fbpx

Dobrana para

Julia Justiss

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 604

ISBN: 9788327691484

Premiera: 22-12-2022

Fragment książki

– Znowu to zrobiła – powiedział Gregory Lattimar, najstarszy syn i spadkobierca lorda Vraux, wprowadzając swoje siostry bliźniaczki, Temperance i Prudence, do małego salonu w ich domu przy Brook Street, gdzie czekała na nie ciotka, lady Stoneway.
Niejasna obawa, którą poczuła Temperance, gdy jej brat oderwał Prudence od radosnej kontemplacji najnowszych trendów mody w „Lady’s Magazine”, przerodziła się w niepokój.
– Co się stało, Gregory? Cokolwiek to jest, na pewno nie będziemy musieli po raz kolejny opóźniać naszej prezentacji!
Ciotka coś mruknęła i podeszła, by uściskać Prudence.
– Tak mi przykro, moja droga! Myślałam, że uda się was przedstawić tej wiosny.
– Więc to nie jest sezon dla nas, co? – Temperance spojrzała ponuro na brata. – Jakież to najnowsze wydarzenie nadszarpnęło naszą reputację?
– Twój brat dowiedział się o tym podczas śniadania w klubie i od razu wezwał mnie na rozmowę.
– Rozmowę o czym? – zawołała Temperance.
– Spokojnie, Temper. – Gregory położył jej dłoń na ramieniu. – Zaraz ci wszystko opowiem.
Chociaż zazwyczaj tłumiła emocje, które bez zahamowań objawiała jej bardziej temperamentna bliźniaczka, Prudence z wielkim trudem powstrzymywała się od podniesienia głosu.
– Co się stało, Gregory?
– Farnham. Nie spotkałaś go, ale niedawno przyjechał z Oksfordu i jak to on, zauroczył się naszą matką. Wraz z innym młodym wielbicielem, lordem Hallsworthym, warczeli na siebie przy niej jak dwa psy kłócące się o kość. Podobno wczoraj wieczorem Farnham stwierdził, że Hallsworthy obraził cnotę mamy, więc wyzwał go na pojedynek. Hallsworthy przyjął wyzwanie i rezygnując ze zwyczajowego protokołu, wyruszyli na wrzosowiska Hounslow.
– W nocy? Nie zaczekali do świtu? – zapytała Temperance. – Poza tym myślałam, że pojedynki są nielegalne i niemodne.
– Była pełnia księżyca i tak, są nielegalne i niemodne – odparł Gregory. – Nie wiem, co w nich wstąpiło. Efekt był taki, że zanim ktokolwiek zorientował się, co się dzieje, Farnham wpakował kulę w Hallsworthy’ego. Przyjaciele, którzy ich dogonili, zabrali rannego do chirurga, ale źle z nim. Farnham uciekł na kontynent, a wieść o pojedynku, a także o tym, o kogo poszło, obiegła cały Londyn.
– No cóż, mogę tylko powiedzieć: „Brawo, mamo!”, jeśli w jej wieku nadal czaruje młodych mężczyzn – wyzywająco orzekła Temperance.
– Gdyby tylko zastanowiła się, jak bardzo jej uczynki wpływają na nas! – zawołała Prudence zarazem z podziwem, jak i niechęcią do olśniewającej matki.
– Z tym że to nie jej wina, Prudence – stwierdziła ciocia Gussie. – Składanie wizyty najdłużej panującej piękności w Londynie jest rytuałem przejścia dla młodych mężczyzn przyjeżdżających z uniwersytetu od czasu, gdy wasza matka zadebiutowała. Wiesz, że ona nie robi nic, aby ich zachęcić. Wręcz przeciwnie.
– Co tylko wzmaga ich rywalizację – zauważył Gregory z westchnieniem.
– Mama stara się nas chronić, Prudence – dodała Temperance. – Owszem miewała narzeczonych, ale przez ostatnich pięć lat nie brała żadnych nowych kochanków. – Gdy ciotka chrząknęła znacząco, dodała: – Proszę cię, ciociu Gussie, tu nie ma niewinnych służących. Nie po tym, co się działo w tym domu.
Chociaż jej siostra nie zarumieniła się, Prudence poczuła pąs na policzkach na to przywołanie różnych wspomnień. Ledwie wyszły z becików, zaczęły zauważać paradę przystojnych mężczyzn, którzy odwiedzali ich matkę. Nie były jeszcze nastolatkami, kiedy rozszyfrowały szepty służby i zrozumiały, dlaczego tak się dzieje.
W kuluarach nazywano je „Skundlonymi Vraux”. Wiedziała, że tylko Gregory był synem jej prawowitego ojca, natomiast brata Christophera, ją i Temperance powszechnie uważano za dzieci z nieprawego łoża.
Choć bardzo przeżywała ostatni skandal, który mógł ponownie opóźnić jej szansę na znalezienie upragnionej miłości i rodziny, sprawiedliwość kazała jej zgodzić się z siostrą.
– Wiem, że mama stara się żyć mniej… wyzywająco, jak nam obiecała – stwierdziła ponuro.
– To nie jej wina, że mężczyznom łatwo wybacza się błędy przeszłości, ale nigdy kobietom – odparła Temperance.
– Nie zawsze zgadzałam się z jej skłonnościami do romansów – przyznała ciotka Gussie – ale mogłam jej tylko współczuć, gdy poślubiła mojego brata. Jego główną pasją były piękne przedmioty, które kolekcjonował. Pamiętam, jak pewnego ranka w pokoju śniadaniowym potknęłam się o jego najnowszy nabytek, był to jakiś ceremonialny miecz. Gdy krzyknęłam, że się skaleczyłam, od razu przybiegł, z tym ze mnie zignorował, a całą uwagę poświęcił mieczowi, czy broń Boże nie został uszkodzony!
– Gdyby tylko nie wybrał mamy do swojej kolekcji… – mruknęła Temperance.
– Cóż, nie ma co lamentować – orzekł Gregory. – Musimy zdecydować, co zrobimy, dlatego poprosiłem ciocię Gussie, żeby do nas dołączyła. Czy myślisz, że ten zgiełk ucichnie na tyle szybko, że moje siostry będą mogły się zaprezentować w tym roku?
– No cóż, od razu z samego rana dostałam dwa listy od znajomych i prawda jest taka, że wszyscy chcą wiedzieć, co się stało, czy to prawda, czy plotka. Sezon zaczyna się już za dwa tygodnie, Hallsworthy jest bliski śmierci, a Farnham wyjechał z Anglii i szybko tu nie wróci.
– Możemy to ukrócić – powiedziała Temperance. – Naprawdę, ciociu, myślisz, że kiedykolwiek uda nam się uciec przed reputacją mamy? Skoro jesteśmy jej blondwłosymi niebieskookimi podobiznami, to musimy być tak samo lekkomyślne i żądne miłosnych przygód, czyż nie? Wszyscy uważają nas za Siostry Skandalistki i nic tego nie zmieni. Ale powtarzam, że możemy to ukrócić, z podniesionymi głowami wkraczając w sezon. I niech się dzieje, co chce.
– I spotka was klęska. Wiem, że to niesprawiedliwe, moje dziecko – powiedziała ciocia Augusta, poklepując ją po ramieniu. – Rozumiem wasze rozgoryczenie. Walczcie o swoją przyszłość, o dobrą partię, o szczęśliwy ożenek. Tego dla was pragnie wasza mama, tak samo jak ja, ale niestety nie w tym sezonie. Tylko trochę później.
– Mówisz to już od czterech lat – ponuro skwitowała Prudence. – Najpierw, kiedy skończyłyśmy osiemnaście lat, twoja córka rodziła, potem zachorowałaś, w kolejnym roku zmarła ciotka Sophia, a rok temu Christopher ożenił się z Ellie. Jest kochana, ale wyciszenie pogłosek związanych z prowadzeniem się naszej matki zaraz po tym, jak nasz brat ożenił się ze słynną kurtyzaną, okazało się niemożliwe. A my już nie możemy dłużej czekać, bo będziemy za stare na znalezienie chętnych do ożenku mężczyzn!
– Powinnaś raczej współczuć tym dziewczętom, które zadebiutowały i wyszły za mąż – z kpiącym błyskiem w oku skontrowała Temperance. – Utknęły w domu z mężami, których trzeba zadowolić, i z dziećmi w drodze.
– Może ty im współczujesz! – krzyknęła Prudence, zapominając o typowym dla niej opanowaniu. – Ale mąż, który się o mnie troszczy, i normalny dom z dziećmi, to jest wszystko, czego kiedykolwiek pragnęłam.
– Żadna kobieta nie jest słodsza i bardziej urocza niż ty. – Skruszona Temperance uścisnęła ją. – Żadna bardziej nie zasługuje na szczęśliwą rodzinę. Przepraszam, że tak lekko wyraziłam się o twoich nadziejach. Wybaczysz mi?
– Wiem, że się droczysz. Wybaczcie mi, że jestem taka drażliwa.
– Ciociu, jeśli nie jesteśmy w stanie zdławić plotek, to co powinniśmy zrobić? – zapytał Gregory.
– Myślę, że najlepiej będzie, jeśli na jakiś czas zabiorę nasze panny z Londynu.
– Tylko nie do Entremeru! – zawołała Temperance. – Tam nie ma tam nic poza wrzosowiskami i kopalniami węgla. Nim upłynie miesiąc, umrę z nudów!
– Wiem, wychowałam się tam. – Ciotka wzdrygnęła się. – Ale proponuję przyjemniejsze miejsce. Wprawdzie z powodu rozpoczynającego się sezonu będzie tam mniej towarzystwa, niż bym chciała, ale moja droga przyjaciółka Helena twierdzi, że są tam doskonałe sklepy i biblioteki. Oraz tańce, koncerty, a także pijalnia…
– Masz na myśli Bath? – przerwała zdumiona Temperance. – Tak, jeśli za atrakcyjne uważasz pomaganie staruszkom w piciu tego obrzydlistwa. To jest prawie tak samo okropne jak Northumberland.
– Może miasto nie jest już tak modne jak kiedyś, ale wszystko jest lepsze od przaśnej wsi – zauważył Gregory.
– Z pewnością nie ma tam tylu atrakcji co w Londynie, ale dla damy, która jest bardziej zainteresowana towarzystwem niż zdobyciem bogactwa i tytułu, może to być dobre miejsce. Przynajmniej będziecie bywać i bez tych wszystkich szeptów o kolejnych romansach matki zyskacie szansę, by poznać kilku sympatycznych dżentelmenów. A jeśli nie znajdziecie nikogo odpowiedniego, to w przyszłym roku zaprezentujecie się w Londynie.
– Brzmi nieźle, a nawet doskonale – stwierdził Gregory. – I wydaje mi się, że to daje większe nadzieje na uwolnienie moich sióstr od kłopotów, niż gdybyśmy zdecydowali się na obarczony wielkim ryzykiem plan Temper.
– Ale większość pań już wie, że w tym roku miałyśmy zadebiutować – przekonywała Temperance. – Nie chcę, żeby pomyślały, że jestem tchórzem albo że wstydzę się mamy! To nie jej złe zachowanie spowodowało tę sytuację.
– Owszem, taka jest prawda, ale czy chcesz jeszcze bardziej pogrążyć matkę? – Ciotka Gussie podniosła głos. – Jeśli tak, to proszę, debiutuj i pogłębiaj skandal, do którego doszło nie z jej winy. I zamiast go wyciszyć, czego pragniesz, jeszcze go rozbuchasz! I już nigdy nie wyjdziesz za mąż! – Gdy zbita z pantałyku Temperance umknęła wzrokiem, dodała już łagodniej: – Twoja mama jako pierwsza namawiałaby cię do rozsądku.
– Kochana ciociu Gussie, zawsze służysz mi dobrą radą i powstrzymujesz przed zrobieniem czegoś głupiego – pogodnie stwierdziła Temperance, a jej złość zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. – Bardzo dobrze, nie będę szarżować na salony w tym sezonie. Ale nie zamierzam też marnieć w Bath. Zostanę w Londynie, dyskretnie okazując swoje poparcie dla mamy. Ponieważ do końca mych dni zamierzam pozostać w błogosławionym panieńskim stanie, jakie to ma dla mnie znaczenie? I jeśli obiecam, że ofiaruję mu wszystkie skarby, które odkryję w szerokim świecie, może uda mi się przekonać papę, żeby przekazał mi trochę grosza z mojego posagu, którego nie będę potrzebować, i pozwolił powłóczyć się po Europie. Ale ty, kochana siostro – spojrzała na Prudence – powinnaś pojechać do Bath. I z całego serca ci życzę, żebyś znalazła tam to, czego szukasz.
– Jesteś nieugięta i nie ruszysz się z Londynu? – zapytała ciocia Gussie.
– Choć bardzo będę tęskniła za siostrą, to tak, zostaję.
– Wolałbym, żebyś zabrała też Temper, dopóki ta awantura nie ucichnie – powiedział Gregory do ciotki, ignorując wściekłą minę kochanej siostrzyczki. – Z tym że jeśli możesz przynajmniej zabrać z widoku Prudence, to i tak będę wdzięczny. A więc spakujecie się i wyjedziecie do Bath tak szybko, jak to możliwe?
– Tak zrobimy. I mam nadzieję, że znajdziemy jej tam jakiegoś miłego dżentelmena – powiedziała lady Stoneway, spoglądając z sympatią na Prudence.
Sama nadzieja na to, że być może jednak nie wszystko stracone, sprawiła, że Prudence rozjaśniała.
–To byłoby wspaniałe! – wykrzyknęła.
– Uważaj, czego sobie życzysz, siostro – złowieszczo mruknęła Temperance.

Kiedy narada rodzinna dobiegła końca, Prudence i Temperance ruszyły do swoich pokojów.
– Naprawdę nie dasz się namówić, żeby pojechać z nami? Zawsze byłyśmy razem, bez ciebie poczuję się zagubiona – powiedziała Prudence, a fakt, że może zostać bez siostry bliźniaczki, zaczęła coraz boleśniej do niej docierać. Uspokajała się myślą, że choć rozstanie będzie trudne, to podczas pobytu w Bath może pojawić się nowa miłość. A także, w przeciwieństwie do siostry, która mimo protestów będzie musiała kiedyś stanąć przed ołtarzem, jej mąż na zawsze obdarzy ją bezgraniczną miłością i czułą opieką.
– Będę tęskniła za twoim rozsądkiem, który ostrzega mnie przed impulsywnymi i nieraz głupimi decyzjami – z uśmiechem odparła Temper. – Myślę jednak, że to dobry pomysł, aby ciocia Gussie zabrała cię z Londynu. Po ostatniej awanturze na pewno będą plotkować i gapić się na nas, gdziekolwiek pójdziemy.
– Dziękuję za przypomnienie. – Z natury dość nieśmiała i schowana w sobie Prudence nienawidziła sytuacji, gdy była wystawiana na widok publiczny, a w obecnej sytuacji… – Może przed wyjazdem uda mi się uniknąć modystki, a zakup nowych sukien odłożę do Bath. Już w zeszłym tygodniu było wystarczająco źle…
– Ach tak, u madame Emilie. – Temperance roześmiała się. – Kiedy ta wredna damulka się na nas gapiła.
– Była bardzo subtelna, prawda? – kwaśno dodała Prudence. – Zaraz po tym, jak zniknęłyśmy w przebieralni, teatralnym szeptem, by wszyscy usłyszeli, spytała: „A więc to są te Siostry Skandalistki?”.
– Gdybym nie miała na sobie tylko koszulki, wyskoczyłabym stamtąd, ukłoniła się jak tancerka operowa na bis i zawołała: „Voila, c’est nous !”.
– A ja miałam ochotę wyjść tylnymi drzwiami.
– Tylko po to, by w nocy zakraść się do tej damulki i udusić ją we śnie?
– Świetny pomysł – odparła rozbawiona Prudence. – Och, Temper, chciałabym traktować to z humorem, tak jak ty to robisz, ale uwiera mnie to jak kamyk w bucie. Tak bardzo chciałabym się go pozbyć! Tego skandalu, niepokoju, szeptów za plecami… Po prostu zostać panią Jakąśtam, żoną szanowanego dżentelmena, zamieszkać w małej posiadłości jak najdalej od Londynu i przechadzać się przed snem po pobliskiej wiosce, w której nigdy nie słyszano o Siostrach Skandalistkach, a mówiono by o mnie tylko z powodu moich cudownych dzieci i wspaniałego ogrodu!
– Z mężem, który cię kocha, pieści, całuje i tuli na kolanach… zamiast ojca, który ledwie toleruje uścisk dłoni.
Westchnęły, bo razem dzieliły to samo gorzkie wspomnienie lat prób i porażek w zdobywaniu sympatii człowieka, który wolał trzymać je ؘ– a także wszystkich innych, łącznie z żoną – na dystans. Choć Temper uparcie starała się zbliżyć do ojca, Prudence zrezygnowała z tych prób.
– Nie oczekuję, że doświadczę takiego szczęścia, jakie Christopher znalazł ze swoją Ellie – odparła Prudence. – Pragnę tylko spokojnego dżentelmena, który darzy mnie uczuciem jako kobietę i swoją żonę, a nie jako… relikt niesławy i skandalu. Który chce stworzyć rodzinę, w której każdego członka traktuje się z czułością.
– Rodzina, jakiej nigdy nie mieliśmy – wtrąciła Temper z przekąsem.
Na tę uwagę nie trzeba było odpowiadać, więc Prudence kontynuowała:
– Takiemu mężczyźnie mogłabym oddać całą swoją miłość.
– A on byłby najszczęśliwszym człowiekiem w Anglii! – Temperance zatrzymała się w progu swego pokoju. – Będę się modlić, żebyś poznała w Bath szanowanego wiejskiego dżentelmena, bo za kimś takim tęsknisz. A on poprosi cię o rękę, zamieszkacie w jego posiadłości i doczekacie się stadka pięknych dzieci, które będę mogła rozpieszczać. – Uśmiechnęła się. – No to do roboty. Musimy przejrzeć twoją szafę i sprawdzić, ile jeszcze sukni musisz zamówić w Bath, żebyś olśniła swojego wymarzonego bohatera.

Rozdział 1

Trzy tygodnie później porucznik lord John Trethwell, najmłodszy syn zmarłego markiza Barkleya, który niedawno wrócił z 2. Królewskiego Pułku Piechoty w Indiach, kuśtykał obok swej ciotki, lady Woodlings, w Sidney Gardens w Bath.
– Ach… – odetchnął głęboko – Bath wiosną!
– Pięknie tu, nieprawdaż? – powiedziała ciotka, gdy pomógł jej usiąść na ławce. – Chociaż to miasto nie oferuje tych wszystkich rozrywek, jakich taki poszukiwacz przygód jak ty mógłby sobie zażyczyć – dodała, odmierzając swój wywód uderzeniami laski o jego kolano.
– To nieeleganckie bić rannego człowieka. – Potarł chorą nogę.
– Och, nie chciałam… – zaniepokoiła się ciotka.
– Tylko się droczę, ciociu Pen. Nic złego się nie stało. Ale ty zakładasz, że kpię z pięknej wiosny w Bath i nie doceniam kwietniowej aury, gdy tak naprawdę po piekącym tropikalnym upale, gorącej dżungli i pogoni za wrogo nastawionymi tubylcami, powrót do chłodnej i spokojnej Anglii jest jak kojący balsam.
Ciotka popatrzyła na niego uważnie, jakby szukała oznak bólu, który starał się ukryć.
– Naprawdę wracasz do zdrowia, Johnnie? Nadal utykasz…
– Za jakiś czas dojdę do siebie. – W każdym razie miał taką nadzieję.
– Johnnie, zamierzasz w końcu odejść z wojska? Wiesz, że pragnę cię nakłonić do pozostania w Anglii…
– Na pewno skończyłem z armią – odparł, ignorując jej ostatnią uwagę. – Po siedmiu latach mam dość tych wszystkich restrykcyjnych i nie zawsze potrzebnych zasad, a także kłaniania się jakiemuś aspirującemu nuworyszowi, którego ojciec zapłacił za to, żeby został oficerem.
– Aspirujący nuworysze, no, no… – Ciotka zachichotała. – Krew zawsze się objawi, a twoja jest błękitna bez najmniejsze skazy, choć tak bardzo próbowałeś odciąć się od swojej rodziny. Nie, żebym cię za to winiła. Większość z nich to idioci.

Prudence pragnie wyjść za mąż, być dobrą żoną i matką. Niestety już czwarty raz musi zrezygnować z debiutu towarzyskiego. W jej rodzinie skandale wybuchają z regularnością, która zadziwia najbardziej zblazowanych bywalców salonów. Bohaterką najnowszego jest matka Prudence, powszechnie uważana za damę o wątpliwej reputacji. Ciotka zabiera przybitą dziewczynę do Bath, licząc, że z dala od Londynu urodziwa panna ma większe szansę na poznanie odpowiedniego kawalera. Nie musi być bogaty, byle cieszył się nieposzlakowaną opinią. Tylko że Prudence ulega urokowi Johna Trethwella, a jego nikt nie nazwałby dobrą partią…

Dwa prezenty dla lorda Lovella

Joanna Johnson

Seria: Romans Historyczny

Numer w serii: 603

ISBN: 9788327691507

Premiera: 08-12-2022

Fragment książki

W domu ktoś był.
Nawet w mroźnej ciemności grudniowej nocy Honora Blake mogła to wyczuć. Ze snu wyrwał ją instynkt nakazujący czujność, ale nie była przestraszona.
Odwagą dorównywała każdemu mężczyźnie, miała też pistolet skałkowy na stoliku nocnym. Była doskonałym strzelcem. Nauczyła się strzelać już w dzieciństwie, które spędziła w cieniu gór Blue Ridge w Wirginii. Trafienie niedźwiedzia z odległości dwudziestu kroków czyni cuda z odwagą dziewczyny.
Honora leżała nieruchomo, wytężając słuch, by wyłapać kolejne charakterystyczne skrzypienie nierównych desek podłogowych. Zazwyczaj ten stary, zmęczony dom, który przyprawiał ją o rozpacz, sprawiał same kłopoty – dach przeciekał, a drzwi były wypaczone – ale dzisiejszej wszystkie dźwięki były jej sprzymierzeńcami, pomagały śledzić kroki tego, kto poruszał się na dole.
Pomyślała z irytacją, że intruzi nawet nie próbują zachowywać się cicho. Czy byliby tak bezczelni, gdyby nadal miała męża? Czy sądzili, że samotna kobieta jest zbyt słaba, by rzucić im wyzwanie?
Jeśli tak właśnie myślą, to czeka ich niespodzianka. Ktokolwiek skrada się po jej włościach, wkrótce będzie żałował swego postępku.
Żałobne zawodzenie wiatru za oknem zagłuszyło lekkie kroki Honory, która zsunęła się z łóżka i narzuciła szal na koszulę nocną. Jej ręka była stabilna, gdy w świetle księżyca sprawdzała, czy pistolet jest nabity.
Odkąd jej mąż rozpłynął się w powietrzu, gdy pieniądze, na które liczył, nie pojawiły się, musiała radzić sobie sama. Przeklinała się codziennie za to, że pozwoliła mu zawrócić sobie w głowie, pojechała z nim do Anglii. Frank Blake był bardzo przystojny, umiał sprawić, że człowiek czuł się ważny i wyjątkowy W dodatku pojawił się właśnie wtedy, gdy Honora zaczęła wątpić, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż. Mama i tata próbowali ją przekonać, że Frank nie jest tym, na kogo wygląda, ale Honora go kochała, a obiekcje rodziców sprawiły, że mocniej trwała w swym uporze. Marzyła o ślubie z Frankiem i wyjeździe do Anglii.
Przepaść między Honorą i rodzicami z czasem się pogłębiła. Honora nie zasłużyła na ciepłe powitanie, jakie by jej zgotowali.
Nie właśnie dlatego wciąż tu jestem, myślała. Honora musiała przyznać, że mieli rację. Jak mogłaby jeszcze kiedykolwiek stanąć przed nimi, wiedząc, jak źle odpłaciła za ich troskę? Zraniła ludzi, którzy kochali ją najbardziej na świecie. Teraz tkwię tysiące mil od domu, w rozpadającej się posiadłości, myślała. Bez męża, którego ostatnio widziałam trzy lata temu. Gdybym tylko posłuchała rodziców, gdybym nie myślała, że wiem najlepiej, mogłabym oszczędzić sobie tego nieszczęścia. Byłam młoda i naiwna, teraz jestem udręczoną i cyniczną kobietą po trzydziestce. A dzisiaj do mojego salonu zakradł się intruz. Czy może być jeszcze gorzej?
Nie zważając na chłód nocy, przeszła przez pokój i przyłożyła ucho do drzwi sypialni. Z drugiej strony dobiegały niewyraźne dźwięki, jakby ktoś przemykał w ciemności. Honora zacisnęła usta i otworzyła drzwi. Ktokolwiek był na dole, najwyraźniej jej nie słyszał. Bezgłośnie wyślizgnęła się z pokoju.
Teraz ostrożnie i powoli, nakazała sobie.
Zeszła po schodach i wyjrzała przez balustradę. Hol poniżej spowijała ciemność, Honora po raz pierwszy poczuła dreszcz niepokoju. Odważna czy nie, nadal była zupełnie sama w Wycliff Lodge, a od najbliższego sąsiada dzieliło ją pół mili. Jej służąca Mary wróciła na noc do swojego domku i nie pojawi się aż do następnego poranka. Była to jedyna pomoc, na jaką Honora mogła sobie jeszcze pozwolić, a po latach Mary stała się bardziej przyjaciółką niż służącą – i dobrze, bo nikt inny nie wydawał się szczególnie zainteresowany poznaniem Honory.
Być może tych, którzy mieszkali w pobliżu, niepokoił kolor jej skóry – bardzo jasny brąz dzięki afrykańskiemu dziedzictwu jej ojca. Może byli zdumieni, że przetrwała sama w rozpadającym się starym domu. Tylko jej obecność powstrzymywała budowlę przed całkowitym rozpadem, co było jedynym powodem, dla którego Frank pozwolił jej tu zostać. Żona doktora przyłapała jej kiedyś na rąbaniu drewna na opał, co uznała za niestosowne zachowanie dziwnej kobiety, którą pan Blake przywiózł z Ameryki. W miarę upływu lat Honora przyzwyczajała się do samotności, a jej samodzielność okrzepła. Obiecała sobie, że już nigdy nie będzie zależna od mężczyzny.
Kolejne uderzenie, tym razem głośniejsze, dobiegło z dołu i Honora znów poczuła niepokój. Pod cienką koszulą nocną serce zaczęło jej bić jak szalone, dłonie stały się wilgotne od potu. Po omacku zacisnęła mocniej palce na szalu i zeszła po schodach, z trudem oddychając.
Odwagi, pomyśl, co zrobiłaby mama, nakazywała sobie w duchu.
Jak zawsze na myśl o matce Honora poczuła tęsknotę za domem i przede wszystkim matką. Ojciec może i nauczył ją strzelać, ale z pewnością odwagę i hart ducha odziedziczyła po matce, Cicily Jackson. Ślub rodziców uznano za wielki skandal, córka białego właściciela plantacji poślubiła wolnego, ale czarnego człowieka. Dziadek Honory odciął tę parę od rodzinnych pieniędzy i zostawił bez grosza przy duszy. Trochę złagodniał, kiedy urodziła się jego wnuczka, próbował się pogodzić, ale było już za późno. Mama nie chciała mieć nic wspólnego z rodziną, która nie zaakceptowała jej męża, zaślepiona uprzedzeniami.
Mama i ojciec mogli liczyć tylko na siebie. Różnili się pod wieloma względami, ale Honora scementowała ich związek. Gęste, kręcone czarne włosy i mocno zarysowany podbródek odziedziczyła po ojcu, duże orzechowe oczy po mamie. Państwo Jackson mieli nadzieję, że ich ukochana córka znajdzie godnego siebie mężczyznę. Niestety zakochała się bez pamięci we Franku Drake’u, jego kłamstwa i fałszywe obietnice odebrały jej zdrowy rozsądek.
Weszła do holu i stanęła na chwilę, aby się pozbierać. Salon znajdował się po lewej stronie, drzwi były lekko uchylone, a kroki, stłumione przez wytarty dywan, były wyraźnie słyszalne. Po drugiej stronie tych drzwi czaiło się nie wiadomo co, może złodziej, a może coś bardziej przerażającego. Jedynym sposobem, aby się tego dowiedzieć, było zajrzenie do środka.
Pierwszy błysk światła zaskoczył ją, oświetlając zimny hol. Z pewnością nikt nie byłby tak bezczelny, żeby włamać się, a potem rozpalić ogień i poczuć się jak w domu, prawda? Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, Honora zesztywniała, gdy światło stało się jeszcze jaśniejsze.
Zapalili świece? Weszli do mojego domu w środku nocy, rozpalili ogień i zapalili moje świece? Te, które muszę oszczędzać, żeby przetrwać zimę? Jak śmieli!
Złość ją rozgrzała, już niemal nie czuła zimnego przeciągu, który hulał wokół. Kimkolwiek była ta osoba, posunęła się za daleko w swojej arogancji, więc Honora, napędzana gniewem, zebrała się na odwagę i wtargnęła do pokoju.
– Masz zostać dokładnie tam, gdzie jesteś!
Trzymała mocno pistolet, celując prosto w mężczyznę klęczącego przed kominkiem. Zamierzał wstać, ale najwyraźniej rozmyślił się, gdy dostrzegł pistolet.
– Jeszcze jeden krok i już nigdy nie zrobisz kolejnego. Kim jesteś i co tu robisz w środku nocy?
Intruz powoli przysiadł na piętach, nie odrywając wzroku od twarzy Honory. Jego rysy trudno było dokładnie zobaczyć, ale chyba nie wyglądał na przestraszonego. Miał mocną szczękę i proste, kasztanowe brwi. Był wręcz zadziwiająco spokojny, jakby trzymała bukiet kwiatów. Czy on myślał, że można ją lekceważyć?
Ciemne oczy nieznajomego lśniły w blasku ognia, a jego włosy, z rzadka przyprószone siwizną na skroniach, były rozwichrzone. Nie dało się określić jego wzrostu, na pierwszy rzut oka wyglądał na czterdziestolatka. Pod drogim ubraniem widać było szczupłą sylwetkę, z której byłby dumny znacznie młodszy mężczyzna. Gdyby Honora zobaczyła go pięć lat temu, wydałby się jej pociągający, ale to było, zanim wyniosła nauczkę ze związku z Frankiem.
– I co?
– Proszę wybaczyć. – Mężczyzna pochylił głowę w geście, który Honora mogłaby uznać za przepraszający, gdyby była w lepszym nastroju. – Nie wiedziałem, że pani tu jest. Kiedy zobaczyłem, w jakim stanie jest to miejsce, pomyślałem, że wszyscy mieszkańcy musieli wyjechać. Przebyłem długą drogę i pomyślałem, że przenocuję tutaj, zanim rano będę kontynuował poszukiwania.
Jego spojrzenie powędrowało w kierunku brudnych zasłon i dużej plamy wilgoci na suficie, a Honora poczuła, że ogarnia ją nagły wstyd. Frank pozwolił jej mieszkać w Wycliff. Zupełnie jakby zapomniał, że miał żonę. Frank miał lepsze rzeczy do roboty, inne miejsca do życia, i Honora wątpiła, czy kiedykolwiek poświęcił choć chwilę na zastanowienie się nad losem porzuconej żony.
– Oczywiście, że nadal tu mieszkam. Ale kto pana przysłał? I jeszcze nie powiedział mi pan, jak się nazywa.
Mimo jej napastliwego tonu i wycelowanego pistoletu, nieznajomy zachował spokój. To wzbudziło jej podziw, na szczęście szybko się opamiętała.
– Jestem lord Lovell, pani Blake. Bo pani jest, jak mniemam, panią Honorą Blake?
Gdy skinęła głową, zaczął ostrożnie podnosić się na nogi, wyciągając ku niej rękę.
– Moje odwiedziny mają związek z pani mężem. Spotkaliśmy się na przyjęciu karcianym jakieś półtora roku temu, choć dopiero niedawno dowiedziałam się, że jest żonaty.
Szok nieco zdekoncentrował Honorę. Oparła się z powrotem o framugę drzwi, wciąż trzymając w ręku pistolet, ale teraz mogła się skupić jedynie na słowach Lovella. Wzmianka o mężu zaskoczyła ją, pewnie dlatego dopiero po chwili zauważyła, że tajemniczy gość zrobił ostrożny krok do przodu.
Frank go przysłał? Nie kontaktował się ze mną od dawna, pomyślała. Odkąd trzy lata temu nie przyjęła spadku po dziadku, Frank po prostu zniknął. Nie chciała mieć nic wspólnego z pieniędzmi zarobionymi na plantacjach tytoniu, na których zatrudniano niewolników. Wolałaby być biedna jak mysz kościelna, niż przyjąć bogactwo skażone ludzkim cierpieniem. Frank nie miał takich obiekcji, czekał, aż jej dziadek umrze. Kiedy odrzuciła spadek, nic nie było w stanie zatrzymać go przy żonie. Przynajmniej wyszło na jaw, dlaczego się z nią ożenił.
Honora zacisnęła zęby. Oczywiście, Frank i ten pan na pewno byli przyjaciółmi. W pewnym sensie byli do siebie podobni, zauważyła teraz. Obaj byli tak pewni siebie i na tyle przystojni, że przyciągali wzrok każdej kobiety. Bez wątpienia mężczyzna, który stał przed nią, był takim samym draniem jak jej mąż, i na tę myśl poczuła ostre ukłucie niechęci.
– Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzę, jest to, by przyjaciel Franka spędził choćby minutę dłużej w tym domu. W końcu podobieństwa się przyciągają, a żaden człowiek honoru nie dążyłby do znajomości z moim mężem. I jeśli oczekuje pan, że pański tytuł zrobi na mnie wrażenie, to obawiam się, że się pan rozczaruje. Nie można włamywać się do cudzych domów, nawet jeśli zna się ich właściciela.
Lord Lovell wzruszył ramionami ze swobodą ludzi przyzwyczajonych do robienia tego, co mu się podoba i kiedy mu się podoba.
– Drzwi do ogrodu wymagały tylko delikatnego pchnięcia. I mówiłem już, że w ciemności ten dom wyglądał na niezamieszkały. Proszę mi wybaczyć tę pomyłkę, ale nie jestem pewien, czy można mnie za nią winić.
Honorę ponownie się zirytowała. To prawda, że ta posiadłość pamiętała lepsze dni, lecz powolny upadek rozpoczął się na długo przed tym, jak Frank sprowadził do Anglii swoją narzeczoną. Od czasu, gdy ją opuścił, Honora nie mogła zrobić nic, aby powstrzymać ten proces. Niegdyś piękne pokoje były prawie puste i ponure, ściany zaczynały pękać. Tylko dzięki dzierżawie kilku pól mogła się utrzymać, stać ją było na podstawowe rzeczy, ale na niewiele więcej. Mama i tata przysłaliby pieniądze, gdyby poprosiła, ale Honora spaliłaby się ze wstydu, gdyby musiała przyznać, jak bardzo myliła się co do Franka. W rzadkich listach do Wirginii opisywały tylko niektóre aspekty tutejszego życia. Sposób, w jaki rozstała się z rodzicami, był otwartą raną, którą trudno było uleczyć.
– To nie wyjaśnia, dlaczego pan tu przyjechał. Proszę kontynuować, zamieniam się w słuch. – Wiedziała, że jej głos brzmi ostro, ale nie potrafiła się opanować. Przez tego irytującego nieznajomego i wspomnienia o Franku jej serce stwardniało jak kamień, znów zawładnął nią gniew. Miała dość mężczyzn, którzy uważali, że skoro nie brak im urody i wdzięku, wolno im więcej niż innym. Frank nie raczył nawet przyjść do niej osobiście, zamiast tego wysyłał tego człowieka, by ją nastraszył. Z pewnością lord Lovell nie zasługiwał na uprzejmość, skażony swoją znajomością z człowiekiem, który zrujnował życie Honory. – Czego tak bardzo chce mój podły mąż, że pana tu przysłał? Czy chodzi o pieniądze? Przegrał wszystkie swoje, a teraz żąda moich? Mam nadzieję, że nie, bo dobrze wie, że nic nie mam.
Jej nieproszony gość zawahał się, po raz pierwszy stracił pewność siebie, a Honora uśmiechnęła się ponuro na myśl, że w końcu go wtrąciła z równowagi. Bez wątpienia był bardziej przyzwyczajony do tego, że kobiety raczej uśmiechają się do niego i podziwiają go. Jego tytuł i ujmująca twarz prawdopodobnie znajdowały uznanie wszędzie, gdzie się pojawił.
Cóż, nie tutaj. Jeśli Frank go przysłał, myśląc, że ten człowiek mnie zauroczy, to będzie bardzo zdziwiony, gdy się okaże, że plan się nie powiódł, pomyślała z satysfakcją.
Lord Lovell zrobił kolejny krok w jej stronę, a Honora cofnęła się, nagle zaniepokojona powagą malującą się na jego twarzy. Zmarszczył brwi, a jego i tak już głęboki głos stał się jeszcze głębszy. Jego słowa dotarły do uszu Honory, ale nie miały żadnego sensu.
– On już nie potrzebuje żadnych pieniędzy, proszę pani. Przykro mi to mówić, ale pani mąż nie żyje.

Isaac patrzył, jak pani Blake powoli opada na wytartą sofę niedaleko drzwi. Pistolet wypadł jej z dłoni i wylądował z cichym stukotem na podłodze, ale ona zdawała się tego nie zauważać.
– Frank? Nie żyje?
Wpatrywała się w niego, jakby podejrzewała, że ją okłamał. Oczy miała szeroko otwarte, usta rozchylone. Wyglądała teraz bezbronnie, ale to przecież nie jego sprawa.
– Zrobiłem to, z czym przyjechałem, i na tym moja misja się kończy.
Odwrócił twarz i jak zwykle postanowił o tym nie myśleć. Nie miał żadnego powodu, by tak się czuć, a jednak wciąż coś nie dawało mu spokoju. Tak było od tamtej pamiętnej nocy tydzień temu. To niepokojące uczucie wzmogło się na widok uderzającej urody wdowy po Franku.
Niech cię szlag, Blake. Ujawniłeś, że masz żonę, dopiero gdy umierałeś? Zostawiłeś mi zadanie odnalezienia i poinformowania twojej żony. Dlaczego? Czyżbyś myślał, że okażę litość żonatemu mężczyźnie? Jednak po tym, co zrobiłeś Charlotte, nie pozostawiłeś mi wyboru. Ta sytuacja wymagała zdecydowanego działania.
Żona Franka nadal siedziała nieruchomo, a jej czarne, zmierzwione loki lśniły w tańczącym świetle ognia. Była o wiele bardziej atrakcyjna, niż się spodziewał. Zastanawiał się przez chwilę, jak Frank mógł nie doceniać takiej wyjątkowej urody. Choć pierwszy kontakt z panią Blake był co najmniej… niecodzienny. Co za kobieta wpada do pokoju w koszuli nocnej, wymachując pistoletem? Była jak Walkiria, która postanowiła rzucić mu wyzwanie. Może nic dziwnego, że Frank od niej uciekł, uroda to nie wszystko. Nie był odważnym człowiekiem, pomyślał Isaac z lekką pogardą. Być może żona była dla niego zbyt wielkim wyzwaniem, więc szukał szczęścia gdzie indziej.
Na myśl o zalanej łzami twarzy biednej Charlotte zakłuło go w sercu. Aż zagryzł wargi, przypominając sobie tę straszną noc. Jego młoda podopieczna była taka naiwna, zbyt ufna… Ale musiał przyznać, że i on uważał Blake’a za przyjaciela, obdarzył go zaufaniem. Dlaczego założył, że ten łajdak nie potraktuje Charlotte tak, jak – Isaac musiał przyznać – sam kiedyś traktował kobiety? Może jego zachowanie nie było tak podłe, jak zachowanie Franka, ale powinien pamiętać, gdzie zaczęła się ich przyjaźń. Poznali się przy stoliku karcianym w jakiejś brudnej melinie, gdzie wino lało się strumieniami, a lord Lovell nie był obojętny na wdzięk tamtejszych dziewek. Frank wprawiał go w dobry nastrój swoim błyskotliwym dowcipem i skłonnością do ryzyka. Czasami grali aż do wschodu słońca. Isaac cieszył się, że znalazł przyjaciela, z którym, jak się wydawało, miał wiele wspólnego. Odkąd prawda wyszła na jaw, Isaaca dręczyło poczucie wstydu i winy.
Charlotte miała ledwie szesnaście lat, do cholery, była niewinną panienką, a Frank zrobił jej dziecko i miał czelność twierdzić, że nie jest jego.

Honora nie słuchała przestróg rodziców, straciła głowę dla łotra, który zgotował jej piekło na ziemi. Nie martwi się, że trzy lata temu mąż ją opuścił i nie daje znaku życia. Samotne dni w domu, który coraz bardziej przypomina ruinę, upływają jej na rozpamiętywaniu przeszłości. Biedna, traktowana z pogardą przez towarzystwo, marzy jedynie o świętym spokoju. W jej nudny, smutny świat wkracza z impetem lord Lovell. Przywozi wieści o śmierci jej męża, a także proponuje pomoc. Przyjmując ją, Honora niespodziewanie odmieni los kilku osób i odnajdzie szczęście, o jakim nie śmiała marzyć.

Gdy się zakochasz…, Spotkanie w Boże Narodzenie

Maya Blake, Sharon Kendrick

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1137

ISBN: 9788327686138

Premiera: 15-12-2022

Fragment książki

Podsłuchując, nigdy nie usłyszysz o sobie niczego dobrego, jak mówiło przysłowie. Christos Drakakis zgrzytnął zębami. Stał w mniejszej z dwóch połączonych ze sobą sal konferencyjnych. Nie przybył tam jednak, by podsłuchiwać. Oba pomieszczenia były puste, gdy wszedł zaledwie pięć minut wcześniej.
– Myślałem dotąd, że jesteśmy jeszcze daleko od prawdziwej katastrofy, ale kiedy zobaczyłem dziś jego twarz, wiedziałem już wszystko. Od ostatniej przegranej przez niego sprawy minęły trzy lata. Nie było mnie przy tym, ale wiem, że pospadało sporo głów.
Słowa te wypowiedział z autentycznym przerażeniem Gary Willis, jeden z pracowników Christosa. On sam przyszedł do sali konferencyjnej prosto ze swojego biura, znajdującego się na jednym z najwyższych pięter wieżowca.
Christos nigdy nie brał pod uwagę możliwości poniesienia porażki. Wręcz przeciwnie. Od początku wiedział, jak proces miał się potoczyć i w jaki sposób zakończyć.
Pierwsza klęska poraziła go. Poprzysiągł sobie potem, że już nigdy nie spuści z oka celu, jakim jest zwycięstwo. Drugą sprawę przegrał, ponieważ klient, którego reprezentował, okazał się patologicznym kłamcą.
Teraz Christos kompletnie stracił kontrolę nad przebiegiem sprawy. Pomimo że przeanalizował każdy z możliwych scenariuszy, prześledził wszystkie najdrobniejsze tropy i wyszukał najsłabsze punkty przeciwnika.
Wszystko powinno było pójść po jego myśli.
A jednak nie poszło. Porażka dotknęła najbardziej jego przyjaciela i klienta, Kyriosa, ale sam Christos bardzo źle zniósł trzecią przegraną sprawę w przeciągu ostatnich pięciu lat.
– Czy to aby na pewno tylko przez tę sprawę? Nasz drogi przełożony zachowuje się niczym Wlad Palownik już od dwóch miesięcy, a sprawę wzięliśmy zaledwie trzy tygodnie temu!
Żołądek Christosa wykręcił się na drugą stronę. Porównanie do Wlada Palownika było, musiał przyznać, jak najbardziej na miejscu. Postępował tak od tamtego „incydentu”. Sprawę pogarszały naciski, które od jakiegoś czasu wywierał na nim dziadek.
– Coś się jeszcze wydarzyło? – usłyszał głos Bena Smitha, kolejnego ze współpracowników.
– Nie mam pojęcia.
Tak – pomyślał Christos niechętnie. – Wydarzyło. Chwila słabości z osobistą asystentką. Powinna już dawno ulecieć w niepamięć, a jednak tkwiła w jego głowie na przekór logice.
Byli razem na późnej kolacji w towarzystwie doradcy podatkowego Christosa oraz niezwykle sympatycznej pary, która postanowiła rozstać się w najbardziej stylowy i polubowny sposób, jaki można sobie wyobrazić. Później przenieśli się do należącego do małżonków klubu, gdzie wypili kilka drinków.
Wszystko przebiegało normalnie, aż pod koniec nocy… przekroczyli granicę.
Na wspomnienie tamtych wydarzeń krew spłynęła mu niżej. Zacisnął mocno szczęki, próbując pozbyć się natrętnych, niedających spokoju myśli. Wkrótce tematem podsłuchiwanej rozmowy stała się ich bohaterka i sprawczyni.
– Alexis Sutton powinna zostać ogłoszona świętą za cierpliwość, jaką mu okazuje. Jeszcze nigdy nie widziałem, by cokolwiek zmąciło jej spokój.
Christos doskonale pamiętał noc sprzed dwóch miesięcy, podczas której nie była w ogóle spokojna. Nie opuszczała jego myśli.
Pogrążył się w pożądaniu i wspomnieniach. Co gorsza, wszystko wskazywało na to, że Alexis nie przeżywała niczego podobnego.
Zdawał sobie sprawę, że przez to wszystko chodził zły i naburmuszony. Nie łączył tego jednak z tą fatalną, przegraną sprawą. Już bardziej obwiniał o to dziadka i jego niekończące się, niedorzeczne żądania.
– Na wszelki wypadek zadzwoniłem do żony i zapowiedziałem jej, żeby nie spodziewała się mnie w domu przed północą.
Słowa Willisa wyrwały Christosa z zamyślenia.
– Daj spokój, to idiotyczne. Jestem umówiony na drinka z pewną seksowną stażystką w barze naprzeciwko. Moja sekretarka sześć razy próbowała zdobyć tam rezerwację. Nie odwołam tego.
– Pewnie też bym tak zrobił w twojej sytuacji – westchnął Willis ponuro.
Christos szarpnął drzwi i wparował do sąsiedniego pomieszczenia. Obrzucił mężczyzn beznamiętnym spojrzeniem. Na jego widok ich twarze zaczęły nabierać po kolei wszystkich kolorów tęczy.
– Willis, prześlij żonie bukiet ulubionych kwiatów na poczet wydatków służbowych. Dodaj list z przeprosinami ode mnie, ponieważ nie zobaczy cię w domu przez najbliższy tydzień. Smith – odwrócił się do drugiego z mężczyzn i kontynuował niebezpiecznie spokojnym tonem: – ty pokryjesz przeprosiny wobec tej dziewczyny ze swojej kieszeni. Też nie ujrzysz w najbliższych dniach zbyt wiele światła dziennego. Wszystkie twoje dotychczasowe sprawy zostaną rozdzielone pomiędzy kolegów. Do rana oczekuję od was wstępnego raportu, z wyjaśnieniem, jak mogliśmy nie wiedzieć o istnieniu tego dziecka z nieprawego łoża. Zrozumiano?
Obaj skinęli skwapliwie.
Christos odwrócił się w stronę drzwi.
– Proszę pana?
Spojrzał na Smitha. Ten nerwowo uniósł brwi.
– Hm… jeśli chodzi o to, co mówiliśmy…
– Mieliście rację. Nie lubię przegrywać. I tak, tym razem również spadnie kilka głów. Macie wyjątkową szansę, by zadbać o to, żeby nie były wasze. A w przyszłości, jeśli zechcecie sobie poplotkować jak nastolatki, upewnijcie się, że jesteście sami.
Wyszedł, ignorując brzęczący w kieszeni telefon. Mijał po drodze pracowników, którzy obrzucali go ukradkowymi, płochliwymi spojrzeniami. Mógł to zrozumieć.
Wieści o porażce rozniosły się i nikt nawet nie śmiał odezwać się do niego. Christos Drakakis był samotną wyspą, bynajmniej nie gościnną. Cieszył się ze swojej reputacji, dzięki której udało mu się w wieku dwudziestu sześciu lat zostać partnerem w kancelarii, a niedługo później stać na czele jednej z najlepszych firm prawniczych na świecie.
Wszedł do windy i wcisnął guzik na penthouse na ostatnim piętrze. Dopiero wtedy wyjął z kieszeni komórkę, lecz nie po to, by odebrać nerwowe połączenia od klienta. Wysłał krótką i konkretną wiadomość do osobistej asystentki, która zajmowała o wiele za dużo miejsca w jego głowie.
Odpowiedź Alexis Sutton była równie zwięzła. Po upływie pięciu minut zjawiła się w drzwiach apartamentu.
– Espresso czy szklaneczkę Macallana? – zapytała.
Christos wyjął ręce z kieszeni i kilkoma długimi krokami znalazł się tuż przy niej.
– Gdybym chciał drinka, sam bym go sobie zrobił. Przyniosłaś listę, o którą cię prosiłem? – niemal warknął, jednak jej nawet nie drgnęła powieka.
Zdawał sobie sprawę, że nie był najłatwiejszym człowiekiem do współpracy, lecz ona umiała zachować w jego obecności zimną krew. Dlatego tak długo utrzymała się na tym stanowisku. I dlatego rok temu, kiedy delikatne wskazówki dziadka zamieniły się nagle w realne groźby, złożył jej tę propozycję. Realizacja planu przebiegała gładko przez kolejnych dziesięć miesięcy. Aż do chwili, kiedy wyjątkowo miła kolacja z klientami i asystentką zamieniła się w noc, której nie mógł zapomnieć.
– Przyniosłam.
Spędził wiele minut, analizując barwę jej głosu. Bywała szorstka, czasem ostra. Przebijała przez nią lekka chrypka, która rozpalała w nim ogień. Pragnął usłyszeć, jak wykrzykuje jego imię. Ponownie.
– Wciąż uważam, że whisky pomogłoby ci się odprężyć. W pięć minut wyrzucisz z siebie wszystko i wracamy do pracy.
Christos podszedł jeszcze bliżej. Cenił jej rozsądek i praktyczność, ale to już nosiło znamiona niesubordynacji.
– Wydaje ci się, że do kogo mówisz?
Uniosła głowę. Miała czekoladowe oczy ze złotymi plamkami, które zawsze wywierały na nim wrażenie, jakby były gotowe zapłonąć żywym ogniem. Nie odpowiedziała od razu. Dała mu czas, podczas którego napawał zmysły jej jedwabistymi, kasztanowymi włosami, kuszącym błyskiem pomadki na pełnych ustach, wąską talią przepasaną skórzanym paskiem i kwiatowymi nutkami ulubionych perfum. To wszystko ponownie przywołało falę niechcianych wspomnień.
– Do wielkiego Christosa Drakakisa, przed którym przeciwnicy i sędziowie trzęsą się jak osika.
– A więc wiesz, że w tej chwili nie jestem w najlepszym nastroju, by mnie drażnić.
– Tak. I ktoś musi zapłacić za to, co się stało. Ktoś z listy, którą ci przygotowałam. Wiem także, że jesteś w nastroju „wyżyjmy się na Alexis”. Zatem, skoro określiliśmy już zakresy naszej świadomości, na co masz ochotę? – Uniosła filiżankę i szklankę do whisky. – Jedno stygnie, a w drugim roztapia się lód.
Jej przemowa rozdrażniła go i uspokoiła zarazem.
– Ani jedno, ani drugie. Poproszę o listę.
Opuściła ramiona.
– Wysłałam ci ją już na telefon. Na dole mam jeszcze kilka akt do zebrania. Powiedz mi, na których ci zależy, i je przygotuję.
Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi, zgrabnie kołysząc biodrami, opiętymi przez ciemnogranatową spódnicę ołówkową. Idealnie podkreślała jej profesjonalny charakter. Opanowała do perfekcji sztukę odchodzenia od niego.
– Alexis – rzucił ostrzegawczo.
Doszła do stolika kawowego na środku salonu. Poczekał chwilę, aż wyciągnęła ręce, by odstawić drinki.
– Stój.
Zamarła i spojrzała mu w oczy.
Podszedł do niej wolnym krokiem, starając się maksymalnie kontrolować swoje odruchy, pomimo że w brzuchu ulokował mu się nerwowy ciężar. Podobny do tego, którego doświadczył zeszłego wieczoru po telefonie od dziadka.
Teraz twój kuzyn ma szansę…
Okrążył Alexis i wyjął z jej dłoni maleńką chińską filiżankę. Jednym łykiem opróżnił gorącą zawartość naczynia. Następnie powtórzył to z bursztynowym płynem w kryształowej szklance.
Uderzenie kofeiny połączone z uspokajającą falą alkoholu rozlało się po żyłach Christosa. Rozpiął marynarkę i poluźnił węzeł krawata, po czym całkiem go ściągnął. Usiadł na sofie i nie spuszczając wzroku z Alexis, rozpiął trzy guziki koszuli. W najmniejszym stopniu nie poczuł zażenowania, widząc przypływ emocji na jej twarzy. Nie była na niego odporna, pomimo że po tamtej nocy starała się odgrodzić wysokim murem.
Jego trzy wcześniejsze asystentki, bardzo profesjonalne i skuteczne, próbowały z czasem przenieść ich zawodową relację na bardziej prywatną sferę. Christos czekał, aż Alexis zacznie dawać podobne sygnały, lecz nie doczekał się. Była superprofesjonalna i wyprzedzała jego potrzeby. Dopiero po upływie mniej więcej roku spostrzegł, że w pewien sposób go „wyczuwała”. Jednak nawet wtedy żelazną dyscypliną ucinała wszelkie niedopowiedzenia.
Aż do tamtej nocy.
– Wypiłem kawę i whisky – powiedział, zdając sobie sprawę, że zapragnął obu tych rzeczy w chwili, w której ujrzał je w dłoniach Alexis. Rzeczywiście wlały w jego wnętrze solidną dawkę spokoju. – A teraz jesteś gotowa spełnić moje polecenia?
Wysunęła końcówkę języka, zwilżając usta. Ten widok rozpalił ogień w jego piersi. Wiedział, że stąpał po kruchym lodzie. Nie chciał stracić Alexis ani narażać na szwank ich prywatnej umowy, którą zawarli. Przepracowała z nim trzy lata, bo była najlepsza, lecz jeśli miał spełnić oczekiwania dziadka, świadomość, że nie została wykuta z lodu, była mu jak najbardziej na rękę.
– Jeśli twoje polecenie dotyczy połączenia cię z Demitrim, to tak. Biedak odchodzi od zmysłów po ogłoszeniu wyroku. Poinformowałam go, że oddzwonisz do godziny.
To przypomniało mu o katastrofie, która musiała zostać naprawiona. A on nigdy nie uchylał się przed wyzwaniami.
Alexis cofnęła się o krok.
– Za pięć minut?
Była już niemal przy drzwiach. Profesjonalna i opanowana.
– Za trzy. – Zapiął guziki koszuli i zawiązał węzeł krawata. – Upewnij się, żebym dostał na biurko kompletny stenogram z dzisiejszej rozprawy.
– To była pierwsza rzecz, którą zrobiłam, gdy się dowiedziałam o wszystkim. – Spojrzała znad ramienia.
Na jego ustach zagościł cień uśmiechu.
– Uważaj Alexis. Chyba nie chcesz doprowadzić mnie do stanu, w którym wyobrażę sobie, że spełnisz każdą moją zachciankę?
– Jestem tu po to, by spełniać każdą twoją zawodową zachciankę. Jeśli nie chcesz, bym była tak zaangażowana, może powinnam znaleźć pracodawcę, który będzie umiał to docenić?
– To groźba?
Wiedział, że nie była to wyłącznie czcza pogróżka.
Miesiąc wcześniej natknął się na mejl, w którym „łowcy głów” zaproponowali Alexis potężną pensję i niezwykle bogaty pakiet świadczeń socjalnych, jeżeli zdecydowałaby się zmienić pracodawcę. Już sam fakt istnienia tego mejla podrażnił jego ambicję. Poprosił wówczas dział kadr o przygotowanie półrocznej recenzji jej pracy i podniósł wynagrodzenie Alexis o trzydzieści procent.
– Nie, proszę pana – zaprzeczyła. – Zwykłe przypomnienie, że oboje dysponujemy jakimiś możliwościami.
– „Proszę pana”?
– To właściwa forma grzecznościowa. Co z nią nie tak?
Dotąd zwróciła się do niego w ten sposób tylko podczas rozmowy o pracę. Nie cierpiał słyszeć tego wyrażenia z jej ust. Podszedł do drzwi, otworzył je i przytrzymał, by mogła przejść.
– Nigdzie cię nie wypuszczam. Jeszcze z tobą nie skończyłem.
Skinęła lekko. Oboje wyszli na korytarz i ruszyli w kierunku windy.
– Miło mi to słyszeć.
Wcisnął guzik, choć początkowo chciał go wgnieść do środka. Dzięki Alexis był spokojniejszy, co musiał niechętnie przyznać przed samym sobą. Opanowanie, jakie prezentowała w obliczu jego rozbuchanego greckiego temperamentu, było godne najwyższej ceny.
Po chwili drzwi windy otworzyły się. Christos wkroczył do swojego prawdziwego królestwa. Królestwa, które zbudował mozolnie, cegiełka po cegiełce, by zyskać pewność, że już nigdy ludzie pokroju jego ojca nie będą mieli szansy wykorzystać słabości i bezradności swoich ofiar. Zmuszał dręczycieli do płacenia najwyższej ceny.
Przed stawieniem czoła niespodziewanej porażce miał do załatwienia jeszcze jedną ważną sprawę. Musiał zabezpieczyć pięć kilometrów kwadratowych ziemi na jednej z wysp Morza Egejskiego. Było to miejsce, gdzie odnalazł spokój podczas swojego dzieciństwa. Tam ukształtował się mężczyzna, którym był obecnie i tam zaznał akceptacji. Kto wie, może nawet miłości?
Wzdrygnął się. Był owładnięty potrzebą posiadania Drakonisos. Nie wyobrażał sobie nawet, że mógłby bezczynnie pozwolić dziadkowi na zapisanie jej kuzynowi. Aby temu zapobiec, musiał jeszcze raz powrócić do umowy, jaką zawarł z Alexis. Ich prywatnego układu.
– Alexis.
Coś w jego głosie sprawiło, że zamarła.
– Czy jeszcze czegoś potrzebujesz?
– Tak. Nadeszła pora, by powtórzyć twoją drugą rolę.
Pobladła.
– Ale… jest dopiero czerwiec. Nie mieliśmy wyjeżdżać do Grecji przez następne dwa miesiące – odezwała się drżącym głosem.
– Nastąpił nieoczekiwany rozwój wydarzeń.
Oczy Alexis zrobiły się jeszcze większe.
– Co to dokładnie znaczy?
– To znaczy, że nadszedł czas, żebyś znowu stała się moją żoną, Alexis.

Nie dało się temu zaprzeczyć. Według dokumentu, który przechowywała w kącie szafki na bieliznę, była panią Alexis Drakakis, żoną prawnika milionera Christosa Drakakisa, przyszłego spadkobiercy fortuny swojego dziadka, wartej kilka miliardów euro.
Od czasu do czasu Alexis przyglądała się temu aktowi ślubu, zastanawiając się, czy postąpiła słusznie, czy może dała się omotać szaloną propozycją szefa.
Utknęła w tym układzie na trzy lata. Początkowo nawet udawało jej się podchodzić do niego jak do pracy. I zapomnieć o jego niezwykłości. O akcie ślubu leżącym obok pudełeczka, w którym znajdował się platynowy pierścionek zaręczynowy z pięciokaratowym brylantem oraz pasująca do niego obrączka. O chwili, w której Christos beznamiętnie podarował jej to wszystko podczas uroczystości w urzędzie miejskim w Marylbone rok temu.
Dwa razy do roku, kiedy odwiedzali Costasa Drakakisa w Grecji, Alexis zakładała tę biżuterię. Był to dowód na spełnienie żądań dziadka, by wnuk się wreszcie ożenił.
– Alexis, słyszysz mnie? – dotarł do niej zdecydowany głos Christosa.
Jak gdyby mogła uwolnić się od niego tak łatwo. Każdy wyraz, który wypowiadał, odciskał się głęboko w jej spragnionej duszy.
Odchrząknęła.
– Tak, słyszę. Czekam po prostu na więcej szczegółów.
Gorący płomień błysnął w oczach Christosa. Sygnalizował, że zbliżyła się do niebezpiecznej granicy. Jednocześnie wyrażały szacunek dla jej hardej postawy.
– Nie zostałem w pełni poinformowany o powodach. Wiem tylko, że muszę być w Grecji. I ty też. Jako moja żona.
Żona.
Myślała o sobie w ten sposób dwa razy do roku. Za każdym razem to słowo wywoływało w niej potężny wstrząs.
– Jeśli nie wiesz na sto procent, to może nie będę musiała…
Potrząsnął głową.
– Według naszej umowy masz mi towarzyszyć za każdym razem, kiedy odwiedzam Drakonisos. W zamian za to utrzymuję twój mały cenny projekt.
Projekt. Część jej sekretnego układu z Christosem. Kolejny pretekst, by czuć się potrzebną. I jedyny sposób na podtrzymanie więzi z miejscem, które mogła uważać za dom.
Dom Nadziei.
Nie mogła pozwolić na to, żeby został zrównany z ziemią.
Christos zgodził się finansować dom dziecka bezterminowo. W zamian za zgodę na odgrywanie roli jego żony przez trzy lata. To był główny argument za tym, że podjęła tę decyzję. Dom Nadziei stanowił jedyny stały punkt odniesienia dla Alexis po tym, jak została porzucona przed drzwiami organizacji charytatywnej w centrum miasta.
Gdy Christos zaproponował jej ten układ, akurat miała za sobą przygnębiającą rozmowę z dyrektorką domu dziecka. Było to wówczas najlepsze i jedyne rozwiązanie. Za jednym zamachem zdejmował potężny ciężar z piersi Alexis i sprawiał, że dom mógł w dalszym ciągu być schronieniem dla tych dzieci, które nie mogły liczyć na nic innego.
Z racjonalnego punktu widzenia powinna się uważać za podwójnie wygraną. Uratowanie Domu Nadziei w zamian za dwutygodniowe wakacje na cudownej greckiej wyspie, dwa razy w roku. Czy mogła wyobrazić sobie lepszy scenariusz?

 

To musi być pomyłka.
Giacomo Dante Volterra nie mógł uwierzyć własnym oczom. Pokręcił głową. Był jednym z najbogatszych ludzi we Włoszech. Właścicielem wielu nieruchomości, drogich samochodów i dzieł sztuki. Kiedyś uprawiał sporty ekstremalne. Zacisnął usta. Ale to już przeszłość.
Teraz jednak był naprawdę skołowany. Czekał na nią w gabinecie, coraz bardziej zniecierpliwiony, i powtarzał sobie, co zamierzał jej powiedzieć. Ale słowa uwięzły mu w gardle. Choć przez ostatnie miesiące zdążył przywyknąć do różnych niespodzianek, tym razem przekraczało to wszelkie granice.
Czy ta kobieta naprawdę była jego żoną?
Zmrużył oczy, bo wnioskując po jej nagle pobladłej i zszokowanej twarzy, była równie zdziwiona jego widokiem. Spodziewał się kogoś zupełnie innego. Czy jego żona mogłaby tak wyglądać?
Miała na sobie jaskraworóżowy strój, podkreślający jej drobne, kształtne ciało, a ciemne włosy zebrała na czubku głowy i upięła paskudną białą siatką do włosów. Na nogach miała czarne płaskie buty – skrzywił się z niesmakiem, zdecydowanie wolał szpilki – i nie nosiła biżuterii. Na pewno nie miała obrączki. Pewnie powinien jej być za to wdzięczny, bo czy jego propozycja nie byłaby bardziej ryzykowna, gdyby dziewczyna podchodziła z sentymentem do przeszłości, o której on zapomniał?
Zastanawiał się, dlaczego nie miała na sobie drogich ubrań i tony biżuterii, nie mieszkała też w eleganckim londyńskim apartamencie. Nie musiała pracować, mogłaby spędzać czas na siłowni albo w restauracji z przyjaciółkami, ale nie zauważył, żeby na koncie bankowym pojawiały się jakiekolwiek transakcje wykonane przez żonę, z którą był w separacji. Oznaczało to, że nie rościła sobie pretensji do jego majątku i sama się utrzymywała. Było to dla niego zaskakujące, bo przyzwyczaił się do tego, że to on za wszystko płacił. Nie mógł uwierzyć, że jego żona pracowała w niewielkiej firmie cateringowej w małym miasteczku niedaleko Heathrow. Wąskie uliczki mieniły się od kolorowych dekoracji i świątecznych lampek, a przed jednym z domów dostrzegł duże sanie zaprzężone w niemal naturalnej wielkości figury reniferów.
– Giacomo – powiedziała cicho.
Zauważył, że przygryzła wargę, jakby w jej pytaniu czaiło się coś więcej niż podejrzliwość i lekka niechęć i zaczął się zastanawiać, co to mogło być.
– Co tutaj robisz?
– Dzień dobry, Louise – zaczął ostrożnie. – Też się cieszę, że cię widzę.
Louise nie odpowiedziała. Nie była w stanie zebrać myśli ani wydusić słowa. Zakręciło jej się w głowie. Na jego widok poczuła ekscytację, nad którą nie była w stanie zapanować – był najpiękniejszym i najseksowniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. To wydawało się nieprawdopodobne, ale przez krótką chwilę była jego żoną – zanim wszystko skończyło się tak fatalnie. Ton jego głosu sugerował jednak, że Giacomo nie zjawił się tutaj, żeby błagać ją o wybaczenie. Przecież i tak tego nie chciała, prawda?
Patrząc w jego czarne oczy, poczuła rosnącą determinację. Nie, oczywiście, że nie chciała. Lepiej jej było bez niego, bo nie pasowali do siebie na tak wielu płaszczyznach. Giacomo Volterra, niezdolny do miłości, odepchnął ją od siebie. Nie było go przy niej, gdy najbardziej tego potrzebowała.
Poczuła smutek, wbrew sobie, bo przeszłość zawsze potrafi człowieka dopaść w najmniej oczekiwanym momencie. Opleść serce ciemnymi mackami i ściskać, aż poczujesz ostry ból. Nie była już tamtą Lulu. Jego Lulu. Teraz była Louise. I gdy zbierze się w sobie, żeby złożyć papiery rozwodowe, znów będzie się nazywać Greening, nie Volterra. I tak będzie najlepiej – ciągle to sobie powtarzała.
Gdy minął pierwszy szok i powoli zaczynała się uspokajać, mogła mu się lepiej przyjrzeć. Była zupełnie skołowana. Zauważyła bliznę biegnącą wzdłuż policzka, znaczącą idealnie rzeźbioną twarz, która przyprawiała kobiety o zawrót głowy. Nad lewą brwią miał kolejną niewielką bliznę, której większość ludzi pewnie by nie zauważyła, jednak ona znała na pamięć każdy fragment jego skóry.
Wtedy z uwagą spojrzała mu w oczy. Były ciemne i intensywne, a w ich mrocznym blasku czuła się kiedyś kimś wyjątkowym. Bywały seksowne, zwłaszcza gdy powoli zdejmował z niej ubranie albo gdy się kochali, ale dzisiaj widziała w nich jedynie pustkę. Miała wrażenie, że patrzy w oczy obcego człowieka, który przypadkiem zatrzymywał się pod różowo-czarnym znakiem „Posh Catering – obsługa z klasą”.
– Co ty tutaj robisz? – spytała ponownie, tym razem spokojniejszym tonem. – I co zrobiłeś z moją szefową?
– Niedługo wróci. – Poprawił się w fotelu, jakby był właścicielem tego miejsca, a ostre światło jarzeniówki podkreślało kruczoczarny odcień jego włosów. – Przekonałem ją, żeby pozwoliła nam porozmawiać chwilę na osobności.
Dziewczyna uniosła brwi.
– Ona praktycznie nie wstaje od biurka, musiałeś być bardzo przekonujący.
– To prawda – odparł gładko. – Potrafię być bardzo przekonujący, ale ty najlepiej o tym wiesz, prawda, Louise? Musiałem z tobą porozmawiać. Na osobności.
Louise poczuła dreszcz czegoś, co niepokojąco przypominało nadzieję, bo choć wiesz, że coś jest dla ciebie złe, to nie oznacza, że przestajesz tego pragnąć. Jej skóra wciąż mrowiła, gdy na nią patrzył. Powtarzała sobie, że to tylko automatyczna reakcja organizmu. Ciało, które dawno nie zaznało fizycznej bliskości, przypomniało sobie, że oto jest ktoś, kto potrafi dać jej prawdziwą rozkosz.
– No więc masz okazję. Mów, o co chodzi, ale musisz się streszczać. – Zerknęła na zegarek. – Jak widzisz, jestem w pracy.
Giacomo wzruszył ramionami. Były szerokie i silne i uwaga Louise bezwiednie powędrowała w ich kierunku. Z trudem powróciła myślami do rzeczywistości, Skupianie się na takich rzeczach w niczym jej nie pomoże. Starała się o nim zapomnieć od chwili, gdy zrozumiała, że to wszystko nie miało sensu. Przecież zmądrzała i pogodziła się z tym, że ich małżeństwo naprawdę dobiegło końca.
– To nie takie proste – szepnął. – To nie sprawa, którą da się przedstawić w paru słowach.
– Szkoda, bo naprawdę nie mam dużo czasu. Może po prostu napisz mi to w liście.
Właśnie się odwracała, gdy stało się coś nieoczekiwanego.
– Proszę – powiedział.
Louise zamarła. Giacomo nigdy o nic nie prosił. Wystarczyło, że pstryknął palcami i ludzie robili to, czego chciał – ze względu na jego wygląd i to, że potrafił być zarówno czarujący, jak i bezwzględny. Uśmiechali się i spełniali jego polecenia. Czy sama tak nie robiła? Złamała wszystkie zasady i wylądowała z nim w łóżku zaledwie parę godzin od ich pierwszego spotkania.
Jego głos na nią podziałał. Zawahała się, choć powinna zachować czujność, bo to, co miał jej do powiedzenia, mogło zupełnie wytrącić ją z równowagi, a przecież była w pracy. Pewnie mogła mu powiedzieć, że nie ma ochoty na żadne rozmowy, ale to byłoby niedojrzałe i mogło wskazywać, że z jej strony wciąż w grę wchodzą uczucia. A przecież to nieprawda. Bo był jej zupełnie obojętny, czyż nie?
Zgadza się, ten statek dawno odpłynął, była jednak ciekawa, po co przyjechał, skoro najwyraźniej do tej pory nie miał ochoty na kontakt.
Dlatego skinęła głową.
– Kończę o wpół do szóstej. – Starała się, żeby jej głos był pozbawiony emocji. – Spotkajmy się w pubie o szóstej, dam ci pół godziny, nie więcej.
– W którym pubie?
– Tu jest tylko jeden, Giacomo – odparła oschle. – To angielska wieś, a nie Mediolan. – Zerknęła na lśniący czarny samochód zaparkowany przed budynkiem. Pewnie kosztował więcej niż roczne zarobki jej szefowej. – Znajdziesz go bez problemu, tylko uważaj, żeby nie przekroczyć prędkości, bo jeszcze zarobisz mandat. Nasz lokalny policjant traktuje swoją pracę bardzo poważnie. A teraz przepraszam, muszę wracać do pracy. Tarty same nie napełnią się nadzieniem.
Nie odwróciła się, nawet słysząc zamykające się za nim drzwi; nie chciała widzieć, jak odchodzi. Wchodząc do niewielkiej przemysłowej kuchni, czuła, że cała drży.
– Wszystko w porządku. – Zmusiła się do uśmiechu, zbywając pełne troski pytanie koleżanki o to, dlaczego jest taka blada i czy przypadkiem nie jest chora.
Ale nic nie było w porządku. Ręce jej drżały tak bardzo, że upuściła na blat słoik z konfiturą z cebuli i prawie rozbiła naczynie z tartym serem. Nie widziała Giacoma od prawie półtora roku, po tym, jak poroniła, a ich małżeństwo dobiegło końca. Zamrugała z wściekłością, starając się zapanować nad łzami. Nie ma co się oszukiwać, ich związek i tak dobiegłby końca. To było wiadome od początku, zupełnie do siebie nie pasowali. Podczas ich ostatniej rozmowy telefonicznej powiedziała mu, że nie wróci, a on bez słowa się rozłączył i zablokował jej numer.
Potem miał wypadek i trafił do kliniki w Szwajcarii, a Louise była zaskoczona, jak bardzo rozbiła ją ta wiadomość. Powstrzymała naturalny instynkt, żeby od razu do niego pojechać, zamiast tego zadzwoniła do asystenta z pytaniem, czy może w czymś pomóc. Odpowiedź jednak była jak cios prosto w serce. Paolo uprzejmym głosem poinformował ją, że do prywatnej kliniki dobijają się tłumy kobiet gotowych zająć się pacjentem. Asystent, z którym zawsze tak dobrze się dogadywała, teraz wyraźnie chciał jak najszybciej zakończyć rozmowę. Pewnie w ten sposób chciał jej dyskretnie przekazać, że Giacomo zamknął już ten rozdział i nie chce tracić na nią czasu – ich małżeństwo było prawdopodobnie jedyną porażką w jego pełnym sukcesów życiu. Pewnie chciał ją wymazać z pamięci, tak jak pod koniec lekcji ściera się kredę z tablicy.
Skończyła gotować, posprzątała stanowisko pracy i poszła do szatni, żeby zdjąć uniform. Gdy przebierała się w dżinsy i sweter, przychodził jej do głowy tylko jeden powód, dla którego się tu zjawił – musiała być naprawdę silna, jeśli jej przeczucia były prawdziwe. Czy poznał kogoś i chciał jak najszybciej załatwić sprawę rozwodu, żeby ponownie się ożenić? Tym razem naprawdę się zakochał? Spotkał kobietę dorównującą mu bogactwem i statusem społecznym, a nie zwykłą dziewczynę z Anglii, z którą ożenił się tylko dlatego, że przypadkowo zaszła w ciążę, choć miała być jedynie krótką przygodą?
Ściągnęła z włosów siatkę i przeczesała je palcami, żeby jako tako je okiełznać. To nie powinno wciąż tak boleć, a już na pewno nie może się z tym zdradzić. Zachowa spokój, gdy jej o tym powie. Zachowa się dojrzale i będzie mu życzyć szczęścia. Może nawet porozmawiają chwilę przy kawie – która z pewnością nie może się równać z tą serwowaną w Mediolanie.
Spyta ją, jak się ma, zachowując pełną dystansu wyższość byłego partnera, który ułożył sobie życie szybciej niż eksmałżonka. Ona uśmiechnie się i odpowie, że u niej wszystko w porządku. Jakoś leci.
Przeczesała włosy, zaplotła je w gruby warkocz, założyła ciepłą kurtkę z futrzanym kołnierzem i wyszła na zimne grudniowe powietrze, które szczypało w policzki. Nocne niebo było czyste, a gwiazdy dobrze widoczne na atramentowym tle. Ruszyła do pubu chodnikiem pokrytym już cienką warstewką iskrzącego się szronu. Przed pubem „Black Duck” stała naturalnej wielkości figura Świętego Mikołaja, który kołysał się lekko na delikatnym wietrze, a udekorowane światełkami okna mieniły się kolorowym blaskiem. Do świąt zostało zaledwie parę dni, a w niewielkim miasteczku rosło radosne napięcie związane z oczekiwaniem na Gwiazdkę. Wchodząc do pubu, Louise wzdrygnęła się, bo święta potrafiły być czasami boleśnie nostalgiczne. Musi się przygotować na ckliwe świąteczne piosenki, które z pewnością na nią podziałają, ale będzie musiała wziąć się w garść. Tak naprawdę nie może okazać żadnych emocji, niezależnie od tego, co od niego usłyszy, bo Giacomo nie bawił się w emocje.
Gdy weszła do środka, od razu go zauważyła, zresztą tak jak wszyscy. Siedział obok kominka pod zwisającym z sufitu złotym łańcuchem i zauważyła, że większość gości zerkało na niego z zainteresowaniem, a niektóre dziewczyny wręcz śliniły się na jego widok. Ludzie zazwyczaj zachowywali się w jego obecności tak, jakby nigdy wcześniej nie widzieli nikogo podobnego, i mieli rację. W niewielkim angielskim miasteczku ze świecą szukać kogoś podobnego do Giacoma Volterry.
Zdjął płaszcz, a od jego silnego, muskularnego ciała nie sposób było oderwać wzroku. Miał na sobie jasną jedwabną koszulę i sprane dżinsy, które podkreślały długie, mocne nogi; biła od niego aura bogactwa i niewymuszonej elegancji. Jego czarne włosy były nieco dłuższe, niż pamiętała, a mocną szczękę pokrywał lekki cień zarostu. Zimne czarne oczy tylko potęgowały wrażenie, że był niczym płonąca gwiazda, która spadła w sam środek tego przytulnego miejsca. Migoczące świąteczne lampki bladły przy nim, podobnie jak obecni w pubie mężczyźni. Na stoliku przed nim stała pusta filiżanka po kawie. Giacomo wstał, gdy Louise zbliżała się do stolika.
– A więc przyszłaś – powiedział miękko, choć w jego aksamitnym głosie pobrzmiewały ostre nuty.
– A co byś zrobił, gdybym nie przyszła?
– Odnalazłbym cię i sprawiłbym, że zmieniłabyś zdanie.
– Niby jak?
Wzruszył ramionami.
– Siłą perswazji. Sama wiesz, że jestem do tego zdolny, cara.
Chciała mu powiedzieć, żeby jej tak nie nazywał, że nie jest już jego kochaniem. To słowo za bardzo przypominało jej wszystko, co szeptał jej do ucha, gdy się kochali. Niestety słowa łatwo wypowiedzieć, nie muszą mieć większego znaczenia. Lepiej to zignorować, bo inaczej Giacomo może odnieść wrażenie, że wciąż ma na nią wpływ. Uśmiechnęła się chłodno i spojrzała na niego pytająco.
– No więc?
– Kawa? – zapytał.
– Poproszę. – Zdjęła kurtkę i usiadła po przeciwnej stronie stolika, jak najdalej od niego, jednak gdy szedł do baru, nie mogła się powstrzymać, żeby nie nacieszyć oczu jego widokiem. Starała się być obiektywna, ale budzące się w niej uczucia bardzo jej to utrudniały. Patrzyła, jak rozmawiał z barmanką, która roześmiała się perliście.
Wróciła myślami do tamtej chwili, dwa lata temu, i zdała sobie sprawę, jak była naiwna. Przecież nigdy go tak naprawdę nie znała. Zadbał o to. Giacomo Volterra zawsze trzymał ją na dystans, jakby się obawiał, że odkrywając się przed nią, dawał jej zbyt dużą władzę, a on lubił mieć nad wszystkim kontrolę.
Wrócił po paru minutach z dwoma filiżankami macchiato. Louise upiła łyk kawy, oblizała mleczną piankę z ust i dopiero wtedy na niego spojrzała.
– Chcesz już skrytykować tutejszą kawę, żebyśmy mieli to z głowy?
– Krytyka nie jest konieczna. Jestem zaskoczony, bo kawa jest bardzo dobra. – Wrzucił kostkę cukru do filiżanki i zamieszał, po czym odwzajemnił jej drwiący uśmiech. – Anglia najwyraźniej dogoniła resztę świata w kwestii kawy. W końcu.
– Jestem pewna, że właścicielka lokalu będzie wniebowzięta, gdy usłyszy pochwałę z ust takiego konesera. Nie zapomnij wystawić im opinii w internecie. – Louise odstawiła filiżankę i zacisnęła dłonie, żeby nie zauważył ich drżenia. – Chyba nie przyjechałeś tu, żeby rozmawiać o kawie.
– To prawda.
– A więc o co chodzi? Chcesz… – Chciała mu to ułatwić, bo w ten sposób ułatwiała sobie. Przejmie kontrolę. To nie takie trudne, gdy już się spróbuje. – Chcesz się ponownie ożenić?
– Słucham? Ponownie ożenić? – powtórzył i ściągnął brwi. – Skąd ci to przyszło do głowy?
– Założyłam, że…
Roześmiał się.
– Nie ma co zakładać w ciemno, to się nigdy nie opłaca, Louise. Zwłaszcza w moim przypadku. Nie, nie chodzi o małżeństwo.
Louise poczuła ulgę, która szybko zamieniła się w rozpacz. Jego życie prywatne to nie jej sprawa. Było coś jeszcze, co chciała poruszyć. Musiała wspomnieć o jego pobycie w klinice.
– Zmartwiłam się, gdy się dowiedziałam o wypadku.
Zmrużył oczy i zacisnął usta.
– Ach, wypadek. Zastanawiałem się, kiedy o tym wspomnisz. Czy moja twarz jest teraz aż tak odpychająca? – spytał miękko. – Dlatego tak się przeraziłaś na mój widok?
Louise patrzyła na niego bez słowa. To było tak niedorzeczne, że aż śmieszne. Ciekawe, jak zareagowałby, gdyby wiedział, że na widok tych blizn poczuła złość i lęk o niego. Nie chciała nawet myśleć, że coś mogłoby przeciąć jego gładką skórę i sprawić mu ból. Chciała mu powiedzieć, że nie ma w nim nic odpychającego, ale oczywiście nie mogła.
– Sądząc po reakcjach ludzi na twój widok, to tylko dodaje ci atrakcyjności. Jest w tym jakaś nutka niebezpieczeństwa, które działa na kobiety.
– Na ciebie też?
– Moje zdanie nie ma żadnego znaczenia, zwłaszcza w kwestii twojej atrakcyjności. – Zastanawiała się, czy jego ego domagało się komplementów. Czy chciał, żeby przyznała, że nadal bardzo ją pociąga i najchętniej zostałaby z nim teraz sama? Bo czy po części tego właśnie nie pragnęła? Dlatego musiała zachować kamienną twarz. – To, co nas łączyło, to już przeszłość.

Gdy się zakochasz… - Maya Blake Christosowi Drakakisowi bardzo zależy na tym, by odziedziczyć rodzinną wyspę. Dziadek stawia jednak warunek, że zapisze ją wnukowi, jeśli ten się ożeni. Christos zawiera umowę ze swoją asystentką Alexis, że dofinansuje dom dziecka, na którym bardzo jej zależy, jeśli ona przez trzy lata będzie udawała jego żonę. W pewnym momencie jednak dziadek zaczyna nabierać podejrzeń, że Christos go oszukuje. Uwierzy, że to małżeństwo nie jest fikcją, jeśli urodzi się prawnuk… Spotkanie w Boże Narodzenie - Sharon Kendrick Włoski milioner Giacomo Volterra ulega wypadkowi na nartach, po którym częściowo traci pamięć. Nie pamięta, ani że miał żonę, ani że są w separacji. Gdy odnajduje Louise, jest zdziwiony jej niepozornym wyglądem. Zwykle podobały mu się kobiety dużo bardziej efektowne. Jednak już po krótkiej rozmowie Louise intryguje go swoim ciętym językiem i pewnością siebie. Giacomo prosi ją, by spędziła z nim święta i pomogła mu przypomnieć sobie, co ich poróżniło…

Gra niewarta świeczki

Lynne Graham

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1133

ISBN: 9788327685841

Premiera: 15-12-2022

Fragment książki

Sevastiano miał właśnie sfinalizować podbój wyjątkowo atrakcyjnej jasnowłosej modelki, gdy jego komórka rozdzwoniła się głośno. Zignorowałby niepożądany wtręt, lecz ten konkretny sygnał został zaprogramowany przez jego siostrę z myślą o tym, by nie mylił mu się z żadnym innym. Poza tym Annabel na pewno nie dzwoniłaby do niego tak późno, gdyby nie wydarzyło się coś niepokojącego.
– Przepraszam cię, ale muszę odebrać. – Sevastiano przerwał to, co robił doprawdy po mistrzowsku.
– Chyba żartujesz! – Potargana piękność przybrała nadąsany wyraz twarzy, najwyraźniej nie radząc sobie z potężnym ego.
Jednak ponieważ zwabienie do łóżka sławnego miliardera było nie lada sukcesem, zmusiła się do uśmiechu, w pełni świadoma, że kobiety uwielbiały Sevastiana i rywalizacja o jego względy była zaciekła.
Matka Natura z całą pewnością nie poskąpiła urody Sevastianowi Cantarelliemu. Miał prawie dwa metry wzrostu, był szczupły, lecz szeroki w barach i atletycznie zbudowany, więc nic dziwnego, że eleganckie garnitury projektowane przez najlepsze włoskie domy mody, w których zwykle się pokazywał, leżały na nim wprost idealnie, dyskretnie podkreślając jego sylwetkę. Dopełnieniem tego wspaniałego wzoru męskiej urody była oliwkowa cera, gęste czarne włosy i głęboko osadzone ciemne oczy, które w przyćmionym świetle lśniły jak płynny brąz.
– Annabel? – odezwał się niespokojnie.
Niestety, kompletnie nie rozumiał, co ma mu do przekazania młodsza siostra, ponieważ ta szlochała i co parę sekund krztusiła się łzami. Dopiero po dłuższej chwili udało mu się dotrzeć do sedna sprawy – chodziło o jakiś poważny rodzinny dramat, w rezultacie którego Annabel musiała opuścić należące do rodziców mieszkanie i oddać kluczyki do samochodu. Na końcu łzawej historii pojawiło się bardzo konkretne pytanie: czy Annabel mogłaby wprowadzić się do brata?
Sevastiano przewrócił oczami, zirytowany, że pytanie w ogóle padło. Annabel była jego jedyną krewną z angielskiej gałęzi rodziny, z którą chciał zachować kontakt. To ona, kiedyś nieśmiała i łagodna mała dziewczynka, pocieszająco ściskała jego rękę, kiedy ich wspólna matka nazywała go swoim „małym błędem”, a jej kolejny mąż, ojciec Annabel, wrzeszczał na niego z wściekłością.
– Przykro mi, ale muszę iść – bez wahania poinformował blondynkę. – Nic nie poradzę, to ważna rodzinna sprawa.
– Trudno, zdarza się. – Blondynka płynnym ruchem zsunęła się z łóżka i narzuciła jedwabny szlafroczek, żeby odprowadzić go do drzwi.
– Zjemy razem kolację jutro wieczorem? – zaproponował Sevastiano.
Dziewczyna była piękna, ale chociaż w jego świecie wiele kobiet było pięknych, żadnej nie udało się skupić na sobie jego uwagi dłużej niż przez miesiąc. Tak czy inaczej, uprzejmość wobec dam była dla Sevastiana czymś najzupełniej naturalnym i niepodważalnym, podobnie jak przywiązanie do przyrodniej siostry.
Jadąc limuzyną do domu, zastanawiał się, co mogło sprawić, że Annabel znalazła się w ogniu rodzinnej krytyki, bo przecież jego siostra nigdy się z nikim nie kłóciła. Sevastiano z własnej woli porzucił rodzinę Aiken i związane z nią towarzyskie kręgi i doskonale wiedział, że nikt tam za nim nie tęskni. Zawsze był dla Aikenów jedynie wstydliwym przypomnieniem, że jego matka wydała na świat dziecko innego mężczyzny. Traktowali go jak intruza, ciemnowłosego podrzutka wśród rasowych blondynów, a jego sukcesy budziły w nich skrzętnie skrywaną zazdrość i niechęć.
Sevastiano już dawno przestał się przejmować ich opiniami. Nie lubił swojej matki, snobki o charakterze wiedźmy, a tym bardziej jej spragnionego władzy męża, sir Charlesa Aikena, i nie miał kompletnie nic wspólnego ze swoim przyrodnim bratem, Devonem, pompatycznym idiotą, ale los Annabel zawsze leżał mu na sercu.
Co takiego zrobiła? Unikała wszelkich konfliktów, przestrzegała wytyczonych przez rodziców zasad i nie tylko uprzejmie, lecz przyjaźnie traktowała wszystkich, nawet najbardziej irytujących krewnych, przyjaciół i znajomych. Oczekiwania Aikenów zawiodła tylko raz, nieugięcie dążąc do zdobycia wykształcenia w dziedzinie restauracji dzieł sztuki. Jej matka chciała mieć córkę, która zostanie gwiazdą pierwszej wielkości na towarzyskim firmamencie, tymczasem los obdarzył ją spokojną, zakochaną w książkach młodą kobietą, całkowicie pochłoniętą swoją pracą w muzeum.
Co mogło doprowadzić Annabel do takiego wzburzenia? Sevastiano ściągnął brwi i cicho zaklął pod nosem. W ostatnich miesiącach dużo czasu spędził w Azji i oczywiście dużo rzadziej widywał się z siostrą, więc jego wiedza o rodzinnych sprawach była mocno ograniczona, łagodnie mówiąc.
Jednak dopiero gdy Annabel z płaczem rzuciła mu się w ramiona w holu jego pięknego domu, wylewając z siebie falę rozpaczliwych wyznań, w pełni zrozumiał, że zaniedbał ją w karygodny sposób i że sytuacja, w jakiej się znalazła, jest dużo poważniejsza, niż mógłby się spodziewać.
Annabel zakochała się do szaleństwa w znacznie starszym od niej mężczyźnie i wdała się z nim w romans. Sevastiano ze zdumieniem dowiedział się, że poznała go na jednym z przyjęć, które co jakiś czas wydawał, i że jest to Oliver Lawson, jego znajomy z kręgów zawodowych.
– Ale Oliver jest… – zaczął.
– Żonaty, wiem – weszła mu w słowo, zbyt zażenowana, żeby spojrzeć mu w oczy.
Była wysoką, smukłą blondynką o dużych, teraz czerwonych jak u angorskiego królika niebieskich oczach i bardzo jasnej cerze.
– Wiem o tym teraz, kiedy jest już za późno – uzupełniła. – Gdy się poznaliśmy, powiedział mi, że jest w separacji i zamierza wystąpić o rozwód. Uwierzyłam mu, bo niby dlaczego miałam mu nie uwierzyć? Jego żona mieszka w ich rezydencji na wsi i nigdy nie przyjeżdża do Londynu, a w jego mieszkaniu nie zauważyłam żadnych śladów kobiecej obecności. Och, Sev, wierzyłam w każde jego kłamstwo, w każdą głupią wymówkę!
– Oliver jest szefem Telford Industries, lecz właścicielką firmy jest jego żona – trzeźwo zauważył Sevastiano. – I wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne, by miał się z nią rozwieść. Na dodatek Telford mógłby przecież być twoim ojcem… Nic dziwnego, że tak wykorzystał twoją naiwność.
– Wiek to tylko liczba – smętnie wymamrotała Annabel. – Czuję się teraz taka tania, brudna i tępa. Nigdy nie wdałabym się w ten romans, gdybym wiedziała, że on nadal jest z żoną. Nie jestem taka, wierzę w lojalność i szanuję wierność. Kochałam go, naprawdę, lecz teraz dokładnie widzę, jaką byłam idiotką. Kiedy mu powiedziałam, że jestem w ciąży, ze wszystkich sił próbował mnie nakłonić, żebym usunęła dziecko. Wydzwaniał do mnie praktycznie bez przerwy i domagał się, żebym się poddała aborcji, a w końcu przyszedł i oświadczył, że nie chce tego dziecka. Wtedy wybuchła awantura…
– Jesteś w ciąży – powtórzył cicho Sevastiano.
Robił, co mógł, by ukryć wściekłość, jaka ogarnęła go na myśl, że jakiś mężczyzna próbował sterroryzować Annabel, szczególnie mężczyzna, który wcześniej zdobył jej serce, kłamiąc i oszukując. Annabel miała dwadzieścia trzy lata, była jednak dosyć naiwna i zawsze wynajdywała usprawiedliwienia dla ludzi, którzy sprawili jej jakikolwiek zawód. Naturalnie nie powinna była decydować się na romans z żonatym mężczyzną, ale całe jej życiowe doświadczenie sprowadzało się do jednego związku podczas studiów.
Co prawda, można się było trochę dziwić, że nadal była taka ufna i łatwowierna. Matka Sebiastiano i jej ojciec nie byli sobie wierni, chociaż zawsze zachowywali się ogromnie dyskretnie. Brat Annabel był żonaty i miał dwoje dzieci, lecz od lat utrzymywał romans z zamężną kobietą. Dorastając, Sevastiano był świadkiem tylu małżeńskich zdrad, że do tej pory nie miał najmniejszego zamiaru się żenić.
Bo niby po co? Cieszył się wolnością, nie musiał brać pod uwagę potrzeb innej osoby, trudnych zobowiązań i wszelkich wynikających z nich komplikacji. Jedynymi bliskimi mu osobami byli Annabel i jego ojciec, i to całkowicie mu wystarczało. Niezależnie od tego wszystkiego, nigdy nie potraktowałby kobiety tak, jak Oliver Lawson potraktował jego siostrę.
Żaden inteligentny, aktywny seksualnie mężczyzna nie mógł nie brać pod uwagę możliwości nieplanowanej ciąży – Sev nigdy nie podejmował takiego ryzyka i był z tego dumny, jednak gdyby coś poszło nie tak, mężczyzna powinien zachować się jak odpowiedzialny dorosły i wesprzeć kobietę w dokonanym przez nią wyborze, niezależnie od swoich własnych przekonań i uczuć.
– Zdobyłam się na odwagę, pojechałam do domu i powiedziałam rodzicom o dziecku, a oni wpadli w furię. – Annabel ukryła twarz w dłoniach. – Spodziewałam się, że będą niezadowoleni, ale oni także zażądali, żebym usunęła ciążę, a kiedy odmówiłam, kazali mi się wyprowadzić z mieszkania i oddać kluczyki od samochodu. I w porządku, słowo daję, rozumiem, że jeśli nie zamierzam żyć tak, jak sobie tego życzą, nie mogę liczyć na żadną finansową pomoc z ich strony…
– Próbują cię zaszantażować – rzucił Sevastiano. – Nikt nie ma prawa domagać się, żebyś przeprowadziła aborcję, mała. Rozumiem, że chcesz urodzić to dziecko?
– Bardzo chcę. – Twarz Annabel rozjaśnił rozmarzony uśmiech. – Nie chcę mieć już nic wspólnego z Oliverem, bo to kłamca i oszust, ale nadal bardzo pragnę urodzić moje dziecko.
– Zostając samotną matką, wywrócisz swoje życie do góry nogami – powiedział ostrzegawczo. – Ale na mnie możesz liczyć, przecież wiesz. Znajdę ci jakieś mieszkanie.
– Nie chcę być od nikogo zależna. Muszę stanąć na własnych nogach, najwyższy czas.
– Możesz popracować nad osiągnięciem tego celu, lecz najpierw powinnaś odzyskać równowagę. – Sevastiano uśmiechnął się pocieszająco. – Jesteś wyczerpana, musisz się porządnie wyspać.
Annabel rzuciła mu się na szyję i serdecznie go uściskała.
– Wiedziałam, że mogę na tobie polegać, że nie jesteś taki jak inni – wyszeptała. – Ty nie przejmujesz się plotkami, reputacją i takimi tam głupstwami. Mama twierdzi, że zrujnowałam sobie życie i że teraz żaden porządny mężczyzna nawet na mnie nie spojrzy.
– To trochę dziwna opinia, jeśli wziąć pod uwagę, że wygłasza ją kobieta, która wyszła za twojego ojca, będąc w ciąży z innym.
– Och, nie myśl o tym. – Annabel podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. – To przecież zupełnie inna sytuacja.
Miała rację, przyznał w myśli, kiedy już poszła spać. Jego matka, Francesca, miała wyjść za ojca Sevastiana, Greka, Hallasa Sarantosa, gdy wybrała się na przedślubne zakupy do Londynu i spotkała tam sir Cahrlesa Aikena. Według Annabel, Francesca i sir Cahrles zakochali się w sobie bez pamięci, chociaż matka Sevastiana wiedziała już, że jest w ciąży. Według Sevastiana, Francesca bez pamięci zakochała się w szlacheckim tytule oraz pozycji sir Charlesa, natomiast ten ostatni również bez pamięci zakochał się w pokaźnym majątku Franceski. Dwoje bardzo ambitnych, bezwzględnych ludzi o płytkich osobowościach zawarło ważny dla nich obojga związek, i tyle. Sevastiano już dawno wybaczyłby matce i ojczymowi, że dokonali takiego właśnie wyboru, gdyby nie to, że nie pozwolili mu poznać jego biologicznego ojca, który dokładał wszelkich starań, by zyskać dostęp do syna, i stale spotykał się z odmową, ze względu na reputację Franceski oraz pozycję społeczną jej małżonka, rzecz jasna.
Tak czy inaczej to, co spotkało Annabel, było w oczach Sevastiana absolutnie niedopuszczalne i niewybaczalne. Dużo starszy mężczyzna najpierw wykorzystał jego przyrodnią siostrę, a następnie poprzez zastraszenie próbował namówić ją do poddania się aborcji, całkowicie wbrew jej woli, po to, by ukryć dowód świadczący o ich romansie.
Teraz Sevastiano obiecał sobie uroczyście, że Oliver Lawson zapłaci za swoje grzechy, i to z nawiązką. Bez chwili wahania zadzwonił do jednego z najlepszych prywatnych detektywów w Wielkiej Brytanii i zlecił mu szczegółowe przebadanie życia byłego kochanka Annabel, świadomy, że każdy ma jakieś sekrety, jakieś tajemnice, które stara się ukryć przed światem. Postanowił wydobyć na światło dzienne wszystkie sekrety Olivera i poznać jego najsłabszy punkt. Nie miał cienia wątpliwości, że Lawson nie wie, że Annabel jest przyrodnią siostrą Sevastiana, ponieważ Aikenowie nie przyznawali się publicznie do pierworodnego syna Franceski.
Lawson nie miał pojęcia, jak wielki błąd popełnił, decydując się oszukać i zranić Annabel. I na pewno nie była to pierwsza pomyłka w życiu tak samolubnego mężczyzny. Sevastiano szczerze kochał swoją jedyną siostrę, której obecność była jedynym jasnym punktem w jego smutnym dzieciństwie, i zamierzał zapewnić jej oraz jej dziecku spokojne i dostatnie życie, lecz najpierw musiał ukarać Olivera Lawsona.

Nucąc cicho, Amy przełożyła kilka rzeczy na wąskiej półce zapełnionej gwiazdkowymi prezentami w niewielkim sklepiku na terenie charytatywnego schroniska dla zwierząt, w którym pracowała. Uśmiechnęła się lekko, ponieważ uwielbiała okres Bożego Narodzenia, od momentu, gdy rześki chłód w jeszcze jesiennym powietrzu ostrzegał o nadejściu zimy, po pełne niezwykłej radości dni tuż przed świętami.
Czekała na święta jak podekscytowane dziecko, pewnie dlatego, że w dzieciństwie nigdy nie dane jej było cieszyć się tymi szczególnymi chwilami. W jej domu nie było świątecznych zwyczajów, kartek, podarunków ani potraw. Matka Amy nie znosiła Bożego Narodzenia i nie chciała obchodzić świąt, w żaden sposób. W gruncie rzeczy pewnie nie należało się temu dziwić, bo to właśnie w tym okresie wielka miłość Lorraine Taylor opuściła ją praktycznie bez słowa, pozostawiając na łasce losu i skazując na życie samotnej matki. Lorraine nigdy nie wróciła do siebie po tym gorzkim rozczarowaniu. Nigdy nie powiedziała też Amy, kim był jej ojciec. Potworna kłótnia, którą Amy wywołała jako trzynastolatka, domagając się informacji o ojcu, głęboko wstrząsnęła i matką, i córką.
– W ogóle cię nie chciał, nie chciał nawet wiedzieć o twoim istnieniu! – krzyknęła w końcu Lorraine. – Chciał, żebym się ciebie pozbyła, a gdy odmówiłam, zostawił mnie! To wszystko twoja wina! Gdyby nie ty, na pewno by mnie nie zostawił! Gdybyś przynajmniej była chłopcem, może by się tobą zainteresował, pomyślał, że może być z ciebie jakiś pożytek, ale nie, w jego oczach byłyśmy tylko ciężarem, którego nie potrzebował!
Po tej awanturze stosunki Amy z matką, i tak niezbyt serdeczne, zaczęły się stopniowo pogarszać. Nastolatka wpadła w złe towarzystwo w szkole, przestała się uczyć, oblała egzaminy i w rezultacie prawie przekreśliła swoje nadzieje na przyszłość. Na szczęście nie wpakowała się w poważne kłopoty, lecz jej matka wpadła w taką wściekłość, że w odpowiedzi na telefon ze szkoły, by przyszła porozmawiać o postępowaniu córki, zadzwoniła do opieki społecznej. Ostatecznie Amy wylądowała w rodzinie zastępczej i przebywała tam do czasu, aż zaprzyjaźniona sąsiadka, która zawsze darzyła dziewczynkę sympatią, zobowiązała się nią zająć pod warunkiem, że Amy zacznie znowu przestrzegać zasad dobrego zachowania.
Minęło kilka lat, zanim Amy w pełni wróciła do równowagi po tym nieszczęśliwym okresie. Już nigdy nie zamieszkała z matką, która umarła nagle, kiedy Amy miała osiemnaście lat. Dopiero wtedy odkryła, że ojciec, który opuścił Lorraine i ją samą, przez cały czas wspierał je finansowo. Chociaż nigdy nie mieszkały w żadnej bogatej dzielnicy, a Lorraine nie pracowała, co roku miała dosyć pieniędzy na letnie wakacje i całkiem kosztowną garderobę. Po śmierci Lorraine Amy nie mogła uwierzyć, jak dużymi sumami dysponowała jej matka przez wszystkie lata jej dzieciństwa, starając się jak najmniej wydawać na utrzymanie córki. Finansowa pomoc skończyła się wraz ze śmiercią Lorraine. Amy dowiedziała się od prawnika, że jej biologiczny ojciec nie życzył sobie żadnych kontaktów z córką i pragnął zachować anonimowość.
Aimee, tak brzmiało imię, które widniało w jej akcie urodzenia. Aimee, czyli „Ukochana”. Amy skrzywiła się z gorzkim rozbawieniem, bo przecież była niechcianym dzieckiem, niekochanym przez żadne z rodziców. Może jej matka uznała to imię za romantyczne, a może, nadając je córce, pielęgnowała jeszcze w sercu nadzieję, że jej ukochany jednak do niej powróci.
Tak czy inaczej, roztrząsanie smutnej przeszłości nie leżało w naturze Amy. Cordy, sąsiadka, która otworzyła przed nią drzwi swojego domu i ukoiła jej cierpienie, nauczyła ją, że z minionych nieszczęść trzeba czerpać naukę i śmiało patrzeć w przyszłość. Jeszcze jako dziecko Amy zajrzała któregoś dnia do schroniska dla zwierząt w okolicy, gdzie mieszkała z matką, i szybko zaczęła je regularnie odwiedzać. Cordelia Anderson była weterynarzem i prowadziła lecznicę na terenie schroniska; była niezamężną starszą kobietą, która bez reszty poświęciła się opiece nad chorymi i niechcianymi zwierzętami, przywracając im zdrowie i znajdując dla nich nowe domy.
Przyjęła do siebie Amy, kiedy ta była w fatalnym stanie, i namówiła ją, by wróciła do szkoły. Próbowała także naprawić stosunki między Amy z jej matką, lecz niestety Lorraine Taylor nie była tym zainteresowana. Kiedy Amy zdała w końcu egzaminy ze wszystkich wymaganych przedmiotów, Cordy przyjęła ją jako praktykantkę do lecznicy.

Sevastiano Cantarelli ma z Oliverem Lawsonem rachunki do wyrównania. Gdy dowiaduje się, że Oliver od ponad dwudziestu lat ukrywa istnienie swojej nieślubnej córki Amy, postanawia wykorzystać ten fakt. Odnajduje Amy i uwodzi ją. Zabiera ją na przyjęcie do Lawsona, gdzie publicznie wyjawia tajemnicę. Nie odczuwa jednak spodziewanej satysfakcji, ponieważ przy okazji rani piękną i delikatną Amy. Sevastiano nie potrafi pogodzić się z tym, że Amy nie chce go więcej widzieć…

Grzeszny obiekt pożądania, Świąteczna burza

Karen Booth, Maisey Yates

Seria: Gorący Romans DUO

Numer w serii: 1262

ISBN: 9788327691606

Premiera: 01-12-2022

Fragment książki

Andrew Sterling nie pamiętał już, jak przyjemny potrafi być listopad w San Diego. Kiedy schodził po trapie swojej prywatnej cessny, łagodny wietrzyk muskał jego włosy, a kalifornijskie słońce grzało twarz. Gdyby miał zgadywać, było ze dwadzieścia stopni Celsjusza. Co za różnica w porównaniu z Seattle, gdzie obecnie rezydował.
W okolicach Dnia Dziękczynienia przychodziła pora na deszczowe zimne dni. Lodowaty chłód przenikał człowieka do szpiku kości i aż do Bożego Narodzenia nie można było liczyć na odmianę. San Diego o tej porze roku z pewnością jest dużo bardziej przyjazne.
Szkoda, że w jego pamięci kojarzyło się z nieszczęśliwymi wydarzeniami: zrujnowanymi marzeniami, utratą wiary w lojalność najbliższych, zawiedzioną miłością i kłótnią, która już na zawsze podzieliła go z bratem. Nie zostanie tu dłużej, niezależnie od ładnej pogody.
Pokłóceni na zawsze. Trudno zaakceptować bezlitosny wyrok losu. Johnathon nie żyje od trzech miesięcy i nie ma szansy na pogodzenie się. Jego życie przerwał idiotyczny wypadek na polu golfowym – znalazł się na linii strzału innego gracza i piłeczka trafiła go prosto w skroń. Miał czterdzieści jeden lat – stanowczo na wcześnie na śmierć. Nie było okazji do pożegnania się, wybaczenia sobie win, chociaż nie byłaby to łatwa rozmowa.
Johnathon i Andrew nie mieli kontaktu od ponad roku – obaj zawinili i mieli sporo powodów do przeprosin. Co gorsza, Andrew do ostatnich chwil usiłował zaszkodzić firmie brata – Sterling Enterprises.
Miał uzasadnione powody do szukania zemsty, jednak straciły one znaczenie. Johnathon nie żyje, a on musi powstrzymać działania, które zdążył uruchomić wcześniej. Rozbroić bombę, którą skonstruował. Sytuacja nie była łatwa, bo jego wspólnik wciąż pragnął podpalić lont – były już wspólnik, znany mu tylko z imienia: Victor.
Swego czasu Johnathon oszukał go przy okazji wielomilionowego projektu biznesowego, a nie był to człowiek, który umiał wybaczyć i zapomnieć. Żal i wyrzuty sumienia powstrzymały Andrew, ale Victor nie kierował się rodzinną lojalnością ani nawet zwykłą przyzwoitością, która by go powtrzymała. Był zawzięty i bezlitosny. Skoro nie udało mu się zemścić na Johnathonie, chciał przynajmniej zniszczyć dzieło jego życia.
Właśnie dlatego Andrew zmuszony był do powrotu do miasta, którego nie znosił.
Szedł teraz po nawierzchni lotniska Gray Municipal do czekającego na niego samochodu. Nikt by nie zgadł, że wybierze akurat to miejsce – oddalone od San Diego, niemal na granicy z Meksykiem. Było ze dwanaście lepiej usytuowanych lotnisk, bliżej miasta, z udogodnieniami i hangarami, w których mógł bezpiecznie zostawić samolot. Zamierzał pojawić się w San Diego z zaskoczenia. Dzięki temu powstrzyma Victora.
Droga do pięciogwiazdkowego Grand Hotelu położonego w centrum miasta zajęła mu pół godziny, ale za to został przyjęty z dyskrecją należną dygnitarzom i głowom państwa: wjechał do apartamentu prywatną windą wprost z garażu. Andrew nie był politykiem, ale miał pieniądze, za które można kupić wiele przywilejów.
Wraz z ochroniarzem wszedł do luksusowego przestronnego salonu z łukowatymi oknami i eleganckim wyposażeniem. Pietro przeszukał pomieszczenia na dolnym poziomie, po czym wszedł piętro wyżej do sypialni i łazienki. Andrew niecierpliwie przechadzał się po salonie. Nie lubił tracić czasu. Chciał jak najszybciej zabrać się do pracy i rozszyfrować zamiary Victora.
‒ Wszystko w porządku – zameldował Pietro. – Mam sprawdzić, co słychać u pani Sterling?
‒ Bądź dyskretny. Jeszcze nie wie, co się dzieje.
Miranda, wdowa po jego bracie, grała kluczową rolę w jego decyzji, aby wycofać się z wrogich działań względem Sterling Enterprises. I wciąż była tego nieświadoma.
Dwa tygodnie po śmierci Johnathona Andrew złożył jej wizytę, która przebiegła zupełnie inaczej, niż się spodziewał. Miała prawo złościć się na niego, ba, mogła pokazać mu drzwi. Nie pojawił się na pogrzebie, oszołomiony burzą sprzecznych emocji po tragicznym wypadku na polu golfowym.
Tymczasem Miranda powitała go serdecznie i zaprosiła do domu, który wyglądał jak rozkładówka z żurnala architektonicznego. Powiedziała, że nieobecność szwagra sprawiła jej wielką przykrość.
Andrew starał się usprawiedliwić, ale nie było to takie proste. Ku jego zaskoczeniu Miranda zachowała się inaczej niż większość ludzi, z którymi miał do czynienia: po prostu mu przebaczyła.
Następnie zaczęła opowiadać o swoim życiu z Johnathonem i mającym się narodzić dziecku, o którym brat dowiedział się na łożu śmierci. Andrew wziął poprawkę na różowe okulary, przez które zakochana kobieta patrzyła na męża. Johnathon potrafił tak przedstawiać rzeczywistość, że z każdej afery wychodził bez winy.
Krytyczne uwagi przemilczał, słuchał za to z uwagą, jak Miranda przedstawiała plany na samotne wychowywanie dziecka, które nie pozna taty. Ten fragment rozmowy żywo utkwił mu w głowie. Na pożegnanie młoda wdowa objęła szwagra, pocałowała go w policzek i nazwała najbliższą rodziną. Położyła rękę na nieznacznie zaokrąglonym brzuchu i powiedziała, jak bardzo się cieszy, że dziecko będzie miało stryja.
Nawet teraz, dwa miesiące później, jej głos dźwięczał mu w pamięci. Często słyszał, że rodzina jest najważniejsza, ale nigdy wcześniej nie miał okazji tego doświadczyć. Nie w ten sposób.
Natychmiast po powrocie do Seattle skontaktował się z Victorem i dał mu znać, że odwołuje plan szkodzenia Sterling Enterprises. Po śmierci brata zemsta stała się bezprzedmiotowa. Wcześniej zamierzał storpedować przetarg na renowację Seaport, ważnej dla San Diego przestrzeni publicznej z pięknym widokiem na zatokę.
Wybrał ten projekt z bardzo osobistych powodów, bo był przekonany, że brat również ma ukryte motywy. Właśnie tu doszło do wydarzenia, które stanowiło kulminację wieloletniej rywalizacji między nimi – narzeczona Andrew porzuciła go w dniu ślubu, zostawiła go przed ołtarzem w pawilonie weselnym Seaport Promenade.
‒ Daj mi znać, jeśli coś twoim zdaniem odbiega od normy.
‒ Oczywiście, proszę pana – odparł Pietro.
‒ Kontynuujcie obserwację siedziby Victora w San Diego, miejsc, gdzie się zwykle kręci, a także lotnisk. Gdybyście gdzieś go dostrzegli, meldujcie bez zwłoki.
‒ Dowie się pan pierwszy, panie Sterling.
Andrew zamknął drzwi za ochroniarzem i wybrał numer do Sandy. Kobieta była jego szpiegiem w Sterling Enterprises. Przerwała krecią robotę, gdy jej kazał, ale wtedy Victor ją przekupił i natychmiast wróciła do pracy. Andrew nigdy wcześniej nie uważał jej za osobę sprzedajną, ale widać każdy ma swoją cenę.
Niestety, odpowiedziała mu automatyczna sekretarka.
‒ Sandy, tu Andrew. Ponownie. To się robi nudne. Unikasz kontaktu, Victor też. Skończcie z tymi gierkami. Jestem gotów zapłacić wam za odstąpienie od planu, ale niczego nie ustalimy, jeśli któreś z was do mnie nie oddzwoni.
Nie zamierzał stawiać ultimatum, jednak teraz sytuacja tego wymagała.
– Chcę mieć pewność, że żadne z was nie knuje niczego przeciw Mirandzie. Jeśli spadnie jej włos z głowy, będziecie mieć ze mną do czynienia. Tu chodzi wyłącznie o biznes i nic więcej.
Przerwał połączenie i jeszcze przez chwilę gapił się na ekran. Serce biło mu niespokojnie. Czy popełnił błąd? Zdradził, że Miranda wiele dla niego znaczy?
Wszystko będzie dobrze, uspokajał się. Pietro i jego zespół pilnują Mirandy i jej domu. Jest bezpieczna, a on wyeliminuje zagrożenie. Potem postara się zbudować bliższą relację z bratową i jej dzieckiem.
Może dzięki temu uda mu się pogodzić ze śmiercią Johnathona, brata, którego jednocześnie kochał i nienawidził. Zamknie za sobą drzwi do nieszczęśliwej przeszłości, która w tej chwili na nowo go atakowała, zaciekle i jadowicie. Ale nigdy się jej nie podda.

Miranda Sterling spędziła cały długi dzień w swojej firmie MS Designs, zajmując się projektami wnętrz. Wreszcie wracała do domu i myślała tylko o przyjemnościach, które sprawi sobie na koniec dnia: odgrzeje solidną porcję ravioli nadziewanego krabem, z ulubionej restauracji, i przygotuje pachnącą kąpiel w pianie. Ciąża ma swoje zalety – zamierzała się rozpieszczać bez wyrzutów sumienia.
Właśnie parkowała, gdy zadzwoniła komórka. Zerknęła na ekran. Tara Sterling, przyjaciółka i partnerka biznesowa, a jednocześnie pierwsza żona jej nieżyjącego męża. Wraz z drugą żoną Johnathona, Astrid, miały we trzy większościowy pakiet akcji w Sterling Enterprises. Johnathon w testamencie podzielił udziały między kobiety swego życia jako świadectwo, że wszystkie szczerze kochał. Zawsze lubił takie dramatyczne gesty.
‒ Cześć, Taro. Czy możemy zdzwonić się za chwilę? Dopiero dojechałam do domu. Nie zdążyłam nic zjeść, umieram z głodu.
‒ Jedziemy do ciebie z Astrid, chcemy porozmawiać o Andrew.
Wszyscy wokół uważali, że brat Johnathona knuje coś na szkodę firmy, ale Miranda nie dawała wiary tym pogłoskom. Istotnie, relacje między braćmi nacechowane były rywalizacją i nieufnością, ale Andrew z pewnością nie był takim rogatym diabłem, jak próbowali przedstawiać go niektórzy.
‒ Znowu? Przecież już rozmawiałyśmy na ten temat. Twoje hipotezy mnie nie przekonują. Naprawdę uważasz, że maczał palce w błędach, które popełniliśmy przy przetargu na Seaport?
‒ Tak. Jesteśmy już prawie na miejscu. Pogadamy u ciebie.
Mirandzie nie podobało się, że Tara i Astrid wpadają bez zaproszenia, jakby założyły z góry, że nie ma życia prywatnego poza pracą. Z drugiej strony szczerze się zaprzyjaźniły, więc nie potrafiła się na nie złościć.
‒ Lubisz ravioli krabowe?
‒ Przepadam za nim.
Weszła do domu i rozejrzała się. Ponad siedemset czterdzieści metrów kwadratowych powierzchni wydawało się przesadą teraz, gdy została sama, ale nie potrafiła rozstać się z tym miejscem.
Sama zaprojektowała i urządziła każdy pokój, a widok na ocean był niewiarygodnie piękny. Dom przynosił jej pociechę w dni, kiedy była w depresji, i radość, kiedy z odwagą myślała o czekających ją dobrych wydarzeniach: o Dniu Dziękczynienia, Bożym Narodzeniu i narodzinach córeczki. Włożyła do piekarnika trzy porcje ravioli. Jak dobrze, że miała zapas. Tara i Astrid przyjechały kilka minut później.
‒ Wejdźcie – zaprosiła je do środka.
Jasnowłosa Tara szła pierwsza energicznym krokiem, a za nią smukła jak trzcinka Astrid, naturalnie piękna była modelka. Przy nich Miranda ze swoim wzrostem metr siedemdziesiąt zdawała się malutka, zwłaszcza że zrzuciła szpilki, a one obie paradowały na obcasach.
‒ Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – Astrid przytuliła ją serdecznie.
Zawsze żywo się interesowała maleństwem, które miało przyjść na świat. Bardzo chciała mieć dzieci, ale w małżeństwie z Johnathonem to nie wyszło mimo starań. Teraz zaręczyła się z bratem Mirandy, Clayem. Ciekawe, czy zdecydują się na in vitro, czy Astrid przeleje wszystkie niespełnione macierzyńskie uczucia na córeczkę Claya, Delię.
‒ Jestem nieustannie głodna – przyznała się Miranda i wprowadziła przyjaciółki do przestronnej kuchni, skąd dochodziły boskie zapachy. – Za kwadrans danie będzie gotowe. Macie ochotę na kieliszek wina? – Wyciągnęła chablis z lodówki.
‒ Chętnie. – Astrid usiadła na barowym stołku.
‒ Ja też, ale nie odkładajmy głównego tematu. Andrew jest w mieście. Ktoś z moich znajomych widział go w Grand Hotelu. Nie czekajmy bezczynnie, aż się dowiemy, jaki jest cel tej wizyty. – I Tara wyliczyła całą listę grzechów, które szwagier popełnił w przeszłości, łącznie z błędnymi informacjami, które ich firma otrzymała w sprawie specyfikacji przetargowych. – Powinnyśmy przejąć inicjatywę.
Miranda napełniła winem dwa kieliszki, walcząc z narastającą irytacją. Spędziła trochę czasu w towarzystwie Andrew, gdy przyjechał do San Diego kilka tygodni po śmierci Johnathona. Może nie był wzorem cnót, ale dorabia mu się niesprawiedliwą gębę podstępnego intryganta.
‒ Nie widzę tu swojej roli. Nawet nie pracuję w Sterlingu.
‒ I dlatego jesteś idealna do tej roli. Nie będzie cię podejrzewał – oświadczyła Tara.
‒ Znasz go najlepiej z nas wszystkich – dodała Astrid. – Ja właściwie wcale.
Żadna z żon nie miała okazji poznać Andrew. Nie był częścią życia ich męża. Skontaktował się z Mirandą dopiero po pogrzebie, a w rozmowie wywarł na niej pozytywne wrażenie. Uważała się za dobrego sędzię charakterów, złościło ją przypisywanie mu podłych intencji.
‒ Zadzwoń do niego, spróbuj się umówić. I dowiedz się, co właściwie kombinuje – zachęcała Tara.
‒ Obiecał się ze mną skontaktować, kiedy wróci do San Diego – odparła wolno Miranda. – Skoro tego nie zrobił, może nie chce się spotkać. – Nie była pewna, dlaczego ta myśl sprawiła jej przykrość.
‒ Może jest pochłonięty brudnymi gierkami. Rada miejska w tym tygodniu rozstrzygnie przetarg na Seaport. Ostatni moment, żeby nam zaszkodzić.
‒ Wariatki. – Miranda z politowaniem pokręciła głową. – Zupełnie go nie znasz.
‒ Nie widzisz dowodów, bo zamykasz oczy – odparła Astrid. – Ja też miałam wątpliwości, ale wszystkie poszlaki wskazują na Andrew. Wiem, trudno w to uwierzyć, bo jest najbliższym krewnym człowieka, którego wszystkie kochałyśmy.
Miranda westchnęła ciężko. Pokrewieństwo powinno dać mu kredyt zaufania. Czy jest głupio naiwna?
Johnathon opowiadał jej różne historie o bracie, o jego mściwych i okrutnych postępkach, jednak nie miała klapek na oczach. Johnathon potrafił działać równie bezwzględnie i nigdy nie nadstawiał drugiego policzka.
Postanowiła wyjaśnić sprawę raz a dobrze. Jeśli Andrew jest niewinny, będzie go bronić z pełnym przekonaniem. Chce przecież, aby jej córka spotkała całą bliską rodzinę. Miranda i Clay nie znali ojca. To bolesne doświadczenie dla dziecka. Może jej córeczka będzie miała przynajmniej kochającego stryja.
‒ Zgoda. Zadzwonię do niego.
‒ Naprawdę? ‒ Tara wyraźnie spodziewała się z jej strony większego oporu.
‒ Tak. Nie chcę spędzać kolejnych godzin na deliberowaniu nad czymś, co jest naszym wymysłem. – Wzięła telefon i wyszukała w kontaktach numer Andrew.
Odebrał po jednym dzwonku.
‒ Miranda?
Poczuła dreszczyk na dźwięk jego głosu. Hormony ciążowe dają o sobie znać. Odwróciła się plecami do przyjaciółek i przeszła na drugą stronę kuchni.
‒ Hej, Andrew. Jak się miewasz?
‒ Dobrze. A ty? Zaskoczyłaś mnie. – Miał ciepły i przyjemny glos. Zupełnie jak kąpiel, za którą się stęskniła.
Przymknęła oczy i ucisnęła nasadę nosa. Za chwilę zabrzmi jak stalkerka.
‒ Podobno jesteś w mieście.
Po drugiej stronie zapanowała cisza i Andrew odezwał się zupełnie innym tonem.
‒ Kto ci powiedział?
‒ Widziała cię jedna z moich przyjaciółek. Jest dość wścibska, więc zadzwoniła sprawdzić, czy jesteśmy umówieni. – Wzdrygnęła się. Nie lubiła kłamstw.
‒ Przyjechałem w interesach. Miałem zamiar się do ciebie odezwać.
‒ Jak długo będziesz w San Diego? – Zerknęła na Tarę i Astrid. Nie odrywały od niej wzroku.
‒ Niezbyt długo.
‒ Miałbyś ochotę zjeść ze mną kolację? – To było niewinne pytanie. W końcu każdy musi kiedyś jeść.
‒ Z przyjemnością.
‒ Ostatnio projektowałam zmianę wystroju restauracji na Harbor Island. Stamtąd jest piękny widok na zatokę. Nie miałam jeszcze okazji ocenić efektów mojej pracy.
‒ Dobry pomysł – powiedział, ale coś w jego głosie sprawiło, że wyczuła pewien przymus.
Czy dziewczyny miały rację? Zbyt pochlebnie go oceniła? Cóż, pora się przekonać.
‒ Jutro wieczorem? O siódmej?

Zaparkowała auto przy Harbor Prime, żołądek ściskał jej się ze zdenerwowania. Miała odegrać rolę kobiety-szpiega bez żadnego wsparcia. Tara i Astrid oczekiwały odpowiedzi na drażliwe pytania, a ona chciała zachować dobry kontakt ze szwagrem. Ich cele wzajemnie się wykluczały.
Jak ma wziąć Andrew w krzyżowy ogień pytań, a jednocześnie nie spalić mostów między nimi? Wiedziała tylko, że postara się wywiązać z jednego i drugiego zadania.
Widok restauracji sprawił jej przyjemność – renowacja się udała. Nie miała zwyczaju chwalić się dobrym gustem, ale tym razem była z siebie dumna. Drewniane belki sufitowe w hebanowym odcieniu podkreślały wyspiarską architekturę budynku. Kanapy i obicia ścianek działowych miały roślinne wzory w kolorach kawowego brązu i soczystej zieleni. Najładniejszy we wnętrzu był jednak widok na zatokę z migotliwą panoramą rozrzuconego na brzegu miasta.
‒ Pani Sterling, jak miło, że nas pani odwiedziła. – Restauratorka wyszła jej naprzeciw z wyciągniętą dłonią.
‒ A ja cieszę się, że mam okazję zobaczyć lokal wieczorem. – Rozejrzała się, ale nie dostrzegła Andrew.
‒ Mamy dla pani stolik z wyjątkowo pięknym widokiem.
‒ Zdaje się, że mój gość jeszcze nie dotarł.
‒ Pan Sterling przyszedł dziesięć minut temu. Pozwoliłam sobie zaprosić go do stolika. Proszę za mną.
W jadalni rozbrzmiewała muzyka i wesoły gwar rozmów. Gdy okrążyły środkowy rząd stolików, dostrzegła profil Andrew i poczuła przyspieszone bicie serca. Skąd to się bierze? Hormony? A może podobieństwo do męża, którego przedwcześnie straciła.
Andrew odwrócił się i uśmiechnął lekko na jej widok. Wstał i wyciągnął ramiona. Przytuliła się bez wahania.
‒ Dobrze cię zobaczyć, Mirando. – Jego uścisk był serdeczny i ciepły.
Dawno nie czuła się tak bezpiecznie…

 

Rozglądając się po pięknym pomieszczeniu przeznaczonym do degustacji wina, które było klejnotem w koronie drogiej jej sercu winnicy Cowboy Wines, Honey Cooper pomyślała, że gdyby miała pod ręką pudełko zapałek, a do tego odrobinę odwagi, puściłaby to wszystko z dymem. Co prawda trudno by jej zarzucić brak odwagi, chodziło raczej o niechęć do ewentualnej kary. Może to nie najlepszy powód, by rezygnować z podpalenia rodzinnej winnicy. Byłej rodzinnej winnicy.
Kupił ją Jericho Smith, najbardziej irytujący, nieznośny i najseksowniejszy facet, jakiego znała.
Doprowadzał ją do szału. Przejął jej dziedzictwo. Jej bracia nie byli zainteresowani prowadzeniem Cowboy Wines, zaś ojciec postanowił przejść na emeryturę. Jericho złożył ofertę kupna, a ojciec ją przyjął. Owszem, na jej rachunku bankowym pojawiły się pieniądze, które zdaniem ojca jej też się należały. Tyle że to bez znaczenia.
Może jednak powinna poszukać zapałek.
Spojrzała na telefon – za nieuczciwie jej zdaniem zyskane pieniądze kupiła sobie smartfon – i zobaczyła nową wiadomość. Napisał do niej Donovan.
Prowadził hodowlę koni na obrzeżach Portland. Poznała go przez aplikację randkową. Tak, założyła konto na portalu randkowym. Naprawdę miała dość tego, co wiązało się z Gold Valley. Miała dość kowbojów. Dość wszystkich, którzy znali jej braci i ojca.
Miała dość Jericha.
Była nietykalna. Równie dobrze mogliby ją zamknąć w szklanej klatce. Mężczyźni bali się, że jeśli podejdą do niej bliżej niż na trzydzieści metrów, dostaną pięścią w twarz. Jackson i Creed nie słynęli ze spokojnego usposobienia, a jeśli chodzi o Jericha… Był starszym bratem, którego absolutnie nie potrzebowała.
Była zła, że tak na nią działał, i to od chwili, gdy poznała różnicę między chłopcami i dziewczynkami. Rzecz jasna, kiedy mężczyzna zna cię tyle czasu, wciąż postrzega cię jako smarkulę z mysim ogonkiem i nigdy nie zobaczy w tobie kobiety. Poza tym wiedziała, że jeśli chodzi o związki, dla Jericha liczy się dobra zabawa, a nie trwałość.
Gdyby tylko nie był taki przystojny!
Pod tym względem Donovan wcale mu nie ustępował. Oczywiście jeśli wierzyć zdjęciom, które otrzymała. Nie, to nie były takie zdjęcia, nie przysłał jej swoich aktów. Nie wiedziała, czy powinna czuć się tym urażona, czy przeciwnie. Z telewizji, wiedziała, że mężczyzna, który chce spotykać się z kobietą, wysyła jej zdjęcia swojego ciała. Ale i tak zamierzała wynieść się z Gold Valley, jak najdalej od winnicy – nie podpalając jej jednak – i od Jericha. Raz na zawsze. W związku z tym miała zamiar uciec do Portland, znaleźć pracę na innym ranczu, a może nawet stracić dziewictwo z Donovanem.
Tak, zdecydowanie straci dziewictwo z Donovanem.
W Boże Narodzenie.
Wymaże Jericha z pamięci i przestanie myśleć o tym, że jest seksowny i że kupując winnicę, kompletnie ją załamał. Odkąd sięgała pamięcią, winnica była jej marzeniem. Przez lata ciężko pracowała na ziemi, która już do nich nie należała.
Czarę goryczy przelewał fakt, że nie przestała uważać Jericha za atrakcyjnego mężczyznę, mimo że była na niego wściekła. Mimo tego, że każdej nocy spał podobno z inną kobietą. Nie obchodziło jej to. Bo przecież nie umówi się z nim na randkę. Choć chętnie by to zrobiła. Kto by nie chciał? Był wysoki, atletyczny. Uosobienie grzechu w kowbojskich butach i kapeluszu. W obcisłym T-shircie. Choć miała serdecznie dosyć kowbojów, to był jej typ.
Gdy straciła matkę, miała trzynaście lat. Czuła wtedy, jakby ziemia zapadła się pod jej nogami, a ona kurczowo chwyciła się brzegu przepaści, by nie spaść na dno. Został jej ojciec i bracia, a dla niej najważniejszą rzeczą stało się dopasowanie do tego męskiego świata.
Wiedziała, że ojciec nie umie sobie poradzić z jej bólem i żałobą, więc ze wszystkich sił starała się zachować obojętność. Odsunęła na bok marzenia, eksperymentowanie z makijażem czy ciuchami. Została kowbojką.
Niestety po jakimś czasie uznała, że ta droga prowadzi donikąd i zapragnęła czegoś innego. Chciała się przekonać, co jeszcze może w życiu robić i kim być.
Donovan był bardziej wyrafinowany. Prowadził ośrodek jeździecki, nie ranczo. U niego nie byłaby pomocnikiem, zostałaby treserem koni. Kimś ważnym. Zyskałaby wolność. Przestałaby być dziewicą.
Skoro ojciec uznał, że winnica jej się nie należy, to znaczy, że nie jest tu do niczego potrzebna.
Poczuła ucisk w sercu. Nie zamierzała zrywać więzi z rodziną. Kiedy zmarła matka, była jeszcze dzieckiem, a ojciec nie szczędził jej czasu i uwagi. Kochał ją, po prostu nie potrafił zajmować się dziewczynką. I nie przyszło mu do głowy, że może chcieć dostać kawałek ziemi. Zwłaszcza że prawie całe życie ciężko na niej pracowała.
Bracia… Cóż, mówiąc szczerze, byli prawdziwym utrapieniem, choć oni też ją kochali. Niezależnie od tego wszystkiego musi wyjechać.
Bardzo potrzebowała dystansu.
Sięgnęła znów po telefon i przeczytała wiadomość.

Kiedy zamierzasz przyjechać?

Myślałam o tygodniu świątecznym.

Właściwie chciała wyjechać natychmiast. Zniknąć, zerwać z tym. Jak najszybciej.
Nigdy nie wyczekiwała na Boże Narodzenie z bliskimi. Nie zamierzała też dyskutować z nimi na temat wyjazdu. Chciała tylko wyjechać. Robić to, na ma ochotę.
Nie musiała pytać o pozwolenie, więc tego nie zrobiła. Nie podzieliła się z nimi swoimi planami, nie zdradziła też, jaka jest wściekła i dlaczego.
Ojciec i tak nie stawi czoła jej emocjom. Poza tym rzadko go widywała. Nie miała pojęcia, co się z nim dzieje, ale nigdy nie było go w domu. Bracia byli już żonaci, i to z siostrami Maxfield, co znaczy, że będą zajęci w swoich winnicach. A może, co gorsza, będą oczekiwali jej pomocy.
Skłamałaby mówiąc, że nie darzy szwagierek sympatią. Cricket była jej rówieśnicą, więc powinny się zaprzyjaźnić. Tyle że Honey miała pewien kłopot, gdy myślała, że ma się zbliżyć z dziewczyną, która sypia z jej bratem.

Bardzo dobrze. Przygotuję dla ciebie pokój.

Miała nadzieję, że to będzie wspólny pokój.
Musi wymazać z pamięci to miejsce, swój ból i głupie bezsensowne zainteresowanie mężczyzną, który skradł jej przyszłość i zajmował za dużo miejsca w głowie.
Miała nadzieję, że Donovan przygotuje pokój dla nich dwojga. Wielką nadzieję. Była na to gotowa. Pragnęła zmiany, czegoś nowego. Szansy na bycie kimś innym.

Jericho był zmęczony. Do wyjazdu do rodziny Daltonów na Boże Narodzenie został mu tylko dzień. Najchętniej by tam nie jechał. Do diabła, chętnie trzymałby się od nich z daleka, ale przed dwoma miesiącami skontaktował się z nim Wes Caldwell, jego przyrodni brat, mówiąc mu o jego związkach z rodziną Daltonów.
Hank najwyraźniej spodziewał się, że Jericho będzie zbyt wściekły, by z nim rozmawiać. Zwłaszcza że jak się okazało, jego nieślubne dzieci z różnych związków żyły z przeświadczeniem, że wie o ich istnieniu, lecz się ich wyrzekł, choć to nie była prawda.
Wes z własnej woli spotkał się z nim w Gold Valley Saloon, wyjaśnił sytuację i opowiedział, jak on sam znalazł się w Gold Valley i został członkiem klanu Daltonów.
Tyle że Jericho już wcześniej był świadomy swojego związku z Daltonami. Miał tę świadomość od momentu, gdy był dość duży, by się zorientować, że każdy ma ojca – tyle że jego ojciec miał go gdzieś.
Okazało się, że się mylił. Hank Dalton nie miał pojęcia o jego istnieniu. Cieszący się złą sławą emerytowany kowboj i zawodnik rodeo był ojcem sporej liczby dzieci, o których nie wiedział. W swoich szalonych młodych latach, gdy zdradzał żonę i nie rozumiał chyba, do czego służy prezerwatywa, spłodził gromadkę, która była teraz po trzydziestce. Część z nich urodziła mu żona Tammy, część inne kobiety.
Wyglądało na to, że Jericho jest ostatni z grona poszukiwanych, a to dlatego, że Hank nie znał jego imienia, a znów nazwisko miał dość pospolite. Hank nie cieszył się dobrą opinią w Gold Valley. Matka Jericha nie robiła tajemnicy z faktu, że to jego ojciec. Zmarła, gdy Jericho miał szesnaście lat i wtedy rodzina Cooperów wzięła go do siebie. Wychowali go i zadbali o to, by niczego mu nie brakowało.
Rak zbyt wcześnie zabrał jego troskliwą matkę. Jericho dzielił ten ból z Cooperami. Nie mówili o tym – uczucia nie zajmowały poczesnego miejsce na liście rzeczy, z którymi trzeba się mierzyć – a jednak wszyscy po prostu o tym wiedzieli. I to wystarczyło.
O ile Jericho się orientował, Hank porzucił jego matkę, więc niczego od niego nie chciał. Tymczasem historia okazała się bardziej skomplikowana. To żona Hanka Tammy kontaktowała się z byłymi kochankami męża, które urodziły mu dzieci. Hank nie był tego świadomy.
I oto Jericho wybierał się do Daltonów na święta, nie mając pojęcia, co go tam czeka. Choć szczerze mówiąc, z zaciekawieniem myślał, że zobaczy tych wszystkich, którzy tworzyli jego rodzinę. Na szczęście Honey miała zostać w domu i dopilnować winnicy.
Poza tym Jackson i Creed mogliby choć raz ruszyć tyłki i pomóc siostrze. Byli dla niego jak bracia. Zaś Honey…
Znał ją, odkąd była pełnym energii, choć drażliwym dzieciakiem. Teraz była pełną energii, lecz drażliwą kobietą, która rozpalała w nim krew i kazała mu zadawać sobie pytanie, czy w piekle naprawdę jest tak gorąco, czy może jednak warto zaryzykować.
Bóg jeden wie, że gdyby jej tknął, Jackson i Creed daliby mu popalić. Gdyby należał do mężczyzn, którzy mają do zaoferowania coś więcej, być może byłoby inaczej.
Jericho uważał miłość za poświęcenie, zatem trzymał ręce przy sobie i nie rozpinał rozporka. W każdym razie przy Honey. Poza niechcianym podnieceniem, jakie w nim budziła, była dobrym pracownikiem i mógł jej spokojnie powierzyć winnicę na jakiś czas. Prawdę mówiąc, przysiągłby, że odkąd ją kupił, Honey pracowała dwa razy więcej.
Doskonale sobie bez niego poradzi, zwłaszcza że choć gościli już w winnicy dwie prywatne imprezy, nie był to jeszcze czas degustacji wina. Zapewne nie bez znaczenia podczas podejmowania decyzji o spotkaniu z Daltonami był też fakt, że Jericho osiągnął w życiu sukces.
Do diabła, całkiem daleko zaszedł bez pomocy Hanka.
Dorobił się wszystkiego ciężką pracą własnych rąk. Pierwsze ranczo kupił po latach pracy na nim. Potem dokupił drugie. Rozwijał działalność. Osiągał zyski. Wreszcie stać go było na kupno winnicy.
Teraz miał już kilka firm związanych z rolnictwem i prowadzeniem farmy.
Nie potrzebował litości Daltonów ani ich pieniędzy. Był taki czas, kiedy wsparcie finansowe bardzo przydałoby się jego matce. Otrzymali od Hanka jednorazową wypłatę za ugodę, ale choroba matki doprowadziła ich do bankructwa.
Był dzieckiem i został z niczym. Tak, przez pewien czas czuł z tego powodu gorycz. Aż doszedł do wniosku, że najlepszą zemstą będzie jego sukces w każdej dziedzinie życia, więc robił wszystko, żeby go osiągnąć.
Harował ile sił i nieźle się bawił. Rodzina, małżeństwo… te bzdury nie były mu pisane.
Wszedł do pomieszczenia, gdzie degustowano wina, i ujrzał Honey z telefonem w ręce. Miała na sobie niebieskie dżinsy opinające ciasno zgrabne pośladki. Nie, Honey nie jest jego siostrą. Niedawno skończyła dwadzieścia dwa lata, więc była za młoda i prędzej ugryzłaby go w nadgarstek, niż pocałowała. Była jak dzika norka.
I niech go szlag, jeśli mu się to nie podobało.
Dokładnie wiedział, kiedy to się stało i starał się o tym nie myśleć. To było w listopadzie minionego roku, kiedy Creed oznajmił, że poślubia jego rywalkę, ponieważ zaszła z nim w ciążę. Honey wpadła w furię.
– Nikt się nie decyduje na ślub tylko dlatego, że kogoś pożąda. To durne.
– Dobra, żenię się z powodu ciąży.
– Nadal nie rozumiem, jak mogłeś być tak głupi.
– Honey, modlę się, żebyś miała głowę na karku, kiedy znajdziesz się w podobnej sytuacji, kiedy będziesz kogoś pożądała.
– Nigdy nie ogłupieję z powodu faceta.
Powiedziała to z absolutnym przekonaniem. I wtedy coś w nim pękło. Jericho zrozumiał, że Honey jest już kobietą.
Zastanowił się, jaki mężczyzna mógłby sprawić, by jednak zachowała się głupio. Natychmiastowa instynktowna odpowiedź brzmiała: on.
Teraz chciał wybiec z pomieszczenia, jakby spodnie zajęły mu się ogniem. A jednak został, jakby nic się nie zdarzyło, zdusił ogień, po którym został tylko znośny żar.
– Dobry wieczór.
Podniosła głowę i spojrzała na niego chłodno.
– O, Jericho.
– Ćwiczyłaś tę minę przed lustrem?
– Jaką minę? – Chłód wyparował, ściągnęła brwi.
– No i proszę, znów przypominasz siebie. Chciałbym, żebyś wszystko tu nadzorowała, kiedy wyjadę na święta.
– Słucham?
– Słyszałaś.
Zamrugała i szeroko otworzyła oczy w kolorze whisky.
– Zdaje ci się, że jesteś moim… Zdaje ci się, że jesteś moim szefem, Jericho?
– Honey. – Zdał sobie sprawę, że kusi los. I jej temperament. – Jestem teraz właścicielem winnicy, a ty dla mnie pracujesz. – To on będzie podpisywał czeki. Może to jeszcze do niej nie dotarło.
– Ja… odchodzę – rzuciła.
– Co takiego?
– Odchodzę. W zasadzie wyjeżdżam.
– Wyjeżdżasz?
– Jericho, zawsze powtarzasz to, co mówi kobieta? Jeśli tak, trudno mi uwierzyć, że masz takie powodzenie.
– Kobiet nie przyciągają moje zdolności do konwersacji.
Jej policzki poczerwieniały.
– Nie obchodzi mnie, czemu kobiety szukają twojego… towarzystwa. Ja wyjeżdżam. Dostałam pracę.
– Do… – zdał sobie sprawę, że chciał znów powtórzyć jej słowa. – Gdzie?
– Niedaleko Portland.
– Co będziesz robić? Pracować w jednym w tych durnych barów kawowych, gdzie nie ma żadnego wyboru i więcej tam agresji niż kawy?
– Nie będę pracować w mieście, tylko na ranczu. W ośrodku jeździeckim. Będę treserem koni.
– Jedziesz tam w ciemno?
– Tak.
– Jak się nazywa to miejsce, do diabła?
– Nie twój interes.
– Twój ojciec wie?
– Ojciec jest zbyt zajęty. Wydaje się, że entuzjastycznie powitał wżenienie się moich braci w ród Maxfieldów.
– Co to niby ma znaczyć?
Znał odpowiedź. Przed wieloma laty Cash Cooper przeżył młodzieńczy romans z Lucindą Maxfield. Rozdzielił ich czas i nieporozumienia.
Jericho podejrzewał, że uczucie się odrodziło, gdy żona Casha zmarła, zaś Lucinda rozeszła się z mężem.
Zdawało się, że Honey właśnie to miała na myśli.
– Wygląda na to, że mężczyźni z mojej rodziny nie są w stanie oprzeć się kobietom z rodziny Maxfieldów. – Potrząsnęła głową. – Nie chcę spędzać świąt w Maxfield Vineyards. Nie chcę być częścią ich świata. Nie chcę, żebyś był właścicielem Cowboy Wines. Chcę, żeby wszystko było tak jak dawniej. Ale tak się nie stanie. To znaczy, że ja się stąd zmywam. Mam pracę i naprawdę lubię… Donovana.
– Kim jest Donovan? – spytał, mrużąc oczy.
Jackson i Creed już tu nie mieszkali, więc czuł się odpowiedzialny za to, by Honey nie popełniła jakiegoś głupstwa.
Wydawała się otwarta, szczera aż do bólu. Mówiła wszystko, co pomyślała. Fakt, że jednak miała jakieś sekrety, uruchomił alarm w jego głowie.
– Jest właścicielem ośrodka, gdzie się wybieram – odparła. – Rozmawiam z nim przez aplikację.
Jericho poczuł ucisk w żołądku.
– Wyjaśnij mi to.
– Skoro musisz wiedzieć, poznaliśmy się na portalu randkowym.
– Poznałaś gościa, dla którego zamierzasz pracować, na portalu randkowym?
– Tak.
– To naruszenie zasad związanych z zatrudnianiem pracowników.
– Myślę, że to może być naruszenie zasad.
– Tym bardziej nie powinnaś tam jechać. To mi wcale nie wygląda na uczciwe i bezpieczne.
– Nie jestem dzieckiem, Jericho. Zresztą jadę tam z zamiarem naruszenia wszelkich zasad.
– Nie, do diabła. – Wpadł w złość. Być może Honey nigdy nie będzie jego, mimo to nie pozwoli jej uciec gdzieś na północ i żyć na kocią łapę z właścicielem ośrodka jeździeckiego. Na samą myśl o czymś takim dostawał furii. – Nie. Nigdzie nie pojedziesz. Zostaniesz tutaj.
– Może to będzie dla ciebie szokująca wiadomość, Jericho, ale nie masz nade mną władzy. Nie masz prawa mówić mi, co mam robić. Nie masz nic do powiedzenia na ten temat. Zrobię, co zechcę. Bo to nie twoja sprawa.
– Jesteś moją sprawą, Honey, nawet jeśli ci się to nie podoba…

Karen Booth – Grzeszny obiekt pożądania „Poruszali się razem w leniwym tańcu, który mógłby się nie kończyć. Wciąż nie był w stanie uwierzyć, że stał się obiektem pożądania takiej słodkiej pięknej kobiety. Za każdym razem, gdy brała go w posiadanie, doznawał uczucia zbliżonego do ekstazy. Zamknął oczy, wymazał wszystkie myśli i podążył za nią...”. Maisey Yates – Świąteczna burza Honey od zawsze pragnęła przejąć rodzinną winnicę. Gdy ojciec ją sprzedał, zła na cały świat ruszyła w drogę. Zaskoczona burzą śnieżną utknęła na poboczu i pewnie by zamarzła, gdyby tą samą drogą nie jechał akurat Jericho. Ten, który kupił jej winnicę. Z którym bez przerwy się kłóciła i którego skrycie pożądała. Oboje znajdują schronienie w domku w lesie. Tylko jedna sypialnia jest ogrzewana. I jest tam tylko jedno łóżko...

Hiszpańskie oczy

Susan Stephens

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1134

ISBN: 9788327685810

Premiera: 08-12-2022

Fragment książki

Cień helikoptera przesłonił na chwilę słońce w rześki listopadowy dzień. Jess Slatehome wstrzymała oddech. Widoczne na burcie maszyny logo głosiło dumnie: Acosta España.
Acostowie wrócili!
Minęło dziesięć długich lat, odkąd Jess widziała się po raz ostatni w swoim domu z rodziną Acosta – czterema przystojnymi braćmi i ich elegancką siostrą. Przyjechali wtedy, żeby wypróbować kucyki do gry w polo na jej rodzinnej farmie w Yorkshire. I jednego z nich pocałowała.
Zawstydziła się na to wspomnienie, ale musiała się skupić na dniu dzisiejszym i na zrodzonej z desperacji idei. Jej mantrą stało się: sprzedać akcje i uratować farmę. Uznanie ze strony Acostów mogło przypieczętować sukces imprezy, którą zorganizowała, by zaprezentować nagradzane kucyki swojego ojca. Miała nadzieję, że przynajmniej część z nich zostanie sprzedana. To mogło wyciągnąć jej ojca z kłopotów finansowych.
Ojciec Jess, Jim Slatehome, był w okolicy bardzo lubianą postacią i wszyscy mieszkańcy wioski włączyli się do pomocy. Wydając co do grosza własne oszczędności i niewielki spadek po matce, z nieocenioną pomocą armii wolontariuszy Jess zaplanowała wielkie przedsięwzięcie. Wysłała dziesiątki zaproszeń w nadziei, że uda jej się przyciągnąć gwiazdy polo. Zamierzała przywrócić ojcu należne mu miejsca w centrum uwagi.
Przed śmiercią jej matki Jim Slatehome był cenionym trenerem i hodowcą światowej klasy kucyków. Ale powalony żalem wycofał się z życia i trzeba było całej perswazji Jess, by go przekonać, że pięć lat to wystarczająco długi okres na zamknięcie się w sobie. Dzisiejszy dzień miał przywrócić go światu.
Sukces znajdował się w zasięgu ręki. Spoglądała w górę na schodzący do lądowania helikopter, wiedząc, że jeśli ktoś z rodziny Acosta kupi kilka koni, jej ojciec powróci na szczyt.
Ale kto wysiądzie z maszyny?
Na wspomnienie, jak dziesięć lat temu zaślepił ją blask bogactwa i sukcesu bijący od braci Acosta, zaschło jej w ustach. Gdy znalazła się w stajni sam na sam z Dantem Acostą, w przypływie jakiegoś szaleństwa rzuciła się na niego i pocałowała go. Odsunął się z niedowierzaniem. Upokorzenie nadal bolało. Ale pocałunku nigdy nie zapomniała. Ani tego, że przez chwilę – a może tylko to sobie wyobraziła? – Dante Acosta także ją całował.
Gdy drzwi helikoptera się otworzyły, zamarła. Z zapartym tchem czekała, czy supergwiazda świata polo zejdzie ze schodków. Od tamtego pamiętnego spotkania naiwnej, pyskatej siedemnastoletniej dziewczyny o głowie pełnej marzeń z młodzieńcem, który już wtedy roztaczał olśniewający blask, z uwagą śledziła jego karierę. Intuicja Dantego Acosty w kwestii koni nie miała ponoć sobie równych, podobnie jak jego powodzenie u kobiet. Czy z armią pięknych wielbicielek u boku mógł pamiętać ich pierwsze spotkanie?
– Jess…
Prawie wyskoczyła ze skóry, obracając się. To był jeden z sąsiadów.
– Twój ojciec cię prosi. Chyba denerwuje się swoją mową powitalną.
– Spokojnie. Zaraz tam przyjdę i powtórzę ją z nim.
Z ulgą oderwała uwagę od helikoptera. Dziesięć lat to szmat czasu. Teraz była wysokiej klasy fizjoterapeutką, specjalizującą się w leczeniu sportowców. To miało doprowadzić ją do spotkania z Dantem Acostą, niezależnie od tego, czy pojawi się dzisiaj tutaj, czy nie. Bo dzięki jej sukcesom w przywracaniu kontuzjowanych sportowców do pełnej sprawności rodzeństwo Acosta właśnie ją wybrało, by leczyła zranioną nogę ich brata. Oznaczało to podróż do Hiszpanii, do wspaniałej estancii Dantego. Ale to, jak on sam zareaguje na to, kogo wybrali na jego terapeutę, miało się dopiero okazać.
Teraz nie mogła o tym myśleć. Musiała najpierw przebrnąć przez dzisiejszy dzień i skupić się na ratowaniu farmy. Ktokolwiek wysiądzie z helikoptera, wokoło znajdowało się wielu chętnych, którzy pokierują przybyłego do wielkiego namiotu, gdzie jej ojciec miał wkrótce wygłosić mowę powitalną. Po której, jak miała nadzieję, rozpocznie się sprzedaż koni będąca interesem jego życia.

Twarz Dantego pociemniała, kiedy laska, której zmuszony był używać, zapadła się w grząskie błoto. Zaklął szpetnie. To nie był nowoczesny ośrodek, tylko podupadła farma na odludziu.
Farma, która jednak mogła poszczycić się końmi jednymi z najlepszych na świecie, przypomniał sobie, brnąc dalej – i właśnie dlatego się tu znalazł. Zawsze poszukiwał świeżej krwi, by zasilić własne stada. Byłby głupcem, gdyby nie skorzystał z takiej okazji. Poza grą w polo jego pasją była hodowla kucyków i tylko to mogło wyciągnąć go z letargu, w jaki popadł po wypadku, któremu uległ niedawno na boisku. Jego ludzie dostarczyli mu informacji, że farma znalazła się w trudnej sytuacji. To był dobry moment, by zakupić jej akcje.
Kolejne barwne przekleństwo towarzyszyło przystankowi, jaki zrobił, walcząc ze skurczem w zranionej nodze. Rozejrzał się wśród tłumu miejscowych farmerów i znakomitości ze świata polo wesoło przepychających się między sobą. Wszystkich łączyło jedno – głęboka miłość do zwierząt. Atmosferę podkręcał występ lokalnego zespołu muzycznego. Tylko grymas Dantego był tu nie na miejscu.
Musiał przyznać, że ktoś wykonał kawał dobrej roboty, organizując dla zgromadzonych gości liczne atrakcje. Nie spodziewał się obecności aż tylu ludzi. Pokazanie się światu z laską było dla wielkiego El Lobo, czy też Wilka, jak nazywano Dantego w kręgach polo, dość upokarzające, ale zbył to kolejnym chrapliwym przekleństwem. W dzisiejszych czasach każdy mógł być paparazzo. Miał takie same szanse zostać sfotografowany tutaj, jak i na swojej estancii.
Na dźwięk rżenia młodego ogiera Dante podniósł głowę. Przyjrzał się kucykom biegającym swobodnie po padoku. Były młode, mocno umięśnione i pełne werwy. Idealne. Dlatego właśnie się tu znalazł. Ale czy tylko dlatego?
Ignorując szeryfa, który zaoferował mu podwiezienie samochodem służbowym, zapytał o Jima Slatehome’a, właściciela farmy.
– Jim jest nadal u siebie domu. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Przygotowuje swoją mowę powitalną.
Dante już ruszył w tę stronę. Nie przyjechał tu z Hiszpanii, by się zabawiać czy prowadzić nudne pogawędki. Nie miał też najmniejszego zamiaru znaleźć się na końcu kolejki, kiedy chodziło o zdobycie najlepszych koni. W ciągu następnej godziny zamierzał sfinalizować umowę, a wtedy jego już tu nie będzie. Ale czy naprawdę zakup nowych kucyków był jedynym powodem, dla którego tu się znalazł?
Od czasu wypadku męczyła go monotonia życia. Potrzebował urozmaicenia. Jakiegokolwiek. Prosta młoda dziewczyna mogła odciągnąć jego myśli od tego, że bracia i siostra za jego plecami zaangażowali dla niego fizjoterapeutę. Dante po wypadku przedwcześnie wypisał się ze szpitala, więc jego rodzeństwo postanowiło sprowadzić szpital do niego. Wiedzieli, że rodzinie nie odmówi. Acostowie byli bardzo ze sobą zżyci i zawsze się wspierali.
Kiedy podszedł do rozpadającego się domu z łuszczącą się farbą i nierównym dachem, wykrzywił usta w uśmiechu. Od jego ostatniej wizyty tutaj minęło dziesięć lat. Czy odnajdzie tu tę małą kobietkę, którą spotkał wtedy w stajni? Czy była już teraz mężatką? A może narzeczoną? Miał nadzieję, że córka Jima Slatehome’a nie złagodniała do tego stopnia, żeby stać się nudną. Z jej bujnymi ognistymi włosami i błyszczącymi szmaragdowymi oczami wydawało mu się to mało prawdopodobne. Jedno było pewne. On i Jess Slatehome mieli ze sobą niedokończone sprawy. Z tą myślą oparł się na lasce i ruszył przed siebie.

– Nie mogę tu zostać. Muszę wrócić do namiotu i zadbać o to, by goście dobrze się bawili, dopóki nie będziesz gotowy do wygłoszenia swojej mowy – wyjaśniła Jess, gdy ojciec spojrzał na nią z niepokojem.
Nie powinien siedzieć teraz w kuchni z kubkiem herbaty, gdy na zewnątrz czekali na niego potencjalni nabywcy.
– Wszyscy z niecierpliwością na ciebie czekają – próbowała zarazić go entuzjazmem, klękając obok niego przy kuchennym stole. – Dasz sobie radę – powiedziała stanowczo.
Ale sama nie czuła się wcale pewnie. Jej ojciec postarzał się od śmierci matki. Nawet się dzisiaj nie ogolił, a jego strój na tak ważną okazję składał się ze znoszonej tweedowej marynarki, zatłuszczonej czapki i wytartych sztruksowych spodni.
Ale na tym polegał jego urok, przypomniała sobie Jess. Jim Slatehome był niegdyś wspaniałym trenerem i hodowcą najlepszych kucyków do gry w polo na świecie, a nią kierowała determinacja, by zobaczyć go znowu na samym szczycie. Kochała go bezgranicznie, a ich mała farma była dla niej wszystkim. Należała do rodziny od pokoleń i będzie jej bronić do końca.
Przeraził ją widok łez w oczach ojca.
– Te kucyki są dla mnie wszystkim, Jess. Nie mogę znieść myśli, że je sprzedam.
– Ale musisz to zrobić, jeśli chcesz zachować farmę – wyjaśniła łagodnie. – Spokojnie, poradzisz sobie.
– Skoro tak mówisz… – Spojrzał na nią smutno. – Lepiej pójdę się umyć. Nie zawiodę cię, Jess.
– Wiem – wyszeptała.
Poszedł na górę i niewiele później zszedł po schodach, ale w jego wyglądzie niewiele się zmieniło. Poza malującą się teraz na jego twarzy determinacją.
– Masz rację, poradzę sobie – stwierdził stanowczo. – Pójdę przodem. Ty zostań tutaj. Nie chcę, żeby nasi goście myśleli, że potrzebuję twojej pomocy, bo straciłem wiarę w swoje kucyki.
Właśnie sprzątała naczynia po herbacie, gdy drzwi do kuchni otworzyły się gwałtownie. Zamarła. Na progu stał Dante Acosta.
– Dante!
– Jess…
Jego głos miał aksamitną barwę, oczy przypominały dwa czarne jeziora. Twarz od hebanowej brwi po kącik okrutnych ust przecinała mu świeża blizna. Nie było w nim nic łagodnego, wydawał się esencją męskości, żywym ucieleśnieniem seksu. Gęste czarne włosy miał potargane, w prawym uchu błyszczał złoty kolczyk, nadając mu wygląd barbarzyńcy, wbrew otaczającej go aurze bogactwa. Pod kurtką, jak czytała, miał na sercu tatuaż, przedstawiający warczącego wilka, znak rozpoznawczy jego drużyny polo Lobos. To hiszpańskie słowo oznaczało wilki, bezlitosną watahę. Sama ta nazwa wystarczyła, by wzbudzić przerażenie w sercach przeciwników…
Z tych myśli wyrwało ją stuknięcie. Laska, którą zostawił przy drzwiach, upadła. Jess zmarszczyła brwi. Acostowie przesłali jej jego dokumentację medyczną i wiedziała, jak poważnych doznał obrażeń. Gdyby nie wypisał się ze szpitala przedwcześnie, już dawno wróciłby do zdrowia i nie potrzebował laski.
– Jak miło cię znowu widzieć. – Wyciągnęła rękę, by uścisnąć mu dłoń.
– Niech ci się przyjrzę… – Chwycił ją mocno za obie ręce i przyciągnął do siebie, lustrując, jak gdyby była kucykiem, którego zamierzał nabyć. Miała wrażenie, że chciał zajrzał jej w zęby. Ale musiała zachować spokój.
Szarpnięciem uwolniła ręce. Dante Acosta był ekscytującym mężczyzną, ale dobrze o tym wiedział i bezwstydnie to wykorzystywał. Dziesięć lat temu nie potrafiła mu się oprzeć. Widząc go ponownie, była jednak skłonna wybaczyć to nastoletniej sobie. Ale nie mogła dać się zwieść urokowi mężczyzny, który miał więcej pieniędzy niż Krezus i moralność kota dachowca. Nauczyła się już, że wokoło zawsze krążyły sępy. Każdy chciał coś ugrać, dlaczego Dante Acosta miałby być inny?
– Jess?
– Wybacz, zapomniałam o dobrych manierach. Witaj na farmie Bell. Napijesz się czegoś? Spodziewam się, że miałeś długą podróż.
– Z Hiszpanii? – Wzruszył ramionami. – Nie było tak źle.
Dlaczego jego widok tak ją poruszył? W stosunku do innych mężczyzn była zawsze zblazowana. Może dlatego, że żaden nie mógł się równać z Dantem Acostą.
– Może herbaty? – spytała.
– Nie znoszę jej.
– Więc może czegoś innego?
– A co masz?
W ustach każdego innego człowieka te słowa brzmiałyby zwyczajnie. Ale wypowiedziane przez Dantego Acostę miały w sobie zabójczy urok.
– Cokolwiek zechcesz – odparła wesoło. – Na straganach na zewnątrz sprzedają prawie wszystko.
Uśmiechnął się lekko, jak gdyby chciał powiedzieć „punkt dla ciebie”.
– Jestem pewna, że chciałeś się zobaczyć z moim ojcem, a nie ze mną. Zaprowadzić cię do niego?
– Nie ma takiej potrzeby – mruknął. – Sam znajdę drogę.
Odwrócił się, a ona poczuła się odrzucona. Ale nie o nią tu chodziło. Zorganizowała tę imprezę z zamiarem przyciągnięcia Acosty lub kogoś podobnego, kto kocha konie i ma mnóstwo pieniędzy, żeby wyciągnąć ojca z długów. Jeśli Dante się nie zgodzi, będzie musiała znaleźć innego nabywcę.

A więc, rozmyślał Dante, przedzierając się przez tłum, mała złośnica, jak ją zapamiętał, wyrosła na piękną, powściągliwą kobietę. Brakowało mu złośliwości w jej oczach i impulsywności, która sprawiła, że jako siedemnastolatka stanęła na palcach, by go pocałować.
To wspomnienie rozbudziło mu zmysły. Ale nie znalazł się tu po to, by tracić czas na sentymenty. Miał sprawy do załatwienia. Gdy wszedł do namiotu, było tam już tłoczno. Ujrzał hodowców koni, trenerów i zawodników takich jak on. Wszyscy starali się przecisnąć do przodu, pod nos Jima Slatehome’a. Konkurencja była silna, dlatego Dante postanowił posunąć się o krok dalej. Z łatwością mógł sobie pozwolić na to, by zaoferować dwa, trzy razy więcej niż inni. Jim sprzedał mu w przeszłości kilka dobrych koni, a te, które widział teraz na padoku, świadczyły o tym, że tak naprawdę nigdy nie stracił formy. Aby odeprzeć konkurencję, musiał dołożyć do puli coś więcej. Miał już w głowie gotowy plan. Jak Jess zareagowałaby na to, gdyby posunął się dalej i kupił farmę? Obserwując ją, jak stała niczym ochroniarz u boku ojca, podejrzewał, że nie najlepiej. Zapłaciła wysoką cenę – pod każdym względem. Jego ludzie zdobyli na jej temat szczegółowe informacje. Uzyskała wysokie kwalifikacje jako fizjoterapeutka specjalizująca się w urazach sportowych. Pierwszą pracę podjęła w prestiżowym szpitalu klinicznym w Londynie, ale zrezygnowała z niej, by rozpocząć działalność na własny rachunek. Plotka głosiła, że odniosła sukces. Jeśli była tak dobra, jak sugerowała jej reputacja, mogła mieć niekończący się strumień pacjentów. Gdy pomyślał o dotyku jej miękkich dłoni na swoim ciele… Ale była poza jego zasięgiem, powiedział sobie surowo. Przyjechał tu w interesach i nic więcej. Zobaczył się z nią i zaspokoił swoją ciekawość. To musiało mu wystarczyć.
Czuł determinację, by pokonać konkurencję. Poradzi sobie z obiekcjami Jess. Gdy jej ojciec wszedł na podium i rozpoczął swoją przemowę, Dante utkwił w niej spojrzenie.
rzemówienie jej ojca wypadło dobrze. Wydawał się podniesiony na duchu. Może te krótkie pogawędki, które udało mu się uciąć z Dantem, przypomniały mu czasy własnej świetności. Jess pogratulowała ojcu, zachęcając go, by rozpoczął negocjacje z potencjalnymi nabywcami.
– Cierpliwości – poprosił. – Zamierzam porozmawiać z Dantem, a ty zadbaj o dobry nastrój pozostałych gości, kiedy mnie tu nie będzie.
– Wolałabym zostać z tobą.
Zerknęła na czekającego na jej ojca Dantego. Jego widok wciąż był dla niej wstrząsem, w dodatku miała wrażenie, że coś razem z ojcem knuli.
– To ciągle jest moja farma, Jess.
– Obiecaj mi tylko, że nie zrobisz nic głupiego.
– Jak wróżenie w namiocie pod imieniem Skylar? – spytał Jim, unosząc krzaczastą brew.
– Tu mnie masz – przyznała cierpko, spoglądając na zegarek, by się upewnić, czy zdąży porozmawiać z gośćmi, zanim uda się do małego jaskrawego namiotu, siedziby tajemniczej Skylar.
– No idź – przynaglił ją ojciec.
Rzucając ostatnie podejrzliwe spojrzenie na stojącego w cieniu wysokiego śniadego mężczyznę, przyprawiającego ją o szaleńcze bicie serca, ucałowała ojca w policzek i zrobiła, co jej kazał, rzucając się w wir rozmów.
Kiedy w końcu wyszła z namiotu, zauważyła, że się ochłodziło. A może to strach ją zmroził. Na błękitnym niebie nie było nawet chmurki i nadal panowała wysoka temperatura jak na tę porę roku w tej części Anglii. Gdyby nie dręczący ją niepokój, cieszyłaby się z tego, jak świetnie przebiegała impreza. Ponowne spotkanie z Dantem wstrząsnęło nią bardziej, niż mogła to sobie wyobrazić. Przywołało w pamięci te kilka chwil w stajni dziesięć lat temu, kiedy to przez chwilę Dante odpowiedział na jej pocałunek. To podniosło wysoko jej poprzeczkę w stosunku do innych mężczyzn. Bo w jej życiu byli obecni mężczyźni – miała prawie dwadzieścia siedem lat – poważni naukowcy, kujony z obsesją na punkcie swoich smartfonów, pławiący się w alkoholu bon vivanci, maniacy fitnessu i tacy, których mądrzej było omijać. Ale żaden nie mógł się równać z Dantem Acostą. A teraz stał się jeszcze atrakcyjniejszy i jeszcze bardziej nieuchwytny. Przepaść między nimi była szeroka na milę.
Najlepszym sposobem na to, by przestać o nim myśleć, było wróżenie, pomyślała, wracając do domu, by przebrać się w kostium Skylar. Może uda jej się przepowiedzieć własną przyszłość. Chociaż to akurat było łatwe do przewidzenia. Dante Acosta zapewne zniknie z jej życia równie szybko, jak się w nim pojawił.

Jess Slatehome jako nastolatka zakochała się w przystojnym graczu polo, Dantem Acoście, lecz on nie odpowiedział na jej zaloty. Upokorzona, miała nadzieję więcej się z nim nie spotkać. A jednak gdy Dante ulega wypadkowi, jego rodzeństwo zatrudnia Jess, najlepszą fizjoterapeutkę, by do świąt pomogła mu wrócić do zdrowia i sprawności. Jess jedzie do Hiszpanii, zdeterminowana zachowywać się całkowicie profesjonalnie, nie wie jednak, czy jej się to uda…

Kochany wróg

Diana Palmer

Seria: Gwiazdy Romansu

Numer w serii: 162

ISBN: 9788327691460

Premiera: 08-12-2022

Fragment książki

Maddie Lane stała na podwórzu, wpatrując się z zatroskaniem w kręcące się po nim kury. Były wśród nich czerwone, białe i cętkowane. Jednak brakowało dużego koguta karmazyna, który wabił się Pumpkin.
Domyślała się, gdzie może być. Znowu czekają ją kłopoty, to pewne. Odgarnęła z twarzy jasne falowane włosy i skrzywiła się z niezadowoleniem. Dużymi szarymi oczami wędrowała po podwórzu w nadziei, że się pomyliła, że Pumpkin wybrał się tylko na poszukiwanie robaków, a nie kowbojów.
– Pumpkin? – zawołała.
W drzwiach pojawiła się jej cioteczna babka, Sadie: nieduża, przysadzista starsza pani z siwymi włosami.
– Widziałam, jak szedł w stronę obejścia Brannta – powiedziała, wychodząc na ganek. – Przykro mi.
– Muszę za nim pójść – jęknęła Maddie. – Cort mnie zabije!
– Myślę, że nie posunie się tak daleko – odrzekła spokojnie Sadie. – Mógł zresztą zastrzelić Pumpkina, ale tego nie zrobił…
– Tylko dlatego, że chybił – prychnęła Maddie, opierając ręce na smukłych biodrach.
Średniego wzrostu, o chłopięcej figurze, miała dużo bezpretensjonalnego wdzięku. I potrafiła ciężko pracować. Ojciec nauczył ją hodowli i sprzedaży bydła, planowania budżetu i gospodarowania. Jej niewielkie ranczo niczym szczególnym się nie wyróżniało, ale przynosiło niewielki dochód. Wszystko układało się pomyślnie, dopóki nie postanowiła rozszerzyć działalności o produkcję ekologicznych jaj i nie kupiła Pumpkina, kiedy poprzedni kogut został zagryziony przez kojota.
– Och, jest łagodny jak owieczka – zapewniał ją poprzedni właściciel. – Kogut czystej krwi, dobry reproduktor, będzie pani zadowolona.
Rzeczywiście, pomyślała, kiedy wpuściła go między kury, a on od razu zaatakował jej nadzorcę, starego Bena Harrisona, akurat wybierającego jaja.
– Lepiej się go pozbądź – ostrzegł Ben, kiedy opatrywała mu rękę.
– Uspokoi się, po prostu jest zdenerwowany nowym miejscem – zapewniła go Maddie.
Roześmiała się teraz na wspomnienie tamtej rozmowy. Ben miał rację. Powinna była odesłać Pumpkina poprzedniemu właścicielowi, ale przyzwyczaiła się do tego pierzastego agresora. Cort Brannt niestety nie.
Cort Matthew Brannt był uosobieniem idealnego mężczyzny z kobiecych marzeń. Wysoki, muskularny, obyty, w dodatku grał na gitarze jak profesjonalista. Miał lekko falowane kruczoczarne włosy, duże ciemnobrązowe oczy i zmysłowe usta, które Maddie w wyobraźni często całowała.
Problem w tym, że Cort był zakochany w swojej drugiej sąsiadce, Odalie Everett, córce wpływowego ranczera Cole’a Everetta. Miała dwóch braci, Johna i Tannera. John wciąż mieszkał z rodzicami, a Tanner przeniósł się do Europy. Rzadko o nim wspominano.
Cort chciał się z nią ożenić, ale Odalie nie myślała o małżeństwie. Kochała operę. A że po matce odziedziczyła piękny czysty głos, chciała zostać zawodową sopranistką. Wyjechała więc do Włoch, żeby pobierać lekcje u znanego śpiewaka. Cort był zrozpaczony, a na domiar złego kogut Maddie wciąż pojawiał się na jego podwórzu i atakował go bez ostrzeżenia.
– Nie rozumiem, dlaczego uwziął się na Corta – powiedziała głośno Maddie. – Przecież mamy tutaj tylu kowbojów.
– Ostatnio Cort rzucił w niego grabiami, kiedy przyszedł do nas obejrzeć jednego z twoich byczków – przypomniała jej Sadie.
– Ja wciąż czymś w niego rzucam – zauważyła Maddie.
– Tak, ale Cort gonił go po całym podwórzu, chwycił go za łapę i zaniósł go na wybieg dla kur, żeby go im zademonstrować. Zranił jego dumę – mówiła dalej Sadie. – Więc on teraz wyrównuje z nim rachunki.
– Tak myślisz?
– Koguty są nieprzewidywalne. Ten – dodała kąśliwie – powinien skończyć w rosole.
– Ciociu Sadie!
– Po prostu mówię, jak jest – prychnęła Sadie. – Mój brat – a twój dziadek – zabiłby go, gdy pierwszy raz cię zaatakował.
– Domyślam się – uśmiechnęła się Maddie. – Nie lubię zabijania. Nawet kogutów.
– Cort by go zabił, gdyby potrafił celnie strzelać – powiedziała Sadie z lekką pogardą. – Załaduj dla mnie tę strzelbę, to ja to zrobię.
– Ciociu Sadie!
– Głupol – skrzywiła się Sadie. – Chciałam pogłaskać kurę, a on gonił mnie aż do samego domu. To żałosne, kiedy kogut terroryzuje całe ranczo. Zapytaj Bena, co on myśli o tym kogucie. No dalej. Jeśli mu pozwolisz, przejedzie po nim furgonetką!
– Cóż, może Cort raz na zawsze się z nim rozprawi, a ja kupię nam innego miłego kogutka.
– Nie sądzę – powiedziała Sadie. – A co do rozprawienia się z nim… – Wskazała ruchem głowy na szosę.
Maddie podążyła za jej wzrokiem. Na szosie zawróciła jak szalona czarna furgonetka i zaczęła pędzić w stronę domu. Najwyraźniej kierował nią jakiś szaleniec.
Po paru sekundach zatrzymała się przed frontowym gankiem, płosząc kury.
– Wspaniale – mruknęła Maddie. – Tak je wystraszył, że teraz nie będą się niosły przez dwa dni.
– Lepiej martw się o siebie – ostrzegła ciocia Sadie. – Witaj, Cort! – zwróciła się do kierowcy furgonetki. – Miło cię widzieć – dodała i niemal biegiem zawróciła do domu.
Maddie została sam na sam z wysokim wściekłym kowbojem w dżinsach, butach kowbojskich, kraciastej koszuli i czarnym stetsonie nasuniętym na jedno oko. Wiedziała, co się święci.
– Przepraszam! – powiedziała, podnosząc w obronnym geście obie ręce. – Obiecuję, że coś z nim zrobię.
– Andy wylądował w krowim gównie, ale to nic w porównaniu z tym, co przydarzyło się innym, kiedy go goniliśmy. Wpadłem na głowę do koryta z płynem odkażającym!
Nie mogę się roześmiać, nie mogę się roześmiać, powtarzała sobie w duchu Maddie, wyobrażając sobie wysokiego przystojnego Corta leżącego z twarzą w cuchnącym roztworze, w którym zanurzali bydło, żeby zapobiec chorobom.
– Przepraszam, naprawdę bardzo mi przykro! – Maddie wytarła wilgotne oczy, próbując ze wszystkich sił zachować powagę. – Nie hamuj się, krzycz na mnie, krzycz. Naprawdę. No, dalej.
– Twój głupi kogut wyląduje w brzuchach moich pracowników, jeśli go jeszcze raz wypuścisz! – zagrzmiał.
– Och, można sobie pomarzyć, nieprawdaż? – spytała tęsknie. – To znaczy myślę, że mogłabym wynająć jakąś chwilowo wolną jednostkę wojskową, żeby spędziła tu następny tydzień, próbując go chwycić. – Rzuciła Cortowi rozbawione spojrzenie. – Jeśli ty i twoi ludzie nie możecie go złapać, to niby jak ja mam to zrobić?
– Złapałem go w dniu, kiedy go kupiłaś – przypomniał jej.
– Tak, ale to było trzy miesiące temu – zauważyła. – I wtedy był tu nowy. Teraz nauczył się już techniki uników. – Maddie zmarszczyła brwi. – Zastanawiam się, czy kiedykolwiek komuś przyszło do głowy, żeby użyć kogutów jako zwierząt bojowych w armii. Muszę to zasugerować jakiemuś dowódcy.
– Ja bym sugerował, żebyś go w jakiś sposób zatrzymała w swoim obejściu, zanim oddam sprawę do sądu.
– Niesamowite, pozwałbyś mnie z powodu koguta? – wykrzyknęła Maddie. – Wow, już widzę nagłówki w gazetach. Bogaty ranczer pozywa głodującą drobną ranczerkę do sądu za atak koguta. Czy twój ojciec ucieszyłby się, czytając takie nagłówki? – spytała z niewinnym uśmiechem.
– Jeszcze jeden atak koguta i zaryzykuję, to nie żarty. – Twarz Corta przybrała zacięty wyraz.
– Och, uchowaj Boże. Poproszę weterynarza, żeby mu przepisał jakieś lek uspokajający – powiedziała Maddie z udaną powagą. – Myślałeś kiedyś o tym, żeby poprosić swego lekarza o coś takiego? Wydajesz się bardzo zestresowany.
– Jestem zestresowany, bo twój cholerny kogut wciąż mnie atakuje, i to na moim cholernym ranczu!
– Cóż, rozumiem, że to stresująca sytuacja – powiedziała Maddie ze współczuciem. – Słyszałam, że Odalie Everett wyjechała do Włoch – nadmieniła mimochodem, wiedząc, że zirytuje go tym pytaniem.
– Od kiedy to interesujesz się Odalie? – spytał Cort, piorunując ją spojrzeniem.
– Po prostu słyszałam ostatnie plotki – odparła, spoglądając na niego spod rzęs. – Może powinieneś studiować śpiew…
– Ty żmijo – warknął Cort. – Jak gdybyś ty potrafiła zaśpiewać choć jedną niefałszywą nutę!
– Gdybym chciała, tobym potrafiła!
– Jasne. I od razu stałabyś się piękna?
Maddie pobladła.
– Jesteś za chuda, za płaska, za pospolita i za mało zdolna, żeby kiedykolwiek mi się podobać, na wypadek gdyby ci to chodziło po głowie – dodał z nieskrywanym niesmakiem.
Maddie wyprostowała się na całą wysokość, ale i tak sięgnęła mu tylko do brody, i spojrzała na niego z godnością.
– Dziękuję. Zastanawiałam się, dlaczego mężczyźni się za mną nie uganiają. Miło jest poznać przyczynę.
Cort nagle poczuł się dość niezręcznie.
– Nie to miałem na myśli – rzekł, przestępując z nogi na nogę.
Maddie odwróciła się, żeby odejść. Nie zamierzała się przy nim rozpłakać.
– Posłuchaj, Madeline – zaczął.
Odwróciła się na pięcie, rzucając mu oburzone spojrzenie. Zacisnęła dłonie.
– Myślisz, że dla kobiet jesteś darem od Boga, co? – spytała wyzywająco. – Pozwól mi coś sobie powiedzieć. Od lat wykorzystujesz swoją urodę, żeby dostawać to, czego chcesz, ale Odalie nie dostałeś, prawda?
– Odalie to nie twoja cholerna sprawa – odparł Cort ze skamieniałą nagle twarzą.
– Wygląda na to, że twoja też nie – odgryzła się. – Bo w przeciwnym razie nigdy by cię nie zostawiła.
Cort odwrócił się i odszedł do furgonetki.
– I nie waż się więcej wpadać na moje podwórze i płoszyć moje kury! – dodała.
Cort zatrzasnął drzwi, włączył silnik i odjechał z piskiem kół w stronę szosy.
– Przez trzy dni nie będą znosić jaj – mruknęła do siebie Maddie, wchodząc na stopnie ganku.
Jej duma została nieodwracalnie zraniona. Żywiła do Corta utajone uczucia, od kiedy skończyła szesnaście lat. On nigdy jej nie zauważał, nawet się z nią nie drażnił, jak to nieraz robili inni mężczyźni. Po prostu ją ignorował, kiedy akurat nie atakował go jej kogut. Teraz wiedziała dlaczego. Teraz wiedziała już, co naprawdę o niej myśli.
Ciocia Sadie czekała na nią na ganku.
– Nie przejmuj się tym, co powiedział. – Zmarszczyła czoło. – Przemądrzalec!
Maddie nie zdołała powstrzymać łez.
– Nie wierz w jego słowa. – Ciocia Sadie objęła ją i przytuliła. – Był wściekły i starał się ciebie zranić za to, co wspomniałaś jego cudowną Odalie. Ona jest za dobra dla jakiegoś kowboja. Przynajmniej ona tak uważa.
– Jest piękna, bogata i utalentowana – powiedziała Maddie. – Ale Cort także. Naprawdę pasowaliby do siebie. A cóż by to było za wspaniałe połączenie dużego rancza Everettów z ranczem Brannta.
– Tyle że Odalie nie kocha Corta i prawdopodobnie nigdy nie będzie go kochać – zauważyła ciocia Sadie.
– Niewykluczone, że jej uczucia się zmienią po powrocie do domu – mruknęła Maddie. – On zawsze był koło niej, posyłał je kwiaty, dzwonił. Był romantyczny. Może dojść do wniosku, że jest dobrą partią.
– Albo kogoś kochasz, albo nie – stwierdziła Sadie. – I nic tego nie zmieni.
– Tak uważasz?
– Upiekę ci ciasto, od razu poczujesz się lepiej.
– Dziękuję, to miło z twojej strony. – Maddie otarła łzy. – Cóż, przynajmniej straciłam złudzenia. Teraz mogę zająć się ranczem i przestać wzdychać do mężczyzny, który uważa, że jest dla mnie za dobry.
– Żaden mężczyzna nie jest dla ciebie za dobry, kochanie – powiedziała ciocia Sadie. – Jesteś prawdziwym skarbem i nie pozwól, żeby ktokolwiek wmawiał ci coś innego.

Kiedy późnym popołudniem Maddie wyszła zagonić kury do kurnika zastała Pumpkina tam, gdzie powinien się znajdować – na podwórzu za domem.
– Chcesz, żebym wylądowała w sądzie, utrapieńcu – wymamrotała, na wszelki wypadek niosąc gałąź i metalową pokrywkę.
Kogut pochylił głowę i natarł na nią, ale odskoczył od pokrywki.
– Właź – rozkazała.
Kogut wbiegł do kurnika, więc zamknęła drzwi i oparła się o nie z westchnieniem ulgi.
– Trzeba się go pozbyć, panno Maddie – powiedział Ben, przechodząc obok niej. – Będzie pyszny z kluskami.
– Nie zamierzam jeść Pumpkina! – obruszyła się Maddie.
– W porządku. – Ben wzruszył ramionami. – Wobec tego ja go zjem.
– Ani nie zamierzam cię nim karmić, Ben – dodała.
Weszła do domu, umyła ręce i nałożyła na nie krem z antybiotykiem w miejscach, w których zadrapała się pokrywą od kubła. Popatrzyła na swoje dłonie. Nie były ładne.
Maddie spojrzała w lustro szafki aptecznej i się skrzywiła. Naprawdę jestem pospolita, pomyślała. Oczywiście, nigdy nie stosowała makijażu ani nie używała perfum, gdyż od świtu do zmierzchu pracowała na ranczu. Miała miłą powierzchowność, ale Cort pragnął kobiety pięknej, wykształconej i utalentowanej.
– Myślę, że skończysz jako stara panna z kogutem, który terroryzuje okolicę – powiedziała do swego odbicia w lustrze i się roześmiała.
Przyszło jej do głowy, żeby sfotografować Pumpkina i umieścić zdjęcie na dużym plakacie z odpowiednią informacją. Poszukiwany: żywy albo martwy. Nie mogła się opanować, wyobraziwszy sobie, jak zachęceni nagrodą mężczyźni będą penetrować okolicę w poszukiwaniu małego koguta.

Cort Brannt wszedł do swego domu na ranczu czerwony ze złości.
Jego matka, piękna Shelby Brannt, zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów.
– No, no – wymamrotała. – Ponury jak chmura gradowa.
Cort się zatrzymał, rzucił na sofę kapelusz i usiadł obok matki. – Żebyś wiedziała – bąknął.
– Znowu ten kogut, co?
– Skąd wiesz? – zdziwił się.
– Twój ojciec przyszedł, trzęsąc się ze śmiechu. – Matka usiłowała zachować powagę, ale jej się nie udało. – Powiedział, że połowa kowbojów była gotowa naładować strzelby i wyruszyć na polowanie na koguta, kiedy stąd wyjechałeś. Zastanawiał się, czy może będziemy potrzebowali dla ciebie adwokata…
– Nie zastrzeliłem jej. – Cort wzruszył ramionami i westchnął głęboko, wpatrując się w dywan. – Ale powiedziałem jej parę paskudnych rzeczy.
Shelby odłożyła magazyn z modą europejską, który właśnie przeglądała. W młodości, zanim poślubiła Kinga Brannta, była światowej sławy modelką.
– Chcesz o tym porozmawiać, Matt? – zagadnęła delikatnie.
– Cort – poprawił ją z uśmiechem.
– Cort – westchnęła. – Posłuchaj, twój tata i ja nazywaliśmy cię Matt, kiedy byłeś chłopcem, więc trudno…
– Tak, a Morie nazywaliście Daną, prawda?
– To był taki nasz rodzinny żart – roześmiała się Shelby. – Kiedyś ci to wyjaśnię. No dalej, mów.
Matka zawsze potrafiła zdjąć mu ciężar z serca. Choć Cort bardzo go kochał ojca, a nim nigdy nie umiał tak swobodnie rozmawiać o swoich sprawach osobistych. Tymczasem z matką nadawali na tych samych falach. Potrafiła niemal czytać w jego myślach.
– Coś mnie opętało – wyznał. – A ona żartowała sobie z tego koguta, a potem zaczęła kpić z Odalie i cóż, odbiło mi.
Shelby wiedziała, że Odalie jest czułym punktem jej syna.
– Przykro mi, że nie ułożyło ci się z Odalie, Cort – powiedziała. – Ale zawsze jest nadzieja. Nigdy o tym nie zapominaj.
– Posyłałem jej róże. Śpiewałem serenady. Dzwoniłem, żeby porozmawiać, wysłuchać jej problemów. – Podniósł głowę. – Nic się nie liczyło. Ten włoski nauczyciel śpiewu zaprosił ją i wsiadła do pierwszego samolotu lecącego do Rzymu.
– Wiesz, że chce śpiewać, zawsze wiedziałeś. Jej matka też ma anielski głos.
– Tak, ale Heather nigdy nie pragnęła sławy, pragnęła Cole’a Everetta – odparł Cort.
– Cole był typem trudnego mężczyzny – zauważyła Shelby. – Podobnie jak twój ojciec. Mieliśmy bardzo wyboistą drogę do ołtarza. – Potrząsnęła głową. – Heather i Cole również. Ale przecież przyjaźniłeś się przez pewien czas z bratem Odalie, Johnem. – Co się stało?
– To przez jego siostrę – odparł Cort. – Miała dość mnie i naszych gier wideo z Johnem i dawała temu głośno wyraz. Więc John przestał mnie zapraszać. Ja go tutaj zapraszałem, ale zaczął jeździć na rodeo i potem rzadko go widywałem. Mimo wszystko wciąż jesteśmy przyjaciółmi.
– Jest porządnym chłopakiem – zauważyła Shelby.
– Tak.
– Ty też, synu. – Shelby wstała, zmierzwiła mu włosy i uśmiechnęła się.
– Dziękuję.
– Postaraj się tak wszystkiego nie roztrząsać – poradziła. – Pozwól, żeby życie toczyło się swoim torem. Jesteś taki emocjonalny jak twój ojciec. – Patrzyła z czułością w jego twarz. – Pewnego dnia Odalie może stwierdzić, że jesteś słońcem na jej niebie, i wrócić do domu. Ale musisz pozwolić jej spróbować rozwinąć skrzydła. Podróżowała, ale tylko z rodzicami. Teraz po raz pierwszy posmakowała wolności. Pozwól jej się nią nacieszyć.
– Nawet jeśli skomplikuje sobie życie przez tego Włocha?
– Nawet. To jej życie. Nie lubisz, jak ludzie ci mówią, co masz robić, nawet jeśli to dla twojego dobra, prawda?
– Jeśli zamierzasz mi przypomnieć, jak powiedziałaś, żebym nie wchodził na dach stodoły, a ja nie posłuchałem…
– Twoje pierwsze złamanie – przypomniała Shelby. – I nawet nie powiedziałam „a nie mówiłam”?

Maddie od lat kocha Corta, ale choć mieszkają po sąsiedzku, więcej ich dzieli, niż łączy. On jest najbogatszym ranczerem w okolicy, ona ledwie wiąże koniec z końcem. Ich wzajemne stosunki to pasmo złośliwych utarczek słownych, w których Cort osiągnął prawdziwe mistrzostwo. Irytuje go, że tak często myśli o dziewczynie, która według niego nie ma nic ciekawego do zaoferowania. Naprawdę jej nie lubi czy broni się przed niechcianym uczuciem?

Królowa jednej nocy

Natalie Anderson

Seria: Światowe Życie Extra

Numer w serii: 1135

ISBN: 9788327685803

Premiera: 22-12-2022

Fragment książki

Nie raczyłaś odpowiedzieć na żadną z wiadomości, więc możesz nie wracać w ogóle!
Jade Monroyale zadrżała na wspomnienie opryskliwego tonu z odsłuchanej godzinę temu wiadomości głosowej. Nie zamierzała jednak wykonać polecenia szefa. Energicznym krokiem przemierzała ulice Manhattanu, ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Tłum ludzi spieszących do pracy zaskoczył ją, zwłaszcza że było bardzo wcześnie i potwornie zimno. Dałaby wszystko za gorący prysznic, ale kiedy usłyszała w telefonie głos szefa, zrozumiała, że nie ma chwili do stracenia. Musiała najpierw pójść do biura i naprawić sytuację.
Problem polegał na tym, że była w obcym mieście i nawet skorzystanie z metra okazało się wyzwaniem. Kilka razy nieprawidłowo przesunęła kartę miejską przez czytnik, zanim zrozumiała, jak to działa. Z pozoru banalna czynność, ale Jade Monroyale, jako władczyni bogatego, choć małego kraju w Europie, nigdy przedtem nie używała kart ani płatniczych, ani jakichkolwiek innych. Jej ojciec był zdania, że takie nauki to strata czasu. Jade była „inna”, miała „szczególne obowiązki” i wszyscy dookoła dbali, by nigdy o tym nie zapominała. Teraz jednak czekało ją zupełnie inne zadanie. Jej siostra bliźniaczka potrzebowała pomocy.
Juno? Tu Alvaro Byrne.
Przedstawił się, zostawiając ostatnią z wiadomości na telefonie Juno. Wcześniej były telefony od kolegów z pracy, kilka wiadomości zostawiła menedżerka, lecz Alvaro Byrne – prezes we własnej osobie – nagrał się tylko raz.
Juno, młodsza o dwie minuty siostra Jade, mieszkała w Nowym Jorku od ponad dekady. Bliźniaczki podobne do siebie jak dwie krople wody rozdzielił rozwód rodziców. Jade po raz pierwszy znalazła się w sytuacji, kiedy miała możliwość pomóc siostrze. Nie mogła dopuścić, by Juno straciła pracę z tak błahego powodu jak nieodebrane telefony. Na szczęście siostra nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej kariera zawisła na włosku, a jeśli Jade się postara, to może nie dowie się o tym nigdy?
Owszem, niespodziewana zamiana miejsc mogła się wydawać czystym szaleństwem, szczególnie że siostry niewiele wiedziały o swoim codziennym życiu, ale warto było zaryzykować. Juno stęskniła się za Monrovą, a Jade… choć przez parę tygodni będzie mogła nacieszyć się wolnością.
Aż do wczoraj Jade w zasadzie nie opuszczała na dłużej pałacu. Ponieważ była jedyną dziedziczką tronu, całe życie spędziła, przygotowując się do roli królowej. Znała kilka języków, studiowała historię i geografię, uczyła się dyplomacji i etykiety, a przede wszystkim opanowała trudną sztukę kontrolowania emocji. Ojciec twierdził, że monarcha musi umieć zachować twarz w każdej sytuacji, obojętne, czy się boi, cierpi, czy też odczuwa złość.
Jak na ironię, ojciec i matka zrobili ze swojego rozstania traumatyczny spektakl, który rozgrywał na oczach dzieci i służby. Jego efektem było rozdzielenie bliźniaczek, gdy miały zaledwie osiem lat. Jade pozostała przy ojcu i miała w przyszłości zasiąść na tronie, a Juno wyjechała razem z matką do Stanów Zjednoczonych. Jade nigdy nie wybaczyła ojcu, że zabronił jej widywać się z matką. Zazdrościła siostrze wychowywania się w normalnym domu i niezależności, której nie bała się demonstrować, gdy przyjeżdżała na wakacje do Monrovy. Tego lata, gdy siostry skończyły szesnaście lat, Juno zbuntowała się ostatecznie przeciwko ojcu, po kolejnej kłótni wypadła z jego gabinetu jak burza i zapowiedziała, że nigdy więcej do Monrovy nie wróci.
W przeszłości jedynym przejawem buntu u Jade było utrzymywanie kontaktów z Juno, mimo że ojciec jej tego zabronił. Na miesiąc przed osiemnastymi urodzinami sióstr zmarła matka, pozostawiając Juno samą za oceanem. Jade nie pozwolono polecieć na pogrzeb, nie mogła więc zapewnić siostrze wsparcia. Jade nauczyła się omijać zabezpieczenia komputerowe, które pozwalały jej widywać się z siostrą za pośrednictwem komunikatora, i od tamtej pory rozmawiały ze sobą tak często, jak to było możliwe.
Po śmierci ojca, rok temu, Juno nadal odmawiała przyjazdu do Monrovy. Jade było przykro, ale rozumiała, że niektóre rany wymagały więcej czasu, by się zagoić. Dlatego niemalże skakała z radości, gdy Juno niespodziewanie pojawiła się w pałacu w ostatni weekend. Od razu też przyklasnęła jej pomysłowi, by siostry na trzy tygodnie zamieniły się miejscami.
Juno potrzebowała trochę czasu, by na nowo zaprzyjaźnić się z rodzinnym krajem. Jade z kolei miała ochotę spróbować zwyczajnego życia. W Nowym Jorku mogła być anonimowa i korzystać ze wszystkiego, co metropolia miała do zaoferowania. No i święta. Boże Narodzenie w Nowym Jorku to było coś! Czy można się było oprzeć aż tylu pokusom?
Jak mogłaś zignorować ich telefony?
W głosie Alvara Byrne’a można było wyczuć rozczarowanie. Dlatego Jade musiała teraz zrobić wszystko, żeby naprawić sytuację. Obowiązkowość i odpowiedzialność były dla niej wszystkim, a w tej chwili to ona była odpowiedzialna za reputację Juno.
Jade sama stała przed ważnym wyborem. Zrobiłaby dla Monrovy wszystko, łącznie z poślubieniem mężczyzny, którego wybrał dla niej ojciec. Od śmierci ojca doradcy przekonywali ją, że małżeństwo to będzie najlepsze dla niej i dla kraju. Ale Juno była przerażona, że Jade w ogóle rozważa poślubienie króla Leonarda z Severene, sąsiadującego z Monrovą. Błagała ją, by nie podejmowała tej decyzji od razu. Wręcz wcisnęła jej do ręki swój telefon, paszport, klucze i hasła oraz zapewniła, że wszystko pójdzie gładko.
Powiedziała też, że Jade nie będzie musiała pojawiać się w biurze, ponieważ firma jak co roku zamykała się przed świętami, a ci z pracowników, którzy nie wyjeżdżali wcześniej na urlop, mogli pracować zdalnie. Gdyby to była prawda, byłoby jej łatwiej udawać siostrę. Gdy Jade wylądowała w Nowym Jorku i włączyła telefon, z ekranu posypały się powiadomienia o nieodebranych połączeniach i wiadomościach głosowych. Ostatnia z nich, autorstwa samego szefa koncernu, skłoniła Jade do działania.
Alvaro Byrne był prezesem dużej firmy, która wprowadziła na rynek kilka aplikacji na smartfony, a potem szybko rozszerzyła działalność o inwestycje w instrumenty finansowe i nieruchomości. Juno zatrudniła się w jego firmie zaledwie miesiąc temu. Była odpowiedzialna za marketing w mediach społecznościowych, między innymi dla aplikacji Byrne IT, która służyła do śledzenia aktywności treningowej. Zanim Jade wyruszyła do Nowego Jorku, Juno wspomniała coś o drobnym problemie, nad którym ostatnio pracowała, ale gdy Jade zajrzała do internetu, okazało się, że drobny problem rozrósł się do rozmiarów skandalu.
W drodze z lotniska do biura poszukiwała wszelkich możliwych informacji o samym budynku i jego pracownikach, ale niewiele się dowiedziała. Przesłuchała zatem ponownie wszystkie wiadomości, żeby zapamiętać imiona kolegów i koleżanek Juno. Nie sprawiło jej to trudności, ostatecznie nie takich rzeczy musiała się uczyć jako przyszła królowa. Potem upięła włosy w kok, żeby ukryć fakt, że są dłuższe i mniej kręcone niż u Juno. Uznała, że czarne spodnie i biała bluzka od biedy mogłyby uchodzić za strój biurowy. Było jeszcze wcześnie, więc miała nadzieję, że upora się ze swoim zadaniem szybko, zanim ktokolwiek pojawi się w biurze.
Stanąwszy wreszcie przed siedzibą Byrne w dzielnicy Tribeca, zajrzała przez lśniące czystością szyby do jasno oświetlonego atrium znajdującego się w przebudowanym na biurowiec budynku przemysłowym. W portfelu Juno znalazła identyfikator i przesunęła kartę przez czytnik przy drzwiach. Rozległo się ciche kliknięcie. Najwyraźniej Alvaro Byrne nie zdążył jeszcze spełnić swojej groźby i nie wyrzucił Juno z pracy.
Pewnym krokiem weszła do środka i, rozglądając się dyskretnie, ruszyła w głąb atrium, gdzie powinny być windy. Co prawda miała się trzymać z daleka od miejsca pracy Juno, ale sytuacja wymagała interwencji. Jade wiedziała, ile ta praca znaczy dla siostry.
Wjechała na szóste piętro, dziękując Opatrzności za tabliczki, które wskazywały drogę do schodów, wind i poszczególnych gabinetów rozmieszczonych w budynku. Piętro było podzielone na część otwartą i kilka wydzielonych gabinetów za szklanymi szybami. Oprócz Jade nie było tutaj żywego ducha.
Przystanęła, zastanawiając się, jak trafić do biurka Juno. Rozejrzała się w poszukiwaniu przedmiotów osobistych pracowników i… bingo! Ogromny różowy kubek z napisem „Księżniczka” mógł należeć tylko do Juno.
Podeszła do biurka, ciągnąc za sobą bagaż. Zsunęła z ramion płaszcz i przewiesiła go przez oparcie obrotowego fotela. Komputer był włączony. Jedyne, co musiała teraz zrobić, to opublikować kilka postów, wysłać parę mejli i będzie mogła sobie stąd pójść.
– Co, u diabła, tutaj robisz?
Rozpoznałaby ten lodowaty głos wszędzie. Obracając się na fotelu, wciągnęła głęboko powietrze.
Pierwsze wrażenie? Nagi tors. Drugie wrażenie? Godna pozazdroszczenia muskulatura. Trzecie? Furia widoczna w każdym calu pochylonej nad nią barczystej sylwetki. Jade poczuła się przytłoczona nie tylko z powodu wzrostu mężczyzny, ale przede wszystkim jego atrakcyjności.
W końcu udało jej się opanować niesforne myśli. Nie mogła zrozumieć, dlaczego mężczyzna nie jest ubrany i nawet rozejrzała się, czy aby na pewno są w biurze, a nie w siłowni lub saunie.
– Juno, tak? – powiedział surowym tonem. – Wyjdzie pani sama czy…
– A pan jest… – przerwała mu.
– Zdziwiony, co pani tu jeszcze robi! – odwarknął.
Dokładnie to samo Jade mogła powiedzieć o nim. Nie było jeszcze siódmej, a on stał w biurze odziany jedynie w czarne szorty i buty sportowe.
Wysoki, muskularny, wprost ociekający seksem. Tak prezentował się Alvaro Byrne, który do tej pory był dla niej jedynie głosem w telefonie.
– Nie dostała pani mojej wiadomości? – zapytał.
– Ja…
– Proszę zebrać swoje rzeczy i żebym pani tu więcej nie widział!
– Przyszłam, żeby…
– Dlaczego się pani nie rusza?
– Dlaczego nie chce mnie pan wysłuchać?
Cofnął się i skrzyżował ramiona na piersi. Bicepsy stały się jeszcze lepiej widoczne. Jade, która zwykle umiała się opanować niezależnie od sytuacji, była w rozsypce. Nie mogła skupić myśli na niczym poza fizycznością tego mężczyzny. Język odmówił jej posłuszeństwa.
– Musi pan dać mi szansę! – wydusiła z siebie. Przyszłość Juno zależała od tego, jak sobie poradzi z rozwścieczonym Alvarem Byrne’em.
– Dostała pani wiele szans. Nie skontaktowała się pani z nikim przez czterdzieści osiem godzin. A teraz przychodzi pani do biura, jak gdyby nigdy nic. Czterdzieści osiem godzin, Juno – powtórzył. – Dlaczego pani nie oddzwoniła?
– Nie miałam zasięgu – odpowiedziała, uznając, że najlepsza będzie szczerość.
– I to ma być usprawiedliwienie? – Patrzył na nią z jeszcze większym niedowierzaniem.
– Ale już jestem.
– Po co?
– A jak pan myśli?
– Nie ma już nic, co mogłaby pani zrobić.
Jade wpatrywała się w Alvara Byrne’a, szukając sposobu, by do niego dotrzeć, bo najwyraźniej w ogóle jej nie słuchał.
Uniósł brwi, uznając jej milczenie za potwierdzenie swoich podejrzeń.
– Widzę, że nie ma pani wiele do powiedzenia.
Jade poczuła, że ogarnia ją poczucie niemocy. Była zmęczona podróżą i zestresowana, a przecież występowała w roli Juno zaledwie od paru minut. To był fatalny pomysł, żeby zamienić się z siostrą. Musiała zrobić coś, by odzyskać władzę nad umysłem. Cokolwiek!
– Idę się wykąpać i ubrać. Jak wrócę, ma tu pani nie być!
Alvaro Byrne odwrócił się na pięcie i wyszedł równie niepostrzeżenie, jak się pojawił.
Nawet nie pozwolił jej dojść do słowa. A chciała tylko przeprosić i zaproponować rozwiązanie sytuacji. Nie było rady. Musiała tu zostać. Cokolwiek myślał sobie Alvaro Byrne, nie zamierzała poddać się bez walki.

Alvaro przeszedł przez swój gabinet, za którym była łazienka, i stanął pod prysznicem. Odkręcił zimną wodę, by zapanować nad swoim ciałem, którego reakcja co najmniej go zdumiała. Skończył trening kilka minut wcześniej i stojąc w swoim gabinecie, obserwował kobietę, która wyszła z windy. Uśmiechnęła się radośnie, podchodząc do biurka. Nie pojmował, co też ją mogło tak rozbawić.
Kiedy jednak stanął obok, by wyprosić ją za drzwi, zamiast niechęci poczuł pożądanie. Kilka tygodni temu dyrektor marketingu zaproponował Juno Monroyale na stanowisko specjalistki. Zgodził się. Nie miał czasu dokładniej zapoznać się z jej dokumentami, ponieważ był za granicą i domykał kolejną ważną transakcję. Kiedy wrócił, kilka razy minęli się na korytarzu, ale dopiero teraz miał okazję przekonać się, że słynna „zbuntowana księżniczka”, jak określała ją prasa, była olśniewająco piękna. Cudowne zielone oczy, ciemne włosy upięte w kok, idealny owal twarzy i pełne usta stworzone, by je całować.
Wpatrując się uporczywie w przeszkloną ściankę kabiny prysznicowej, pomyślał, że im szybciej ta cała Juno się stąd wyniesie, tym lepiej. Oczami wyobraźni widział, jak kobieta ze smętną miną opuszcza biuro. W tych swoich pantofelkach, które może nadawały się na bal, ale zupełnie nie pasowały do grudniowej aury w Nowym Jorku. To wiele o niej mówiło, czyż nie? Nie umiała się nawet ubrać, a co dopiero przyznać do błędu i przeprosić za cały ten bałagan.
Znał takich ludzi i wiedział, jak to się kończy. Byli zbyt dumni ze swego pochodzenia albo statusu, by zajmować się przyziemnymi sprawami, za to w chwilach próby lubili zostawić wszystko na czyjejś głowie. Jego własna „rodzina” była tego najlepszym przykładem.
Tak więc wcale nie było mu szkoda Juno Monroyale. Miał naprawdę mało czasu, by wyprostować sytuację. A musiał to zrobić, ponieważ założył tę firmę, ciężko pracował na jej sukces i czuł się za nią odpowiedzialny.
Szczerze mówiąc, nie sam post opublikowany w mediach społecznościowych tak bardzo go ubódł. Aplikacja, której dotyczył, była pierwszym produktem, jaki jego firma wprowadziła na rynek, stąd miał do niej ogromny sentyment. A ponieważ prowadził właśnie ważne negocjacje, nie mógł dopuścić, by cokolwiek nadszarpnęło wizerunek firmy.
Wyszedł spod prysznica, ubrał się i po paru minutach wrócił do biura, by sprawdzić czy Juno Monroyale wykonała jego polecenie i poszła do wszystkich diabłów.
Niestety…
Aż przystanął, by się upewnić, że wzrok go nie myli. Wściekłość, która zdążyła nieco osiąść, wezbrała znów niczym wysoka fala.
– Co pani tu jeszcze robi?
Nawet nie przestała stukać w klawiaturę.
– Pracuję nad rozwiązaniem problemu – odpowiedziała po chwili.
– Jedyny problem jest taki, że nadal tu pani siedzi!
– Proszę zatem wezwać ochronę, bo nie zamierzam się stąd ruszyć, dopóki nie skończę! – odparła i wykonała fotelem półobrót. Wpatrywała się w niego wyzywająco.
Skok adrenaliny pomógł mu znaleźć odpowiedź.
– Nie potrzebuję ochrony, żeby panią wyprowadzić z budynku. Sam sobie poradzę.
– Powodzenia – odcięła się Jade.
Ich spojrzenia starły się ze sobą. Jej – dumne i nieustępliwe. Jego – wypełnione furią.
Przez chwilę nawet chciała, żeby złapał ją za nadgarstek. Wyobraźnia podsunęła jej obraz, jak siłują się ze sobą, w coraz bliższym kontakcie. Tak bliskim, że mogłaby poczuć ciepło muskularnego ciała.
Kołatanie serca utrudniało jej myślenie. Alvaro natomiast wpatrywał się w nią wyraźnie zaskoczony oporem. Jego oczy, w przeciwieństwie do bojowej postawy ciała, pozostały łagodne, choć może było to złudzenie. Miodowy odcień tęczówki i gęste rzęsy okalające oko przypominały jezioro, w którym przegląda się zachodzące słońce.
– Proszę pozwolić mi naprawić błąd – powiedziała w skrajnej desperacji.
– Żeby mogła pani do końca wszystko zepsuć?
– Każdy czasem popełnia błędy i każdy zasługuje na drugą szansę. Przecież nie stało się nic wielkiego!
– Nic wielkiego? Ujawniliśmy dane użytkowników!
– Absolutnie – zaprzeczyła. – Regulamin aplikacji przewiduje, że Byrne IT ma prawo wykorzystywać dane we wszystkich materiałach promocyjnych.
Czekając na metro, przeczytała wszystko, co tylko się dało o aplikacji, a była dobra w analizowaniu dokumentów oraz interpretowaniu przepisów.
– Może faktycznie regulamin należałoby zmienić, ale technicznie rzecz biorąc, nie zrobiliśmy nic nielegalnego. Krytykom można powiedzieć, że wsłuchujemy się w głos użytkowników, dlatego zmienimy regulamin – dokończyła.
– Postanowiła pani iść w zaparte?
– Wręcz przeciwnie – powiedziała, prostując się w fotelu. – Biorę na siebie pełną odpowiedzialność. Popełniłam błąd i chcę za niego przeprosić.
Juno zamieściła na jednym z kanałów społecznościowych niewłaściwą grafikę. Pomyliła wersje i zamiast opublikować tę, na której nazwy użytkowników były zasłonięte, opublikowała pierwszą wersję, na której były widoczne. Zwykłe niedopatrzenie, ale błąd szybko został odkryty i pojawiły się krytyczne wpisy, które doprowadziły do debaty na temat ochrony danych.
– Skoro już pani przeprosiła, proszę zebrać swoje rzeczy i…
– Za chwilę – przerwała mu i odwróciła się z powrotem w stronę ekranu komputera.
– Co pani robi?
– Powiedziałam, że chcę przeprosić.
– Właśnie mnie pani przeprosiła.
– Nie chodzi tylko o pana.
– Napisze pani do pracowników wiadomość z przeprosinami? – zapytał skonsternowany.
– To już zrobiłam. Teraz odpowiadam na skargi użytkowników. Każdemu zdarzają się pomyłki. Większość szefów nie skreśliłaby pracownika po czymś takim. – Posłała mu znaczące spojrzenie.

Królowa Jade zamienia się rolą ze swoją bliźniaczką, by spędzić święta Bożego Narodzenia w Nowym Jorku. Jednak już pierwszego dnia dowiaduje się o błędzie, który siostra popełniła w pracy, i musi ratować sytuację. Spędza całe dnie w biurze, dzięki czemu poznaje przystojnego szefa Alvara Byrne’a. Między Jade i Alvarem pojawia się wzajemna fascynacja, lecz romans szefa z podwładną nie wchodzi w grę. Jade i Alvaro postanawiają spędzić razem tylko jedną noc…

Niespodzianki małżeńskie

Caitlin Crews

Seria: Światowe Życie

Numer w serii: 1132

ISBN: 9788327685827

Premiera: 01-12-2022

Fragment książki

Melody Skyros skrycie marzyła, że pewnego dnia zgodnie ze swoim powołaniem zostanie skuteczną zabójczynią i będzie likwidować tylko tych, którzy naprawdę na to zasługują. Ale to nie byłoby godne damy.
Od lat w sekrecie trenowała różne sztuki walki. Zawdzięczała tę możliwość rzadkim aktom małżeńskiego buntu swojej dobrze wychowanej, arystokratycznej matki.
Despotyczny ojciec Melody, również arystokrata i magnat prasowy, nie mógł wiedzieć, że pogardzana przez niego druga córka nabywa jakichkolwiek umiejętności, niezgodnych ze snobistycznym systemem wartości wyższych klas społecznych, zamieszkujących starożytne wyspiarskie królestwo Idylli na Morzu Egejskim. Pod żadnym pozorem nie mógł odkryć, że młoda dama uczy się obezwładniać licznych napastników gołymi rękami, a nie z wdziękiem siedzieć przy stole podczas oficjalnych przyjęć.
Nigdy jej nie wybaczył wrodzonej wady. Uznał niewidomą córkę za bezużyteczną. Czasami tylko wykorzystywał ją jako broń przeciwko tym, którym naprawdę na niej zależało.
Najwcześniejsze i najpiękniejsze marzenia Melody dotyczyły zniszczenia świata Aristotle’a Skyrosa, który jak najbardziej na to zasługiwał.
Ale jej starsza siostra, Calista, poradziła sobie z nim w inny sposób. Na tyle doskonała, żeby zadowolić ojca, ciężko pracowała, żeby zająć drugie miejsce w rodzinnej spółce, z zamiarem pobicia go w jego własnej grze. Oczywiście zawstydziła go i upokorzyła, doprowadzając do usunięcia Aristotle’a z jego własnego zarządu i zwolnienia z posady naczelnego dyrektora.
Zdaniem Melody wybrała mniej satysfakcjonujące rozwiązanie niż fizyczny atak, zwłaszcza że to Melody płaciła za kompromitację Aristotle’a. Musiała jednak przyznać, że przy okazji odniosła pewne korzyści.
Właśnie zyskała nowy cel: Jego Wysokość księcia Griffina z Idylli.
Dzień wcześniej został jej szwagrem, kiedy jej siostra poślubiła króla Oriona.
Melody wciąż nie rozgryzła, co ów rozpustnik i lekkoduch osobiście dla niej znaczy. Wszystko stało się zdecydowanie za szybko.
Kiedy Calista została królową, król Orion zabrał ją z wesela przy akompaniamencie wiwatów, gdy pałacowy zegar wybił północ. Po Wigilii nastąpiło Boże Narodzenie.
Wprawdzie zgodnie z tradycją zawarli aranżowane małżeństwo, ale oparte na głębokim, wzajemnym uczuciu. Wystarczyło kilka chwil, by stwierdzić, że państwo młodzi za sobą przepadają, jak w pięknej, dobrej baśni. Istny balsam na umęczone dusze mieszkańców królestwa, którzy wiele wycierpieli za rządów poprzednika Oriona, zepsutego do szpiku kości króla Maxa.
Orion obiecał na długo przed objęciem tronu, że jego panowanie będzie wolne od skandali.
Kiedy po weselu jeden z pałacowych adiutantów po nią przyszedł, Melody myślała, że zostanie odwieziona do domu. Nie wątpiła, że ojciec będzie na nią czekać, żeby zdała mu szczegółową relację z ceremonii zaślubin, a potem ukarze ją za to, że w niej uczestniczyła. Czekała na tę chwilę z niecierpliwością. Słowne utarczki z ojcem należały do jej ulubionych rozrywek. Uważał, że zjadł wszystkie rozumy, podczas gdy w rzeczywistości był żałośnie bezbronny.
Ku jej zaskoczeniu zamiast odwieźć ją do domu, umieszczono ją w pałacowym apartamencie, co uznała za całkiem miłe, dopóki nie odkryła, że zamknięto ją tam na klucz!
Rano, po nocy poślubnej, jej siostra przybyła, żeby obwieścić, co ją czeka. Zasiadły w prywatnym salonie tak nasłonecznionym, że Melody z przyjemnością usiadła na krześle z filiżanką ulubionej gorzkiej kawy w rękach i zwróciła twarz ku źródłu ciepła.
– To dla twojego dobra, żeby zapewnić ci wolność – tłumaczyła Calista przy śniadaniu uprzejmie, ale stanowczo.
Zdaniem Melody za bardzo wzięła sobie do serca swoją nową rolę.
– Na pewno? Dla mnie to brzmi jak królewskie rozporządzenie, Wasza Wysokość.
– Jedno i drugie – ucięła krótko Calista.
Jak zwykle przemawiała przez nią siostrzana troska. Melody nie miała sumienia uświadomić jedynej osobie, której na niej naprawdę zależało, że mimo wrodzonej ślepoty lubi swoje życie bardziej niż większość ludzi sobie wyobraża.
– Oczywiście doceniam twoją pomoc, ale jej nie potrzebuję – argumentowała. – Nie zaprzątaj sobie mną głowy. To twój pierwszy dzień jako królowej Idylli. Poza tym jest Boże Narodzenie.
– Nie musisz mi o tym przypominać – wtrąciła Calista już nieco łagodniej. – Kiedy pozałatwiamy parę praktycznych spraw, obiecuję, że będziemy świętować jak zawsze.
– To znaczy z pijanym, wściekłym ojcem, wrzeszczącym na cały głos aż do stycznia? Jakkolwiek kusząco to brzmi, może pora stworzyć nową tradycję? – dodała Melody na koniec ze śmiechem.
– Ale dzisiaj organizujemy świąteczny bal – ciągnęła jej siostra, bynajmniej niezrażona.
Melody wyczuwała jej karcące spojrzenie. Musiała przyznać, że z przyjemnością słuchała jej podniesionego głosu. Świadczył o tym, że jej spokój irytuje Calistę.
– Pragnę ci ofiarować dar, którego nikt ci nie odbierze, nawet ojciec – zadeklarowała Calista.
Nie miało dla niej znaczenia, czy Melody sobie tego życzy.
– Chyba wolę jego wybuchy złości – skomentowała, kiedy Calista przedstawiła jej swój plan, a właściwie rozkaz do wykonania.
– Jeżeli wrócisz do domu, wyśle cię do jednej z tych instytucji, którymi grozi ci od lat. Równie dobrze mógłby cię zamknąć w więzieniu! Prawdopodobnie nigdy cię stamtąd nie wypuści. Czy dobrze mnie słyszysz?
– Jak wiesz, słuch mi nie szwankuje – przypomniała.
Ale nowa królowa już podjęła decyzję.
W ten sposób Melody trafiła w ramiona Griffina, zwanego na Idylli czarującym łobuzem. Porwał ją do koszmarnie długiego tańca w reprezentacyjnej sali balowej królewskiego pałacu.
Wybaczano mu liczne grzechy i wykroczenia w stylu jego ojca, ponieważ z niezrozumiałych dla Melody powodów uważano go za uroczego człowieka.
Książę Griffin zadeklarował wprawdzie podczas koronacji, że zmieni sposób postępowania i będzie lojalnie wspierał brata, ale jak do tej pory czerpał z życia pełnymi garściami.
Melody obrała go sobie za cel kolejnego ataku.
Najchętniej zasztyletowałaby go przed ołtarzem ze względu na widowiskowość spektaklu. Takie rozwiązanie nie wchodziło jednak w grę, bowiem słynny rozpustnik, lekceważący dotąd wszystkie charytatywne imprezy, jakie rodziny królewskie zwykle organizują dla zmazania swych win, wziął na siebie zadanie ochrony Melody.
Chętnie pozbawiłaby go złudzeń, ale i tego jej zabroniono kolejnym królewskim dekretem.
– To absurdalny pomysł – zaprotestowała Melody. – Nie potrzebuję ochrony księcia ani nikogo innego.
Sztab krawcowych właśnie dopasowywał jej suknię, której nie chciała założyć, zwłaszcza po oficjalnym świątecznym lunchu, na którym z nudów zbyt wiele zjadła. Calista i jej królewski małżonek asystowali podczas przymiarki w jednym z rozlicznych salonów pałacu. Traktowali ją tak, jakby natura pozbawiła ją nie tylko wzroku.
Powietrze słodko pachniało. Dochodzący z sofy szelest materiału świadczył o tym, że nowożeńcy dotykają się częściej, niż to przyjęte w pałacu.
– Dobrze wiem, że nie potrzebujesz ochrony, ale nie o ciebie tu chodzi – odparła Calista tonem, który sugerował, że właśnie przewraca oczami.
– Jak mój własny wymuszony ślub może mnie nie dotyczyć? Myślałam, że usiłujecie spełnić moje marzenie o książęcym tytule. Na wszelki wypadek pragnę was poinformować, że nigdy o nim nie marzyłam.
Po tych słowach usłyszała, że Calista wzdycha, a król zmienia pozycję.
Orion w niczym nie przypominał jej ojca ani też własnego. Inaczej naród by go nie zaakceptował, zwłaszcza po tym, co wyprawiał jego poprzednik, król Max Straszliwy, lekceważący nie tylko wszelkie zasady, ale i opinię publiczną. Orion w pełni panował nad sobą, a zatem i nad wszystkim innym. Pocieszająca zaleta u monarchy.
Jako osoba, która przez całe życie uczyła się panować nad własnym ciałem i umysłem, Melody szczerze go podziwiała.
– Twoja siostra wychwalała twoje zdolności – oświadczył następnie Orion.
Nowy król po raz pierwszy w życiu obudził w Melody patriotyczne uczucia. Kusiło ją, żeby złożyć mu ukłon, ale musiała stać nieruchomo, żeby krawcowe nie pokłuły jej szpilkami.
– Cieszę się, że mój brat bierze sobie tak wspaniałą osobę za żonę, ale muszę cię uświadomić co do jego osoby – oznajmił.
Melody dałaby głowę, że zna księcia Griffina wystarczająco dobrze. Młodszy brat nie poszedł w ślady starszego. Wolał salony gry, łóżka nieodpowiednich kochanek i wszystkie inne dostępne formy rozpusty. Znużył ją, jeszcze zanim go poznała. Chętnie powiedziałaby o tym siostrze, ale Orion był nie tylko królem, ale też jego bratem. Wbrew swoim zwyczajom zachowała więc taktowne milczenie, żeby nie sprawić mu przykrości.
– Zawsze odgrywał określoną rolę, zwłaszcza wobec płci pięknej – zaczął Orion ostrożnie.
Melody ledwie powstrzymała nieeleganckie prychnięcie, słysząc tak delikatne określenie hulaki.
– Ale w stosunku do ciebie będzie inny – dodał król na zakończenie.
Miał rację, ale nie z tych powodów, które najprawdopodobniej sobie wyobrażał. Melody zawsze bawiło udawanie kruchej, niezaradnej istotki, która nie potrafi sama usiąść bez asysty. Gdy poznała księcia Griffina, odruchowo odegrała zahukaną. Bawiło ją, że inni jej nie doceniają. Aż do dzisiaj.
– Wyświadczysz mi wielką przysługę, jeżeli pozwolisz mojemu bratu uważać się za swojego obrońcę, nie dlatego, żebyś potrzebowała ochrony, ale dlatego, że wejście w rolę szlachetnego rycerza dobrze mu zrobi – tłumaczył Orion. – Proszę cię o to nie jako władca, lecz jako jego brat – dodał na koniec z westchnieniem.
Jak mogła odmówić?
Nie zasztyletowała więc księcia Griffina przy ołtarzu, czego skrycie żałowała. Uśmiechała się nawet odpowiednio nieśmiało wbrew swoim zwyczajom. Ponieważ ojciec zawsze zarzucał jej, że zbyt rzadko się uśmiecha, z czystej przekory zachowywała powagę, kiedy tylko można.
Kiedy książę w końcu zaprowadził ją do sali balowej, to jako podporządkowaną i oszołomioną żonę. Poślubioną z litości.
Przeżyła najdłuższe, najtrudniejsze święta Bożego Narodzenia w całym dotychczasowym życiu, tak wyczerpujące, że niemal zatęskniła za dawnymi w rodzinnym gronie Skyrosów.
Mieszkańcy Idylli wręczali sobie prezenty w drugi dzień świąt i drugi raz w styczniu, w święto Trzech Króli, zwane tu świętem Trzech Mędrców. W Boże Narodzenie jedzono tradycyjne wypieki, orzechy, wieprzowinę lub jagnię. U niej w domu Boże Narodzenie należało do tych rzadkich okazji, kiedy matka nalegała, żeby ojciec uznał jej istnienie. Długi, nerwowy, przykry posiłek prawdopodobnie powodował u wszystkich niestrawność, co najmniej jedną osobę doprowadzał do łez i kończył się groźbami i rozbitą porcelaną.
Taki przebieg świąt przypominał łagodną kolędę w porównaniu z tym, co obecnie jej zgotowano. Tak myślała, kiedy wprowadzono ją do królewskiego pałacu, a potem przedstawiono narodowi jako nową księżną. W końcu nastąpił długi, wyczerpujący taniec.
– Świetnie sobie radzisz – orzekł książę, obracając ją w nieskończoność w rytm długiego walca dookoła sali.
Melody odczuwała zaciekawione spojrzenia niezliczonych par oczu tak mocno, że niemal jej ciążyły. Wśród dźwięków muzyki wychwytywała szepty, przyciszone komentarze i stłumione śmiechy, gdy idyllańska arystokracja próbowała przyjąć do wiadomości niewyobrażalne.
Oto ulubieniec tłumów poślubił wzgardzoną, upośledzoną córkę już kontrowersyjnej rodziny Skyrosów. Calista wprawdzie wyrobiła sobie dobrą opinię, ale Aristotle plamił honor królestwa.
Wszyscy tak sądzili, o ile nie robili z nim interesów.
Na szczęście już stracili taką możliwość.
Melody uważała taniec za głupią rozrywkę. Wolała walkę jako przyjemniejszą i bardziej efektywną. Oczywiście zahukana, krucha dziewczyna, którą grała tego dnia, nigdy by czegoś takiego nie pomyślała. Ani też nie miałaby narzędzi do walki.
Zadrżała teatralnie w nadziei, że książę pomyśli, że ze strachu.
– Mam nadzieję, że cię nie zawiodę – zagadnęła stosownie drżącym głosem, jakiego używała w rozmowach z ojcem, głównie dlatego, że bawił jej siostrę i złościł Aristotle’a. – Nie zniosłabym, gdybym przyniosła ci wstyd.
Książę Griffin był wysoki, barczysty i jędrny, tak jak jego usta w czasie przelotnego pocałunku na koniec ceremonii ślubnej. Trzymał jej rękę dużą, silną, a równocześnie zadziwiająco delikatną dłonią. Druga, obejmująca jej plecy, promieniowała ciepłem.
Jako nastolatka Calista spędziła wiele godzin na opisywaniu jej różnych osób z kręgu rodziny królewskiej i arystokracji. Melody wyrabiała sobie własne zdanie na podstawie ich oddechów, ruchów i zapachu. Nawet gdyby Calista szczegółowo nie opisała szelmowskiego spojrzenia i szokująco zmysłowych ust Griffina, wyobraziłaby sobie ich wygląd na podstawie głębokiego głosu. Jego dźwięk działał na nią niemal… jak prąd elektryczny. Melody nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić.
– Bez obawy – odrzekł książę uprzejmie. – Przez wiele lat zdążyłem sam sobie zszargać opinię.
Niemal rozbawił Melody. Równocześnie wywołał coś w rodzaju dreszczyku emocji, jakby ten prąd, który wyczuwała, zaczął jeszcze szybciej krążyć w jej ciele.
Tymczasem orkiestra nadal grała. Protokół wymagał od państwa młodych, żeby tańczyli do samego końca. Na oczach wszystkich, tak żeby cała Idylla zdążyła wyrobić sobie własne zdanie, zanim następnego ranka gazety nie zostawią na nich suchej nitki.
Jako córka byłego prasowego magnata, który używał słowa pisanego dla pognębienia rywali i wrogów, Melody podejrzewała, że dziennikarze przypuszczą zmasowany atak. W drugi dzień świąt, gdy ludzie pozostają w domu, rozpakowują prezenty i ucztują, pozostanie im wiele czasu na czytanie, obserwację i formułowanie ocen. Zdaniem Melody to ostatnie zajęcie stanowiło ulubioną rozrywkę jej współobywateli.
W końcu przebrzmiały ostatnie akordy. Na szczęście.
Ale książę wciąż nie puścił jej ręki. Zamiast tego położył ją sobie na zgięciu łokcia. Ten dworski gest powinien ją rozdrażnić. Wmawiała sobie nawet, że ją złości. Nie potrzebowała przewodnika jak inwalidka. Rzadko używała laski, przeważnie na pokaz. Przez wiele lat wyostrzyła inne zmysły i orientację przestrzenną przy pomocy sztuk walki. Cieszyła ją świadomość, że gdyby zechciała, byłaby równie zręczna jak wszystkie inne damy z Idylli.
Przypomniała sobie, że pokaz słabości tego wieczoru nie został zaplanowany dla niej, tylko dla mężczyzny u jej boku. Królewski brat potrzebował nie tylko aranżowanego małżeństwa, ale i interwencji monarchy, żeby skłonić świeżo poślubioną małżonkę do uległości dla jego własnego dobra.
Ostatnie słowa wywołały u Melody dreszcz zgrozy. Ciężar tego, co kazano jej robić „dla jej własnego dobra” przygniatał ją przez większą część życia.
Wytłumaczyła sobie jednak, że książę Griffin jest jej zupełnie obcy. Zrobiła tylko to, o co ją poproszono. Książę był bowiem bratem króla, a ona tylko jego poddaną. To tłumaczenie nie uśmierzyło skurczu żołądka, ale trochę pomogło.
Noc ciągnęła się w nieskończoność. Griffin stał cały czas u jej boku, więc nie pozostało jej nic innego, jak się uśmiechać. I udawać oszołomioną znaczącym awansem społecznym, podczas gdy w rzeczywistości bawiło ją to całe przedstawienie. Nie tyle narzucony mąż, który jej pilnował, jakby wymagała nieustannej troski, co wszystkie damy, które przyszły pogratulować księciu, bynajmniej nie jej. Najwyraźniej wychodziły z błędnego założenia, że skoro ich nie widzi, to również nie słyszy.
Podchodziły w obłokach perfum, a ich głosy ociekały jadem. A kiedy przemawiały do Melody, to zawsze z nieskrywaną pogardą.
– Serdecznie gratuluję, choć trudno sobie wyobrazić, że ktoś taki jak Wasza Wysokość na zawsze zniknął z rynku – szczebiotały.
– Ma pani na myśli targ produktów rolniczych w centrum miasta? – dopytywała Melody z nieznacznym uśmieszkiem. – Podobno o tej porze roku wspaniale się prezentuje.
Największą przyjemność sprawiało jej wyczuwanie reakcji rozmówczyń po takiej kąśliwej uwadze. Nie wyszłaby za mąż z własnej woli, ale skoro została do tego zmuszona przez samego króla, nie widziała powodu, żeby nie czerpać satysfakcji z odgrywania spektaklu.
W końcu zagrały trąby i pan młody wyprowadził ją z sali balowej.
Najchętniej poskarżyłaby się siostrze, jako że nikt inny nie znał jej na tyle dobrze, by nie okazywać nieznośnej litości, ale królowa gdzieś znikła. Melody musiała sama przejść żenujący tradycyjny rytuał. Obecni utworzyli szpaler, niczym średniowieczni dworzanie, odprowadzający nowożeńców do małżeńskiej łożnicy.
Melody nigdy nie rozumiała dziwacznej konstrukcji, jaką ludzie tworzą wokół seksu. Na królewskim weselu wszyscy udawali, że chodzi o dworskie obyczaje, romantyzm, ceremonię czy tradycję. W rzeczywistości cały ten teatr prowadził wprost do sypialni. Śmieszyło ją, że prawdopodobnie tylko ona jedna to widzi. Oczywiście zachowała te przemyślenia dla siebie.
Nagle przestała myśleć o czymkolwiek prócz zbyt gorącej dłoni obejmującej ją w talii.
Wmawiała sobie, że jest jej gorąco z wysiłku od wchodzenia po schodach, ale w głębi duszy podejrzewała, że to średniowieczna część jej natury tak silnie reaguje na bliskość małżonka.
Trzymał ją mocno, choć delikatnie, opanowany, skupiony, jakby potrzebowała przewodnika po długich, pustych, marmurowych korytarzach. Najdziwniejsze, że nie próbował nawiązać pogawędki. Notoryczni uwodziciele nie bywają zamknięci w sobie ani nieśmiali.
Ale milczenie księcia nie wynikało z nieśmiałości. Prowadził ją tak pewnie, jakby przez całe życie dostosowywał tempo swojego chodu do jej możliwości. Pojęła, że wyszła za człowieka, z którym nie ma żartów. Udawała więc, że poczerwieniała z wysiłku od wchodzenia po schodach w niewygodnej, obfitej sukni.

Książę Griffin wie, że pomoże swojemu królewskiemu bratu, jeśli zmieni własny wizerunek playboya. Dlatego poślubia Melody, niewidomą siostrę młodej królowej. Griffin naprawdę ma zamiar się nią zaopiekować i żyć z nią w białym małżeństwie. Gdy jednak poznaje bliżej swoją piękną żonę, coraz trudniej mu zapanować nad pożądaniem. Nie może się też oprzeć wrażeniu, że Melody wcale nie jest taka krucha i bezradna, na jaką wygląda. Wciąż go zaskakuje swoją siłą i niezależnością, aż któregoś dnia odkrywa jej sekret…

Nim zawładnie tobą rozkosz

Yvonne Lindsay

Seria: Gorący Romans

Numer w serii: 1261

ISBN: 9788327691262

Premiera: 08-12-2022

Fragment książki

– Mamo, przepraszam, nie wyrobię się. Mam mnóstwo pracy.
Kristin Richmond popatrzyła na dekoracje świąteczne zdobiące biuro. Nie kłamała; faktycznie była zawalona pracą, ale prawdą było też, że nie miała ochoty na kolejne spotkanie rodzinne, na którym tylko ona zjawiłaby się bez pary.
– Nie, kochanie, nie chcę słuchać wymówek. Dzisiejszy wieczór jest dla mnie ważny. Oczekuję cię punktualnie o siódmej. – Po tych słowach Nancy się rozłączyła.
Kristin, sfrustrowana, ale i zaciekawiona, odsunęła fotel od biurka i czubkami palców zaczęła masować sobie skroń. Nie złagodziło to bólu głowy.
Jej bracia, bliźniacy Keaton i Logan, naciskali na nią, by nie pracowała tak ciężko. Ona zaś wykonywała pracę za dwie osoby, bo nie potrafiła zatrudnić kogoś na miejsce Isaaca, który dotąd w biurze był jej prawą ręką, a w domu kochankiem.
Był też szpiegiem pracującym dla Warrena Everarda, największego rywala Richmondów.
Chociaż wszyscy zamieszani w aferę czekali teraz na proces, Kristin wciąż nie mieściło się w głowie, że nic w zachowaniu Isaaca nie wzbudziło jej podejrzeń.
Zawiódł jej zaufanie zarówno w sferze zawodowej, jak i osobistej. Dlatego zamiast szukać kogoś na jego miejsce, wolała wszystko robić sama.
Co czyniło sytuację podwójnie trudną, to fakt, że związek z Isaakiem trzymała w tajemnicy przed rodziną. W biurze też nikt nie zorientował się, że coś ich łączy.
Romans szefowej z podwładnym byłby źle widziany, więc kiedy Isaac zasugerował, że lepiej się z tym nie afiszować, przyznała mu rację.
Wstała i podeszła do okna. Z gabinetu w Richmond Tower rozciągała się panorama świątecznie przystrojonego Seattle – do świąt Bożego Narodzenia został niecały miesiąc. Kristin, zajęta pracą, rzadko podziwiała widoki; dziś też, patrząc w dół, zatopiła się we własnych myślach.
Wiele się zmieniło w ciągu ostatniego roku. Dzięki podwójnemu życiu, które aż do śmierci wiódł jej ojciec, zyskała nie tylko jednego brata – Logan, porwany w dzieciństwie, niedawno wrócił na łono rodziny – ale również troje przyrodniego rodzeństwa.
Z radością obserwowała, jak jej rodzeni bracia zakochują się w dwóch cudownych kobietach, ale widząc ich szczęście, tym boleśniej odczuwała dwulicowość Isaaca.
Czy miała zbyt wielkie wymagania, marząc o związku opartym na chemii, miłości i zaufaniu? Najwyraźniej. Wróciła do biurka i zrobiła kopię dzisiejszej pracy. Wkrótce z uśmiechem na twarzy pojedzie do matki. No cóż, przynajmniej zje porządną kolację, a nie mrożone danie podgrzane w mikrofalówce.
Wyłączywszy komputer, wzięła torebkę, płaszcz i zamknęła drzwi. Przez chwilę zastanawiała się, czy jechać samochodem. Nie. Zostawi auto na parkingu i pojedzie do Bellevue taksówką; będzie mogła wypić kieliszek wina.
Pół godziny później weszła do piętrowego domu, który, odkąd pamiętała, należał do rodziców. Uwielbiała to miejsce; kojarzyło jej się z bezpieczeństwem i stabilizacją, których tak bardzo pragnęła.
Obejrzała się, słysząc stukot obcasów.
– Kristin, dobrze, że jesteś – ucieszyła się gosposia Martha. – Wszyscy są w dużym salonie. Daj płaszcz.
Martha pracowała u Richmondów od narodzin Kristin, a od śmierci pana domu była bardziej przyjaciółką Nancy niż jej służącą.
– W dużym? Myślałam, że to zwykła rodzinna kolacja…
Z dużego salonu matka korzystała tylko podczas oficjalnych okazji. O co chodzi?
Wiedząc, że nie ma sensu maglować Marthy, Kristin skierowała się w stronę dwuskrzydłowych drzwi, zza których docierał szum rozmów. Nagle zawahała się, jakby nie bardzo miała ochotę dołączać do rodziny.
Słysząc wybuch śmiechu, nacisnęła klamkę. Jej oczom ukazała się ogromna choinka, którą matka przystroiła po Święcie Dziękczynienia. Na widok braci i ich partnerek oraz matki i Hectora Ramireza Kristin odetchnęła z ulgą. Hector był prawnikiem rodziny, a od śmierci Douglasa Richmonda opoką, na której Nancy mogła się wesprzeć.
On i matka stali się sobie tak bliscy, że kilka miesięcy temu wyjechali razem na urlop do Palm Springs.
– Dotarłam – powiedziała z uśmiechem Kristin, kiedy matka przytuliła ją na powitanie.
– Za rzadko cię, kochanie, widuję…
– Widywałabyś codziennie, gdybyś wróciła do biura.
Nancy odeszła z firmy niemal rok temu, po śmierci męża. Obecnie rzadko przekraczała próg budynku, w którym umarł Douglas, a fundacją charytatywną Richmond Foundation kierowała zdalnie, z domu.
– Czego się napijesz? – spytała matka, ignorując komentarz córki.
– Białego wina.
Kristin podeszła przywitać się z resztą rodziny.
Logan latem ożenił się z Honor, a tydzień temu, w czasie Święta Dziękczynienia, ogłosił, że spodziewają się dziecka. Patrzył na żonę i jej brzuch z taką miłością, że Kristin niemal skręcała się z zazdrości.
Keaton i Tami byli równie kochającą się parą. Oboje pracowali w Richmond Developments i tam nawiązali romans, który przekształcił się w prawdziwą miłość. Obecnie Tami zarządzała projektami i pełniła funkcję łącznika między Richmond Foundation a innymi organizacjami charytatywnymi.
– Miałam nadzieję, że przyjedziesz – powiedziała. – W pracy tylko się mijamy.
– Nie wiesz, co to za okazja? – spytała szeptem Kristin.
– Nie mam pojęcia. To nie pachnie zwykłą rodzinną kolacją.
– Zdecydowanie.
Nancy wróciła z kieliszkiem wina dla córki, po czym obróciła się twarzą do gości. Wymieniła z Hectorem porozumiewawcze spojrzenie. Po chwili prawnik podszedł do niej i objął ją w pasie.
– Mogę prosić o uwagę? – zaczęła Nancy.
Sprawiała wrażenie lekko zdenerwowanej.
– Hector i ja chcemy coś ogłosić. Jak wiecie, przyjaźnimy się od lat. Był dla mnie ogromnym wsparciem po śmierci Douglasa. Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie przyszłości bez niego. Dlatego z dumą i radością mogę wam powiedzieć, że zgodził się zostać moim mężem.
W pokoju rozległ się szmer.
– Ty się jemu oświadczyłaś? – zapytała Kristin.
– Owszem. Hector jest zbyt dobrze wychowany, żeby wyjść z taką propozycją kilka miesięcy po śmierci waszego ojca. Ale śmierć Douglasa nauczyła mnie jednego: nie wolno pozwolić, aby to, co ważne, nam umknęło. Nie chcę tracić czasu na spełnianie oczekiwań innych ludzi.
Nancy obróciła się do Hectora. Promieniała miłością.
– Kocham go i poprosiłam, żeby się ze mną ożenił, a on się zgodził. Moje szczęście nie ma granic.
Wszyscy otoczyli narzeczonych i zaczęli im gratulować. Jedna Kristin stała z boku.
– Skarbie, nie cieszysz się? – Podszedłszy do córki, Nancy zmarszczyła czoło.
– Czy nie za szybko, mamo? Od śmierci taty nie minął rok. Nie mam nic przeciwko Hectorowi, ale to tempo…
– Skarbie, oboje zbliżamy się do sześćdziesiątki. Chcemy spędzić z sobą resztę życia. Nie na kocią łapę, ale jako mąż i żona. Chcesz stać na drodze do naszego szczęścia?
Kristin zawahała się. Nie, oczywiście, że nie.
Do kobiet dołączył Hector.
– Wszystko w porządku?
– Oczywiście – zapewniła go Nancy, posyłając córce ostrzegawcze spojrzenie. – Prawda, Kristin?
– Absolutnie! – Kristin przywołała na twarz uśmiech.
Sama nie rozumiała, o co jej chodzi. Może powodowała nią zazdrość? Bo każdy miał kogoś, tylko ona nie. Uniosła kieliszek.
– Gratulacje. Obyście zawsze byli szczęśliwi.
– Dziękuję, Kristin. – W oczach Hectora zalśniły łzy. – To wiele dla nas znaczy. Wiemy, jak blisko byłaś związana z ojcem i jak bardzo za nim tęsknisz. Douglas był moim najlepszym przyjacielem, ale kocham Nancy od lat i jestem zaszczycony, że mogę ją pojąć za żonę.
Kristin ogarnęło wzruszenie. Nie miała wątpliwości co do uczuć Hectora.
– A co z twoją pracą, Hectorze? Pozostaniesz naszym prawnikiem?
– Dobrze, że o to pytasz. – Uśmiechnął się. – Bo mamy jeszcze jedną wiadomość. Otóż postanowiłem przejść na wcześniejszą emeryturę; w związku z tym sprzedałem kancelarię swojemu wieloletniemu przyjacielowi. Żeby wszystko przebiegło gładko, przez najbliższe pół roku pozostanę w firmie w charakterze doradcy.
– Przyjacielowi? Któremu? Znamy go? – dociekała Kristin.
– Nie sądzę.
– Więc skąd możemy mieć pewność, że się sprawdzi? Że możemy mu ufać?
W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi.
– To on. Przekonasz się, że możecie – rzekł z uśmiechem Hector.
Kristin wypiła łyk wina. Ponieważ cały dzień nic nie jadła, poczuła nieprzyjemne pieczenie w żołądku. Nękały ją wątpliwości. A co, jeśli nowy prawnik nie będzie wystarczająco dobry?
Richmondowie wiele w ostatnim czasie przeszli: pojawienie się Logana trzydzieści cztery lata po porwaniu; śmierć ojca; odkrycie, że ojciec miał drugą rodzinę i drugi identyczny biznes na wschodnim wybrzeżu; no i afera ze szpiegostwem przemysłowym, w którym Isaac odegrał istotną rolę.
Jak w tej sytuacji mają zaufać obcemu człowiekowi?
– Skarbie, nie zadręczaj się. Przyjaciel Hectora cieszy się znakomitą opinią – szepnęła Nancy.
Kristin ponownie wypiła łyk. Drzwi do salonu otworzyły się. Martha zaanonsowała gościa.
– Pan Jones.
Keaton z Loganem wysunęli się naprzód, blokując Kristin widok.
– Dobry wieczór – odezwał się nowo przybyły. – Mam nadzieję, że się nie spóźniłem?
Niski głęboki głos wydał się Kristin dziwnie znajomy.
– Bynajmniej – zapewnił gościa Hector. – Kochani, przedstawiam wam Jacksona Jonesa.
Jackson Jones, mężczyzna, którego kiedyś kochała.
Mężczyzna, z którym straciła dziewictwo. Mężczyzna, który bez słowa od niej odszedł. Mężczyzna, którego przysięgła nienawidzić do końca życia.

Miał wrażenie, jakby ktoś go uderzył. Robiąc dobrą minę do złej gry, bo widok Kristin był niczym apokaliptyczny wybuch z przeszłości, Jackson powiódł wzrokiem po twarzach osób zebranych w salonie.
Po chwili podszedł do niego Hector.
– Jack, cieszę się, że zdołałeś przyjechać. – Uścisnął jego dłoń, po czym przedstawił mu piękną kobietę w średnim wieku. – To moja narzeczona, Nancy Richmond. Nancy, to Jackson Jones, o którym tyle ci opowiadałem.
– Miło mi panią poznać. – Gość skłonił się gospodyni.
Czuł na sobie spojrzenie Kristin. Nigdy w szczegółach nie opowiadała mu o swojej rodzinie. Z tego, co pamiętał, miała brata. Natomiast w skład rodziny, o której Hector mu mówił, wchodziło sześcioro dorosłych dzieci. Nazwisko „Richmond” nie należało do rzadko spotykanych, ale czy spośród wszystkich rodzin o tym nazwisku musiał trafić akurat do tej?
– A mnie pana, panie Jones – oznajmiła Nancy.
– Proszę mówić mi po imieniu: Jackson lub Jack.
– Doskonale. A zatem, Jacksonie, poznaj moje dzieci.
Najpierw przedstawiła go dwóm identycznym z wyglądu mężczyznom, którzy stali tuż za nią. Przyjrzał im się uważnie, wiedząc, iż w którymś momencie będzie musiał udowodnić, że ich odróżnia. Na szczęście Logan miał nad prawą brwią niedużą bliznę.
Następnie Nancy przedstawiła go partnerkom swoich synów, a na końcu… Kristin.
Serce zabiło mu mocniej. Przywołał w pamięci jej obraz. Zawsze miała cudownie aksamitną skórę. I zawsze pięknie pachniała. Wciągnął nosem powietrze i wolno je wypuścił. Mmm. Nie widzieli się od dnia, w którym ukończyli college. Od dnia, który zaczął się tak wspaniale, a skończył tak koszmarnie.
– Panno Richmond… miło panią widzieć. – Wyciągnął rękę.
– Czyżby? – syknęła Kristin.
Napięcie w jej twarzy świadczyło o tym, że jest równie zaskoczona jego widokiem, co on odkryciem, że właśnie ci Richmondowie są jego klientami.
Tyle się ostatnio działo: przyjął ofertę Hectora, kupił dom i przeniósł się z Kalifornii do Seattle, stopniowo poznawał pracowników…
Nie miał czasu przeczytać akt nowych klientów, a Hector ogólnie mówił o rodzinie Richmondów, nie wymieniając jej członków z imienia.
– Kristin! – zawołała Nancy. – Najmocniej pana… cię przepraszam, Jacksonie. Nie wiem, co w nią wstąpiło.
Gospodyni roześmiała się nerwowo, Kristin jednak nie zamierzała milczeć.
– Pan Jones i ja znamy się z college’u – wyjaśniła i znów wbiła w niego wzrok. – Nie wiedziałam, że przerzuciłeś się na prawo. No ale nigdy o niczym mnie nie informowałeś.
Ktoś postronny mógłby uznać, że się droczy, ale tak nie było. Nie wybaczyła mu, że bez słowa zniknął.
Nie dziwił się jej wściekłości. Postąpił haniebnie, ale miał ważne powody.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Hector spytał go, czego się napije. Jackson poprosił o wodę; musiał zachować trzeźwość umysłu.
Kristin należało się słowo wyjaśnienia; lata temu powinien był ją przeprosić, ale po skandalu związanym ze śmiercią swoich rodziców łatwiej było mu porzucić dawne życie, niż się w nim babrać. Źle postąpił. Skrzywdził ją, a ona mu tego nie wybaczyła. Na jej miejscu też byłby zły. Ale ich rodziny tak bardzo się od siebie różniły. Czy Kristin potrafiłaby zrozumieć, co on przeżywa?
Przeszli do jadalni. Przy talerzach leżały karteczki. Jackson zauważył, że wyznaczono mu miejsce koło Kristin. Trudno, jakoś sobie poradzi. Gorzej gdyby siedział naprzeciwko niej; wtedy przez cały posiłek musiałby patrzeć w jej zimne szare oczy. Oczy, które kiedyś, gdy się kochali, płonęły pożądaniem, a w których, gdy omawiali wykłady, widać było zapał i inteligencję.
Oboje studiowali ekonomię, Kristin dodatkowo zarządzanie, a on psychologię. Powodowała nim chęć uniezależnienia się od rodziny oraz próba zrozumienia dysfunkcyjnego charakteru małżeństwa rodziców.
Kristin niewiele mówiła o rodzinie, ale wiedział, że Richmondów łączy bliska więź.
Zatopiony w myślach, wysunął dla Kristin krzesło.
– Nie potrzebuję pomocy – warknęła, siadając.
Nancy ponownie wysłała jej karcące spojrzenie.
Kristin wzruszyła ramionami i ignorując Jacksona, obróciła się do Logana, który siedział po jej drugiej stronie.
– Jackson, w czym się dotąd specjalizowałeś? – spytała Nancy podczas pierwszego dania.
Uśmiechnął się do gospodyni.
– Po studiach pracowałem w Kalifornii przy obsłudze prawnej sporów cywilnych. Kilka miesięcy temu, po rocznej przerwie, rozszerzyłem działalność. Kiedy Hector złożył mi propozycję, nie mogłem mu odmówić.
– Roczna przerwa? To luksus – stwierdziła ironicznym tonem Kristin.
– Była konieczna.
Mógłby podać powody, ale nie lubił rozmawiać o swoim prywatnym życiu. Zwłaszcza nie miał ochoty opowiadać o ostatnich miesiącach życia swojej zmarłej żony, o żałobie i trudnym powrocie do codziennych obowiązków.
Ważne, że Hector znał prawdę. Hector, który studiował razem z Annie i latami się z nią przyjaźnił. Tak, on, Jackson, poślubił kobietę, która mogłaby być jego matką. Nie zamierzał się z tego tłumaczyć. Strata żony nadal go bolała, ale to w żaden sposób nie wpływało na jego zdolności zawodowe.
Ciszę, która zapadła przy stole, przerwał Hector.
– Jack był pierwszą osobą, o której pomyślałem, kiedy uznałem, że chcę przejść na emeryturę. Od dawna się przyjaźnimy. Darzę go szacunkiem i zaufaniem. Będziecie w doskonałych rękach.
– Nie wątpię w jego kompetencje, ale na zaufanie trzeba zasłużyć – oznajmiła chłodno Kristin.
– A ja uważam, że należy ludziom wierzyć, dopóki nas nie zawiodą – wtrącił Logan. – Hector nie poleciłby nam byle kogo. Jackson, dzięki, że zgodziłeś się reprezentować naszą rodzinę. Jak widzisz, jesteśmy bandą dziwaków.
– Mów za siebie! – zawołał Keaton. – A tak serio, to Logan ma rację. Skoro Hector rezygnuje z pracy, to cieszę się, że zostawia nas, jak sam mówi, w doskonałych rękach.
Jackson skinął w podziękowaniu głową i odetchnął z ulgą, kiedy rozmowa zeszła na inne tematy.
Z zainteresowaniem obserwował Richmondów. Bliźniacy Logan i Keaton, choć identyczni z wyglądu, różnili się charakterami. Wychowywali się w dwóch różnych środowiskach. Logan, który został porwany w niemowlęctwie, mniej więcej rok temu odkrył swoje prawdziwe pochodzenie. Ciekawe, czy czuł się w rodzinie autsajderem.
Jackson dobrze wiedział, co to znaczy.
Jako jedyne dziecko rodziców, którzy na zmianę kochali się i kłócili, od najmłodszych lat zdawał sobie sprawę, że jest dodatkiem do ich życia. Dlatego był samotnikiem, z trudem się zaprzyjaźniał.
Mimo jednak postanowienia, że z nikim się na studiach nie zwiąże, nie potrafił oprzeć się żywiołowości, inteligencji oraz urodzie Kristin. Zaprosił ją na randkę, potem na drugą i kolejne. Chociaż Douglas Richmond zabronił córce umawiać się z chłopakami, dopóki nie skończy nauki, wkrótce zamieszkali razem.
Jackson zawsze się zastanawiał, jaki jest Douglas i jak można oczekiwać, że dorosła dziewczyna skupi się wyłącznie na książkach. Od pierwszej chwili zaiskrzyło między nimi. I iskrzyło codziennie aż do dnia, kiedy jego świat runął, a on zostawił ją bez słowa…

Kristin wiele w życiu przeszła. Historia jej rodzinnej firmy obfitowała w skandale, ostatni kochanek okazał się korporacyjnym szpiegiem. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia czeka ją kolejna niespodzianka: w firmie pojawia się nowy prawnik. Jest nim Jackson, w którym jedenaście lat wcześniej się zakochała, który obiecał jej wspaniałą przyszłość, i na tym się skończyło. Początkowo współpraca z nim jest torturą, bo w uczuciach Kristin dominują żal i gorycz. Z drugiej jednak strony pożąda go jak dawniej. Jackson nie chce związku, ale nie jest przeciwny relacji fizycznej. Uważa, że seks to znakomity sposób na stres i frustracje...

Podróż życia

Amy Ruttan

Seria: Medical

Numer w serii: 676

ISBN: 9788327691323

Premiera: 01-12-2022

Fragment książki

– No cóż, potrzebujemy pielęgniarki.
Lacey uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Wiedziała, że rekruterka ją ocenia, ale nie mogła mieć tego za złe. Starała się myśleć pozytywnie. Nawet dla niej sytuacja była trochę dziwna. Nie bardzo lubiła podejmować ryzyko. Nie lubiła zmian i związanych z tym strat. W jej życiu zwykle wszystko gładko się układało, zwłaszcza jeśli chodzi o pracę. Wszystko, co mogła, planowała. Na przykład swój ślub i tort, za który wybuliła mnóstwo kasy.
Co za strata. Nawet go nie spróbowała.
To dlatego, że uciekła z własnego ślubu. Odsunęła tę myśl i uśmiechnęła się, wygładzając tiulowy dół sukni. Dotyk materiału działał kojąco i przestała nerwowo przytupywać pod stołem nogą.
– Wiem, że moja suknia jest zaskoczeniem.
Pracownica działu personalnego poprawiła okulary i uśmiechnęła się uprzejmie.
– Powiem szczerze, to niespodzianka. Nieczęsto zdarza się, żeby kandydatki do pracy przychodziły na rozmowę kwalifikacyjną w sukni ślubnej.
Lacey się zaczerwieniła.
– To długa historia. Spieszyłam się, żeby tu zdążyć.
To niedopowiedzenie. Gdy przyłapała narzeczonego w niedwuznacznej pozycji z druhną, musiała rzucić się do biegu. Więc to zrobiła, nie mając pojęcia, co dalej, a to było zupełnie nie w jej stylu.
– Widzę. – Rekruterka o imieniu Deb odchrząknęła. – Ma pani doskonałe kwalifikacje, a my jesteśmy w trudnym położeniu, bo potrzebujemy pielęgniarki na trzytygodniowy rejs, chociaż załoga jest zatrudniana na cztery, bo wraca tu ze statkiem. Nie wiem, czy przyda się pani jako położna, ale kto wie.
Lacey uśmiechnęła się nerwowo.
– Cóż, kocham dzieci.
To prawda, ale kiedy pięć lat temu przeprowadziła się do Vancouveru, była tu tylko praca na oddziale ratunkowym, więc odłożyła swoją karierę położnej na później. Bardzo za tym tęskniła. To na ratunkowym poznała Willa. Powiedział, że jest świetną pielęgniarką, że oddział ratunkowy jej potrzebował. Że on jej potrzebował.
– Witamy na pokładzie, pani Greenwood. Bardzo się cieszę, że może pani z nami dziś wyruszyć, choć mam nadzieję, że nie będziemy przyjmować porodów na pokładzie – powiedziała Deb, przerywając myśli Lacey.
– Dziękuję. – Lacey odetchnęła z ulgą.
– Pokażę pani gabinet. Mamy stroje służbowe i ochronne, ale zakładam, że ma pani jakieś prywatne ubrania. Wiem, że jest lato, ale na Alasce może być chłodno.
Lacey zerknęła na walizkę – włożyła do niej rzeczy na podróż poślubną. Zamiast czuć smutek, że się w nią nie wybierze, czuła złość. A przede wszystkim rozczarowanie, że została oszukana. Po raz kolejny.
Jeśli chodzi o miłość, była przeklęta. Zawsze wybierała nieodpowiednich mężczyzn. Takich, którzy ją rzucali, oszukiwali, a jeden z nich ukradł jej większość ubrań. Trudno zaufać mężczyznom, jeśli mają zwyczaj łamać jej serce. Tak jak jej narzeczony. Były narzeczony.
Była na siebie zła, że wcześniej nie dostrzegła znaków, które to zapowiadały. Nie chciała wierzyć, że znów się pomyliła. Will wydawał się statecznym człowiekiem, kimś, z kim można związać się na stałe. Był takim samym pracoholikiem jak ona.
Myślała, że przy nim poczuje się bezpieczna. I co? Wiedziała, że nie rozwija się w pracy, ale uległa planowi Willa, by zostać w Vancouverze. Zawsze jednak jakaś jej część pragnęła zmiany.
Najwyraźniej nie było jej to przeznaczone.
Przed Vancouverem przez wiele lat tak często zmieniała miejsce zamieszkania, aż zatęskniła za stabilnością. Tak jej się w każdym razie wydawało.
Polubiła Willa wystarczająco, by pomyśleć, że to, co ich łączy, wystarczy do stworzenia szczęśliwego małżeństwa. Czuła się w tym związku komfortowo. Oboje zgodzili się, że praca jest na pierwszym miejscu. No i poprosiła Willa, by się z nią ożenił. Wydawało się to logicznym krokiem w ich relacji. Żaden z jej poprzednich związków nie przetrwał aż tak długo. Nigdy nie mieszkała w jednym miejscu tyle czasu.
Czy małżeństwo nie jest krokiem, na który wszyscy prędzej czy później się decydują?
Z Willem czuła się bezpieczna i spokojna pierwszy raz od czasu, gdy z rodzicami mieszkała w Yellowknife. Tam miała prawdziwą najlepszą przyjaciółkę. Carol.
Zamrugała. Carol była dla niej jak siostra. Zmarła w minionym roku, zanim Lacey się zaręczyła. Lacey była zdruzgotana. Cieszyła się, że może skupić się na przygotowaniach do ślubu, licząc, że pomogą jej przetrwać trudne chwile żałoby. Poza tym miała Willa.
Ale to już przeszłość.
Pod wpływem impulsu postanowiła zobaczyć się z Willem przed samą ceremonią, bo nie wierzyła w przesąd, że pan młody nie powinien widzieć panny młodej przed ślubem. I wtedy go przyłapała z Beth.
Natychmiast przypomniała sobie wszystkie znaki ostrzegawcze, które ignorowała, bo myślała, że Will jest dla niej idealny. Że Will to stabilizacja, o której marzyła.
Była ślepa, a widok Willa z Beth nią wstrząsnął.
Zamiast czekać, aż usłyszy te same wyjaśnienia, które słyszała dawniej, wymaszerowała z pokoju, chwyciła walizkę i złapała pierwszą wolną taksówkę.
Taksówkarz woził ją przez godzinę, a ona zastanawiała się, co począć. Gdy taksówka mijała port, zobaczyła białe statki wycieczkowe. Pamiętała, że na jednym z nich potrzebowali pielęgniarki. Z przyzwyczajenia przeglądała ogłoszenia o pracy, i to akurat przyciągnęło jej wzrok.
Kiedy pokazała je Willowi, zadrwił. Nie rozumiał.
– Czemu chciałabyś to zrobić?
– Czemu nie? To przygoda. Zrobilibyśmy sobie przerwę, a rejs na północ byłby fantastyczny.
– Północ? Fantastyczny? Te słowa do siebie nie pasują.
– Pasują. Mieszkałam w Yellowknife. Tam jest cudownie.
Will potrząsnął głową i zakończył dyskusję.
– Nie. Jesteśmy zajęci. A tu wszystko dobrze się układa.
Zgodziła się z nim. W Vancouverze było bezpieczniej, ale jakaś jej część, którą starała się spacyfikować, nadal chciała popłynąć. Chciała znów pojechać na północ. W dzieciństwie czuła się naprawdę w domu tylko wtedy, gdy ojciec stacjonował w Yellowknife. Nigdy wcześniej nie mieszkała dość długo w jednym miejscu, by się z kimś zaprzyjaźnić. Tym razem tak się stało, gdy poznała Carol. To był najszczęśliwszy okres w jej życiu.
Alaska była daleko od Yellowknife, ale teraz chciała uciec. Potrzebowała czasu dla siebie, by się zastanowić, czego naprawdę chce. Miała wrażenie, że zawodowo się nie rozwija. Tęskniła za pracą położnej. Na ratunkowym nie brakowało zajęć, ale zdawało się jej, że popadła w rutynę. Już nie była pewna, czego chce, ale wiedziała, czego potrzebuje.
Przygody, i to szybko.
W takiej sytuacji praca na statku wycieczkowym, który płynął w rejs na Alaskę, wydawała się właściwym posunięciem. Teoretycznie.
Wróciła myślą do tu i teraz, uświadamiając sobie, że Deb czeka na odpowiedź.
– Mam coś do ubrania, proszę się nie martwić. – Nie było sensu mówić o odwołanej podróży poślubnej. Miała wszystko, co niezbędne. Napisała już esemesa do ojca z prośbą, by zabrał jej rzeczy od Willa, by mogła spokojnie na kilka tygodni zniknąć.
Była wolna i trochę ją to przestraszyło. Prawdę mówiąc drżała, serce jej waliło, i zaczęła się zastanawiać, czy na pewno podjęła słuszną decyzję.
– To dobrze, bo muszę panią uprzedzić, że doktor Bell raczej nie zaakceptowałby tego stroju.
Lacey zauważyła, że Deb jakby się skrzywiła, choć na jej twarzy wciąż widniał uśmiech. Wyciągnęła z tego jeden wniosek: pewnie doktor Bell jest nieznośnym kaszalotem.
Ale da sobie z nim radę. Miała spore doświadczenie w radzeniu sobie z gderliwymi chirurgami.
Jej ojciec był oficerem Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej. Nauczył ją być silną. Kiedy w związku z jego służbą przenosili się z miejsca na miejsca po całej Kanadzie, Lacey stwardniała. Nauczyła się też żyć w najbardziej oddalonych na północ miejscach i jeśli nie przeszkadzało jej to w dzieciństwie, nie będzie przeszkadzać teraz. Poradzi sobie.
Nie ma się czym denerwować. Ta tymczasowa praca to szansa, by oczyścić głowę i zdecydować, co robić po powrocie do Vancouveru. Wiedziała, że nie wyniesie się z miasta tylko dlatego, że Will ją zdradził.
Mieszkali tu jej rodzice.
Wychodząc za Deb z biura, ciągnęła walizkę. Weszły na statek trapem. To było wejście dla załogi, nie tak okazałe jak to dla pasażerów. Nikt jej tu nie witał, nie było darmowych drinków, tylko wąskie przejście i zabiegani członkowie załogi szykujący się do wyjścia z portu.
Wiedziała, że dla niej ten rejs to praca – ucieczka od rzeczywistości i tego, że w jej życiu coś się zawaliło. Musiała jednak przyznać, że darmowy drink bardzo by jej się teraz przydał.
– Zaprowadzę panią do gabinetu, żeby poznała pani doktora. Ja muszę jeszcze zająć się pani pokojem i zdobyć identyfikator, żeby mogła pani otwierać drzwi tylko dla personelu – rzuciła Deb przez ramię, kiedy szły labiryntem korytarzy.
Lacey chciała wypłynąć jak najszybciej, chciała zabrać się do pracy i zapomnieć, że ten dzień w ogóle się wydarzył. Zapomnieć o tej chwili, kiedy znalazła Willa i Beth razem. O swoim szoku. O tym, jak głupio się poczuła, myśląc, że lekceważyła sygnały mówiące, że właściwie nie pasują do siebie z Willem. Była zraniona, zła i odrętwiała.
W końcu dotarły do lecznicy.
– Tu będzie pani pracować. – Deb zapukała i nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. – Doktorze Bell, mam dla pana nową pielęgniarkę.
Doktor Bell wyszedł z gabinetu, pochylając głowę, bo miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a drzwi były niskie. Ciemne szare oczy patrzyły gniewnie, a rude włosy były zmierzwione, jakby zirytowany przeczesywał je palcami. Dobrze wyglądał w białym uniformie.
Lacey przyłapała się na tym, że lustruje go wzrokiem. Policzki paliły ją ze wstydu. Nie miała pojęcia, co w nią wstąpiło. Myślała tylko o tym, jaka jest zmordowana. Serce jej waliło. Właśnie uciekła sprzed ołtarza. Nie pora podziwiać nowego szefa.
Mimo to czuła coś, czego nie doświadczyła od dawna. Prawdę mówiąc, chyba nigdy tak instynktownie nie zareagowała na mężczyznę. I ta reakcja wydawała się właściwa. Towarzyszyło jej przeświadczenie, że kiedyś już go widziała. Nie mogła tylko dojść, gdzie.
To nieważne, zgłosiła się tu do pracy, a przy okazji ma się zastanowić, czemu wciąż wiąże się z mężczyznami, którzy ją zdradzają. Więc jeśli przez moment doktor Bell wzbudził jej zainteresowanie, to nie było ono właściwe.
Był jej szefem, a ona była niedoszłą panną młodą.
To przepis na katastrofę.
– Najwyższy czas, do cholery. – Na jej widok urwał. – Prosiłem o pielęgniarkę, Deb, nie o żonę.

Nie tego się spodziewał. Martwił się, że podczas tego rejsu będzie pozbawiony pomocy pielęgniarki. Był tak zirytowany ewentualnością braku wsparcia, że odebrał telefon od brata. Nigdy tego nie robił.
Był na siebie zły, zwłaszcza gdy Michael oświadczył, że musiał zatrudnić prywatnego detektywa, by go odnaleźć. To Thatchera rozwścieczyło.
Michael przez pół godziny usiłował wywołać w nim poczucie winy, przypominając, że porzucił rodzinę i swoje dziedzictwo. Stwierdził, że ojciec jest chory, więc teraz tym bardziej Thatcher powinien się ożenić i zadbać o dziedzica. Thatcher raz próbował. Nie wyszło.
Nie chciał tytułu księcia. I choć brzmi to źle, nie chciał widzieć ojca. Jedyne, czego pragnął, to kontynuować pracę lekarza i osiedlić się w Kanadzie.
Zawsze chciał osiągnąć coś samemu, pójść własną drogą, kupić kawałek ziemi w Jukon i założyć praktykę w małej społeczności, gdzie nikt nie będzie wiedział, że jego ojcem jest Książę Weymouth i że jest następny w kolejności do odziedziczenia tytułu i majątku.
Gdzie nikt nigdy nie zwróci się do niego per Wasza książęca wysokość. Takie miał marzenie.
Praca na statku pozwoliła mu zarobić dość pieniędzy na zakup ziemi. Po tym rejsie będzie miał już wszystko, czego potrzebuje, by zrealizować swe marzenie.
I wtedy zadzwonił Michael, by obsypać go zarzutami, że się nie żeni i nie korzysta ze swojego przyrodzonego prawa. Jakby w oczach rodziny nadawał się tylko do małżeństwa i płodzenia dzieci. Czy oni wciąż żyją w przeszłości?
Thatcher nie był żonaty nie dlatego, że nie chciał i nie próbował. Zawsze pragnął mieć żonę i dzieci. Chciał mieć kochającą rodzinę, bo dorastając, sam tego nie zaznał.
Kiedyś był blisko ślubu, ale okazało się, że Kathleen nie chodziło o niego, a wyłącznie o to, by zostać księżną.
A on nie zamierzał być księciem, bo to oznaczało, że może upodobnić się do ojca.
Zdystansowanego. Zimnego. Obojętnego.
Gdy matka zachorowała, najbardziej współczującą i troskliwą osobą był jej lekarz. Był przy niej, w przeciwieństwie do jej męża. Właśnie dlatego Thatcher postanowił zostać lekarzem. Chciał ratować ludzkie życie.
Tyle że Kathleen nie dzieliła z nim tego marzenia.
Zależało jej na tytule i związanych z nim pieniądzach.
Kiedy stało się jasne, że Thatcher poważnie rozważa przeprowadzkę do Kanady, zostawiła go. Wtedy zmienił miejsce zamieszkania, przyjął panieńskie nazwisko matki i unikał kobiet.
Zakochał się w Jukon i Kanadzie i przekonywał sam siebie, że o wiele lepiej jest urzeczywistniać swoje marzenie w pojedynkę. Tyle że czuł się samotny.
Odsunął tę myśl od siebie. Choć zawsze tęsknił za rodziną, już nie ufał, że jakaś kobieta zechce go dla niego samego. Więc porzucił myśl o rodzinie.
Tymczasem teraz stała przed nim panna młoda. I to piękna. To jakaś ironia losu, karma?
– Lacey Greenwood – przedstawiła się. – Jestem pana nową pielęgniarką. – Z uśmiechem wyciągnęła rękę.
Thatcher zlustrował ją z góry na dół.
Była czarująca. Włosy o barwie miodu miała upięte w kok, parę luźnych kosmyków okalało twarz. Niebieskie oczy połyskiwały, wargi były pełne, różowe. Stworzone do całowania.
Stała przed nim w sukni ślubnej. Był zszokowany. Jest porzuconą panną młodą?
Nie wyglądała jednak, jakby cierpiała. Na kremowej skórze nie dostrzegł czerwonych plam, nie widział podpuchniętych oczu. Choć na jej palcu błyszczał pierścionek, nie było obrączki.
Może to ona porzuciła narzeczonego?
– Naprawdę? – rzekł w końcu, przerywając ciszę, ale nie ujął jej dłoni. – Jakie ma pani kwalifikacje?
Jej uśmiech zgasł, przymrużyła oczy. Wiedział, że Deb też poczuła się skrępowana. Nie lubił zachowywać się jak stary zrzęda, lecz nie pozwoli, by cokolwiek zepsuło jego ostatni rejs. Chciał, by wszystko przebiegło gładko i spokojnie. Nie potrzebował lekkomyślnej uciekającej panny młodej. Zwłaszcza tak atrakcyjnej. Już zaczął się zastanawiać, co jest pod tym tiulem…
– Jestem pielęgniarką dyplomowaną i certyfikowaną położną. Deb ma moje dokumenty.
Uniósł brwi. Ma charakter. Spodobało mu się to.
– Doktorze Bell, sprawdziłam wszystko jak należy – zaczęła Deb zdenerwowana. – Siostra Greenwood ma znakomite kwalifikacje.
Poczuł wyrzuty sumienia, że potraktował Deb lekceważąco. Właściwie o niej zapomniał, widział tylko Lacey, która teraz zmarszczyła czoło.
– Mam niezłe kwalifikacje, doktorze. Chyba nie będzie pan uparty i pozwoli, żeby coś tak głupiego jak suknia ślubna opóźniło rejs. Nie będę wchodzić w szczegóły i wyjaśniać, czemu mam ją na sobie, bo to moja sprawa, ale zapewniam, że nie ma to wpływu na moją pracę.
– Wygłasza mi pani kazanie? – spytał rozbawiony.
Nikt mu się nie przeciwstawiał i jej zachowanie nawet mu się spodobało. Nie, nieprawda, powiedział jakiś głos w jego głowie.
– Tak – odparła.
– Świetnie. – Westchnął z rezygnacją. Nie chciał opóźniać rejsu i ufał opinii Deb. – Chyba może pani zostać.
Deb wyraźnie odetchnęła.
– Cóż, skoro tak, przedstawię Lacey kapitanowi, załatwię jej identyfikator i pokażę, gdzie będzie mieszkać.
– Oczekuję, że o siedemnastej zgłosi się pani do pracy, siostro Greenwood.
Zmrużyła oczy i uśmiechnęła się, salutując.
– Tak jest!
Kiedy Deb wyprowadziła Lacey z gabinetu, zaśmiał się pod nosem. Wyjrzał przez drzwi i zobaczył, jak Lacey ciągnie walizkę. Tiulowa suknia zajmowała całą szerokość korytarza. Znów się uśmiechnął. To komiczne.
To twój ostatni rejs, zapomniałeś? Skup się na tym.
Pokręcił głową i zamknął drzwi. Miał nadzieję na spokojną podróż, ale z siostrą Greenwood u boku to mógł być rejs po wzburzonych wodach.

Tuż przed ceremonią ślubną Lacey znalazła narzeczonego w niedwuznacznej sytuacji z przyjaciółką. Nie skomentowała tego, nie zrobiła awantury, lecz wsiadła do taksówki i ruszyła na nabrzeże, gdzie stał wycieczkowiec mający wkrótce wypłynąć w morze. Wiedziała, że poszukiwano tam pielęgniarki. Gdy doktor Thatcher Bell ujrzał swą przyszłą asystentkę w sukni ślubnej, pełen był najgorszych przeczuć. Okazało się, że Lacey to nie tylko atrakcyjna kobieta, lecz także świetna pielęgniarka. Podzielała także jego miłość do Jukonu, gdzie zamierzał wkrótce osiąść. Podczas rejsu zbliżyli się do siebie. Spędzili razem ostatnią noc, ale potem każde ruszyło swoją drogą. On miał plan na przyszłość, ona nie...

Tydzień we Francji, Nie tak miało być

Emmy Grayson, Lucy Monroe

Seria: Światowe Życie DUO

Numer w serii: 1136

ISBN: 9788327685797

Premiera: 01-12-2022

Fragment książki

Calandra Smythe otworzyła oczy, czując ciężar muskularnego ramienia obejmującego ją w pasie. Patrzyła na własne odbicie w lustrze nad łóżkiem. Pościel w kolorze nocnego nieba okrywała jej piersi i biodra, poza tym była zupełnie naga, a dotyk śliskiego jedwabiu na skórze do złudzenia przypominał czułe pocałunki. Zamiast starannie upiętych w kok włosów, długie pasma w kolorze czekolady rozsypane były na poduszce. Zmysłowej kompozycji dopełniały rozkosznie zaróżowione policzki i lekko rozchylone, wydatne usta.
Wyglądała niczym bogini seksu z okładki romansu.
Podobnie kusząco prezentował się jej partner, który spał z twarzą ukrytą w poduszce, ale jego odsłonięte plecy odbijały się lustrze. Ciemne kręcone włosy sięgały aż do karku, muskularne barki niemal błagały, by je pieścić, zsuwając się w dół aż do jędrnych pośladków…
Stop!
Calandra z trudem zapanowała nad rozszalałym rytmem serca. Nigdy dotąd nie działała pod wpływem impulsu. Nie pozwalała się nikomu do siebie zbliżyć. Lecz ostatniej nocy jakby ktoś wziął jej ciało w posiadanie i kazał mu reagować inaczej niż do tej pory. Śmiała się i flirtowała, zamiast jak zwykle zbyć intruza chłodnym spojrzeniem. Gdyby jej szef dowiedział się, co zrobiła, albo raczej z kim to zrobiła, jej kariera, dla której tak wiele poświęciła, wylądowałaby w koszu.
Słońce wdarło się do sypialni przez niezasunięte zasłony i oślepiło ją na moment. Skrzywiła się i przewróciła na bok. Łagodnym ruchem odsunęła ramię kochanka i usiadła na łóżku, dotykając stopami miękkiego dywanu. Wspomnienie niedawnej rozkoszy nie opuściło jeszcze jej lędźwi i przez chwilę zastanawiała się, czy nie przytulić się znów do pogrążonego we śnie kochanka.
Po lewej stronie znajdował się sporych rozmiarów marmurowy kominek, naprzeciwko miała wysokie okna ze wspaniałym widokiem na rzekę Hudson.
Wiele lat temu żyła w podobnych luksusach. Miała wszystko, czego można było zapragnąć. Piękny dom, najdroższe ubrania, wyjazdy do Francji, Włoch i Turcji. I była nieszczęśliwa.
Ale łatwiej jej było skupić się na luksusie niż na nagim mężczyźnie śpiącym spokojnie tuż za jej plecami. Łatwiej było oceniać szczegóły, takie jak ogromna wanna z hydromasażem, którą zauważyła przez uchylone do łazienki drzwi, niż przywołać w pamięci uczucie, jakie wywołała seria pocałunków mężczyzny pieszczącego jej kark, piersi i brzuch. Wszystko było łatwiejsze niż stanąć oko w oko z faktem, że oddała dziewictwo mężczyźnie, którego brat był jej szefem.
Sięgnęła po telefon leżący na szafce nocnej i aż westchnęła. Wpół do siódmej? Od czterech lat nie zdarzyło jej się wstać później niż o czwartej rano.
Na szczęście żadnych połączeń ani wiadomości od Adriana. Niezależnie od tego, jak upojna była ostatnia noc, nie było warto ryzykować własną reputacją. Albo, co gorsza, sercem. Calandra szczyciła się umiejętnością trzymania wszystkich, a w szczególności mężczyzn na dystans, i nigdy nie uległa pokusie. Aż do wczoraj.
Zerknęła przez ramię, by się upewnić, że mężczyzna nadal śpi. Opalone barki skąpane w promieniach słońca unosiły się w takt oddechu.
Calandra wstała z łóżka. Musiała poszukać sukienki, ubrać się i wyjść ze suity hotelowej, zanim…
– Buenos días, Callie.

Alejandro Cabrera uśmiechnął się w tym samym momencie, w którym Calandra znieruchomiała. Jej piękne nagie ciało przypominało posąg rozświetlony słońcem, które pieściło doskonałe kontury, od smukłej szyi aż do długich, długich nóg. Chętnie namówiłby ją, by wróciła do łóżka, ale sądząc po jej spłoszonej minie, szybka powtórka ostatniej nocy nie wchodziła w grę.
Poczuł niedosyt, bo nieprzystępna zazwyczaj organizatorka imprez przeistoczyła się wczoraj w fascynującą kobietę, która uwiodła go namiętnymi pocałunkami i rozkosznymi westchnieniami, gdy odkrywał każdy centymetr jej seksownego ciała. Nie spodziewał się, że jest dziewicą. Początkowy szok przerodził się w zaborczość, jakiej nigdy nie doświadczył. Może dlatego tej nocy był jeszcze uważniejszym i czulszym kochankiem.
Podciągnął się nieco wyżej i oparł plecami o wezgłowie łóżka. Spojrzenie Calandry przemknęło po jego nagiej sylwetce. Delikatny rumieniec wykwitł na jej policzkach i odwróciła głowę w bok.
Alejandro uśmiechnął się zadowolony, czując lekkie pobudzenie.
– Wszystko to już widziałaś, słonko.
– Nie przypominaj mi – powiedziała i skrzywiła się jak przy przełykaniu gorzkiej pigułki.
Nie była to odpowiedź, jakiej oczekiwałby od kobiety po wspólnie spędzonej nocy, dlatego zdziwił się. Czyżby uroił sobie jej wczorajszą namiętność albo, co gorsza, okazał się mało delikatny? Pamiętał jednak, że gdy to zrozumiał i chciał dać jej chwilę na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji, Calandra chwyciła go za pośladki i pociągnęła tak, że omal nie skończył chwilę potem. To dopiero byłby blamaż!
Z jeszcze większym zdumieniem obserwował teraz, jak podniosła z podłogi swoją sukienkę i próbowała odwrócić ją na właściwą stronę. Śliska tkanina wysunęła jej się z rąk i sukienka opadła z powrotem na dywan, tworząc wokół jej stóp ciemną plamę. Calandra przez chwilę wpatrywała się w sukienkę z uporem, jakby czekając, że sama uniesie się z podłogi w jakiś magiczny sposób i okryje jej ciało. Wreszcie westchnęła i odwróciła się w stronę Alejandra. Piękne szare oczy na moment rozbłysły gniewem. Z rozpuszczonymi puklami okrywającymi alabastrowe plecy wyglądała niczym ciemnowłosa wersja Afrodyty wynurzającej się z czarnych fal.
– Przestań się na mnie gapić!
Z trudem odciągnął spojrzenie od krągłych piersi zakończonych różowymi sutkami i spróbował skupić się na oczach Calandry, które w tej chwili przypominały zimny kamień. Zatęsknił za płomieniem, który w nich widział przez cały wczorajszy wieczór, aż do chwili, gdy zdecydowali się wyjść z opustoszałej sali balowej.
Tamta Calandra podobała mu się znacznie bardziej, choć czy to miało znaczenie? Po południu będzie już na pokładzie samolotu lecącego do Nowego Orleanu, a Calandra wróci do organizowania przyjęć i innych imprez w firmie jego brata, Cabrera Wines. Wspólna noc odejdzie w niepamięć, a Calandra zasili pokaźną grupę kobiet, które przewinęły się przez łóżko Alejandra.
Posłał jej uśmiech playboya, który miał zamaskować chwilowe zamyślenie.
– Wszystko to już widziałem.
– Przestań, proszę!
Odwrócił głowę w bok i westchnął rozczarowany. Za oknami piętrzyły się nowojorskie drapacze chmur skąpane w porannym słońcu. Nawet nie planował pojawić się na przyjęciu brata, zorganizowanym z okazji premiery nowego wina. Ostatni raz miał kobietę przeszło miesiąc temu i choć lubił droczyć się z Calandrą, nigdy by nie przypuszczał, że to właśnie ona zostanie jego następną kochanką.
Ani tym bardziej, że była dziewicą. Pragnienie zatrzymania jej tylko dla siebie wypełniało teraz jego wyobraźnię. Nie chciał, by ktokolwiek inny mógł się przekonać, jaki wulkan namiętności ukrywa się pod tą maską niechęci i chłodu.
Rzucił dyskretne spojrzenie w jej stronę. Lekko zaokrąglone plecy, wąska talia i para nieziemsko długich nóg zniknęły w czeluściach czarnej sukienki.
Tak czy inaczej to zdecydowanie była udana noc, pomyślał.
– Cóż…
Odwrócił się na dźwięk jej głosu. Sukienka była na właściwym miejscu. Usta Calandry były zaciśnięte, podobnie jak palce opuszczonych dłoni. Chłód w jej spojrzeniu mógłby zniechęcić największych śmiałków.
Ale nie jego. Nie po tym, jak obejmowała tymi długimi nogami jego biodra i…
– Słucham? – zapytał, mrugając powiekami, żeby wybudzić się ze świata swoich fantazji.
– Dziękuję za… – Urwała i wykonała ręką nieokreślony ruch, po czym potrząsnęła głową. – Przyjemnego pobytu w Nowym Orleanie!
Panika dopadła Alejandra, co nie zdarzało się prawie nigdy, a na pewno nie wtedy, gdy żegnał się z kobietą po wspólnie spędzonej. Zwykle to on opuszczał łóżko kochanki, jej pokój hotelowy albo dom. Dlaczego więc nie spodobało mu się, że Calandra niemal w popłochu zmierzała w stronę drzwi? Kobieta, której nie trzeba było wypraszać, to rzadkość. Znacznie więcej było takich, które skłonne są uznać jedną noc za obietnicę małżeństwa.
Wyskoczył z łóżka, sięgnął po parę spodni przerzuconych przez oparcie fotela i poszedł za nią.
– Co robisz? – zapytała, kładąc dłoń na klamce. – Przecież się pożegnałam.
– Chcę cię tylko odprowadzić do pokoju.
Zacisnęła usta jeszcze mocniej, tak że tworzyły prawie poziomą cienką kreskę. Odkąd Adrian zatrudnił Calandrę, Alejandro wiele razy próbował wyprowadzić ją z równowagi, ale nie reagowała na zaczepki.
Dopiero wczoraj sytuacja się odwróciła. Widział ją w chwili największej rozkoszy, kiedy z paznokciami wbitymi w jego ramiona, krzyczała jego imię.
– Nie mam tu pokoju – powiedziała.
– Jak to?
– Zatrzymałam się u znajomego w mieście.
Zazdrość zakradła się do jego serca.
– U znajomego?
Nawet nie mrugnęła okiem, a przecież musiała usłyszeć napięcie w jego głosie.
– Tak.
– Znam go?
– Nie.
Powinien odpuścić. Spędzili ze sobą jedną noc. Zazwyczaj mu to wystarczało. Sądząc po postawie Calandry, myślała tak samo. Dlaczego więc był zazdrosny?
Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Alejandro błyskawicznie dopiął rozporek i ruszył za nią.
– Nie powinieneś założyć koszuli? – spytała, odwracając się w jego stronę.
– Tak mi wygodnie, poza tym… wszystko już widziałaś, całowałaś, kąsałaś…
Przewróciła tylko oczami i poszła w kierunku wind. Wsiadł za nią i nacisnął parter. Drzwi się zamknęły i po raz kolejny znaleźli się zupełnie sami w ciasnej, niemal intymnej przestrzeni.
Rzucił okiem w jej stronę. Była równie spięta jak on. Musiała czuć te iskry, które przeskakiwały pomiędzy nimi, gdy tylko stali zbyt blisko siebie.
Calandra wyprostowała plecy i wbiła wzrok w drzwi windy. Jej piersi unosiły się, rozpychając dekolt sukienki. Myśl o tym, że Calandra zaraz zniknie z jego życia, wywołały w nim potrzebę natychmiastowego działania. Poczuł ogromną chęć objęcia jej i pocałowania po raz ostatni słodkich ust. Właśnie wtedy w jego głowie rozległy się dzwony bijące na alarm. Niespodziewanie dla siebie poczuł, że pozbycie się Calandry i tej niezrozumiałej żądzy będzie najlepszym wyjściem.
Winda zatrzymała się i oboje wyszli do lobby. Greckie kolumny, żyrandole, kanapy i łagodna muzyka płynąca z głośników na dobre ostudziły zapędy Alejandra. Popatrzył w stronę wysokich okien i ruchliwej nawet o tej porze Pięćdziesiątej Trzeciej Ulicy.
Calandra maszerowała ku wyjściu, stukając obcasami po marmurowej posadzce. Szedł za nią, mimo że miał ogromną ochotę wrócić do pokoju, zamówić śniadanie, a potem złapać jeszcze kilka godzin snu przed wylotem.
Recepcjonistka – drobna dziewczyna w dużych okularach – zrobiła wielkie oczy na jego widok. Pomachał jej ręką.
– Wiem, że jestem bez koszuli, ale to zajmie tylko minutę, obiecuję.
Przyspieszył kroku, gdy Calandra przeszła przez obrotowe drzwi i uniosła rękę, machając na taksówkę. Alejandro wyprzedził ją, by otworzyć drzwi samochodu, po czym skłonił się bez słowa.
Rzuciła mu chłodne spojrzenie, wsiadając.
– Dziękuję – mruknęła sztywno.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział.
Uniosła głowę, by rzucić ciętą ripostę, ale cokolwiek zamierzała powiedzieć, zmieniła zdanie, gdy ich spojrzenia się spotkały. Chłód zniknął, zastąpiony miękkością kociego spojrzenia, w którym kryło się pożądanie, tęsknota i…
Poczuł, jak żal zalewa jego serce.
– Calandro, ja…
Potrząsnęła tylko głową i złapała dłonią klamkę.
– Do widzenia, señor Cabrera.
Drzwi trzasnęły i taksówka zaczęła się oddalać. Patrzył za nią, dopóki nie zniknęła w morzu innych samochodów.
Uniósł głowę, by nacieszyć oczy legendarną panoramą, na którą składały się strzeliste budynki ze stali i szkła. Jednak poczucie, że właśnie coś stracił, nie dawało mu spokoju. Od kilku miesięcy żył zawieszony w próżni. Nie cieszyły go przyjęcia ani zmieniające się kochanki. Pragnął czegoś innego, jakiejś stałości, na której można się było oprzeć. Pewną pociechą w ostatnim czasie były dwa nowe statki, które miały zasilić flotę Cabrera Shipping oraz projekt La Reina, na którym mu bardzo zależało, a do którego mnóstwo krytycznych uwag miał ojciec. Nie pierwszy raz zresztą. Zdążył się już przyzwyczaić do niechęci Javiera Cabrery okazywanej mu, jako środkowemu z trójki braci.
Pod względem zawodowym przyszłość wyglądała nie najgorzej. Dlatego nie rozumiał tęsknoty, którą podszyte były jego myśli o życiu prywatnym. Noc z Calandrą tylko wzmocniła efekt, jaki obserwował od jakiegoś czasu. Nagły dźwięk klaksonu i przeciągłe „Hej, przystojniaku!” wytrąciły go z nostalgicznego nastroju. Popatrzył na kobietę o nieco mętnym spojrzeniu i rozmazanym makijażu, która wychylała się z okna innej taksówki, machając w jego stronę ręką. Uśmiechnął się z obowiązku i przypomniawszy sobie, że nie ma na sobie koszuli, szybkim krokiem wrócił do hotelu.
Jedna noc absolutnie fantastycznego seksu. To wszystko, co mu zostało i co powinno mu wystarczyć. Z tą myślą skierował się do windy.
Gdy wreszcie przyjechała, wysiadła z niej śliczna blondynka. Spieszyła się tak samo jak Calandra, może dlatego zwrócił na nią uwagę. Gdy zerknęła na niego, rozpoznał ją. Tańczyła wczoraj na przyjęciu z Adrianem. Musiała wpaść mu w oko, bo dawno już nie widział brata tak ożywionego.
Chciał się przywitać, ale wyminęła go, zanim zdążył otworzyć usta. Zmarszczył czoło, zastanawiając się, co też takiego zmusiło tę kobietę do pośpiechu, ale ostatecznie dał za wygraną. Miał wystarczająco dużo swoich problemów. Gdy tylko się na nich skupi, przestanie myśleć o Calandrze. Przede wszystkim potrzebował chłodnego prysznica. Kolejne punkty planu na dziś to: ubrać się, zjeść śniadanie, przygotować się do wylotu i najważniejsze: zapomnieć o Calandrze i ostatniej nocy.

Cztery miesiące później

Calandra obserwowała tłum zgromadzony na trawniku przed paryskim domem Adriana Cabrery. Palcami mocno ściskała kieliszek szampana, jakby to była jej ostatnia deska ratunku. Przed jej oczami defilowali goście w eleganckich strojach w kolorze bladej zieleni, bieli i przygaszonego błękitu. Niektórzy popijali szampana, częstowali się tartinkami, rozmawiali, żywo gestykulując.
Wróciła myślami do problemu, która ją tu sprowadził. I choć wolałaby być teraz w swoim domu w Karolinie Północnej i skulić się na łóżku z książką w ręku i filiżanką herbaty na stoliku obok, sumienie domagało się od niej działania.
To będzie szybka rozmowa. Potem będziesz mogła wyjść.
Powoli rozluźniła uścisk, bojąc się, że ze stresu w końcu stłucze kieliszek. Niepotrzebnie aż tak się stresowała. On nie miał powodu do zdenerwowania, ona zaś miała gotowy plan i zrealizuje go, tak jak to zawsze robiła. Wiedziała, że jest kobieciarzem i mnóstwo razy zresztą słyszała, jak mówił, że nie interesują go stałe związki.
Kiedy się rozstali, obserwowała go w lusterku taksówki. Stał przy krawężniku i patrzył na oddalający się samochód. To wtedy poczuła tęsknotę za jego mocnymi ramionami. Czuła się w nich bezpieczna. Tylko czy warto było tęsknić za czymś nieosiągalnym? Małżeństwo nie wchodziło w grę.
Ze swojego problemu zwierzyła się tylko siostrze. To Johanna nakłoniła ją, by skontaktowała się z nim znowu. Ale jej mejle pozostawały bez odpowiedzi, a telefony w biurze odbierała wyjątkowo nieprzyjemna sekretarka, która ani razu nie przełączyła Calandry do swojego szefa.
Dlatego zdecydowała się pojawić nieproszona na przyjęciu zaręczynowym Adriana Cabrery, mimo że zrezygnowała z pracy u niego trzy miesiące temu. Nie zdecydowałaby się na to, gdyby akurat nie była w Londynie. Bilet do Paryża znajdował się w zasięgu jej możliwości finansowych. Do Londynu zaś sprowadziła ją rekrutacja. Starała się o pracę w jednym z najbardziej znanych w Europie domów mody.
To było jej czwarte spotkanie w sprawie pracy i też nieudane, ponieważ rekruter spytał, czy może się skontaktować z jej poprzednim pracodawcą. Oczywiście, mógł to zrobić, ale wątpiła, by Adrian Cabrera wyrażał się o niej w pochlebny sposób.
Również z tego powodu postanowiła pojawić się na przyjęciu. Może oprócz załatwienia sprawy z Alejandrem uda jej się jakoś wydobyć od Adriana list polecający. Co prawda rozstali się dość nagle i bez wyjaśnienia z jej strony, ale przedtem Adrian wielokrotnie ją chwalił.
Marzyła, by napić się choć łyk szampana i złagodzić suchość w gardle oraz rozluźnić się trochę. Przyspieszone bicie serca czuła już po wyjściu rano z samolotu, ale to było nic w porównaniu z popołudniem, gdy ubrała się w ostatnią sukienkę, jaka jej została. Resztę sprzedała, żeby podreperować topniejące oszczędności. Odkąd weszła na teren posiadłości, czuła coraz silniejsze kołatanie serca. Jeśli szybko nie porozmawia z Alejandrem, kto wie, czy nie będą jej musieli tutaj reanimować.
– Piękna, prawda? – zapytał kobiecy głos tuż za nią.
Calandra uśmiechnęła się z przymusem i dopiero potem zwróciła twarz w stronę nieznajomej.
Zobaczyła wysoką brunetkę wpatrzoną w wieżę Eiffla.
– Pierwszy raz w Paryżu? – spytała Calandra, choć nie znosiła ugrzecznionych pogaduszek. Coś w urodzie kobiety ją urzekło.

 

Lady Nataliya Shevchenko stała przy ozdobnych drzwiach prywatnej sali przyjęć pałacu królestwa Volyarus. Wiedziała, że za chwilę nie czeka jej miłe rodzinne spotkanie, na które „zaprosił” ją wuj, król Fedir, lecz raczej proces przed trybunałem wojennym.
Jakby miała odpowiadać za działanie przeciw państwu.
Z prawnego i moralnego punktu widzenia nie zrobiła nic złego. Nie oczekiwała jednak, że król się z nią zgodzi. Zresztą Fedir wcale nie był wujem Nataliyi, lecz ciotecznym bratem jej matki; dorastali razem jako rodzeństwo. Dlatego sam siebie tak właśnie nazywał.
Nataliya wzięła głęboki oddech i skinieniem głowy dała znak strażnikowi, że jest gotowa. Sama obecność straży mówiła jej, że w sali znajdują się nie tylko członkowie rodziny, lecz również dygnitarze.
Jacy? Tego nie wiedziała.
Uniosła wysoko głowę i dumnym korkiem wkroczyła do luksusowo urządzonej sali. Jedwabne tapety, złoto i ozdobne wiekowe meble świadczyły o tym, że tu odbywają się najważniejsze królewskie narady. Przez chwilę słyszała stukot własnych obcasów na marmurowej posadzce, który ucichł, gdy weszła na puszysty perski dywan.
Król siedział w wyszywanym złotą nicią wielkim fotelu, który równie dobrze można by było uznać za tron. Z postaci Fedira biło królewskie dostojeństwo, ale patrzył na Nataliyę zmartwionym i zaniepokojonym wzrokiem. Po jego prawej stronie siedziała królowa Oxana.
W sali obecna była też matka Nataliyi, Solomia hrabina Shevchenko – cioteczna siostra Fedira i najlepsza przyjaciółka Oxany. Siedziała dalej od królewskiej pary niż najmłodszy syn poprzedniego władcy królestwa Mirrus, księcia Evengiego z dynastii Merikov – innego ważnego gracza w sądowej farsie, która miała się za chwilę zacząć. Obok niego siedziało jego dwóch starszych synów. Choć Evengi dekadę temu zrzekł się tronu na rzecz najstarszego z nich, Nikolaia, nikt nie wątpił, że właśnie książę stał za umową, którą podpisali Nataliya i jej rodzice. Regulowała ona różne kwestie biznesowe, ale stwierdzała też, że Nataliya wyjdzie za Konstantina, drugiego syna księcia Evengiego.
Korzenie rodu Merikov sięgały samych Romanowów. Jego pierwszy władca założył królestwo Mirrus na leżącej na Morzu Czukockim wyspie położonej między Alaską a Rosją. Volyarus również było królestwem wyspiarskim. Oba państwa łączyły interesy. Początki ich gospodarek sięgały górnictwa rzadkich minerałów. Mirrus zarządzało teraz przynoszącą wielkie dochody globalną firmą Mirrus Global, choć jej zyski nie były tak olbrzymie, jak stanowiącego podstawę gospodarki Volyarus koncernu Yurkovich-Tanner.
Rodzina Fedira wywodziła się z Ukrainy i nigdy nie żyła w zbyt przyjaznych stosunkach z Rosją. Król miał jednak żelazną wolę scementowania własnego rodu i biznesu z rodziną władającą Mirrus. Wola ta w niczym nie osłabła nawet teraz – dekadę po podpisaniu drakońskiej umowy.
W naradzie brało udział jeszcze dwóch synów Fedira: następca tronu książę Maksim i jego starszy adaptowany brat, książę Demyan.
Kiedyś oba te rody były sobie bardzo bliskie.
Nataliya mieszkała w amerykańskim Seattle i pracowała tam dla Demyana. Często widywała Maksima i jego żonę, bo para ta bywała w Ameryce.
Dziś jednak po dawnej bliskości obu rodzin pozostały tylko wspomnienia.
Łamiąc dworski protokół, Nataliya zignorowała wszystkich obecnych i z uśmiechem na ustach najpierw przywitała się z matką. Solomia również odpowiedziała uśmiechem, który jednak nie sięgnął zmartwionego wyrazu jej oczu. Tak samo brązowych i o takim samym ciepłym odcieniu, jak oczy córki.
Nataliyi nie zdziwiło, że nie wezwano jej ojca. Był nieobecny w jej życiu. Praktycznie dla niej nie istniał, a w Volyarus wciąż był persona non grata. Piętnaście lat temu zostawił jej matkę, by wziąć ślub ze swoją najnowszą kochanką. Złamał w ten sposób dworską etykietę dyskrecji i zasadę stawiania dobra kraju nad własnym. Media nie zostawiły wtedy suchej nitki na królewskiej rodzinie. Nataliya wątpiła, by ojcu kiedykolwiek wybaczono.
Po powitaniu z matką z pełnym szacunkiem skłoniła się przed królewską parą.
– Nataliyo… – zaczął Fedir i zamilkł, jakby brakowało mu słów.
Pamiętała, że w niedawnej rozmowie telefonicznej wprost zapowiedział, że na spotkanie z nim musi się umawiać dwa tygodnie wcześniej. Nazywała go wujem, ale sama nie miała już żadnych rodzinnych przywilejów.
Gdy jego milczenie trwało, Oxana posłała mu zagadkowe spojrzenie i wstała z miejsca. Podeszła do Nataliyi i przywitała się z nią pocałunkiem w policzek.
– Dobrze, że jesteś. Usiądź obok mnie.
Oxana spojrzała na Maksima i skinieniem głowy wskazała, co powinien zrobić. Ten szybko się podniósł i podsunął krzesło matce Nataliyi, która wstała z miejsca i usiadła obok córki. W ten sposób królowa pokazała wszystkim, po której stronie stoi w sprawie, którą miano rozsądzać. A dotyczyła ona skandalicznego zachowania Nataliyi, które w gruncie rzeczy nie było żadnym skandalem.
Fedira zmieszało zachowanie żony, ale Nataliya nawet nie zwróciła na niego uwagi. Piętnaście lat temu udowodnił, że nie obchodzi go los matki i córki. Obie zmuszono do emigracji do Stanów w trosce o ochronę dobrego imienia królewskiej rodziny, chociaż żadna z nich nie była winna temu, że brukowce zmieszały je z błotem.
Przez kilka długich jak wieczność minut w sali panowała cisza. Większość zebranych patrzyła na Nataliyę surowym wzrokiem. Król Nikolai zachowywał kamienną twarz. Nataliya nie miała pojęcia, co o całej sprawie myśli ten mężczyzna, ale sam jego nieodgadniony wzrok sprawiał, że czuła dziwne pobudzenie. Takie, jakiego obiecywała sobie nigdy nie przeżywać.
Nigdy się nie okłamywała, nie próbowała więc udawać, że owo poruszenie nic jej nie obchodzi. Wedle umowy nie za niego miała wyjść za mąż. Jednak Nikolai był jedynym członkiem rodu Merikov, z którego zdaniem wciąż się liczyła.
Fedir dalej milczał, chcąc zmusić ją do zabrania głosu. Jego plan spalił jednak na panewce. Nataliya również milczała.
– Wiesz, dlaczego tu jesteś? – spytał w końcu, chcąc zachować twarz.
– Wolę nie zgadywać.
– W umowie zobowiązałaś się wyjść za księcia Konstantina.
– Tak – odparła śmiałym głosem.
Książę był ostatnim, z którym chciałaby kiedykolwiek stanąć na ślubnym kobiercu.
– Dziesięć lat temu! – dodała głośno, by każdy usłyszał, co myśli o dekadzie czekania na wypełnienie umowy.
Co takiego zrobiła, że w ogóle tu siedzi?
Odbyła kilka randek?
– Czekamy na wyjaśnienia – usłyszała szorstki głos księcia Evengiego.
– A co mam wyjaśniać?
– Nie udawaj greka – warknął książę.
Król Nikolai powiedział coś szeptem do swojego ojca, który szybko ze zrozumieniem skinął głową. Książę Konstantin spojrzał na Natalię pochmurnym wzrokiem.
– Dobrze wiesz, po co cię wezwaliśmy. Musimy posprzątać ten bałagan.
– Jaki? – spytała obojętnym tonem.
Miałaby przed nim dygać? Prędzej stopnieje czapa lodowa na Górze Volyarus.
Oczkiem w jego głowie był koncern, którego zysk stanowił lwią część dochodów gospodarki królestwa. Czas, który poświęcał na kolejne romanse, nie miał żadnego znaczenia. Nataliya nie czuła żadnej zawiści wobec kobiet, które sprowadzał do pałacu. Umowę podpisała z dwóch ważnych powodów.
Przez dziesięć lat Konstantin nawet nie znalazł czasu, by ogłosić zaręczyny. Przez tę dekadę Nataliya żyła w zawieszeniu, co zresztą wcale jej nie martwiło. Więcej – było po prostu na rękę.
Jednak matka źle się czuła w takiej próżni. I to spędzało sen z powiek córki. Bo jeden z zapisów kontraktu mówił, że Solomia będzie mogła wrócić do Volyarus dopiero po ślubie Nataliyi z księciem rodu Merikov. Bez formalnych zaręczyn, a co gorsza bez ślubu, matka musiała przebywać na amerykańskim wygnaniu. Drugi powód był jeszcze ważniejszy. Nataliya miała nadzieję, że ożenek z Konstantinem wyleczy ją z uczuć, jakie żywiła do jego żonatego wtedy brata, Nikolaia. Z uczyć się wyleczyła, ale z zupełnie innego powodu.
– Ten bałagan! – warknął Konstantin w odpowiedzi.
Rzucił na stół największy w Volyarus magazyn mody. Na okładce widniał tytuł głównego artykułu: „50 pierwszych randek przyszłej księżniczki”.
– Chcesz powiedzieć, że sam przez dekadę z nikim nie randkowałeś? – spytała Nataliya. Słowo „randka” zakrawało zresztą na zwykłe nieporozumienie. – To skąd mam w komputerze cały plik twoich fotek, które mówią co innego? – dodała z ironicznym uśmiechem.
– Śledziłaś mnie? – Wściekły Konstantin zerwał się na równe nogi.
Chciał ruszyć w stronę Nataliyi, ale Nikolai złapał go za ramię.
Nataliya powinna czuć strach, ale gniewne pozy nie robiły żadnego wrażenia na kobiecie, która przetrwała lata w domu swojego ojca. Tak samo jak i pozycja księcia. Do trzynastego roku życia Nataliya dorastała jako członek królewskiej rodziny i nigdy nie przestała być córką arystokraty.
– Może wyjaśnisz, wuju Fedirze? – zwróciła się zimnym jak lód tonem do króla.
Ani przez chwilę nie żałowała tego tonu. Wyrażał to, co czuła.
Władca Volyarus rozejrzał się po wszystkich obecnych. Na twarzach jednych malował się gniew, na innych – potępienie.
– Oczywiście przyglądaliśmy się temu, co robi Konstantin, ale nie było w tym nic niegodziwego. Ty też pilnujesz swoich interesów – powiedział i skinął głową w kierunku Nataliyi.
Nie uraziły jej jego słowa. Już lata temu uodporniła się na lekceważące przytyki.
– Przekazałeś materiały śledczych swojej siostrzenicy? – spytał Nikolai.
W jego głosie brzmiał ton potępienia, ale nie zdziwienia praktykami królewskiej rodziny.
Gdyby wprost potępił postępowanie Konstantina, zyskałby jeszcze większy szacunek Nataliyi. Musiał odczytać to z wyrazu jej oczu, bo zaskoczyło ją jego dziwne spojrzenie.
– Skąd! – stanowczym tonem zaprzeczył Fedir.
– To jak się dowiedziała? – Nikolai nie dawał za wygraną.
– Chyba wiem – wtrącił się milczący dotąd książę Demyan.
Uwagę Nataliyi zwróciło, że jej matka i królowa Oxana były jedynymi kobietami zaproszonymi na posiedzenie tego zabawnego trybunału.
Król Fedir spojrzał na Demyana.
– Co wiesz? – warknął przez zaciśnięte usta.
– Zatrudniam hakerów, którzy mają dbać o bezpieczeństwo naszych interesów – odparł książę. – Nataliya jest jednym z nich.
– Nie chwaląc się, najlepszym… – wtrąciła Nataliya.
Demyan uśmiechnął się do niej. Od dawna byli przyjaciółmi, choć już nie tak bliskimi jak wtedy, gdy dorastali jako rodzeństwo.
– Zgoda – potwierdził, patrząc na Nataliyię.
– Ale chyba nie miała dostępu do informacji o swoim wiarołomnym narzeczonym?
– Nie jest żadnym moim narzeczonym – twardym głosem zaprzeczyła Nataliya.
– Nie miała – odezwał się niemal jednocześnie Demyan.
– Więc skąd?
Fedir spojrzał na Nataliyię. Pytał już o to trzy miesiące temu, gdy pierwszy raz pokazywała mu zdjęcia. Wówczas zbyła jego pytanie, nie chcąc, by kwestia skąd, odwróciła uwagę od właściwego tematu rozmowy. Wówczas wciąż miała nadzieję, że jej szczęście jest dla króla czymś ważnym. Dziś nie miała już złudzeń.
– Lubię doskonalić swoje umiejętności. Kiedyś przeglądałam pliki i natknęłam się na jeden z imieniem Konstantina.
– Włamałaś się na osobiste pliki swojego króla? – spytał Nikolai, nie pokazując po sobie, co myśli.
Jednak tembr jego głosu rozbrzmiał w całym ciele Nataliyi. Gdyby mogła wskazać jedną osobę, która nie powinna uczestniczyć w tej farsie, byłby nią właśnie Nikolai.
– Nie – odparła. – Weszłam do plików Demyana. Szukałam dziur w zabezpieczeniach, żeby je załatać. Lubię Demyana. Nie chciałam, żeby padł ofiarą korporacyjnych czy politycznych hakerów.
– Dziękuję ci – odezwał się Demyan.
Część obecnych spojrzała na nią z potępieniem.
– Byłaś zła, że od podpisania umowy Konstantin nie zwracał na ciebie właściwej uwagi. W napadzie zazdrości i kobiecej irytacji pomyślałaś, że zrobisz mu na złość? Postawisz w kłopotliwej sytuacji? – spytał Fedir.
Nataliya spojrzała na niego zdumiona tymi słowami.
– Myślisz, że byłam zazdrosna? – spytała z zimnym niedowierzaniem w głosie.
– Oczywiście – wtrącił się Konstantin. Zignorował jej ton dokładnie tak, jak ignorował ją samą przez dziesięć lat. – Ale przeliczyłaś się z moją reakcją – dodał z ironicznym uśmiechem.
– Jesteś pewien? – spytała, patrząc na niego z taką samą ironią.
– Twoja internetowa aukcja rzeczy, które przesłałem ci jeszcze przed formalnym ogłoszeniem zaręczyn, żeby zdobyć twoje względy, sprawiła, że wyszedłem na błazna.
Owe prezenty zaczęły przychodzić równo miesiąc po jej apelacji do króla Fedira, by zgodził się na renegocjację warunków umowy. Umizgi Konstantina były równie bezosobowe i nijakie, jak powitanie dwóch nieznanych sobie dworskich urzędników.
– Dochód przekazałam organizacji charytatywnej – odparła Nataliya zadowolona, że rozmowa zmierza w tym kierunku.
Nie obchodziło jej, co Konstantin myśli o aukcji.
Maksim soczyście zaklął po ukraińsku, co zszokowało część obecnych, ale patrzył na Nataliyę z należnym szacunkiem. Wiedział, o co chodzi.
Puściła do niego oko. Do trzynastego roku życia był jej bliski jak brat. Potem oderwano ją od całej rodziny.
Maksim odpowiedział jej uśmiechem.
– Śmieszne? – zapytał Konstantin z tłumionym wyrzutem w głosie.
– Tak – odparł Maksim szorstkim tonem.
Przyszły król Volyarus sprawiał wrażenie, że ma więcej rozsądku od ojca. I rozumie, że uczestniczy w rozbuchanej do granic możliwości absurdalnej farsie. Dla Nataliyi było to widowisko nie tylko śmieszne, ale i jakby żywcem wyjęte z dawnych epok. Do tego szowinistyczne. Nie mogłaby się bronić, gdyby nie wiedziała, jak potężne podwójne standardy moralne tkwią w głowach niemal wszystkich obecnych mężczyzn.
– Uważasz za zabawne, że swoim działaniem twoja kuzynka zniszczyła plany połączenia naszych dwóch rodzin? – spytał wściekły Konstantin.
– Przesadzasz. W końcu przeprowadzimy fuzję biznesową – wtrącił Demyan. – Oba nasze kraje zyskają, ale co ważniejsze, Mirrus nie stać na to, by się wycofać. Skutki byłyby fatalne dla Mirrus Global i gospodarki twojego kraju.
– Nie ożenię się z Nataliyą – nie ustępował Konstantin.
Nataliya poczuła ulgę. Wygrała! Bo bez względu na to, co powie reszta obecnych, słowa Konstatnina zwolniły ją z obowiązku wypełnienia umowy.
A tylko o to jej chodziło.
Gdy ją podpisała, miała zaledwie osiemnaście lat, ale złożyła podpis w dobrej wierze i chciała dotrzymać słowa. Była uczciwa. Nie taka jak jej ojciec…
Na twarzy króla Fedira pojawiało się zmęczenie, którego nigdy przedtem nie widziała. Jakby nagle się postarzał.
– Tego właśnie chciałaś?
– Tak – odparła.
Fedir potrząsnął głową zmieszany i zaskoczony jej odpowiedzią.
– Myślałem, że chcesz, by twoja matka wróciła do ojczyzny?
– Dekadę temu pragnęłam tego jak niczego innego na świecie. Pragnęłam wrócić do domu lub choćby tylko często go odwiedzać.
– To się zmieniło? – spytał zmęczonym głosem Fedir.
– Matka choć z bólem, ale w końcu pogodziła się z życiem w Ameryce – odparła Nataliya.
– A ty nie chcesz wrócić, Solomio? – spytała zawiedzionym głosem królowa Oxana. Przyjaźniły się do trzydziestu lat.
Nataliya była dumna z matki, z tego, z jaką godnością znosiła los wygnańca. Jak potrafiła się pozbierać w tamtym ciężkim czasie.
– Moim domem jest dziś Ameryka – odpowiedziała Solomia.
– Naprawdę?
Oxana musiała mieć tupet, udając zawiedzioną, bo lata temu nie zrobiła nic, by zapobiec wygnaniu z kraju matki i córki.
– Naprawdę – odparła Solomia.
– Jak najbardziej – dodała Nataliya z nieskrywaną satysfakcją. – Razem z Fedirem wygnaliście nas za grzech mojego ojca. I chociaż twój mąż wiedział, jak ważny był dla nas ten zapis, nie zrobił nic, by doprowadzić do małżeństwa łączącego dwie rodziny.
Dziś wszystko to było dla Nataliyi tylko bajką przeszłości.
– Byłaś zbyt młoda na małżeństwo – powiedziała Oxana.
– Ale nie za młoda, by podpisać umowę? Stać się politycznym i biznesowym pionkiem w waszych rękach? – Nataliya potrząsnęła z niedowierzaniem głową.
– Wszyscy mamy obowiązki, które musimy spełniać – powiedziała Oxana, choć bez większego niż zwykle przekonania.
– Naszym było wygnanie – wtrąciła Solomia. – Patrząc wstecz, widzę, że nakazywanie mojej córce jeszcze czegoś więcej, było po prostu nieprzyzwoite.
– Wiesz, dlaczego kazaliśmy ci się poświęcić – zwrócił się do niej Fedir.
– Nie wiem i nigdy nie rozumiałam twojej decyzji rzucenia w ofierze mnie, osoby, która była dla ciebie lepszą siostrą niż nawet Svietlana. Latami płakałam nad utratą ojczyzny, ale już nie płaczę.
Nataliyę rozpierała duma z twardych słów matki.
– Więc dlatego postanowiłaś zerwać kontrakt? – zapytał Nikolai.
Nataliya spojrzała na niego zdecydowanym wzrokiem.
– Pięć lat temu mama powiedziała mi, że nie wie, czy wróciłaby na stałe do Volyarus, nawet gdyby mogła.
Nikolai w zamyśleniu zmarszczył brwi.
– Co więc skłoniło cię do randek i publicznego odrzucenia prób załagodzenia wszystkiego, jakie podejmował Konstantin?
– Tak źle stawiasz pytanie, że nawet nie wiem, jak zacząć odpowiadać – odparła Nataliya.
Jest tak okrutny jak jego ojciec, pomyślała.
– Spróbuj, proszę – powiedział Nikolai łagodnym głosem.
– Po pierwsze, nigdy nie byłam zaręczona z twoim bratem. Miałam się zaręczyć i wyjść za niego dopiero później. Umowa nie określała, kiedy. Nic więc nie stało na przeszkodzie, bym randkowała, z kim tylko chcę.
Mogła spać, z kim chciała! Nie miała żadnego moralnego obowiązku wychodzić za mąż jako dziewica. W umowie nie było nawet wzmianki o ślubach czystości czy o tym, że ma pokornie siedzieć w domu.

Tydzień we Francji - Emmy Grayson Chłodne usposobienie i koncentracja na pracy zawodowej chronią Calandrę Smythe przed miłosnymi rozczarowaniami. Tylko raz w życiu Calandra zrobiła coś, czego nie zaplanowała – spędziła noc z Alejandrem Cabrerą. Chciałaby jak najszybciej wymazać z pamięci tę chwilę słabości, lecz wkrótce dowiaduje się, że jest w ciąży. Informuje Alejandra, że zostanie ojcem, i równocześnie, że zamierza sama wychować dziecko. Alejandro proponuje jej wspólny tydzień we Francji, by mogli się lepiej poznać, a potem podejmą decyzję… Nie tak miało być - Lucy Monroe Od dziesięciu lat Nataliya jest zobowiązana umową do poślubienia księcia Konstantina. Nie chce wychodzić za mąż i chciałaby zostać zwolniona z tej przysięgi, dlatego rozpowszechnia informacje o swoich randkach. Liczy, że zniechęcą one księcia do małżeństwa z kobietą o nadszarpniętej reputacji. Konstantin rzeczywiście zrywa umowę, lecz niespodziewanie jego brat, król Nikolai Merikov, oznajmia, że w takim razie on ożeni się z Nataliyą…