niski kucyk. Jej twarz w kształcie serca rozjaśniał uśmiech, od którego nie mógł oderwać oczu. Kiedyś godzinami fantazjował o tych ustach. Choć bywała wredna, jej uśmiech topił męskie serca, a wargi z wyraźnie zaznaczonym łukiem kupidyna wydawały się stworzone do całowania.
Czuł, że go rozumie. Co prawda z jej słów wynikało, że nie uważała go za amanta, ale też nie zamierzała go zmieniać.
– Zgadzam się – przytaknęła Kiki. – Przepraszam, jeśli posunęłam się za daleko, Dante. Po prostu bardzo mi zależy, żeby wszystko wyszło idealnie.
– Rozumiem. Nie przejmuj się. – Mówił szczerze. Wiedział, jaki był. Po części właśnie dzięki Olive, która zmusiła go, aby to zaakceptował i przestał udawać kogoś, kim nie jest. – Od czego zaczynamy? Chcesz się czegoś napić?
– Poproszę wodę – mruknęła Olive. – Ustalmy plan działania. Muszę wiedzieć, na jakim efekcie ci zależy, żeby móc stworzyć wizerunek odpowiadający głosowi z radia.
Razem z Kiki zajęły miejsca przy małym stole w rogu. Następną godzinę spędzili na omawianiu wielkiego otwarcia browaru, a w tym imprezy dla VIP-ów podczas festiwalu Smak Chicago. Priorytetem była jednak nowa kampania w mediach społecznościowych z Dantem jako twarzą Inferno Brewing. Nie tylko głosem.
Niedługo później Kiki udała się na inne spotkanie, więc Dante został z Olive sam. Podniosła głowę znad notatek.
– Wiem już, czego oczekuje Kiki, ale to ty tu rządzisz. Gdzie stawiamy granice?
– Granice?
– Na co absolutnie się nie zgadzasz? W kwestii włosów czy ubrania… Zależy mi, żebyś dalej przypominał siebie, ale był nieco bardziej elegancki…
– Jak stylowy drwal?
Roześmiała się i pokiwała głową. Poczuł od niej zapach truskawek.
– Tak.
– Nie mam nic przeciwko nowej fryzurze, ale nie chcę zostać bez brody. Ktoś powiedział mi kiedyś, że podbródek to moja słaba strona.
– Kto? – zapytała. – Ludzie bywają tacy nieuprzejmi. Na pewno bez brody też wyglądasz świetnie.
Ty to powiedziałaś. Wymieniła to jako jeden z powodów, dla których nie zamierzała się z nim spotykać – ani zgodzić na wspólny taniec na studenckiej potańcówce.
– Dziewczyna, którą kiedyś znałem.
– Pewnie miała przerośnięte ego. Tak czy owak, znam świetnego barbera, umówię cię. Może dziś? Im szybciej, tym lepiej. Do pierwszego publicznego wystąpienia zostało…
Z powrotem zajrzała do notatek, ale on skupił się na jej wcześniejszym komentarzu. Czy Olive z czasów studenckich naprawdę miała przerośnięte ego? Wiedział, że on miał z tym problem. Po publicznym odrzuceniu zdał sobie sprawę, że właściwie jej nie znał; zadurzył się w niej tylko, bo była śliczna, a podczas pracy nad wspólnym projektem zaczął czuć coś więcej.
Nie zamierzał popełnić tego błędu po raz kolejny.
– Może być? – wtrąciła.
– Przepraszam, zamyśliłem się – odparł szorstko.
Dotknęła jego dłoni, a on poczuł dreszcz. Natychmiast wycofała rękę i zagryzła usta.
– Pytałam, czy mogę umówić cię na dziś po południu?
Kilka minut później już jej nie było. Dante podszedł do okna, by na nią popatrzeć. Dopiero potem zdał sobie sprawę, co robi. Nie potrafił zaprzeczyć, że była piękna i seksowna, nie zamierzał jednak znowu się w niej zakochać. Wierzył, że doświadczenie, pozycja i pewność siebie pomogą mu się przed tym uchronić.

ROZDZIAŁ DRUGI

Olive wysłała przyjaciółkom relację ze spotkania – głównie po to, aby na chwilę oderwać myśli od Dantego. Nie spodziewała się, że ,,stylowy drwal” będzie taki… pociągający. Nie mogła zaprzeczyć, że się jej podobał. A ponieważ był ich klientem, nie mogła tego okazywać. Na moment zadumała się więc nad wspomnieniem jego inteligentnych zielonych oczu, które zerkały na nią w sposób wskazujący coś więcej niż zawodowe zainteresowanie, i szybko wróciła do pracy.
Już wcześniej poprosiła Pietra, by zjawił się w Inferno Brewing i spróbował zapanować nad dziką grzywą Dantego. Teraz musiała pomyśleć nad nową garderobą dla szefa browaru. Musiała zdobyć jego wymiary.
Postanowiła wysłać mu wiadomość.

Cześć, tu Olive Hayes. Jaki nosisz rozmiar ubrań? Musimy Ci coś przygotować.

To znaczy co? Mam w domu kilka par dżinsów i spodni khaki.

Olive przewróciła oczami i zdecydowała, że zadzwoni. W słuchawce niemal natychmiast rozległ się jego niski, tak sprzeczny z wyglądem głos.
– Nie chcę się kłócić, po prostu nie lubię marnować pieniędzy na ubrania.
Gdy go usłyszała, aż drgnęła. Potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości.
– Rozumiem, ale musimy stworzyć ci jakiś wizerunek. Chciałabym spróbować kilku różnych stylizacji. Jeśli chcesz, możemy zacząć od garderoby, którą już masz.
Westchnął.
– Nie mam dziś czasu.
– Jasne. Podaj mi tylko swój rozmiar, a coś znajdę.
– Dobrze. Chyba pora, żebym ci zaufał – mruknął.
– Tak na pewno będzie łatwiej. Ale rozumiem twój punkt widzenia, Dante. Wiem, że sprzedajesz piwo, nie swój wizerunek. Sęk w tym, że już zacząłeś go budować. Przez reklamy w radiu twój głos stał się sławny. Kiki ma rację, że warto go wykorzystać. Chciałabym, żebyście oboje byli zadowoleni.
– Doceniam to. Dam ci dostęp do mojej karty kredytowej.
– Nie musisz…
– Muszę. To dla mnie ważne. I skoro będziesz robić zakupy, potrzebuję nowego garnituru.
– Umówię cię z krawcem.
– Świetnie. Teraz muszę iść na spotkanie. Gdzie mam się stawić na te przymiarki?
Olive już zaczęła sobie wyobrażać, jak będzie wyglądał po metamorfozie, i na moment zapragnęła, by spotkali się u niej. Ten głos był jak obietnica upojnej nocy…
Co się z nią dziś dzieje?
– Kiki zaproponowała salę konferencyjną. Po fryzjerze i krawcu zajmiemy się ubraniami.
– Brzmi to tak, jakbym brał udział w jakimś tandetnym programie.
– Bo tak jest – zgodziła się. Nie mogła doczekać się jego przemiany. Dante na pewno będzie wyglądał świetnie. – To może być dobra zabawa.
– Mhm – mruknął. – Na razie, Olive.
– Na razie, Dante.
Chwilę później otrzymała od niego szereg wiadomości – z numerem karty i wymiarami, które okazały się mniejsze, niż przypuszczała. Cóż, musi mu zaufać.
Na zakupy ruszyła z radością godną prawdziwej miłośniczki buszowania po sklepach. Ubrania dla Dantego dobierała nie z myślą o Dantem, którego spotkała rano w biurze, ale o mężczyźnie, jaką przywoływał na myśl jego zachrypnięty, kuszący głos. Wybierała ubrania, które pasowały do jej fantazji.
– Cześć! – powiedziała Delaney przy stoisku z perfumami.
Olive nie była zdziwiona, że ją tu spotkała. Wiedziała, że przyjaciółka nie ma w tej chwili żadnego spotkania. Jej włosy przechodzące z ciemnych w jasne sięgały ramion. Choć w mediach uchodziła za rozpuszczoną dziedziczkę imperium detergentów, pracowała równie ciężko, jak Olive i Paisley. Wieczorami pozowała u boku partnera przed paparazzi, lecz rano stawiała się pilnie w pracy.
– Co myślisz? – zapytała Olive, wyciągając do Delaney perfumowany papierek.
– Dla kogo to?
– Inferno Brewing.
– Ładne, ale co powiesz na to?
Pod wpływem leśnego zapachu Olive zamknęła oczy i pomyślała o Dantem. Przypomniała sobie tę iskrę, która się pojawiła, gdy dotknęła jego dłoni. Zdała sobie sprawę, że bardzo ją pociągał…

Miliarder Dante Russo, szef dużej wytwórni piwa, wygląda jak elegancki drwal. Ma na głowie burzę włosów, zapuszczoną i zaniedbaną brodę. Ponieważ jego kariera wkracza w nowy etap, potrzebuje zmiany wizerunku. Firmę o takiej specjalności prowadzi Olive Hayes – ta sama Olive, która w czasie studiów upokorzyła go na oczach koleżanek i kolegów. Teraz role się odwróciły i Olive zaczyna z nim flirtować. Dante chętnie spędziłby z nią noc. Uwieść ją i rzucić, ależ to by była słodka zemsta...

Ze mną będziesz bezpieczna, Niespodzianki losu

Chantelle Shaw, Tara Pammi

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1209

ISBN: 9788383420257

Premiera: 13-12-2023

Fragment książki

Ze mną będziesz bezpieczna – Chantelle Shaw

– Paloma to ryzyko!
Franco Zambotta uderzył dłonią w blat biurka.
– Większość życia spędziła w Anglii, odcięta od swojego włoskiego dziedzictwa. Jej nierozważne małżeństwo i błyskawiczny rozwód dowodzą, że jest impulsywna. Moim zdaniem wnuczka Marcella nie nadaje się do kierowania Grupą Morante. Nie muszę ci przypominać, Daniele, że to firma o globalnym zasięgu, z wielomiliardowym rocznym dochodem. Nie można jej powierzyć dziewczynie, która nie ma doświadczenia w prowadzeniu interesów.
– Z całym szacunkiem, Franco, twoja opinia w tej kwestii jest nieistotna – Daniele Berardo powiedział spokojnie, kryjąc swoją niechęć do rozmówcy. Zdumiewało go, że Marcello Morante, założyciel Grupy Morante, słynący ze swojej charyzmy i niezwykłej smykałki do interesów jest spokrewniony z kimś tak niesympatycznym.
W ciągu dwudziestu czterech godzin, jakie upłynęły od zasłabnięcia Marcella na polu golfowym i jego śmierci w drodze do szpitala, Daniele nie zdołał jeszcze do końca oswoić się ze stratą człowieka, który był jego mentorem i bliskim przyjacielem. Nie mógł jednak dopuścić do tego, by media dowiedziały się o śmierci Marcella, zanim ta wiadomość dotrze do jego wnuczki. A Paloma Morante, jedyna spadkobierczyni ogromnej fortuny swojego dziadka, zniknęła.
Rozmowa z człowiekiem, którego Paloma nazywała stryjecznym dziadkiem Franco, była bezcelowa i Daniele tracił tylko czas, a musiał pilnie ją odszukać.
– Życzeniem Marcella było, żeby to Paloma została jego następczynią – powiedział chłodno. – Jednak zastrzegł w swoim testamencie, że w razie gdyby umarł, zanim jego wnuczka ukończy dwadzieścia pięć lat, firma będzie do tego czasu zarządzana przez radę nadzorczą. Czy muszę ci przypominać, Franco, że twoim obowiązkiem jako prezesa zarządu jest współpraca z pozostałymi członkami rady?
Franco prychnął.
– Kilku jej członków wyraziło niepokój z powodu braku u Palomy cech przywódczych. Zamierzam wystąpić z wnioskiem o wotum nieufności dla niej i zaproponować swoją kandydaturę na jej miejsce.
Daniele zacisnął zęby. Nigdy nie ufał dużo młodszemu przyrodniemu bratu Marcella. Franco był owocem drugiego małżeństwa ich matki, po tym jak ojciec Marcella zmarł stosunkowo młodo. Marcello był jego jedynym spadkobiercą, ale powierzył przyrodniemu bratu wysokie stanowisko w firmie. Paloma jedyne doświadczenie zdobyła podczas rocznego stażu w Grupie Morante. Było więc możliwe, że Franco przekona radę.
Daniele przypomniał sobie ostatnie słowa Marcella.
– Obiecaj, że zaopiekujesz się moją wnuczką! Uważam cię za wnuka, którego nigdy nie miałem, Daniele. Błagam cię, myśl o Palomie jak o swojej siostrze i chroń ją przed rekinami, które będą chciały rozerwać ją na strzępy, kiedy odejdę.
Ale jak Daniele mógł myśleć o Palomie jako swojej siostrze? Przez ostatnie trzy lata próbował w ogóle o niej nie myśleć. Gdy spotkał ją po raz pierwszy, była płochą nastolatką, chociaż już wtedy zdradzała oznaki wielkiej urody. Daniele zauważył ją, ale był zajęty własnymi sprawami i nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi. Kiedy miała dwadzieścia jeden lat, przyjechała do Livorno na zachodnim wybrzeżu Toskanii, by odbyć staż w Grupie Morante. Firma produkująca luksusowe wyroby skórzane stała się wtedy liderem na rynku, po części dzięki Danielemu, który sprawił, że zaistniała w internecie. Piękna młoda kobieta, którą Paloma się wtedy stała, wywarła na nim ogromne wrażenie. Miała smukłą sylwetkę, kasztanowe włosy i mlecznobiałą skórę, gładką niczym najdelikatniejsza porcelana. Posiadała też wrodzoną elegancję i grację, którą zawdzięczała arystokratycznym korzeniom rozciągającym się na trzy kraje europejskie. Jej dziadek Włoch nosił tytuł markiza, jego tragicznie młodo zmarła żona była córką francuskiego księcia, a matka Palomy, Angielka, szczyciła się pokrewieństwem z brytyjską rodziną królewską.
Daniele nie potrafił się oprzeć chemii, jaka wybuchła między nim a Palomą. Starał się zachowywać dystans, mając świadomość, że jest od niej o dwanaście lat starszy. Ale na wielkim balu w okazałym palazzo Marcella Paloma zaczęła z nim flirtować, a kiedy zainicjowała pocałunek, stracił nad sobą panowanie i uległ jej powabowi. Wciąż pamiętał, jak miękkie były jej usta, kiedy je całował. Jednak szybko się opamiętał, przekonany, że jej dziadek by tego nie pochwalił. Marcello miał bowiem nadzieję, że Paloma wyjdzie za mąż za kogoś z włoskiej arystokracji.
Odtrącił ją wtedy i więcej już jej nie widział. Ale często o niej myślał i przez ostatnie trzy lata jego fascynacja nie słabła. Był jednak zdecydowany dotrzymać obietnicy danej Marcellowi, że będzie traktował ją jak siostrę. Najpierw musiał ją jednak odnaleźć i przekazać jej straszną wiadomość o śmierci jej dziadka.
Wiedział, że mieszkała w Londynie, gdzie starała się trzymać w cieniu. Po śmierci Marcella została miliarderką i jej życie miało się od teraz zmienić całkowicie. Asystentka Marcella udostępniła mu namiary na Palomę, ale jej komórka była wyłączona. Kiedy zadzwonił na jej numer stacjonarny, jej współlokatorka Laura poinformowała go, że Paloma wyjechała medytować w odosobnieniu joginów gdzieś w Irlandii.
– Paloma powinna być tutaj, w siedzibie Grupy Morante – surowy głos Franca przerwał rozmyślania Danielego. – Prosiłeś mnie o opóźnienie oficjalnego komunikatu o śmierci Marcella, żeby dać jej czas na dojście do siebie. Ale nie będę dłużej zwlekał, ryzykując, że wieści wyciekną do prasy. W tym czasie niezbędne jest silne przywództwo.
– Musisz zrozumieć, że Paloma jest w szoku. – Daniele był pewien, że będzie zdruzgotana, ale nie zamierzał się przyznawać, że nie zna miejsca jej pobytu ani że ona nadal nie wie o śmierci dziadka. – Nalegam, by dano jej więcej czasu na pogodzenie się ze stratą. Tylko zarząd i lekarze, którzy próbowali go ratować, wiedzą, że Marcello nie żyje. Zabroniłem komukolwiek rozmawiać z mediami.
– Nie miałeś prawa tego robić za moimi plecami – powiedział Franco z furią.
– Musiałem działać szybko. Marcello mianował mnie dożywotnio wiceprezesem zarządu. – Daniele zastanawiał się, czy zmarły przyjaciel podejrzewał, że jego przyrodni brat może próbować przejąć władzę w firmie. – W ciągu kilku najbliższych dni przywiozę Palomę do Livorno, by mogła złożyć oświadczenie dla prasy.
– Jestem oprócz jej matki jedynym żyjącym krewnym Palomy. Chciałbym złożyć jej kondolencje, jeśli powiesz mi, gdzie ona jest. – Franco zmienił ton, ale Daniele mu nie ufał.
– Muszę uszanować jej prywatność. – Wychodząc z gabinetu Franca, postanowił odwiedzić każde cholerne odosobnienie joginów w Irlandii w poszukiwaniu zaginionej dziedziczki.
Zadzwonił jego telefon i szybko odebrał, widząc numer współlokatorki Palomy.
– Laura?
– Panie Berardo, skłamałam, mówiąc, że Paloma jest w Irlandii. Uczy charytatywnie dzieci w szkole w zachodniej Afryce. W Mali od lat panują niepokoje społeczne i przemoc, więc nie mówiła o tym dziadkowi, żeby go nie martwić. Dla bezpieczeństwa ustaliłyśmy hasło alarmowe. Gdyby kiedykolwiek mi je wysłała, miałam zadzwonić do pana i powiedzieć, gdzie przebywa.
Daniele zmarszczył brwi.
– Dlaczego prosiła, żebyś zadzwoniła do mnie?
– Powiedziała, że jej dziadek ufa panu bezgranicznie, a ona wierzy w jego osąd. – Naglący ton kobiety zaniepokoił Danielego. – Kilka minut temu otrzymałam od niej wiadomość z tym hasłem. Boję się, że ma jakieś kłopoty.

Paloma wyjrzała przez maleńkie okno w chacie. Na zewnątrz widziała tylko zakurzoną pustynię, kilka karłowatych drzew i błysk karabinu na ramieniu jednego z jej porywaczy.
Adrenalina, która ją zalała, kiedy dwóch zamaskowanych bandytów wtargnęło do szkoły, gdzie uczyła malijskie dziewczęta, pomogła jej zachować spokój, gdy została wrzucona do ciężarówki i wywieziona. Ale godziny spędzone w zamknięciu z niewielką ilością jedzenia i wody zrobiły swoje. Była przerażona i czuła się bezsilna.
Zdołała przynajmniej wysłać wiadomość, alarmując swoją współlokatorkę w Londynie, zanim jeden z bandytów odebrał jej telefon. Do tego czasu Laura powinna się już skontaktować z Danielem Berardem. Ale realnie rzecz biorąc, jak komputerowy maniak mógł jej pomóc w obecnej sytuacji? Nie, żeby Daniele miał w sobie coś z maniaka. Z jego oszałamiającym wyglądem i silnym seksapilem mógł być raczej gwiazdorem filmowym, a nie ekspertem informatycznym i właścicielem największej firmy internetowej we Włoszech. Sam doszedł do swoich milionów. Prasa okrzyknęła go najbardziej pożądanym kawalerem we Włoszech, a jego przystojna twarz z lekko ironicznym grymasem pojawiała się regularnie na plotkarskich łamach. Niezmiennie fotografowano go z coraz to inną pięknością uwieszoną na ramieniu. Paloma spędzała więcej czasu, niż chciałaby to przyznać, śledząc go na portalach społecznościowych. Ostatni raz na żywo widziała go trzy lata temu.
Pomimo duchoty panującej w chacie zadrżała na wspomnienie najbardziej upokarzającego momentu w jej życiu. Kiedy na balu zorganizowanym przez jej dziadka Daniele poprosił ją do tańca, powinna wiedzieć, że była to z jego strony zwykła uprzejmość. Już jako nastolatka się w nim podkochiwała, a wypity tego wieczoru szampan dodał jej odwagi. Przytuliła się do niego w tańcu. Uznał, że potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza i wyprowadzał ją z sali balowej. Kiedy znaleźli się sami w ogrodzie, zarzuciła mu ręce na szyję i przycisnęła usta do jego ust. Zesztywniał i chwycił ją za ramiona, jak gdyby chciał ją ściągnąć na ziemię. Ale potem wydał z siebie szorstki dźwięk i zaczął ją namiętnie całować. Pasja, z jaką na to zareagowała, zaszokowała ją samą.
Ale on nagle odsunął ją od siebie.
– To nie powinno się wydarzyć – powiedział chłodno. – Twój dziadek oczekiwałby lepszego zachowania od nas obojga. Zapomnijmy, że ten incydent w ogóle miał miejsce.
Płonąc z zażenowania, uciekła wtedy do palazzo, a następnego dnia wyjechała. Przez kolejne trzy lata odwiedzała dziadka wyłącznie pod nieobecność Danielego w Livorno. Jej decyzja o poślubieniu Caluma ledwie miesiąc po ich pierwszej randce miała być dowodem na to, że wyleczyła się z Danielego.
Ale Marcello nie ukrywał, że bardzo go szanuje. Paloma miała więc nadzieję, że przez sentyment do jej dziadka Daniele spróbuje jej teraz pomóc. Wiedziała, jak bardzo staruszek martwiłby się na wieść, że została porwana. Wyjechała na wolontariat do Afryki zainspirowana jego działalnością społeczną. Marcello był znanym filantropem. Założył Fundację Morante wspierającą projekty charytatywne na całym świecie i finansował ją z procentu zysków swojej firmy, Grupy Morante.
Paloma dorastała, wiedząc, że pewnego dnia ją odziedziczy. Kiedy jej ojciec, jedyny syn Marcella, zginął tragicznie, wypełniło się jej przeznaczenie. Ale dziadek miał kierować Grupą Morante jeszcze przez wiele lat, a ona chciała pójść w międzyczasie własną drogą. Podjęła pracę w fundacji charytatywnej wspierającej dzieci w Afryce i wyjechała uczyć w szkole w Mali, gdzie mogła realnie zmienić życie swoich podopiecznych.
Zastanawiała się teraz z przerażeniem, co się z nią stanie. Odkąd ją porwano, prawie nie spała. Ze zmęczenia głowa jej opadała. Musiała zasnąć, ale nagle obudził ją dźwięk pędzącego samochodu i przerażający odgłos wystrzału. Serce zaczęło jej walić. Gdy drzwi do chaty zostały gwałtownie otwarte, skoczyła na równe nogi.
W drzwiach stał potężny mężczyzna w mundurze w kolorze khaki. Twarz zakrywała mu kominiarka z dwoma wąskimi otworami na oczy. Nie był jednym z tych, którzy uprowadzili ją ze szkoły, ale mógł być ich przywódcą. Na ramieniu trzymał karabin. Instynktownie odsunęła się od niego.
– Chodź ze mną – warknął. Jego głos brzmiał dziwnie znajomo.
Ze strachem cofnęła się.
– Kim jesteś? – Zadrżała na odgłos strzelaniny na zewnątrz.
Bez kolejnego słowa mężczyzna rzucił się w jej stronę, zwalił ją z nóg i przewiesił przez ramię. Stało się to tak szybko, że nie miała czasu zareagować. Wyniósł ją z chaty, a kiedy rzucał szorstkie polecenia swoim towarzyszom, znowu miała niejasne poczucie, że rozpoznaje ten głos.
Rozległ się dźwięk zapalanego silnika i została wrzucona na tył ciężarówki. Uderzyła z hukiem głową o metalową podłogę. Próbowała usiąść, ale mężczyzna wskoczył do samochodu, zatrzasnął drzwi i rzucił się na nią, a pojazd szybko odjechał.
– Zejdź ze mnie! – Próbowała go odepchnąć, ale to było jak próba przesunięcia granitowego głazu. Od lat trenowała sztuki walki, jednak nie mogła się bronić przed kimś o tyle większym i silniejszym od siebie. Świadomość, że znalazła się na jego łasce, rozpaliła jej gniew.
– Rzucaj się na kogoś swojego wzrostu, palancie. Kręci cię obezwładnianie bezbronnych kobiet i dzieci? – Przypomniała sobie przerażone twarze swoich uczennic, gdy bandyci wtargnęli do klasy. – Co zrobiliście z dziewczynkami ze szkoły? Puśćcie je wolno. Ich rodziny nie mogą sobie pozwolić na zapłacenie okupu. Mój dziadek jest bogaty i zapłaci za moje uwolnienie, ale tylko wtedy, gdy wypuścisz dziewczynki.
Przez otwory w kominiarce błysnęły na nią oczy o barwie sherry. Uświadomiła sobie, że twarde uda przyciskają się do niej, przez koszulę wyczuwa imponujący sześciopak mięśni jego brzucha. To niewiarygodne, ale ogarnęło ją podniecenie. Tylko jeden mężczyzna potrafił wywołać w niej taką reakcję. Ale jej porywacz nie mógł być przecież… Chwyciła za brzeg kominiarki i zdarła mu ją z twarzy.
– Daniele!
– Ciao, cara. – Jego seksowny głos z silnym akcentem wzbudził w niej dreszcze.
Rozległ się odgłos kul uderzających o metalową obudowę ciężarówki.
– Vai più veloce! – Daniele ponaglił kierowcę.
Paloma znała włoski i zrozumiała, że kazał mu dodać gazu. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że byli ścigani i do nich strzelano. Daniele osłaniał ją od kul własnym ciałem.
– Nic z tego nie rozumiem – powiedziała drżącym głosem. – Jesteś przecież komputerowym maniakiem.
Widywała go tylko w biurach Grupy Morante lub w pełnym przepychu palazzo jej dziadka. Zawsze wyglądał nieskazitelnie w garniturach od projektanta. Teraz jednak z czarnymi włosami opadającymi na czoło i gęstym zarostem pokrywającym mu szczękę przypominał pirata.
– Nie wiedziałem, że masz o mnie tak niepochlebną opinię – mruknął.
Jego twarz była tak blisko jej twarzy, że czuła jego oddech na policzku. Nie mogła oderwać wzroku od zmysłowych ust. Zalały ją wspomnienia ich pocałunku. Przytrzymywał ją całym ciężarem na podłodze ciężarówki, a czysto kobiecy instynkt sprawił, że rozłożyła uda i jej miednica znalazła się na wysokości jego miednicy. Wtedy gwałtownie odepchnął się od niej.
– Nie ruszaj się – rozkazał, a sam przetoczył się na bok ciężarówki, wycelował przez okno karabin i wystrzelił kilka razy. – Evvai! – krzyknął. – Możesz już usiąść. Trafiłem w ich oponę. Nie zrobią ci już krzywdy.
– Kim ty jesteś?
– Służyłem we włoskiej armii w Dziewiątym Pułku Szturmowym Spadochroniarzy. To jednostka sił specjalnych. – W jego głosie dźwięczała duma. – Odszedłem ze służby z powodu rany, jaką odniosłem, ale pozostałem w kontakcie z kolegami z wojska. Twoja współlokatorka powiedział mi, że masz kłopoty. Skontaktowałem się ze szkołą w Mali i dowiedziałem się o twoim porwaniu. – Zacisnął usta. – To niebezpieczny kraj, a porwania, zwłaszcza obcokrajowców, są tu częste. Przyjazd tutaj był brakiem odpowiedzialności z twojej strony.
– Byłam świadoma ryzyka – mruknęła Paloma. – Ale w Mali brakuje szkół i nauczycieli. Chciałam pomóc. Nie spodziewałam się, że będziesz narażał dla mnie życie. Dziękuję. – Zarumieniła się, świadoma, jak głupio to zabrzmiało.
– Obiecałem twojemu dziadkowi, że będę cię chronił – odparł szorstko. – Pomagali mi starzy przyjaciele z wojska. Informator doprowadził nas do miejsca, w którym trzymali cię porywacze. Za kilka minut dotrzemy na lądowisko, skąd zabierze nas samolot.
– Czy mój dziadek wie, co się ze mną stało?
– Nie. – Daniele odwrócił głowę, unikając jej wzroku.
– Dziękuję, że nic mu nie powiedziałeś – wyszeptała. – Wymyśliłam historyjkę, że spędzam czas w spa, bo nie chciałam, żeby się o mnie martwił.
– Muszę ci o czymś powiedzieć. – Daniele zaklął, gdy ciężarówka podskoczyła na wybojach i Paloma wpadła na niego, tracąc równowagę. Wsparła się na jego solidnym torsie i dostrzegła, że jego wzrok padł na wilgotną od potu koszulkę przylegającą jej do piersi. Przerażona poczuła, że twardnieją jej sutki, i szybko odsunęła się od niego.
– Porozmawiamy, kiedy znajdziemy się w samolocie – powiedział ochryple.
Dotarli właśnie na lotnisko. Słysząc jego poważny ton, położyła mu rękę na ramieniu.
– Powiedz mi teraz.
Wypuścił powoli powietrze.
– Mówię to z ciężkim sercem, cara. Marcello nie żyje.
Serce jej stanęło.
– To nieprawda. To niemożliwe – mówiła gorączkowo. – Nonno nie jest młody, ale znakomicie się trzyma jak na swój wiek. To musi być pomyłka…

 

Niespodzianki losu – Tara Pammi

 

– Myślę, że powinniśmy się pobrać.
Priya Pillai podniosła wzrok na Christiana Mikkelsena, geniusza technologii, twórcy chaosu i absolutnego kobieciarza. Opierał się o jej biurko i przyglądał jej się z intensywnością, której nie mogła zignorować. Jej serce mimowolnie zabiło mocniej po tym jakże absurdalnym oświadczeniu, które powiedział na głos, tak samo beztrosko, jak gdy zapytał ją wczoraj, czy potowarzyszyłaby mu na konferencji w Szwajcarii.
Christian, poza tym, że był jej szefem i CEO Modi Mikkelsen Tech, był najlepszym przyjacielem jej zmarłego narzeczonego – Jaia, a także człowiekiem, na którym najbardziej polegała w ubiegłych miesiącach. Mimo że przed śmiercią Jaia nie byli sobie szczególnie bliscy.
Jego muskularna sylwetka, szerokie ramiona i długie umięśnione nogi, które nonszalancko wyciągnął przed siebie, siedząc na krześle, sprawiały, że Priyi ciężko było pozostać obojętną na jego fizyczność.
W ręku Christian trzymał kawałek drewna i małe dłutko. Jego spojrzenie przeskakiwało z jej twarzy na kawałek drewna, tam i z powrotem, ponieważ rzeźbił jej twarz.
Początkowo uważała takie zachowania za niepokojące, jednak Jai kiedyś wspomniał, że Christianowi łatwiej się skupić, gdy ma zajęte ręce.
Wiadomym było, że Christian jest geniuszem, jeśli chodzi o liczby i kodowanie. Dostrzegał wzorce tam, gdzie inni ich nie widzieli. Jednak dopiero gdy Priya zobaczyła kiedyś miniaturową rzeźbę twarzy Jaia i to, w jaki sposób uchwycił głębię osobowości przyjaciela, zdała sobie sprawę, że jego charakter jest o wiele bardziej skomplikowany, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.
Kryło się w nim więcej niż tylko konwencjonalnie przystojny wygląd, urok osobisty i przenikliwy umysł.
Potrząsając głową, Priya skierowała swoją uwagę z powrotem na ekran komputera. Była blisko rozwiązania problemu z algorytmem, który blokował ją od kilku dni. Wypijając łyk kawy, nacisnęła przycisk „kompiluj”. Dopiero wtedy skierowała ponownie uwagę na niego.
– Jest zbyt wcześnie rano na te twoje żarty, Christian – powiedziała, zachowując niewzruszony ton.
Starała się nie zdradzić rosnącego zainteresowania jego osobą…
W rzeczywistości była jednak coraz bardziej zafascynowana każdym niuansem jego osoby i tą magnetyczną energią, którą emanował. Nie mogła jednak nie zauważyć, że choć wyglądał nieskazitelnie w eleganckim szarym garniturze z niebieskim krawatem, który kupiła mu na święta dwa lata temu, to nie ogolił się dziś rano. Zarost w kolorze ciemnego blondu pokrywał jego mocno zarysowaną żuchwę, a ciemne cienie jeszcze bardziej podkreślały głęboki błękit oczu. Kogo dzisiaj zostawiłeś w łóżku? – chciała zapytać. Czy supermodelkę Stellę, czy piłkarkę Ellen?
Christian był w jej mniemaniu oportunistą, jeśli chodzi o relacje z kobietami. Wydawało się, że nie ma konkretnego typu – a raczej każda kobieta, która go zainteresuje, jest w jego typie, a on…
– Dlaczego na mnie tak patrzysz? – zapytał, przecierając dłonią brodę.
Priya odwróciła wzrok. Co, do diabła, było z nią nie tak? Skąd wzięły się te wszystkie bezużyteczne i nieodpowiednie myśli? Od kiedy zaczęła gromadzić bazę danych o tym, co Christian lubi, a czego nie lubi w kobietach?
Mama Priyi zawsze była nadopiekuńczą, waleczną lwicą z powodu kruchego zdrowia dziewczyny. Stan jej serca i liczne wypady na izbę przyjęć w okresie dzieciństwa i nastoletniości sprawiły, że jej matka zawsze była nadopiekuńcza. Ale w okresie depresji, który nastąpił po śmierci Jaia, uwięziła Priyę w klatce, traktując ją jak cenny, delikatny wazon, a nie żywą, oddychającą osobę. Tylko Christian rozumiał jej smutek i dał jej przestrzeń do opłakiwania, zamiast wymagać, żeby szybko poczuła się dobrze dla komfortu wszystkich wokół. A kiedy nadszedł czas, to on wyciągnął ją z dołka i zachęcił do powrotu do normalnego życia. Podjęła pracę w Modi & Mikkelsen Technologies jako architekt rozwiązań – coś, co planowała robić po ukończeniu studiów, kiedy jeszcze żył Jai. Wyprowadziła się z domu rodziców do mieszkania Christiana przy względnej aprobacie ze strony mamy Priyi, ponieważ oczywiście zapewnienia Christiana miały większą wagę niż jej własne słowa.
Wziął ją nawet ze sobą na kilka imprez i w większości przypadków nawet dobrze się bawiła. Niestety była to swego rodzaju pułapka, w którą nigdy nie przypuszczała, że wpadnie. Ani przez sekundę nie przewidziała, że dzielenie z nim przestrzeni doprowadzi do pewnej… intymności, której zarówno pragnęła, jak i której się bała. Nie spodziewała się też, że mimowolnie będzie pierwszym źródłem wiedzy o bujnym życiu miłosnym Christiana. Nie, nie była zazdrosna. Bycie zazdrosnym o jego dziewczyny oznaczałoby, że zależy jej na nim i że chciałaby być jedynym obiektem jego zainteresowania. Nie do końca tak było. Jego romanse i przygody z kobietami przypominały jej tylko o tym, co straciła, tracąc Jaia. Jej zainteresowanie było spowodowane samotnością, ot co. To dowodzi, że nie jesteś martwa w środku – powiedziała jej kuzynka, kiedy Priya zwierzyła się z tej nagłej, niewytłumaczalnej fascynacji Christianem.
Masz dwadzieścia dwa lata i jesteś napalona, to wszystko. Christian jest naprawdę atrakcyjnym facetem. Twoja reakcja jest całkowicie normalna – zapewniła.
– Odejdź, Christianie – odparła. – W przeciwieństwie do ciebie ja mam szefa, przed którym muszę odpowiadać.
– Och, nie słyszałaś? Dziadek wraz z zarządem szukają powodu, żeby mnie zwolnić.
– Co? To niedorzeczne! Ty i Jai tchnęliście nowe życie w tę firmę.
Wzruszył ramionami.
– Ponoć przynoszę im zbyt wiele negatywnego rozgłosu w towarzystwie moimi licznymi romansami i rozwiązłym trybem życia. Moim zdaniem tak naprawdę to tylko ten stary Chatsworth się na mnie wyżywa. Nie podoba mu się fakt, że odrzuciłem jego córkę. – Spojrzał w dół i zobaczył wpatrującą się w niego Priyę.
Przybrała anielską minę, uśmiechając się ciepło, ponieważ darzyła go sympatią mimo całego inwentarza, z jakim przychodził. Zawsze był dobry w rozśmieszaniu jej, pomimo jej determinacji, by trzymać go na dystans.
– Och, daj spokój, Pree, czy to moja wina, że ta kobieta myśli, że oświadczyłbym się jej po zaledwie miesiącu randkowania? Chociaż zgadzam się, że Samantha jest zarówno piękna, jak i bystra, ale chyba zapomniała, kim jestem. Poza tym dla jasności, to ona mnie podrywała.
– Jak ona śmiała! – odpowiedziała ironicznie Priya, ale w głowie włączyła jej się mimowolna gonitwa myśli.
Podczas gdy ona izolowała się przez wiele miesięcy po wypadku Jaia, Christian, z drugiej strony, mocno uderzył w ciąg imprezowy. To było tak, jakby bez solidnej, uziemiającej obecności Jaia, Christian tracił granice. Nic dziwnego, że pan Mikkelsen zagroził, że wyrzuci go z firmy. Ponieważ jedyną rzeczą, która była dla Christiana naprawdę ważna, była MMT. Firma technologiczna, którą Jai i on zbudowali w szkole średniej i na studiach. Stała się ona podwaliną Mikkelsen Technologies w ostatniej dekadzie.
– Chociaż zgadzam się z tobą, że pani Chatsworth mogłaby celować swoim zainteresowaniem w innym kierunku – powiedziała Priya, uśmiechając się. – Możliwe, że udało jej się znaleźć coś wartego kochania nawet w tobie, Christianie. Cuda się zdarzają.
– Teraz po prostu mnie kopiesz, kiedy leżę – powiedział z udawanym bólem w głosie. Ale ciepło w jego niebieskich oczach sprawiło, że poczuła się, jakby wygrała nagrodę. – Chodzi o to, że muszę pokonać staruszka w jego własnej grze. I tylko ty możesz mnie uratować, Pree.
Tym razem Priya nie musiała udawać niedowierzania.
– Mam cię ocalić, Christianie? Wybacz, ale jestem realistką.
– Czyli zgadzasz się, że potrzebuję ratunku?
Czuła, że jego spojrzenie przesuwa się po jej twarzy, jakby czekał, by zobaczyć, czy złapie przynętę. Spuściła wzrok i zrobiła pokaz sprzątania biurka, jak gdyby szukając czegoś, co sprowadzi ich rozmowę na neutralny grunt.
– Jeśli chcesz poznać prawdę, to ostatnio trochę straciłeś kontrolę. Nie mogę winić Bena za to, że próbuje… – odchrząknęła, kiedy jego brew poszybowała w górę – …przywrócić jakąś równowagę w twoim życiu. – A ponieważ powinna była to powiedzieć dawno temu, dodała: – Nie wiem, co bym zrobiła bez twojego wsparcia przez ostatni rok, Christianie.
– Dałabyś sobie radę.
– Masz we mnie więcej wiary niż ja sama – powiedziała i pod wpływem impulsu wzięła go za rękę. – Przepraszam, że nie byłam dla ciebie lepszą przyjaciółką. Przez własne cierpienie trochę zapomniałam, że ty też straciłeś Jaia.
Przeczesał dłonią włosy, nie patrząc jej w oczy. Zastanowiła się, czy sprawiła mu przykrość.
– Wyglądasz jak cień człowieka, Christianie. Ben ma powody, by się o ciebie martwić.
– Ben się martwi wyłącznie dlatego, że jestem jednym z jego cennych koni wyścigowych…
– A gdyby Jai był tutaj i powiedział, że tracisz kontrolę?
– Nie jestem zainteresowany ustatkowaniem się teraz, Pree. Cholera, mam dopiero dwadzieścia cztery lata – zrobił dramatyczną pauzę – ale nie żartowałem, kiedy zasugerowałem, żebyśmy się pobrali. Rozwiązuje to więcej niż jeden problem. – Uśmiechnął się rozbrajająco na dźwięk swojej własnej, buntowniczej propozycji.
W tym momencie rozdzwonił się telefon komórkowy Priyi. Spojrzała na ekran i zobaczyła zatroskaną twarz mamy. Odwróciła komórkę ekranem do dołu.
– Nie mów mi, że nie schlebia ci fakt, że jesteś pierwszą kobietą, której się oświadczyłem – droczył się dalej Christian, stając między nią a biurkiem.
Z ręką na sercu Priya zatrzepotała rzęsami. I dla efektu wydała udawane westchnienie.
– Och tak! Cóż to za zaszczyt! Pierwsza kobieta, której oświadczył się niezwyciężony Christian Mikkelsen. Może wydrukuję to sobie na koszulce.
– Z pewnością byłoby to pewne ulepszenie – powiedział, lustrując jej beżowy kostium.
– Popracuj nad oświadczynami, Christianie. Próbuj dalej, a dwudziesta kobieta z kolei może się zgodzić.
Christian wstał, niechcący strącając oprawione zdjęcie Jaia, które stało na półeczce nad biurkiem. Priya sięgnęła po nie i jej palce spokały się z palcami Christiana. Nie spodziewała się tego, jakie uczucie wywoła u niej dotyk dłoni mężczyzny na jej nadgarstku. Była to gwałtowna iskra ekscytacji, przeszywająca ją wzdłuż kręgosłupa. Odsunęła się jak najszybciej, a jej serce zatrzepotało. Wyprostował się, ale wciąż tam był, wystarczająco blisko, by go dotknąć. Jego zapach wypełnił jej nozdrza, a ciepło jego ciała kusiło. Przełknęła ślinę, zastanawiając się, czy powoli traci rozum.
– Mówię poważnie, Priyo. – Jego rzeczowy ton sprawił, że poczuła ulgę. Dzięki Bogu, nie zauważył jej absurdalnej reakcji.
Był tak samo nieświadomy jej istnienia jak zawsze. Przez lata była dla niego wyłącznie nieśmiałą, dziwaczną dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. Kiedy Jai żył, zawsze miała wrażenie, że Christian uważa ją za irytującą siostrę, którą musiał znosić przez wzgląd na swojego najlepszego przyjaciela. Jednak teraz Christian stał się jej prawdziwym przyjacielem. W ciągu ostatnich kilku miesięcy był coraz bardziej obecny w jej życiu. Wyciągnął ją z powrotem do pracy, uspokajał jej mamę ze skłonnościami do paranoicznego zamartwiania się, aż w końcu pozwolił jej na pobyt w swoim apartamencie na ostatnim piętrze, rzucając jej wyzwania umysłowe i podsuwając problemy wymagające innowacyjnych rozwiązań. Stopniowo wyprowadził ją ze skorupy żalu, pod którą ukrywało się jej prawdziwe ja. Pod arogancją i urokiem, którego tak umiejętnie używał, Christian chował tak naprawdę serce ze złota.
Może nie było wcale dziwnym, że smutek po stracie Jaia zbliżył ich do siebie. W końcu oboje go kochali. Jednak ten pociąg do Christiana, który zaczęła odczuwać ostatnio, nie był w porządku. Jeśli on zdałby sobie z tego sprawę, droczyłby się z nią bez końca – kpiłby z niej, jakby jutra miało nie być. Na samą myśl o tym jej policzki pokryły się rumieńcem.
– Wróć do mnie, Starling. Jesteś znowu w innej krainie – sprowadził ją na ziemię.
– Przestań mnie tak nazywać – powiedziała automatycznie. To była gra między nimi, którą ciągnęli od pierwszego spotkania. Ptak Starling pochodził z obszaru północno-zachodniego Pacyfiku. Mała, krucha istotka, unikatowa i piękna. To przezwisko zawsze ją drażniło – może dlatego, że do niej pasowało.
– W porządku, w takim razie będę cię nazywał wroną – odparował i uśmiechnął się rozbrajająco, co natychmiast sprawiło, że przyjemne ciepło rozlało się po jej ciele. Priya postanowiła jednak otrząsnąć się i odpowiedzieć mu poważnie.
– Nie chcę komplikować spraw.
– Nie skomplikujemy – westchnął. – Mam dosyć zarządu, który używa wszelkich sposobów, by mnie kontrolować. Wiesz, że to było problemem, nawet gdy Jai tu był. Za każdym razem, gdy chcieliśmy podjąć nowy kierunek w firmie, pojawiało się milion wymówek. A ty…
– Co ze mną? – spytała Priya. – Nie musisz walczyć w moich bitwach. Nie potrzebuję już twojej ciągłej opieki.
– Co, jeśli stanę się po prostu dla ciebie tarczą, by dać ci przestrzeń do oddychania?
Priya wstała zmieszana na dźwięk tej propozycji.
– Czy moja mama przyszła cię znów odwiedzić?
– Twoi rodzice przyszli zobaczyć się z Benem. Ona… – Christian zrobił przerwę, odchrząknął – zaczepiła mnie w drodze. Powiedziała, że odwołają swoją podróż do Indii, bo nie czuje się komfortowo, zostawiając cię tu samą. Twój tata nie mógł wtrącić ani słowa.
Priya uderzyła pięścią w stół.
– Planowali ten zjazd rodzinny od roku. Cała jej rodzina przyjeżdża: jej siostra z Wielkiej Brytanii i ciocia z Australii… Do licha. Jak mam wbić jej do głowy, że jest w porządku? Że nie potrzebuję niańki?
– Wystarczy, że się ze mną ożenisz – powiedział Christian, wkraczając w przestrzeń między nimi. – Popatrz na mnie, Pree. – Kiedy tego nie zrobiła, uniósł jej podbródek. Nie miała pojęcia, co zobaczył w jej twarzy, ale coś sprawiło, że się oddalił. – Ufasz mi, prawda? – zapytał z nagłym zaniepokojeniem.
– Oczywiście, że ci ufam – odparła po dłuższej chwili. – To nie ja mam miliardowe imperium powiązane z moim nazwiskiem – zażartowała wymownie.
Przyglądał jej się w zamyśleniu, ze skonsternowaną miną.
– Widzę logikę w twoim planie – dodała Priya. – Ja tylko…
– O co chodzi, Priyo?
Poczuła, że żołądek zaciska jej się ze stresu.
– Okej, dobrze. Możemy tak zrobić. Małżeństwo z wygody. Podpiszę każdą intercyzę, jaką chcesz.
– Proszę, nie obrażaj mnie i naszej relacji, używając tego jako tarczy. Ty i ja wiemy, że powierzyłbym ci każdego dolara w moim imieniu.
Skinęła głową, wiedząc, że to niesprawiedliwe. Spojrzała mu w oczy i poczuła się, jakby nurkowała głęboko w coś zarówno przerażającego, jak i dobrego. Nie potrafiła przestać.
– Nie chcę cię stracić, Christianie. Jako przyjaciela. Nie zniosłabym, gdybyśmy przez ten pomysł spieprzyli wszystko, co jest między nami – powiedziała dosadnie.
Nie roześmiał się tak, jak myślała, że to zrobi. Nie zakpił z niej ani nie zaczął się z nią droczyć. Po prostu przyciągnął ją do siebie. Priya ukryła twarz w jego szyi i wdychała jego zapach. Instynkt wziął górę nad zdrowym rozsądkiem, gdy objęła go ramionami. Był ciepły, delikatny, ale i męski. Jego ciało wokół niej było zarówno znajome, jak i ekscytująco nowe, ponieważ tym razem nie było to przytulenie na pocieszenie, jakie zwykle od niego dostawała. Jej brzuch zacisnął się w supeł, a każdy mięsień nakłaniał ją, by się do niego zbliżyła, mocniej przycisnęła swoje ciało do niego. To było coś niebezpiecznie bliskiego pożądaniu.
– Obiecuję, że nie pozwolę, by cokolwiek stanęło między nami – szepnął z twarzą zanurzoną w jej włosach i zanim zdążyła mrugnąć, odsunął się. Kiedy ponownie na nią spojrzał, jego wyraz twarzy był gładki, opanowany. Ani grama emocji, którą usłyszała w jego głosie, ani śladu napięcia, które wyczuła w jego plecach i ramionach, gdy zbliżyli się do siebie.
– Załatwię licencję tak szybko, jak to możliwe. – Skinęła głową.
– Pamiętaj, dlaczego to robimy, Pree. Twoi rodzice będą mogli pojechać na tę wycieczkę do Indii bez poczucia winy. Ja zrzucę z siebie ciężar oskarżeń ze strony zarządu i odsyskam dobre imię w firmie. Możesz oczywiście nadal mieszkać w mieszkaniu. Nie będę nawet kręcił ci się pod nogami, gdy nawiążemy współpracę ze szwajcarskim zespołem. Konfiguracja samej infrastruktury zajmie sześć miesięcy i wymaga mojego nadzoru na miejscu.
– A twoje dziewczyny? – Pytanie wyrwało jej się z ust, zanim Priya zorientowała się, że o tym myśli. Poczuła, że się rumieni. – Zapomnij, że to powiedziałam. Nie moja sprawa.
– Jesteś pewna? – zapytał miękkim, jedwabistym głosem, który wywołał dreszcze ciepła na całej jej skórze. Priya skinęła głową, choć nie była pewna, kogo próbuje przekonać. W jego oczach znów pojawiła się ta niesforna iskierka. Patrzył tak, jakby chciał, by zadała mu to pytanie ponownie. Jakby wiedział.
– Oczywiście, że jestem pewna, Christianie. Twoje życie uczuciowe to nie moja sprawa.
Przez resztę dnia Priya rozmyślała o tym, że prawdopodobnie była to najdziwniejsza rzecz, jaką kobieta kiedykolwiek powiedziała mężczyźnie, który właśnie poprosił ją o rękę.

Ze mną będziesz bezpieczna - Chantelle Shaw Daniele Berardo obiecał swojemu mentorowi Marcelllowi Morantemu, że zaopiekuje się jego wnuczką. Po śmierci Marcella Paloma – jedyna spadkobierczyni majątku dziadka – znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie. Jest ktoś, kto chciałby się jej pozbyć. Daniele przygotowuje plan, jak zapewnić jej bezpieczeństwo i wypełnić wolę Marcella. Plan zakłada ich małżeństwo, które ma trwać, dopóki nie minie zagrożenie. Ale Daniele nie domyśla się, że Paloma jest w nim zakochana… Niespodzianki losu - Tara Pammi Priya Pillai wyszła za mąż za swojego szefa Christiana Mikkelsena. To małżeństwo było korzystnym dla obojga układem, ale Priya skrycie kochała męża. Niedługo po ślubie Christian zginął w katastrofie lotniczej. Po ośmiu latach Christian niespodziewanie zjawia się na progu jej domu. Priya przeżywa szok, ale Christiana też czeka niespodzianka. Dowiaduje się bowiem, że ma siedmioletniego syna. Oboje stają przed wyzwaniem, jak uporać się z dotychczasowymi tajemnicami i nową sytuacją…